Bałkany 2015 Turcja

Balkan Orient Trip – Stambuł i Bosfor

19 listopada 2015

Przed wyjazdem do Turcji postanowiłam nie czytać książek poświęconych temu krajowi (oprócz przewodników oczywiście). Zajrzałam jednak na parę blogów, lecz koncentrowałam się na zawartych tam poradach praktycznych, a nie doświadczeniach czy przemyśleniach autora. Chciałam móc przeżywać Turcję, a przede wszystkim Stambuł, absolutnie po mojemu, nie sugerując się nikim i niczym. Dzięki temu tureckie wspomnienia są naprawdę moje, a nie wzorowane na innych.

Nasza droga z przejścia granicznego Malko Tyrnovo do Stambułu nie obyła się bez przygód. Pierwsza z nich miała miejsce tuż po wjechaniu na autostradę. Przyznaję się bez bicia, nie odrobiliśmy w tym miejscu pracy domowej i nie do końca poznaliśmy magię płacenia za przejazdy płatnymi trasami. Utknęliśmy przed bramkami z napisami OGS i HGS, a ponieważ nie wiedzieliśmy, co zrobić, to się wycofaliśmy i postanowiliśmy pojechać do Stambułu bezpłatnymi drogami. One nie za wiele różniły się od autostrady, bo też miały po dwa (a czasami więcej) pasy w obie strony, ale przejeżdżały przez miasto i czasami utykało się na światłach. Jednak prędkość podróżna rzadko kiedy spadała poniżej 120km/h.

Droga przez Turcję

Turcja droga

Turcja droga

Ponieważ do Turcji wjechaliśmy późnym popołudniem, to do Stambułu dotarliśmy w nocy. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to morze świateł, które zalewało nas ze wszystkich stron. Drugą kwestią był wyjątkowo porywisty wiatr, który majtał Kianką na lewo i prawo. Trzecią rzeczą, była wielkość samej drogi oraz metrobus, czyli wydzielony po środku pas dla autobusów, które przemieszczały się z minimalną prędkością 100km/h (a w każdym razie jechały nie wiele wolniej niż my). Nasz apartament mieliśmy zarezerwowany w turystycznej i pełnej zabytków dzielnicy Sultanahmet. Miało to sporo plusów, ale też jeden, zasadniczy minus – skomplikowany dojazd. Nasza nawigacja Garmina wyjątkowo się nie sprawdziła w tej sytuacji, prowadząc nas przez nieistniejące uliczki lub po prostu pod prąd. Oczywiście nikt nie przejmował się tam zasadami ruchu drogowego i jeździł, jak chce, jednak ja i tak wpadłam w panikę, mimo że byłam „tylko” nawigatorem, a to Marek siedział za kółkiem. Ten jednak kompletnie wyluzowany przeciskał się przez wąskie i pełne ludzi oraz innych aut uliczki dzielnicy Sultanahmet. Po kilku nerwowych, długich minutach kręcenia się w kółko dotarliśmy do celu, czyli naszego apartamentu. Musieliśmy jedynie poczekać na jego właściciela, który miał nam przekazać klucze. Od niego dowiadujemy się, jak działają tureckie autostrady i że na poczcie możemy wyrobić sobie numer HGS i uiścić opłaty. Choć planowaliśmy udać się jeszcze na nocny spacer, to wyczerpani padamy do łóżka.

Nasz pierwszy dzień zwiedzania Stambułu rozpoczynamy bez konkretnego planu. Przede wszystkim chcemy zjeść śniadanie i w tym celu udajemy się na poszukiwania piekarni. Niestety lub stety Sultanahmet to dzielnica bardzo turystyczna, gdzie znajdziemy same hotele/hostele/apartamenty i restauracje, a znacznie mniej sklepów spożywczych czy piekarni. Ostatecznie śniadanie jemy w knajpce znajdującej się w Arasta Bazaar. Ja pałaszuję grzanki z serem oraz pasterską sałatę, natomiast Marek je kebab.

Widok, po wyjściu z naszego apartamentu

Sultanahmet

Pierwsze spotkanie z Niebieskim Meczetem

Niebieski Meczet

Najedzeni wyruszamy na zwiedzanie. Początkowo chcieliśmy się udać do Hagi Sophi oraz Niebieskiego Meczetu, ale gdy zobaczyliśmy kolejkę ludzi chcących wejść do tej pierwszej, odpuściliśmy sobie. Pomaszerowaliśmy za to do parku Gülhane, który nie dość, że jest wyjątkowo ładny, to oferuje sporo cienia dzięki licznym, rozłożystym platanom. My kierujemy się na prawo, w stronę pałacu Topkapi. Nie decydujemy się jednak na zwiedzanie jego atrakcji z dwóch względów: tłumu ludzi oraz ceny biletów. Inna sprawa, że sam pałac nie był na naszej liście „do zobaczenia”. Wychodzimy z jego terenu bramą obok Hagi Sophi.  Zaglądamy tam do grobowców ulokowanych na jej terenie, do których można wejść za darmo. Znaleźć tam można mauzolea Murata III, Selima II (najstarsze z tych trzech, ukończone w 1577 roku) oraz Mehmeta III. Oczywiście ozdobione są mozaikami, które tak bardzo kojarzą się z Turcją.

Park Gülhane

park Gülhane

Wejście do Pałacu Topkapi

Topkapi

Turystyczna plaga – selfie sticks

pałac Topkapi

Mozaiki w jednym z mauzoleów. Kod QR??

mozaiki

Naszym kolejnym celem jest Yerbatan Sarai, czyli Zatopiony Pałac, inaczej zwany Yerbatan Sarnıcı, czyli Zatopiona Cysterna. Pod koniec lat 80tych ubiegłego stulecia miejsce to zostało odrestaurowane, po tym jak usunięto stamtąd zwały śmieci i błota. Cysterny, jak łatwo się domyślić, zaopatrywały miasto w wodę. Prace nad nimi rozpoczął Konstantyn, lecz to Justynian doprowadził w 532r. do ich rozbudowy. Cysterny miały pojemność 80 tys. m3, jednak po pewnym czasie zamiast zaopatrywać w wodę, stały się wielkim wysypiskiem śmieci.

We wnętrzu znajduje się 366 kolumn podtrzymujących strop. Panuje tam lekki półmrok, a z głośników sączy się muzyka, która na szczęście zagłusza hałas robiony przez turystów. Dzięki mostkom zbudowanym nad taflą wody, można przespacerować się po tym naprawdę ogromnym obiekcie. Naszą uwagę przykuły przede wszystkim  wielkie ryby, których ciemne sylwetki dość mocno rzucały się w oczy. W cysternach znaleźć można dwie, spore atrakcje. Pierwszą z nich, w trakcie naszego pobytu, była możliwość zrobienia sobie zdjęcia w strojach sułtana czy dziewczyny z haremu. Chętnych nie brakowało, chyba na fali popularności serialu „Wspaniałe stulecie”. Drugą atrakcją była Meduza (która jest stałą rezydentką cystern), której rzeźbiona głowa wieńczy kolumny w północno-zachodnim narożniku Zatopionego Pałacu.

We wnętrzu cystern

cysterny

cysterny

Wejście do cystern kosztuje 20TL od osoby. W sezonie należy liczyć się z tym, że trzeba będzie chwile postać w kolejce. We wnętrzu panuje przyjemny chłód, który pozwala odpocząć od lipcowego upału.

Po pobycie w cysternach maszerujemy z powrotem do parku Gülhane. Tam, kompletnie przez przypadek trafiamy do knajpki, położonej nad murami otaczającymi cały teren. Rozciąga się stamtąd fenomenalny widok na Bosfor oraz pływające po nim większe i mniejsze statki. Siedzimy jak oczarowani, pijąc najdroższą colę i wodę w życiu, nie zwracając kompletnie uwagi na upływający czas. Teraz, kiedy czytam książki Orhana Pamuka, nie dziwię się, że widok Bosforu wprawił nas w taki stan. Sami stambulczycy uwielbiają go obserwować i jest to jedno z ich ulubionych zajęć.

Gdy Zeus zdradził Herę z piękną kapłanką Io, jego zazdrosna małżonka wpadła w uzasadnioną wściekłość. Aby wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, władca bogów zmienił kochankę w jałówkę. Hera obmyśliła jednak perfidną zemstę: nasłała gza, który użądlił jej rywalkę tak boleśnie, że ta, pędząc w obłędzie przed siebie, przeprawiła się przez cieśninę, którą na pamiątkę tego wydarzenia nazwano Bosfor (Krowi Bród).

Turcja. Przewodnik Ilustrowany, Wyd. Berlitz, strona 135.

Bosfor ma 32km długości i 3,6km szerokości, a na mocy konwencji z Montreux został uznany za międzynarodową drogę morską. Podobno rocznie przepływa tędy 45tys. statków. Patrząc po panującym tam ruchu spokojnie można uwierzyć w te statystyki.

Zakochani w Bosforze

Bosfor

Bosfor Romantycznie

Bosfor

Zafascynowani Bosforem opuszczamy parku Gülhane i wzdłuż Kennedy Caddesi maszerujemy do portu Sırkecı. Tam kupujemy tokeny, czyli bilety w formie żetonu w cenie 4TL. Tu od razu mała uwaga. Krążąc po Sultanahmet ciągle ktoś proponował nam turystyczny rejs po Bosforze. Problem w tym, że taka przyjemność kosztuje często od 50 do 75EUR od osoby!! Jeśli planujecie spędzić trochę czasu pływając po Bosforze, dużo bardziej opłaca się wsiąść na prom niż przepłacać za coś, co nastawione jest tylko na wyciąganie kasy od naiwnych turystów.

Promy są ważnym elementem funkcjonowania Stambułu. Biorąc pod uwagę, że nad Bosforem przewieszone są tylko dwa mosty, a ruch samochodowy jest naprawdę ogromny, to często najszybszą i najwygodniejszą formą przeprawienia się z części europejskiej miasta do azjatyckiej jest właśnie podróż promem. Mosty Stambułu lubią się korkować, w szczególności w godzinach, w których przez miasto mogą przejeżdżać ciężarówki i tiry (czyli pomiędzy 10 a 16, a później po 22). Dodatkowo promy cieszą się również popularnością wśród niezmotoryzowanych. Podczas przepływania z jednego portu do drugiego praktycznie nie widywaliśmy turystów, za to tłumy zwykłych mieszkańców Stambułu.

Po zakupie tokenów i przejściu przez bramki, czekamy chwilę na przypłynięcie promu. Kiedy się zjawia, wskakujemy na jego najwyższy pokład, skąd możemy podziwiać panoramę miasta. Szybko dochodzimy do wniosku, że Stambuł wprost niesamowicie wygląda od strony wody. Z portu Sırkecı płyniemy do portu Harem. Po przejściu przez spory dworzec autobusowy, kierujemy się w stronę skarpy, górującej nad nabrzeżem. Po stromych schodkach wspinamy się nieco wyżej, skąd rozciąga się równie przyjemny co z promu widok na miasto.

Prom

prom Stambuł

Widoki z promu…

Bosfor

Bosfor

…i widoki na promie

Bosfor

Bosfor

Idziemy chwilę wzdłuż skarpy, lecz po paru minutach schodzimy z niej na nabrzeże, skąd mamy lepszy widok na Bosfor, dzielnicę Sultanahmet oraz Złoty Róg. Tym, co nas trochę zdziwiło, to spore grupy mężczyzn kąpiących się w wodach cieśniny. Nie wiem, dlaczego aż tak bardzo nas to zaskoczyło, jednak chętnych do pływania było całkiem sporo. Oczywiście panowie popisywali się między sobą, kto dalej popłynie lub kto w bardziej wymyślny sposób wskoczy do wody.

Kąpielowy Bosfor

Bosfor

W tej części Bosforu jedną z bardziej znanych atrakcji jest wieża Leander, która niegdyś była grecką strażnicą, później przekształconą w latarnię morską. Można do niej dopłynąć łódką lub niewielkim statkiem, my jednak wolimy ją podziwiać z brzegu.

Leander

Leander

Nabrzeżem idziemy do portu Üsküdar, gdzie ponownie wsiadamy na prom, który tym razem zabiera nas wprost do portu Emınönü i Złotego Rogu. W trakcie rejsu możemy podziwiać minarety i kopuły kolejnych meczetów znajdujących się w tej części Stambułu. Możemy się również lepiej przyjrzeć mostu Galata oraz wieży o tej samej nazwie, dość mocno wybijającej się na tle okolicznych budynków.

W drodze do Üsküdar

Bosfor

Atalandi nadciąga

Bosfor

Na promie czasami bywa ciężko…cokolwiek zobaczyć

ruda

Timelapsowy rejs promem

Te pierwsze chwile w Stambule, które poświęciliśmy na Bosfor, były jednymi z piękniejszych. Chyba oboje zakochaliśmy się w tym mieście od pierwszego wejrzenia, mimo że jest tak ogromne, iż ciężko jest je ogarnąć umysłem. Nie dziwi mnie fascynacja pisarzy tym właśnie miejscem na świecie. Jest tak różnorodne i niesamowite, że stanowi niewyczerpane źródło literackich inspiracji. Stambułowi na swój sposób trzeba dać się prowadzić, nie planować, lecz iść tam, gdzie chce tego miasto. I my tak zrobiliśmy. Ale o naszych następnych krokach napiszę w kolejnej części naszego Balkan Orient Tripu. W myśl zasady, że emocje należy dawkować!

TAG
POWIĄZANE WPISY