Post Uvac – kemping Ledena Pecina i trekking na punkt widokowy Molitva pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Koło godziny 14 opuściliśmy okolice Nowego Sadu i wyruszyliśmy na południe Serbii. Droga do rzeki Uvac minęła nam dość sprawnie. Mogliśmy przejechać się m.in. autostradą do Čačak (140 denarów), a także podziwiać górskie tereny, pełne sadów owocowych ciągnące się w stronę Sjenicy. Pod wieczór, gdy zachód słońca jeszcze barwił na różowo szczyty wzgórz, dotarliśmy nad mniej meandrującą część Sjeničko jezero (bowiem meandry rzeki Uvac, to tak naprawdę jezioro, które powstało w wyniku zbudowania tamy od strony miasta Nova Varoš).
Szutrową drogą powoli zjeżdżamy w stronę brzegu akwenu, gdzie znajduje się Kemping Ledena Pecina (na google maps nosi on nazwę Kamp na Sjeničkom jezeru). Ostatnie kilkaset metrów to stromizna, koleiny i luźne kamienie. Jednak dzielna Kianka i jeszcze bardziej dzielny Marek bez przeszkód pokonują tę przeszkodę. Na kempingu szybko jesteśmy powitani przez jego mocno sympatyczną, ale też bardzo charakterystyczną właścicielkę oraz jej dwie małoletnie córki, które mimo młodego wieku całkiem nieźle radzą sobie z angielskim. Szybko dowiadujemy się, że nocować możemy za darmo, natomiast jeśli chcielibyśmy się czegoś napić lub zjeść, to możemy u niej zamówić. Marek decyduje się wziąć dla nas kolację, jednak szybko mieliśmy się przekonać, że był to zarówno dobry, jak i zły pomysł. W międzyczasie zdążyliśmy rozbić namiot, a jedyni goście na kampingu, czyli grupa Czechów, dalej walczyła ze swoimi namiotami. Gdy zasiadamy do kolacji i otrzymujemy nasze porcje jedzenie, dochodzimy do wniosku, że w życiu tego sami nie przejemy. Ogromna micha frytek (a raczej smażonych, dużych kawałków ziemniaków), papryka nadziewana serem, sam ser, pomidory, pita i mięso dla Marka. (3 rodzaje kiełbasek). W trakcie gdy oboje zaczynamy czuć się jak nażarte wieloryby, właścicielka przynosi nam księgę pamiątkową. Znajdujemy tam wpisy Serbów, Polaków oraz Czechów, ale również osób z Peru, USA czy Izraela!
Po wieczornym przejedzeniu rano mimo wszystko mamy ambitny plan, by wstać wcześnie i wyruszyć na punkt widokowy, aby móc podziwiać Uvac o wschodzie słońca. Jednak kiedy się budzimy jakoś przed 5 odkrywamy, że cała okolica skąpana jest w gęstej mgle i nic nie widać. Zawijamy się więc w śpiwory i śpimy dalej.
Wstaję po 7, bo rozeznać się w pogodowej sytuacji. Mgła jest dalej na swoim miejscu, ale widać znad niej świecące słońce. Koło 9 powinno być już czysto. – stwierdza właścicielka, którą zastaję krzątającą się po kuchni. Jest właśnie w trakcie przygotowywania pokaźnej ilości uštipci. Wybieracie się dziś na Molitvę? Chodź pokażę ci coś! Wyciąga stos broszur informacyjnych oraz prywatnych fotografii z wycieczek na punkt widokowy Molitva. Pokazuje mi na zdjęciach, jak przebiega szlak oraz sugeruje, gdzie warto się zatrzymać po drodze. W międzyczasie mgła się rozprasza, a nad kempingiem z całą mocą zaczyna świecić słońce. Jest to dla nas sygnał do wymarszu.
Po godzinie 8 wyruszamy na szlak, który zaczyna się nieopodal kempingu. Teoretycznie w miejscu tym powinien być ktoś, kto pobiera opłatę za wejście na teren parku. Jednak nikogo nie spotykamy i idziemy dalej. Początkowo ścieżka łagodnie się wspina, wśród łąk i niskich krzewów.
Po 10 min docieramy do skrzyżowania dróg. Skręcając w lewo dochodzimy do mostu przerzuconego nad jeziorem. Prowadzi trochę donikąd, gdyż po jego drugiej stronie nie ma wyraźnie poprowadzonej ścieżki (możliwe, że coś jest, ale rzadko uczęszczane).
Wracamy na na szlak i kontynuujemy wędrówkę ku Molitvie. Szlak co chwilę wspina się i opada. Widoki na sam Uvac nie są może bardzo rozległe, za to cała okolica jest tak malownicza, że nie narzekamy. A co najważniejsze, jesteśmy sami. No może nie do końca, gdyż mijamy na trasie stada pasących się krów.
Po ok. 2 godz. marszu docieramy na punkt widokowy poniżej szczytu Molitva. Generalnie przez cały trekking wypatrywaliśmy sępów płowych, których ogromna populacja zamieszkuje te tereny. Złośliwe ptaszydła nie bardzo chciały nam się pokazać. Ale, gdy już docieramy na punkt widokowy, co chwile przecinają ze świstem powietrze. Na miejscu oprócz sępów spotykamy Azjatę, który właśnie kończy latać dronem nad Uvacem. Gdy się z nami żegna, Marek idzie w jego ślady i również nagrywa kilka ujęć z lotu ptaka, tfu.. drona. Na punkcie widokowym spędzamy ok. 40 min. Obserwujemy sępy oraz łódeczki wycieczkowe, które płyną do Ledenej Peciny (jaskini, znajdującej się idealnie na przeciwko nas). Po drugiej stronie meandrów znajduje się drugi punkt widokowy, na którym dostrzegamy inną parę turystów. Stwierdzamy, że jeśli kiedyś jeszcze uda nam się wrócić w te okolice, to zawitamy również na nim!
Po opuszczeniu punkt widokowego mijamy zabudowania wioski Muhovići i wchodzimy na szczyt Molitva. Musimy przejść przez druty kolczaste odgradzające pastwiska od szutrowej drogi, którą można do wioski i punktu widokowego dojechać autem. Ze szczytu rozpościera się przyjemna panorama okolicy.
Wracamy na szlak i tą samą drogą wracamy na kemping. W trakcie mijamy tylko jedną parę turystów, a tak poza tym, nikogo. Niezmiernie nas to cieszy, gdyż wiedzieliśmy zdjęcia zrobione na Molitvie, na których ludzie stali w kolejce, by w ogóle zobaczyć widok meandrów utworzonych przez Uvac. Po dotarciu na kemping Marek idzie pływać w wodach jeziora, ja zaś chwilę rozmawiam z właścicielką i jej córkami. Przed odjazdem dostajemy zapas uštipci, my zaś odwdzięczamy się piwem (dla właścicielki, która zareagowała: O rany, ono ma ponad 5%!), a dziewczyny dostały polską czekoladę. Nie chce nam się opuszczać gościnnych progów kempingu, ale przed nami były kolejne kraje i kolejne wspaniałe miejsca. Ale jedno jest pewne – nad Uvac jeszcze wrócimy. A jeśli nigdy tam nie byliście, to mamy nadzieję, że po naszym wpisie zapragniecie go odwiedzić!
Jeśli chcecie spojrzeć na Uvac z lotu ptaka (ale nie sępa, a drona), to dzięki naszemu filmowi będziecie mieć taką szansę. Zapraszamy na seans!!
Post Uvac – kemping Ledena Pecina i trekking na punkt widokowy Molitva pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>