Post „W oblężeniu” czyli o życiu pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Barbara Demick jest dziennikarką i Amerykanką z pochodzenia. W okresie wojny na Bałkanach pracowała jako korespondentka wojenna „The Philadelphia Inquirer” i przez kilka lat (z przerwami) mieszkała w Sarajewie.
Kiedy tam jechałam, opinia publiczna była już znużona wojną w Bośni – nastąpiła reakcja, którą pracownicy organizacji humanitarnych nazywają „zmęczeniem współczuciem”. Czytelnicy stali się niewrażliwi na cierpienie ludzi o niewymawialnych nazwiskach, mieszkańców kraju, w którym oni sami nigdy nie byli. Chcą uświadomić im realia wojny, moi wydawcy wpadli na pomysł, żebym wspólnie z redakcyjnym fotografem, Johnem Costello, wybrała jedną z ulic w Sarajewie i relacjonowała życie jej mieszkańców w czasie walk.
B. Demick, W oblężeniu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 10.
Książka „W oblężeniu” powstała dzięki artykułom, które cyklicznie pojawiały się w amerykańskiej prasie. Autorka od razu wiedziała, o jakiej ulicy i o których mieszkańcach chce pisać. Niestety pojawił się spory problem – ulica miała trudną do wymówienia nazwę „Kaukcji Abdulah Efendij”. Czytelnicy chyba ze wszystkich stron świata mogliby połamać sobie na niej języki. Jednak szybko okazało się, że uliczka ta została przemianowana na Logavinę, jednak z racji trwającej okupacji nikt nie miał środków ani głowy do tego, by zmienić tabliczki na te z nową nazwą. Znajduje się bardzo blisko ścisłego centrum, gdyż schodzi praktycznie na samą Baščaršiję. Przed wojną było to ciche i spokojne miejsce, zarówno z domami jednorodzinnymi, jak i mniejszymi blokami. Jej mieszkańcy – Chorwaci, Serbowie i Bośniacy; katolicy, muzułmanie i prawosławni – wszyscy żyli razem, tworząc zgraną społeczność. Niestety wojna i okupacja ich ukochanego miasta wystawiła ich na ogromną próbę.
Barbara Demick nie ukrywa, że jej standard życia w okupowanym Sarajewie był odmienny od tego, z jakim na co dzień musieli się zmierzyć jego rodowici mieszkańcy. Ona mogła poruszać się po mieście opancerzonym wozem, mieszkała w Hotelu Holiday Inn i nie chodziła głodna. Niemniej jednak udało jej się zbliżyć do mieszkańców Logavinej, którzy dzielili się z nią swymi troskami, przemyśleniami, gniewem czy frustracją. Była poniekąd ich łącznikiem ze światem zewnętrznym, która posyłała ich przekaz dalej, do odległej Ameryki. Czasami „obrywała” za Billa Clintona, który dla sarajewian miał być kimś, kto odmieni ich los. Jednak ta „odmiana” nie chciała zbyt prędko nadejść. W książce widać, że między Amerykanką a bohaterami jej opowieści wytworzyła się więź, która przetrwała próbę czasu, gdyż z częścią osób Barbara Demick utrzymuje kontakt do dzisiaj.
„W oblężeniu” ciężko jest streścić, gdy każdy kolejny rozdział, to historia innej rodziny czy też osoby. Książka z jednej strony pozwala uwierzyć w ludzi, w to, że w obliczu ogromnego zła i cierpienia byli w stanie się zjednoczyć i wspólnie dbać o siebie nawzajem. Z drugiej jednak strony, pokazuje prawdziwą tragedię, która rozgrywała się na sarajewskich ulicach każdego dnia od 1992 do 1996 roku.
Nie da się powstrzymać życia – powiedziała Kasema. – Mój trzynastoletni syn mówi mi: „Chcę się bawić. Będzie co ma być. To kwestia przeznaczenia”. Trudno mi z nim dyskutować.
B. Demick, W oblężeniu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 27.
Autorka opisuje życie dorosłych i dzieci, bogatych i biednych, wykształconych i tych bez dyplomu, których wojna dotknęła w ten sam sposób. Wszyscy cierpieli głód, wszystkim było zimno, wszyscy bali się tak samo, wszyscy marzyli o tym, by wojenny koszmar ostatecznie się zakończył. Mijały dni, miesiące, a w końcu lata, a sytuacja sarajewian była cały czas mocno opłakana.
Czy zakończenie wojny przyniosło mieszkańcom Logavinej upragnioną ulgę i spokój. Barbara Demick wracała do Sarajewa dwukrotnie w 2007 i 2011 roku, bo spotkać się z bohaterami swych felietonów, z ludźmi, z którymi zdążyła się przez te lata zżyć i zaprzyjaźnić. Część sarajewian z Logavinej wyemigrowało; ci, którym w trakcie okupacji udało się uciec również częściowo powróciło; część zmarło ze starości. Jednak wszystkich, w równym stopniu dotknęły problemy gospodarcze kraju.
Zarobki w Bośni i Hercegowinie, pomiędzy trzysta a czterysta euro miesięcznie, należą do najniższych w Europie; bardzo wysokie jest za to bezrobocie – sięga czterdziestu sześciu procent. Ranking Ease of Doing Business Index opublikowany przez Bank Światowy, w 2010 roku umieścił Bośnię i Hercegowinę na sto dziesiątym miejscu wśród stu osiemdziesięciu siedmiu krajów, najniżej ze wszystkich sześciu byłych republik Jugosławii. Jedną z przyczyn tej sytuacji jest nadmiernie skomplikowany system polityczny, narzucony przez układ pokojowy w Dayton. Do administrowania Federacją Muzułmańsko – Chorwacką podzielona na dziesięć kantonów (wybierając ten termin autorzy konstytucji kraju wyraźnie zapatrzyli się na Szwajcarię) i dystryktem Brcko, którego nikt nie chciał wziąć, utworzono czternaście oddzielnych rządów. (…) Europejskie Forum na rzecz Demokracji i Solidarności policzyło, że w Bośni i Hercegowinie jest siedmiuset urzędników pochodzących z wyborów i czterdziestu ministrów.
Nie dziwi więc, że największym pracodawcom w kraju jest rząd, który zapewnia 56% wszystkich miejsc pracy.
B. Demick, W oblężeniu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 212-213.
Na skomplikowanie spraw urzędowych i politycznych wpływa jeszcze jedna kwestia:
– Tak to właśnie jest. Ubiegając się o pracę, wypełniasz formularz i podajesz swoją narodowość.
Wywodzący się z czasów komunistycznych system przywrócono po wojnie w ramach chybionej próby osiągnięcia równowagi narodowościowej. Według ustaleń układu pokojowego w Dyton zasada ta odnosi się do politycznych urzędów obieralnych, a konkretnie trzyosobowego prezydium, w którym zasiadają każdorazowo Boszniak, Chorwat i Serb. Później została rozszerzona o wojsko, policję i stanowiska w innych służbach publicznych. Poszczególne ministerstwa muszą zatrudniać określone kwoty Muzułmanów, Serbów i Chorwatów. Ten tak zwany klucz narodowościowy w praktyce okazał się dysfunkcyjny i dyskryminacyjny, stając się tematem drwin i przyczyną pozwów sądowych.
B. Demick, W oblężeniu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 219.
System ten stał się dyskryminacyjny dla Żydów czy społeczności romskiej, którzy w żaden sposób nie są w stanie być podciągnięci do którejkolwiek z tych trzech głównych grup. W efekcie udali się z tym problemem do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w 2009 przyznał im rację. Spory problem mają również osoby, pochodzące z małżeństw mieszanych, które również nie wiedzą jak i czy w ogóle mogą mówić o przynależności tylko do jednej grupy narodowościowej. W 1990 roku w Sarajewie liczba małżeństw mieszanych wynosiła 13%.
Nie chcąc wybierać pomiędzy muzułmańskimi korzeniami ojca i katolickim pochodzeniem matki, zakreśla rubrykę „pozostali”. Wspólnie ze swoją dziewczyną, również z rodziny „mieszanej” wybrał dla synka imię Darian, niekojarzące się z żadną z trzech głównych grup.
B. Demick, W oblężeniu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 220.
Wydawałoby się, że w XXI wieku te problemy powinny zostać w szybki i prosty sposób rozwiązane. Jednak wojna doprowadziła w Bośni i Hercegowinie do nieodwracalnych zmian, zaszczepiając w ludziach niepokój oraz przymus rozważania, kto jest jakiej narodowości i co to dla mnie/nas oznacza. Barbara Demick podkreśla, że przed wojną wszyscy żyli ze sobą w zgodzie, obchodząc wspólnie wszystkie święta prawosławne, katolickie czy muzułmańskie. Nikt nie przejmował się tym, czy sąsiad chodzi się pomodlić do synagogi czy do katedry. W samym Sarajewie czymś normalnym była wielokulturowość oraz miks różnych narodowości. A później okazało się, że to wcale nie jest normalne i powinno zostać zniszczone.
Moim zdaniem po książkę „W oblężeniu” powinien sięgnąć każdy, kto interesuje się wojną na Bałkanach oraz samym Sarajewem, Choć nie jest to lektura łatwa, to czyta się ją jednym tchem i trudno jest się od niej oderwać. Teraz wiem, że podczas mojego kolejnego pobytu w Sarajewie, pierwszym miejscem, do którego się udam, będzie ulica Logavina.
Post „W oblężeniu” czyli o życiu pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Gdzie pomników jest więcej niż drzew. W Skopje. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Do Skopje jedziemy z Ohrydy, trasą przez Mavrovo, która teoretycznie miała być widokowa. Prawda jest jednak taka, że większość „zwykłych” albańskich dróg jest znacznie bardziej obfitująca w piękne krajobrazy. Dodatkowo przez sporą większość czasu snujemy się po górskiej trasie za sporymi ciężarówkami wiozącymi drewno, które niestety nie osiągały zbyt dużych prędkości, a wyprzedzanie ich na zakrętach było jednak dość ryzykowne. Następnie za Gostivarem wjeżdżamy na autostradę, która bezpośrednio powiodła nas do macedońskiej stolicy. Na tym odcinku znajdują się cztery punkty poboru opłat. Co ciekawe my uiszczamy opłatę tylko w dwóch, gdyż w pozostałych chcemy płacić kartą i kasjerzy widząc, że terminale działają wolno a kolejka rośnie, puszczają nas bez uiszczania czegokolwiek.
Z autostrady kierujemy się za drogowskazami na centrum miasta. W okolicy skopijskiego zoo zaczynamy szukać miejsca parkingowego i szybko przypominamy sobie opowieść rodziców Marka o tym, że w Skopje za parkowanie płaci się smsami. W pobliżu zoo wszędzie widnieją tabliczki informujące o potrzebie wysłania wiadomości tekstowej. Ostatecznie zostawiamy Kiankę w pobliskim parku, a ja decyduję się wysłać sms. Na nr 144 144 należy przesłać wiadomość o treści: nr strefy parkowania, w której aktualnie jesteśmy + nr rejestracyjny auta, np. CB TK1111. Po zakończeniu parkowania należy wysłać na ten sam numer sms o treści „s” jak stop. Koszt wiadomości to 5MKD, natomiast koszt godziny postojowej to 25MKD (oczywiście ta kwota zależy od strefy postojowej, ale koło zoo wynosiła właśnie tyle). Parkowanie w soboty i niedziele jest za darmo.
Wzdłuż parku ruszamy na zwiedzanie miasta. Bulwarem Ilinden maszerujemy w stronę centrum, mijając po naszej lewej stronie stadion narodowy. Docieramy nad brzeg Vardaru, skąd już rozciąga się widok na Kale (twierdzę) oraz nowo powstające budynki w ramach projektu Skopje 2014. My początkowo kierujemy się w stronę Kamiennego Mostu – najważniejszego zabytku Skopje, pochodzącego z czasów panowania Imperium Osmańskiego. Jednak naszą uwagę bardziej przyciąga gigantyczny pomnik – fontanna przedstawiający Wojownika na Koniu czyli Aleksandra Wielkiego, stojący na pl. Makedonia. Monument robi wrażenie od początku do końca, a fontanna przyjemnie chłodzi, więc spędzamy dłuższą chwilę w towarzystwie Aleksandra oraz lwów. Oczywiście oprócz rozlicznych pomników, zwracamy uwagę na swoistą gigantomanię panującą w Skopje. Monumenty i budynki są ogromne (lub mają takie być), więc miasto troszkę przytłacza. W szczególności, że wszystkie te elementy stłoczone są na dość małej powierzchni. Dodatkowo centrum zwiedza się wśród dźwigów, rusztowań i metalowych płotów, które odgradzają codzienne, miejskie życie od kolejnej ogromnej budowy.
Stadion Narodowy w Skopje
Zanim przekroczymy Kamienny Most, udajemy się z Markiem na zwiedzanie nowszej części miasta (po prawej stronie Vardaru). Najpierw zaglądamy w okolice Muzeum Matki Teresy, lub jak kto woli Domu Matki Teresy. Architektonicznie budynek ten może się albo bardzo podobać, albo kompletnie nie podobać i wzbudzać kontrowersje. Według nas jak na skopijskie standardy jest on ciekawy i dobrze wkomponowany w otoczenie. Warto dodać, że Matka Teresa była chyba najsławniejszą mieszkanką Skopje. Idąc dalej, wzdłuż głównego deptaka, docieramy przed budynek dawnego dworca kolejowego, na którego fasadzie znajduje się zegar, który zatrzymał się dokładnie o godzinie, w której wybuchło trzęsienie ziemi, czyli o 5:17. Trzęsienie trwało raptem 20 sekund i feralnego 26 lipca 1963 roku zniszczyło 70% budynków mieszkalnych Skopje, zabiło 1070 osób, a 185 000 pozbawiło dachu nad głową. W budynku dawnego dworca kolejowego Skopje – Saloniki znajduje się obecnie Muzeum Skopje. Niestety tuż obok, po lewej stronie znajduje się dość obszerny, mocno zaśmiecony plac, na którym znajdują się jakieś szałasy lub prowizoryczne budki oraz pasł się koń. Z jednej strony w Skopje inwestuje się horrendalne pieniądze w nowe budynki, lecz przy okazji zaniedbuje się te już istniejące, a które wymagałyby jedynie remontu. Dodatkowo nowe inwestycje zwiększają dysproporcje pomiędzy poszczególnymi częściami miasta. To akurat nie robi dobrego wrażenia.
Muzeum/Dom Matki Teresy
Fasada dawnego dworca kolejowego
Spod dworca, przechodzimy między blokowiskami do parku, w którym znajduje się „Więcej pomników niż drzew”. Chodzi oczywiście o park Zhena Borets, w którym ustawiono kilka ogromnych, bardzo monumentalnych pomników. Marek trafnie zauważa, że gdyby stawiane były pojedynczo, to mogłyby zrobić wrażenie. Gdy tak stoją wszystkie razem, to jedynie przytłaczają. Wracamy na pl. Makedonia, przechodząc pod Porta Makedonia czyli łukiem tryumfalnym. Opuszczamy nowszą dzielnice i przez Kamienny Most udajemy się na Stary Bazar. Ta część miasta ma kompletnie inny, bardziej orientalny klimat. Przede wszystkim spotkać tu można więcej kobiet odzianych w chusty, a wieże minaretów górują nad okolicą. Kiedy zaś człowiek zagłębia się w uliczki bazaru, czuje się trochę jak w baśni „Tysiąca i jednej nocy” – wszędzie są sklepy jubilerskie z nieziemskimi wprost wyrobami ze srebra, złota i kamieni szlachetnych; sklepy z tkanymi dywanami i różnymi pięknymi materiałami; sklepy z rzeczami ze szkła; przeróżne warsztaty oraz małe kawiarenki i restauracje. Włóczymy się tam z Markiem przez dłuższą chwilę, chłonąc niepowtarzalną atmosferę tego miejsca.
Przechodząc przez Kamienny Most
Później udajemy się w stronę twierdzy. Akurat w jej okolic rozpoczynał się tego dnia festiwal piwa – grille powoli się rozgrzewały, a na scenie odbywała się próba jakiegoś zespołu. Wejście na teren twierdzy jest darmowe. My przechadzamy się po zrekonstruowanych murach, z których roztacza się fenomenalny widok na okolicę, a w szczególności górę Vodno z Krzyżem Milenijnym.
Festiwal Piwa w Skopje
Niestety, choć Skopje zrobiło na nas duże wrażenie i chętnie poświęcilibyśmy mu więcej czasu, to musieliśmy zakończyć nasze zwiedzanie i powoli udać się w dalszą drogę powrotną do kraju. Zanim jednak całkiem opuściliśmy macedońską stolice, odwiedziliśmy jeszcze Sredno Vodno, czyli miejsce, mniej więcej w połowie stoku góry Vodno, skąd na jej szczyt wjeżdża kolej gondolowa. Już stamtąd roztaczają się cudne widoki na miasto. Niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na wjazd na samą górę, ale i tak warto było dotrzeć choć do tego miejsca.
Londyński piętrus jadący na Sredno Vodno
Widok na Skopje z okolic Sredno Vodno
Kiedy opuszczaliśmy Skopje, wiedzieliśmy, że jeszcze do tego miasta wrócimy. Generalnie lubimy miasta/miejsca, które są kontrastowe, może nieco ekscentryczne i dziwne. Macedońska stolica taka właśnie jest i nie pozwala pozostać wobec niej obojętnym. Chyba z racji wzbudzania wielu skrajnych emocji, potrafi zaciekawić a nawet zauroczyć.
A na koniec mały powrót do kwestii opłaty za parking. Dwa dni po wysłaniu smsów dotyczących parkowania otrzymałam wiadomość zwrotną, że nie zostały one dostarczone, więc po prostu parkowaliśmy za darmo i na szczęście nikt nie wlepił nam mandatu. W Skopje jednak, np. w okolicy dawnego dworca kolejowego znaleźć można miejskie parkingi, na których za postój płaci się w kasie, a nie za pomocą telefonu. Koszt to 30MKD za godzinę, a parkingi czynne są 24h/dobę.
Post Gdzie pomników jest więcej niż drzew. W Skopje. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Skopje 2014 – projekt zmieniający rzeczywistość pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>O co w tym wszystkim chodzi?
Projekt „Skopje 2014” zakładał również wybudowanie ok. 50 pomników oraz fontann, w samym tylko centrum miasta, które wcale nie jest ogromne. Efekt jest taki, że miasto przytłacza konnymi pomnikami kolejnych bohaterów narodowych, dziwacznym konstrukcjami lub rzeźbami wzbudzającymi konsternację pomieszaną ze śmiechem. Po pewnym czasie, człowiek przestaje zwracać uwagę na kolejnego jeźdźca czy świętego, który spogląda na miasto ze swego postumentu. I o ile pomniki z daleka wyglądają całkiem dobrze, o tyle kiedy człowiek podejdzie do nich bliżej i przyjrzy się detalom, to naprawdę można się zdziwić, przestraszyć lub mocno uradować.
CNN w artykule na swoim portalu zadaje pytanie ‚Is Macedonia’s capitol being turned into a theme park?’ Pytanie uzasadnione, bo miasto przywodzi na myśl popularne w Polsce parki miniatur. Przy czym w Skopje nie mamy miniatur, a olbrzymy!
Kłopoty Aleksandra
Najbardziej kontrowersyjnym pomnikiem w Skopje, jest oczywiście Wojownik na Koniu (znajdujący się na Placu Makedonia). Tak brzmi oficjalna, poprawna politycznie i teoretycznie nie wzbudzająca emocji nazwa tego monumentu. Generalnie wojownikiem jest niejaki Aleksander Wielki, o którego boje toczą Macedończycy i Grecy. Jedni i drudzy uważają go za swojego i wiążą go z historią własnego kraju. Problem w tym, że Aleksander żył w czasach, w których przynależność do konkretnego państwa nie była aż tak istotna. Pewien Macedończyk powiedział nam, że według niego Aleksander był „obywatelem świata” i tak należy go traktować i przestać się kłócić, czy był bardziej grecki czy macedoński. Niestety spór trwa, a gdy Grecy zobaczyli, że na głównym placu Skopje stanął 22-metrowy, konny pomnik Aleksandra (zasadniczo jest to pomnik – fontanna), to uznali to za jawną prowokację oraz próbę zawłaszczenia sobie antycznej historii przez Macedończyków. Stąd też, aby załagodzić cały konflikt, zmieniono nazwę pomnika na „Wojownika na koniu”. I tak każdy wie, kto tam na górze siedzi, ale przynajmniej oficjalnie jest to tylko zwykły wojownik.
Aleksander Wielki vel Fontanna vel Wojownik na Koniu
Aleksander widziany z Kamiennego Mostu
Warszawa ma mało mostów. Skopje ma ich dużo. Co z tego, że większość jest przeznaczona tylko dla pieszych? Dwa mosty przebijają wszystkie pozostałe – nazywane są przez mieszkańców „mostami sławnych ludzi”, gdyż na całej długości spotkamy małe pomniki prezentujące różne ważne osoby z historii Macedonii. Przesyt wisi w powietrzu, a człowiekowi zaczyna wirować w głowie od nadmiaru wrażeń. Dobrze, że wychodząc poza ścisłe centrum Skopje można odpocząć od tych sław i świętych.
A ile to wszystko kosztuje?
Początkowy budżet wynosił 80mln EUR. Obecnie wydano już 208mln EUR, a przewidywania są takie, że na cały projekt rząd macedoński przeznaczy od 500mln EUR do prawie biliona. Robi wrażenie, prawda?
A co na to mieszkańcy?
Jak łatwo się domyślić, nie są oszałamiająco szczęśliwi, że ich miasto porównywane jest do „tematycznego parku”. Przede wszystkim uważają, że macedoński rząd jawnie marnuje publiczne pieniądze. Co trzeci Macedończyk jest bezrobotny i zamiast tworzyć jakieś programy pomocowe, buduje się kolejny pomnik czy monumentalne muzeum. Warto też dodać, że wszystkie zmiany założone w projekcie „Skopje 2014” odbywają się kosztem miejskiej zieleni. W porównaniu do Warszawy, macedońska stolica prezentuje się niczym pustynia. Owszem, są parki miejskie. Tyle że w ścisłym centrum praktycznie nie ma drzew, na co dość mocno ubolewają mieszkańcy. Inna sprawa, że o ile nowe budowle są przeinwestowane, o tyle starsze straszą i wyglądają jakby się miały zawalić. Przykładem niech będzie Narodowe Muzeum Macedonii. Posiada naprawdę imponujące zbiory, ciekawe, ukazujące bogatą kulturę tego kraju. Gdy byliśmy tam w styczniu 2015, w wielu pomieszczeniach stała woda, ściany miały grzyba, okna wyglądały, jakby zaraz miały wypaść. Smutny widok, w szczególności, jeśli pójdzie się do nowo wybudowanego Muzeum Archeologicznego, w którym brakuje chyba tylko złotych klamek. A wystarczyłoby zainwestować w modernizację starego budynku i już byłoby o niebo lepiej. Ale po co? Lepiej postawić gigantyczny, „antyczny” gmach, a o starych, zniszczonych budynkach zapomnieć. W działaniach macedońskiego rządu trochę brak logiki, a mieszkańcy to widzą i nie są zadowoleni.
A czy są jakieś plusy dodatnie?
Cóż, macedoński rząd cały czas podkreśla, że dzięki zmianom dokonanym w Skopje, miasto to odwiedza coraz więcej turystów. Poniekąd ten wpis nie powstałby, gdyby nie chęć przekonania się, jak można budować antyczne miasto w XXI wieku. Skopje niewątpliwie może być dla turystów ciekawe i zapewne ich liczba ciągle będzie jeszcze wzrastać. Miejmy jednak nadzieję, że macedoński rząd zacznie też myśleć o samych Macedończykach, bo to w końcu oni tworzą ten kraj, żyją w nim i na niego pracują. My turyści wpadamy tylko na chwilę, robimy parę zdjęć i znikamy.
No dobrze, a jak wyglądają te pomniki?? Niech przemówią zdjęcia!
Panie wyprowadzające psa na spacer
Pomnik Poległych Bohaterów Macedonii (koszt 2.3mln EUR)
Jeden z wielu konnych pomników jakie znajdziemy w Skopje
Jedna z barek, która powstała na Vardarze
Trwająca budowa nowej siedziby filharmonii i kolejne posagi
Porta Makedonia czyli macedoński Łuk Tryumfalny made in 2012.
Post Skopje 2014 – projekt zmieniający rzeczywistość pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>