Post Wycieczka po Jeziorze Komani i nasz najdziwniejszy nocleg pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Kilka dni przed planowaną wizytą w Komani skontaktowałam się z Mario Molla, organizatorem rejsów wycieczkowych po jeziorze, z którego usług planowaliśmy skorzystać. W trakcie rozmowy Mario wspomniał, że możemy przyjechać na miejsce dzień wcześniej, pod wieczór i przenocować za darmo na kempingu. Niestety zapomniał mi powiedzieć, gdzie dokładnie mieliśmy móc rozbić namiot, ale uznałam, że pewnie zastaniemy go gdzie w okolicach portu promowego, więc postanowiłam się zbytnio nie przejmować. Dojazd do Komani jest bardzo malowniczy, gdyż widoki na góry i jezioro są naprawdę piękne. Niestety sama droga jest w jeszcze gorszym stanie, niż 5 lat temu. Dziura na dziurze, wyrwy, koleiny i wszystko to, czego żaden samochód i żaden kierowca nie lubi. W efekcie jedziemy strasznie wolno, za to mamy czas na kontemplowanie okolicy i konwersacje.
Docieramy do położonego u podnóża tamy Komani. Tam zaglądamy na kemping Natura, gdzie jest wyjątkowo tłoczno i gwarno. Pytamy się stojącego przy bramie pracownika, gdzie znajdziemy nocleg organizowany przez Mario Molla. Ten kieruje nas do portu. Wspinamy się zatem rozwalającą drogą w stronę tamy, a następnie pokonujemy tunel mający ok pół kilometra. Docieramy do portu, gdzie zacumowany stoi prom Berisha. Jego obsługa natychmiast nas osacza usiłując wcisnąć nam bilety na poranny kurs. Grzecznie odmawiamy, tłumacząc, że jesteśmy umówieni z Mario Molla. Jednak jego, ani żadnego z jego pracowników nie ma o tej porze w porcie. Oczywiście nikt też nie wiedział o tym, że mieliśmy się tam pojawić. Na szczęście z pomocą przychodzi nam pracownik hotelu i restauracji, który stwierdza, że Mario powinien pojawić się o 8:30 następnego dnia. Na pytanie o nocleg, wszyscy zgodnie stwierdzili, że możemy nocować, gdzie chcemy. Jednak rozbijanie namiotu na betonie nie bardzo nam się uśmiechało. Tu znów z pomocą przyszedł pracownik hotelu. Mario obiecał wam nocleg? No to chodźcie za mną! Po stromych schodkach zaprowadził nas na piętro hotelu, a następnie wyprowadził na ciągnący się wzdłuż niego taras. Tu możecie postawić namiot. Za darmo. Kiedy już wychodzimy z pierwszego szoku, zaczynamy kombinować, jak przymocować namiot na tarasie. O wbijaniu szpilek czy śledzi oczywiście nie było mowy, więc poprzywiązywaliśmy odciągi do balustrady oraz ław stojących przy ścianach. Efekt naszych działań mogliśmy testować przez całą noc, gdyż nad jezioro nadciągnęła wichura. Mieliśmy wrażenie, że cały budynek, a my wraz z nim odlecimy w siną dal. Generalnie nie zmrużyliśmy oka, a poranek zaczął się dla nas bardzo wcześnie.
Od najwcześniejszych godzin porannych w porcie promowym w Komani panował spory ruch i zamieszanie. Przede wszystkim dwa promy, czyli Berisha oraz Rozafa (ten zacumował przy nabrzeżu w nocy) były gotowe na przyjęcie samochodów oraz pasażerów. Od rana zaczęły się także zjeżdżać busy i auta osobowe, a im bliżej było godziny 9, o której to wyruszają promy, tym robiło się coraz tłoczniej. Ostatecznie w tunelu zrobił się korek, a pracownicy promów starali się w jak najszybszym tempie umieścić auta na pokładach. W międzyczasie, w końcu ktoś pojawił się w biurze Mario Molla. Nie był to jednak Mario we własnej osobie, ale dwóch jego pracowników. Dogadujemy, że o 10 wyruszymy z nimi na wycieczkowy rejs. Decydujemy się na najprostszą wersję wycieczki w cenie 15 € od osoby (bez lunchu). Chaos w porcie trwał dalej. My w spokoju mogliśmy się mu przyglądać siedząc na tarasie, popijając kawę, nie musząc się nigdzie spieszyć. W pewnym momencie naszą uwagę przykuwa pojawienie się jeszcze jednego promu, znacznie mniejszego od pozostałych dwóch. Dragobia, bo o niej mowa, to dość specyficzna jednostka pływająca. Bowiem do łodzi został przyspawany….autobus. Nawet kapitan promu siedzi w miejscu, gdzie zwykle w autobusach widuje się kierowców. Na swój pokład Dragobia zabiera tylko pasażerów i jest też jedynym promem, który pływa przez cały rok. Pozostałe kursują jedynie w sezonie letnim.
Po godzinie 9 w porcie promowym w Komani robi się dużo bardziej spokojnie. Tłum ludzi i samochodów znika wraz z promami, a po nabrzeżu kręci się kilku kierowców busów oraz pracownicy lokali, sklepiku oraz hotelu. Przed 10 możemy wsiąść na naszą łódkę, którą popłyniemy w głąb jeziora. Nasz skipper okazuje się nie znać żadnego języka poza albańskim, ale postanowił przede mną zabłysnąć, zadając mi dwa pytania po angielsku. Do you smoke cigarettes? Kiedy odpowiedziałam, że nie, zapytał: Do you some weed? Musiałam zrobić dość skonsternowaną minę, bo nie pytał mnie już o nic więcej. Niestety nie udaje nam się wypłynąć o 10, gdyż czekamy na grupę turystów ze Szkodry, którzy również wykupili wycieczkę po jeziorze. Kiedy docierają, poznajemy parę z Niemiec, panią z Belgii oraz chłopaka z Michigan. W tak międzynarodowym towarzystwie ruszamy na podbój Jeziora Komani. Generalnie nie ma chyba lepszego pejzażu niż ten, tworzony przez góry spotykające się z wodą, czy to morzem, czy jeziorem. W przypadku Komani również tak jest. Surowy krajobraz oglądany z perspektywy łodzi robi wrażenie. A pojedyncze, przyklejone do zboczy wioski, w których mieszkają i pracują Albańczycy, wydają się być na swój sposób nierealne. Bo dostać się do nich można (w większości przypadków) jedynie od strony jeziora.
Mniej więcej w połowie długości jeziora Komani skręcamy w lewo i płyniemy w górę rzeki Shalla. Po ok. 20 min docieramy do niewielkiej osady, na którą w sumie składał się jeden dom i towarzyszące mu zabudowania gospodarcze oraz ogród, gdzie czekały nas 2 godziny relaksu. Cała nasza ekipa idzie na obiad, my ponieważ go nie wykupiliśmy wskakujemy do rzeki. Markowi idzie to sprawnie, ja przez prawie godzinę usiłuję oswoić się z chłodem wody. Kiedy wracają nasi towarzysze okazuje się, że skipper znalazł sobie w końcu kogoś, kto postanowił zapalić z nim zioło. Odwagą wykazał się Amerykanin, jednak skończyło się to dla niego, ku uciesze skippera, dość potężnym kaszlem. Początkowo oboje z Markiem zastanawialiśmy, dlaczego zabrano nas w miejsce, w którym nie ma spektakularnych widoków i na pierwszy rzut oka nie jest jakoś nadzwyczajnie. Ale gdy w pewnym momencie usiedliśmy na ławce przy brzegu rzeki okazało się, że panowała tam niesamowita wprost cisza. Do tego otaczająca nas przyroda tworzyła niesamowicie harmonijną całość. I gdy przestaliśmy się spieszyć, biegać z aparatami i próbować wszystko uwiecznić, to byliśmy w stanie docenić to miejsce.
Rejs był też okazją do porozmawiania z naszymi współtowarzyszami. Większość czasu przegadaliśmy z przesympatyczną Panią z Belgii. Wiecie, miałam pojechać do Albanii z koleżanką, ale ta, na kilka dni przed wylotem mnie wystawiła. Długo się zastanawiałam, czy jechać sama, ale ostatecznie stwierdziłam, że muszę zrobić coś dla siebie. Albania ją oczywiście oczarowała i stwierdziła, że samotnie podróżująca kobieta może tu sobie spokojnie poradzić. Powiem wam, że pierwszy raz wyjechałam gdzieś sama. Rok temu zmarł mój mąż. A dziś są moje urodziny i postanowiłam wybrać się na wycieczkę po jeziorze, w ramach prezentu. Mówiąc to wzruszyła się nie tylko ona, ale również my. W trakcie drogi powrotnej, płynąc przez odludne tereny, nagle dostrzegliśmy na jednym z brzegów mężczyznę w białej koszuli, który ewidentnie chciał złapać naszą łódź „na stopa”. Nasz skipper oczywiście podpłynął do niego i zabrał go na pokład. Po tym jak wyruszyliśmy w dalszą drogę, mężczyzna wyciągnął swojego iPhone i zaczął z kimś żywiołowo rozmawiać. Wraz z resztą ekipy zaczęliśmy się śmiać, że pewnie informował kogoś: „Tak tak, właśnie wsiadłem. Już do Was płynę!” Razem z nami do portu w Komani wracała też czteroosobowa rodzina z Niemiec, która nocowała w osadzie nad rzeką Shalla. Muszę przyznać, że niesamowicie przypadł mi do gustu ich wyluzowany styl wychowania dzieci, których nie zarzucali toną zabawek i udogodnień, lecz uczyli je radości z prostych rzeczy. Jeśli kiedyś zostaniemy rodzicami (choć raczej nieprędko), to chciałabym być po części taka, jak oni.
Po powrocie do portu w Komani żegnamy się z naszą ekipą, która wsiada do busa zabierającego ich do Szkodry. My wskakujemy do Kianki i wyruszamy w mozolną podróż do Velipoja. Przy okazji snujemy rozważania na temat właśnie odbytej wycieczki. Generalnie spodziewaliśmy się czegoś nieco bardziej spektakularnego. Niewątpliwie widoki były ładne, ale chyba jesteśmy już mocno wymagający w tym temacie. Niemniej oboje uważamy, że Komani warto jest zobaczyć. Jeśli planujecie dostać się do Valbony, to lepiej od razu zdecydować się na rejs promem. Jeśli jednak nie chcecie płynąć przez całą długość jeziora, to lepszym rozwiązaniem będzie wycieczka łodzią, np. z firmą Mario Molla.
A tak Jezioro Komani prezentuje się w wersji filmowej. Koniecznie obejrzyjcie tych kilka ujęć, by przekonać się, że jest to godne odwiedzenia miejsce, które zaskakuje swą różnorodnością!
Post Wycieczka po Jeziorze Komani i nasz najdziwniejszy nocleg pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>