Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
nasza dzika plaża – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png nasza dzika plaża – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Bałkany 2014. Część 8 – Berat, gomisteri i nie-nasza dzika plaża http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-8-berat-gomisteri-i-nie-nasza-dzika-plaza/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-8-berat-gomisteri-i-nie-nasza-dzika-plaza/#comments Tue, 04 Nov 2014 09:49:48 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=2061 Wizyta w Beracie - mieście tysiąca okien, jednym z najbardziej znanych wśród turystów.

Post Bałkany 2014. Część 8 – Berat, gomisteri i nie-nasza dzika plaża pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
16 sierpień 2014 O tym jak dwa Żubry załatwiają sprawę

Chyba pierwszy raz odkąd jesteśmy w podróży nie wstajemy skoro świt. Po prostu nie odczuwamy takiej wewnętrznej potrzeby.

Ja mimo wszystko nieco wcześniej wypełzam z namiotu, by przygotować szopską sałatkę na śniadanie. Marek leniuchuje nieco dłużej, ale gdy już powraca do świata żywych i aktywnych odkrywa, że w tylnej, prawej oponie mamy flaka. Zatem kiedy ja kroję warzywa, Marek zmienia koło. Po posiłku jeszcze chwilę ogarniamy się bez większego pośpiechu i około godziny 10 jedziemy do Beratu. Droga do tego miasta jest w remoncie (lub jak kto woli w stanie totalnej rozpierduchy), więc jest mocno wyboista i zakurzona. Mimo wszystko szybko docieramy do centrum, które przedzielone jest przez rzekę Ossum. Po naszej prawej stronie, na stoku wzgórza znajduje się dzielnica Gorica, a po naszej lewej starówka – twierdza, czyli Mangalem – dzielnica tysiąca okien. Porzucamy Kiankę u stóp tej drugiej i ruszamy na zwiedzanie. Najpierw zaglądamy do informacji turystycznej, gdzie za 340lek kupujemy mapę dwóch dzielnic (przy okazji wpisuję się do pamiątkowej księgi, w której widnieją wpisy ludzi z całego świata), po czym wyruszamy na drugą stronę rzeki do Goricy. Gdy się tam znajdujemy, dostrzegamy, że osłona przeciwsłoneczna, którą zakryliśmy przednią szybę w Kiance zaczęła fruwać nad autem. Marek idzie ratować sytuację, a ja skrywam się w cieniu jednego z kamiennych budynków. Gdy tak czekam, dołącza do mnie starszy Albańczyk, który pyta się, czy jestem z Anglii. Gdy tłumaczę, że z Polski, zaczyna wyczyniać jakieś dziwne rzeczy – wydaje nieartykułowane dźwięki i trzęsie się. Dopiero po dłuższej chwili, gdy zaczyna mi tłumaczyć, jaka temperatura panuje teraz w Albanii, orientuję się, że starszy pan chciał mi pokazać, że w moim kraju jest zimniej, niż w jego. O ja niedomyślna. Szkoda tylko, że nie mogłam nagrać jego przedstawienia.

Marek właśnie się dowiaduje, jak działają albańscy krisznowcy. Otrzymuje ulotkę dotyczącą aplikacji mobilnej, przez którą może czytać Biblię i rozważać na temat Boga 🙂

Berat

W drodze do Goricy, z widokiem na Mangalem

Berat

Tajemnicze wzgórze – Never, a może kiedyś Enver?

Berat

Wąskie uliczki Goricy

W Goricy

Hostel rekomendowany przez Lonely Planet…no dobra, nie hostel, a tabliczka 😉

berat

Dachy Goricy i widok na Mangalem

Mangalem

Gdy Marek wraca wyruszamy w głąb Goricy. Na wielu budynkach widać napis „shitet”, czyli na sprzedaż, lecz w części nadal mieszkają ludzie. W dzielnicy tej znaleźć też można Berat Backpackers Hostel rekomendowany przez Lonely Planet. Chwilę plączemy się wśród kamiennych budynków i uliczek Goricy, po czym schodzimy do mostu o tej samej nazwie, co dzielnica i przechodzimy na drugą stronę Ossum. Najpierw wspinamy się do kościółka widocznego poniżej najwyższego punktu zamku. Jednak pomimo kluczenia po zaułkach, nie udaje nam się tam dostać. Kręcimy się zatem po wąskich i urokliwych uliczkach starówki, by w końcu dotrzeć do drogi wiodącej do twierdzy. Jest ona zbudowana z wyjątkowo wyślizganych kamieni. Podchodzenie nią pod dość strome wzniesienie jest nie lada wyzwaniem, niezależnie od tego, jakie obuwie się posiada. Ja maszeruję w japonkach, więc generalnie cały odcinek na górę wzmacniam mięśnie łydek 😉

Wejście do twierdzy jest płatne – 100lek od osoby. Oczywiście można też wejść na jej teren bocznymi wejściami, gdzie raczej nie natkniemy się na bileterów. My jednak postanowiliśmy przejść przez główną bramę, a 100leków to nie fortuna (raptem 3zł). W obrębie murów twierdzy znajdują się domy, wciąż tętni tam codzienne życie. Miejsce to jest wyjątkowo fotogeniczne, a z murów okalających twierdzę rozciągają się fenomenalne widoki na Berat i okolicę. Tuż za bramą wjazdową znajduje się urokliwa cerkiew św. Teodora, która ma dość nietypowy kształt i wygląda, jakby wyrastała wprost z brukowanego placyku. Niestety była zamknięta, więc nie mogliśmy zajrzeć do jej środka, które podobno kryje piękne freski i ikony. Za to na jej zewnętrznych ścianach rozwieszone były tkane i haftowane obrusy, które można było zakupić na pamiątkę. My jednak nie decydujemy się na zakup i wzdłuż murów idziemy w głąb twierdzy. Po drodze usiłujemy również podjąć kesza, jednak nie mamy przy sobie Garmina, a z telefonem nie za wiele możemy zdziałać. Coś nam nie idzie z tym geocachingiem w Albanii. Po tej poszukiwawczej porażce idziemy do punktu widokowego z flagą Albanii, z którego niczym z lotu ptaka można oglądać Goricę.

Za murami twierdzy. Cerkiew św. Teodora

cerkiew św. Teodora

Widok na Berat i Ossum

Berat

Berat

Most

Berat most

Widok na Goricę

Gorica

Później docieramy do najwyższego puntu twierdzy, poniżej którego znajduje się budynek dawnego kościoła. Pilnujący go mężczyzna zachęca nas do zajrzenia do środka. Mieszanką czterech języków (albańskiego, włoskiego, niemieckiego i angielskiego) oraz gestami tłumacz nam, że za czasów komunizmu kościół był zamknięty, ikony, które się w nim znajdowały schowano lub zniszczono a sam budynek został przebudowany do celów mniej religijnych. Obecnie we wnętrzu dawnej świątyni oglądać można ikony oraz inne przedmioty, które zachowały się sprzed czasów komuny. Nasz przewodnik chciał nam sprzedać jakąś pamiątkę z Beratu, m.in. kalendarz z Tirany na 2010 rok.

To, co pozostało ze świątyni

Berat

Spacerujemy dalej. Mijamy między innymi pasące się konie, a ja podjadam komuś z ogródka dojrzałą, słodką i pyszną figę. Schodzimy również do cerkwi św. Trójcy, która również jest zamknięta. Z jej okolic ozciąga się jednak piękny widok na okoliczne wzgórza, więc choćby z tego powody warto się pofatygować w jej okolice. Powoli kierując się w stronę bramy natrafiamy jeszcze na „wielką głowę”, jak to Marek ładnie określił, z którę koniecznie chciał się sfotografować. Później czekało nas zejście wyjątkowo śliską drogą. Przy okazji obserwujemy, jak pod górę podjeżdża ekipa motocyklistów z Włoch. Dwóch z nich bez problemu pokonało kamienne lodowisko, lecz trzeci utknął na środku drogi. Jego motocykl co chwilę gasł i ześlizgiwał się w dół. Nagle, za nim pojawił się terenowy samochód lokalnej policji, który nie mogąc się rozpędzić również zgasł i zaczął się ślizgać. Na to wszystko pojawił się czwarty, włoski motocyklista, który przepchnął kolegę wraz z jego pojazdem na bok. Policjanci jednak sami zaczęli mieć spore problemy, by ruszyć z miejsca, lecz po kilku próbach ich auto złapało jako taką przyczepność i ruszyło pod górę. Ta rodzajowa scenka przyciągnęła sporą liczbą gapiów, którzy w sumie nie wiem, skąd się wzięli, bo generalnie po Beracie i jego turystycznych atrakcjach nie kręciło się zbyt wiele osób.

Cerkiew św. Trójcy

cerkiew św. Trójcy

Marek i „Wielka Głowa”

Berat

Przed opuszczeniem miasta posilamy się burkami oraz schładzamy zimnymi napojami. A z samym wyjazdem z Beratu mamy trochę przygód. Przede wszystkim chcieliśmy pojechać dalej drogą SH74 do antycznych ruin w Byllis, jednak po wyjechaniu poza linię domów okazało się, że ma ona szutrową nawierzchnię. Mając w perspektywie jechanie nią naprawdę przez wiele kilometrów, szybko rezygnujemy z tego pomysłu. Później, chcąc skrócić sobie powrót do głównej drogi wiodącej przez Berat, gubimy się w wąskich uliczkach poniżej Goricy. Tam natrafiamy na nadgorliwego Albańczyka, który zawzięcie nam tłumaczył, jak mamy jechać. Na szczęście jakoś udaje nam się wyplątać z tego wąskiego labiryntu i obrać kierunek na Fier. Na nasze nieszczęście okazuje się, że również i ta droga nie należy do najlepszych. Braki w nawierzchni są tam standardem, a rozwijane prędkości nie należą do najszybszych. Z racji mozolnego tempa, rezygnujemy z Byllisu, co nie zmienia faktu, że po drodze możemy zobaczyć pewne albańskie ciekawostki. Pierwszą z nich są pola naftowe i jeżdżące do/z nich ogromne, dziwne pojazdy. Drugą perełką tej trasy jest Posejdonas. Niech zdjęcia tego budynku same przemówią. Dodam tylko, że Posejdonasa Marek wypatrzył jakiś czas temu na pewnym facebookowym fp z dziwnymi budowlami, lecz nie wiedzieliśmy wtedy, że znajdziemy go właśnie w Albanii i to kompletnie przez przypadek.

Posejdonas – tak daleko od morza…

Posejdonas

Posejdonas

Pola naftowe przy drodze do Fier

pola naftowe

Przy tym pojeździe Kianka naprawdę wyglądała na mikroskopijną

dziwny pojazd

Z Fier kierujemy się na Vlorę, jednak zanim tego dokonaliśmy, postanowiliśmy zajechać do gomisteri, czyli punktu oponiarskiego, aby naprawić naszą oponę. W zakładzie nikt nie mówi po angielsku, w efekcie Marek rozmawia przez telefon z córką właściciela, której tłumaczy, co nas do tego miejsca sprowadza. Opona zostaje poddana diagnozie, która szybko ujawnia, że wbił się w nią gwóźdź. Po ok. 30min zostaje ona naprawiona i gotowa do ewentualnego dalszego użycia. Kiedy przychodzi do płacenia okazuje się, że my mamy tylko samą grubą gotówkę, a pan z obsługi nie ma jak wydać. Ostatecznie płacimy mu dwoma Żubrami, które znów wywołują uśmiech na twarzy kolejnego Albańczyka. Jaki z tego morał? Jadąc za granicę należy zabrać trochę piwa z Polski, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się może przydać.

Przejazd przez Fier jak zwykle jest dość chaotyczny, lecz później wjeżdża się na autostradę i szybko dociera do Vlory. Tam jak zwykle zaopatrujemy się na Rruga Kosova w produkty spożywcze oraz pyszne burki z naszej ulubionej piekarni. Z zapasem najpotrzebniejszysz rzeczy, ruszamy drogą wzdłuż wybrzeża do Orikum. Jest sobota, na trasie panuje spory ruch, w szczególności w stronę Tirany (powroty po całodziennym plażowaniu). Za Orikum kierujemy się w stronę przełęczy Llogarase. Tu trzeba dodać, że nawierzchnia na tej trasie uległa sporej degradacji w porównaniu do zeszłego roku. Kiedy zaczynamy zjeżdżać w stronę Morza Jońskiego, otwiera się widok na Himare i Dhermi oraz Korfu, które w tym roku jest znacznie lepiej widoczne (rok temu, przez cały wyjazd mieliśmy naprawdę słabą widoczność). Na jednym z punktów widokowych spotykamy Polaków. Głowa rodziny zadaje nam sporo pytań, ale oboje z Markiem odnosimy wrażenie, że pan nie odrobił swojej przygotowawczej pracy domowej przed podróżą do Albanii. Smurf Maruda to przy nim pełen optymizmu lekkoduch. „To w każdej wiosce nie ma banku lub bankomatów?” „Drogi w Albanii są fatalne, nie da się tu normalnie jeździć.” „Gdzie ja mam robić zakupy, skoro nie ma tu marketów??”A wystarczyło choć odrobinę poczytać przed wyjazdem i nie byłoby takiego zaskoczenia.

Najlepsze pekara we Vlorze, przy Rruga Kosova

pekara Vlora

I najlepsze burki

burki

Zjeżdżamy nieco niżej i dostrzegamy naszą dziką plażę oraz wiodący do niej asfalt. To fenomen, bo jeszcze w kwietniu tego roku nie było tam tej nowej drogi, a wiemy to od znajomych, którzy spędzali w Albanii swój wiosenny urlop. Przed wakacjami Albańczycy zebrali się w sobie i nie dość, że położyli asfalt, to przy plaży zbudowali sporą dyskotekę, którą również dostrzegamy z góry. Gdy docieramy do zjazdu na plażę okazuje się, że droga nie jest w 100% ukończona, ale i tak jest milion razy lepsza niż rok temu, gdy mieliśmy problemy z wyjechaniem z niej. Po dojechaniu na sam dół czujemy się, jakbyśmy się znaleźli w zupełnie obcym nam miejscu. Niby widoki te same, ale ogólnie jest jakoś inaczej, gorzej…Nad całą okolicą góruje biały budynek dyskoteki. Poniżej niej, na samej już plaży powstało kilka knajpianych przybytków. Wszędzie walają się tony śmieci, a za każdym skalnym zaułkiem czają się kolejne, prowizoryczne bary. Po chwili poszukiwań znajdujemy miejsce na rozbicie obozowiska. W nocy pięknie widać gwiazdy oraz drogę mleczną. Kiedy decydujemy się położyć spać, w dyskotece zaczyna się impreza, a na plażę przybywa zgraja głośnych Albańczyków. Ta noc w Albanii jest moją osobistą traumą i chyba najgorszym wspomnieniem z tego wyjazdu. Dj miał chyba niespożyte pokłady energii, gdyż od 21 do 4 nad ranem grał po prostu non stop, bez żadnej przerwy. Pół biedy, że nie puszczał tylko techno, a jedynie zmiksowane różne, popularne kawałki. Nie zmienia to faktu, że był w stanie obrzydzić mi wiele piosenek, które do tej pory lubiłam. Dopiero po 4 rano muzyka nieco cichnie, aż w końcu całkiem milknie, co oboje z Markiem przyjmujemy z ogromną ulgą. Przy okazji jesteśmy wściekli na samych siebie, że przyjechaliśmy na już nie-naszą dziką plażę w sobotę, gdyż było do przewidzenia, że w trakcie weekendu będą tam tłumy i raczej nie zaznamy spokoju. Jednak to, czego doświadczyliśmy w jakiś sposób przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Cóż… Bałkany zmieniają się szybko, a Albania jeszcze szybciej.

Wietrzna przełęcz Llogarase

przełęcz llogarase

Stadko kóz, a poniżej nie-nasza nie-dzika plaża

kozy

Romantyczna nie-nasza nie-dzika plaża

plaża

Post Bałkany 2014. Część 8 – Berat, gomisteri i nie-nasza dzika plaża pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-8-berat-gomisteri-i-nie-nasza-dzika-plaza/feed/ 27 2061
Bałkany 2014. PRZYGOTOWANIA http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-przygotowania/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-przygotowania/#comments Mon, 04 Aug 2014 13:44:54 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1678 Kilka słów na temat naszych przygotować do wyprawy Albania 2014.

Post Bałkany 2014. PRZYGOTOWANIA pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Wyjazd na Bałkany zbliża się dużymi krokami, plany się krystalizują, pomysły namnażają, a atmosfera przedwyjazdowa gęstnieje. Jedynie Kianka w spokoju czeka na wyprawę, umyta, odchudzona, wypachniona, po przeglądzie i wymianie zużytych części. Osobiście mogę jej tego spokoju pozazdrościć, bo mnie z lekka nosi, w szczególności, że namnażają się tematy do ogarnięcia, a również moje zdrowie podczas ostatnich upałów lekko szwankuje.

Nie nastraja mnie to zbyt optymistycznie, bo jednak jedziemy do Albanii, która latem znana jest raczej z wysokich temperatur, niż rześkiego powietrza chłodzącego przegrzane organizmy. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam jechać np. na Syberię albo inną Norwegię, gdzie przynajmniej byłoby chłodniej. Pocieszam się jednak tym, że w planach mamy dużo gór, a tam jak wiadomo temperatura wraz z wysokością spada. Zaopatrzona w kapelusz, kremy z filtrem 50 i parę innych potrzebnych podczas upałów rzeczy może jakoś poradzę sobie z albańskimi temperaturami, a póki co muszę się na tyle ogarnąć, by nie chorować przez większość wyjazdu. Ale przejdę może do sedna sprawy, czyli do tego, co planujemy, co nam pomaga w planowaniu itd.

logo Albania

1. Kiedy wyjeżdżamy, kiedy wracamy??

Wyjeżdżamy 8 sierpnia wieczorem z Mazowsza i zatrzymujemy się w Kielcach, skąd od moich rodziców pożyczamy kilka rzeczy, w tym jeszcze jedną lustrzankę (Sony A77 – jaram się!!) oraz parę innych drobiazgów m.in, chociażby apteczkę samochodową spełniające odpowiednie standardy. 9 sierpnia skoro świt wsiadamy w Kiankę i ruszamy w stronę Albanii. Planujemy dojechać albo do Chorwacji albo do Bośni, tam gdzieś przekimać na dziko i w niedzielę dotrzeć do Albanii. W Shkodrze, który będzie pierwszym miastem do jakiego zajedziemy, chcemy wypłacić/wymienić kasę i jeśli się uda zakupić internet w Vodafonie. Niestety moje próby kontaktu z Vodafonem odnośnie tego, czy w niedzielę salon w Shkodrze jest czynny spełzł na niczym, gdyż dostałam niezbyt pomocną odpowiedź po albańsku od tamtejszego „automatu”. Treść wiadomości brzmiała: „Dziękujemy, że się z nami skontaktowałeś. Odpowiedź otrzymasz w ciągu 24h.” A było to 5 dni temu, zatem założyć mogę, iż Albańczykom po prostu się nie spieszy z odpisywaniem na maile, w szczególności te napisane po angielsku.

EDIT (05-08-2014): Vodafone mi odpisał!!

Dear Miss, Mrs. Zagórska

First of all we would like to place on record our thanks for choosing Vodafone Albania!

Please be informed that the official working time for our Vodafone Shops in Shkoder City is as follows:

From Monday to Saturday:  8:00 A.M to 9:00 P.M.

On Sunday: 9:00 A.M  – 1:00 P.M ,  5:00 P.M – 8:00 P.M

A po moim mailu z podziękowaniami za odpowiedź, otrzymałam kolejnego maila:

You are more than welcome any time!

Happy holidays and hope you enjoy your Albanian experience.

Best wishes,

Besa

Vodafone właśnie u mnie zapunktował miłym kontaktem. Pomijam 6 dni obsuwy z odpowiedzią 😉

Kianka

2. Co dalej, czyli wstępny plan

Po pobycie w Shkodrze (a chcemy tam zabawić max 2h) planujemy odwiedzić Valbonę i stamtąd eksplorować Góry Prokletije. Punktem obowiązkowym ma być przejście do Thetu. Do trzech razy sztuka – mam nadzieję, że tym razem, na piechotę uda nam się tam dotrzeć (jak do tej pory dwukrotnie, próbując dostać się tam samochodem, musieliśmy skapitulować). Oprócz tego mamy kilka mniejszych i większych górskich celów, ale co z nich wyjdzie, to czas pokaże. W planowaniu górskich wędrówek bardzo pomocna jest WikiLoc. Dzięki niej mogliśmy zdobyć sporo cennych informacji, ściągnąć na Garmina interesujące nas podczas planowanych trekkingów ślady.

Polecamy również tę stronę: http://www.palmtreeproduction.com/ -> prowadzi ją dwójka Amerykanów, która przez pewien czas tułała się po świecie, aż w końcu zamieszkała w Albanii i teraz dzieli się z nami logami różnych tras, które pokonywali i nadal pokonują w tym bałkańskim kraju. Jak się przekonacie na ich stronie, bardzo dużo włóczą się po Albanii i do starszych logów wprowadzają aktualne informacje na temat np. stanu dróg, warunków na szlakach itd.

W Valbonie planujemy również spotkać się z Catheriną, kolejną Amerykanką, która przyjechała do Albanii na chwilę, a od kilku lat przebywa tam na stałe. W Valbonie prowadzi pensjonat oraz stronę internetową Journey to Valbona oraz facebooka o tej samej nazwie. Udało mi się skontaktować z Catheriną i o ile będzie miała dla nas czas (codziennie jest na nogach od 4 rano, gdyż ruch w interesie trwa i musi zajmować się turystami przebywającymi w jej pensjonacie), to w planach mamy wspólny trekking.

Nasze dalsze plany górskie związane są z najwyższym szczytem Albanii i Macedonii (jest to drugi szczyt po Mont Blanc, który jest najwyższą górą dla dwóch krajów) czyli Golem Korab. Jeśli na pograniczu albańsko – macedońskim będzie spokojnie (chodzą słuchy, że może być z tym różnie) to nie powinniśmy mieć problemów z wejściem na tę górę. Posiadamy dość dobry opis trasy, log na GPSa a swego czasu PKA wyznakowało tam dwa szlaki.

Jeśli chodzi o inne, górskie plany, to wszystko zależy od tego, ile czasu zajmą nam Valbona i Golem Korab. Jeśli w górach pogoda dopisze, to z pewnością będziemy chcieli spędzić tam jak najwięcej czasu. Mamy nadzieję, że uda nam się również odwiedzić Górę Dajti i jej okolice. W planowaniu tras w tym regionie ma nam pomóc darmowa aplikacja na smartfona pobrana ze Sklepu Play o nazwie Albania H&B obejmująca Tiranę, Kruję i Durres (pozostałe mapy z tej serii są płatne). Mapa jest o tyle fajnie zrobiona, że pozaznaczane są na niej szlaki piesze i rowerowe, a także znajdują się ich opisy z czasówkami. Zobaczymy jak sprawdzi się na miejscu.

Z planów górskich przejdźmy do planów morskich i związanych bardziej ze zwiedzaniem niż trekkingiem. Na naszej liście „musimy zobaczyć” są: plaża Gjipe z najwyższą ścianą wspinaczkową w Albanii, Amantia, Porto Polermo, Syri i Kalter (Niebieskie Oko), Petrele, Gjirokastra, Berat, Kanion Ossumi, Vlora i spotkanie z Izą prowadzącą bloga Moja Albania. Jeśli uda nam się zjechać, to oczywiście chcemy odwiedzić naszą dziką plażę. Mamy jednak świadomość, że od zeszłego roku droga może być w jeszcze gorszym stanie, więc o ile uda nam się dostać na dół, o tyle może nie udać nam się wyjechać z powrotem na górę. Okaże się oczywiście na miejscu 🙂

3. Co pomaga nam w planowaniu??

Oprócz wymienionych wcześniej WikiLoc oraz Albania H&B, mamy ściągniętych jeszcze kilka aplikacji na smartfona, które mają ułatwić podróżowanie po Albanii. Co ciekawe w większości z nich znajduje się dużo więcej info niż w naszym przewodniku Wydawnictwa Rewasz. O aplikacjach i ich przydatności będę mogła coś więcej napisać po powrocie, kiedy już je przetestujemy. Mamy również do dyspozycji Garmina i wgrane na niego odpowiednie mapy. Oczywiście posiadamy również mapy w wersji papierowej, które mają ten zasadniczy plus, że nie potrzebują baterii i ładowania.

4. Co chcemy osiągnąć dzięki temu wyjazdowi?

Przede wszystkim chodzi nam o zebranie nowych, cennych informacji, którymi będziemy się mogli z Wami podzielić, ale oczywiście chcemy zobaczyć jak najwięcej miejsc, których dotąd nie mieliśmy okazji odwiedzić. Chcemy również rozpocząć nasz mały projekt związany z Bałkanami, którym podzielimy się z Wami po powrocie, kiedy zaczną powstawać jego zalążki. Mogę Was zapewnić, że będzie ciekawie!. Również z tego wyjazdu szykujemy dla Was zupełnie nową relację, nie tylko dlatego, że chcemy na bieżąco kontaktować się z Wami za pomocą internetu (który mam nadzieję będzie tam działał w miarę sprawnie), ale także dlatego, że późniejsze wpisy na blogu, które będziemy tworzyć w zaciszu domowych pieleszy będą miały zupełnie nową jakość. Generalnie podczas wyjazdu chcemy się po prostu dobrze bawić, nacieszyć Albanią i naładować bateryjki na następny rok, który z różnych względów będzie dla nas bardzo intensywny.

To tytułem przedwyjazdowego wstępu. Zanim jednak wyruszymy do Albanii podzielimy się z Wami materiałem z poprzedniego roku, którego nie mieliście jeszcze okazji zobaczyć. Wypatrujcie wpisu na blogu w okolicy piątkowego wieczoru! 😉

Pozdrawiam serdecznie,

ruda

Post Bałkany 2014. PRZYGOTOWANIA pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-przygotowania/feed/ 16 1678
Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/#comments Tue, 08 Jul 2014 19:43:45 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1535 Nasze albańskie przygody w okolicach Zvernec i Półwyspu Rodonit.

Post Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
19 sierpień 2013

Wstajemy w wyśmienitych, narzeczeńskich nastrojach. Od razu biegniemy wykąpać się w morzu, gdyż w naszym namiocie przez całą noc panowały iście tropikalne temperatury, które chyba przewyższały te, które były na zewnątrz.

Później odbywamy oczyszczający rytuał polegający na spłukaniu ze skóry soli przy pomocy wody znajdującej się w zgromadzonych baniaczkach i butelkach. Zwijamy nasze obozowisko i ruszamy wyboistą drogą w stronę asfaltu. Dwukrotnie mamy dość spore problemy z wyjechaniem, włączając w to przywalenie w spory kamień oraz buksujące na żwirku koła. Ostatecznie Marek podjeżdża do góry na wstecznym, dzięki czemu nie muszę zbiegać z powrotem na plażę w poszukiwaniu kogoś, kto by nas wyciągnął.

Pożegnanie z „naszą dziką plażą”

nasza dzika plaża

Po dotarciu do asfaltu postanawiamy odwiedzić skalne okno w miejscowości Dhermi, do którego nie dotarliśmy podczas wczorajszego spaceru. Gdy docieramy nad samo morze okazuje się, że kłębią się tam spore tłumy turystów. Droga wiodąca wzdłuż plaży kończy się pod samym skalnym oknem, obok którego, od zeszłego roku powstał barek oraz domki letniskowe sztuk dwa, bo pozostałe dwa są nadal w budowie (edit: pewnie w 2014 roku są już dokończone). Jemy śniadanie na skalnym oknie, a później Marek idzie ponownie popluskać się w wodzie. Ja z racji mych cudownych poparzeń staram się jak najlepiej schować przed słońcem, co nie jest wcale takie proste.

Skalne okno

skalne oknoSkalne okno z knajpą

skalne oknoWidok ze skalnego okna

DhermiW międzyczasie zadecydowaliśmy, że naszym kolejnym punktem zwiedzania będzie Półwysep Rodonit. Nieopublikowany w tamtym czasie przewodnik, który mieliśmy zgrany na ebooka twierdził, że jest to piękne miejsce, idealne na nocleg, z dostępem do słodkiej wody (źródełko), plażą, cerkwią i ruinami zamku. Patrząc na mapie na samą lokalizacją półwyspu doszliśmy do wniosku, że warto się tam udać. Po tym jak Marek ostatecznie odmacza wszystkie swoje cztery kończyny, ruszamy w drogę. Najpierw przez przełęcz Llogarase docieramy do Orikum, gdzie chcemy zobaczyć ruiny antycznego miasta. Generalnie kojarzyliśmy, że znajdują się ona na terenie marynarki wojennej. Ale radosny przewodnik Wydawnictwa Rewasz twierdził, że:

Na zachód od portu, u samej nasady półwyspu Karaburun, nad niewielką laguną, znajdują się pozostałości starożytnego miasta Oricum. Aby tam dojechać, należy skręcić w prawo na skrzyżowaniu zaraz za mostem. Boczna droga wraca nad brzeg morza, po czym wiedzie wzdłuż plaż na zachód, doprowadzając po ok.3km do terenu wykopalisk. (Figiel, S., Albania, Wydawnictwo Rewasz 2013, s. 165)

Hmm autor zapomniał wspomnieć o tej nieszczęsnej jednostce marynarki wojennej, no chyba że opanował umiejętność bycia niewidzialnym i dzięki temu udało mi się przedostać do ruin niezauważonym. Od żołnierza pełniącego wachtę przy bramie dowiadujemy się, że w poniedziałki nie ma archeologa oprowadzającego po ruinach, że aby wejść do ruiny należy u niego zostawić paszporty itd. Cóż… innym razem.

Kiankowy tatuaż czyli gdzie już zawitaliśmy

kiankaŻegnamy się zatem w Orikum i jedziemy do Vlory. Tam na naszej zakupowej uliczce (Rruga Kosova) uzupełniamy zapasy. Korzystam również z nowo otwartego Rossmana, w którym usiłuję znaleźć cokolwiek na poparzeni słoneczne. Niestety w tym pachnącym świeżością sklepie znajdowało się  jeszcze mało kosmetyków (część regałów stało pustych), a z rzeczy do opalania były głównie olejki przyspieszające opalanie, kremy z filtrem i kremy nawilżające. Skorzystałam z tych ostatnich i wzięłam mleczko, które miałam nadzieję da mi odrobinę wytchnienia. Po zakupach ruszamy wzdłuż Rruga Kosova w stronę miejsca, w którym wydobywana jest ropa naftowa, a po okolicy kręcą się liczne cysterny. Dalej jedziemy przez dość gęsty las, który rozbrzmiewa cykadami. Po chwili ostatecznie docieramy do Zverneca, który nasz niewydany jeszcze przewodnik rekomendował jako „interesujące miejsce obok Vlory – wysepka połączona z lądem za pomocą długiego mostku, na której znajduje się monastyr”. Rzeczywiście – wysepka, mostek oraz monastyr są na swoim miejscu. Woda w zatoce natomiast jest dość płytka, brudna i z lekka śmierdząca. Mostkiem docieramy na wysepkę, na której znajduje się malutka cerkiew z dobrze zachowanym ikonostasem. Choć jej wnętrze jest malutkie, to bardzo zadbane. Następnie ścieżką obok cerkwi ruszamy wgłąb lasu, nieco pod górę, licząc na jakieś widoki z drugiej strony. Widoki owszem są, ale niezbyt powalające.

Mój osobisty idol czyli rowerzysta we Vlorze. MISTRZ!!

VloraMost do Monastyru Zvernec

ZvernecPrzed cerkwią

ZvernecPrzecudnej urody ikonostas

ikonostasRuszamy w dalsza drogę ku Półwyspowi Rodonit. Kierujemy się w stronę Durresu. Gdy w jego okolicy wyjeżdżamy na autostradę, usiłujemy połapać się, gdzie znajduje się nasz zjazd na miejscowość Mamminas. Na szczęście jakoś udaje nam się go odnaleźć. Jedziemy przez liczne miejscowości, mając wrażenie, że wszyscy nadciągający z naprzeciwka kierowcy chcą nas staranować. Niestety nie siłujemy się z nimi na zasadzie „nie ustąpimy wam drogi”, bo małą Kianką mieliśmy nie wielkie szanse na wygraną w starciu z terenówkami czy innymi suvami.

Według naszego nieopublikowanego przewodnika na Półwysep Rodonit wiedzie droga, która nadaje się tylko dla samochodów 4×4 oraz, że czas podróży wynosi kilka godzin. Nie zniechęciliśmy się tym opisem uznając, że najwyżej przenocujemy w innym miejscu. Jedziemy i jedziemy i ciągle pod kołami mamy asfalt. Kiedy docieramy do znaków kierujących na Półwysep Rodonit okazuje się, że od czasu kiedy osoba pisząca ten przewodnik do momentu naszego pojawienia się w tym miejscu, Albańczycy wybudowali nowiuteńką drogę. Dodam oczywiście, że przewodnik został z tym błędem wydany i nadal możecie natknąć się na informację, że na Rodonit jedzie się kilka godzin po piaszczystej i wyboistej drodze. My cieszymy się pięknym asfaltem, wiodącym po pagórkowatym i urokliwym terenie. W pewnym momencie, przed jednym ze wzniesień mówię do Marka by zatrąbił, aby jadący ewentualnie z naprzeciwka kierowca, mógł w porę zorientować się, że nadciągamy. Marek trąbi, my wyjeżdżamy zza górki i naszym oczom ukazuje się rozpędzone białe Punto jadące prosto na nas (dodam tylko, że droga na Rodonit jest wąska, tak na jeden samochód i tylko co jakiś czas są zatoczki pozwalające bezpiecznie się wyminąć). Kierowca białego Punto odbija kierownicą w prawo, dzięki czemu nas wyminął, ale równocześnie wpadł do rowu i wbił się w znak wskazujący zakręt. Obojgu nam robi się na zmianę zimno i gorąco. Wysiadamy z samochodu by sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. Z Punto, cali i zdrowi wysypują się mama, dwójka synów, dziadek oraz głowa rodziny vel kierowca. Co ciekawe nikt nie miał zapiętych pasów. Na szczęście pasażerom, jak i autu nic się nie stało. Problemem jednak okazało się wygrzebanie samochodu z rowu, co utrudniał fakt jego zawiśnięcia na znaku drogowym. Na szczęście obok nas zatrzymuje się motocyklista oraz ekipa kilku gości, którzy pomagają nam praktycznie wynieść Punto z rowu. Wszyscy nawzajem sobie dziękują, pozdrawiają i każdy jedzie w swoją stronę. Nie powiem, trochę nam ta sytuacja podniosła ciśnienie, ale dobrze, że wszystko szczęśliwie się zakończyło.

Piękna droga na Półwysep Rodonit

półwysep rodonit

półwysep rodonitAsfaltem docieramy do jakiejś budki ze szlabanem, który jest podniesiony i jedziemy dalej. Podjeżdżamy kawałek pod górę, później zjeżdżamy nieco niżej, gdzie asfalt się kończy i po jakiś 200-300 metrach docieramy na opisywaną przez przewodnik polankę z cerkwią i źródełkiem z wodą. Na polance swoje obozowisko ma jakaś ekipa z Polski,  hałaśliwa grupa Słowaków lub Czechów oraz kilkoro Albańczyków. Rozbijamy obozowisko, po czym Marek idzie popływać w morzu a ja pędem udaję się do źródełka z wodą by moje poparzenia schłodzić nieco w słodkiej wodzie. Zasypiamy chwilę po 21, gdyż intensywny dzień pełen nieoczekiwanych zdarzeń dał nam obojgu nieco w kość.

Post Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/feed/ 10 1535
Bałkany 2013. Część 8 – romantyczna historia czterech liter po albańsku http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-8-romantyczna-historia-czterech-liter-po-albansku/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-8-romantyczna-historia-czterech-liter-po-albansku/#comments Mon, 30 Jun 2014 14:41:58 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1531 Niezbyt romantyczna, lecz na pewno zabawna historia naszych albańskich zaręczyn.

Post Bałkany 2013. Część 8 – romantyczna historia czterech liter po albańsku pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
18 sierpień 2013

Cóż „nasz dzika plaża” sprzyja błogiemu lenistwu. Po śniadaniu przenosimy się z gratami bliżej morza, by nie musieć ciągle biegać do obozowiska. Od rana panuje upał – słońce grzeje, na niebie nie ma ani jednej chmurki a morze ma rozkosznie przyjemną, chłodną temperaturę.

Ja po ok. 20minutach siedzenia na słońcu zaczynam stwierdzać, że jest mi za gorąco i z naszego przeciwdeszczowego parasola usiłuję zrobić parasol słoneczny. Udaje mi się to do momentu, w którym nie zaczyna wiać od morza, co wymusza na mnie sprint po plaży w pogoni za latającym, niebieskim, wściekłym drucianym uciekinierem. Ponieważ nie bardzo mam jak ukryć się przed słońcem, staram się jak najwięcej siedzieć w wodzie, lub odwracać uwagę od gorąca poprzez oddawanie się lekturze (akurat wtedy byłam na etapie kolejnego tomu „Pieśni lodu i ognia”). Marek w tym czasie zamienia się w Małą Syrenkę i w towarzystwie GoPro zapoznaje się z florą i fauną Morza Jońskiego.

Nasza dzika plaża o poranku

Albania plażaNasze obozowisko

nasza dzika plażaKąpiele wodne

AlbaniaPo południu orientuję się, jakie spustoszenie na mojej skórze zrobiło albańskie słońce. To, że miałam poparzony brzuch czy dekolt nie było aż takie straszne. Ale niestety nie marzyłam o krwistoczerwonej dupie jak u pawiana. Jeśli nie mieliście poparzonych czterech liter to uwierzcie mi na słowo – nie jest to absolutnie nic przyjemnego. Na klęczkach przygotowuję szopską sałatkę w ramach obiadu, a później padam na brzuch i leżę z tyłkiem w górze, mając nadzieję, że przestanie mnie choć na chwilę piec. Oczywiście zapomniałam o zabraniu ze sobą preparatu na poparzenia, a mimo stosowania kremu z filtrem moja skóra pokazała mi, co o tym wszystkim sądzi.

Gdy tak sobie leżałam i rozmyślałam o mym jakże radosnym stanie, Marek wypala z propozycją pójścia na spacer do Skalnego Okna. Była to ostatnia rzecz pod słońcem na jaką miałam ochotę. Ale kiedy Marek zaczął gorączkowe przygotowania do tego spaceru (wyrzucił połowę zawartości bagażnika w poszukiwaniu czegoś), to uznałam, że chyba nie mam wyjścia i muszę się ruszyć. Przywdziałam z tego tytułu spódniczkę, co by nie straszyć ludzi mymi pośladami i ruszyliśmy w drogę. Maszerowanie po kamienisto – piaskowej plaży nie sprawiła mi zbytniej przyjemności i zasadniczo marzyłam o tym, by nie musieć dalej iść.

Jak widać byłam wyjątkowo zachwycona pomysłem spaceru…

plaża albaniaWidoki na góry w zachodzącym słońcu

AlbaniaJak na zawołanie, obok przewróconego do góry dnem bunkra Marek wypala: „Może jednak nie idźmy do Skalnego Okna, tam jakoś dużo ludzi się kręci…może tu zostańmy?” Trochę się zdziwiłam, że nagle Markowi ludzie zaczęli przeszkadzać, w końcu na plaży jest ich całkiem sporo. Ale postanowiłam nie zgłębiać tematu, położyłam się na kocyku, oczywiście na brzuchu i odpłynęłam z lekka myślami. Nagle słyszę: „No mogłabyś się odwrócić, bo to co mam zamiar zrobić, wymaga tego, żebyś siedziała.” Co pomyślała sobie ruda? „No przecież mogę pić piwo na leżąco…” Ale kiedy się odwróciłam, musiałam mieć wyjątkowo durną minę, bo zobaczyłam klęczącego na piasku Marka, trzymającego w dłoniach małe, granatowe i trochę sfatygowane oraz mokre pudełeczko. Oczywiście w środku znajdował się pierścionek, a Marek zapytał się, czy chcę spędzić z nim resztę życia. Jeśli dodam, że akurat był zachód słońca, to romantica pełną gębą. Ja nie mogłam się nie zgodzić i tym sposobem 18 sierpnia 2013 zaręczyliśmy się. Później usłyszałam, że jakbym odrzuciła zaręczyny, to by mnie zostawił w Albanii i sam wrócił do Polski. „W sumie z racji twojego nazwiska powinienem ci się oświadczyć w górach. Ale w sumie na plaży mym i góry i morze i zachód słońca.” Szczerze mówiąc Marek nie mógł wybrać lepszego miejsca na zaręczyny. Muszę też dodać, że z wrażenia przestały mnie piec pośladki i byłam w stanie na nich siedzieć. Dopiero później przypomniałam sobie, że nadal od tyłu przypominam pawiana…

Tu pozwolę sobie jeszcze przytoczyć małą historię samego pierścionka. Jakoś pod koniec lipca 2013 siedziałam z Mamą Marka w ogródku przy kawie i debatowałyśmy na temat biżuterii. Ogólnie, ponieważ jestem gadułą, to paplałam, że nie lubię żółtego złota, że nie lubię dużych pierścionków itd. Takie tam babskie pogaduchy. Nagle moja Przyszła Teściowa stwierdziła, że niedawno znalazła swój pierścionek z komunii czy innego bierzmowania i czy nie chciałabym go przymierzyć. Nie uznałam tego za jakąś dziwną propozycję, pierścionek założyłam, stwierdziłam że ładny ale odrobinę za duży i tyle. Jak się okazało była to zaplanowana i opracowana w najdrobniejszych szczegółach akcja szpiegowska, mająca na celu wzięcie pierścionkowej miary. Marek rzeczywiście miał trudne zadanie, bo w ogóle pierścionków nie noszę, więc poprosił swoją Mamę o pomoc. W życiu bym nie wpadła, że niewinna rozmowa o biżuterii, jak i przymierzanie pierścionka może mieć drugie dno 😉

Tuż po zaręczynach..rudy burak

zaręczynyW ten oto sposób Albania stała się elementem naszej wspólnej historii. Oczywiście chyba każda osoba marząca o zaręczynach wyobraża sobie ten dzień jako idealny, romantyczny i wspaniały. U nas symbolem zaręczyn stał się mój poparzony tyłek. Przynajmniej jest oryginalnie 😉

Post Bałkany 2013. Część 8 – romantyczna historia czterech liter po albańsku pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-8-romantyczna-historia-czterech-liter-po-albansku/feed/ 11 1531
Bałkany 2013. Część 7 – do Albanii! http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-7-do-albanii/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-7-do-albanii/#comments Sun, 15 Jun 2014 08:30:43 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1514 Przenosimy się z Macedonii do Albanii, czyli wracamy do naszego ukochanego, bałkańskiego kraju.

Post Bałkany 2013. Część 7 – do Albanii! pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
17 sierpień 2013

Pomimo złowrogich prognoz dotyczących burz, poranek jest całkiem pogodny. W nocy na camping przybywa grupa czterech Polek, które słyszę, gdy rozbijają swoje obozowisko koło północy. My po wydostaniu się z namiotu zaczynamy pakowanie, Marek idzie jeszcze popływać, a później udajemy się na burki.

Tuż przed opuszczeniem campingu kupujemy w lokalnym sklepiku zapas winnych baniaczków. Później możemy już spokojnie wyruszyć w góry Galicica. Niestety widoków znów brak – wszystko jest strasznie przyćmione i z przełęczy ledwo co widać Jezioro Ohrydzkie.

Początek szlaku G6

GalicicaPorzucamy Kiankę na przełęczy i szlakiem G6 wyruszamy w stronę szczytu Magaro. Niestety mnie dopada wyjątkowo wredna migrena, więc po dotarciu do miejsca, w którym szlak się rozchodzi by stworzyć w paśmie górskim pętlę, ja stwierdzam, że zostaję. Marek idzie jeszcze nieco wyżej, by cyknąć kilka zdjęć.

Widoki z Galicicy

GalicicaPięknie opisane szlaki to standard w Galicicy

GalicicaSchodzimy do Kianki, a ja dalej walczę z gigantycznym bólem głowy. Wyruszamy do naszej ukochanej już Albanii. Po drodze mamy nawet zamiar zajechać do św. Nauma, ale kiedy okazuje się, że należy zapłacić za parking, rezygnujemy z tego pomysłu. Na granicy wszystko przebiega całkiem sprawnie, a Macedończycy nawet nie sprawdzają, czy byliśmy jakoś zameldowani w ich ojczyźnie. Albańczycy w ekspresowym tempie przeglądają nasze paszporty i po chwili jesteśmy już w kraju dwugłowego, czarnego orła.

Piękna, albańska flaga

albańska flagaJedziemy znaną nam już dobrze drogą wzdłuż Jeziora Ohrydzkiego, która od zeszłego roku praktycznie w ogóle się nie zmieniła – jest tak samo dziurawa i nadal występują tam chwilowe braki asfaltu. Jeśli dodać do tego, że trwa tam cały czas remont i panuje ogólne zamieszanie, to podróż jest w stanie dostarczyć sporej ilości drogowych wrażeń.

Fast food po albańskiej stronie Jeziora Ohrydzkiego 😉

albaniaZaczynamy oddalać się od jeziora, by udać się w stronę Elbasanu. Droga ta od zeszłego roku nic się nie zmieniła – ani nie pogorszyła, ani nie polepszyła. Tuż za samym Elbasanem dopada nas gigantyczna burza – pioruny walą gdzieś w naszym pobliżu, a huk grzmotów niesie się złowrogo wśród wzgórz. Kiankę zalewają ściany wody, a wycieraczki ledwo nadążają z oczyszczaniem szyby. Po 20km docieramy do autostrady biegnącej wzdłuż wybrzeża, gdzie podróż mija nam całkiem sprawnie. Jeśli jeszcze się nie domyślacie, gdzie podążamy, to napiszę tylko trzy słowa: „nasza dzika plaża”.

We Vlorze bezbłędnie trafiamy na Rruga Kosova, gdzie w naszej ulubionej piekarni kupujemy zapas pieczywa oraz burków, a w sklepiku po drugiej stronie ulicy robimy zakupy spożywcze (zapas składników na szopską sałatę, worek winogron oraz napoje). We Vlorze panuje całkiem spory ruch, gdyż trafiamy na godzinę powrotu Albańczyków z plaży. Na drodze wiodącej z tego portowego miasta do Orikum trafiamy na gigantyczny korek, na szczęście w przeciwną stronę niż ta, w którą zmierzamy. Dalej wjeżdżamy na górską trasę na przełęcz Llogarase. Kiedy na nią docieramy okazuje się, że panuje tam dość rześka temperatura, a przez samą przełęcz przetaczają się chmury. Z góry przyglądamy się naszej plaży i dopatrujemy się tam kilku samochodów i camperów.

Zjeżdżamy widokowymi serpentynami ciesząc się, że po roku udało nam się znów tu dotrzeć. Niestety jednak standard szutrowej drogi na plażę znacznie się pogorszył. Gdy jedziemy w dół, natrafiamy na dość intrygującą scenę. Kilka osób stoi z boku drogi, a dwa auta usiłują podjechać pod stromy odcinek drogi. Ostatecznie udaje im się ta sztuka, a my bez przeszkód możemy ich wyminąć i zjechać na sam dół. A tam… no cóż, nasza dzika plaża okazała się nie być już tak dziką. Wszędzie stały jeepy, campery, auta różnej maści i rozmiarów, namioty itd. Na plaży powstały również dwie, dość prowizoryczne, jednak działające knajpki. Są też ekipy z Polski. Obok jednej z nich rozbijamy nasze obozowisko. Niestety ponieważ mnie nadal boli głowa, dość wcześnie kładę się spać. Plażą nacieszę się jutro!

Chmura na Przełęczy Llogarase

przełęcz Llogaraseprzełęcz llogarase

Post Bałkany 2013. Część 7 – do Albanii! pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-7-do-albanii/feed/ 8 1514
Bałkany 2012. Część 24 – z Albanii do Czarnogóry http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-24-z-albanii-do-czarnogory/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-24-z-albanii-do-czarnogory/#comments Tue, 25 Feb 2014 12:11:00 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1269 Żegnamy się z Albanią i kierujemy się w stronę Polski. Nasz pierwszy przystanek ma miejsce w Czarnogórze.

Post Bałkany 2012. Część 24 – z Albanii do Czarnogóry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
4 maj 2012 Dzień, w którym rozpoczęliśmy drogę powrotną do Polski.

Słowa wracać i pożegnanie nie brzmią zbyt optymistycznie. Nie dość, że musimy pożegnać się z „naszą dziką plażą”, to dodatkowo, za dni parę będziemy znów w szarej, polskiej rzeczywistości.

Z drugiej jednak strony, nie mamy na co narzekać. Byliśmy przecież w tylu wspaniałych miejscach, doświadczyliśmy sporo, a przed nami jeszcze trochę atrakcji. Oczywiście chciałoby się pojechać jeszcze dalej, na dłużej, żeby zobaczyć więcej. Ale jak to się mówi, apetyt rośnie w miarę jedzenia i z podróżami jest tak samo. Człowiek raz spróbuje i przestać nie może. Jednak różne obowiązki oraz kwestie finansowe zmuszają nas do powrotu na ojczyzny łono.

Poranek spędzamy na szykowaniu się do drogi – pakujemy się, sprzątamy Kiankę, w której zgromadziła się spora ilość piasku i kamieni. Słońce dość mocno nam przyświeca, mimo kręcących się wokół mniejszych, czy większych chmur. Zastanawiamy się, kiedy uda nam się tu znów wrócić. Czujemy, że nie nastąpi to zbyt szybko, więc oboje nieco markotniejemy. Rozważamy również to, jak długo „nasza dzika plaża” pozostanie rzeczywiście dziką. Mamy nadzieję, że jak najdłużej, bo największym urokiem tego miejsca jest właśnie brak infrastruktury. Oby Albańczycy szybko nie przekształcili naszej plaży w kurort.

Pożegnalne zdjęcie, zrobione przez Kiankę

Plaża Albania

Z ciężkimi sercami żegnamy się z „naszą dziką plażą” i wyruszamy w mozolną drogę pod górę, do asfaltowej trasy. Później kierujemy się na przełęcz Llogarase. Przez drogę przetaczają się sporej wielkości chmury. Rozgrywa się wietrzno – chmurzasty spektakl, który przez dłuższą chwilę możemy podziwiać. Ostatni raz spoglądamy z góry na  „naszą dziką plażą” i wyruszamy dalej na północ.

Llogarase w chmurach

Llogarase

llogarasePrzejazd do Tirany mija nam dość szybko i już koło 13 jesteśmy w albańskiej stolicy. Docieramy do TEGu, gdzie postanowiliśmy zrobić ostatnie, większa zakupy. Wy

dajemy gotówką tysiąc leków na żywność i alkoholowe gifty dla rodziny i znajomych. Zanosimy zakupy do samochodu i próbujemy złapać wifi. Kiedy Marek sprawdza swój stan konta, dopada nas z lekka szara rzeczywistość, gdyż okazuje się, że na powrotną benzynę zostało nam 567zł. Cóż, przed nami 1700-1800km do przejechania… Staramy się myśleć optymistycznie, że jakoś damy radę.

Opuszczamy TEG i przebijając się przez zatłoczoną Tiranę, kierujemy się w stronę Czarnogóry. Choć albańska stolica jest dość chaotyczna i może niezbyt urodziwa, to jednak na nas robi wyjątkowo pozytywne wrażenie i nie jest aż tak męcząca, jak choćby Warszawa. Dalej jedziemy znaną nam już drogą na Shkoder, a później odbijamy na przejście graniczne Hani i Hotit, z którego blisko już jest do Podgoricy, czyli czarnogórskiej stolicy. Droga na granicę jest widokowo – po prawej stronie Prokletije, po lewej jezioro i Rumija.

Na wyjeździe z Tirany. W Albanii flagi bardzo często umieszczone są na rondach. Zresztą prawda jest taka, że albańska flaga jest wyjątkowo ładna.

Tirana

Generalnie jadąc od Shkodra do granicy usiłujemy znaleźć jakąkolwiek stację benzynową, w której można by zapłacić kartą. Niestety, nigdzie nie możemy takowej znaleźć, a w połowie drogi do Hani i Hotit zaczyna palić się rezerwa. Kianka jest głodna! Żeby było zabawniej, asfalt znów pojawia się i znika. W pewnym momencie docieramy do miejsca, gdzie asfalt kompletnie zanika, a z przeciwnej strony nadciągała koparka i ciężarówka. Operator koparki zaczął do nas machać i zawzięcie coś tłumaczyć. Okazało się, że wjechaliśmy na budującą się jeszcze drogę i musimy zawrócić na jej starszą wersję. Konfrontujemy to z GoogleMaps i rzeczywiście, jechaliśmy według niego poza trasą, gdyż nowej drogi jeszcze nie miał prawa widzieć. Wracamy zatem na „właściwe” tory, które są mocno dziurawe i momentami całkowicie brakuje asfaltu.

Przed samym przejściem granicznym zjeżdżamy na stację paliw, na której oczywiście nie można zapłacić kartą. Kianka jest coraz bardziej głodna i zła, co zaczyna nas z lekka niepokoić. Jedziemy jednak na granicę, gdzie zasadniczo panuje jakiś istny chaos. W obie strony stoi gigantyczna kolejka tirów, z tym że znacznie większa po czarnogórskiej stronie. Nam na szczęście udaje się dość szybko przekroczyć granicę i znów jesteśmy w Czarnogórze. I tu zaskoczenie… nie, przepraszam, to raczej nie było nic nowego – droga na przejście graniczne była w remoncie. A do tego była to trasa dość górska, pełna serpentyn i stroma. Dodatkowymi atrakcjami były tiry i jeden pas do poruszania się. Oczywiście asfaltu brak. Kawałek za przejściem granicznym na podjeździe jeden z tirów ma problemy. Tworzy się zator i wszyscy czekamy aż ciężarówce uda się w końcu podjechać na wzniesienie. My jednak bardziej niż na sytuacji na drodze, skupiamy się na widokach. A widać Rumiję i malownicze, zarośnięte nabrzeże Jeziora Szkoderskiego.

Kiedy droga staje się drożna, ruszamy w dalszą podróż. Zjeżdżamy w dół na równinę, gdzie docieramy też do cywilizacji i stacji benzynowej, na której znaczek Visy jest równoznaczny z możliwością płacenia kartą. Bardzo głodna Kianka dostaje w końcu swój upragniony posiłek. Po kiankowym posiłku jedziemy dalej w stronę czarnogórskiej stolicy. Po drodze zatrzymujemy się w pekarze, gdzie tym razem to ja i Marek posilamy się nie paliwem, a pysznym pieczywem.

Docieramy do Podgoricy, zwanej kiedyś Titogradem. Nie wjeżdżamy jednak do centrum miasta, lecz obrzeżami kierujemy się na Kolasin. Po minięciu przedmieść stolicy, wjeżdżamy do kanionu rzeki Moracy. Jedziemy jego malowniczym fragmentem, obserwując biegnącą wzdłuż naszej trasy kolej, która pnie się coraz wyżej górskich zboczy. Przejażdżka pociągiem na tym odcinku to niezapomniane przeżycie. W 2010 miałam okazji jej doświadczyć, gdy jechałam z Tomaszem z Baru w góry Prokletije. Szczerze zazdroszczę Czarnogórcom tak widokowej trasy kolejowej.

Po prawej stronie wije się trasa kolejowa

Czarnogóra kolej

Opuszczamy główną drogę na Kolasin i w miejscowości Bioce, po niwielkich problemach nawigacyjnych (zasadniczo wjechaliśmy w złą drogę), zaczynamy piąć się w stronę drogi biegnącej pomiędzy Kolasinem a Adrejevicą, która przechodzi przez przełęcz Tresnavik, z której łatwo już się dostać w góry Komovi, które były naszym kolejnym, podróżniczym celem. Nie mamy jednak pewności, czy uda nam się dotrzeć tak obraną trasą, gdyż według naszej papierowej mapy częściowo biegnie ona po drogach najniższej kategorii. Natomiast GoogleMaps wyraźnie widziało całą drogę, co mogło świadczyć, iż nie jest wcale taka mała i beznadziejna. Nie martwiąc się na zapas, jedziemy dalej. Przez przypadek znów trafiamy na wyjątkowo widokową trasę, gdyż asfalt wije się wzdłuż stromych zboczy. Wszędzie wokół – góry, góry i doliny. Zatrzymujemy się przy sporej wielkości kolejowym mostem, rozpiętym nad kanionem. Robi niesamowite wrażenie i równocześnie dobrze wpisuje się w tutejszy krajobraz.

Wiadukt kolejowy nad kanionem

wiadukt kolejowy Czarnogóra

Góry wokół nas

Czarnogóra

Jadąc znaleźliśmy się w kłopocie. Nie, to nie przejęzyczenie. Otóż, byliśmy w miejscowości Klopot. Po kilku zakrętach za kłopotliwym miasteczkiem, znajdujemy dogodne miejsce na nocleg. Po niewielkiej kolacji zamieniamy Kiankę w campera i idziemy spać.

W czarnogórskim Klopocie

Klopot

Post Bałkany 2012. Część 24 – z Albanii do Czarnogóry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-24-z-albanii-do-czarnogory/feed/ 3 1269
Bałkany 2012. Część 23 – ostatni dzień na „naszej dzikiej plaży” http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-23-ostatni-dzien-na-naszej-dzikiej-plazy/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-23-ostatni-dzien-na-naszej-dzikiej-plazy/#comments Thu, 20 Feb 2014 13:44:40 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1256 Ostatni dzień na "naszej dzikiej plaży". Upalny maj, piękne widoki i Morze Jońskie.

Post Bałkany 2012. Część 23 – ostatni dzień na „naszej dzikiej plaży” pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
3 maj 2012 czyli kolejne święto, które spędzamy na Bałkanach.

Poranek jest nieco chłodniejszy niż dnia poprzedniego i góry są dość mocno zamglone. Marek nie jest w nastroju na wczesne wstawanie, ja natomiast będąc w rytmie porannych pobudek już od 7 jestem na nogach. Szykuję śniadanie i zrzędzę Markowi nad głową, by dotrzymał mi towarzystwa.

Poranna mgła

plaża Albania mgła

Po posiłku gramy w badmintona, a później idziemy posiedzieć bliżej morza. Jest paraliżujący wprost upał, a według prognoz miało być odrobinę chłodniej. Generalnie wysokie temperatury, w szczególności jeśli doświadczam ich w nadmiarze, niezbyt mi służą. I może nie byłoby ze mną tak źle, gdyby nasza plaża miała jakieś zacienione miejsca. Niestety „nasza dzika plaża” ma ten zasadniczy minus, że nie można na niej uciec od lejącego się z nieba żaru. Efekt jest taki, że przez większość dnia snuję się niezbyt przytomna z migreną oraz rozstrojem żołądka. Ostatecznie przed słońcem chowam się w Kiance i śpię tam kilka godzin. Chowanie się w nagrzanym samochodzie nie jest może wybitnym rozwiązaniem, ale przynajmniej słońce nie świeci mi na głowę. W tym czasie za to Marek używał życia nurkując i ogólnie taplając się w wodzie.

Góry nad obozowiskiem

Droga z Llogarase

Wieczorem dopiero odżywam. Temperatura trochę spada, więc mogę odrobinę odetchnąć. Idziemy na krótki spacer, w przeciwną niż ostatnio stronę. Po drodze mijamy grupkę rybaków, którzy kończą właśnie swoje połowy i zaczynają zbierać swoje rzeczy. Są tutaj codziennie od samego rana, aż do zmierzchu. My natomiast wchodzimy na niewielkie skałki i przypatrujemy się krabom oraz rozpryskującym się sporym falom.

Popołudniowa plaża

Morze Jońskie

Rybacy

plaża albania

Marek i rybacy

Marek, Albania, rybacy

Dwie strefy

Morze Jońskie

Wracając powoli w stronę obozowiska, zauważamy koryto wyschniętego potoku. Postanawiamy nim kawałek podejść pod górę. W efekcie natrafiamy na kapliczkę, w której wnętrzu wisi kilka starych ikon. Miejsce jest zaniedbane, ale mimo wszystko widać, iż ktoś tutaj zagląda. Wskazywała na to wydeptana ścieżka, która schodziła łagodnie do samej plaży. Wracamy nią na dół i idziemy do naszego obozowiska.

Tam gdzieś ukryta jest kapliczka

Llogarase

Kapliczka z zewnątrz

kapliczka Albania

Kapliczka w środku

kapliczka

Wieczorna plaża

plaża Albania

Jemy lekką kolację i uciekamy do namiotu przed stadem rozwścieczonych i wygłodniałych komarów. Zastanawiamy się, skąd te cholery nagle się tutaj wzięły.  Przecież przez ostatnie dwie noce, jak i podczas naszego wcześniejszego pobytu na plaży, nie uświadczyliśmy obecności tych małych krwiopijców. W efekcie, dzięki komarom idziemy bardzo wcześnie spać ze świadomością, że od jutra zaczynamy nasz powrót do Polski…

Wieczór na plaży

Albania plaża

Zapisz

Post Bałkany 2012. Część 23 – ostatni dzień na „naszej dzikiej plaży” pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-23-ostatni-dzien-na-naszej-dzikiej-plazy/feed/ 4 1256
Bałkany 2012. Część 22 – leniwy dzień na „naszej dzikiej plaży” http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-22-leniwy-dzien-na-naszej-dzikiej-plazy/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-22-leniwy-dzien-na-naszej-dzikiej-plazy/#respond Mon, 17 Feb 2014 13:58:44 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1241 Spacer po okolicach naszej dzikiej plaży - niesamowite widoki, bunkry i absolutna pustka.

Post Bałkany 2012. Część 22 – leniwy dzień na „naszej dzikiej plaży” pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
2 maja 2012 czyli „plażingu” ciągu dalszy.

Dzień spędzamy wyjątkowo leniwie, czyli taplając się w wodzie oraz gapiąc się na widoki, jakie roztaczają się z „naszej dzikiej plaży”.

Plażing, smażing, a później poparzening…

Albania plaża

rude szczęście

ruda i Albania

Topielec…

morze jońskie

Późnym popołudniem, kiedy temperatura staje się znacznie milsza dla normalnego funkcjonowania, wyruszamy na spacer. Chcemy ponownie dotrzeć do skalnego okna, które widzieliśmy za pierwszym razem będąc w tym miejscu. Oczywiście chcieliśmy się tam znaleźć o zachodzie słońca.

Prezentacja przewróconego do góry dnem, bunkra wodnego

bunkier

eh piękna ta „nasza plaża”

plaża

morze jońskie

Kiedy docieramy na miejsce okazuje się, że okoliczne skały skutecznie przysłaniają nam widok w stronę zachodu. Mimo wszystko skalne okno jest wyjątkowo urokliwe. Spędzamy tam trochę czasu, pijąc piwo Tirana i obserwując latające nad naszymi głowami jaskółki.Co ciekawe, tuż obok niego, od strony miejscowości Gjilekë, trwała budowa pensjonatu albo jakiegoś innego turystycznego lokalu.

Skalne Okno

skalne okno

skalne okno

Plaża w Gjilekë

Gjilekë

Wieczorny połów na Morzu Jońskim

wieczorny połów

Do naszego obozowiska wracamy przy blasku ostro świecącego księżyca. Później usiłujemy zrobić kolację przy świecach, jednak wiatr skutecznie uniemożliwia ponieść się romantyzmowi. Efekt końcowy jest taki, że siedzimy przy blasku lampki rowerowej i pałaszujemy jedzenie z proszku. Za dużo romantyzmu jednego dnia to stanowcza przesada!

Zapisz

Post Bałkany 2012. Część 22 – leniwy dzień na „naszej dzikiej plaży” pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-22-leniwy-dzien-na-naszej-dzikiej-plazy/feed/ 0 1241
Bałkany 2012. Część 21 – z Elbasanu przez Tiranę na „naszą dziką plażę” http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-21-z-elbasanu-przez-tirane-na-nasza-dzika-plaze/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-21-z-elbasanu-przez-tirane-na-nasza-dzika-plaze/#comments Mon, 10 Feb 2014 13:23:31 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1223 Jedziemy z Elbasanu do Tirany, by następnie powrócić na "naszą dziką plażę".

Post Bałkany 2012. Część 21 – z Elbasanu przez Tiranę na „naszą dziką plażę” pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
1 maj 2012 Dzień zaczynamy jakoś przed 7 rano. Na zewnątrz panuje przyjemny, orzeźwiający chłód, dzięki temu, że słońce nie zdążyło jeszcze wychylić się zza gór, by oświetlić dolinę. Porzucamy nasze mało udane miejsce noclegowe, w którym jednak nie odwiedzili nas policjanci. Przewidywania Marka na szczęście się nie sprawdziły w tym temacie.

Wyruszamy do Elbasanu. Po drodze usiłujemy znaleźć stację benzynową, na której moglibyśmy zapłacić kartą. Kiedy zajeżdżamy na te, które mają znaczek Visy, okazuje się, że przyjmują jedynie gotówkę.  W końcu docieramy do Elbasanu, kolejny raz orientując się, że mapy Albanii są mało dokładne. Początkowo Marek chce dotrzeć do jakiś gorących źródeł, które zlokalizowane są około 20km od samego Elbasanu. Jedna z map twierdziła, że odbicie do nich znajduje się przed miastem, co niestety nijak nie pokrywało się z rzeczywistością. Zgadzały się natomiast informacje z Google Maps, które wskazywały, że odbicie jest na wysokości miasta. Zanim jednak wyruszamy na poszukiwania źródeł,  robimy większe zakupy w piekarni. Mieli tam przepyszną foccacie  z oliwkami, słonym bałkańskim serem oraz rewelacyjną oliwą z bazylią. Prosta rzecz, a smakowała naprawdę wykwintnie.

Jedziemy na południe od Elbasanu, lecz gorących źródeł ani widu, ani słychu. Nie odnajdujemy też rzekomego uzdrowiska, które miało się koło nich znajdować. Niezrażeni jedziemy w inne miejsce, które mieliśmy jeszcze do odhaczenia w tej okolicy. Chodziło o Jezioro Banja. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że jezioro zniknęło. Zapytacie się: ale jak to? No cóż tu historia jest dość zawiła i dotyczy błędów, jakimi raczą nas albańskie przewodniki. Autorka naszego przewodnika, na wstępie swej książki, pisze m.in. o tym, że mapy Albanii zawierają bardzo dużo błędów, m.in. nanoszenie na nie nieistniejącego już od dawna Jeziora Banja. Owszem, z tydzień wcześniej o tym przeczytaliśmy, ale gdy zaczęliśmy analizować informacje dotyczące Elbasanu i dowiedzieliśmy się, że będąc w tym mieście warto pojechać do pięknego Jeziora Banja, to zapomnieliśmy o tym, co autorka napisała na pierwszych stronach. Cóż, albo autorka ma rozdwojenie jaźni, albo po prostu pisała swój przewodnik częściowo bazując na informacjach zaczerpniętych od miejscowych. Idąc tym tropem, pewnie nie we wszystkich, opisywanych przez siebie miejscach, była osobiście. Siedząc z widokiem na nieistniejące Jezioro Banja śmiejemy się z samych siebie i z tego, że nie skojarzyliśmy historii Jeziora Banja. Zasadniczo jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż okolica była całkiem ładna i warto było się tu zjawić.

Jezioro było, ale się cóż…zmyło?

jezioro banja

Okolice za Elbasanem

góry za Elbasanem

góry za Elbasanem

Opuszczamy rejon Elbasanu i kierujemy się do Tirany. W 2012 roku funkcjonowała tylko droga górska, pełna serpentyn i dłużąca się niemiłosiernie. W 2013 roku otwarto tunel łączący Tiranę z Elbasanem, który skraca podróż z paru godzin do kilkudziesięciu minut. My mamy do wyboru jedynie trasę przez góry. Widoki są przepiękne i jest wyjątkowo malowniczo. Jedyne co nieco psuje odbiór otoczenia, to jakieś elbasańskie fabryki, które wypuszczają w powietrze okropne ilości dymu.

Po albańskich drogach poruszają się najróżniejsze pojazdy

Elbasan

Może garnek?

Elbasan

Droga z Elbasanu do Tirany

droga z Elbasanu do Tirany

droga z Elbasanu do Tirany

Elbasan z lotu ptaka

Elbasan

Kiedy dojeżdżamy do Tirany, Marek dostrzega wielki baner z napisem Carrefour. Postanowiliśmy się tam udać na jakieś większe zakupy i w ten sposób trafiamy do TEG czyli Tirana East Gate. Było to pierwsze tego typu centrum handlowe w Albanii. Biorąc pod uwagę zakupową mentalność Albańczyków, miejsce to jest to sporym zaskoczeniem. TEG nie różni się niczym od centrów handlowych jakie mamy chociażby w Polsce. To, czego raczej u nas się nie spotyka, to np. galeria obrazów. Dla miejscowych jest to nie lada atrakcja – fotografują się na schodach ruchomych oraz przed wejściem do sklepów znanych, globalnych marek. Cóż, my Polacy również mieliśmy taki czas w naszym kraju, gdy największą atrakcją był nowo otwarty MacDonald czy uruchomienie pierwszych schodów ruchomych, więc z Markiem jesteśmy w stanie zrozumieć zachwyt Albańczyków. Z racji długiej izolacji Albanii, dopiero teraz jej mieszkańcy mogą cieszyć się powolnym wchodzeniem na ich rynek globalnych marek. Pytanie tylko, czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć? Myślę, że jest to temat na osobną dyskusję.

Krążąc po TEG, łapiemy wifi, by sprawdzić prognozy dla Czarnogóry, do której planowaliśmy się udać. Okazuje się, że w ciągu najbliższych dni ma tam być lekkie załamanie pogody (burze). Najlepsza pogoda ma być oczywiście nad morzem. Zaczynamy kombinować, co tu zrobić i ostatecznie zapada decyzja – wracamy na „naszą dziką plażę”. Jest to może mało logiczne, ale za to pozwoli nam w świętym spokoju przeczekać gorszą pogodę w Czarnogórze i da Kiance trochę czasu na odpoczynek przed powrotem do Polski.

TEG – Tirana East Gate

Tirana East Gate

Przebijamy się przez Tiranę, co początkowo sprawia nam sporo kłopotów z racji panujących w mieście remontów i przebudów. Trochę na czuja, a trochę za pomocą szkicowej mapy z przewodnika, udaje nam się dotrzeć do pl. Skanderberga. Dalej droga do „naszej dzikiej plaży” była nam już całkiem dobrze znana – Tirana -> Durres -> Vlora -> Orikum -> Przełęcz Llogarase -> plaża. We Vlorze znów trafiamy do wcześniej odwiedzonej przez nas piekarni na Rruga Kosova, gdzie ponownie kupujemy przepyszne i tanie burki (mmm burek ze świeżym szpinakiem i koperkiem… pychota!).

A tak wygląda zjazd z Przełęczy Llogarase w stronę naszej dzikiej plaży. Jakość nie najlepsza, bo komórkowa, ale choć trochę jest w stanie zobrazować piękno tego rejonu.

Kiedy docieramy na plażę okazuje się, że jest tam całkiem pusto. Kręcą się jedynie miejscowi rybacy. Po rozpakowaniu Kianki, idziemy pograć w badmintona. W tym czasie na plaży pojawia się policjant w terenowym samochodzie. Podjeżdża do nas i pyta się, czy jesteśmy z Anglii. Gdy mówimy, że nie, macha nam na pożegnanie i jedzie dalej. Znów nas pozdrawia, gdy wraca z patrolu. Cóż, całkiem miłym zajęciem musi być patrolowanie tak pięknej okolicy.

Wieczorem dołącza do nas psiak, którego od razu ochrzciłam Panem Pchlarzem, z racji tego, że ciągle się drapał lub gryzł. Gdy pijemy winko i wcinamy słone paluszki, psiak dobiera się do paczki z przekąską i zjada ją na naszych oczach. Kiedy już kładziemy się spać, Pan Pchlarz siada koło naszego namiotu i nas pilnuje. Jednak w nocy wraca do sobie tylko znanego miejsca.

Wieczór na „naszej dzikiej plaży”

nasza dzika plaża

Post Bałkany 2012. Część 21 – z Elbasanu przez Tiranę na „naszą dziką plażę” pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-21-z-elbasanu-przez-tirane-na-nasza-dzika-plaze/feed/ 6 1223