Bałkany 2012 Chorwacja

Bałkany 2012. Część 1- Kianka Expedition startuje

22 listopada 2013

Po chwili oddechu po poprzedniej podróży, znów zabieram Was na Bałkany. Tym razem cofamy się do kwietnia 2012 roku. Ale zanim wyruszymy w podróż, krótkie wyjaśnienie, jak do tego wszystkiego w ogóle doszło.

Kianaka

SONY DSC

Na to, że wyjechaliśmy w kwietniu 2012 roku na Bałkany, złożyło się kilka rzeczy. Po pierwsze oby dwoje z moim ówczesnym chłopakiem, a obecnym narzeczonym – Markiem, byliśmy niezadowoleni ze swoich miejsc pracy. Ja, mając umowę do końca lutego, po prostu jej nie przedłużyłam. Marek ze swojej pracy po prostu odszedł pod koniec marca. Siedząc kiedyś przy grzanym winie, zaczęłam snuć rozważania o tym, jakby to fajnie było rzucić wszystko w cholerę i pojechać na 3-4 tygodnie na Bałkany. Początkowo Marek podchodził dość sceptycznie do moich marzeń. Ale po pewnym czasie było już postanowione: Jedziemy! Data wyjazdu narzuciła się sama – kwiecień, środa, po Świętach Wielkanocnych, które mieliśmy spędzić w Wiedniu z racji chrztu córki mojej kuzynki, która tam mieszka na stałe. Początkowo planowaliśmy zjeździć Bałkany za pomocą autostopa, jednak szybko wyszło nam, że najlepiej będzie spakować się w samochód i wyruszyć w świat. Zresztą Markowi marzył się samochodowy trip po Europie. W ten oto sposób do naszego dwuosobowego teamu dołączyła Kia Picanto, czyli Kianka. Stąd też później naszą wyprawę ochrzciliśmy jako Kianka Expedition.

Co planowaliśmy? Zasadniczo głównie skupiliśmy się na Chorwacji, w której ja nigdy nie była, a Marek w miarę dobrze znał, więc mógł wskazać warte odwiedzenia miejsca. Ja oczywiście chciałam jak najwięcej gór, więc wybrałam między innymi Biokovo i Welebit, na cele naszych trekkingów. Uznałam, że musimy również odwiedzić Czarnogórę, za którą mocno się przez dwa lata stęskniłam. Podsumowując ułożyliśmy plan na jakieś 2-3 tygodnie. Wspólnie ustaliliśmy, że dłużej podróżować nie możemy, gdyż Marek miał jeszcze do skończenia studia zaoczne i nie mógł opuścić zbyt dużo zajęć.

Po zebraniu map i przewodników, zrobieniu zapasów jedzenie oraz po przeliczeniu funduszy byliśmy gotowi na wyprawę. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze wielu rzeczy, ale to jest najpiękniejsze w podróżach, że potrafią naprawdę zaskakiwać….

11.04.2012 KIANKA EXPEDITION WYRUSZA

Poprzedniego dnia wróciliśmy z Wiednia do Kielc, gdzie czekała na nas Kianka oraz wszystkie nasze wyjazdowe graty. O 5 rano wyruszamy spod mojego kieleckiego domu. Jest zimno i ciemno, ale wierzymy, że na Bałkanach będzie cieplej niż w Polsce.

Nasz kraj pokonujemy bez większych przeszkód. Po godzinie 7 jesteśmy już za Krakowem. Pogoda szykuje się piękna – świeci słońce, a moją radość potęguje widok ośnieżonych szczytów Tatr.

Tatry, piękne Tatry

Tatry z okolic Krakowa

W Chyżnem zatrzymujemy się, by dokupić parę rzeczy do naszych zapasów żywieniowych, w tym głównie pieczywo. Po szybkich zakupach przekraczamy granicę ze Słowacją. Testujemy zdolność nawigacji pożyczonej od moich rodziców, do unikania płatnych odcinków dróg. Na szczęście dla nas GPS działa bez zarzutów. Nasza trasa jest do tego wyjątkowo malownicza: Trstena, Donovaly czy Banska Bystrzyca. Góry, czyli to co rude tygrysy lubią najbardziej. Pogoda zasadniczo nam dopisuje, jedynym minusem jest wiatr, który usiłuje zmieść nas z drogi.

Oravski Podzamok

Oravski Podzamok

Górsko

Tatry

Do Węgier docieramy około godziny 15. Kolejny raz będąc w tym kraju czuję się jak analfabetka, która nawet nie jest w stanie przeczytać nazwy miejscowości. Węgry w jakiś sposób przypominają nam Polskę – autostrady kończące się gdzieś w polu, ronda mające kilka zjazdów, ale tylko dwa – trzy są drożne, bo reszta (podobnie jak autostrady) kończy się w polu. Generalnie jedzie nam się tam dobrze, dopóki nie trafiamy na trasę, po której pędzą wściekłe tiry, które nie dość, że nas wyprzedzają lub siedzą nam na ogonie, to jeszcze wyprzedzają siebie nawzajem. W końcu Marek stwierdza, że nie chce zginąć zgnieciony przez wielką ciężarówkę i zjeżdża na pobocze, by przepuścić część tego nadpobudliwego towarzystwa.

Koło godziny 19 przejeżdżamy przez mikroskopijny fragment Słowenii – dokładnie 10kilometrowy odcinek. Nawet nie zauważyliśmy zmiany państwa, no może po za bardziej zrozumiałymi niż na Węgrzech napisami.

Gdzieś pomiędzy Słowenią a Chorwacją

Gdzieś w Chorwacji

Chwilę po 19 jesteśmy na słoweńsko – chorwackim przejściu granicznym. „Turystycznie?” – pada pytanie ze strony pograniczników. Zgodnie odpowiadamy, że tak, choć prawdę powiedziawszy mogliśmy zostać posądzeni o przemyt żywności do krajów bałkański. Na szczęście nikt nie wnikał w to, co mieliśmy zapakowane w torbach i plecakach.

Po chorwackiej stronie granicy uświadamiamy sobie, że nasz pożyczony i zaktualizowany przed wyjazdem GPS twierdzi, iż w Chorwacji nie ma dróg a do Plitvickich Jezior mamy jechać przez Lubljanę. Trochę to komplikuje sprawę, ale od czego jest zwykła, papierowa mapa?

Wyruszamy dalej na poszukiwanie jakiegoś miejsca noclegowego. Mniej więcej na wysokości Puscine decydujemy się skręcić w las, by ukryci między drzewami rozbić nasze obozowisko. Najpierw dostajemy zawału, gdy przy drodze widzimy jelonka. Na szczęście nie był on żywy, a zrobiony z metalu czy drewna. Problem polegał na tym, że gdy poświeciliśmy na niego kiankowymi światłami, zaświeciły mu się oczy, jak żywemu zwierzakowi. No cóż… creepy jelonek na długo zapadł nam w pamięć.

W las wjechaliśmy szutrową drogą i po kilkuset metrach zorientowaliśmy się, że jedziemy ścieżką rowerową. W końcu udaje nam się znaleźć odpowiednie miejsce dla nas, namiotu i Kianki. Po ponad 15h jazdy sen jest czymś, o czym marzymy. Niestety po paru godzinach budzi nas wichura i ulewa. Później ten armagedon ustaje, by po chwili znów się rozszaleć. Nie takiego powitania oczekiwaliśmy od Bałkanów, ale może to tylko złe dobrego początki !

Tak mniej więcej wyglądała nasza trasa tego dnia. Z bliżej nieokreślonych przyczyn google maps nie pozwala na poprowadzenie trasy przez przejście grniczne Mursko Sredisce.

TAG
POWIĄZANE WPISY