Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Relacje – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Relacje – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Długi górski weekend. Część 5 – Tarasówka http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-5-tarasowka/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-5-tarasowka/#comments Tue, 15 Jul 2014 17:23:08 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=465 23 czerwiec 2014 Czas pożegnać się z górami, bo choć jest to truizm – wszystko co dobre, szybko się kończy. Opuszczamy Jurgów i kierujemy się na spotkanie z moim osobistym demonem przeszłości, jaką była Tarasówka. Była, bo już od jakiegoś czasu nie jest, ale naprawdę bardzo długo z bliżej nieokreślonego powodu pałałam do tego miejsca […]

Post Długi górski weekend. Część 5 – Tarasówka pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
23 czerwiec 2014

Czas pożegnać się z górami, bo choć jest to truizm – wszystko co dobre, szybko się kończy. Opuszczamy Jurgów i kierujemy się na spotkanie z moim osobistym demonem przeszłości, jaką była Tarasówka. Była, bo już od jakiegoś czasu nie jest, ale naprawdę bardzo długo z bliżej nieokreślonego powodu pałałam do tego miejsca nieskrywaną niechęć.

Kiedy byłam sporo młodsza, wraz z rodzicami oraz resztą rodziny (ciotką, wujkiem, kuzynką) jeździliśmy na wakacje do Murzasichla. W zależności od pogody, wędrowaliśmy po bliższych i dalszych okolicach. Było jednak takie miejsce, do którego z kuzynką nigdy nie chciałyśmy iść. Chodzi oczywiście o Tarasówkę. Nie mam pojęcia, o co nam chodziło i skąd ta niesamowita niechęć. Cóż, teraz nie jest to już w sumie takie istotne, bo do okolic Małego Cichego przekonałam się jakiś czas temu i doceniam wspaniałe widoki, jakie się stamtąd rozciągają.

O tym, że panorama Tatr z Małego Cichego jest imponująca i wcale nie taka mała zapewne większość z Was wie. Ale jeśli wybierzecie się tam latem, to otaczający Was krajobraz będzie kopkami siana malowany. Dla mnie stanowią one idealne dopełnienie górskich widoków, kojarzący się z czarno białymi fotografiami, które swego czasu wykonywał mój Tata. Są ważnym elementem moich wspomnień z dzieciństwa, bo są urokliwe, fotogeniczne i takie swojskie. Widoki, które mogliśmy podziwiać tego dnia, były po prostu obłędne. Szkoda było się żegnać z górami, ale przecież one się nigdzie nie wybierają. Będą na nas czekać, a my za nimi tęsknić i odliczać dni do kolejnych odwiedzin.

Tatry

Małe Ciche

kopki siana

ruda

Post Długi górski weekend. Część 5 – Tarasówka pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-5-tarasowka/feed/ 6 465
Długi górski weekend. Część 4 – Krywań http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/#comments Thu, 10 Jul 2014 18:26:48 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=445 Letnie wejście na najważniejszy szczyt dla Słowaków, czyli Krywań. Wspaniałe tatrzańskie widoki i brak tłumów.

Post Długi górski weekend. Część 4 – Krywań pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Nasz przedostatni dzień pobytu musiał być z przytupem, choć należy dodać, że trochę się do tego przytupu zbieraliśmy. Rano dość powolnie idzie nam ogarnianie się, choć plan mamy na dziś ambitny, a mianowicie wejście na Krywań.

Jakoś tak się złożyło, że do tej pory nie miałam okazji wejść na ten szczyt, natomiast Marek, który dopiero ze mną zaczął poznawać lepiej Tatry, był otwarty na propozycję. Plan był prosty – wejść na Krywań zielonym szlakiem od Tri Studnicky i zejście niebieskim oraz czerwonym do samochodu. Czasówki na mej radosnej, starej mapie są wyjątkowo optymistyczne (sumarycznie cała trasa miała zająć jakieś 5-6h), co trochę mnie zastanawia, ale postanawiam nie myśleć za dużo (od tego można dostać migreny, zmarszczek, wrzodów oraz syndromu latającego oka… lepiej nie ryzykować).

Wyruszamy z Jurgowa w celu okrążenia Tatr (no cóż do wejścia na szlak nie mieliśmy zbyt blisko), po drodze zatrzymując się w bankomacie w Zdiarze. Parking w Tri Studnickach praktycznie omijamy, gdyby nie to, że odrywam się od książki, aparatu czy telefonu (byłam czymś zajęta i nie patrzyłam się na widoki za oknem) i krzyczę do Marka „stój”. Udaje nam się wcisnąć na zapełniony parking i radośnie uiścić opłatę w wysokości 4.5 EUR (sic! Choć z drugiej strony przynajmniej na Słowacji nie trzeba płacić za wejście na szlak, w przeciwieństwie do polskich Tatr). Zakładamy górskie buciory, robimy kilka głębszych wdechów i ruszamy na podbój Krywania.

Pan Krywań we własnej osobie

KrywańWarto w tym miejscu powiedzieć parę słów o tym szczycie. Polacy mają Giewont, a Słowacy Krywań. I choć obie te góry coś symbolizują i są istotne dla obu narodów, to jednak nasi południowi sąsiedzi przypisują swojemu szczytowi znacznie większą wagę. Zacznijmy od tego, że Krywań przez lata uznawany był za najwyższy szczyt Tatr. Wznosi się na 2493m n.p.m. i rzeczywiście góruje nad okolicznymi dolinami i innymi szczytami. Jednak wiadomo, że najwyższy w Tatrach nie jest ustępując Gerlachowi. Krywań ma jednak ogromne znaczenie dla samych Słowaków. 16 sierpnia 1841 na szczyt ten zorganizowane zostało wejście działaczy odrodzenia narodowego, które zapoczątkowało tzw. národné výlety. Od tamtego czasu, w okolicy 16 sierpnia Słowacy rok rocznie zdobywają Krywań. Tego dnia na szczyt wchodzi często ponad 500 osób! Lecz szczyt ten istnieje w świadomości naszych południowych sąsiadów również za sprawą hymnu, w którym góra ta została umieszczona oraz monet o nominale 1, 2 i 5 Eurocentów.

Zielony szlak, którym wędrujemy ani mi się podoba, ani nie podoba. Mam do niego stosunek wybitnie ambiwalentny, idę bo idę ale szału nie ma. Im wyżej, tym zimniej i bardziej zawiewa, za to odsłaniają się widoki, więc jakoś tak człowiekowi robi się przyjemniej na sercu i duszy. Przed miejscem, w którym niebieski i zielony szlak się spotykają, robimy mały postój obserwując, jak chmury przetaczają się nad szczytem Krywania, a ludzie wędrują po sobie tylko znanych ścieżkach (generalnie nie mogliśmy początkowo dojść do tego, gdzie wiedzie szlak).

Na szlaku

Tatry SłowackieTatry Słowackie

Spotkanie na zakręcie szlaku niebieskiego

KrywańPo posileniu się i nawodnieniu docieramy pod drogowskaz, który kieruje nas na grań. My jednak rozważamy opcję numer dwa, krótszą lecz nieoficjalną. Marek zagaduje dwóch Słowaków, którzy zeszli rozważaną przez nas ścieżką. „Ta droga je nieoficjalna, ale rychlejsza. Jak wam się coś stanie, to zapłacicie karę.” Zasadniczo z tych trzech informacji (z czego jedna była przestrogą) zainteresował nas przymiotnik „najrychlejsza”. Decydujemy się iść na skróty, ścieżką wiodącą na przełęcz pod szczytem Krywania. Nie jest to najprzyjemniejsza droga – luźne kamienie, resztki śniegu itd., ale faktycznie szybko osiąga się grań (osiągnęlibyśmy ją szybciej, gdybyśmy po drodze nie pogubili się w gąszczu „nieoficjalnie” wydeptanych ścieżek). Podejście na sam szczyt stanowi dla mnie wyzwanie, bo nie mogę skoordynować rąk i nóg podczas podchodzenia na bardziej stromych odcinkach. Zaczynam rozważać, czy w ogóle zejdę drogą, którą właśnie przylazłam, ale jak wspominałam myślenie czasami szkodzi, więc ostatecznie wepchnęłam moje cztery litery na szczyt. A z niego rozciągał się mlecznobiały widok na okolicę, czyt. nic nie było widać. No co jakiś czas wiatr przeganiał chmury, co wymagało refleksu, by w odpowiednim momencie nacisnąć spust migawki. Na szczycie siedzimy z dwójką Węgrów, którzy podobnie jak i my są „zachwyceni” widokiem z Krywania. Ponieważ zarówno nam, jak i im robi się zimno (wieje i sypie drobny śnieg), zaczynamy schodzić. Co ciekawe moje ręce i nogi przypominają sobie czym jest koordynacja ruchowa i niemalże niczym kozica mknę w dół (no dobra… do kozicy było mi daleko, ale przynajmniej nie wyglądałam jakbym dostała górskiego paraliżu). Na przełęczy poniżej szczytu chowamy się za skałę, dzięki czemu nie urywa nam głów podczas konsumpcji radlera made by Złoty Bażant (mój ostatni piwny faworyt o smaku cytryny, bzu i mięty). Orzeźwiające piwo było idealnym dodatkiem do i tak już orzeźwiającej aury. Ale co tam! Trzeba się hartować.

Widać! Coś widać!

KrywańNa szczycie!

KrywańKrywańZamrożeni od zewnątrz i od środka zaczynamy dalszą wędrówkę w dół, tym razem już oficjalną wersją szlaku. Wiatr próbuje nas zdmuchnąć ze ścieżki, co w przypadku Marka prawie się udaje (jeden z silniejszych podmuchów zrywa mu czapkę z głowy, ale na szczęście mój mężczyzna wykazał się refleksem oraz przytomnością i uciekiniera złapał). Jak na złość, gdy już jesteśmy w pewnej odległości od szlaku, Krywań odsłania swe wdzięki i osoby, które zdobyły go po nas mają widoki. My schodząc zasadniczo nie możemy narzekać na brak fotograficznych inspiracji, gdyż ciągle coś przykuwa naszą uwagę – a to promienie przebijające się przez chmury, a to jakieś rozświetlone pole w dole. Generalnie jest pięknie, choć droga w dół mocno nam się dłuży. W końcu docieramy do rozejścia szlaków przy Jamskim Plesie. Siadamy nad brzegiem jeziorka by chwilkę odsapnąć. Gdy Marek wyciąga kanapkę, dwie kaczki, które taplały się w wodzie, natychmiast wykazały zainteresowanie wspólną konsumpcją. Jedna z nich była na tyle odważna, by wyjść z jeziora i niczym mały szpieg, przydreptać do nas. Kawałki chleba ją usatysfakcjonowały, choć sądząc po jej minie (Czy kaczka ma mimikę? Chyba nie…) spodziewała się czegoś więcej. Porzucamy to ptasie towarzystwo i czerwonym szlakiem schodzimy do Kianki. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że oprócz naszego autka na parkingu nie ma absolutnie nikogo. Tłum samochodów zniknął. Biorąc pod uwagę, że było grubo po godzinie 19, to raczej nie powinno nas to dziwić.

Wyginam śmiało ciało, bo wysokich temperatur było mi za mało 😉

KrywańWidoki zejściowe

Tatry Słowackiekopczyk TatryJamskie Pleso

Jamskie PlesoTam byliśmy!!

KrywańSamotna Kianka

KiankaGłodni i zmęczeni powoli wracamy w stronę Polski rozglądając się po drodze, gdzie ewentualnie można coś zjeść. Ostatecznie zatrzymujemy się w Starym Smokovcu, tylko po to, by pocałować klamki kilku lokali. Samo miasto wygląda jak wymarłe. Kiedy ja z przyssanym do kręgosłupa żołądkiem opanowuję do perfekcji poziom zobojętnienia i rezygnacji, Marek dziarsko maszeruje na dalsze poszukiwania. I odnosi sukces. Jedynym, czynnym miejscem w okolicy jest pizzeria na piętrze niezbyt urodziwego budynku. Oprócz nas ląduje tam kilkoro innych osób, które również zeszły z gór i nie miały gdzie się podziać. Jemy pizzę, zresztą całkiem smaczną (sądzę, że gdyby podano nam podeszwę polaną sosem pomidorowym też byśmy ją zjedli) i najedzeni możemy wracać do Jurgowa. Oczywiście docieramy tam dość późno, ale przynajmniej nie możemy powiedzieć, że zmarnowaliśmy czas.

asd

Zapisz

Post Długi górski weekend. Część 4 – Krywań pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/feed/ 5 445
Długi górski weekend. Część 2 – rajski Słowacki Raj? http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-2-rajski-slowacki-raj/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-2-rajski-slowacki-raj/#comments Thu, 26 Jun 2014 13:12:14 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=410 Słowacki Raj to jedna z większych atrakcji, jakie znaleźć można u naszych południowych sąsiadów. Czy warto się tam wybrać?

Post Długi górski weekend. Część 2 – rajski Słowacki Raj? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
20 czerwiec 2014 Słowacki Raj

Pogoda za oknem nie zachęca do niczego – szaro, buro, coś siąpi z nieba. Szybki przegląd prognoz pogody oraz naszych pomysłów na piątkowe aktywności i zapada decyzja – jedziemy do Słowackiego Raju.

Generalnie z bliżej nieokreślonych przyczyn ileś razy, gdy byliśmy w Jurgowie chcieliśmy tam pojechać, ale wydawało nam się, że jest to strasznie daleko. No cóż… raptem 60km, więc nie jest to jakiś zabójczy dystans.

Gdy jedziemy przez Słowację okazuje się, że pogoda choć mocno pochmurna, to jednak ma tendencję do rozpogadzania się, co dobrze rokuje na przyszłość. Docieramy do Podlesoka, który wybraliśmy jako punkt startowy naszego poznawania Słowackiego Raju. Parking kosztuje tam 2EUR za dzień. Oczywiście 99% aut tam stojących jest tego dnia na polskich blachach. Widać zatem, która narodowość ma długi weekend 😉

W kasie przy parkingu kupujemy bilety wstępu – 1.5 EUR od osoby oraz mapę za 4EUR. Po krótkich konsultacjach decydujemy się na wspinaczkę zielonym szlakiem przez Suchą Belę i Misove Vodopady. Początkowo szlak wiedzie dnem koryta potoku, w którym jest na szczęście mało wody. Szybko wymijamy grupki turystów w adidasach, którzy kombinują jak tu nie zamoczyć obuwia. My w górskich butach idziemy nie zważając na wodę. Gdy zaczynają się pierwsze kładki,  nie czuję się za pewnie, ale po przejściu około dziesięciu natychmiast zapominam o jakimkolwiek lęku.

Jedna z pierwszych kładek

Słowacki raj - kładka

W korycie potoku

Słowacki rajNiestety liczne grupy Polaków, które przybyły do Słowackiego Raju, dosłownie i w przenośni zalały tamtejsze szlaki tworząc kolejki do nieco trudniejszych przeszkód, jak choćby ciąg metalowych drabinek przy Misovych Vodopadach. Pół biedy, jakby tylko wchodzili wolno. Ale nie…musieli udowodnić wszystkim dookoła, że jako naród nie potrafimy się zachować. Wrzaski, śmiechy, głupie teksty. Do tego zionęło od nich alkoholem, który najpewniej wypili dzień wcześniej, ale jeszcze nie zdążył z nich całkiem wyparować. W kolejce do drabinek była również wycieczka spokojnych Węgrów. Gdy staliśmy za nimi udając, że nie jesteśmy z tego samego kraju, co banda rozwrzeszczanych ludzi w bardzo średnim wieku, pewien starszy pan zaczął się nas dopytywać, skąd jesteśmy. Gdy ostatecznie przyznaliśmy się, że z Polski, pokiwał tylko głową i spojrzał na nas ze współczuciem. Pokonywanie drabinek było zajęciem, które trochę trwało z racji ilości ludzi i tworzących się zatorów. Jedno jest pewne – szlaki w Słowackim Raju (w szczególności te z drabinkami, platformami i kładkami) nie są dla osób z lękiem wysokości oraz lękiem przestrzeni. Dobrze, że do nich nie należymy.

Drabinki przy Misovych Vodopadach

Misove VodopadyNa drabinkach należało bardzo szybko robić zdjęcia, by nie tamować ruchu.

Słowacki RajJak łatwo się domyślić na zdjęciu chodziło o uwiecznienie pana, który w dziwnej pozie pije z wodospadu. Ciekawe jaką miał minę, gdy na górze zobaczył sporą ekipę, która w potoczku moczyła sobie stopy.

Słowacji Raj

Słowacki RajGdy kończą się wszelkie przeszkody udaje nam się wyprzedzić większość osób i dość nudną częścią szlaku, wiodącą przez wąwóz, docieramy do Sucha Bela. Stamtąd żółtym i czerwonym szlakiem udajemy się do Klastoriska. Na pięknej i widokowej polanie (normalnie widać stamtąd Tatry, które tego dnia były za chmurami) znajdują się ruiny ponad 700letniego klasztoru. Część zabudowań nadal jest całkiem dobrze zachowana, część dzięki opisom można zidentyfikować np. jako piekarnię czy cele mnichów. Na Klastorisku znajdował się kesz, którego pomimo sporych tłumów udało mi się podjąć.

http://www.geocaching.com/geocache/GC1FQP7_rumia-memento?guid=c25bdbf3-46ca-4e0d-bd04-be079723173e

Polana Klastorisko

KlastoriskoRuiny Klasztoru

klastoriskoPo odpoczynku na polanie rozważamy dalszy plan wycieczki. Marek początkowo chce nieco dłuższy wariant – niebieskim szlakiem przez Certova sihot i Certova diera i powrót Przełomem Hornadu. Ja jednak stwierdzam, że jest po 15, więc dłuższy wariant może skończyć się tym, że będziemy wracać po ciemku. Ostatecznie schodzimy do Hornadu szlakiem czerwonym. Po drodze odbijamy nieznacznie by podjąć kolejnego kesza.

http://www.geocaching.com/geocache/GC134KW_klastorisko?guid=ca52d4d3-7384-4782-81f1-5c3bdf9a2f06

Z keszem czyli geocaching musi być

geocachingWidok podczas zejścia do Doliny Hornadu

Tatry ze Słowackiego RajuObydwoje z Markiem myśleliśmy, że Przełom Hornadu to taka lajtowa, szeroka ścieżka, parę wiszących mostków i tyle. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że trasa ta jest dość wymagająca, w szczególności w kwestii zaufania do wiszących dobrych kilka metrów nad ziemią platform, wyglądających jak fragment stelażu łóżka lub starego bagażnika na dach. Jak wspominałam, nie mam lęku wysokości, ale w paru momentach ogarnęła mnie panika. Najgorzej poczułam się na wiszącym moście, który był zrobiony z kratki, przez która pięknie widać było rzekę w dole. Marek chciał, żebym zatrzymała się pośrodku, aby mógł mi zrobić zdjęcia. Ja natomiast wiedziałam, że jak się zatrzymam, to już się nie ruszę z miejsca. Szybko przemaszerowałam na drugą stronę i dopiero zatrzymałam się na stałym gruncie. Oczywiście w miejscach, gdzie zawieszone na skałach były łańcuchy musiałam nabić sobie kilka siniaków, więc obecnie moje nogi (a w szczególności piszczela) wyglądają niezbyt uroczo.

Pierwszy jeszcze lajtowy mosteczek w Dolinie Hornadu

Przełom HornaduTrzeba było mieć polot i fantazję by stworzyć tak poprowadzony szlak

Słowacki RajTen mostek doprowadził mnie do stanu lekkiej paniki. Jak widać, wolałam nie patrzeć do tyłu, nawet mimo szczerych zachęt ze strony Marka (generalnie w kilku żołnierskich słowach powiedziałam mu, co sądzę o zatrzymywaniu się na tym mostku i szybko pomaszerowałam dalej).

słowacki rajMroczny Przełom Hornadu

Słowacki rajMoje ulubione zdjęcie z platformami. Lepiej w takim miejscu nie mieć lęku wysokości. Choć ja osobiście najbardziej lękałam się stanu technicznego tych platform, z których część była mocno powyginana i chybotliwa…

Słowacki rajPo ponad 18km i 7h marszu docieramy do Kianki. Mnie znów bolą piszczela (nie tylko od siniaków, ale również od butów) i czuję się tak, jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię. Marek idzie jeszcze coś zjeść, a ja marze tylko o tym, żeby zdjąć buty i usiąść na czymś miękkim. Mimo sporego zmęczenia oboje jesteśmy zachwyceni Słowackim Rajem. A najbardziej tym, że jest tam tyle szlaków, tyle możliwości i tyle atrakcji. Czas płynie tam bardzo szybko, bo ciągle coś się dzieje, a człowiek musi być mocno skoncentrowany. Planujemy wybrać się tam na kilka dni, by przejść jeszcze parę innych tras.

mapa Słłowacki raj

Zapisz

Post Długi górski weekend. Część 2 – rajski Słowacki Raj? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-2-rajski-slowacki-raj/feed/ 5 410
Długi górski weekend. Część 1 – trasa na rozchodzenie http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-1-trasa-na-rozchodzenie/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-1-trasa-na-rozchodzenie/#comments Tue, 24 Jun 2014 19:34:52 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=400 Nasz długa trasa po Tatrach, która miała być krótka i tylko na rozchodzenie. Czyli o tym, jak plany weryfikuje rzeczywistość.

Post Długi górski weekend. Część 1 – trasa na rozchodzenie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Dobrze znów być w Tatrach. Lubię te powroty i uczucie, które im towarzyszy. Cóż…góry te są ze mną odkąd pamiętam, a nawet jeszcze dłużej, gdyż moja mama będąc ze mną w ciąży dziarsko maszerowała po Tatrach. Sentyment pozostał i pewnie pozostanie, stąd cieszy mnie każda możliwość spędzenia w tych górach choćby chwili.

W Tatry udaliśmy się z samego rana 19 czerwca. Naszym punktem docelowym był jak zwykle Jurgów, ale z różnych przyczyn zmieniliśmy kwaterę, w której od dwóch lat nocowaliśmy. Tym razem zdecydowaliśmy się na nocleg U Kasi, w przenośni i dosłownie, gdyż Kasię, która go prowadzi poznałam dawno temu w Tatrach, dzięki wspólnemu znajomemu ratownikowi. Niestety teraz nie miałyśm okazji się spotkać, gdyż Kasia pojechała na nadmorski urlop.

Po wypakowaniu gratów z samochodu i przebraniu się w górskie ciuchy wskakujemy do Kianki i jedziemy do Tatranskiej Javoriny. Tam porzucamy auto i ruszamy wzdłuż Doliny Javorovej. Pogoda jest trudna do określenia – ani dobra, ani zła. Ale nie zastanawiamy się nad tym zbytnio, tylko maszerujemy przed siebie. Przy rozejściu szlaków na wysokości polany Pod Muranom obieramy niebieski szlak przez Zadne Medodoly. Wychodzi słonce, a okolica rozświetla się w czerwcowym słońcu. Od razu robi się cieplej, a okoliczne szczyty wyglądają mniej groźnie. W pewnym momencie, przechodząc przez mostek zauważamy dość specyficzny napis: „Uwaga! Zaraz zobaczysz niedźwiedzie wykonane z drewna.” Rzeczywiście, obok wiaty nad potokiem stoją dwa misie i najwyraźniej ktoś kiedyś wziął je za prawdziwe niedźwiadki (choć jak sami zobaczycie na fotografii, nie wyglądają zbyt naturalnie).

Uroczy szlaban w przejściem dla człowieka

Polana pod Muranom

uwaga miśDwa przystojne, drewniane misie

niedźwiedzie

Kiedy ścieżka opuszcza dolinę potoku, zaczyna piąć się przez ukwieconą łąkę, by następnie przetrawersować zbocze Tatr Bielskich. Widoki na Wysokie Tatry pięknie się otwierają, a my po raz pierwszy tego dnia spotykamy kozice, które jednak są dość daleko od nas.

Zadne Medodoly

Po dotarciu na Kopskie Sedlo chwilę odpoczywamy, ale ponieważ strasznie wieje, ruszamy w dalszą drogę. Najpierw schodzimy do Biele Pleso, by później czerwonym szlakiem dotrzeć do Chaty pri Zelenom. Nam natrafiamy na pierwsze tego dnia tłumy, głównie Polaków, ale jest też kilka grup Słowaków. Większość turystów kręci się wokół schroniska, wygrzewa w promieniach słońca i raczy się zimnym piwem. My również kupujemy sobie kufel złocistego trunku, niestety tylko jeden, gdyż nie mieliśmy przy sobie więcej euro.

Ruda radość na Kopskim Sedlu

kopskie sedlo

Złocisty, smakowity Kozel

Kozel

Zielone pleso

Zielone pleso

Przyjemnie się siedzi, jednak nas czeka jeszcze droga powrotna. Niestety musimy wracać tą samą drogą, gdyż nie mamy innej, dobrej opcji na zrobienie pętli. Idziemy znów na Kopskie Sedlo, skąd udajemy się jeszcze w stronę Serokiego Sedla. Gdy idziemy pod górę natrafiamy na spore stadko pasących się kozic. Część z nich znajduje się w sporej odległości od szlaku, a kilka stoi tuż przy samej ścieżce. Gdy wychodzimy na grań okazuje się, że dwie kozice są bardzo blisko nas. Jedna pięknie pozuje patrząc się wprost w obiektyw, druga zaś robi małe przedstawienie przebiegając tuż przede mną (na szczęście aparat był w pełnej gotowości). Tatrzańskie modelki były wyjątkowo wdzięcznym obiektem obserwacji, jednak wieczór powoli nadciągał a my nadal byliśmy z dala od cywilizacji.

Piękny Kamzik

Kozica

Kozica, góry, sielanka

kozica

Troszkę zmęczeni ale w pełni zadowoleni 😉

Tatry

Czekała nas długa droga w dół. Widoki są piękne, dzięki słońcu, która nasyca rośliny i skały ciepłą barwą. Powoli zaczynam odczuwać skutki długiego trekkingu, a raczej mojej głupoty w doborze skarpet. Niestety mam obtarta lewą piętę oraz obolałe i spuchnięte piszczela (nie pytajcie się jak to możliwe, sama nie wiem do tej pory). W końcu, po 26km i 8h docieramy do Kianki. Oby dwoje z lekka padamy na twarz, a ja zastanawiam się, skąd wpadłam na pomysł, aby wybrać tę trasę jako coś, dzięki czemu się rozchodzimy. Wiedziałam, że kilometrów wyjdzie dużo, ale szczerze mówiąc chyba nie aż tak.

W trakcie drogi powrotnej

zadne medodoly

Prawie o zachodzie słońca

pod Muraniem

Wracamy do Polski i w Bukowinie idziemy na bardzo późny obiad. W Jurgowie jesteśmy wieczorem i padamy ze zmęczenia do łóżek szybciej, niż zdążyliśmy nawet o tym pomyśleć. Jednak co dobry trekking, to dobry trekking, nawet jeśli był aż tak męczący 😉

A to przebieg naszej pięknej, „krótkiej” trasy :

aa1

Zapisz

Post Długi górski weekend. Część 1 – trasa na rozchodzenie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-1-trasa-na-rozchodzenie/feed/ 5 400
Weekend na Lubelszczyźnie http://balkany.ateamit.pl/weekend-na-lubelszczyznie/ http://balkany.ateamit.pl/weekend-na-lubelszczyznie/#comments Wed, 11 Jun 2014 17:14:48 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=382 Ostatni weekend (7-8 czerwca) spędziliśmy na Lubelszczyźnie, a wszystko za sprawą Kasi z bloga Kuchnia Pysznościowa, a oficjalnie kuzynki Marka. Wybraliśmy się do Skowieszyna, skąd pochodzi część rodziny Kasi. Tam też była nasza baza noclegowa. Na sobotę Kasia zaplanowała dla mnie, Marka oraz jej Misia wycieczkę rowerową po okolicy. Ponieważ Marek koniecznie chciał zahaczyć o […]

Post Weekend na Lubelszczyźnie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Ostatni weekend (7-8 czerwca) spędziliśmy na Lubelszczyźnie, a wszystko za sprawą Kasi z bloga Kuchnia Pysznościowa, a oficjalnie kuzynki Marka. Wybraliśmy się do Skowieszyna, skąd pochodzi część rodziny Kasi. Tam też była nasza baza noclegowa.

Na sobotę Kasia zaplanowała dla mnie, Marka oraz jej Misia wycieczkę rowerową po okolicy. Ponieważ Marek koniecznie chciał zahaczyć o jakieś miejsce z wodą do pluskania, trasa została poszerzona o takową miejscówkę (Janowice). Jeszcze przed wyruszeniem w drogę śmiałyśmy się z Kasią, że na pewno się zgubimy mimo posiadania kilku map, gps’a oraz telefonów z nawigacją. Zasadniczo właściwą drogę zgubiliśmy jakieś 30-40 minut od opuszczenia Skowieszyna. Sytuacja była o tyle zabawna, że wylądowaliśmy na drodze, po której przebiegała trasa maratonu Mazovia MTB. Na początku jeszcze nie było tak źle, bo nikt nie jechał. Dopiero po chwili, pan na quadzie uprzejmie poinformował nas, że nadciąga czoło maratonu. Posłusznie zeszłyśmy z Kasią z drogi (panowie popędzili znacznie szybciej od nas) i czekamy, i czekamy, komary nas gryzą a my dalej czekamy. W końcu przejechało koło nas trzech panów. I tyle. Kiedy zdecydowałyśmy się wkroczyć na drogę, zaczęli nadciągać kolejni. Generalnie zrobiło się dosyć niebezpiecznie, bo uczestnicy maratonu osiągali spore prędkości, a my we dwie zaczęłyśmy stanowić mobilne przeszkody. Kiedy dogoniłyśmy panów, zarządzony został postój, podczas którego usiłowaliśmy się dowiedzieć od przejeżdżających koło nas rowerzystów, czy dużo ich tam jeszcze zostało, ale niestety nikt nie chciał nam udzielić odpowiedzi. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, dnem stromego dość wąwozu. Z Kasią decydujemy się przepchać rowery, gdyż bycie mobilnymi przeszkodami przestało nam się podobać. Po dłuższej chwili udało nam się dotrzeć do cywilizacji i opuścić trasę maratonu. Wylądowaliśmy na przyjemnej i bezpiecznej rowerowej ścieżce wzdłuż Wisły. Naszym celem był prom pływający z Bochotnicy do Nasiłowa. Z Markiem jedziemy nieco bardziej z przodu i dość szybko docieramy do promu. Wtedy orientujemy się, że Kaśka z Miśkiem gdzieś zniknęli, a prom właśnie chce odpływać. Cóż, okazało się, że nasi towarzysze nie zauważyli skrętu nad Wisłę i pojechali prosto, docierając do miejsca, w którym ścieżka się kończy. Na szczęście udaje im się dotrzeć zanim prom odpłynie.

Z Kasią na trasie maratonu

SkowieszynZrobiło się groźnie 😉

MTB MazoviaUff….już nad Wisłą, a w każdym razie w jej okolicach

wisłaDalej czekała nas mozolna wspinaczka na górę w lejącym się z nieba skwarze. Później przyjemną i widokową trasą z Nasiłowa do Janowca pokonujemy bez większych problemów. W Janowcu oczywiście zatrzymujemy się by popodziwiać ruiny zamku, które za czasów komuny były jedynym tego typu obiektem, który należał do prywatnego właściciela – Leona Kozłowskiego. Wujek Leszek, czyli Tata Kasi, tak wspomina to miejsce: „Kiedy byłem młody, to chadzałem z kolegami do ruin pić wódkę. A Kozłowski nas ganiał.” Po prawie 50 latach właściciel sprzedał w końcu zamek muzeum z Kazimierza Dolnego i od tamtego czasu trwają prace rewitalizacyjne, w efekcie z roku na rok przybywa murów i innych konstrukcji.

Trąbiłam dzwonkiem

prom BochotnicaNasze pojazdy na promie

prom WisłaBudynek opuszczonej szkoły gdzieś na trasie

budynek opuszczonej szkołyRuiny Zamku w Janowcu

Janowiec ruiny zamkuzamek Janowieczamek JanowiecWidok z okolic ruinJanowiecNie decydujemy się jednak na zwiedzanie ruin, ponieważ wolimy odpocząć w jakimś chłodniejszym miejscu, gdzie można ewentualnie popluskać się w wodzie. W tym celu jedziemy do Janowic, do których zostaliśmy pokierowani przez rodziców Kasi. Nawet udało nam się znaleźć kąpielisko, jednak okazało się nie być jeszcze czynne, a wokół trwała budowa drogi wzdłuż jeziorka. Mimo wszystko postanowiliśmy tam chwile odpocząć i posilić się pysznymi wiktuałami przygotowanymi przez Kasię. Panowie nawet zdecydowali się wykapać, mimo że woda nie wyglądała na zbyt zachęcającą. W międzyczasie odkrywamy, że parka siedząca na przeciwko nas na pomoście, po drugiej stronie jeziora oddaje się hmm bardzo bliskiej integracji, a po dochodzących stamtąd dźwiękach mogliśmy przypuszczać, że całkiem udanej 😉

Kasia czyli Kuchnia Pysznościowa przy pracy

kuchnia pysznościowaJednak komu w drogę, temu czas. W Skowieszynie miało na nas czekać ognicho oraz zupa przygotowywana na ogniu przez Wujka Leszka. Niestety okazało się, że rowery na których pedałowali cały dzień Kaśka i Misiek nie były najlepsze na tego typu długą wycieczkę  i odmówiły z lekka współpracy. W efekcie my wracamy do Skowieszyna na rowerach, a Kaśka z Miśkiem częściowo autobusem, a częściowo pchając rowery. Wieczór upływa nam na regeneracji, uzupełnianiu płynów i kalorii oraz Polaków rozmowach.

Na promie z Janowca do Kazimierza Dolnego

prom do Kazimierza Dolnegoprom Janowiec Kazimierz DolnyPędzę w stronę światła

Kazimierz DolnyNiedziela przynosi nam świadomość, jak bardzo pogryzły nas komary, a mnie dodatkowo jak straszna alergia mnie dopadła. Leje mi się z nosa, oczu, a zatoki mam kompletnie zapchane. Dawno nie miałam aż takiego ataku tej złośliwej przypadłości, ale jak to się mówi – siła wyższa. Tego dnia najpierw udajemy się z rodzicami Kasi na spacer po okolicy. Żar leje się z nieba, ale lessowy krajobraz tak czy inaczej przypada nam do gustu. Po spacerze jedziemy z Kasią i Miśkiem nad Wieprz, by odpocząć nieco od upału. Oczywiście komary również chcą odpoczywać z nami, z czego akurat cała nasz czwórka nie jest zbyt zadowolona. Czas urozmaicamy sobie grą w Kubb’a, która wyjątkowo przypada Kasi do gustu z racji opanowania przez nią techniki podkręcania kijka służącego do zbijania obrońców. Koło 18 my z Markiem kierujemy się do Warszawy, a Kaśka z Miśkiem jadą z powrotem do Skowieszyna, by zgarnąć stamtąd rodziców i później również udać się do stolicy.

W lessowym wąwozie

wąwóz lessowyWesoła kompania

SkowieszynLessowe pola

lessowe polapole lessoweWeekend był intensywny, upalny, pozwolił mi odkryć nowe miejsca, w których nigdy dotąd nie byłam. Oprócz tego pojadłam pysznościowych potraw, dzięki Kasi i jej rodzince. Całej naszej ekipie dziękuję za miło spędzony czas i czekam na powtórkę 😉

Trasy naszego przejazdu

map1map2

Post Weekend na Lubelszczyźnie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/weekend-na-lubelszczyznie/feed/ 4 2571
Wiosenne, świętokrzyskie rowerowanie http://balkany.ateamit.pl/wiosenne-swietokrzyskie-rowerowanie/ http://balkany.ateamit.pl/wiosenne-swietokrzyskie-rowerowanie/#comments Mon, 24 Mar 2014 09:35:15 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=304 Świętokrzyskie bez wątpienia jest idealne na rower. Zróżnicowany teren, piękne widoki, różne typy dróg do wyboru, coraz liczniejsze trasy tworzone z myślą o fanach dwóch kółek. Wcześniej, na moje rodzinne strony nie patrzyłam pod kątem jazdy na rowerze. Jednak odkąd jestem związana z „dzieckiem dwóch pedałów” (tak o Marku mówią sami jego rodzice), musiałam zaakceptować […]

Post Wiosenne, świętokrzyskie rowerowanie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Świętokrzyskie bez wątpienia jest idealne na rower. Zróżnicowany teren, piękne widoki, różne typy dróg do wyboru, coraz liczniejsze trasy tworzone z myślą o fanach dwóch kółek.

Wcześniej, na moje rodzinne strony nie patrzyłam pod kątem jazdy na rowerze. Jednak odkąd jestem związana z „dzieckiem dwóch pedałów” (tak o Marku mówią sami jego rodzice), musiałam zaakceptować fakt, że rower będzie istotnym elementem naszej relacji. Początki były trudne, gdyż od jazdy na dwóch kółkach miałam ogromną przerwę i wspólne wycieczki były dla nas obojga katorgą. Na szczęście teraz jest już lepiej, choć nie powiem, by rower był moją życiową pasją. Częściej staje się moim źródłem frustracji, niż radości, ale pozwolił mi odkryć inną formę zwiedzania, która daje możliwość zobaczenia więcej w krótkim czasie. Również poznawanie mojego rodzinnego, świętokrzyskiego regionu z perspektywy rowerowego siodełka jest zupełnie innym, nowym doświadczeniem.

W ostatnią sobotę, czyli 23 marca, pogoda w całej Polsce dopisywała. Czas ten spędzaliśmy w Kielcach, zaopatrzeni w nasze dwa kółka (no w sumie to cztery). Plan na wycieczkę rowerową był prosty – aby tylko były widoki. Szybki rzut oka na mapę i już wiem, gdzie powinno być ciekawie.

Jedziemy do Wilkowa, gdzie na parkingu obok zbiornika wodnego zostawiamy Kiankę i wypakowujemy rowery. Najpierw robimy rundkę honorową wokół zalewu, który istnieje w tym miejscu dopiero od kilku lat. Okala go chodnik/ścieżka rowerowa. Jest stąd też piękny widok na Łysicę, czyli najwyższy szczyt Gór Świętokrzyski, zaliczany również do Korony Gór Polski.

 Łysica widziana z Wilkowa

ŁysicaZalew w Wilkowie

WilkówOpuszczamy Wilków kierując się w stronę Świętej Katarzyny, która skupia sporą część ruchu turystycznego w regionie. W końcu można stąd „atakować” szczyt Łysicy. Nie dołączamy jednak do sporej grupy turystów, jaka tego dnia kręci się w miejscowości, lecz jedziemy w stronę Bodzentyna. Początkowo chcemy ominąć główne drogi i dojechać do Psar przez Grabową, lecz drogi zaznaczone na mapie i gpsie nie istnieją w terenie. Niestety offroad nie wchodził w grę, gdyż okoliczne łąki były zalane, a nasze rowery nie mają w nazwie „wodne”.

Wracamy zatem na główną drogę i jedziemy prosto do Bodzentyna. Pierwszy większy podjazd, który jednak okazuje się być całkiem przyjemny. Oprócz nas po okolicy kręci się sporo rowerzystów, co nie powinno dziwić, skoro warunki pogodowe są tak urokliwe.

Świętokrzyski pejzaż widziany z okolic Bodzentyna

bodzentynW Bodzentynie kierujemy się w stronę Psar, które znane są z Centrum Usług Satelitarnych (aby być precyzyjną dodam, że CUS ulokowane jest w Psarach Kątach). Było to jedyne tego typu centrum w Polsce, należące do TP SA. Przez wiele lat, świętokrzyski krajobraz był ozdobiony talerzami anten. Jednak rozwój technologiczny, a przede wszystkim wykorzystanie światłowodów sprawił, że znacząco spadło zapotrzebowanie na przesyłanie połączeń głosowych za pomocą satelitów. Dlatego też w 2010 roku zapadła decyzja o zezłomowaniu anten. Co ciekawe, część z nich została wykupiona przez osoby prywatne lub organizacje, m.in. przez Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz jurajski park nauki.

Psary Kąty

Psary KątyPofalowane pole

Psary KątyKolorowa chatka

PsaryPsaryMy jednak nie odwiedzamy CUS a mozolnie pniemy się do góry. Ja momentami zsiadam z roweru i podprowadzam go. Niestety nadal mam problem z wydatkowaniem energii podczas rowerowych przejażdżek. O ile chodząc, jestem w stanie rozłożyć siły tak, aby móc wędrować cały dzień, o tyle na rowerze ta sztuka nadal mi się nie udaje. Stąd też muszę częściej odpoczywać lub po prostu zsiadać z roweru w trudniejszym terenie.

Docieramy prawie na szczyt pasma, czyli Bukową. Prawie, gdyż nasza asfaltowa droga omijała go. Nam nie bardzo chciało się podchodzić jeszcze wyżej, w szczególności, że w perspektywie mieliśmy kawał pięknego zjazdu. Czysta przyjemność i wiatr we włosach!

W dół…

świętokrzyskiePo paru kilometrach odbijamy na Klonów i Barczę. W pierwszej z miejscowości zatrzymujemy się na krótki posiłek. Rozsiadamy się na niewielkiej polance, połozonej obok kilku domów. Po chwili dołącza do nas przeuroczy, kudłaty psiak, który początkowo jest dość nieufny, lecz szybko się do nas przekonuje i z radości usiłuje wejść mi na głowę.

Odpoczynek

świętokrzyskiePan Pies

psiakPo chwili odpoczynku żegnamy się z pieskiem i zjeżdżamy odrobinę niżej, do charakterystycznego skrzyżowania ze sklepem, skąd jest piękny widok na Łysicę. Marek koniecznie chce zjeść loda, więc zasiadamy na przysklepowej ławeczce. Lodów w sklepie nie ma, lecz Marek i tak zakupuje batonika i słodki napój. Kiedy wraca, lokalny degustator trunków wszelakich stwierdza, że Marek powinien być bardzo szczęśliwy, bo ma przy sobie „żyłę złota/złoto” (tak, to o mnie) i że razem wyglądamy jak dwa aniołki (hmm nigdy nie pomyślałam o nas, jak o dwóch aniołkach, raczej jak o dwóch furiatach z rogami). Hmm jak to się mówi, podróże kształcą, więc i teraz czegoś się o nas/sobie dowiedziałam.

Łysica z Klonowa

Łysicaruda z widokiem

świętokrzyskieMarek ze/za sklepem

łośOpuszczamy Klonów i zjeżdżamy do Barczy. Tam skręcamy w stronę Brzezinek, a później jedziemy przez Ciekoty do Wilkowa.

Droga powrotna

świętokrzyskieSpokojny zalew w Wilkowie

Zalew w WilkowieNasza trasa liczyła 42km. Nie jest to zbyt imponująca odległość, jednak dodając do tego podjazdy i zjazdy, narzekać nie mogę, bo w tym sezonie to moja najbardziej ambitna trasa.

trasa rowerowa 22.03.14

Post Wiosenne, świętokrzyskie rowerowanie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/wiosenne-swietokrzyskie-rowerowanie/feed/ 4 2566
Marcowe Podhale część 5. Spisz, Pieniny i droga powrotna http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-5-spisz-pieniny-i-droga-powrotna/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-5-spisz-pieniny-i-droga-powrotna/#respond Sun, 23 Mar 2014 10:04:57 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=285 Jeden dzień i Pisz, Podhale oraz nasza droga powrotna do domu, przepełniona zwiedzaniem i poszukiwaniem skrytek.

Post Marcowe Podhale część 5. Spisz, Pieniny i droga powrotna pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
9 marzec 2014

Poranek rozpoczynamy od pakowania naszej góry rzeczy. Nie chce nam się wracać, w szczególności, że wreszcie pogoda dopisuje, a prognozy na kolejne dni są bardzo obiecujące. Musimy jednak pożegnać się z Jurgowem i wrócić do wszelakich obowiązków.

Oczywiście nie wyruszamy od razu do domu, lecz chcemy jeszcze odwiedzić kilka miejsc oraz odnaleźć kilka keszy. W pierwszej kolejności jedziemy do odkrytej dwa dni wcześniej Osturny. Tym razem docieramy do niej od strony Łapszanki. Tatry nieco prześwitują przez chmury, jednak widoczność z rana nie jest zbyt wybitna. Przejeżdżamy przez Osturną i jedziemy dalej, w stronę Spiskiej Starej Wsi. Po drodze usiłujemy podjąć jednego kesza, lecz sztuka ta absolutnie nam się nie udaje.

Docieramy do Spiskiej Starej Wsi, gdzie przy kilku blokach zostawiamy Kiankę i kierujemy się na rozległe wzgórze. Tam, przy sporej wielkości krzyżu miał znajdować się kesz, o uroczej nazwie Sverny Pol.

Sverny Pol

sverny pol

spiska stara wieś

spiska stara wieśPo dotarciu na miejsce okazuje się, że siedzi tam młody gość i grzebie patykiem w zagłębieniu w ziemi. Dosłownie i w przenośni. Wcześniej, przed czasami Geocachingu, pewnie uznałabym go za wariata. Teraz natomiast, po prostu wiedziałam, że pewnie szuka kesza. Marko, bo tak miał na imię jegomość, dopiero rozpoczął swoją przygodę z Geocachingiem. Pochodzi ze Spiskiej Starej Wsi, a na Sverny Pol poszedł za namową swoich kolegów, którzy znaleźli kesza dzień wcześniej. We trójkę przeczesujemy pole, ale oprócz zagłębienia, w którym wcześniej grzebał patykiem Marko, nie znajdujemy niczego, w czym mógłby zmieścić się kesz. Powoli zaczynamy się frustrować, bo czas płynie, a my niczego nie znajdujemy. Nasz słowacki towarzysz usiłuje dodzwonić się do swoich znajomych, by poprosić ich o pomoc w poszukiwaniach. Ostatecznie Marko przez przypadek wpada na ślad skrytki i już po chwili możemy wpisać się do logbooka. Żegnamy się z sympatycznym Słowakiem i wyruszamy w stronę przeciwległego wzgórza, górującego za Spiską Starą Wsią.

Ufff…znalezione

geocaching

Można się na spokojnie wpisać

geocaching

Sverny Pol: http://www.geocaching.com/geocache/GC384MT_severny-pol?guid=e9e0876e-d93f-469a-a965-431a932f7202

W centrum miejscowości podejmujemy szybkiego, magnetycznego kesza. Znajdują się tam tablice informacyjne z mapami oraz uroczym zdjęciem Spiskiej Starej Wsi z lotu ptaka.

Spiska Stara Wieś

Stefan L. Kostelnicak: http://www.geocaching.com/geocache/GC3Z0CE_stefan-l-kostelnicak?guid=efa015c2-7fbd-4d01-85ca-e38e20015ba9

Idziemy dalej w stronę kościoła, przy którym odbijamy w lewo i idziemy kawałek asfaltem. Później skręcamy w polną drogę w prawo i pniemy się ku górze. Ze wzgórza rozciąga się niesamowity widok na Tatry, Pieniny, Dunajec, Zalew Czorsztyński. Gdyby nie ulokowana w tym miejscu skrytka, pewnie nie prędko byśmy tu zawitali. Samo poszukiwanie kesza jest lekko frustrujące, z racji idiotycznych koordynatów, które sprawiają, że przez 20minut szarpiemy się z krzakami tarniny. Dopiero dzięki złapanemu internetowi z Polski, udaje nam się sprawdzić spoilerowe zdjęcie, które pozwala nam w ciągu jakiś dwóch sekund wygrzebać kesza spod kamieni. Ale bez niego pewnie nadal byśmy siedzieli w nieszczęsnej tarninie.

Widok na Tatry

Tatry

Pieniny

Pieniny

Pieniny

Dunajec

Dunajec

Dwa kroky do Polski: http://www.geocaching.com/geocache/GC3RG4E_dva-kroky-do-polska-two-steps-to-poland?guid=17800699-218d-46ca-b832-1fe39e958b0d

Wracamy do Kianki i ruszamy do Polski. Po drodze na północ zatrzymujemy się jeszcze przy dwóch keszach. Najpierw odwiedzamy zamek w Czorsztynie. Tamtejsza skrytka jest dość ciekawie ulokowana, ale cieszymy się, że jesteśmy tam poza sezonem, kiedy nie musimy się martwić, że ktoś nas obserwuje.

Zamek

Zamek Czorsztyn

Zamek Czorsztyn: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JZ0J_zamek-czorsztyn?guid=1a1faa3c-400a-4e56-bb52-17b7b13f0136

Ostatni tego dnia kesz ulokowany został w Koninkach, przy pomniku „Organy Podhala” Hasiora. Pomnik może się podobać, lub nie, ale na pewno wzbudza różne emocje, a chyba taka jest właśnie rola sztuki. Kesza znajdujemy szybko i sprawnie, mimo kręcących się w okolicy ludzi.

Futurystyczne Organy, które nigdy nie zagrały

Organy Podhala

Organy Podhala: http://www.geocaching.com/geocache/GC1MKMG_organy-podhala?guid=c8a8ed76-463f-4616-9674-f4b72b1676f7

Później nastąpiła droga powrotna. Ja zostałam w Kielcach, a Marek wraz z Kianką powrócili na Mazowsze. Generalnie, mimo że pogoda przez większość czasu nie była sprzyjająca, to wyjazd możemy uznać za udany. Odkryliśmy wiele ciekawych miejsc, sporo połaziliśmy, znaleźliśmy sporo keszy i po prostu dobrze się bawiliśmy. A chyba o to w wyjazdach chodzi!

Zapisz

Post Marcowe Podhale część 5. Spisz, Pieniny i droga powrotna pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-5-spisz-pieniny-i-droga-powrotna/feed/ 0 2565
Marcowe Podhale część 4. Słoneczne Tatry http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-4-sloneczne-tatry/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-4-sloneczne-tatry/#respond Thu, 20 Mar 2014 11:18:04 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=268 8 marzec 2014 Po 4 dniach pogody z cyklu „zbliża się depresja”, sobota przywitała nas błękitem nieba i słońcem. I choć znad gór nadciągała jakaś lekka mgiełka, to i tak dzień kobiet zapowiadał się rewelacyjnie. Dodatkowo wstajemy bardzo wcześnie, gdyż pociechy naszych pensjonatowych współlokatorów uznały, że 6 rano to idealna pora żeby zacząć wrzeszczeć i […]

Post Marcowe Podhale część 4. Słoneczne Tatry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
8 marzec 2014

Po 4 dniach pogody z cyklu „zbliża się depresja”, sobota przywitała nas błękitem nieba i słońcem. I choć znad gór nadciągała jakaś lekka mgiełka, to i tak dzień kobiet zapowiadał się rewelacyjnie. Dodatkowo wstajemy bardzo wcześnie, gdyż pociechy naszych pensjonatowych współlokatorów uznały, że 6 rano to idealna pora żeby zacząć wrzeszczeć i biegać po korytarzu. Jednak dzięki tak szybkiej pobudce mamy cały dzień przed sobą.

Jemy zatem szybkie śniadanie, pakujemy plecaki i wyruszamy w stronę Zakopanego. Po drodze zachwycamy się pięknymi widokami na Tatry. Po czterech dniach mamy szansę je w końcu zobaczyć. Sukces! Docieramy do Zakopca, gdzie jak zwykle zostawiamy Kiankę na darmowym parkingu w pobliżu stacji benzynowej obok kuźnickiego ronda. Do Kuźnic idziemy na piechotę uznając, że wspieranie „mafii busowej” nie jest najlepszym pomysłem.

Panuje nieznośna wilgoć. A wszystko z powodu topniejącego śniegu, który kapie z drzew i krzaków. W samych Kuźnicach obieramy kierunek na Halę Kondratową. Droga do niej jest wybitnie oblodzona, ale udaje nam się nie zaliczyć żadnej gleby. Słońce gdzieś się chowa i robi się dość pochmurno. Do schroniska na Hali docieramy w jakiś średnio radosnych nastrojach, do tego ja mam zerową motywację, by iść gdzieś dalej.

Hala Kondratowa

Hala KondratowaMoje najładniejsze zdjęcie

hala KondratowaPo krótkim odpoczynku w schronisku postanawiamy poszukać kesza, który miał być ulokowany gdzieś w pobliżu. Niestety przy tej ilości śniegu, ciężko było go podjąć w sposób nie wzbudzający niczyjego zainteresowania. Generalnie na Hali kręciła się spora liczba turystów, głównie skiturowców, których mogłoby zdziwić, że jakaś parka okopuje pobliskie kamienie. Ostatecznie porzucamy ideę poszukiwań kesza i wyruszamy w stronę Przełęczy pod Kopą Kondracką. Na szczęście lub nieszczęście wychodzi słońce. Robi się tak gorąco, że pot leje się nam po plecach strumieniami. Na Przełęcz wędruje całkiem spory tłumek turystów – jedni na nartach, inni, tak jak my typowo trekkingowo.

Słoooooooooooooooońce!!

Hala KondratowaGiewont od tyłu

GiewontMniej więcej w połowie podejścia schodzi chmura i widoczność spada do kilku metrów. Mimo, że śnieg jest miękki i dość dobrze trzyma, to im jesteśmy wyżej, tym robi się coraz bardziej grząsko. Parę metrów przed samą przełęczą chmura nas opuszcza, odsłaniając rewelacyjne widoki na Kopę Kondracką i Giewont.

Wędrówka w chmurze

przełęcz pod kopą kondrackąNa przełęczy ustalamy, że idziemy dalej przez Suche Czuby Goryczkowe na Kasprowy. Przywdziewamy raki. Śnieg niby nadal dość dobrze trzyma, jednak idziemy południowym stokiem, który zaczyna się dość mocno topić. Z górami nie ma żartów i należy dbać o własne bezpieczeństwo.

Widok z Przełęczy pod Kopą Kondracką

TatryW drodze

suche czuby goryczkoweWędrówka na Kasprowy jest iście bajkowa. Widoki wokół nas po prostu powalają na kolana. Do tego idziemy całkiem sami, więc możemy rozkoszować się ciszą i spokojem. W pewnym momencie, gdy do Kasprowego mieliśmy ok. kilometra, schodzi chmura i znów nie widać absolutnie nic. Pierwszy raz doświadczam zjawiska jakim jest Widmo Borckenu. A co to takiego? Zasadniczo cień człowieka odbity na chmurze. Według górskich legend, ten kto zobaczy widmo, zginie wśród szczytów. Jednak to tylko legenda. Znam takich, którzy Widmo Borockenu widzieli kilkanaście razy w życiu i mają się dobrze. Po jakiś 10-15 minutach ponownie wychodzimy na słońce.

Bajkowe Tatry

tatryAlpy? Tatry? Himalaje?

TatryTatryRomantyczne Widmo Borckenu

widmo borckenuSztuka naskalna, czyli mrozem rzeźbione

TatryNa Kasprowym panuje spory tłum: narciarze, kolejkowicze oraz ci, którzy przywędrowali tu górami. Na szczycie podejmujemy kesza, który jak do tej pory jest naszą najwyżej położoną skrytką. Odpoczywamy chwilę obserwując chmury, które przetaczają się nad Suchymi Czubami Goryczkowymi. Przez jakieś 10 minut po prostu siedzę i robię zdjęcia oczarowana widokami.

Kasprowy Wierch: http://www.geocaching.com/geocache/GC4FGMW_kasprowy-wierch-1987m?guid=4a3fd896-c80b-4b18-b01f-f9766d5896ce

W drodze na Kasprowy

KasprowyNa Kasprowym

KasprowyZ keszem z Kasprowego

keszŚwinicaSentymentalnie

TatrySpektakl w wykonaniu chmur

TatryZielonym szlakiem schodzimy do Kuźnic. Droga trochę nam się dłuży i chyba nigdy nie nazwę tego szlaku moim ulubionym. Kiedy docieramy na dół zaczyna się ściemniać. Doczolgujemy się do Kianki i udajemy się na zasłużony obiad. Oby dwoje odczuwamy zmęczenie i dodatkowo jesteśmy bardzo głodni. W naszej ulubionej knajpce nie ma wolnych stolików, więc wybieramy pobliską restaurację, gdzie konsumujemy posiłek. Kelnerka trochę się dziwi, że Marek jest w stanie zjeść hamburgera, a później zagryźć go pizzą, ale skąd mogła wiedzieć, że mój ukochany jest wyjątkowym żarłokiem.

Podsumowując, nasz przedostatni dzień w górach okazał się wielce udany. Taki dzień kobiet mogę mieć cały rok! No i ta bajkowa pogoda oraz idealny wprost warun do robienia wymarzonych zdjęć. Dziękuję Ci pogodo za okazanie nam łaski 😉

Post Marcowe Podhale część 4. Słoneczne Tatry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-4-sloneczne-tatry/feed/ 0 2564
Marcowe Podhale część 3. Dzień na Słowacji http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-3-dzien-na-slowacji/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-3-dzien-na-slowacji/#comments Sat, 15 Mar 2014 10:38:57 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=246 Jeden marcowy dzień, spędzony na Słowacji, w towarzystwie śniegu, gór i geocachingu.

Post Marcowe Podhale część 3. Dzień na Słowacji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
7 marzec 2014

Pogoda znów nas nie rozpieszcza. Gór nie widać, panuje ogólna mglistość. Postanawiamy rozplanować nasz dzień przy pomocy Geocachingu i ustalamy trasę u naszych południowych sąsiadów.

Jedziemy w stronę Strednicy. Na przejściu granicznym w Jurgowie zaglądamy do sporej skrytki, która służy m.in. jako hotel dla wędrownych przedmiotów – monet, bugów i kretów. Znajdujemy ją bez większych problemów i dorzucamy kilka przedmiotów.

Hawrań z Muraniem: http://www.geocaching.com/geocache/GC4H1E2_hawran-z-muraniem?guid=72832dbf-e84f-47b3-8525-edc2bf257a97

Ruszamy do Strednicy, lecz nie jedziemy bezpośrednio na nasz ulubiony, widokowy parking przy wyciągach (teraz i tak widoków nie było), lecz kierujemy się w stronę Osturnej. Zaskakują nas w tym rejonie Słowacji wyjątkowo zimowe warunki. Wszystko pokrywa świeża warstwa śniegu, a droga do lód i koleiny. Zatrzymujemy Kiankę przy rozejściu szlaków, przed dość charakterystycznym „wysokim szlabanie”.

Nietypowy dość szlaban

Strednica

Strednica

Marek sprawdza stan drogi wiodącej do samej Osturnej. Po chwili woła mnie, że w poprzek drogi stoi samochód. Biegniemy pomóc słowackiej rodzince z dwójką dzieciaków wepchnąć auto pod górę. Nie jest to takie proste, gdyż sami okropnie ślizgamy się na lodowym asfalcie. Na szczęście nasze wysiłki się opłaciły i rodzinka mogła w spokoju odjechać. Wracamy do Kianki, żeby zabrać nasze graty i ruszamy w stronę szczytu o wdzięcznej nazwie Repisko, gdzie został umieszczony kesz. Trasa z pewnością jest widokowa i pozwala podziwiać Tatry Bielskie, jednak dziś ogarniają nas chmury i śnieg. Widoczność momentami spada tylko do kilku metrów, jednak my możemy zachwycać się szronem, który utworzył fantazyjne formy na drzewach i krzewach.

Słaba widoczność była

Repisko

Docieramy na szczyt Repiska. W podpowiedzi dotyczącej kesza znajdowała się informacja, że przy jego podejmowaniu może być potrzebny „team work”. Zasadniczo chodziło o podniesienie kamiennego ciężaru, z którym Marek poradził sobie sam. Po zalogowaniu się, zaczęliśmy śnieżną wędrówkę do Kianki.

Repisko

Repisko: http://www.geocaching.com/geocache/GC4ACJF_repisko-1259-m?guid=b7ac09d8-3413-48ab-a87b-9ded2840989d

Kiedy znajdujemy się przy samochodzie rozważamy, co dalej zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem. Ja czuję się jakoś średnio na siłach, więc decydujemy się na lekką objazdówkę. Ruszamy zatem do miejscowości Osturna, do której można również dojechać od polskiej strony, z Łapszanki.

Droga wiodąca do Osturnej musi być bardzo widokowa, gdyż pięknie wije się wśród wzgórz. Trochę się śmieje z samych siebie, że chcieliśmy się tu wybrać na rowerach. W obecnych warunkach bardziej potrzebne były łyżwy.

Zjeżdżamy do samej Osturnej, która oczarowała nas w każdym calu. Niestety, zabrakło słońca, które mogłyby rozświetlić przepiękne, malowane, spiskie chatki. Obiecujemy sobie, że musimy tu wrócić w lecie, gdy wszystko będzie przesycone zielenią, słońcem i barwami. Jednak znów potwierdza się prawidłowość, że dzięki Geocachingowi można odkryć wartościowe miejsca.

Urokliwe chatki

Osturna

Osturna

Osturna

Kesza podejmujemy bez większych problemów. Jest największym ze wszystkich, z jakimi mieliśmy dotychczas do czynienia. Wrzucam do niego rowerową mapę okolic Szklarskiej Poręby. Tak, wiem, trochę nie ten region, ale może komuś się przyda.

Osturna: http://www.geocaching.com/geocache/GC1WM6X_osturna?guid=97ba0eb9-60df-4412-81e5-fa5ae40db672

Wyjeżdżamy z Osturnej i kierujemy się w stronę Polski. Zatrzymujemy się w pobliżu wzgórza z anteną, na które wchodzimy by popatrzeć na widoki. Znów żałujemy, że aura nie jest odrobinę bardziej sprzyjająca, ale przynajmniej nie leje się nam na głowy i coś jednak widać.

Cukier puder na wzgórzach

Osturna

Droga wiodąca do Polski

Osturna

OsturnaOpuszczamy urokliwą Osturnę i kierujemy się przez Velką Frankową i Spisskie Hanusovce do Jezerska, by zobaczyć stok narciarski, który przynależy do kompleksu Bachledowa. Większość osób odwiedza kompleks od strony Zdiaru, gdzie jednak dojazd jest znacznie prostszy. Od drugiej strony, należy przejechać przez całe Jezersko. Wioska jest wyjątkowo urokliwa, lecz wiodąca przez nią droga bardzo wąska. Docieramy na stok. Mimo, że ferie się skończyły kręci się tam sporo osób. Trasy narciarskie z tej strony gór są bardziej strome niż te, od strony Zdiaru.

Jedziemy dalej. Naszym celem jest Magurskie Sedlo. Na przełęczy znów są bardziej zimowe warunki niż w dolinach. Szron tworzy fantazyjne rzeźby nawet na najmniejszych gałązkach. Idziemy na krótki spacer do kesza, którego znajdujemy bardzo szybko. Porywamy z niego amerykańskiego Travel Bug’a, który wędruje po świecie od 2003 roku.

Krzyż na Magurskim Sedlu

Magurskie Sedlo

Fantazja mrozu

szron

szron

szron

Magurskie Sedlo: http://www.geocaching.com/geocache/GC3WAAH_magurske-sedlo-949-m-n-m?guid=6ba7b4bd-779c-48d7-8a76-7851c56f1cfa

Wracamy powoli na kwaterę, robiąc po drodze małe zakupy w Zdiarze. Mamy nadzieję, że optymistyczne prognozy na sobotę sprawdzą się i będziemy mieć w końcu chwilę ładniejszej pogody!

Zapisz

Post Marcowe Podhale część 3. Dzień na Słowacji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-3-dzien-na-slowacji/feed/ 3 2563
Marcowe Podhale część 2. Dwa bardzo pochmurne dni. http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-2-dwa-bardzo-pochmurne-dni/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-2-dwa-bardzo-pochmurne-dni/#comments Wed, 12 Mar 2014 19:47:28 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=227 5 marzec 2014 Ten dzień spędzamy osobno. Marek śmiga na nartach na Kasprowym, gdzie nawet przez chwilę ma jakiekolwiek widoki. Ja natomiast spaceruję po Jurgowie i zdobywam jednego kesza, znajdującego się przy dawnych szałasach pasterskich, położonych w dolinie Białki. Nie mam niestety tyle szczęścia, co Marek i nie doświadczam żadnych, choćby najmniejszych widoków. Jest szaro, […]

Post Marcowe Podhale część 2. Dwa bardzo pochmurne dni. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
5 marzec 2014

Ten dzień spędzamy osobno. Marek śmiga na nartach na Kasprowym, gdzie nawet przez chwilę ma jakiekolwiek widoki. Ja natomiast spaceruję po Jurgowie i zdobywam jednego kesza, znajdującego się przy dawnych szałasach pasterskich, położonych w dolinie Białki. Nie mam niestety tyle szczęścia, co Marek i nie doświadczam żadnych, choćby najmniejszych widoków. Jest szaro, mgliście i dość ponuro, przez co tego dnia nie powstał żaden materiał fotograficzny.

U Świstaków: http://www.geocaching.com/geocache/GC2WTMC_u-swistakow?guid=5951b743-b940-4a64-8186-7141a75c2095

6 marzec 2014

Wieczorem spada śnieg, który utrzymuje się niestety do rana. Na zewnątrz jest biało, nie tylko za sprawą śniegu, ale również wszechogarniającej mgły. Pomimo średnio sprzyjającej aury, mamy i tak sporo planów związanych nie tylko z Geocachingiem.

Wyruszamy jakoś po 9 z naszej kwatery i kierujemy się do Bukowiny Tatrzańskiej. Moje pierwsze, górskie kroki stawiałam właśnie w tej miejscowości, do której przyjeżdżałam wraz z rodzicami, gdy byłam naprawdę małą dziewczynką. Teraz wróciliśmy tam w celach geocachingowych.

Bukowina Tatrzańska

Bukowina TatrzańskaPierwszy kesz, tak zwany multi, zlokalizowany był przy bukowińskich kościołach (starym i nowym). A co to w praktyce oznacza multicache? Że w punkcie, do którego prowadzą kordy, należy zebrać konkretne dane, które pozwolą odnaleźć rzeczywiste miejsce, w jakim przebywa kesz. W tym przypadku, należało wykonać kilka działań matematycznych, dzięki który można było obliczyć koordynaty naszej skrytki. Oczywiście mądra ruda tak wspaniale wykonała zadania matematyczne, że w efekcie, dosłownie i w przenośni, zostaliśmy wyprowadzeni w pole. Znajdowaliśmy się obok cmentarza, gdzie istniała spora ilość miejsc, w których można było ukryć magnetycznego kesza (i nie, nie mam na myśli grobów). Moja kobieca intuicja doprowadziła mnie idealnie do miejsca, w którym umiejscowiona została skrytka. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie miałam aż takiego farta. Ale chyba głupi ma zawsze szczęście.

Bukowina Kościół: http://www.geocaching.com/geocache/GC3RY3R_bukowina-kosciol?guid=a71f5c82-289a-4022-8a0d-048a1d9e3c96

Po kolejnego kesza udajemy się na wzgórze, po lewej stronie Bukowiny (patrząc w stronę Łysej Polany). Na malowniczym grzbiecie, przy ślicznej kapliczce, z widokiem na Bukowinę Tatrzańską, ulokowana została skrytka. Mieliśmy lekką zagwostkę podczas jej podejmowania, gdyż towarzyszyła nam jakaś rozmodlona pani. Jednak Markowi udało się zajrzeć pod właściwy kamulec i mogłam w spokoju zalogować się do logbooka.

Kapliczka

Bukowina Tatrzańska KapliczkaWidokowo lecz pochmurno i szaro

Bukowina TatrzańskaBukowina Kapliczka na wierchu: http://www.geocaching.com/geocache/GC3RY1Y_kapliczka-na-wierchu?guid=385abf6a-79b4-4498-aeae-85fdae1b13b5

Opuszczamy Bukowinę i jedziemy na Polanę Głodówka. Nie trzeba chyba nikomu tego miejsca przedstawiać, gdyż rozciąga się stamtąd jednej z piękniejszych widoków na Tatry. Oczywiście dzisiaj nie widać absolutnie niczego, oprócz wszechogarniającej bieli oczywiście. Skrytkę znajdujemy sprawnie i bardzo szybko.

Polana Głodówka: http://www.geocaching.com/geocache/GC2ADM7_polana-glodowka-glodowka-glade?guid=09eaf85d-4dce-4eb7-8c87-2b86b6769e40

Ruszamy w stronę Zakopnego. Po drodze usiłujemy znaleźć kesza przy Jaszczurówce, jednak albo go tam nie było, albo został umieszczony tak, by go nie można było znaleźć. Cóż, czasami tak bywa, nie należy się zbytnio przejmować.

W Zakopanym chcemy również odnaleźć skrytkę przy Wielkiej Krokwi. Mały spacer z naszej darmowej miejscówki parkingowej i kolejne fiasko. Kesza ani widu, ani słychu.

Mimo, że pogoda nie jest zbyt piękna, postanawiamy zrobić sobie mały, górski spacer. Robimy zatem prawie 10kilometrową pętlę przez Dolinę Małej Łąki, Polanę Miętusią, Przysłop Miętusi, fragment Doliny Kościeliskiej, Kiry i fragment Ścieżki pod Reglami. Mimo zerowej widoczności, spacer można było uznać za udany. Jedynym minusem były wciąż namacalne dowody na to, jakich szkód dokonał tam w ostatnim czasie halny. Jako ostatni czas mam na myśli okres Bożego Narodzenia i Sylwestra 2013/14.

 Wejścia na szlak pilnował biuściasty bałwan (lub jak kto woli bałwanica)

Dolina Małej ŁąkiNa Wielkiej Polanie Miętusiej

Wielka Polana MiętusiaWielka Polana MiętusiaMarek lepi…podobno moją podobiznę

Wielka Polana MiętusiaJa…ze mną 😛

Wielka Polana MiętusiaWracamy do Zakopca, gdzie idziemy na obiad do naszej ulubionej restauracji, a później odwiedzamy Pęksowe Brzysko, tym razem w celu typowo keszerskim.

Pęksowe Brzysko: http://www.geocaching.com/geocache/GC32CKF_peksowe-brzyzko?guid=ca01732a-24a9-4601-bd7c-6c4a25f36d5c

Dzień wielce udany, mimo że aura nie była zbyt sprzyjająca i piękna.

Post Marcowe Podhale część 2. Dwa bardzo pochmurne dni. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-2-dwa-bardzo-pochmurne-dni/feed/ 1 2562