Post Bałkańska czara goryczy – próba włamania, policjant z radarem w oczach i załamanie pogody pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
W pierwszym tygodniu naszej podróży jedziemy z Posušje w kierunku Čapljiny. Na drodze jest pusto, widoki są całkiem przyjemne. Zjeżdżamy z niezbyt wysokiego wzniesienia, gdy zza krzaków wyłania się policjant i wskazuje, że mamy zjechać na pobocze. Jechał Pan 100 km/h, a tu jest ograniczenie do 60. – stwierdza policjant. Owszem, jechałem szybciej, ale na pewno nie 100 km/h. – odparł Marek. Oboje rozglądamy się po okolicy, ale nie widzimy żadnego rejestratora prędkości. Dochodzimy więc szybko do wniosku, że trafiliśmy na człowieka cyborga z fotoradarem w oczach (albo przynajmniej w szpanerskich, ciemnych okularach). Marek udaje się za mundurowym w stronę radiowozu. Z pewną dozą rozbawienia i zaintrygowania obserwuję, jak mój małomówny małżonek wyrzuca z siebie potoki słów. Po powrocie do auta stwierdza: Zacząłem mu opowiadać, jak bardzo podoba nam się Bośnia i Hercegowina, że byliśmy w Blidinje itd. Policjant zaczął wypisywać mandat, ale ostatecznie westchnął i stwierdził, że jednak nam go nie wlepi, ale w zamian dobrze, jakbym dał mu na kawę. Więc dostał 10 €. Oczywiście nie namawiamy nikogo do dawania łapówek policjantom, ale choć mandat może nie byłby bardzo wysoki, to jego opłacenie zajęłoby nam sporo czasu. Musielibyśmy udać się na pocztę lub komisariat, wcześniej znaleźć bankomat i z dowodem zapłaty wrócić do stróża prawa, by odzyskać dokumenty od samochodu. Więc… sami rozumiecie.
W drodze powrotnej do Polski postanowiliśmy jeszcze na kilka dni zatrzymać się w Bośni i Hercegowinie. Zasadniczo mieliśmy w planach Serbię i w sumie nie wiemy, dlaczego ostatecznie jej nie wybraliśmy. Na pewno lepiej byśmy na tym wyszli, ale czasu już nie cofniemy. Po deszczowym noclegu w okolicach Bjelasnicy, zjechaliśmy na śniadanie na Ilidžę. Zaparkowaliśmy w miejscu, w którym już kilka razy zostawialiśmy Kiankę. W pół godziny przespacerowaliśmy się po centrum, wypłaciliśmy kasę z bankomatu i zjedliśmy po sirnicy i burku w piekarni. Później wróciliśmy do auta i pojechaliśmy na znajdujące się nieopodal baseny. Po 2 godzinach moczenia się w termach, postanowiliśmy, korzystając z wtedy jeszcze dobrej pogody, udać się ponownie nad Jezioro Prokoško (w grudniu 2017 próbowaliśmy się tam dostać, ale bezskutecznie). Za Fojnicą, po zjechaniu w szutrową drogę, Marek zatrzymał się za potrzebą. Gdy wyszedł z auta, nagle zaczął się badawczo przyglądać drzwiom. Ty weź sprawdź, czy nam nic nie zniknęło z samochodu, bo mamy wyrwany zamek. No przecież sam nam nie wypadł?I Po szybkich oględzinach dochodzę do wniosku, że wszystkie cenne przedmioty są na swoim miejscu i absolutnie nic nie zniknęło. Historia z włamaniem prawdopodobnie wyglądała następująco. Podczas postoju na Ilidžy, w trakcie naszej półgodzinnej nieobecności, złodziej zauważył nasze auto, wyrwał zamek, otworzył drzwi i uruchomił autoalarm, który zapewne go przepłoszył. Druga opcja jest taka, że ponieważ rzecz działa się podczas ruchliwego poranka, jakiś przechodzień zauważył złodzieja i ten uciekł. Jeśli prawdziwa jest wersja numer jeden, to w tym miejscu chcielibyśmy pozdrowić wszystkich tych, którzy na wieść o tym, że inwestujemy w autoalarm do Logana, mówili: Po co wam alarm, przecież jak ktoś Was będzie chciał okraść, to i tak to zrobi. No jak widać nie do końca. Parę osób twierdziło również, że na pewno zostaniemy okradzeni z powodu posiadania w tej podróży namiotu dachowego. Ta teoria też upadła, bowiem do włamania doszło wtedy, gdy namiot był złożony. A dla większości przeciętnych osób to, co mieliśmy na dachu wyglądało jak duży boks i raczej nie kojarzyły tego z niczym cennym lub nietypowym. Także sorry – namiot na włamanie nie miał żadnego wpływu.
Po tym, jak odkryliśmy, że ktoś usiłował nas okraść, zaczęliśmy się zastanawiać, co z tym wszystkim począć. Logika nakazywała zjechać do cywilizacji i skontaktować się z kimś kompetentnym. Niestety to logiczne myślenie nie zadziałało w przypadku Marka, który uparł się, by jechać w stronę Jeziora Prokoško. No przecież ta droga nie wygląda tak źle, a poza tym, nie chce mi się jechać dookoła. Moje prośby i stwierdzenie, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, abyśmy tamtędy jednak nie jechali, zostały przez Marka olane, więc ruszyliśmy w góry. Po 15 minutach nad naszymi głowami zaczęły walić pioruny, a po 20 min zaczęła się nawałnica. Ściana deszczu, grad, spadające gałęzie i grzmoty. Ciekawe, kiedy jakiś piorun walnie w drzewo, a to zwali się nam na drogę. – z radosną beztroską stwierdził Marek. Ja w tym czasie miałam stan przedzawałowy, gdyż panicznie boję się burz. Po dotarciu do miejsca, w którym można odbić na Jezioro Prokoško, oboje wiedzieliśmy, że sytuacja robi się groźna. Z minuty na minutę wody przybywało i nasza droga zaczęła się zamieniać w rwący potok. Według nawigacji mieliśmy 8 km zjazdu do asfaltowej szosy. I było to najdłuższe 8 km w naszym życiu. Po zjechaniu do miejsca, gdzie byliśmy już bezpieczni, nie wiedziałam, czy mam się popłakać, porzygać z nerwów, czy znaleźć ostry przedmiot by zabić Marka za to, że uparł się by tamtędy jechać. Jednak zamiast tego, po prostu podziękowałam mu, że bezpiecznie sprowadził nas i auto na dół. Dodam, że Logan z tego drogowego raftingu wyszedł bez szwanku i ani jednej rysy. Natomiast Marek dopiero po dłuższej chwili przyznał, że zjazd tamtędy był jedną z głupszych rzeczy, jakie zrobiliśmy w podróży. Szkoda tylko, że ja robiłam to wbrew swojej woli. No i jeszcze jeden wniosek, jaki płynie z tej przygody – na pewno przez najbliższych parę lat nie będziemy chcieli odwiedzać Jeziora Prokoško. No chyba, że ktoś nas tam zawiezie.
Jeszcze tego samego dnia, w którym doszło do włamania i naszej feralnej jazdy przez góry, udaliśmy się do Parku Narodowego Una, by złapać zasięg unijnego, chorwackiego roamingu, aby skontaktować się z naszym ubezpieczycielem. Oczywiście okazało się, że w weekendy nie przyjmuje on zgłoszeń dot. szkód czy włamań, ale jakbyśmy chcieli skorzystać z assistance, to bardzo proszę, mogą nam załatwić holowanie, auto zastępcze itp., ale tak generalnie, z naszą sprawą mamy dzwonić w poniedziałek. Oczywiście w nocy, nad okolicą Uny zaczęły krążyć burze. Nie mogliśmy jednak po ciemku namierzyć dobrej miejscówki na dziki nocleg. Byliśmy przy Martin Brod, gdzie obok drewnianego mostu stały tabliczki, kierujące na atrakcje, ale również na kemping. Marek, pojedźmy tam. Zobaczymy, jak wygląda ten kemping, może znajdzie się też miejsce dla nas. – stwierdziłam. Nie będę jechał na żaden kemping, zresztą na pewno nie działa. Wracamy w góry, tam była wiatka na punkcie widokowym i obok niej przenocujemy. – zacietrzewił się mój małżonek. Efekt był tego taki, że całą noc szalały burze, ja z nerwów nie mogłam spać, a później dostałam rozstroju żołądka. Jednak mój stan się pogorszył, gdy zjechaliśmy rano do Martin Brod i odkryliśmy, że kemping był bardziej miejscem biwakowym z kilkoma wiatami i ławami, a także dostępem do łazienki. Od pani z informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że koszt noclegu to tylko 3 KM od osoby. Generalnie po powrocie do kraju, gdy rozmawialiśmy o tej sytuacji, Marek stwierdził, że kompletnie nie pamięta abym mówiła cokolwiek o kempingu i że przecież wspólnie ustaliliśmy nocleg przy punkcie widokowym. Także jedna historia, dwa punkty widzenia.
Jak zapewne łatwo możecie się domyślić, ta majówkowa czara goryczy, jaką zgotowały nam Bałkany i jaką sami po części sobie zafundowaliśmy, nie spowoduje, że przestaniemy tam jeździć. Włamanie mogło zdarzyć się wszędzie. Upierdliwi policjanci są w każdym kraju. A na pogodę nie mamy wpływu. Za to na pewno wpływ mamy na podejmowane przez nas decyzje. I tu niewątpliwie możemy mieć do samych siebie trochę zastrzeżeń. Ale któż nie popełnia błędów? Najważniejsze, by wyciągać z nich wnioski. Jeśli zaś chodzi o Logana i naszego ubezpieczyciela – okazało się, że mimo braku potwierdzenia z ich strony, przyjęli nasze mailowe zgłoszenie, które wysłaliśmy do nich w sobotę, gdy włamanie miało miejsce. Marek zabrał kilka dni temu auto do serwisu, żeby wycenili naprawę i wkrótce Logan znów będzie szczęśliwym posiadaczem zamka w drzwiach. I czy po tych przygodach będziemy komukolwiek odradzać wizytę na Bałkanach? Oczywiście, że nie. Ale na pewno będziemy sugerowali uczenie się na naszych błędach i niepowodzeniach.
Post Bałkańska czara goryczy – próba włamania, policjant z radarem w oczach i załamanie pogody pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkańska Majówka 2018 – the best of pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Niewątpliwie krajem, który zafundował nam najwięcej atrakcji i zaskoczeń była Czarnogóra. Jednak numerem jeden jeśli o nią chodzi była Lukavica. To ogromny płaskowyż, który słynie z tego, że w jego obrębie znajduje się geograficzny środek Czarnogóry. Lukavica znana jest również z faktu, że przepływa przez nią 365 potoków (według innego źródła 380), a na wiosnę staje się zielonym, ukwieconym rajem. Krokusy, szafirki czy dzikie żonkile tworzą kolorowe kobierce, tak silnie kontrastujące z soczystą zielenią traw i szarością skał. Naszym głównym celem było Kapetanovo Jezero, jednak nie dotarliśmy do niego samochodem, ze względu na zalegający na drodze śnieg. Pieszo również do niego nie doszliśmy, za to pokręciliśmy się po okolicznych mniejszych czy większych wzgórzach. Na trekking na najwyższe szczyty, czyli na Veliki Žurim (2036 m n.p.m.) i Mali Žurim (1984 m n.p.m.) nie zdecydowaliśmy się ze względu na ograniczony czas. Jednak musimy przyznać, że miejsce to nas całkowicie zauroczyło.
Naszym kolejnym, ogromnym, czarnogórskim zaskoczeniem była widokowa droga nr 4 wokół regionu Korita, która pozwala na naprawdę przyjemną i rzeczywiście pełną pięknych pejzaży wycieczkę. Jednak my rozszerzyliśmy ją o przejazd do Bukumirsko Jezero. Wiedzie tam asfaltowa szosa (ostatnich kilkaset metrów to szuter). Widoki z trasy są niezapomniane (w szczególności przy zachodzącym słońcu), a okolice samego jeziora przywodzą na myśl Szwajcarię. Również nocleg tuż nad brzegiem akwenu był czymś wprost cudownym – rozgwieżdżone niebo, rechot żab, pohukiwanie sów i…szuranie jakiegoś zwierzaka, który chodził w naszym bliskim sąsiedztwie, ale nie ujawnił się, kim tak naprawdę jest. A wracając do widokowej drogi nr 4, to warto z niej zrobić sobie pieszą wycieczkę do miejsca zwanego Gardłem Sokoła (Grlo sokolova), skąd podziwiać można góry Prokletije oraz leżącą po czarnogórskiej stronie miejscowość Tamare. Z drogi nr 4 podziwiać też można szosę SH20, a dokładniej słynne serpentyny!
Celem naszej majówki był m.in. udział w South Outdoor Festival, czyli sprotowo-kulturalnym wydarzeniu, jakie miało miejsce w Vuno, na południu Albanii. Spędziliśmy tam 3 naprawdę bardzo intensywne dni, ze świetnymi ludźmi. Ja wzięłam udział w jeep safari, trekkingu w okolicach przełęczy Llogara, a także zgłębiałam wiedzę na temat produkcji oliwy. Marek natomiast pływał kajakami po morzu, wspinał się, jeździł na rowerze po górach, a także zajął trzecie miejsce we Freeride Race (zjazd na rowerach na plażę Gjipe). Oprócz tego mogliśmy spróbować lokalnej kuchni, poznać albańską scenę muzyczną, udzielić wielu wywiadów dla albańskiej i kosowskiej telewizji czy obejrzeć filmy w kinie pod rozgwieżdżonym niebie. Podsumowując – działo się!
Był to tak naprawdę pierwszy cel naszej podróży. Wyspa Lošinj, a przede wszystkim odbywający się w miejscowości Veli Lošinj Puchar Świata w DH. Zobaczenie zawodów tej rangi na żywo nie tylko dla Marka było sporym przeżyciem, ale również dla mnie. Świetna atmosfera, jaka panowała wśród kibiców szybko się wszystkim udzielała. A do tego piękno samej wyspy sprawiało, że można tam było zapomnieć o codziennych troskach. Niewątpliwie poczuliśmy tam podmuch wakacji, który wraz z wysokimi temperaturami towarzyszył nam praktycznie do końca podróży.
Do Parku Narodowego Una wybieraliśmy się od dawna. Ciągle było nam tam nie po drodze. Ostatecznie wylądowaliśmy na zachodzie Bośni i Hercegowiny pod koniec naszej podróży, po niezbyt przyjemnych przygodach, jakie spotkały nas w Sarajewie i jego okolicach. Jednak w dniu, kiedy postanowiliśmy się tam udać, szalejące nad Bośnią i Hercegowiną burze ustąpiły, a my mogliśmy się w pełni cieszyć pięknem wodospadów, jakie utworzyły się na Unie. Do tego cała okolica jest wyjątkowo sielankowa, dzięki czemu nieco ukoiła nasze zszargane wcześniej nerwy.
W trakcie majówki udało nam się zdobyć kolejny do kolekcji w ramach Korony Bałkanów szczyt, czyli Dinarę (najwyższy szczyt Chorwacji). Nie był to ani najpiękniejszy, ani najbardziej godny do zapamiętania trekking, ale fakt jest taki, że na górę się wdrapaliśmy i możemy ją odhaczyć. Miło było przenocować powyżej Boki Kotorskiej, tuż obok Twierdzy Gorazda, czy przespacerować się po urokliwym Herceg Novi. Przyjemnie spędziliśmy czas przy wodospadach Koćuša w Bośni i Hercegowinie oraz podczas małego pikniku na półwyspie przy Lagunie Nartes w Albanii. Odwiedziliśmy też kilka miejsc, które mieliśmy okazję poznać nieco wcześniej, np. Park Przyrody Blidinje (BiH), Naszą (Już Nie) Dziką Plażę. Generalnie działo się dużo, mamy dla was moc nowych inspiracji, którymi będziemy się dzielić w najbliższym czasie. Stąd już teraz zapraszamy Was do lektury kolejnych wpisów z serii: Bałkańska Majówka 2018!
Post Bałkańska Majówka 2018 – the best of pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkańska Majówka, czyli garść pomysłów na długi weekend majowy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Oczywiście wiele zależy od pogody. Ba! Nawet wszystko od niej zależy. Ale powiedzmy sobie szczerze – w kwietniu i maju dużo łatwiej o dobrą pogodę na Bałkanach, niż w Polsce. Taki mamy klimat, czy coś w ten deseń. Niemniej, przez ostatnie dwa lata, w trakcie naszych majowych odwiedzić w tym regionie Europy, praktycznie zawsze mogliśmy się cieszyć słońcem i błękitem nieba. Jasne, opady też się zdarzały, ale np. przez kilka godzin, więc bez dramatu. Natomiast tym, co w szczególności przemawia do nas, by jeździć na Bałkany w maju, to dużo przyjemniejsze temperatury. Jest ciepło, ale nie za ciepło, dzięki czemu można wędrować po górach czy jeździć na rowerze, bez obaw o udar słoneczny czy jakieś poważniejsze poparzenia. Wieczory zwykle są dość chłodne, ale nie zimne (no chyba, że gdzieś wyżej w górach). Morze jeszcze jest dość rześkie, ale osobom nieprzeczulonym na niskie temperatury nie powinno sprawić kłopotu, by wskoczyć do wody. Dzień jest długi, dzięki czemu ma się sporo czasu na zwiedzanie czy wędrówki. A jeśli doda się do tego, że nie ma tłumów, ceny są niższe, a obudzona do życia przyroda dostarcza intensywnych wrażeń wizualnych, to rysuje się naprawdę kusząca perspektywa.
Majówka, w zależności jak układają się w kalendarzu dni wolne, pozwala tak na dłuższe wyjazdy, jak i krótsze wypady. Jednak, aby nie tracić czasu na przejazdy (jeśli decydujemy się na dojazd własnym środkiem transportu) najlepiej jest wybrać kraje położone nieco bliżej Polski, czyli Bośnię i Hercegowinę, Chorwację czy Serbię. Dzięki temu będzie można je zwiedzać bez zbędnego pośpiechu. A w końcu po to też jeździ się na urlop, by nie być w ciągłym biegu. Dysponując większą ilością czasu oczywiście można też zaplanować dłuższą objazdówkę po kilku krajach, w tym Albanii czy Macedonii. Ale tak jak wspominaliśmy, wszystko zależy od układu dni wolnych oraz tego, na ile dodatkowych dni urlopu możemy sobie pozwolić. No właśnie, a jeśli nie dysponujemy większą ilością czasu? Wtedy można rozważyć city break np. w jednej ze stolic: Sarajewo, Zagrzeb, Belgrad czy Skopje są doskonałymi kierunkami podróży na 3-4 dni. Każde z tych miast oraz ich bliższe i dalsze okolice oferują mnóstwo atrakcji, dzięki którym absolutnie nie będzie się można nudzić.
Bośnia i Hercegowina wygrywa przede wszystkim tym, że jest blisko i z południowej czy centralnej Polski można do niej dojechać w ciągu jednego dnia. Niewątpliwie kraj ten wygrywa ostatnio w naszym rankingu ulubionych miejsc na wypoczynek o każdej porze roku. Majówka w Bośni i Hercegowinie pozwoli zarówno aktywnie spędzić czas, jak i pozwiedzać najciekawsze miasta czy miasteczka. Co zatem naszym zdaniem jest godne uwagi w tym kraju? Na pewno wiosenne raftingi. My mieliśmy okazję doświadczyć tego na Neretwie i jest to propozycja w szczególności dla tych osób, które w temacie spływów są początkujący. Bowiem ta konkretna rzeka jest na wiosnę dużo spokojniejsza i mniej wymagająca. Innym, popularnym, raftingowym celem jest Tara i Drina. Tymi dwoma rzekami jeszcze nie spływaliśmy, ale z tego, co wyczytałam, to wiosną panujące na nich warunki są nieco trudniejsze niż na Neretwie. W każdym razie jeśli chcielibyście doświadczyć czegoś odrobinę bardziej ekstremalnego, to majówkowy rafting powinien znaleźć się na Waszej liście rzeczy do zrobienia/zobaczenia. Wiosenne trekkingi to również coś, co w Bośni i Hercegowinie jest godne zaplanowania. Warto mieć jednak na względzie jedną rzecz. Na przełomie kwietnia/maja w wyższych partiach gór mogą zalegać jeszcze spore ilości śniegu (oczywiście wiele zależy od tego, jak bardzo śnieżna i sroga była zima). Stąd nie zawsze i nie wszędzie uda się dotrzeć (w szczególności, jeśli np. zapomnimy zabrać ze sobą odpowiedni sprzęt). Aczkolwiek nam udało się zaliczyć kilka naprawdę wspaniałych trekkingów, jak choćby ten na szczyt Džamija w paśmie Visocicy. City break warto zaplanować w szczególności w Sarajewie. Stolica Bośni i Hercegowiny ma tak dużo do zaoferowania, że nawet jeśli byliście tam już kilka razy, to i tak nie macie szansy się tam nudzić (wiemy o tym z autopsji). Na dłużej warto także zatrzymać się w Mostarze, który nie dość, że sam jest szalenie ciekawy, to jeszcze stanowi doskonałą bazę wypadową do odwiedzin w takich miejscach, jak Jablanica i Konjic, wodospady Kravica, Park Przyrody Blidinje, Počitelj czy Medjugorie. Bośnia i Hercegowina na wiosnę jest naprawdę zachwycająca. W górach zobaczycie śnieg i krokusy, doliny zaskoczą Was soczyście zielonymi łąkami, a miasta dostarczą moc atrakcji.
Chorwację staramy się zawsze odwiedzać poza sezonem (wyjątkiem był sierpień 2017, gdy spędziłam tam dwa tygodnie w trakcie podróży solo), ze względu na dużo niższe ceny, brak wielkich tłumów oraz dużo przyjemniejsze temperatury. Podczas dwóch, bałkańskich majówek nocowaliśmy w Bazie Surfflow obok Ujścia Neretwy. Blisko stamtąd w pasmo Biokova, do Makarskiej Riwiery, na promy pływające na wyspy (np. na Hvar) czy nad urokliwe Baćinskie Jeziora. Fakt, że można tam dotrzeć autostradą znacząco ułatwia i przyspiesza przejazd z Polski (w 2017 r. przejechaliśmy z Kielc do Ujścia Neretwy jednego dnia, zajęło nam to jakieś 16 godzin). Za każdym razem trafialiśmy w tych okolicach na naprawdę dobrą pogodę, a nawet jeśli pojawiał się deszcz czy burze, to jechaliśmy np. do Splitu lub na Pelješac, gdzie według prognoz miało być ładniej. I zwykle prognozy nas w tym temacie nie zawodziły. Dlaczego naszym zdaniem Chorwacja jest idealna na majówkę? Gdyż uprawianie turystyki aktywnej jest wtedy prostsze. Jazda na rowerze czy trekkingi są dużo przyjemniejsze, gdy z nieba nie leje się żar. Dodatkowo na szlakach, czy to pieszych (no może z wyjątkiem Paklenicy), czy rowerowych, jest praktycznie pusto. Idealnym pomysłem jest też wycieczki na SUP-ach po Jeziorach Baćinskich. Ivan z Paddle Surf Croatia organizuje je właśnie od początku maja i SUP-owa wycieczka jest czymś naprawdę świetnym – wysiłek fizyczny, relaks i cudowne widoki. Jeśli wypada nam krótsza majówka (3-4 dni), to doskonałym kierunkiem jest sam Zagrzeb. Chorwacka stolica jest trochę niedoceniana, a szkoda, bo jest nietuzinkowa i szalenie ciekawa. Liczne muzea, interesujące zabytki, świetne punkty widokowe, tereny rekreacyjne, klimatyczne knajpki i przyjemne trasy spacerowe. Dodatkowo z Zagrzebia można wybrać się na jednodniową wycieczkę do Parku Narodowego Jezior Plitwickich, Karlovaca czy do Rijeki i na Riwierę Opatijską. Podsumowując Chorwacja w maju jest naszym zdaniem naprawdę dobrym kierunkiem podróży, w szczególności jeśli planujecie aktywnie spędzać czas.
Do Czarnogóry warto się wybrać mając nieco więcej czasu, bo sam dojazd zajmuje przynajmniej dwa dni (jeśli oczywiście po drodze nie planujemy zatrzymywać się na zwiedzanie innych miejsc). Kraj ten na wiosnę jest dużo bardziej kolorowy i soczysty, niż latem. Co więc warto tam zobaczyć? Przede wszystkim Zatokę Kotorską. Na wiosnę nie jest tam aż tak tłoczno, jak latem, choć na kompletne pustki raczej nie macie co liczyć. Wycieczka w pasmo Lovocen to również dobry pomysł, aczkolwiek trzeba się liczyć z tym, że w górnych partiach szosa łącząca Kotor z Cetinje może jeszcze częściowo być pod śniegiem (ale podobnie jak w przypadku gór w BiH, wiele zależeć będzie od tego, jak bardzo śnieżna była zima). Trekkingi w takich górach, jak Durmitor, Komovi, Bjelasica czy Prokletije oczywiście będą możliwe, ale na pewno trzeba mieć ze sobą raki i czekan, gdyż im wyżej, tym warunki mogą być dużo bardziej wymagające (lód i/lub śnieg). Wiosną na pewno warto odwiedzić okolice Jeziora Szkoderskiego oraz pasma Rumija. Na szczególną uwagę zasługuje przejazd trasą łączącą Vladimir z Virpazarem.
Post Bałkańska Majówka, czyli garść pomysłów na długi weekend majowy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>