Bałkany 2015 Turcja

Sirince i nocne Kusadasi + film

20 marca 2016

Naszą wycieczkę w okolicach Kusadasi kontynuujemy jadąc do Sirince – niewielkiej, górskiej miejscowości, położonej jakieś 8km od Efezu. Ta niegdyś grecka wioska słynie obecnie z produkcji owocowych win. Wiedzie do niej kręta, wąska, lecz bardzo widokowa droga, która wije się wśród zielonych wzgórz, zajętych częściowo przez winnice. Po dotarciu do Sirince trafiamy od razu na… płatny parking (10 TL za cały dzień). Zostawiamy tam Kiankę, co okazało się być błędem taktycznym, gdyż nieco powyżej, przy drodze można było zaparkować auto bezpłatnie. Ale oczywiście dowiedzieliśmy się o tym po fakcie.

Zwiedzanie rozpoczynamy od obrzeży Sirince. Wspinamy się po wzgórzach, tuż za linią ostatnich domów. Wiele z nich jest wyjątkowo uroczych, a jeden w szczególności, gdyż praktycznie w całości obrośnięty jest winoroślą. Tutejsze krajobrazy są naprawdę piękne  i aby je lepiej uwiecznić, Marek wypuszcza drona. Zachód słońca cudnie oświetla domy i okoliczne góry sprawiając, że widok staje się wyjątkowo romantyczny.

Sirince

Sirince

Sirince

Sirince

Sirince

Do centrum Sirince schodzimy krętymi, niewielkimi ścieżkami i uliczkami. W miasteczku znajduje się bazarek, na którym można kupić typowe pamiątki, ale przede wszystkim wino. Produkowane jest ono z rozmaitych owoców, np. morwy, jeżyn, malin, melona, granatów, jabłek, brzoskwiń, truskawek, jagód czy arbuza i występuje w wersji 8% i 12% (słabsze kosztuje 20TL, a mocniejsze 25TL). My decydujemy się na zakup win z morwy, granatu, brzoskwini i borówki amerykańskiej. Obładowani torbami z winem wracamy do Kianki. Tu jeszcze drobna uwaga – te same wina w sklepach w całej Turcji są sporo droższe, bo kosztują ponad 30TL za butelkę, dlatego warto pojechać bezpośrednio do Sirince i tam zaopatrzyć się w ich większą ilość.

Sirince

Zamiast jechać prosto do hotelu, postanawiamy odwiedzić jeszcze Kusadasi i znajdujące się tam ruiny zamku. Kiedy tam docieramy, jest już całkowicie ciemno. Auto zostawiamy na płatnym parkingu i po grobli, przy której zacumowane są wycieczkowe statki, docieramy w okolice twierdzy. Dość szybko okazuje się, że jest ona w remoncie, a jej teren jest ogrodzony i niedostępny dla zwiedzających. Nie przejmując się tym zbytnio, Marek postanawia polatać dronem, by złapać nieco nocnych ujęć miasta, ja zaś zasiadam na niewielkim murku i obserwuję ogromny statek wycieczkowy zacumowany w porcie. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach, dron wzbudza spore zainteresowanie osób kręcących się po grobli. W pewnym momencie podchodzi do mnie dwóch mężczyzn – młody oraz nieco starszy. Młodszy z nich zagaduje mnie po angielsku:

– Ile kosztuje dron? Jak wysoko lata? Jak daleko może polecieć? – czyli tak zwany standardowy, dronowy zestaw pytań. Wszystko tłumaczy starszemu jegomościowi, który jak mi wyjaśnił, bardzo interesuje się nowinkami technicznymi. W pewnym momencie mój rozmówca stwierdza:

– Wiesz, że jakby przyszła tu policja, to musielibyście oddać kartę pamięci? Dlaczego? Ano dlatego, że twierdzy nie wolno filmować/fotografować z góry.

Niestety nie był mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego filmowanie zamku z lotu ptaka jest takie problematyczne. Aczkolwiek biorąc pod uwagę ilość świateł i laserów nad Kusadasi, ktoś musiałby nas podkablować, żeby policja faktycznie się tam zjawiła w celu zabrania nam karty pamięci. W międzyczasie starszy jegomość z dużą dozą zafascynowania obserwuje lot drona. Kiedy Marek rozpoczyna proces jego lądowania, staruszek jeszcze bardziej się ożywia. Generalnie Marek nigdy nie ląduje dronem na ziemi, lecz łapie go w locie, gdy ten jest już w zasięgu jego rąk. Postronni obserwatorzy mogli odnieść wrażenie, że mój małżonek nie panuje nad tą latającą maszyną i że zaraz wpadnie ona do wody. Na pewno stwierdził tak staruszek, który wyglądał tak, jakby chciał się rzucić do morza na ratunek dronowi. Było to nad wyraz komicznie i na swój sposób urocze, lecz stojący tyłem do nas Marek nie był świadomy tego, co się dzieje. Kiedy dron został już przez niego złapany, widać było sporą dozę zdziwienia, jak i ulgi na twarzy starszego jegomościa. We czwórkę kontynuujemy dalszą rozmowę na temat podróżowania i Turcji. Młodszy z Turków wpada w podziw, gdy słyszy, że do jego kraju przyjechaliśmy z Polski samochodem. Gdy natomiast mówimy mu o naszych dalszych planach i wspominamy o Kapadocji, mocno się rozpromienia.

– Trzy lata mieszkałem w tym regionie i był to najpiękniejsze chwile w moim życiu! Teraz przyjechałem na chwilę do Kusadasi ze Stambułu. Kapadocję musicie zobaczyć!

Kusadasi

Kusadasi

Żegnamy się z nim oraz ze starszym jegomościem, gdyż stwierdzamy, że jest 22, a my od rana nic nie jedliśmy. Upały w Turcji sprawiają, że człowiek robi się głodny dopiero na wieczór, gdy temperatura spada poniżej 30 stopni. Wcześniej, można w siebie wlewać hektolitry płynów, natomiast jedzenie schodzi na dalszy plan. Mimo późnej pory po nabrzeżu w Kusadasi plączą się tłumy turystów. Część z nich zmierza na ogromny statek, który sygnałami dźwiękowymi wzywa ich do powrotu na swój pokład. My zasiadamy w jednej z licznych w tym rejonie knajpek. O dziwo obsługujący nas Turek zna bardzo dobrze angielski, a na moje stwierdzenie, że jestem wegetarianką, nie reaguje histerycznym śmiechem tylko wymienia wszystkie potrawy z menu, jakie mogą mi odpowiadać. Ostatecznie decyduję się na makaron, a Marek na jakieś mięsiwo. Grubo po 23, trochę podpierając się nosami, wracamy do naszego hotelu. Co by nie mówić nie zmarnowaliśmy ani minuty z tego intensywnego i pełnego wrażeń dnia.

Kusadasi

Kusadasi

Kusadasi

Jako podsumowanie tego długiego dnia w okolicach Kusadasi zapraszamy Was na krótki filmik, w którym zobaczycie wszystkie odwiedzone przez nas miejsca, czyli: Dilek Milli Parki. Efez, Sirince oraz nocne Kusadasi. Ujęcia zarówno z lądu, jak i z powietrza.

TAG
POWIĄZANE WPISY