Post War Childhood Museum w Sarajewie – dziecięce spojrzenie na wojnę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
W 2013 roku opublikowana została książka Djetinjstvo u ratu. Jej głównym założeniem było pokazania dziecięcych, wojennych doświadczeń. W jej tworzeniu wzięło udział ponad 1000 osób, które na jej łamach podzieliły się swoimi wspomnieniami z okresu oblężenia Sarajewa. W ten sposób powstał zbiór dłuższych i krótszych opowiadań, które rysują obraz dzieciństwa przypadającego na czas wojny i okupacji. Po premierze, jaka miała miejsce w Bośni i Hercegowinie, książka została później zaprezentowana w Belgradzie, Grazu i Parlamencie Europejskim w Brukseli. Co następnie poskutkowało tym, że przetłumaczono ją na 6 języków. Książka ta stała się też inspiracją do stworzenia unikatowego na skalę światową muzeum. W styczniu 2017 roku w Sarajewie otworzono bowiem War Childhood Museum. Jest to jedyne na całym globie miejsce, które w 100% poświęcone zostało dzieciom, które dotknęła wojenna zawierucha. Twórcom muzeum zależało na tym, aby nie skupiać się w nim na śmierci, lecz na wspomnieniach tych, którzy przeżyli ten wyjątkowo trudny czas. Cała wystawa powstała na zasadach społecznego zaangażowania, czyli składają się na nią przedmioty podarowane przez zwykłych ludzi, którzy równocześnie zdecydowali się podzielić swoimi wojennym doświadczeniami i wspomnieniami związanymi z tymi konkretnymi rzeczami. Co istotne, w projekt zaangażowane zostały osoby z różnych części Bośni i Hercegowiny, tak, by nie skupiać się jedynie na oblężeniu Sarajewa. War Childhood Museum otrzymało w 2018 roku prestiżową Nagrodę Muzeum Rady Europy, jako Europejskie Muzeum Roku. Czy rzeczywiście warto je odwiedzić?
War Childhood Museum muzeum znajduje się przy ul. Logavina. To znane miejsce, w szczególności dla tych, którzy czytali książkę Barbary Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy. Muzeum mieści się w stosunkowo nowym budynku, który stoi w podwórzu nieco oddalonym od głównej osi Logaviny. Jednak idąc z centrum łatwo tam trafić, gdyż prowadzą do niego liczne drogowskazy z charakterystycznym logo muzeum – dwójką dzieci trzymających balonik w kształcie granatu.
Po wejściu do muzeum witani jesteśmy przez jego opiekunów, którzy opowiadają nam historię jego powstania oraz wyjaśniają jak wygląda zwiedzanie. Po zakupie biletów (10 KM od osoby) wkraczamy na wystawę. W pierwszej kolejności naszym oczom ukazuje się zawadiacki, pluszowy króliczek z oklapniętym uszkiem. Nie pamiętam mojego brata. Był tylko troszkę starszy ode mnie. Zabrali go z ramion mojej mamy i zabili. Odeszliśmy z naszego domu, nawet bez możliwości zamknięcia drzwi za nami. Później zamieszkaliśmy w obozie dla uchodźców. Ten niebieski króliczek był jedyną rzeczą, która dostarczała mi odrobinę radości. Podobnie zostały opisane inne, zgromadzone w muzeum przedmioty – zabawki, instrumenty muzyczne czy ubrania. Każda z tych rzeczy nosi w sobie emocje, które towarzyszyły ich właścicielom. Każda z tych rzeczy była niemym świadkiem wojny. Każda z tych rzeczy należała do dziecka, które często za ich pomocą starała się zapomnieć o tym całym złu, które działo się wokół. Wystawa porusza, zmusza do refleksji i pochylenia się nad historiami tych, którzy przeżyli. Warto także usiąść na jakieś pół godziny aby obejrzeć film (z napisami w języku angielskim), w którym kilka osób opowiada o swoim dzieciństwie w trakcie wojny.
Wystawa składająca się na War Childhood Museum nie jest obecnie bardzo duża i jej gruntowne zwiedzanie zajmuje od 40 do 70 min (w zależności, czy będziecie czytać opisy wszystkich przedmiotów oraz oglądać film). Muzeum cały czas przyjmuje przedmioty, więc zapewne będzie się rozrastać. Jednak co najważniejsze, cały projekt związany z dzieciństwem w trakcie wojny nie chce się skupiać jedynie na obszarze Bałkanów. Na jesieni 2018 roku planujemy otworzyć wystawę dotyczącą syryjskich dzieci i ich wojennych doświadczeń. Wojna w Syrii to wciąż niesamowicie palący problem, z którym podobnie jak z wojną na Bałkanach, praktycznie nikt nic nie robi. Chcemy pokazać, że największymi ofiarami tego konfliktu zbrojnego są właśnie dzieci. Wystawa ma mieć swoją premierę w Sarajewie, ale później ma ruszyć w tourné po Europie, ale nie tylko.
War Childhood Museum
(Muzej ratnog djetinjstva)
Logavina 32
Godziny otwarcia: pon.-nd. 11.00-19.00
Post War Childhood Museum w Sarajewie – dziecięce spojrzenie na wojnę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Trekking na Crepoljsko oraz do schroniska Bukovik, czyli o tym, czego zazdrościmy mieszkańcom Sarajewa pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Generalnie cały plan powstawał w noworoczny poranek. Po niespiesznej pobudce i śniadaniu, zasiedliśmy z nad mapami, by wynaleźć jakieś godne uwagi miejsce. Tu jak zwykle pomocne okazało się Google Maps i zamieszczane tam przez ludzi zdjęcia. Dzięki temu Marek trafił na wzgórze o nazwie Crepoljsko, które prezentowało się naprawdę zacnie i miało oferować całkiem rozległą panoramę. Wzniesienie to znajduje się na wschód od Parku Przyrody Skakavac i objęte jest szlakami w ramach Planinarskie Staze Bukovika (Sarajevska Prašuma), które łączą się z tymi, poprowadzonymi w obrębie samego parku. Na Garminie i naszych nawigacjach udało nam się namierzyć znajdujące się tam trasy piesze i mimo nie najlepszej pogody (1 stycznia w Sarajewie i okolicach był mocno pochmurny) zdecydowaliśmy się na krótką, górską wycieczkę (wtedy nam się wydawało, że będzie to krótki spacer, ale jak już się pewnie domyślanie, nic z tego nie wyszło).
Park Przyrody Skakavac, Crepoljsko oraz Bukovik znajdują się na północ od Sarajewa. Generalnie widzie tam całkiem sporo dróg, jednak większość z nich jest wąska, kręta, a część…okazuje się nie mieć nawierzchni. Naszym celem były okolice wsi Markovići, z której planowaliśmy udać się na trekking. Nawigacja jednak tak nas wyprowadziła z centrum Sarajewa, że wylądowaliśmy na drodze, której Kianka nie miała szansy pokonać. Za to mogliśmy podziwiać całkiem przyjemną panoramę Sarajewa i Trebevića. I przy okazji wypatrzyliśmy właściwą szosę, która powinna nas zaprowadzić do celu.
Bez większych problemów udaje nam się do niej dotrzeć. Jest asfaltowa, szalenie wąska i kręta, ale przynajmniej przejezdna. Po wjechaniu na wzgórze, docieramy do skrzyżowania. Skręcając w lewo można się udać do Muzeum Wojny (Muzej 105. motorizovane brigade). 1 stycznia było ono zamknięte, za to z jego okolic rozciąga się fenomenalny widok na miasto. I choćby z tego powodu warto tu zajrzeć. Natomiast jadąc na skrzyżowaniu na wprost, droga wspina się przez kolejne, niewielkie miejscowości, w których znaleźć można całkiem sporo planinarskich domów (schronisk), a także miejsc, z których odbijają górskie szlaki. My postanawiamy zostawić Kiankę powyżej wsi Markovići, tuż obok Planinskiej Kucy Kod Smaje. Co ciekawe, prowizoryczne miejsce parkingowe jest tam dość mocno zastawione, więc szybko dochodzimy do wniosku, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł udania się tego dnia w góry.
Na początku stycznia 2018 r. śniegu w górach nie było zbyt dużo, w szczególności w bliskim sąsiedztwie Sarajewa (bo już np. na Jahorinie czy Bjelasnicy śniegu było więcej i nie mamy tu na myśli jedynie tego wytworzonego sztucznie). Szlaki w okolicach Bukovika i Parku Przyrody Skakavac były głównie oblodzone, a jakieś większe łachy śniegu leżały na niektórych polanach czy w lasach. To, co w pierwszej kolejności zaskoczyło nas w trakcie wędrówki w kierunku Crepoljsko była ilość planinarskich domów, jakie mijaliśmy po drodze. Dobrze to widać zresztą na Google Maps. Zresztą tam, nasz szlak, zaznaczony jest jako biała droga. I rzeczywiście, przy lepszych warunkach, można tam dotrzeć autem. Zresztą pod samo Crepoljsko prowadzą szutrowe drogi, bo tuż poniżej szczytu znajduje się Domaćinstvo Bučevac, posiadające miejsca noclegowe i gospodę oferującą regionalną kuchnię.
Na szczęście jednak, na szlakach-drogach więcej było turystów pieszych niż samochodów. I szczerze mówiąc ilość osób spotkanych w trakcie wędrówki na Crepoljsko również nas zaskoczyła. W szczególności, że pogoda nie była najlepsza, a i widoki częściowo przesłonięte były przez chmury. Ale doszliśmy do wniosku, że zapewne spora część z napotkanych osób po prostu spędzała Sylwestra w górach (bo praktycznie wszystkie planinarskie domy czy kuce były tego dnia czynne). Po dotarciu do charakterystycznej polany z niewielkim cmentarzem skręcamy w prawo, mijamy wspomniane już Domaćinstvo Bučevac i po kilku minutach marszu wśród skałek jesteśmy na szczycie Crepoljsko (1524 m n.p.m.). Wiatr próbuje nas stamtąd zdmuchnąć, ale my się nie dajemy, w szczególności, że na moment, nad Sarajewo wychodzi słońce, tworząc wraz z chmurami prawdziwy, świetlny spektakl.
Po jakiś 20 min spędzonych na szczycie Crepoljsko, wyruszamy w dalszą drogę. Postanawiamy dotrzeć do schroniska Bukovik, które położone jest poniżej szczytu o tej samej nazwie i znajduje się w granicach Parku Przyrody Skakavac. Spod Crepoljsko wracamy w okolice polany z cmentarzem, gdzie skręcamy w prawo. Nasza droga wiedzie wzdłuż długiego, trawiastego zbocza. Po minięciu częściowo opuszczonej wioski, zaczyna się nieco bardziej wznosić. W pewnym momencie mijamy miejsce, w którym według naszej mapy miał znajdować się skrót do schroniska Bukovik, ale ponieważ nie jesteśmy w stanie wypatrzeć ścieżki, kontynuujemy wędrówkę wzdłuż szutrowej drogi, która tak czy inaczej doprowadza nas do celu.
Samo schronisko jest dość nowe, a jeśli nie nowe, to na pewno niedawno wyremontowane. Jego charakterystyczną, pomarańczową fasadę dostrzec można z daleka. Generalnie z naszej mapy wynikało, że spod Bukovika wiedzie szlak/droga do wsi Markovići, jednak nie byliśmy w stanie nigdzie jej znaleźć (drogowskazy szlaków prowadziły stamtąd w zupełnie inne miejsca). Postanowiliśmy więc zapytać się o drogę osoby przebywające w schronisku. Po wejściu do środka, zostaliśmy powitani przez opiekuna tego miejsca oraz rozśpiewaną ekipę, która, jak to sama stwierdziła, świętowała cały czas nadejście nowego roku. Szybko nam też wyjaśniono, że z Bukovika do Markovići nie ma żadnej drogi i musimy wrócić tą samą trasą, którą tam przyszliśmy. Nie cieszy nas ta informacja, gdyż oznaczała dla nas ponad 8 km wędrówki. Zakładaliśmy, że z Bukovika do pozostawionej niżej Kianki będziemy mieć bliżej. Ale szybko przestaliśmy się tym martwić, gdyż na naszym stole pojawiło się piwo, rakija, grillowane mięso (dla Marka) i inne specjały, a w szczególności ja zostałam wciągnięta w wir zabawy (były i śpiewy, i tańce). Przy okazji mogliśmy sobie porozmawiać o relacjach polsko-bośniackich. Wiecie, ja kilka lat mieszkałem w Katowicach. Studiowałem tam. W trakcie pobytu w Polsce poznałem Elę. Ona jest teraz lekarzem. Wiecie… Ela była moją pierwszą i jedyną prawdziwą miłością. Niestety nasze drogi się rozeszły, ale…eh…Ela była najwspanialszą i najpiękniejszą kobietą, jaką poznałem. I wiesz – tu nasz rozmówca zwrócił się do Marka – jesteś prawdziwym szczęściarzem, że masz żonę Polkę. Naprawdę! Nie wiem, na ile Marek ten fakt docenia, ale mnie osobiście historia Eli chwyciła za serce. W szczególności, gdy widziałam ogromne wzruszenie na twarzy tego wciąż zakochanego w niej mężczyzny. Atmosfera w schronisku była tak cudowna, że przez chwilę nawet rozważaliśmy, by zostać tam na noc. Ponieważ jednak byliśmy zameldowani w hotelu i nie byliśmy przygotowani na taką ewentualność, z ogromnym żalem żegnamy się cudowną ekipą ze schroniska i wyruszamy w drogę powrotną. Na szczęście wiele z niej nie pamiętam, gdyż z racji tego, że Marek miał prowadzić Kiankę, ja byłam „zmuszona” pić rakiję za niego i siebie. W efekcie później nic mi już nie przeszkadzało, nawet ośmiokilometrowa trasa powrotna, którą pokonywaliśmy w deszczu.
A tak wyglądała nasza trasa:
Chyba odpowiedź nasuwa się sama. Zazdrościmy im tego, że w 15 min jazdy z centrum miasta mają niesamowite, górskie tereny, po których czy to pieszo, czy na rowerze mogą przemieszczać się po licznych szlakach. Do tego, w szczególności w okolicach Parku Przyrody Skakakvac, mają całą sieć schronisk czy małych gospód, w których mogą się posilić, odpocząć czy przenocować. I co najważniejsze widać, że ta górska infrastruktura się rozwija. Schroniska, w szczególności te większe, są modernizowane. Powstają też zupełnie nowe miejsca. A to wszystko za sprawą samych sarajewian, którzy rzeczywiście sami z nich korzystają. Bo powiedzmy sobie szczerze – w szczególności w rejon Bukovika zapuszcza się raczej mało turystów z zagranicy. Może latem ktoś tam trafia, w ramach robienia pętli w okolicach Skakavaca. Ale jednak dominującą grupą są lokalni turyści. Więc musi ich być naprawdę sporo, skoro są inwestowane pieniądze w rozwój schronisk. I oboje musimy przyznać, że marzymy o tym, by zamieszkać w jakimś miejscu, z którego będziemy mieć blisko w góry. Niestety mieszkanie na Mazowszu sprawia, że w góry, w szczególności te ciut wyższe, mamy daleko i na jednodniową wycieczkę po prostu nie opłaca nam się jechać. Dlatego za każdym razem, gdy jesteśmy w Sarajewie, to zżera nas zazdrość, że tam góry mają na wyciągnięcie ręki.
Post Trekking na Crepoljsko oraz do schroniska Bukovik, czyli o tym, czego zazdrościmy mieszkańcom Sarajewa pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Termalna Rivijera Ilidža – lato w środku zimy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Słowackie, termalne aquaparki dość mocno nas rozpieściły, oferując naprawdę rewelacyjne warunki i mnóstwo atrakcji. Jednak ich największą wadą jest cena – wejściówki kosztują od 23 do 25 €/osoby, w zależności od ilości godzin, jakie chce się w nich spędzić. Jest to sporo pieniędzy, dlatego nie każdy i nie zawsze jest w stanie sobie pozwolić na wizytę w nich. Jednak w przypadku Termalnej Rivijery Ilidža tego problemu nie ma, gdyż wizyta w tym wodnym parku nie kosztuje miliona monet. A dokładnie – cały dzień kąpieli w termalnych basenach to koszt 7 KM w tygodniu i 9 KM w weekend, czyli równowartość 15 i 19 zł. Niedużo, prawda? No właśnie, między innymi ta kwestia oraz wyjątkowo parszywa pogoda zachęciły nas do wizyty w Termalnej Rivijerze. Znajduje się ona na Ilidžy i przylega do Hotelu Hills (hotelowi goście bez wychodzenia z budynku mogą przejść na baseny). Auto można zostawić na bezpłatnym parkingu. Wejście do Rivijery znajduje się w niższym, oszklonym obiekcie, tuż obok hotelu. W środku najpierw trafia się do miejsca, gdzie znajdują się lokale gastronomiczne, strefa do gry w bilard oraz atrakcje dla dzieci. Po prawej stronie zlokalizowana jest kasa oraz bezpośrednie wejście na baseny. Po uiszczeniu opłaty otrzymuje się karty wstępu, które następnie zostawia się w szafkach, z których zabiera się opaskę na rękę z kluczykiem. Szatnie są koedukacyjne, ale jest sporo zamykanych przebieralni dla tych, którzy się bardziej wstydzą.
Zimą udostępnione są baseny znajdujące się pod dachem oraz jeden, bezpośrednio przylegający do budynku term basen zewnętrzny, do którego zjechać można małą zjeżdżalnią lub przejść specjalnym „wodnym” wyjściem. Wewnątrz do dyspozycji jest jeden, spory basen, podzielony tak naprawdę na dwie strefy – w jednej jest sporo atrakcji, takich jak wodospad, sztuczna rzeka, fontanna, latarnia morska, sztuczne drzewa itd., zaś druga jest tego typu elementów pozbawiona. Oczywiście są też jakuzzi, w których można się wymasować i wygrzać, gdyż utrzymywana jest w nich wyższa temperatura, niż w dużych basenach. No właśnie, termy mają temperaturę od 30° C do 34° C, choć muszę przyznać, że nie było mi tam aż tak ciepło, jak choćby w Tatralandii. Marek zdecydował się na krótki pobyt na basenie zewnętrznym, gdzie jednak okazało się, że jest dość zimno, mimo że tego dnia nie było mrozu (padał deszcz), a temp. wody oscylowała wokół 29° C. Ja nie poszłam w ślady mego zahartowanego małżonka i wolałam taplać się pod dachem. Generalnie Termalna Rivijera Ilidža bardzo przypadła nam do gustu, ze względu na jej kameralną atmosferę. Oboje mogliśmy się tam zrelaksować i odpocząć po kilku naprawdę intensywnych dniach. Co więcej, byliśmy tam jedynymi obcokrajowcami, co generalnie w różnych miejscach na Bałkanach nawet zimą wcale nie jest takie proste.
Musimy też dodać, że jednym z ważniejszych pomieszczeń Termalnej Rivijery była… palarnia. W końcu na Bałkanach wszyscy, wszędzie palą, więc w trakcie pobytu w termach nie mogliby zostać pozbawieni możliwości zapalenia. Na szczęścia palarnia była dobrze wentylowana, dzięki czemu zapach papierosów nie roznosił się na resztę obiektu. Obok niej znajduje się także restauracja.
Termalna Rivijera Ilidža nie oferuje tylu atrakcji, co odwiedzone przez nas wcześniej Tatralandia czy Besenova, to muszę przyznać, że zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Na pewno za sprawą tego, że pozwoliła nam zapomnieć o wyjątkowo paskudnej pogodzie, jaka panowała wtedy w Sarajewie i jego okolicach. Musimy jednak podkreślić, że zimą oferuje znacznie mniej rozrywek, niż latem. Bowiem gdy jest ciepło, do dyspozycji gości jest 4600 m² basenów zewnętrznych (w tym basen ze sztucznymi falami), liczne zjeżdżalnie, sztuczna rzeka, trampoliny czy inne atrakcje dla dzieci. Przy okazji dodam jedną rzecz. Gdy w styczniu wrzuciliśmy na facebooka zdjęcia z Termalnej Rivijery, pojawił się komentarz, że jest tam syf, po obiekcie latają gołębie i ogólnie, że miejsce to jest fatalne (opinia ta dot. wizyty w wakacje). My możemy pisać na podstawie naszych doświadczeń. A te są absolutnie odmienne. W Termalnej Rivijerze było czysto, nie latały żadne ptaki, a obsługa na bieżąco sprzątała tak sanitariaty i szatnie, jak i podłogi wokół basenów. Nie mieliśmy powodów do narzekań i stąd możemy Wam Termalną Rivijerę z czystym (dosłownie i w przenośni) sumieniem polecić.
A tak prezentuje się Termalna Rivijera Ilidža w naszej filmowej relacji:
Post Termalna Rivijera Ilidža – lato w środku zimy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Hotel Sunce i Vogošća – dobra baza wypadowa do poznawania Sarajewa i okolic pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę hasło Vogošća, to zapewne wyskoczą Wam informacje, że jest to odrębne miasto. Jednak nawet jej mieszkańcy podkreślają, że obecnie stanowi przedmieścia/dzielnicę podmiejską samego Sarajewa. Vogošća ma też status gminy, posiada swój urząd, którego budynek znajduje się w jej centrum. Oprócz tego znaleźć w niej można przede wszystkim bloki mieszkalne, ale także zakłady produkcyjne, w tym Volkswagen Sarajevo, gdzie produkowane są komponenty podwozia. Vogošća jest doskonale skomunikowana. Znajduje się tuż obok autostrady (prowadzi z niej bezpośredni zjazd) oraz połączona jest szosą M18 z Tuzlą. Vogošćę od centrum Sarajewa dzieli dystans około 10 km. Można go pokonać własnym środkiem transportu, jak i skorzystać z licznych połączeń autobusowych. Realizuje je m.in. firma Centrotrans. Rozkład jazdy znajdziecie na stronie przewoźnika -> KLIK. To czyni Vogošćę doskonałą bazą wypadową do poznawania przede wszystkim okolic Sarajewa, ale także, dzięki bliskości autostrady, również miejsc nieco bardziej odległych. Dodatkowo znajdujące się tu hotele oferują nieco niższe ceny niż te, znajdujące się w centrum stolicy.
Haris od początku naszych rozmów, czy to przez facebooka, czy już twarzą w twarz, cały czas podkreślał, że Hotel Sunce jest rodzinnym biznesem, w który zaangażowana jest spora część jego rodziny. Sam hotel powstał w 2002 roku. Pracuje w nim, oprócz samego Harisa, również jego ojciec, jak i kuzynka, ale także parę innych osób. Jeśli chodzi o klientów hotelu, to są nimi głównie…Polacy. Zwykle przyjeżdżają ze zorganizowanymi wycieczkami, których głównym celem jest Medjugorie. Jednak Hotel Sunce miał okazję także ugościć pewną bardzo wyjątkową grupę naszych rodaków. W 2015 roku zamieszkali w nim kibice Lecha Poznań. Było to o tyle pamiętne wydarzenie, że po meczu z FK Sarajewo doszło do burd między kibicami (a raczej pseudokibicami) obu drużyn, najpierw w centrum miasta, a później na terenie Vogošćy. No wiecie, wieczorem zrobiło się trochę zamieszania. Zabrali część krzeseł i stołów stojących przed budynkiem i zaczęli się tłuc na ulicy z naszymi. Ja byłem w hotelu sam i tak nie do końca wiedziałem, co mam robić. Niemniej byli to naprawdę mili ludzie. Jeśli chcielibyście przeczytać, co dokładnie działo się tej nocy pod hotelem, to odsyłam Was do niniejszego artykułu -> KLIK. Przy okazji dochodzę do wniosku, że takiej formy kibicowania piłkarzom kompletnie nie rozumiem. Ale chyba nie muszę. Niemniej hotel na szczęście zbytnio nie ucierpiał (pomijam trochę rozwalonych krzeseł) i ogólnie cała sprawa rozeszła się po kościach. Kibice, to kibice. Oni już tak mają. No właśnie, szkoda tylko, że postronne osoby muszą ponosić konsekwencje ich wybryków.
Haris – manager Hotelu Sunce napisał do mnie w sierpniu 2017 roku, gdy akurat trwała moja podróż solo po Chorwacji. Zaproponował, abyśmy z Markiem wpadli do niego w odwiedziny, gdy będziemy w Bośni i Hercegowinie. Chciał, żebyśmy przetestowali Hotel Sunce oraz podzielili się naszą opinią na temat tego obiektu z nim i z Wami. Oczywiście w trakcie tej pierwszej rozmowy nie byłam w stanie mu zagwarantować, kiedy dokładnie zawitamy w Sarajewie, ale gdy tylko nasze grudniowo-styczniowe plany się skrystalizowały, ustaliliśmy z Harisem kiedy i na ile do niego przyjedziemy. W hotelu spędziliśmy w sumie 6 nocy i przez ten czas mieliśmy okazje dość dobrze poznać Vogošćę i jej bliższe oraz dalsze okolice. Fakt faktem nasz pobyt zaczęliśmy dość pechowo, bo od najechania na hotelowym parkingu na drut, który wbił się nam w oponę. Mimo tego, że wydawało się, iż opona została przebita i konieczna będzie wizyta u wulkanizatora (był wieczór, 30 grudnia i pracownicy hotelu nie byli pewni, czy 31 grudnia zakłady wulkanizacyjne będą działać), to rano okazało się, że nie mamy flaka i wszystko jest w jak najlepszym porządku. I tak na marginesie, to 31 grudnia wszystkie serwisy ogumienia działały. Hotel Sunce znajduje się pomiędzy główną szosą wiodącą przez Vogošćę, a niewielkim trawiastym wzgórzem z cmentarzem. Niestety widok na to wzniesienie jest przesłonięte zieloną płachtą, w efekcie okna pokoi wychodzących na tę stronę nie mają żadnego widoku. Osobiście wolałabym oglądać cmentarz, ale rozumiem, jaka idea przyświecała właścicielom hotelu. Sam obiekt nie jest może zbyt luksusowy czy nowoczesny, jednak z pewnością jest przytulny. No i zimą macie gwarancję, że tam nie zmarzniecie, gdyż panują w nim iście tropikalne temperatury. Haris tłumaczył nam, że niestety część gości narzeka na zimno, a część na to, że jest za ciepło, a ogrzewanie jest wspólne dla wszystkich. W efekcie my się gotowaliśmy, a wietrzenie pokoju było średnio opłacalne, gdyż otworzenie okna równało się z wpuszczeniem do pokoju ciężkiego od smogu powietrza. Pomijając te niedogodności, to naprawdę w Hotelu Sunce mieszkało nam się dobrze. A w szczególności dobrze nam się tam jadło. W ramach pobytu mieliśmy zapewnione śniadania, które były po prostu kwintesencją Bałkanów. Uštipci, sirnice, gęsty jogurt, grillowane i świeże warzywa, dla mięsożerców kiełbaski, jajka czy parówki, powidła i wiele innych. Generalnie byliśmy zachwyceni i poranki smakowały nam w Hotelu Sunce naprawdę wyśmienicie. Atutem tego obiektu, oprócz dogodnej lokalizacji, prostego dojazdu i pysznego jedzenia, jest fakt, że w bliskim sąsiedztwie znajduje się kilka sklepów, jest też dworzec autobusowy czy stacja benzynowa. Wszystko jest więc pod ręką. Ale co najważniejsze, choć Hotel Sunce jest sporym obiektem, to panuje tam bardzo sympatyczna, praktycznie domowa atmosfera. W efekcie nie czuliśmy się tam, jak w hotelu, a w mniejszym pensjonacie.
Jeśli zdecydujecie się na pobyt na Vogošćy, to zaplanujcie też choćby krótki spacer po okolicy. Ogólnie dominuje tam dość industrialna zabudowa, jednak dzięki okolicznym wzgórzom można liczyć na naprawdę ładne widoki. My niestety przez sporą część czasu mieliśmy smog i mgłę, w efekcie pejzaże były mocno przyćmione.
Dwa, najbardziej intrygujące obiekty Vogošćy znajdują się w swym bliskim sąsiedztwie. Jednym z nich jest wyjątkowo charakterystyczny meczet, zaś drugim Pomnik Poległych Wojowników w Wojnie Wyzwoleńczej (Spomenik i spomen-kosturnica borcima NOR-a). Marek jest fanem profilu na fp Kościoły, które udają kury (nie pytajcie mnie, skąd mu się to wzięło), niemniej kiedy zobaczył bryłę meczetu od razu zaczął się śmiać i gadać coś o kurach. Rzeczywiście budynek ten jest pod każdym względem wyjątkowy. Powstał w 2005 roku, a jego budowa mogła być możliwa dzięki datkom przekazanym przez prywatne osoby. Ma dość futurystyczną bryłę, szklano-metalowy minaret. Niestety meczet trochę niszczeje i chyba brakuje środków na jego regularne remontowanie.
Nieco powyżej meczetu, na trawiastym wzgórzu stoi Pomnik Poległych Wojowników w Wojnie Wyzwoleńczej. Upamiętnia partyzantów pochodzących z terenów Vogošćy, którzy walczyli i zginęli w trakcie II wojny światowej. Pomnik ma obły kształt i z dwóch stron posiada wgłębienia, które przypominają rany. Choć mieszkańcy Vogošćy mawiają, że to nie rany a…kształt samolotu. Poniżej tych wgłębień zobaczyć można płaskorzeźby przedstawiające żołnierzy walczących i cywilów podczas wojny, a także scena spokojnego życia wiejskiego i tańca kolo. Pomnik jest w całkiem dobrym stanie, nie jest pomazany czy zniszczony, a teren wokół niego jest zadbany.
Vogošća to doskonała baza wypadowa do poznawania Sarajewa i okolic. W grudniu/styczniu odwiedziliśmy z niej:
Ponieważ Vogošća znajduje się tuż obok autostrady, to można z niej zrobić jednodniowe wycieczki np. do Konjic, Jablanicy czy Ramskiego Jeziora. A także do wielu innych, ciekawych miejsc. Będąc tam nie wyczerpaliśmy wszystkich możliwości zwiedzania, w szczególności jeśli chodzi o okoliczne góry. Więc choćby z ich powodu mamy tam jeszcze po co wracać! No i oczywiście by odwiedzić gościnny Hotel Sunce oraz Harisa i jego rodzinę
Post Hotel Sunce i Vogošća – dobra baza wypadowa do poznawania Sarajewa i okolic pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie – wspomnienia z 1984 r. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
18 maja 1978 r. Międzynarodowy Komitet Olimpijski podczas posiedzenia w Atenach zdecydował, że XIV Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbędą się w Jugosławii, a dokładniej w Sarajewie. W ten sposób po raz pierwszy państwo komunistyczne stanęło przed szansą zorganizowania zimowych igrzysk. Oczywiście dla Sarajewa była to ogromna szansa, by nie tylko wypromować się w świecie, ale także rozwinąć. Bo generalnie cała infrastruktura, jaka miała służyć rozgrywanym konkurencjom sportowym, musiała tam powstać praktycznie od zera. Warto dodać, że w tym czasie sytuacja gospodarcza Jugosławii nie była zbyt dobra. Szalejąca inflacja i zagraniczne długi nie wróżyły zbyt dobrze olimpijskim inwestycjom. Jednak co ciekawe, wszystkie obiekty zostały zbudowane i oddane do użytku przed czasem. A co m.in. zbudowano w tym czasie? Na przykład tor bobslejowy na stokach góry Trebević, halę Zetra, skocznie na Igmanie czy zupełnie nową infrastrukturę narciarską na stokach Jahoriny i Bjelasnicy. Również stadion Koćevo doczekał się w tym czasie modernizacji, gdyż miała się tam odbyć ceremonia otwarcia. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie rozpoczęły się 8 lutego 1984 i trwały do 19 lutego. Zawodnicy z 49 państw uczestniczyli w 39 konkurencjach w 10 różnych dyscyplinach. Klasyfikację medalową wygrało NRD, na drugim miejscu znalazło się ZSRR, a na trzecim USA.
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie chyba najczęściej kojarzone są z górą Trebević oraz znajdującym się tam torem bobslejowym. Jego betonowa konstrukcja niczym wąż wije się po zalesionym zboczu. Niestety praktycznie od 1984 r. popada w ruinę. Oczywiście dość mocno przyczyniła się do tego wojna oraz oblężenie Sarajewa, które prowadzone było m.in. ze stoków Trebevića. Ten sam los spotkał kolej linową łączącą centrum miasta z punktem widokowym Vidokovac. Jednak Trebevićka žičara jest odbudowywana i jej otwarcie planowane jest na wiosnę 2018 r. Trebević i znajdjący się tam tor bobslejowy odwiedzić warto z kilku względów. Przede wszystkim góra ta oferuje fenomenalne widoki. Z okolic przyszłej, górnej stacji kolejki gondolowej podziwiać można wspaniałą panoramę Sarajewa i okolic. Warto również zdobyć sam szczyt, na który prowadzi kilka wariantów szlaków. Odpocząć można m.in. na Brusie (terenie piknikowo-reakreacyjnym) czy w hotelu i restauracji Pino Nature. Osoby aktywne mogą nie tylko chodzić po górach, ale także zjeżdżać na rowerze po trasach DH. Ciekawą propozycją jest także Sunnyland, gdzie oprócz restauracji znajduje się również tor saneczkowy.
Tego budynku już nie ma, gdyż w jego miejscu powstała górna stacja nowej kolejki gondolowej na Trebević.
Ten mający 2067 m n.p.m. szczyt wznosi się nad Babin do, na południowy zachód od Sarajewa. Podczas Olimpiady gościł konkurencje w narciarstwie alpejskim mężczyzn. Na górze tej poczyniono przed tym sportowym wydarzeniem sporo inwestycji. Przede wszystkim powstała kolejka linowa łacząca Babin do ze szczytem, a u podnóża stoków powstały hotele. Zbudowano także drogę przebiegającą od Hadžići przez płaskowyż obok Igmana, łączącą Sarajewo z Malo Polje, Veliko Polje i Babin Do. Niestety infrastruktura stworzona z myślą o Olimpiadzie została dość mocno zniszczona w trakcie wojny 1992-95. Kolej biegnąca z Babin do na sam wierzchołek góry nigdy nie została odbudowana. Obecnie można się tam dostać zimą, jadąc dwoma wyciągami krzesełkowymi. Z racji tego, że Bjelasnica jest popularnym ośrodkiem narciarskim z roku na rok coraz bardziej się rozwija i stwarza coraz więcej możliwości dla narciarzy i snowboardzistów. Również Babin do dość mocno się zabudowało i rozbudowało.
Bliskim sąsiadem Bjelasnicy jest Igman, znany także pod nazwą Malo Polje. Na początku lat 80. zbudowano tu z myślą o Olimpiadzie dwie skocznie narciarskie: jedna o punkcie K 112 m, zaś druga o punkcie K 90 m, a także wyciąg krzesełkowy. Same skocznie są obecnie w bardzo złym stanie i nie nadają się zbytnio do użytku. Chodzą jednak słuchy, że ZOI’84, czyli spółka, do której należy Bjelasnica, Igman czy stadion Zetra, planuje ich modernizację. Jeśli o wyciąg krzesełkowy chodzi, to cały czas działa i służy narciarzom i snowboardzistom, gdyż na Igmanie znajduje się także typowy stok narciarski.
Tuż obok Igmana rozciąga się spory płaskowyż zwany Veliko Polje. Latem to popularny cel piknikowy i spacerowy, zaś zimą teren chętnie odwiedzany przez narciarzy biegowych. Bo w trakcie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie odbywały się tu konkurencje w biatlonie oraz narciarstwie biegowym (również w tym należącym do kombinacji norweskiej). Okolica ta kojarzona jest także z charakterystycznymi ruinami dawnego hotelu, który powstał tu przed olimpiadą. Jego ponura bryła nie pasuje to rozległych polan i leśnych terenów, ale stanowi smutną pamiątkę po historycznych zawirowaniach.
Jakieś 30 km na wschód od centrum Sarajewa, powyżej miasta Pale, znajduje się drugi, poolimpijski kompleks narciarski, czyli Jahorina. Na jej stokach odbywały się żeńskie konkurencje w narciarstwie zjazdowym. Obecnie jest największym i jednym z prężniej rozwijających się ośrodków narciarskich na terenie Bośni i Hercegowiny. Lokalizacja Jahoriny sprawia, że to miejsce naprawdę godne odwiedzenia. Widoki z Ogorjelicy, a także z niżej położonych stoków czy wzniesień zapierają dech w piersi. Natomiast ilość różnych tras zjazdowych pozwala nie tylko szusować po trasach olimpijskich, ale również stawiać pierwsze, zjazdowe kroki czy szlifować umiejętności.
Hala Zetra, nosząca obecnie nazwę Hali olimpijskiej im. Juana Antonio Samarancha, to obiekt mieszczący w swych wnętrzach m.in. lodowisko, gdzie w trackie Zimowych Igrzysk Olimpijskich odbył się m.in. finał meczu hokejowego. Oczywiście Zetra miała też swoją smutną historię, związaną z oblężeniem Sarajewa. W jego trakcie obiekt ten został doszczętnie zniszczony w wyniku ostrzału. W ocalałych piwnicach stworzono magazyny, a także… kostnicę. Halę odbudowano w 1999 r., a w 2010 r. nadano jej imię zmarłego, hiszpańskiego prezydenta Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, czyli Juana Antonio Samarancha. Dlaczego właśnie jego? Gdyż był osobą silnie zaangażowaną w walkę o pokój na świecie. W trakcie oblężenia Sarajewa odwiedził miasto, by wyrazić swoją solidarność z mieszkańcami. Sarajewianie o tym nie zapomnieli i na jego cześć zmienili nazwę Zetry.
Post Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie – wspomnienia z 1984 r. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Największe zaskoczenia naszego pobytu w Bośni i Hercegowinie przełomu 2017 i 2018 roku pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Blidinje chcieliśmy odwiedzić już jakiś czas temu, ale ciągle nie było ku temu okazji. Aż w końcu nadarzyła się 29 grudnia, tuż po sporym opadzie śniegu jaki nawiedził nieco wyżej położone tereny górskie w Bośni i Hercegowinie. Wyobraźcie sobie, że jedziecie licznymi serpentynami, by po chwili wyjechać na sporych rozmiarów płaskowyż, cały pokryty śniegiem, łącznie z drogą. Hula wiatr, a zza warstwy chmur zaczyna powoli wychylać się słońce. Po 10 min cały krajobraz spowity jest w ciepłym blasku, a niebieskie niebo nadaje całemu krajobrazowi cudownej aury. Kiedy jechaliśmy przez ten teren, czuliśmy się jak bohaterowie Autostrady przez piekło, z tą różnicą, że my byliśmy zachwyceni, bo nie zagrażały nam żadne większe niebezpieczeństwa. Niestety mogliśmy tam spędzić tylko pół dnia, ale już teraz wiemy, że Park Przyrody Blidinje będziemy odwiedzać jeszcze nie raz, zarówno zimą, jak i latem.
Oczywiście już wcześniej wiedzieliśmy, że wokół Sarajewa jest sporo tras górskich. Ale ostatnio odkryliśmy ich mnogość wokół Parku Prirody Skakavac. Pierwszego dnia nowego roku wybraliśmy się na widokowy szczyt
To jedno z nowszych muzeów w Sarajewie, które powstało w 2017 roku. Jeśli byliście w Muzeum Nieudanych Związków w Zagrzebiu, to nie jest Wam obca idea wystawy, na które składają się przedmioty, które zostały przekazane przez darczyńców, którzy również postanowili podzielić się historiami związanymi z tymi rzeczami. War Childhood Museum skupia się na historiach osób, które w trakcie wojny na terenie Bośni i Hercegowiny były dziećmi lub nastolatkami Całość tworzy przejmujący obraz dorastania w kraju, na który ciągle spadały pociski. Docelowo War Childhood Museum ma koncentrować się na dzieciństwie w trakcie wojny nie tylko w kontekście Bałkanów. Już w tym roku ma powstać wystawa na temat dzieciństwa w Syrii.
A docelowo Jahorina Express. To najnowsza, narciarska inwestycja w Bośni i Hercegowinie, a dokładniej w Gornje Pale, gdzie powstała pierwsza w tym kraju kolej gondolowa. Krótka, bo krótka, ale jest i docelowo ma stać się częścią dużego projektu. Projektu, który okolice Pale ma bezpośrednio połączyć z Jahoriną. W efekcie będzie można jeździć w dwóch ośrodkach narciarskich jednocześnie, korzystając z systemu łączących go wyciągów. Co ciekawe Ski Centar Ravna Planina powstała wysiłkiem i nakładem finansowym firmy Majnex – rodzinnego przedsiębiorstwa z Pale, którzy do całego projektu podeszli nie dość, że z zapałem, to jeszcze z dużą liczbą pomysłów. Bo ośrodek ma działać zarówno zimą, jak i latem (w letnich miesiącach ma służyć pieszym i rowerzystom), ma w nim powstać spory hotel (póki co jest tam duża, świetnie urządzona restauracja na dole i mniejsza knajpka przy górnej stacji gondoli) oraz planują masę innych inwestycji. Kiedy Ravna połączy się z Jahoriną? Tego niestety nie wie nikt, bo wszystko zależy od właścicieli tego drugiego ośrodka, którzy coś tam marudzą. Ale Majnex jest tak naprawdę gotowy do stawiania kolejnej gondoli, czeka tylko na zielone światło. Więc tak – Ravna Planina jest ogromnie zaskoczyła zarówno jako inwestycja, jak i wyjątkowo przyjazne i widokowe miejsce.
Już na finiszu naszego pobytu w Bośni i Hercegowinie odwiedziliśmy twierdzę znajdującą się w Gornji Srebrenik. Kilkakrotnie trafiliśmy w sieci na niesamowite ujęcia z drona, przedstawiające tę niesamowitą twierdzę. Ale to, co zobaczyliśmy na żywo przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Jej położenie, widoki wokół i fakt, że mieliśmy tam jakieś 17 stopni na plusie sprawiły, że nie mogliśmy przestać się zachwycać.
A jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądał cały nasz pobyt w Bośni i Hercegowinie, to obejrzyjcie nasze filmowe podsumowanie wyjazdu. Będziemy wdzięczni za każdą łapkę w górze oraz subskrypcje kanału
Post Największe zaskoczenia naszego pobytu w Bośni i Hercegowinie przełomu 2017 i 2018 roku pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Jadąc przez Bośnię i Hercegowinę dość szybko można zauważyć, jak szalenie różnorodne są jej krajobrazy. Przemierzając ją od strony Trebinje trafia się na suche, kamieniste wzgórza i zielone, porośnięte winnicami doliny. W okolicach Konjic natkniemy się na strzeliste szczyty gór Prenji, gdzie nawet latem, w niektórych kotlinach zalegają łachy śniegu. Sąsiedztwo Sarajewa, to głównie lesisto-trawiaste pasma górskie, poprzecinane mniej lub bardziej głębokimi dolinami. Bliżej granicy z Chorwacją teren jest dużo mniej pofałdowany i wypiętrzony. Jeden kraj, a można by zebrać krajobrazy przypominające te ze Szwajcarii, Tatr Polskich i Słowackich czy Dolomitów. Tak naprawdę gdzie by się nie pojechało, to jest pięknie i ciekawie.
Jeśli nie przepadacie za zwiedzaniem miast, to w Bośni i Hercegowinie zrobicie wyjątek od tej reguły. Dlaczego? Tamtejsze miasta mają niepowtarzalny czar, atmosferę i urok, obok których po prostu nie da się przejść obojętnie. Sarajewo, czyli stolica Bośni i Hercegowiny, zostało mocno zniszczone w trakcie wojny, której ślady wciąż noszą niektóre budynki. Obecnie jednak znów tętni życiem, które koncentruje się wokół Baščaršiji, czyli głównego bazaru, jak i ulicy Ferhadija. Liczne punkty widokowe pozwalają zachwycić się pięknem jego lokalizacji, które jeszcze nie tak dawno, stanowiło jego przekleństwo. Mostar również naznaczony jest wojenną historią, jednak podobnie jak Sarajewo, stanęło na nogi i pięknem swej starówki kusi turystów z całego świata. A celem wielu osób jest zobaczenie śmiałków skaczących do Neretwy wprost z kamiennego Starego Mostu. Fani wina i dobrego jedzenia powinni udać się do Trebinje, gdzie znaleźć można kilka niezłych winiarni (w tym wybitną Vukoje), sporo dobrych restauracji oraz odbywający się na placu pod platanami targ, gdzie nabyć można wyśmienite sery, owoce i warzywa, miody czy rakiję.
Jeśli jednak zmęczą Was miasta, szybko będziecie mogli się od nich odciąć. W Bośni i Hercegowinie bez trudu znajdziecie wiele dziewiczych miejsc, do których mało kto dociera. Oczywiście wybierając się w część z nich należy pamiętać o wciąż realnym zagrożeniu minami. Kraj ten bowiem ciągle nie uporał się z tym problemem. Jednak udając się np. w okolice Lukomiru czy w pasmo Visocicy możecie mieć pewność, że na zaminowane tereny nie traficie. I będziecie mogli rozkoszować się niesamowitymi wprost widokami oraz podziwiać praktycznie nietkniętą przez człowieka przyrodę.
Turystyka aktywna, czyli połączenie aktywności sportowych z typowym zwiedzaniem, z roku na rok zyskuje na popularności. Bośnia i Hercegowina jest bez wątpienia idealnym kierunkiem do jej realizacji. Jazda na rowerze, trekking, rafting, kanioning, jazda konna, narciarstwo zjazdowe, wędrówki w rakietach śnieżnych – to tylko niektóre z aktywności oferowanych przez ten bałkański kraj. Możliwości jest wiele, a liczne agencje turystyczne ułatwiają ich zorganizowaniu.
Przyjęło się, że na Bałkany jeździ się latem, bo wtedy najpełniej można skorzystać z atrakcji tego regionu. Jednak prawda jest taka, że wszystkie kraje Półwyspu, a przede wszystkim Bośnia i Hercegowina, są świetnym kierunkiem podroży, bez względu na porę roku. Jedne z piękniejszych zim, jakie mieliśmy okazję oglądać na przestrzeni ostatnich kilku lat, to te, na jakie trafiliśmy właśnie w Bośni i Hercegowinie. Sarajewo przykryte śnieżną pierzyną czy wodospad w Jajce, który tworzył wokół siebie lodową krainę, na długo zapadły nam w pamięć. Dodatkowo, poza letnim sezonem, w kraju tym spotkamy znacznie mniej turystów, a wiele miejsc będziemy mogli oglądać w zupełnej samotności.
Nie ważne, czy do Bośni i Hercegowiny udacie się z wycieczką zorganizowaną (np. tak jak moi rodzice, którzy na jedną ze swoich pierwszych, bałkańskich wypraw udali się z Biurem Podróży Rainbow), czy na road trip lub w samotną podróż. Bez względu na to, jaki jest Wasz styl zwiedzania, na pewno będziecie mogli czerpać garściami z doświadczeń, jakie tu na Was czekają. I uwierzcie nam na słowo – będziecie chcieli więcej i więcej, bo apetyt na Bośnię i Hercegowinę rośnie w miarę jedzenia, to znaczy podróżowania!
Wpis powstał we współpracy z Rainbow.
Post Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Trebević Vrh bardzo aktywnie: trekking i DH pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Po pobycie w Lukomirze przenieśliśmy się do Sarajewa. Przedostatni dzień naszej majówki, czyli sobotę, postanowiliśmy spędzić na stokach Trebevića. Ja na trekkingu, Marek na rowerze, natomiast Marta z Przemasem na krótkim spacerze. 1/2 naszej ekipy zdecydowała bowiem szybciej wyruszyć w drogę powrotną do Polski (mimo tego, że wyjechali dobre kilka godzin przed nami z Sarajewa, to ostatecznie się okazało, że gdy udaliśmy się w ich ślady, mieliśmy do nich tylko kilkadziesiąt minut straty). Pogoda tego dnia była w stolicy Bośni i Hercegowiny dość dziwna. W mieście, po piątkowych burzach było dość parno, lecz nawet słonecznie. Niestety Trebević Vrh skryty był w chmurze. Jadąc w okolice hotelu Pino Nature, skąd zaczynają się szlaki piesze oraz trasy DH, liczyliśmy, że się rozpogodzi. Oczywiście pogoda miała swoje plany i gdy wyruszałam na szlak, mgła otaczała mnie z każdej strony. Na szczęście Marek wcisnął mi go ręki GPS-a, gdyż szybko się miało okazać, że bez dobrej nawigacji nie mam co myśleć o zdobyciu szczytu. Generalnie, mimo że szlak na Trebević Vrh jest jednym z popularniejszych w okolicy, to jest on oznaczony dość słabo. Mam na myśli wariant idący na prawo od szczytu, przechodzący obok Napretkov Dom, Izvori Tri Budalasa i Dobre Vode (gdzie znajdują się ruiny dawnego schroniska), a następnie wspinający się na wierzchołek granią, znaną nam z zimy.
Napretkov Dom przy którym osaczyły mnie na chwilę trzy bezdomne psy
Mapa – mało poręczna, ale zawsze coś!
Na szlaku
Tu wystraszyłam się kukułki
Przez całą drogę idę kompletnie sama. Mgła, cisza i nieco mroczny las sprawiają, że gdy nagle słyszę głos kukułki, prawie dostaję zawału. Później przecinam w trzech miejscach trasy do DH, ale małżonka nie spotykam (gdyż jak się okazało, jeździł w nieco niższych partiach góry).
Trasy do DH są dobrze widoczne i specjalnie oznaczone, by turyści piesi nie wchodzili na nie.
Gdy jestem na grani prowadzącej na szczyt, na chwilę mgła się przerzedza i udaje mi się zobaczyć łąki położone w dole oraz zarys okolicznych wzgórz. Ale to by było na tyle. Dobrze, że mam pamięć fotograficzną i byłam w stanie odtworzyć sobie widoki, jakie mieliśmy stamtąd w zimie. Na szczycie siedzę jakieś 30 min. Dalej jestem sama, ale przynajmniej teraz nie straszą mnie kukułki.
Na dół postanawiam zejść inną trasą, która wiedzie sporymi zakosami aż do Brusa. W trakcie wędrówki zaczynam spotykać pierwszych turystów. Starsze małżeństwo na chwilę mnie zatrzymuje i bardzo się dziwi temu, że jestem sama. „Jak to? Nikt ci nie towarzyszy? To niebezpieczne! I byłaś już na szczycie? O której wyruszyłaś, że już stamtąd schodzisz?” Zasypana gradem pytań i wątpliwości tłumaczę, że dużo się sama włóczę po górach, a na szczyt weszłam rano, gdy nikt jeszcze nie myślał o jego zdobywaniu z powodu mgły. Starsi państwo dalej się dziwią temu, że nie boję się sama zapuszczać w góry, ale na pożegnanie mnie przytulają i życzą wszystkiego, co najlepsze. Kiedy docieram na Burs pogoda diametralnie się zmienia. Mgła nagle gdzieś znika, ustępując miejsca mocnemu, prażącemu słońcu. Korzystając z okazji idę na Vidokovac, w miejscu, gdzie ma się kończyć nowa stacja kolejki gondolowej. Żadne prace związane z tą inwestycją się tam nie toczą, natomiast ja mogę podziwiać rozległą panoramę Sarajewa i okolic, niemalże jak z lotu ptaka.
O trasie DH na Trbević Vrh wiedziałem wcześniej, ponieważ kiedyś mignęły mi w internecie informacje o rozgrywanych tam zawodach. Później jeżdżąc w Chorwacji razem z lokalnym pasjonatem tego sportu, usłyszałem od niego, że Treba DH (bo tak nazywa się ta trasa) jest jedną z najlepszych na całych Bałkanach. Po takiej rekomendacji stwierdziłem, że muszę ją zobaczyć i ocenić samemu. Niestety podczas naszej majówki w okolice Sarajewa dotarliśmy na końcówce i nie miałem dużo czasu, a dodatkowo w nocy mocno padało, przez co po dotarciu na miejsce okazało się, że las spowiła gęsta mgła i wszędzie płyną potoki wody. Ani ja, ani mój rower nie bardzo byliśmy przygotowani na błotne warunki, no ale mimo to postanowiłem sprawdzić tę trasę. Ruszyłem z głównego parkingu obok hotelu Pino Nature, gdzie według aplikacji Trailforks odbijał jeden wariant trasy zjazdowej. Podchodząc, od razu w oczy rzuciły się widoczne tabliczki informujące o tym że znajduję się na trasie zjazdowej oraz aby zachować ostrożność. To bardzo ważna informacja dla turystów pieszych, aby mogli uniknąć kolizji z pędzącymi rowerzystami. Podchodząc od samego dołu byłem w stanie dokładnie obejrzeć wszystkie przeszkody na trasie, zarówno te naturalne, czyli korzenie, kamienie, oraz te zbudowane przez konstruktorów trasy, czyli profilowane zakręty, oraz kładki, hopy i dropy. Trasa jest niesamowicie długa i można ją podzielić na parę sekcji. Zjeżdżając z kładki startowej trafiamy na kamienisty odcinek, który musimy płynnie przejechać, aby utrzymać dobrą prędkość, następnie wjeżdżamy na również kamienisty, ale bardzo stromy i techniczny fragment. Potem zjeżdżamy w teren, gdzie nachylenie stoku jest mniejsze i kamienie ustępują wszędobylskim korzeniom oraz glinianemu podłożu. Tutaj na trasie aby utrzymać odpowiednie tempo jazdy oraz zwiększyć jej atrakcyjność znajdziemy dużo kładek, hopek, oraz profilowanych zakrętów. Ostatni fragment poprowadzony jest płynnie tak, aby utrzymać jak największą prędkość aż do wylotu na polanę, na której znajduje się ostatni skok, a zaraz za nim meta. Przy warunkach jakie panowały i ilości błota na dole, oraz przez to, że nie miałem opon na błoto zdecydowałem na początku trzymać się wyższych, bardziej kamienistych partii, ale w ciągu dnia, z racji poprawiającej się pogody, również trasa w dolnych częściach zaczynała przesychać. Mniej więcej w połowie góry natrafiłem na ekipę rowerową, która siedziała przy największej przeszkodzie na trasie czyli dropie nad drogą (tzw. road gap). Chłopaki pomogli mi z doborem odpowiedniej prędkości na tę przeszkodę oraz podpowiedzieli, żebym jechał na dół, bo właśnie dzisiaj mają tu rozpoczęcie sezonu i przy mecie jest impreza z grillem i muzyką. Posłuchałem więc rady i pognałem w dół.
A tak w wersji filmowej wyglądała trasa na Trebević Vrh
A tam faktycznie trwała impreza organizowana przez lokalną ekipę Savages Crew z Sarajewa, która jest też konstruktorem tej trasy. Panował tam swobodny klimat, ponieważ nie były to żadne zawody, tylko luźne jazdy dla wszystkich chętnych. Trasa ta nie jest obsługiwana przez żaden wyciąg, więc bardzo ucieszył mnie fakt, że mają zorganizowane busy, które wywożą rowerzystów wraz z ich sprzętem na górę. Uczestników w sumie było ok. 30. Po rozmowie z lokalnymi zjazdowcami, którzy wprowadzili mnie trochę w tamtejsze realia, dowiedziałem się, że w Bośni, ale też i na całych Bałkanach jest to sport bardzo niszowy, co w dużej mierze spowodowane jest wysokimi kosztami sprzętu oraz małą liczbą miejsc przystosowanych do takiej właśnie jazdy. Ale po za tym otwarciem sezonu, na którym znalazłem się zupełnie przez przypadek, co roku organizowane są zawody o nazwie Treba DH i dzięki wysiłkom Savages Crew w zeszłym roku otrzymały one oficjalnie rangę UCI C3 (zawody, w których można uzyskać punkty wliczane do Pucharu Europy). Zawody planowane na ten rok odbędą się 19-20.08.2017 i otrzymały kategorię UCI C2 (Puchar Europy w DH)! Jeśli, ktoś akurat będzie w okolicy, np. z okazji „Sarajevo Film Festiwal”, to może załapać się także na dobre, rowerowe widowisko. Trasa na te zawody będzie trochę zmieniona, start będzie przesunięty jeszcze bliżej szczytu Trebević Vrh i powstanie nowy odcinek, a pracę nad nim już trwają. Po aktualne informacje o trasie odsyłam na savagescrew.com. Jeśli będziecie chcieli pojeździć, to w weekendy z ładną pogodą zazwyczaj organizowany jest bus, który wywozi rowerzystów na szczyt. Zapalonym zjazdowcom polecam, ponieważ jest to bardzo długa (najlepszy czas na zawodach to ponad 5 min!), ale fajna, zróżnicowana, płynna no i ciekawa trasa!
Podczas otwarcia sezonu na Trebević Vrh
Z Savages Crew
Post Trebević Vrh bardzo aktywnie: trekking i DH pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post „Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie” Hervé Ghesquière, czyli spojrzenie na współczesną Bośnię i Hercegowinę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Zanim przejdę do meritum, czyli do samej książki, nie mogę nie wspomnieć choć trochę o jej autorze. Hervé Ghesquière to dziennikarz wojenny, który dla francuskich mediów relacjonował konflikty m.in. z byłej Jugosławii, Kambodży, Iraku czy Afganistanu. W 2009 roku wraz z innym, francuskim dziennikarzem został porwany przez talibów w Afganistanie, przez których przetrzymywany był ponad półtora roku. Będąc w niewoli rozmyślał o swym dotychczasowym życiu reporterskim i doszedł do wniosku, że jeśli tylko uda mu się uwolnić, to powróci do Sarajewa oraz Bośni i Hercegowiny, by zobaczyć, co się tam zmieniło. Udało mu się to w 2015 roku, a swoje spostrzeżenia i przemyślenia spisał na kartach książki „Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie”.
Hervé Ghesquière przebywał w Bośni i Hercegowinie jeszcze przed wybuchem konfliktu, zwanego „wojną ojczyźnianą”. W kwietniu 1992 roku udało mu się, dzięki długiej obserwacji i dozie sprytu, porozmawiać osobiście z Radovanem Karadżićem.
Na ogromnym stole rozłożona była wielka mapa. Karadżić wziął ołówek i zaczął kreślić długie linie. Na moich oczach rysował Bośnię ze swoich marzeń, czysty etnicznie kraj, którego 60% zajmowaliby Serbowie. Beznamiętnie przesuwał narody niczym zwykłe pionki na szachownicy, wydawało się, że przed sobą ma jedną z gier strategicznych, które wyciąga się w deszczowe dni. Potem wyjaśnił mi rzeczowo, że jego plan jest możliwy do zrealizowania. (s.18)
I choć francuskiemu dziennikarzowi początkowo wydawało się, że Karadżić dzieli się z nim swoimi fantasmagoriami, to dość szybko okazało się, że swój szalony plan postanowił wcielić w życie. A Europa oraz reszta świata miała się temu przyglądać z boku, uważając, że to problem krajów bałkańskich, który ich kompletnie nie dotyczy. Hervé Ghesquière w trakcie wojny stacjonował w Sarajewie, ale nie mieszkał w Hotelu Holiday Inn, jak wielu międzynarodowych korespondentów, lecz w sporo tańszym Hotelu Europe. Obecnie jest to nowoczesny i elegancki obiekt, lecz 20 lat temu oferował dużo niższy standard i sporo niższe ceny. Po mieście przemieszczał się swoim małym peugeotem 205, słuchając na okrągło piosenki The Show Must Go On, robiąc wszystko, by nie dać się ustrzelić snajperom. Wtedy nie miał zbytnio czasu, by zagłębić się w naturę konfliktu toczącego się na Bałkanach. Lecz po 20 latach postanowił do Bośni i Hercegowiny wrócić, by zrozumieć to, co się stało oraz sprawdzić, jak obecnie radzi sobie ten kraj.
W tych dwóch słowach zamknąć można współczesny obraz Bośni i Hercegowiny, jaki rysują przed dziennikarzem jego kolejni rozmówcy: przyjaciele sprzed lat, osoby napotkane przypadkiem oraz ci, którzy w konflikcie na Bałkanach brali czynny udział. Dodatkowo Hervé Ghesquière przygląda się strukturom samego kraju i to, co widzi, nie wzbudza jego entuzjazmu.
W praktyce Bośnią nie da się rządzić. Kraj jest spiętrzeniem niespójnych struktur. Federacją rządzą trzej prezydenci – Boszniak, Serb i Chorwat, którzy rzadko są tego samego dania. Do tego dochodzi jeszcze Rada Ministrów i dwa zgromadzenia. Republika Serbska i Federacja Bośni i Hercegowiny świadomie odwracają się od siebie plecami i samodzielnie rządzą swoimi terytoriami. Mają też swoich ministrów i zgromadzenia. Wreszcie, co jeszcze bardziej komplikuje sytuację, federacja podzielona jest na dziesięć kantonów, zamieszkanych przez ludność w większości boszniacką, w większości chorwacką lub mieszaną, rządzonych w myśl czysto nacjonalistycznych interesów. Kantony mają szersze kompetencje niż władza centralna w dziedzinie edukacji, gospodarski, ochrony zdrowia, policji i wymiaru sprawiedliwości. (s. 43)
Na pierwszy rzut oka Bośnia i Hercegowina wydaje się być krajem, który w miarę się rozwija. Owszem, są regiony, jak te w okolicach Derventy i Bosnianskiego Brodu, gdzie jadąc główną szosę w stronę granicy z Chorwacją, widzi się mnóstwo opustoszałych, zrujnowanych budynków. Kiedyś na terenie tym żyli Boszniacy, lecz obecnie znajduje się on w obrębie Republiki Serbskiej i wiele rodzin po prostu nie zdecydowało się tam powrócić. Jednak jeśli spojrzy się na Sarajewo, to widzi się tętniące życiem miasto, pełne ludzi z różnych zakątków świata, zadbane, gdzie tylko w niektórych miejscach dostrzec można ślady dawnego konfliktu. Z drugiej strony Bośnia i Hercegowina ma ponad 30% poziom bezrobocia, sporo, w szczególności młodych osób ucieka za lepszym bytem poza granice kraju, służba zdrowia kuleje, politycy i wszelkiego rodzaju służby porządku publicznego są skorumpowani. Całość tworzy mocno chaotyczną mieszankę, która na przyszłość nie wróży niczego dobrego.
Bo wciąż tkwią bardzo mocno w umysłach mieszkańców Bośni i Herceogwiny. I to zarówno u dorosłych, jak i bardzo młodych ludzi, którzy urodzili się już po wojnie. Autor z przerażeniem odkrywa, że młodzież powiela ksenofobiczne i nacjonalistyczne przekonania swych rodziców. Dodatkowo przyczynia się do tego szkolnictwo, gdzie Boszniacy, Chorwaci i Serbowie uczą się osobno. Nawet jeśli chodzą do jednej szkoły, to mają osobne zajęcia i generalnie jedynie mijają się na korytarzach, nie wchodząc zbytnio w jakiekolwiek interakcje. Oczywiście zdarzają się odstępstwa od tego stanu rzeczy, co podkreśla Hervé Ghesquière, jednak zdają się one jedynie potwierdzać smutną regułę. Ostatnio mieliśmy sporo okazji do rozmów z młodymi ludźmi. Większość z nich nie chciała dyskutować o wojnie w myśl zasady: „Pamiętamy o niej, wiemy, że się odbyła, ale chcemy iść na przód, patrzeć w przyszłość, a nie ciągle zwracać się ku przeszłości.” Mają jednak świadomość, że to z czym zmaga się ich kraj, jak i to z czym sami się zmagają, jest pokłosiem wojny. Narzekają więc na niski poziom wyższego szkolnictwa, brak perspektyw rozwoju, niskie płace i wszechobecną na każdym szczeblu życia korupcję. Z drugiej wszyscy, jak jeden mąż powtarzają, że kochają Bośnię i Hercegowinę, chcą dla niej jak najlepiej i wierzą, że kiedyś będzie dobrze.
Książkę Hervé Ghesquière czytałam akurat w drodze powrotnej z Sarajewa do Polski. Po intensywnym pobycie w Bośni i Hercegowinie, pełnym pozytywnych emocji i doświadczeń, lektura ta dość mocno mnie zasmuciła. Oczywiście nie jest tak, że jeżdżąc do Bośni i Hercegowiny mieliśmy/mamy wyidealizowany obraz tego kraju. Jesteśmy świadomi, że to bałkańskie państwo czeka bardzo długa droga do względnej normalności. Lektura książki Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie po prostu dosadniej podkreśliła to, co i tak już wcześniej wiedzieliśmy. Dobrze nie jest. Ale może być dobrze. Nadzieja tkwi w młodym pokoleniu, które jeśli zacznie myśleć samodzielnie i przestanie opierać swojego światopoglądu na nacjonalistycznym bełkocie polityków/autorytetów/rodziców, to ma szansę pchnąć Bośnię i Hercegowinę ku lepszemu. Problem jest jednak taki, czy znajdzie się na tyle dużo osób, które będą chciały faktycznie coś zmienić. Bo może rany i zadry są już tak głębokie, zarówno w starszym, jak i młodszym pokoleniu, że nie uda się nic zrobić?
Najgorszym scenariuszem byłaby nowa wojna. Najlepszym mógłby być ostateczny zryw i prawdziwa chęć współdziałania. Bośnia ma jeszcze wybór, potem będzie już za późno.
Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2017 rok
Post „Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie” Hervé Ghesquière, czyli spojrzenie na współczesną Bośnię i Hercegowinę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkańska Majówka w telegraficznym skrócie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Generalnie zakładaliśmy, że całą majówkę spędzimy w Bośni i Hercegowinie. Jednak podobnie jak i w Polsce, również tam pogoda pod koniec kwietnia zrobiła wszystkim figla. W górach spadło sporo śniegu i warunki zrobiły się dość trudne. Z tego też powodu zdecydowaliśmy się pierwsze 3 dni spędzić w Chorwacji, na zaprzyjaźnionym Campingu Rio w Delcie Neretwy. We wtorek, po sprawdzeniu prognoz, postanowiliśmy przenieść się do Bośni i Hercegowiny. Nie udało nam się zrealizować wszystkich planów na rowerowe i trekkingowe wycieczki, bo w górach wciąż było sporo śniegu, ale tak czy inaczej dużo zobaczyliśmy i zrobiliśmy.
Tym razem nasza wyjazdowa ekipa była nieco większa niż zwykle. Oprócz mnie i Marka na Bałkańską Majówkę zdecydował się znany Wam już z bloga Przemas, który spędzał z nami Sylwestra 2015/16, a także majówkę rok temu. Oprócz niego dołączyli do nas również Marta i Marek z bloga Pełną Parą. Generalnie cała nasza piątka świetnie się zgrała i wszyscy bawili się rewelacyjnie. A o to generalnie chodzi!
Poniżej znajdziecie telegraficzny skrót naszej Bałkańskiej Majówki z podziałem na dni. Już wkrótce będziemy ze szczegółami relacjonować Wam nasz pobyt na Bałkanach. Na pewno znajdziecie garść nowych, podróżniczych inspiracji, które przydadzą Wam się w trakcie planowania wakacyjnych wyjazdów.
Skoro świt wyruszamy z Kielc w stronę Chorwacji. Jedziemy przez Czechy, Słowację i Węgry. W Chorwacji częściowo omijamy autostrady, gdyż nieco podrożały względem zeszłego roku. M.in. dlatego robimy sobie krótką przerwę w Slunj.
Z piątku na sobotę pogoda w Chorwacji była dość dynamiczna. W Delcie Neretwy wiało i lało, więc pierwszego dnia pobytu udaliśmy się do Splitu, gdzie według prognoz szybciej miało się rozpogodzić. I rzeczywiście trafiliśmy na słoneczną aurę, a miasto mogliśmy zwiedzić z perspektywy naszych dwóch kółek. Wieczorem na Campingu Rio dołączyła do nas reszta naszej ekipy, czyli Przemas oraz Marta z Markiem.
Niedzielę spędziliśmy w najbliższych okolicach campingu, czyli w Delcie Neretwy oraz Blace. Późnym popołudniem udaliśmy się nad Jeziora Bacińskie, gdzie z Markiem zrobiliśmy sobie przejażdżkę rowerową, Przemas biegał, a Marta z Markiem spacerowali. Wieczorem zostaliśmy zaproszeni przez Beatę i jej partnera Ivana na tradycyjne palenie ognisk na wzgórzach.
Święto pracy spędziliśmy bardzo pracowicie. Czteroosobową ekipą w składzie ja, Przemas, Marta i Marek udaliśmy się na trekking na szczyt Sybenik, skąd niczym z lotu ptaka mogliśmy podziwiać Makarską Riwierę. W tym czasie Marek testował trasy DH w Drveniku, które pokazał mu jeden z lokalnych entuzjastów sportów rowerowych.
Żegnamy się z Chorwacją i przenosimy się do Bośni i Hercegowiny. Podążamy wzdłuż Neretwy, odwiedzając kilka znanych nam już miejsc, które jednak chcieliśmy pokazać reszcie naszej ekipy. Zajrzeliśmy zatem do zatłoczonych Wodospadów Kravica, do urokliwego Pocitejl, upalnego Mostaru oraz cudownie położonej Jablanicy. Naszą podróż zakończyliśmy nad Jeziorem Boracko powyżej Konijc.
Rano od naszej ekipy odłącza się Marek z bloga Pełną Parą, który musi wracać do Polski. Nasza czteroosobowa grupa wyrusza po 10 na rafting na Neretwie, zorganizowany przez naszą zaprzyjaźnioną agencję turystyczną Visit Konjic. Myślałam, że rafting nie jest dla mnie, ale powiem szczerze, że po tym spływie mam ochotę na więcej! Wieczór spędzamy nad Jeziorem Boracko.
Rano na chwilę nasza ekipa się rozdziela. Marta z Przemasem jadą w góry Prenj, my natomiast wyruszamy w stronę Lukomiru, podążając najpierw wzdłuż Doliny Neretwy, a następnie trasą z Odžaci do Šabići. Przy okazji robimy trekking na szczyt Dzamija, z którego rozciąga się fenomenalny widok na Lukomir, Bjelasnicę oraz Trebević. Wieczorem docieramy do Lukomiry, gdzie dzięki Visit Konjic mamy załatwiony nocleg w ich pensjonacie Natura AS. Później dołącza do nas Marta z Przemasem.
Prognozowane załamanie pogody niestety się sprawdza. Nad Lukomir nadciągają ciemne chmury, z których zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Mimo planów rowerowych i trekkingowych musimy uciekać do Sarajewa. Tam na szczęście pogoda dopisuje, choć wieczorem dopadają nas burze.
Ostatni dzień pobytu na Bałkanach spędzamy na stokach Trebevića. Ja udaję się na trekking spod hotelu Pino Nature, natomiast Marek decyduje się przetestować trasy DH, które poprowadzone są na zboczach tej góry. Kompletnie przez przypadek trafiamy na rozpoczęcie sezonu zjazdowego, organizowane przez Savages Crew – ekipę odpowiedzialną za budowanie tras na Trebeviću oraz przygotowanie zawodów. Późnym popołudniem wyruszamy w stronę Polski i nocujemy w miejscowości Tata na Węgrzech.
Do kraju wracamy przez Węgry i Słowację. W tej ostatniej zatrzymujemy się na chwilę w Bike Park Kalnica, gdzie robimy sobie mały spacer. Przy okazji zakochujemy się w tamtejszej okolicy i rozważamy spędzenie tam długiego weekendu czerwcowego.
Tak w skrócie wyglądała nasza Bałkańska Majówka. Mamy nadzieję, że zaostrzyliśmy Wasz apetyt na relację z tych kilku dni, które spędziliśmy na Bałkanach. Będzie się działo, będzie sporo zdjęć oraz filmów, które powinny Was zainspirować do aktywnego wypoczynku w Chorwacji oraz Bośni i Hercegowinie.
Post Bałkańska Majówka w telegraficznym skrócie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>