Różne

Bałkany słowem wstępu

23 września 2013

Bałkany słowem wstępu

Jak sama nazwa bloga wskazuje, będzie on poświęcony Bałkanom, przedstawionym z mojej, rudej perspektywy. O sobie pisać w tym miejscu nie będę, wszelkie informacje znajdziecie w zakładce o mnie. Siłą tego bloga mają być Bałkany (i nie tylko), a ja będę im skromnie towarzyszyć.

Osobiście, z Bałkanami znam się od 2010 roku, kiedy pojechałam tam po raz pierwszy. Był to dość spontaniczny wyjazd, nastawiony przede wszystkim na trekking. Docelowo w planach była głównie Bułgaria, ale kiedy po tygodniu wraz z Tomkiem Fryźlewiczem przeszliśmy wszystko, co sobie zaplanowaliśmy, przenieśliśmy się do Czarnogóry. Po miesięcznym trekkingu wróciłam do Polski i wiedziałam jedno: to nie koniec! I miałam rację. W 2012 roku z moim ówczesnym chłopakiem, a obecnym narzeczonym – Markiem, udaliśmy się na miesięczną, samochodową podróż po Bałkanach. Naszą wyprawę nazwaliśmy „Kianka Expedition” z racji tego, że główną bohaterką wyjazdu była Kia Piccanto, nasz środek lokomocji, camper, kuchnia, czytelnia i biuro. Nasze podróżnicze trio, powróciło również w tym roku na Bałkany, jednak tylko na 2 tygodnie. Ale znów wiemy jedno: to nie koniec!

No dobrze, ale dlaczego właściwie Bałkany? W tym miejscu warto przytoczyć swego rodzaju anegdotkę o małżeństwie, które planuje wspólne wakacje. Ona chce nad morze, on w góry. Nie mogąc dojść do porozumienia, udają się do terapeuty. Psycholog z poważną miną wysłuchuje argumenty każdej ze stron, po czym stwierdza: “Jedźcie do Chorwacji!” . Gdybym była na miejscu tego terapeuty, nie zaproponowałabym akurat Chorwacji, głównie przez wzgląd na ceny panujące w tym kraju, jak i tłumy turystów w sezonie. Ja bym powiedziała: “Po prostu wybierzcie się na Bałkany.” Bo Bałkany to region najlepszych kompromisów.

Pierwszym z nich jest właśnie kompromis między górami a morzem. W Polsce, nasze przykładowe małżeństwo, musiałoby wybrać albo morze, albo góry, więc jedna ze stron, byłaby pokrzywdzona. Osobiście kocham góry i od najmłodszych lat właśnie wśród skalistych lub leśnych szczytów spędzałam praktycznie każde wakacje. Sama określam się mianem niskopiennej góralki z Gór Świętokrzyskich. Nad morzem, swego czasu byłam dosłownie 3-4 razy. Mój narzeczony natomiast jest typem “lwa morskiego” – lew ze znaku zodiaku, morski z racji swego upodobania do pływania, taplania się i nurkowania. Planując wspólne podróże, moglibyśmy mieć problem z dojściem do jakiegoś kompromisu, gdyż obydwoje jesteśmy uparci i lubimy postawić na swoim. Jednak jadąc na Bałkany, lew morski jest syty, a ruda cała, gdyż każdy ma to, na czym najbardziej mu zależy. Góry i morze łączą się ze sobą wzdłuż wybrzeża Adriatyku czy Morza Jońskiego. Bikovo, Rumija, to tylko niektóre z pasm górskich, jakie tam znajdziemy. Nie chcemy się kąpać w słonej wodzie? Żaden problem, wystarczy pojechać do Macedonii, nad Jezioro Ohrydzkie. Czysta i ciepła woda plus piękne góry Galicica. Przykładów na górsko-wodne kompromisy możemy na Bałkanach mnożyć.

Drugi kompromis, dla mnie bardzo istotny, dotyczy żywienia. Zarówno wegetarianie, jak i mięsożercy znajdą na Bałkanach mnóstwo potraw, które uradują ich podniebienia. Rozliczne sałatki, burki z serem i szpinakiem czy musaki dla wege. Jagnięcina, ryby czy owoce morza dla mięsożerców. Wybór jest ogromny, a ja jako wegetarianka nie muszę się obawiać, że jak pójdę do restauracji to nie dowiem się, że z bezmięsnych potraw są tylko frytki i sałatka z kapusty, jak to często słyszę w Polsce.

Trzecim kompromisem jest możliwość zobaczenia dużo, w niezbyt długim czasie, bez ponoszenia ogromnych kosztów. Jednak należy pamiętać o jednym: głównym pochłaniaczem czasu i funduszy jest przejazd na trasie Polska – Bałkany – Polska. Nie ważne, czy podróżujemy samolotem, autokarem czy własnym samochodem – będąc na miejscu na przemieszczanie się wydamy mniej, niż na sam dojazd. Po pierwsze dlatego, że takie kraje bałkańskie jak Albania, Czarnogóra czy Macedonia są niewielkie i przejechanie ich wzdłuż i wszerz może zająć raptem parę dni. Serbia, Bośnia czy Bułgaria są znacznie większe, lecz benzyna i transport publiczny są tam tańsze niż w Polsce. W rozważaniach tych chwilowo nie uwzględniam Chorwacji i Grecji, które do najtańszych nie należą i trzeba je traktować nieco inaczej, niż pozostałe, bałkańskie kraje. Generalnie podróżując po Bałkanach nadal jesteśmy w stanie wydać mniej, niż np. we Włoszech czy Hiszpanii.

Bałkańskich kompromisów można mnożyć. Jednak te przedstawione powyżej, wydają mi się najważniejsze. Uważam tak dlatego, że należę do osób, które podróżując chcą zobaczyć jak najwięcej, za jak najmniej. Bałkany dają taką możliwość, oczywiście jeśli ktoś lubi spać w samochodzie lub namiocie i nie żywi się w restauracjach, a w “pekarach” i na bazarkach.

Powoli kończąc tego inauguracyjnego posta, muszę za coś z góry przeprosić. Otóż blog ten na pewno nie będzie obiektywny. Do Bałkanów mam wyjątkowo emocjonalne i sentymentalne podejście, co w dużej mierze będzie przekładało się na mój styl pisania o nich. Czasem spojrzę na nie z przymrużeniem oka, czasem krytycznie, ale nadal będzie to moje, rude postrzeganie bałkańskiej rzeczywistości. Komuś się to spodoba, komuś niekoniecznie. Jednak moim założeniem jest dzielenie się bałkańską wiedzą i doświadczeniem, popularyzowanie Bałkanów i zwalczanie jakiś dziwnych stereotypów na ich temat. Nie chcę jednak stawiać się w roli ekspertki od Bałkanów, bo nią nie jestem. Z każdym wyjazdem wiem więcej, ciągle się uczę!

Jednak nie samymi Bałkanami człowiek żyje i dlatego blog ma mieć elastyczną formę, pozwalającą na poruszanie innych mniej lub bardziej inspirujących tematów.

Na ten moment zapraszam Was do wspólnej, wirtualnej podróży, która w tym miejscu się rozpoczyna!

ruda

TAG
POWIĄZANE WPISY