Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Orikum – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Orikum – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Wzdłuż wybrzeża: Hamallaj, rezerwat Divjaka-Karavasta, Apollonia, Vlora i Orikum http://balkany.ateamit.pl/hamallaj-divjaka-karavasta-apollonia-orikum/ http://balkany.ateamit.pl/hamallaj-divjaka-karavasta-apollonia-orikum/#comments Mon, 14 Nov 2016 18:37:33 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=8123 Podróż z okolicy Durres na południ Albanii z wizytą w Himallaj, rezerwacie Divjaka-Karavasta, Apolloni, Vlorze i Orikum. W towarzystwie burzowej aury.

Post Wzdłuż wybrzeża: Hamallaj, rezerwat Divjaka-Karavasta, Apollonia, Vlora i Orikum pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Po pobycie na Półwyspie Rodonit rozpoczęliśmy naszą podróż w stronę południa Albanii. Dość szybko miało się okazać, że nie będzie ona usłana różami. Bo choć Albanię uwielbiamy, to i ona potrafi dać nam w kość i dość mocno zirytować. Ale zacznijmy od początku.

Nadbałtyckie klimaty w okolicach Hamallaj

Już kilkakrotnie, jadąc na Rodonit, planowaliśmy zajrzeć na długą, piaszczystą plażę, która ciągnie się w niezbyt dużej odległości od głównej szosy. Opuszczając Półwysep, postanowiliśmy tam podjechać. Generalnie do plaży prowadzą liczne, mniej lub bardziej wyboiste drogi, wzdłuż których wiszą na drzewach liczne banery reklamowe. Głównie promują się beach bary oraz restauracje, a niekiedy pojedyncze hotele czy pensjonaty znajdujące się w miejscowości Hamallaj. Po przejechaniu lasu, docieramy do plaży. Parkujemy za darmo w cieniu drzew i maszerujemy w stronę jednego z barków. Do każdego z nich przynależą leżaki i parasole, które można wynająć za 400 leków (12 zł). Tak też czynimy, po czym wskakujemy do morza. Woda jest tu cieplejsza niż na krańcu Rodonitu, a dno łagodnie się obniża, co sprawia, że jest to naprawdę dogodne miejsce dla rodzin z małymi dziećmi. Krajobraz przypomina nam nieco te, które znamy znad Bałtyku. Kiedy prażymy się w promieniach słońca na naszych leżakach, zwracamy uwagę na to, jak wolny czas spędzają Albańczycy. Praktycznie nikt nie siedzi z nosem w telefonie czy tablecie. Wszyscy ze sobą rozmawiają, najczęściej ustawiając leżaki w kółku, tak by się lepiej widzieć. Wspólnie jedzą, grają w karty, czasami czytają książki lub gazety. W Polsce jednak większość osób byłaby dużo bardziej zainteresowana swoim smartfonem niż współtowarzyszami.

Hamallaj

Hamallaj

Hamallaj

Hamallaj

Komary, pinie i ptaki w rezerwacie Divjaka-Karavasta

Po godzinie 13 opuszczamy plażę i wyruszamy na południe. Naszym pierwszym celem ma być rezerwat Divjaka-Karavasta, który jak do tej pory omijaliśmy szerokim łukiem. Postanowiliśmy jednak tam zajrzeć, by przekonać się, czy jest tam coś ciekawego. Jadąc przez Durres zastanawiamy się nad tym, gdzie spędzimy nocleg. Podejmujemy decyzję, że zarezerwujmy sobie hotel we Vlorze, by zakosztować nieco życia nocnego tego kurortu. Oboje marzyliśmy o zwykłym łóżku i łazience z prysznicem. Szybko znajduję na Bookingu dość tani hotel w pobliżu centrum Vlory i od razu go rezetwuję, dostaję potwierdzenie i już praktycznie witamy się z noclegową gąską. Zanim jednak przekonamy się, co czeka nas we Vlorze, docieramy do miejscowości Divjaka, skąd prowadzi trasa do rezerwatu Divjaka-Karavasta. Słynie on przede wszystkim z największej w Albanii laguny oraz występowania licznych gatunków ptaków, w tym pelikana kędzierzawego czy kormorana. Tego pierwszego możemy zobaczyć z naprawdę bliska, gdy zatrzymujemy się na jednym z parkingów znajdujących się w piniowym lesie. Przecież on jest sztuczny. – stwierdza Marek, gdyż ptak praktycznie się nie porusza, za to pozwala się głaskać dwójce turystów. Kiedy jednak podnosi na chwilę nieco wyżej głowę, Marek zmienia zdanie. Niestety plan spaceru po terenie rezerwatu nie wypala, gdyż przebywanie poza wnętrzem samochodu grozi zjedzeniem żywcem przez krwiożercze komary. Zajeżdżamy jedynie na chwilę na tutejszą plażę, ale nie zachęca nas do pozostania na niej, więc dość szybko opuszczamy rezerwat.

Divjake
Divjake
Apollonia – antyczne bunkry i betonowe ruiny

Przed dotarciem do Vlory postanawiamy odbić do jeszcze jednej atrakcji turystycznej, którą do tej pory omijaliśmy. Apollonia to park archeologiczny, na terenie którego zobaczyć można ruiny antycznego miasta, niegdyś bardzo istotnego na tych terenach. Zanim jednak do niego dotrzemy, musimy pokonać szalenie dziurawą, wąską i ruchliwą drogą z Fier. Podróż nią absolutnie nie należy do przyjemnych. Po kilkunastu kilometrach odbijamy z niej na jeszcze węższą, ale nieco mniej dziurawą drogę i dojeżdżamy do parku archeologicznego. Uiszczamy opłatę w wysokości 400 leków od osoby za bilet i wchodzimy na jego teren. Cóż można powiedzieć o ruinach? Że nie są zbyt urodziwe i zasadniczo nie za wiele ciekawych rzeczy można tam zobaczyć. Co gorsza część obiektów została tam odbudowana przy użyciu betonu, co robi tragiczne wrażenie. To co w Apolloni zachwyca, to piękne widoki na okolicę, sporej wielkości bunkry oraz przyjemna knajpka na szczycie wzgórza, gdzie można skryć się w cieniu drzew. Najciekawszym miejscem pod względem historycznym jest monaster św. Marii oraz znajdujące się tuż obok Muzeum Archeologiczne, gdzie zobaczyć można sporą kolekcję przedmiotów wydobytych w trakcie prac archeologicznych na terenie Apolloni. Generalnie jednak po pobycie w Turcji i obejrzeniu choćby Efezu, albańskie ruiny nie mogły na nas zrobić ogromnego wrażenia.

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Apollonia

Vloro – mocno się na tobie zawiedliśmy

Pogoda się zmienia. Opuszczając Apollonię mamy wrażenie, że zaczynamy się dusić. Powietrze jest ciężkie, lepkie i trudno jest nim oddychać. Dodatkowo wszędzie zaczynają się snuć burzowe, szare chmury, co generalnie nie wróży nic dobrego. Wracamy do Fier i kierujemy się do Vlory, gdzie już oczami wyobraźni widzieliśmy nasz pokój z wygodnym łóżkiem i łazienkę z prysznicem. Nie powiem, była to przyjemna wizja. Po dotarciu do Vlory odkrywamy, że sporo się w niej ostatnio zmieniło, a część rzeczy dopiero się zmienia. Trwa bowiem przebudowa nabrzeża, ciągnącego się w stronę Orikum. Panuje tam straszne zamieszanie, jest jeden wielki korek, a policja dość nieudolnie stara się kierować ruchem. Szybko odnajdujemy drogę do naszego hotelu. Niestety po dojechaniu do niego okazuje się, że nie ma przy nim jak zaparkować, więc ja wpadam do recepcji, a Marek w tym czasie zatrzymuje się jakkolwiek przy drodze. Obsługę hotelu informuję, że mamy rezerwację i czy możemy wjechać na parking, by nie tamować ulicy. Obsługa patrzy się na mnie, jak na kosmitkę, po czym stwierdza, że nie mają rezerwacji na takie nazwisko. Booking pozwala robić rezerwacje nawet wtedy, gdy nie ma u nas miejsc. To nie nasza wina. Nie mamy dla Was noclegu. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, czy rzucić się na nich z pięściami, czy się popłakać. Wracam do Marka i informuję go o zaistniałej sytuacji. Mój małżonek jest równie zachwycony, jak i ja. Problem polegał głównie na tym, że niestety wielu hotelarzy zachowuje się nieuczciwie i podaje w systemach rezerwacyjnych, że ma dostępne pokoje, ludzie robią rezerwację, a właściciele wpisują później, że gość się nie pojawił i żądają odszkodowania. Oczywiście Booking zna tego typu numery i żadnej opłaty od niedoszłych gości hotelowych nie pobiera. Niemniej taka sytuacja może człowiekowi popsuć humor.

Vlora

Burzowe Orikum

Hotelowa sytuacja wyprowadziła nas z równowagi i sprawiła, że nie do końca wiedzieliśmy, co ze sobą począć. Ostatecznie postanowiliśmy opuścić Vlorę i poszukać szczęścia w Orikum. Pogoda stawała się coraz bardziej dynamiczna – wiało, na horyzoncie pojawiały się pierwsze błyskawice. Nam dalej marzył się nocleg w hotelu, ale ostatecznie zatrzymujemy się na niewielkim, dość prowizorycznym campingu na wjeździe do Orikum. Pomijając fakt, że przez całą noc wysiada tam prąd, a obok nas rozstawiła się swoimi trzema camperami ekipa z Polski, która za nic miała to, że inni chcą spać i rozmawiali bardzo głośno, to nawet moglibyśmy napisać, że nie było tak źle. Burza, która krążyła po okolicy, ostatecznie do nas nie dotarła, co akurat przyjmujemy z ulgą.

Najlepsze burki w Albanii na otarcie łez

Ranek wita nas burzowymi chmurami, które postanowiły na dłużej zagościć w tej okolicy. Na szczęście nie pada, co daje nadzieję, że jednak nie będzie tak źle. Z ulgą opuszczamy camping i zajeżdżamy do centrum Orikum. Jesteśmy głodni i źli, więc dobrym jedzeniem chcemy poprawić sobie humory. I na szczęście nam się to udaje. Nieopodal sporych rozmiarów muralu trafiamy na niewielką, lecz mocno zatłoczoną piekarnię. Burki kosztują w niej 100-150 leków i każdy ma jakieś ciekawe nadzienie. Np. z pomidorami i bazylią, z prosciutto, z serem i szpinakiem itd. Są przepyszne, sycące, ale nie tłuste. Niebo w gębie! Dlatego nie dziwi nas, że cały czas w piekarni jest ruch, a piekarz i jego rodzina nie wyrabiają się z pieczeniem kolejnych sztuk ciasta.  Niemniej warto było czekać.

Orikum

Orikum

Pożegnanie z Adriatykiem

Od Orikum zaczynamy naszą podróż w stronę przełęczy Llogara i tym samym kończymy naszą przygodę z adriatycką częścią albańskiego wybrzeża. Przed nami Albańska Riwiera oraz najpiękniejsze i najbardziej spektakularne plaże. Jednak północna i środkowa część wybrzeża ma swój zasadniczy plus – nie ma tam takich tłumów, jak na południu; przebywa tam znacznie mniej turystów z zagranicy; ceny są nieco niższe. Dlatego warto i tam zajrzeć w trakcie pobytu w Albanii.

 

Post Wzdłuż wybrzeża: Hamallaj, rezerwat Divjaka-Karavasta, Apollonia, Vlora i Orikum pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/hamallaj-divjaka-karavasta-apollonia-orikum/feed/ 8 8123
Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/#comments Tue, 08 Jul 2014 19:43:45 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1535 Nasze albańskie przygody w okolicach Zvernec i Półwyspu Rodonit.

Post Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
19 sierpień 2013

Wstajemy w wyśmienitych, narzeczeńskich nastrojach. Od razu biegniemy wykąpać się w morzu, gdyż w naszym namiocie przez całą noc panowały iście tropikalne temperatury, które chyba przewyższały te, które były na zewnątrz.

Później odbywamy oczyszczający rytuał polegający na spłukaniu ze skóry soli przy pomocy wody znajdującej się w zgromadzonych baniaczkach i butelkach. Zwijamy nasze obozowisko i ruszamy wyboistą drogą w stronę asfaltu. Dwukrotnie mamy dość spore problemy z wyjechaniem, włączając w to przywalenie w spory kamień oraz buksujące na żwirku koła. Ostatecznie Marek podjeżdża do góry na wstecznym, dzięki czemu nie muszę zbiegać z powrotem na plażę w poszukiwaniu kogoś, kto by nas wyciągnął.

Pożegnanie z „naszą dziką plażą”

nasza dzika plaża

Po dotarciu do asfaltu postanawiamy odwiedzić skalne okno w miejscowości Dhermi, do którego nie dotarliśmy podczas wczorajszego spaceru. Gdy docieramy nad samo morze okazuje się, że kłębią się tam spore tłumy turystów. Droga wiodąca wzdłuż plaży kończy się pod samym skalnym oknem, obok którego, od zeszłego roku powstał barek oraz domki letniskowe sztuk dwa, bo pozostałe dwa są nadal w budowie (edit: pewnie w 2014 roku są już dokończone). Jemy śniadanie na skalnym oknie, a później Marek idzie ponownie popluskać się w wodzie. Ja z racji mych cudownych poparzeń staram się jak najlepiej schować przed słońcem, co nie jest wcale takie proste.

Skalne okno

skalne oknoSkalne okno z knajpą

skalne oknoWidok ze skalnego okna

DhermiW międzyczasie zadecydowaliśmy, że naszym kolejnym punktem zwiedzania będzie Półwysep Rodonit. Nieopublikowany w tamtym czasie przewodnik, który mieliśmy zgrany na ebooka twierdził, że jest to piękne miejsce, idealne na nocleg, z dostępem do słodkiej wody (źródełko), plażą, cerkwią i ruinami zamku. Patrząc na mapie na samą lokalizacją półwyspu doszliśmy do wniosku, że warto się tam udać. Po tym jak Marek ostatecznie odmacza wszystkie swoje cztery kończyny, ruszamy w drogę. Najpierw przez przełęcz Llogarase docieramy do Orikum, gdzie chcemy zobaczyć ruiny antycznego miasta. Generalnie kojarzyliśmy, że znajdują się ona na terenie marynarki wojennej. Ale radosny przewodnik Wydawnictwa Rewasz twierdził, że:

Na zachód od portu, u samej nasady półwyspu Karaburun, nad niewielką laguną, znajdują się pozostałości starożytnego miasta Oricum. Aby tam dojechać, należy skręcić w prawo na skrzyżowaniu zaraz za mostem. Boczna droga wraca nad brzeg morza, po czym wiedzie wzdłuż plaż na zachód, doprowadzając po ok.3km do terenu wykopalisk. (Figiel, S., Albania, Wydawnictwo Rewasz 2013, s. 165)

Hmm autor zapomniał wspomnieć o tej nieszczęsnej jednostce marynarki wojennej, no chyba że opanował umiejętność bycia niewidzialnym i dzięki temu udało mi się przedostać do ruin niezauważonym. Od żołnierza pełniącego wachtę przy bramie dowiadujemy się, że w poniedziałki nie ma archeologa oprowadzającego po ruinach, że aby wejść do ruiny należy u niego zostawić paszporty itd. Cóż… innym razem.

Kiankowy tatuaż czyli gdzie już zawitaliśmy

kiankaŻegnamy się zatem w Orikum i jedziemy do Vlory. Tam na naszej zakupowej uliczce (Rruga Kosova) uzupełniamy zapasy. Korzystam również z nowo otwartego Rossmana, w którym usiłuję znaleźć cokolwiek na poparzeni słoneczne. Niestety w tym pachnącym świeżością sklepie znajdowało się  jeszcze mało kosmetyków (część regałów stało pustych), a z rzeczy do opalania były głównie olejki przyspieszające opalanie, kremy z filtrem i kremy nawilżające. Skorzystałam z tych ostatnich i wzięłam mleczko, które miałam nadzieję da mi odrobinę wytchnienia. Po zakupach ruszamy wzdłuż Rruga Kosova w stronę miejsca, w którym wydobywana jest ropa naftowa, a po okolicy kręcą się liczne cysterny. Dalej jedziemy przez dość gęsty las, który rozbrzmiewa cykadami. Po chwili ostatecznie docieramy do Zverneca, który nasz niewydany jeszcze przewodnik rekomendował jako „interesujące miejsce obok Vlory – wysepka połączona z lądem za pomocą długiego mostku, na której znajduje się monastyr”. Rzeczywiście – wysepka, mostek oraz monastyr są na swoim miejscu. Woda w zatoce natomiast jest dość płytka, brudna i z lekka śmierdząca. Mostkiem docieramy na wysepkę, na której znajduje się malutka cerkiew z dobrze zachowanym ikonostasem. Choć jej wnętrze jest malutkie, to bardzo zadbane. Następnie ścieżką obok cerkwi ruszamy wgłąb lasu, nieco pod górę, licząc na jakieś widoki z drugiej strony. Widoki owszem są, ale niezbyt powalające.

Mój osobisty idol czyli rowerzysta we Vlorze. MISTRZ!!

VloraMost do Monastyru Zvernec

ZvernecPrzed cerkwią

ZvernecPrzecudnej urody ikonostas

ikonostasRuszamy w dalsza drogę ku Półwyspowi Rodonit. Kierujemy się w stronę Durresu. Gdy w jego okolicy wyjeżdżamy na autostradę, usiłujemy połapać się, gdzie znajduje się nasz zjazd na miejscowość Mamminas. Na szczęście jakoś udaje nam się go odnaleźć. Jedziemy przez liczne miejscowości, mając wrażenie, że wszyscy nadciągający z naprzeciwka kierowcy chcą nas staranować. Niestety nie siłujemy się z nimi na zasadzie „nie ustąpimy wam drogi”, bo małą Kianką mieliśmy nie wielkie szanse na wygraną w starciu z terenówkami czy innymi suvami.

Według naszego nieopublikowanego przewodnika na Półwysep Rodonit wiedzie droga, która nadaje się tylko dla samochodów 4×4 oraz, że czas podróży wynosi kilka godzin. Nie zniechęciliśmy się tym opisem uznając, że najwyżej przenocujemy w innym miejscu. Jedziemy i jedziemy i ciągle pod kołami mamy asfalt. Kiedy docieramy do znaków kierujących na Półwysep Rodonit okazuje się, że od czasu kiedy osoba pisząca ten przewodnik do momentu naszego pojawienia się w tym miejscu, Albańczycy wybudowali nowiuteńką drogę. Dodam oczywiście, że przewodnik został z tym błędem wydany i nadal możecie natknąć się na informację, że na Rodonit jedzie się kilka godzin po piaszczystej i wyboistej drodze. My cieszymy się pięknym asfaltem, wiodącym po pagórkowatym i urokliwym terenie. W pewnym momencie, przed jednym ze wzniesień mówię do Marka by zatrąbił, aby jadący ewentualnie z naprzeciwka kierowca, mógł w porę zorientować się, że nadciągamy. Marek trąbi, my wyjeżdżamy zza górki i naszym oczom ukazuje się rozpędzone białe Punto jadące prosto na nas (dodam tylko, że droga na Rodonit jest wąska, tak na jeden samochód i tylko co jakiś czas są zatoczki pozwalające bezpiecznie się wyminąć). Kierowca białego Punto odbija kierownicą w prawo, dzięki czemu nas wyminął, ale równocześnie wpadł do rowu i wbił się w znak wskazujący zakręt. Obojgu nam robi się na zmianę zimno i gorąco. Wysiadamy z samochodu by sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. Z Punto, cali i zdrowi wysypują się mama, dwójka synów, dziadek oraz głowa rodziny vel kierowca. Co ciekawe nikt nie miał zapiętych pasów. Na szczęście pasażerom, jak i autu nic się nie stało. Problemem jednak okazało się wygrzebanie samochodu z rowu, co utrudniał fakt jego zawiśnięcia na znaku drogowym. Na szczęście obok nas zatrzymuje się motocyklista oraz ekipa kilku gości, którzy pomagają nam praktycznie wynieść Punto z rowu. Wszyscy nawzajem sobie dziękują, pozdrawiają i każdy jedzie w swoją stronę. Nie powiem, trochę nam ta sytuacja podniosła ciśnienie, ale dobrze, że wszystko szczęśliwie się zakończyło.

Piękna droga na Półwysep Rodonit

półwysep rodonit

półwysep rodonitAsfaltem docieramy do jakiejś budki ze szlabanem, który jest podniesiony i jedziemy dalej. Podjeżdżamy kawałek pod górę, później zjeżdżamy nieco niżej, gdzie asfalt się kończy i po jakiś 200-300 metrach docieramy na opisywaną przez przewodnik polankę z cerkwią i źródełkiem z wodą. Na polance swoje obozowisko ma jakaś ekipa z Polski,  hałaśliwa grupa Słowaków lub Czechów oraz kilkoro Albańczyków. Rozbijamy obozowisko, po czym Marek idzie popływać w morzu a ja pędem udaję się do źródełka z wodą by moje poparzenia schłodzić nieco w słodkiej wodzie. Zasypiamy chwilę po 21, gdyż intensywny dzień pełen nieoczekiwanych zdarzeń dał nam obojgu nieco w kość.

Post Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/feed/ 10 1535
Bałkany 2013. Część 7 – do Albanii! http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-7-do-albanii/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-7-do-albanii/#comments Sun, 15 Jun 2014 08:30:43 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1514 Przenosimy się z Macedonii do Albanii, czyli wracamy do naszego ukochanego, bałkańskiego kraju.

Post Bałkany 2013. Część 7 – do Albanii! pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
17 sierpień 2013

Pomimo złowrogich prognoz dotyczących burz, poranek jest całkiem pogodny. W nocy na camping przybywa grupa czterech Polek, które słyszę, gdy rozbijają swoje obozowisko koło północy. My po wydostaniu się z namiotu zaczynamy pakowanie, Marek idzie jeszcze popływać, a później udajemy się na burki.

Tuż przed opuszczeniem campingu kupujemy w lokalnym sklepiku zapas winnych baniaczków. Później możemy już spokojnie wyruszyć w góry Galicica. Niestety widoków znów brak – wszystko jest strasznie przyćmione i z przełęczy ledwo co widać Jezioro Ohrydzkie.

Początek szlaku G6

GalicicaPorzucamy Kiankę na przełęczy i szlakiem G6 wyruszamy w stronę szczytu Magaro. Niestety mnie dopada wyjątkowo wredna migrena, więc po dotarciu do miejsca, w którym szlak się rozchodzi by stworzyć w paśmie górskim pętlę, ja stwierdzam, że zostaję. Marek idzie jeszcze nieco wyżej, by cyknąć kilka zdjęć.

Widoki z Galicicy

GalicicaPięknie opisane szlaki to standard w Galicicy

GalicicaSchodzimy do Kianki, a ja dalej walczę z gigantycznym bólem głowy. Wyruszamy do naszej ukochanej już Albanii. Po drodze mamy nawet zamiar zajechać do św. Nauma, ale kiedy okazuje się, że należy zapłacić za parking, rezygnujemy z tego pomysłu. Na granicy wszystko przebiega całkiem sprawnie, a Macedończycy nawet nie sprawdzają, czy byliśmy jakoś zameldowani w ich ojczyźnie. Albańczycy w ekspresowym tempie przeglądają nasze paszporty i po chwili jesteśmy już w kraju dwugłowego, czarnego orła.

Piękna, albańska flaga

albańska flagaJedziemy znaną nam już dobrze drogą wzdłuż Jeziora Ohrydzkiego, która od zeszłego roku praktycznie w ogóle się nie zmieniła – jest tak samo dziurawa i nadal występują tam chwilowe braki asfaltu. Jeśli dodać do tego, że trwa tam cały czas remont i panuje ogólne zamieszanie, to podróż jest w stanie dostarczyć sporej ilości drogowych wrażeń.

Fast food po albańskiej stronie Jeziora Ohrydzkiego 😉

albaniaZaczynamy oddalać się od jeziora, by udać się w stronę Elbasanu. Droga ta od zeszłego roku nic się nie zmieniła – ani nie pogorszyła, ani nie polepszyła. Tuż za samym Elbasanem dopada nas gigantyczna burza – pioruny walą gdzieś w naszym pobliżu, a huk grzmotów niesie się złowrogo wśród wzgórz. Kiankę zalewają ściany wody, a wycieraczki ledwo nadążają z oczyszczaniem szyby. Po 20km docieramy do autostrady biegnącej wzdłuż wybrzeża, gdzie podróż mija nam całkiem sprawnie. Jeśli jeszcze się nie domyślacie, gdzie podążamy, to napiszę tylko trzy słowa: „nasza dzika plaża”.

We Vlorze bezbłędnie trafiamy na Rruga Kosova, gdzie w naszej ulubionej piekarni kupujemy zapas pieczywa oraz burków, a w sklepiku po drugiej stronie ulicy robimy zakupy spożywcze (zapas składników na szopską sałatę, worek winogron oraz napoje). We Vlorze panuje całkiem spory ruch, gdyż trafiamy na godzinę powrotu Albańczyków z plaży. Na drodze wiodącej z tego portowego miasta do Orikum trafiamy na gigantyczny korek, na szczęście w przeciwną stronę niż ta, w którą zmierzamy. Dalej wjeżdżamy na górską trasę na przełęcz Llogarase. Kiedy na nią docieramy okazuje się, że panuje tam dość rześka temperatura, a przez samą przełęcz przetaczają się chmury. Z góry przyglądamy się naszej plaży i dopatrujemy się tam kilku samochodów i camperów.

Zjeżdżamy widokowymi serpentynami ciesząc się, że po roku udało nam się znów tu dotrzeć. Niestety jednak standard szutrowej drogi na plażę znacznie się pogorszył. Gdy jedziemy w dół, natrafiamy na dość intrygującą scenę. Kilka osób stoi z boku drogi, a dwa auta usiłują podjechać pod stromy odcinek drogi. Ostatecznie udaje im się ta sztuka, a my bez przeszkód możemy ich wyminąć i zjechać na sam dół. A tam… no cóż, nasza dzika plaża okazała się nie być już tak dziką. Wszędzie stały jeepy, campery, auta różnej maści i rozmiarów, namioty itd. Na plaży powstały również dwie, dość prowizoryczne, jednak działające knajpki. Są też ekipy z Polski. Obok jednej z nich rozbijamy nasze obozowisko. Niestety ponieważ mnie nadal boli głowa, dość wcześnie kładę się spać. Plażą nacieszę się jutro!

Chmura na Przełęczy Llogarase

przełęcz Llogaraseprzełęcz llogarase

Post Bałkany 2013. Część 7 – do Albanii! pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-7-do-albanii/feed/ 8 1514