Post Lošinj – wyspa dla aktywnych. Mali Lošinj, Veli Lošinj, trekking na Osoršćicę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Z okolic Warszawy wyruszamy w piątek 20 kwietnia koło 5 rano. Po drodze odbieramy z Bielska-Białej namiot dachowy, który będzie nam towarzyszyły przez całą, ponad dwutygodniową podróż. Następnie autostradami przejeżdżamy przez Słowację, Austrię i Słowenię. Do Chorwacji docieramy już po zmroku. Z okna samochodu mogę pomachać mojej ulubionej Rijece, w której miłe chwile spędziłam rok wcześniej w sierpniu. Kierujemy się w stronę wyspy Krk, z której promem będziemy płynąć na Cres, skąd czekał nas bezpośredni przejazd na Lošinj. Wcześniej jednak musimy zapłacić 35 kn za przejazd Krckim Mostem oraz zatankować Logana (stacja jest kawałek za mostem, przy głównej szosie). Stamtąd kierujemy się do Valabiska, skąd pływają promy na Cres. Mimo późnej (godz. 22.00) pory parking w przystani jest pełen, głównie za sprawą osób wybierających się na zawody DH na Lošinj. Na szczęście udaje nam się załapać na ten kurs i po uiszczeniu opłaty w wysokości 151 kn (dwie osoby + auto osobowe), możemy wjechać na prom.
Przeprawa promowa zajmuje nieco ponad 30 min. Rozgwieżdżone niebo, szum i zapach morza – po całym dniu w podróży niewątpliwie tego nam było trzeba. W trakcie rejsu promem rozważamy, gdzie przenocować, gdyż kwaterę w Mali Lošinj zarezerwowaliśmy dopiero od soboty. Po analizie mapy decydujemy się udać na parking powyżej plaży Mali Bok na wyspie Cres. Wiedzie tam asfaltowa szosa, która zaczyna się w niewielkiej miejscowości Orlec. Gdy docieramy do parkingu stwierdzamy, że nie tylko my wpadliśmy na ten sam pomysł. Bowiem jest tam zaparkowany bus na niemieckich tablicach rejestracyjnych. Niestety dla nas, zajął on jedyne równe miejsce. Cała reszta parkingu jest dość mocno pochyła, co nieco utrudnia nam spanie w namiocie dachowym (sporą część nocy zsuwamy się w jego wnętrzu). Rano odkrywamy natomiast, w jak ładnym i widokowym miejscu nocowaliśmy. Oczywiście udajemy się na krótki spacer na plażę Mali Bok, do której z parkingu wiedzie szutrowa droga (ok. 400 m długości). Znajduje się ona w urokliwej zatoczce otoczonej przez klify. Idealne miejsce na widokowe śniadanie.
Po krótkim pobycie na Cresie jedziemy na Lošinj. Te dwie wyspy oddzielone są od siebie tylko wąskim kanałem i niewielkim mostkiem. W efekcie można nawet nie zauważyć, że przejechało się z jednej na drugą. Naszym pierwszym celem jest Mali Lošinj, którego nazwa może być nieco myląca. Bowiem, jest to największe miasto na wyspie. Zatem, wcale nie jest takie małe! Tam, mieliśmy już kilka tygodni wcześniej zarezerwowany nocleg w jednym z pensjonatów, ponieważ wiedzieliśmy, że w Veli Lošinj, gdzie miały odbywać się zawody będzie trudno o wolne pokoje, a po drugie nie można tam było poruszać się samochodami (trzeba było mieć odpowiednie pozwolenie). Centrum Mali Lošinj koncentruje się wokół wąskiej, wcinającej się w głąb wyspy zatoki. Wzdłuż niej usadowiły się kamieniczki, skrywające głównie lokale gastronomiczne. Wyjątkiem wśród nich jest bardzo ciekawe Muzeum Apoksiomena, gdzie dzięki nowoczesnej wystawie można zapoznać się z historią figury Apoksiomena wyłowionej z morza w bliskim sąsiedztwie wyspy. Mali Lošinj choć jest urocze i cukierkowo słodkie, to widać, że toczy się tam normalne życie, nie wszystkie domy są wyremontowane, dzięki czemu jest tam bardziej „swojsko”. Wieczory spędzamy nad brzegiem zatoki, popijając niespiesznie zimne piwo, napawając oczy pięknem tego miejsca.
Kolejnym paradoksem wyspy Lošinj jest to, że Veli Lošinj jest mniejsze od Mali Lošinj. Niegdyś, to miasto dwóch portów, rzeczywiście było większe, ale obecnie zamieszkuje je jedynie 3 tys. osób. Sporo czasu spędziliśmy na stokach wzgórza sv. Ivan, gdzie rozgrywane były zawody Pucharu Świata. Jednak warto tam zajrzeć przede wszystkim ze względu na widoki. Z miasteczka prowadzi tam kilka szlaków, dzięki którym można dotrzeć do niewielkiego kościółka pw. sv. Ivana, skąd rozciąga się fenomenalny widok na Veli Lošinj, wyspę oraz jej okolicę. Samo miasto pełne jest eleganckich willi, niegdyś należących do kapitanów. W szczególności polecamy spacer trasą poprowadzoną wzdłuż wybrzeża, którą można z centrum dotrzeć do uroczego Portu Rovenska i dalej w stronę południowego krańca wyspy. Piękne widoki gwarantowane!
Choć na wyspie zawitaliśmy głównie ze względu na zawody pucharu świata, to musimy przyznać, że również osoby nie przepadające za ostrą jazdą w dół znajdą tu przyjemne, rekreacyjne trasy rowerowe. Na Lošinj może nie ma zbyt dużo specjalnych ścieżek rowerowych, ale poruszając się mniejszymi drogami lub betonowymi ścieżkami, które ciągną się np. wzdłuż wybrzeża niemal całej wyspy, jesteśmy w stanie zrobić fajną pętlę. Kolarze górscy mogą spróbować swoich sił na szlakach, które wspinają się na główną grań ponad miastami Veli oraz Mali Losinj. Jednego popołudnia, gdy rudą zmogło i spała w naszym pensjonacie, postanowiłem wyruszyć na eksplorowanie wyspy. Przejazd zacząłem od promenady w Mali Lošinj, następnie objechałem półwysep zabudowany przez liczne kempingi i hotele. Wspomniane wcześniej betonowe ścieżki ułatwiają jazdę i bardzo szybko pozwalają dostać się do mniej obleganych zatoczek. Jazda na rowerze wzdłuż Adriatyku daje bardzo przyjemne doznania, szczególnie wizualne. Ścieżka jest równa, ale raczej dość wąska. Podobnego rodzaju chodnik łączy też Mali z Veli Lošinj i jest to dużo bardziej widokowa i przyjemna alternatywa dla głównej szosy asfaltowej, która jest schowana trochę w głąb wyspy. Gdy jednak chodnik ten się kończy, decyduję się wspiąć szlakiem pieszym do drogi asfaltowej, która wiedzie granią ponad miastami. Sama droga wznosi się w miarę łagodnie, a dla widoków na pewno warto się trochę pomęczyć. Na górę udaje mi się dotrzeć w idealnym momencie – na niesamowity zachód słońca z widokiem na całe Mali Lošinj, Televerin oraz mniejsze wyspy wokół. Warto tu dodać, że niestety najlepszy punkt widokowy znajduje się na terenie prywatnej knajpy i gdy następnego dnia chcieliśmy razem podziwiać ten widok, to okazało się, że akurat była zamknięta i niestety pozostało nam wyglądanie przez krzaki albo ogrodzenie. Moją wycieczkę kontynuuję szlakiem pieszym w stronę Veli Lošinj, ale tę opcję polecam tylko zaprawionym rowerzystom, którym nie straszne są tysiące luźnych kamieni na stromej trasie. Pętlę kończę z powrotem w Mali Losinj ze świadomością, że zobaczyłem tylko fragment tej pięknej wyspy.
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy w trakcie wizyty na wyspie Lošinj nie zdobyli jej najwyższego szczytu, a w sumie szczytów, czyli sv. Mikul (558 m n.p.m.) oraz Televerin (588 m n.p.m.). Jeden ze szlaków wiodących na oba zaczyna się powyżej głównej szosy przecinającej wyspę, na wysokości miasteczka Nerezine. Po przejechaniu kilkuset metrów szutrową drogą docieramy do wejścia na szlak, które oznaczone jest tablicami informacyjnymi. Ścieżka na szczęście wiedzie wśród drzew, co jakiś czas wychodząc na nieco bardziej odsłonięte miejsca, oferujące piękną panoramę wyspy.
Lejący się z nieba żar nie ułatwia wędrówki, ale po jakieś godzinie jesteśmy obok szczytu sv. Mikul. Znajduje się tam niewielki kościółek mający tego samego patrona, co szczyt, ale przede wszystkim rozciąga się stamtąd piękny widok na sporą część wyspy Lošinj. I choć widoczność nie jest może idealna, to i tak jesteśmy zachwyceni. Po ok. 20 min odpoczynku, wyruszamy na kolejny szczyt, czyli Televerin. Po drodze mijamy odbicia na dwie jaskinie (m.in. na jaskinię św. Gaudencjusza – patrona Osoru) oraz maszty antenowe, do których od strony Osoru wiedzie szutrowa droga, idealna na rower. Szlak na Televerin biegnie bardziej z boku, wśród niskich drzew. Z tego szczytu panorama jest dużo mniej rozległa, ale i tak jest ładnie. Do samochodu wracamy tą samą trasą. Wycieczka, wraz z przerwami zajęła nam niecałe 3,5 godz., a dystans jaki pokonaliśmy wyniósł nieco ponad 8 km.
O tym, jak dokładnie wygląda trekking na Televerin, przekonacie się także oglądając poniższy film:
Wyspa Lošinj nie jest może najpopularniejszą z chorwackich wysp i bez wątpienia nawet w szczycie sezonu powinna dawać możliwość pełnego relaksu. Raczej nie docierają tu wielkie tłumy, głównie ze względu na nieco utrudniony dojazd (trzeba zdecydować się na dość kosztowną przeprawę promową). Dzięki temu to idealny kierunek dla osób poszukujących spokoju, ładnych widoków, ciekawych architektonicznie miasteczek oraz niepowtarzalnej, sprzyjającej relaksowi aury. W kwietniu panowały tam iście letnie temperatury, a pogoda była wprost wymarzona. Dlatego pewnie tam jeszcze kiedyś wrócimy. Może tym razem uda się nieco więcej pojeździć na rowerach!
Post Lošinj – wyspa dla aktywnych. Mali Lošinj, Veli Lošinj, trekking na Osoršćicę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkańska Majówka 2018 – the best of pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Niewątpliwie krajem, który zafundował nam najwięcej atrakcji i zaskoczeń była Czarnogóra. Jednak numerem jeden jeśli o nią chodzi była Lukavica. To ogromny płaskowyż, który słynie z tego, że w jego obrębie znajduje się geograficzny środek Czarnogóry. Lukavica znana jest również z faktu, że przepływa przez nią 365 potoków (według innego źródła 380), a na wiosnę staje się zielonym, ukwieconym rajem. Krokusy, szafirki czy dzikie żonkile tworzą kolorowe kobierce, tak silnie kontrastujące z soczystą zielenią traw i szarością skał. Naszym głównym celem było Kapetanovo Jezero, jednak nie dotarliśmy do niego samochodem, ze względu na zalegający na drodze śnieg. Pieszo również do niego nie doszliśmy, za to pokręciliśmy się po okolicznych mniejszych czy większych wzgórzach. Na trekking na najwyższe szczyty, czyli na Veliki Žurim (2036 m n.p.m.) i Mali Žurim (1984 m n.p.m.) nie zdecydowaliśmy się ze względu na ograniczony czas. Jednak musimy przyznać, że miejsce to nas całkowicie zauroczyło.
Naszym kolejnym, ogromnym, czarnogórskim zaskoczeniem była widokowa droga nr 4 wokół regionu Korita, która pozwala na naprawdę przyjemną i rzeczywiście pełną pięknych pejzaży wycieczkę. Jednak my rozszerzyliśmy ją o przejazd do Bukumirsko Jezero. Wiedzie tam asfaltowa szosa (ostatnich kilkaset metrów to szuter). Widoki z trasy są niezapomniane (w szczególności przy zachodzącym słońcu), a okolice samego jeziora przywodzą na myśl Szwajcarię. Również nocleg tuż nad brzegiem akwenu był czymś wprost cudownym – rozgwieżdżone niebo, rechot żab, pohukiwanie sów i…szuranie jakiegoś zwierzaka, który chodził w naszym bliskim sąsiedztwie, ale nie ujawnił się, kim tak naprawdę jest. A wracając do widokowej drogi nr 4, to warto z niej zrobić sobie pieszą wycieczkę do miejsca zwanego Gardłem Sokoła (Grlo sokolova), skąd podziwiać można góry Prokletije oraz leżącą po czarnogórskiej stronie miejscowość Tamare. Z drogi nr 4 podziwiać też można szosę SH20, a dokładniej słynne serpentyny!
Celem naszej majówki był m.in. udział w South Outdoor Festival, czyli sprotowo-kulturalnym wydarzeniu, jakie miało miejsce w Vuno, na południu Albanii. Spędziliśmy tam 3 naprawdę bardzo intensywne dni, ze świetnymi ludźmi. Ja wzięłam udział w jeep safari, trekkingu w okolicach przełęczy Llogara, a także zgłębiałam wiedzę na temat produkcji oliwy. Marek natomiast pływał kajakami po morzu, wspinał się, jeździł na rowerze po górach, a także zajął trzecie miejsce we Freeride Race (zjazd na rowerach na plażę Gjipe). Oprócz tego mogliśmy spróbować lokalnej kuchni, poznać albańską scenę muzyczną, udzielić wielu wywiadów dla albańskiej i kosowskiej telewizji czy obejrzeć filmy w kinie pod rozgwieżdżonym niebie. Podsumowując – działo się!
Był to tak naprawdę pierwszy cel naszej podróży. Wyspa Lošinj, a przede wszystkim odbywający się w miejscowości Veli Lošinj Puchar Świata w DH. Zobaczenie zawodów tej rangi na żywo nie tylko dla Marka było sporym przeżyciem, ale również dla mnie. Świetna atmosfera, jaka panowała wśród kibiców szybko się wszystkim udzielała. A do tego piękno samej wyspy sprawiało, że można tam było zapomnieć o codziennych troskach. Niewątpliwie poczuliśmy tam podmuch wakacji, który wraz z wysokimi temperaturami towarzyszył nam praktycznie do końca podróży.
Do Parku Narodowego Una wybieraliśmy się od dawna. Ciągle było nam tam nie po drodze. Ostatecznie wylądowaliśmy na zachodzie Bośni i Hercegowiny pod koniec naszej podróży, po niezbyt przyjemnych przygodach, jakie spotkały nas w Sarajewie i jego okolicach. Jednak w dniu, kiedy postanowiliśmy się tam udać, szalejące nad Bośnią i Hercegowiną burze ustąpiły, a my mogliśmy się w pełni cieszyć pięknem wodospadów, jakie utworzyły się na Unie. Do tego cała okolica jest wyjątkowo sielankowa, dzięki czemu nieco ukoiła nasze zszargane wcześniej nerwy.
W trakcie majówki udało nam się zdobyć kolejny do kolekcji w ramach Korony Bałkanów szczyt, czyli Dinarę (najwyższy szczyt Chorwacji). Nie był to ani najpiękniejszy, ani najbardziej godny do zapamiętania trekking, ale fakt jest taki, że na górę się wdrapaliśmy i możemy ją odhaczyć. Miło było przenocować powyżej Boki Kotorskiej, tuż obok Twierdzy Gorazda, czy przespacerować się po urokliwym Herceg Novi. Przyjemnie spędziliśmy czas przy wodospadach Koćuša w Bośni i Hercegowinie oraz podczas małego pikniku na półwyspie przy Lagunie Nartes w Albanii. Odwiedziliśmy też kilka miejsc, które mieliśmy okazję poznać nieco wcześniej, np. Park Przyrody Blidinje (BiH), Naszą (Już Nie) Dziką Plażę. Generalnie działo się dużo, mamy dla was moc nowych inspiracji, którymi będziemy się dzielić w najbliższym czasie. Stąd już teraz zapraszamy Was do lektury kolejnych wpisów z serii: Bałkańska Majówka 2018!
Post Bałkańska Majówka 2018 – the best of pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>