Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Sinjajevina – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Sinjajevina – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Sinjajevina – miłość, która przetrwała siedmioletnią rozłąkę http://balkany.ateamit.pl/sinjajevina-milosc/ http://balkany.ateamit.pl/sinjajevina-milosc/#respond Sun, 03 Dec 2017 17:46:53 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=11085 Jak to jest wrócić do miejsca, które pokochało się 7 lat temu i przez tych 7 lat nie miało się możliwości w nie powrócić?

Post Sinjajevina – miłość, która przetrwała siedmioletnią rozłąkę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Moją pierwszą górską miłością są Tatry, zaś drugą góry Sinjajevina w Czarnogórze. I o ile w tych pierwszych jestem w stanie bywać przynajmniej raz do roku, o tyle na wizytę w tych drugich musiałam czekać aż 7 długich lat. Kompletnie się nie składało, by w nich ponownie zawitać, aż w końcu udało się to w sierpniu 2017 roku. Jak było? Przekonajcie się sami.

Prolog

Siedzę na kamieniu opierając się plecami o ogrodzenie kościółka Rużica. W tym samym czasie Marek krąży po okolicy z aparatem. Próbuję uspokoić i wyrównać oddech. W oczach mam łzy. Z jednej strony są to łzy wzruszenia, z drugiej zaś wściekłości. Wykończyło mnie bowiem wyjątkowo strome podejście do kościółka, które musieliśmy pokonać wraz z rowerami. Z drugiej zaś strony ogromnie się cieszę, że znalazłam się po 7 latach w miejscu, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Odganiam więc złe myśli, wystawiam spoconą twarz do słońca i uśmiecham się do gór Sinjajevina.

7 lat temu…

Wszystko zaczęło się 7 lat temu, we wrześniu. Wraz z moim przyjacielem Tomaszem, kompletnie przez przypadek, wylądowaliśmy w górach Sinajajevina. Jeszcze kilka dni temu nie mieliśmy bladego pojęcia o ich istnieniu. A pewnego dusznego, wrześniowego popołudnia gubiliśmy się wśród ich łagodnych, trawiastych zboczy usianych głazami. Szybko zorientowaliśmy się, że trafiliśmy do wyjątkowego miejsca, gdzie żyją gościnni pasterze, gdzie stada owiec i kóz przemierzają dzielnie górskie ostępy, a widoki po prostu obezwładniają. Po horyzont tylko góry. A w tym wszystkim my – dwie osoby, które w ogóle nie planowały się tutaj znaleźć. Oczarowani urokiem Sinjajeviny podczas jednego wyjazdu wróciliśmy do niej dwa razy. Jednak niedosyt pozostał. I jego efekt odczuwali później moi znajomi oraz Marek, którzy przez 7 lat wysłuchiwali ode mnie, jakie to góry Sinajejevina są niesamowite. Na szczęście, przynajmniej mój małżonek, już wkrótce miał zrozumieć, skąd wzięło się u mnie zamiłowanie właśnie do tego masywu w Czarnogórze.

Pierwsza próba

Jedziemy z Podgoricy w stronę Kolasina, mając po naszej prawej ciągnącą się wzdłuż górskiego zbocza trasę czarnogórskiej kolei z Baru. Jest późne popołudnie, a my wcale nie mamy pewności, czy uda nam się wjechać Kianką w pasmo Sinjajeviny. Chcemy spróbować trasy, którą 7 lat temu schodziłam z tych gór. Oczywiście wtedy nie patrzyłam na tę drogę z perspektywy wjeżdżania tam miejskim autem, więc generalnie wydawała mi się nie najgorsza. Pomiędzy Kolasinem a Mojkovacem odbijamy w lewo, w stronę wsi Štitarica. Wąską, asfaltową szosą pniemy się do góry pomiędzy domami i łąkami. Po kilku kilometrach asfalt się kończy i zaczyna szuter. A my już wiemy, że nie jest dobrze. Po przejechaniu kilkuset metrów Marek zatrzymuje Kiankę. Nie ma szansy, abyśmy tędy gdziekolwiek dotarli. Szkoda auta. Ze smutkiem przyznaję mu rację. A było już tak blisko! Nieco zrezygnowani jedziemy nad Biogradskie Jezioro.

Druga próba

Następnego dnia, po porannym spacerze wokół Biogradskiego Jeziora, jedziemy do Kolasina. Ja nawet nie próbuję zagadywać Marka o kolejną próbę dostania się w góry Sinjajevina. W szczególności, że żadne z nas nie ma pojęcia, którędy tam wjechać. Ogarnęło mnie swoiste zrezygnowanie. No cóż, najwyraźniej tak miało być… Jednak kiedy zaglądamy do znajdującej się w Kolasinie informacji turystycznej, Marek postanawia podpytać się o jakąś drogę w głąb Sinjajeviny. W te góry, bez terenowego auta? To absolutnie niemożliwe. ­– ucina pracująca tam dziewczyna. Jednak po wyjściu z biura informacji turystycznej, Marek wyciąga telefon i pokazuje na mapie: No ale zobacz, tu jest jakaś droga i według naszej nawigacji jest asfaltowa. Próbujemy? Iskierka nadziei znów zapaliła się w mojej głowie. Oczywiście, że próbujemy.

Futurystyczny Kolasin

Kolasin

Kolasin

Opuszczamy Kolasin i wyruszamy z powrotem w stronę Podgoricy, by po kilku kilometrach skręcić w prawo w drogę R18 wiodącą do Savnika. Początkowo szosa prowadzi w dół, by po chwili zacząć się wspinać ku górskim zboczom. Im wyżej, tym coraz rozleglejsza panorama otwiera się po naszej lewej stronie. Zatrzymujemy się, robimy zdjęcia, jest pięknie. Ale iskierka, która zatliła się jakąś godzinę temu, zaczyna rozniecać w mojej głowie ogień. Sinjajevina jest bowiem na wyciągnięcie ręki.

W drodze…

Czarnogóra

Czarnogóra

Czarnogóra

Po przejechaniu przełęczy droga schodzi do doliny, z której według nawigacji powinna w góry Sinjajevina prowadzić asfaltowa szosa. Jedziemy wzdłuż linii lasu, która ciągnie się po naszej prawej stronie. W pewnym momencie nawigacja stwierdza: Skręć w prawo. I rzeczywiście naszym oczom ukazuje się asfaltowa, wąziutka droga. Mozolnie wspinamy się nią wyżej i wyżej, aż w końcu wyjeżdżamy poza linię lasu i ukazuje nam się widok, za którym tęskniłam przez ostatnie 7 lat. Nie wiem, czy mam płakać ze szczęścia, wrzeszczeć czy po prostu śmiać się jak opętana. Ostatecznie po prostu chłonę piękno krajobrazu. Co ciekawe, tuż za miejscem, w którym asfalt przechodzi w szuter, znajduje się wyjątkowo urokliwy, kamienny kościółek z niewielkim cmentarzem, który nie był zaznaczony na żadnej z naszych map. Zatrzymujemy się przy nim, robimy zdjęcia i zastanawiamy się, co dalej. Po długich debatach postanawiamy do kościoła Rużica, przy którym nocowałam dwukrotnie 7 lat temu, a który stał się naszym głównym celem, dotrzeć na rowerach. Decydujemy się podjechać autem kilka kilometrów w jego stronę, co okazało się nie być najlepszym pomysłem. Wszystko za sprawą pożaru, który trawił jedno ze zboczy położonych przy naszej trasie. Z bliżej nieokreślonego powodu postanawiamy zaparkować Kiankę tuż obok niego… Po chwili jednak musimy przeparkować auto kilkaset metrów dalej z nadzieją, że pożar do niego nie dotrze.

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina rowerowo

Jeśli miałabym określić mój poziom determinacji tego dnia, to powiedziałabym, że osiągnął 1000%. Generalnie jeżdżąc na rowerze nie zawsze radzę sobie w trudnym terenie. I choć szlaki Sinjajeviny poprowadzone są głównie po dość szerokich drogach, to większość z nich pokryta jest albo drobnym żwirem, albo mniej lub bardziej dużymi kamieniami. Mimo wszystko wsiadam na rower i jadę. Początkowo jest źle. Nie jestem w stanie wyrównać oddechu, szybko tracę energię. Zrzuć na niższe przełożenie z przodu i jedź! Stwierdza Marek. A ja jadę i zaczynam mieć coraz większą radochę. Widoki są cudne, kamienie pod kołami przestają przeszkadzać, a mnie zaczyna podobać się zjeżdżanie (do tej pory preferowałam jedynie podjazdy oraz poruszanie się po płaskim). Ostatnio dziwiłaś się, jak ja mogę zjeżdżać po najróżniejszych przeszkodach, kamieniach itp. Patrz po czym Ty teraz śmigasz. Szczerze mówiąc? Nie chcę widzieć. Chcę tylko dotrzeć do celu. Do mojej Rużicy sprzed 7 lat. Spotkać się ze wspomnieniami i towarzyszącym mi wtedy błogim szczęściem, którego pamięć nosiłam w sercu przez ten cały czas.

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Kilometry znikają pod kołami, słońce skrywa się za milionem białych obłoków wiszących nad Sinjajeviną, a my zbliżamy się do celu. Za jednym z kolejnych, niewielkich wzniesień odsłania nam się widok na majaczący na horyzoncie kościół Rużica i leżący przed nim katun. Mijamy pierwsze zabudowania gospodarskie, aby dotrzeć do głównej drogi biegnącej przez osadę pasterską. Witamy się z jej mieszkańcami, umykamy przed ujadającymi psami i jedziemy w stronę górującego nad okolicą kościoła. Zauroczeni okolicą mylimy drogi, w efekcie, po niemalże pionowym, trawiastym zboczu musimy wpychać nasze rowery. Marek dociera do kościoła jako pierwszy. Ja walczę z ciągnącym mnie w dół rowerem i coraz mocniej ogarniającą mnie frustracją. Zamiast się cieszy, zaczynam łkać. Zanim podchodzę do Marka, okrążam kościół, by nieco opanować mój histeryczny stan. Kiedy staję obok niego, nie odzywam się. Gardło dalej mam ściśnięte, a płuca chcą eksplodować. Siadam więc na murku, opieram się plecami o ogrodzenie kościółka Rużica i przyglądam się, jak Marek robi zdjęcia…

Rużica

Rużica

Znowu 7 lat temu…

Mija dłuższa chwila, zanim ogarnia mnie euforia. Wracają wspomnienia. Pierwsza wizyta w katunie i picie kawy z cudowną gospodynią. Burzowy nocleg obok kościoła i poranna, gęsta jak śmietana mgła, która sprawiła, że musieliśmy opuścić góry Sinjajevina. Wielokrotne gubienie właściwego szlaku. Zimna niczym lód rakija, która miała być wodą. Zachód słońca malujący pejzaż na różowo…. A później pojawia się ten cudowny błogostan i spokój, że jest się we właściwym miejscu, we właściwym czasie, z najbardziej właściwą osobą obok. Chciałam, żeby Marek zobaczył góry Sinjajevina i zakochał się w nich tam samo mocno jak ja. Po jego reakcji wiem, że tak właśnie się stało.

Nie chcę opuszczać cudownej Rużicy. Ciężko jest mi się z nią pożegnać. Te 7 lat jej nie zmieniło. A mnie? Cóż… ja zmieniłam się diametralnie. 7 lat temu trwałam w związku bez przyszłości, z człowiekiem, którego kochałam nad życie, ale wiedziałam, że on nie jest dla mnie, a ja nie jestem dla niego. Byłam zagubiona i rozżalona. Chciałam coś zmienić, ale się bałam. Prawda jest jednak taka, że po tej pierwszej wizycie na Bałkanach zaszła we mnie spora przemiana. Przede wszystkim postanowiłam wziąć sprawy w moje ręce, postawić ultimatum, skończyć coś, co przez ponad dwa lata mnie emocjonalnie stłamsiło. Był grudzień. Później przyszedł rok 2011. W styczniu poznałam Marka. Coś się skończyło, coś się zaczęło. I w ten sposób, właśnie z nim mogłam wrócić w góry Sinjajevina. Do naszego miejsca na ziemi…

Powrót

Do zachodu słońca coraz bliżej. Zakładmy plecaki, wsiadamy na rowery i zjeżdżamy do katunu. Postanawiamy wrócić do samochodu inną trasą, niż ta, którą tu przyjechaliśmy, by w ten sposób zrobić pętlę. Podążamy zatem drogą wiodącą z katunu w stronę północną, ku Durmitorowi. Początkowo nie narzekamy, gdyż z łatwością pokonujemy kolejne wzniesienia.

Sinjajevina

Sinjajevina

W pewnym momencie zjeżdżamy na dno ogromnej, pofałdowanej doliny, w której znajduje się skrzyżowanie szlaków. Na wprost do Żablijaka, na lewo, do góry, do Kianki. No i zaczyna się… podjazd żwirową, stromą drogą. Mam wrażenie, że rower płynie na tych drobnych kamyczkach, a ja nie jestem w stanie nad nim zapanować. Schodzę z roweru, pcham go do góry i mijam krowy, które mam wrażenie, że patrzą na mnie z politowaniem.

Zbieram się więc w sobie i znów wsiadam na rower. Jest nieco z górki, więc mogę się rozpędzić. Marek, jak to Marek, po prostu mknie po tym wymagającym terenie i zdaje się świetnie bawić. Do czasu, gdy zrównuje się ze mną i widzi, że płaczę. ? Ej… co jest? Zapewne odburknęłam, że nic, ale Marek każe mi się zatrzymać. Początkowo marudzę, że nie chcę, ale ostatecznie daję za wygraną. Mimo, że buzujące z powodu okresu hormony powodują, że wszystko zaczyna mnie irytować i jeszcze chwila, a oberwałoby się Markowi. Na szczęście małżonek wiedział, co zrobić, by mnie uspokoić. Dzięki temu, że się zatrzymaliśmy, mamy okazję podziwiać jeden z cudowniejszych widoków tego dnia. I przy okazji zobaczyć, jakiego spustoszenia dokonał pożar. Na szczęście wiemy, że naszej Kiance nic się nie stało. A ja, w międzyczasie kompletnie zapomniałam, co było powodem wcześniejszych łez.

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Przed nami już tylko długi, rozkosznie przyjemny zjazd. W tym momencie już nic mi nie przeszkadza. Nawet żwir pod kołami. Po chwili jesteśmy przy samochodzie. Słońce chyli się już ku zachodowi. Nam pozostaje tylko spakować rowery do Kianki i wrócić pod kamienny kościół, od którego zaczęła się tego dnia nasza sinjajevińska przygoda.

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Sinjajevina

Epilog

Po rozbiciu obozowiska tuż obok murów świątyni i ugotowaniu obiadu, po prostu siedzimy i podziwiamy nocne oblicze Sinjajeviny, rozświetlone blaskiem księżyca w pełni. Jesteśmy zmęczeni i szczęśliwi. Każde z nas pewnie z nieco innego powodu. Ale ważne, że to szczęście, czegokolwiek by ono nie dotyczyło, mogliśmy dzielić razem. W tamtej chwili. W tamtych górach. W Sinjajevinie.

Na zakończenie, jako swoistą przeciwwagę dla tego nostalgicznego wpisu, mamy dla Was dużo bardziej radosny i pozytywny film z całej wycieczki w górach Sinjajevina. Bo tak naprawdę ja się strasznie cieszyłam, że mogłam tam wrócić. I mimo różnych wspomnień związanych z tymi górami, to cały pobyt tam wspominam jako coś rewelacyjnego. I szczerze mówiąc już oboje z Markiem kombinujemy, co tu zrobić, by jak najszybciej tam wrócić. Kto wie, może nie będę musiała czekać kolejnych 7 lat na powrót w Sinjajevinę?

Post Sinjajevina – miłość, która przetrwała siedmioletnią rozłąkę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/sinjajevina-milosc/feed/ 0 11085
Różnorodność – słowo klucz wyjaśniające, dlaczego ciągle wracamy na Bałkany http://balkany.ateamit.pl/roznorodnosc-slowo-wyjasniajace-dlaczego-wracamy-balkany/ http://balkany.ateamit.pl/roznorodnosc-slowo-wyjasniajace-dlaczego-wracamy-balkany/#respond Mon, 14 Aug 2017 19:20:08 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=10249 Już wiemy, dlaczego ciągle wracamy na Bałkany. Wszystko zasługą jednego słowa, jakim jest "różnorodność"!

Post Różnorodność – słowo klucz wyjaśniające, dlaczego ciągle wracamy na Bałkany pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Przez dwa tygodnie, na przełomie lipca i sierpnia, zjeżdżaliśmy z Markiem Bałkany. Jakby to powiedzieli z przekąsem nasi znajomi – „Znowu??” Odwiedziliśmy Serbię, Czarnogórę, Albanię, Bośnię i Hercegowinę oraz Chorwację, w której ja zostałam na dłużej. I choć ponownie byliśmy w krajach, które znamy, to praktycznie nie oglądaliśmy miejsc, które mieliśmy okazję zobaczyć podczas poprzednich wypraw. W tracie tych wspólnych dwóch tygodni dużo rozmawialiśmy o tym, dlaczego ciągle wracamy na Bałkany. I doszliśmy do jednego wniosku – słowem kluczem wyjaśniającym ten stan rzeczy, jest RÓŻNORODNOŚĆ.

Bałkańska różnorodność

Road trip po Bałkanach pozwala zakosztować różnorodności tego regionu. Wystarczy przejechać przez 2-3 kraje, by przekonać się, jak wiele mają do zaoferowania. Od wspaniałych miast, przez góry, gdzie każde pasmo różni się nieco od pozostałych, po morskie przestrzenie. Przez cały czas człowiek może cieszyć się wspaniałymi widokami i każdy typ turysty znajdzie tu dla siebie coś odpowiedniego. Ci, którzy chcą zwiedzać aktywnie, będą mogli skorzystać z licznych szlaków pieszych oraz coraz liczniejszych szlaków rowerowych, a także wziąć udział w raftingu, kanioningu, konnych wycieczkach itp. Osoby chcące poznawać historię, będą mogły zwiedzić stanowiska archeologiczne czy niezliczoną ilość zabytków skrywających się zarówno w dużych miastach, jak i na prawdziwych odludziach. Pewnie moglibyśmy tak długo wymieniać, ale większość z Was doskonale wie, o co chodzi.

Różnorodność naszymi oczami

Aby przekonać tych nieprzekonanych, że bałkańska różnorodność jest czymś namacalnym, przygotowaliśmy zestawienie zdjęć z naszej dwutygodniowej, wspólnej podróży, które pokaże Wam, w czym rzecz. Przejechaliśmy jakieś 3500 km, w trakcie których wędrowaliśmy po górach, spędzaliśmy czas na plażach, pływaliśmy po jeziorach (lub w nich), odwiedzaliśmy miasta, podziwialiśmy rzeki, gubiliśmy się wśród bezdroży. Wystarczą tylko dwa tygodnie, by zakochać się w bałkańskich kontrastach i mnogości miejsc, które diametralnie różnią się od pozostałych. Przed Wami 16 zdjęć, które udowodnią Wam, że różnorodność to siła całych Bałkanów!

Bike Park Bukovac (Serbia)

Novi Sad (Serbia)

różnorodność

Fruska Gora (Serbia)

różnorodność

Uvac (Serbia)

różnorodność

Góry Prokletije (Czarnogóra)

różnorodność

Szosa SH20 (Albania)

różnorodność

Jezioro Komani (Albania)

Tirana (Albania)

Jaskinia Pellumbas (Albania)

Ulcinj (Czarnogóra)

Biogradsko Jezero (Czarnogóra)

Góry Sinjajevina (Czarnogóra)

Park Narodowy Sutjeska (Bośnia i Hercegowina)

Hercegowina – ukryta twierdza

Park Fortica (Bośnia i Hercegowina)

Mostar (Bośnia i Hercegowina)

No i jak – już teraz nie dziwicie się, że ciągle wracamy na Bałkany??

Post Różnorodność – słowo klucz wyjaśniające, dlaczego ciągle wracamy na Bałkany pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/roznorodnosc-slowo-wyjasniajace-dlaczego-wracamy-balkany/feed/ 0 10249
Pomysł na prezent – Atlas Gór Świata http://balkany.ateamit.pl/pomysl-na-prezent-atlas-gor-swiata/ http://balkany.ateamit.pl/pomysl-na-prezent-atlas-gor-swiata/#comments Wed, 20 Nov 2013 06:43:50 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=749 Zaczął się gorący okres przedświątecznych zakupów, wybierania prezentów i zastanawiania się nad tym, co można komu dać. Ja najchętniej wręczyłabym każdemu po książce, niestety nie wszyscy z moich najbliższych lubią czytać, co wymusza na mnie sporą kreatywność. Jednak dominującą grupą są na szczęście dla mnie osoby, które lubią zagłębiać się w kolejne lektury. Generalnie ten […]

Post Pomysł na prezent – Atlas Gór Świata pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Zaczął się gorący okres przedświątecznych zakupów, wybierania prezentów i zastanawiania się nad tym, co można komu dać. Ja najchętniej wręczyłabym każdemu po książce, niestety nie wszyscy z moich najbliższych lubią czytać, co wymusza na mnie sporą kreatywność. Jednak dominującą grupą są na szczęście dla mnie osoby, które lubią zagłębiać się w kolejne lektury.

Generalnie ten czas przed świętami jest o tyle dobry, że na rynku pojawia się sporo nowości, w tym wydawniczych. Dokładnie w listopadzie bieżącego roku, zaprzyjaźnione wydawnictwo ExpressMap wypuściło na rynek „Atlas Gór Świata”, który jest odpowiedzią na popularność „Atlasu Gór Polski”, istniejącego na rynku już od jakiegoś czasu.

AGS_okladka

Zasadniczo jestem zazwyczaj sceptyczna, co do tego typu książek. Zbiorów i opisów gór jest w księgarniach całkiem sporo, lecz zazwyczaj prezentują niski poziom merytoryczny, ot parę zdań na temat poszczególnych pasm, parę fotek, koniec. Jednak „Atlas Gór Świata” jest inny. Zacznijmy od tego, kto go rekomenduje.

Na miejscu pierwszym moja górska idolka, czyli Anna Czerwińska. Oto, co w typowo zwięzłych dla siebie słowach, powiedziała na temat Atlasu:

Kiedy kompletowałam swoją Koronę Ziemi, brakowało mi wielu informacji. Po prostu nie było wtedy Atlasu gór świata

Wydawnictwo to rekomenduje też dwójka innych, znanych i cenionych himalaistów:

Leszek Cichy

Wydawało mi się, że mój Świat Gór jest już pełny i kompletny, że byłem wszędzie. Wspaniale pomyślany, napisany i zrealizowany z rozmachem Atlas gór świata pokazuje, ile jeszcze pozostało do poznania. Odkrywa przed nami całą różnorodność i bogactwo terenów górskich na Ziemi. (…) Dla każdego, kto kocha Góry.

oraz Kinga Baranowska

Góry są dla mnie miejscem… szalenie ważnym! To w nich odnajduję wytchnienie i wracam na niziny z naładowanymi akumulatorami. Cieszę się, że po prostu SĄ.

Cieszę się również, że powstał ten Atlas, bo dzięki niemu można marzyć i planować kolejne wyprawy. Zapraszam Was do lektury i realizacji swych marzeń! Pięknych gór Wam życzę!

Dlaczego Atlas wyróżnia się na tle innych książek tego typu? Po pierwsze sposobem jego skonstruowania – jasnym, przejrzystym i powtarzalnym, dzięki czemu łatwiej możemy porównywać ze sobą poszczególne pasma górskie. Atlas zawiera 250 opisów pasm, łańcuchów i masywów górskich, 150 stron map, ponad 500 fotografii (niektóre naprawdę zwalają z nóg), opisy środowiska przyrodniczego poszczególnych pasm, informacje o ich dostępności i historii eksploracji, liczne ciekawostki, zestawienia najwyższych szczytów, a także słownik terminów górskich. Książka ta może świetnie nam posłużyć podczas planowania przyszłych, górskich wypraw. Zamiast kupować od razu przewodniki po kolejnych pasmach, wystarczy przejrzeć Atlas i zdecydować, co tak naprawdę nas interesuje. Wiadomo, w góry go nie zabierzemy z racji swej wielkości i wagi, ale idealnie nadaje się do tzw. podróżowania palcem po mapie, gdy w domowym zaciszu wyobrażamy sobie siebie na szczycie Everestu.

AGS_przykladowa_rozkladowka_3

AGS_przykladowa_rozkladowka_4

Atlas zapunktował dla mnie przede wszystkim jedną rzeczą. Znalazły się w nim bałkańskie pasma górskie: Riła, Piryn (o nich pisałam już na blogu), Rodopy i Stara Planina w Bułarii, Góry Dynarskie (w ich skład wchodzą m.in. opisywane przeze mnie Prokletije, Durmitor, Biogradska Gora, Sinjajevina, a także Welebit, Komovi i wiele innych), Szar Planina (obejmuje obszar Macedonii, Kosova, Albanii i Serbii), Pindos, Olimp, Tesalię i Kretę na terenie Grecji. Ale Atlas zapunktował nie tylko sporym akcentem bałkański, lecz również polskim. Są moje rodzime Góry Świętokrzyskie, a także Sudety i opis Karpat, a jak wiadomo w ich skład wchodzą również nasze Tatry. Dla każdego coś miłego! Nie będę wymieniać wszystkich masywów opisanych w Atlasie, gdyż jest tego naprawdę dużo!

Generalnie wydaje mi się, że Atlas Gór Świata jest idealnym prezentem dla każdej osoby, która podróżuje i kocha górskie włóczęgi. Oczywiście nie można go traktować jako jedyne źródło informacji, lecz jako punkt wyjścia do dalszego zgłębiania wiedzy. Lepszy Atlas niż kolejna para kapci lub skarpetek 😉

Jeśli o mnie chodzi, to gdyby ktoś chciał, żeby jedna z moich książkowych półek miała się zacząć uginać pod ciężarem Atlasu, to wcale bym się nie obraziła 😉 Także ewentualni Mikołajowie, weźcie pod uwagę tę opcję prezentową dla mnie!

Post Pomysł na prezent – Atlas Gór Świata pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/pomysl-na-prezent-atlas-gor-swiata/feed/ 2 749
Bałkany 2010. Część 21 – podsumowanie http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-21-podsumowanie/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-21-podsumowanie/#comments Fri, 15 Nov 2013 11:39:38 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=736 Podróż się zakończyła, czas na podsumowania. 1. Ile zajęła nam cała wyprawa? 25 dni, z czego 4 zajęły nam dłuższe przejazdy na trasie: Kraków – Sofia, Sofia – Herceg Novi oraz Mojkovac – Kraków 2. Jaki był koszt wyprawy? Na „przeżycie” na Bałkanach miałam przeznaczone 250EUR (jedzenie, ewentualne noclegi, przejazdy). Dodatkowo wydałam 225zł na bilet […]

Post Bałkany 2010. Część 21 – podsumowanie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Podróż się zakończyła, czas na podsumowania.

1. Ile zajęła nam cała wyprawa?

25 dni, z czego 4 zajęły nam dłuższe przejazdy na trasie: Kraków – Sofia, Sofia – Herceg Novi oraz Mojkovac – Kraków

2. Jaki był koszt wyprawy?

Na „przeżycie” na Bałkanach miałam przeznaczone 250EUR (jedzenie, ewentualne noclegi, przejazdy). Dodatkowo wydałam 225zł na bilet autobusowy z Krakowa do Sofii. O dziwo nie udało mi się przepuścić całej euro gotówki i z jakimiś drobniakami wróciłam do Polski.

3. Jak podróżowaliśmy?

Po pierwsze autokary, w tym wspominany transport firmą Ecolines z Polski do Bułgarii. Na samych Bałkanach poruszaliśmy się autobusami na większe odległości.

Po drugie – pociągi. Kolej w Czarnogórze nas zachwyciła, ale nadal nie wiem, czemu nie wybraliśmy tej opcji transportu w drodze powrotnej do Polski. Pomroczność jasna, czy co?

Po trzecie – autostop. Bywało z nim różnie, czasem okazywał się płatny, czasem kompletnie bezinteresowny.

4. Gdzie nocowaliśmy?

W większości przypadków pod namiotem. Jeśli zmusiła nas do tego sytuacja (pogoda), jak choćby w Rile i Pirynie, to wybieraliśmy opcję schroniska. Dwa razy nocowaliśmy w prywatnych kwaterach, raz w hotelu, dwa razy na campingu i przez parę dni przy Eko Katunie Grbaje.

5. W jakich krajach byliśmy?

W początkowym planie, mieliśmy głównie wędrować po bułgarskich górach, ale ponieważ szybko zrealizowaliśmy wszystko, co chcieliśmy, przenieśliśmy się do Czarnogóry. Tam spędziliśmy większości naszego czasu. Oprócz tego podróżując na Bałkany i z Bałkanów, przez chwilę przebywaliśmy w następujących krajach: Słowacji, Austrii, Serbii i na Węgrzech.

6. Jakie górskie pasma „zaliczyliśmy”?

W Bułgarii: Riłę i Piryn

W Czarnogórze: Prokletije, Biogradską Gorę, Sinjajevinę i to nawet dwa razy, Durmitor.

7. Jak się żywiliśmy?

W górach, jak to w górach: kus kus z chińszczanem, albo chińszczan z kus kusem 😉 Oczywiście burki z serem, szopskie sałatki, omlety wszelkiej maści i Niekrzycz. Tak w sumie można zdefiniować naszą wyjazdową dietę. Wiadomo, że im częściej mogliśmy robić zakupy, tym nasze menu było bardziej urozmaicone. Gotowaliśmy oczywiście na palniku, bo wrzątku w górach raczej nie znajdzie się ot tak, po prostu.

8. Czym robiliśmy zdjęcia?

Obydwoje fociliśmy aparatami Sony A700. W użyciu były w sumie dwa obiektywy, używane przez nas na zmianę: Zeiss 16-80 i Sigma 10-20.

Ponieważ wyjazd ten stanowił dla mnie naukę focenia lustrzanką, nie zawsze zdjęcia mojego autorstwa reprezentują wysoki poziom. Widzę to dopiero po paru latach, gdy porównuję je z fotografiami wykonywanymi przeze mnie teraz . Plus jest taki, że przynajmniej nie stoję w miejscu i mogę zauważyć u siebie jakiś progres.

Nie mam pojęcia ile wspólnie zrobiliśmy fot, ale na pewno sporo!

9. Ile razy się pokłóciliśmy?

Na poważnie? Chyba ani razu. Owszem zdarzały się ostrzejsze wymiany zdań, ale trudno się temu dziwić, gdy przebywa się z kimś 24h/dobę. Sami byliśmy z Tomaszem zdziwieni, że nasza przyjaźń nie ucierpiała podczas tej wyprawy. Do tej pory ze sporą nostalgią, a czasem rozbawieniem wspominamy nasze różne, bałkańskie perypetie.

Pewnie powinien się tu jeszcze wypowiedzieć Tomasz i odpowiedzieć na pytanie: „Ile razy chciałeś zamordować rudą?” Tomasz! Jestem ciekawa, co powiesz! 😉

Ja ze swojej strony mogę stwierdzić, że nie miałam morderczych myśli wobec niego. Owszem, wkurzyłam się, jak nie udało nam się wykąpać w Adriatyku, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zresztą, to nie była wina/zasługa Tomasza, a jedynie wspólnie podjęta decyzja.

10. I co dalej?

Cóż, Bałkany sprawił, że oby dwoje zapałaliśmy ogromną miłością do tego regionu Europy. Zarówno Tomasz, jak i ja, wracaliśmy tam, ale już osobno. Powoli w tym regionie mam coraz mniej miejsc, w których jeszcze nie byłam, ale na szczęście jest ich na tyle dużo, by nadal chcieć tam jeździć.

Przede mną i przed Wami jeszcze dwie podróże – Bałkany 2012 i Bałkany 2013. Tym razem będzie ruda, Marek i Kianka. Ale zanim zaczniemy kolejny wojaż, trzeba złapać trochę oddechu.

A oto, co odpowiedział Tomasz na pytanie „Jak mu z rudą na Bałkanach było?”.

Cóż, generalnie było dobrze. Wiadomo, czasem się trochę poprzekomarzaliśmy, ale nigdy się nie pokłóciliśmy. W pamięci mej utkwiły nasze dwa dialogi, które mieliśmy podczas wędrówki po Górach Prokletije. Za pierwszym razem zeszło się nam na tematy feministyczne, że kobiety są dyskryminowane, ponieważ nie otrzymują kierowniczych stanowisk. Ot tak, jednym uchem mi wpadły rozważania rudej, a drugim wypadły. Pozostawiłem to bez komentarza, aż do następnego dnia. Podczas próby znalezienia drogi na Trojana, gdy trawersowaliśmy strome piargi w poszukiwaniu ścieżki, ruda obudziła we mnie mistrza ciętej riposty. Idę sobie spokojnie, spoglądam raz za razem do tyłu, czy ruda za mną nadąża. Patrzę, a dystans między nami dość znacząco rośnie. Myślę sobie „Ki pieron?”.  Nagle ruda stwierdza: „Boję się, bo jestem babą, nie lubię ryzyka, bo jestem babą…” a trzeciego jej wyjaśnienia już nie dosłyszałem. Skwitowałem jedynie, że właśnie z tego powodu kobiety nie otrzymują kierowniczych stanowisk. Ruda się zapowietrzyła i miałem wrażenie, że na tej małej ścieżynce właśnie wybuchła bomba atomowa. Pomimo pozornego braku reakcji dało się wyczuć falę uderzeniową. I wtedy ruda ruszyła dzielnie przed siebie!

Pozdrawiam wszystkich wraz z Tomaszem (na zdjęciu w schronie Koneczeto w Pirynie)

SONY DSC

Post Bałkany 2010. Część 21 – podsumowanie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-21-podsumowanie/feed/ 2 736
Bałkany 2010. Część 20 – pożegnanie z Sinjajeviną i droga powrotna do Polski http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-20-pozegnanie-z-sinjajevina/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-20-pozegnanie-z-sinjajevina/#respond Thu, 14 Nov 2013 15:30:19 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=730 Ostatni etap naszego pobytu w Czarnogórze i ostatni trekking.

Post Bałkany 2010. Część 20 – pożegnanie z Sinjajeviną i droga powrotna do Polski pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
24.09.10 Tym razem poranek w Rużicy nie budzi nas mgłą i opadami deszczu, lecz pięknym słońcem oraz… dzwonieniem krowich dzwonków.

Poranna Rużica

Rużica

Rużica wiata

Spędzamy sporo czasu na robieniu zdjęć i ogólnej, porannej krzątaninie. Generalnie mamy świadomość, że nasza bałkańska włóczęga dobiega końca. Nie jest to krzepiąca i radosna myśl, ale wszystko, co dobre szybko się kończy.

Po spakowaniu, wyruszamy do katunu, który odwiedziliśmy za pierwszym razem będąc w Sinjajevinie. Gdy docieramy przed mały, biały domek, nie spotykamy gospodyni, lecz jej męża. Zaprasza nas do środka i już o 9 rano stawia przed nami kieliszki z rakiją. Podobno nie powinno się pić przed 12, ale kto by się w takich okolicznościach przejmował konwenansami?

Kiedy zjawia się gospodyni, ze śmiechem stwierdza: „Ale wy tu już byliście!” Opowiadamy jej, jak ostatnio złapała nas w Sinjajevinie mgła i deszcz i o tym, jak musieliśmy się przenieść w Durmitor. Nasi gospodarze są nieco zadziwieni, że teraz wędrujemy z Durmitoru przez Sinjajevinę do Mojkovaca. Cóż polot i fantazja to nasze drugie imiona!

Znów jesteśmy częstowani chlebem z kajmakiem oraz słonym serkiem. Na stół trafia również kawa po turecku, a wszystko to wyjątkowo nas cieszy. Gospodyni zaintrygowana trochę nami i naszymi relacjami, zadaje pytanie: „A kim wy dla siebie jesteście?” Tomasz oczywiście odpowiada, że jesteśmy rodzeństwem. Gospodyni spojrzała się na niego z lekkim zadziwieniem, po czym oznajmiła: „Ale przecież ona jest płowa, a ty czarny!” Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby uznać mnie i Tomasza za rodzeństwo. Ja mała, ruda, piegowata. On wysoki, śniady i ciemnowłosy. Nasza rozmówczyni nie zagłębiała się w temat, uznając, że lepiej chyba wiedzieć mniej, niż więcej. Na koniec, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia z naszymi gospodarzami i obiecujemy wysłać im fotografię na ich adres w dolinie.

ruda i gospodarze

Sinjajevina katunDopytujemy się jeszcze o drogę powrotną i w wyśmienitych, choć lekko nostalgicznych nastrojach żegnamy się powoli z pięknymi i gościnnymi górami Sinjajevina.

Początkowo wędrujemy szeroką, piękną szutrówką, a wokół mamy malownicze widoki. Po pewnym czasie przy jednym z katunów droga lawiruje przy strumieniu i zmienia się w wąską, kamienistą ścieżkę. Kiedyś pewnie był to normalny dukt, ale po jakiejś większej ulewie rozmył się całkowicie. Oczywiście, dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że nieco wyżej szła normalna droga. Cóż, brawa dla nas!

Po około godzinie żwawego marszu docieramy do asfaltu. Dopytujemy się tubylców, czy aby na pewno tędy dotrzemy do Mojkovaca. Stwierdzili, że mamy iść cały czas prosto. Przynajmniej jest szansa, że się nie zgubimy na zakończenie włóczęgi. Niestety asfalt ma to do siebie, że dłuży się niemiłosiernie. Nogi chcą mi odpaść i same poturlać się w dół. Mija nas nawet autobus, ale jak na złość mknie w górę, czyli w niewłaściwym dla nas kierunku. Kompletnie zrezygnowani wleczemy się w palącym słońcu, marząc tylko o tym, aby nas ktoś zwiózł z tego asfaltowego koszmaru.

Nagle, autobus jadący wcześniej do góry, pojawia się nieoczekiwanie koło nas i zabiera nas do Mojkovaca. Żeby było zabawniej, nie płacimy ani jednego złamanego euro centa. Los się do nas wyjątkowo szczerze i ładnie uśmiechnął.

Fotka na szybko a autobusu

Czarnogóra

W Mojkovacu ustalamy, że autobusy do Belgradu odjeżdżają od 6:45 mniej więcej co 1-2 godziny. Mając tę najistotniejszą informację, wyruszamy na poszukiwanie noclegu oraz, co najważniejsze prysznica. Ponieważ czekają nas prawie dwa dni jazdy do Polski, chcemy się nieco odświeżyć oraz chcemy odpocząć.

Niestety dla nas, Mojkovac okazuje się pensjonatową pustynią. Owszem, są tam hotele, ale oferują pokoje w cenie 20EUR za noc od osoby plus do tego śniadanie. Nasze odchudzone po prawie miesiącu włóczęgi portfele, nie są zbyt szczodre płacić aż tyle. Postanawiamy się nie poddawać i idziemy pogadać z lokalnymi taksówkarzami, którzy zazwyczaj są dobrze poinformowani w praktycznie każdej kwestii. Jeden z nich, z którym już wcześniej rozmawialiśmy (za pierwszym razem, gdy byliśmy w Mojkovacu) stwierdza, że zna dwa miejsca z dobrymi cenami. W jednym z nich, jakieś 3km od Mojkovaca, nie ma wolnych pokoi. Na szczęście w drugim, położonym jakieś 10km od miasta, są pokoje do naszej dyspozycji. Tomasz, trochę dla żartów, rzuca właścicielowi hotelu kwotę 28EUR za dwie osoby. Ten chyba źle zrozumiał lub źle usłyszał, gdyż zaproponował nam cenę 25EUR za pokój. Wyjątkowo zadowoleni zostajemy w tym miejscu. Pokój jest w świetnym standardzie, a co najważniejsze jest prysznic z ciepłą wodą, której brakowało mi bardzo, bardzo długo.

Czas w hotelu spędzamy na odpoczynku, analizowaniu planów powrotowych,  praniu i kąpielach. Humory nam już mocno siadły, zważając na to, że za dwa dni znów będziemy na ojczyzny łonie.

25.09.10 Rano, po szybkim pakowaniu, opuszczamy hotel i usiłujemy złapać stopa do Mojkovaca. Na szczęście ruch na drodze jest całkiem spory, więc udaje nam się ta sztuka. Nasz kierowca jest wyjątkowym indywiduum. Początkowo, myślimy, że jest Czechem, gdyż jego samochód posiada rejestrację z tego kraju. Okazuje się, że pochodzi z Kosowa, jest w drodze do Włoch, a jego była żona jest Czeszką. Ogólnie dość ciekawy miks.

W Mojkovacu wsiadamy do autokaru jadącego do Belgradu. Kierowca i pilot, nie chcą nam sprzedać biletów od razu, tylko każą zająć miejsca. Generalnie, dopiero po tym, jak przekroczymy czarnogórsko – serbską granicę, pilot łaskawie pozwala nam zakupić bilety. Prawdopodobnie myślał, że mogą być problemy z naszymi paszportami i że nie będziemy w stanie przekroczyć granicy. Cóż, można i tak.

Mniej więcej w połowi drogi, gdy nasz GPS wskazywał, iż jedziemy z prędkością 40km/h, zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego nie wybraliśmy podróży pociągiem. W końcu Czarnogóra ma świetne połączenie kolejowe z Belgradem. Z jakiś bliżej nieokreślonych przyczyn, myśleliśmy, że autobusem będzie szybciej. Nie było. Jechaliśmy cały dzień i prawie byśmy nie zdążyli na pociąg do Budapesztu.

Do Belgradu docieramy, gdy jest już ciemno. Na stacji kolejowej ogarniamy nasze połączenie do stolicy Węgier, odpoczywamy chwilę w kawiarence i później wsiadamy do naszego kolejnego środka transportu.

26.09.10 Poranek = Węgry. Jesteśmy w Budapeszcie. Mamy jakieś 30-35 minut do odjazdu naszego pociągu do Bratysławy. Usiłujemy zakupić gdziekolwiek bilety, ale nie znając węgierskiego staje się to nieco utrudnione. Po pierwsze w Informacji na dworcu, nikt nie rozmawia i nie rozumie w języku innym, niż węgierski. Nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, gdzie jest bankomat, by wypłacić forinty. W końcu odnajdujemy, zamiast bankomatu, kasę z biletami międzynarodowymi. Oczywiście kasjerka nie zna angielskiego, ale jakoś udaje nam się zakupić dwa bilety do Bratysławy i zapłacić za nie kartą. Sukces!

Z wywieszonymi jęzorami dopadamy na peron, z którego za 5 minut miał ruszać nasz pociąg. Zamiast porannej kawy, polecam załatwienie czegoś na Węgrzech – wzrost ciśnienia gwarantowany!

W Bratysławie już bez większych problemów zakupiliśmy bilety do Trsteny z jedną przesiadką. Podróż przez Słowację była miła i przyjemna aż do samej Trsteny. Tam się okazało, że nie mamy jak, ani czym dostać się do Polski. Do tego wszystkiego dopadła nas jesienna aura, czyli kompletna ulewa.

Na kolejowej trasie plus piękna, jesienna pogoda na Słowacji

Karlovany

Dobrze jest jednak mieć znajomych z Podhala, a w szczególności jednego znajomego, który przyjechał po nas i zawiózł na dworzec PKS w Nowym Targu. Podróż przez Polskę dostarczyła nam największej ilości frustracji – korki, remonty i ślamazarne tempo jazdy.

Docieramy do Krakowa, skąd odbierają mnie stęsknieni rodzice. Nasze drogi z Tomaszem w tym miejscu się rozchodzą. Po prawie miesiącu wspólnej włóczęgi, aż trudno uwierzyć, że to koniec.

Jednak na podsumowania, przyjdzie jeszcze czas!

Post Bałkany 2010. Część 20 – pożegnanie z Sinjajeviną i droga powrotna do Polski pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-20-pozegnanie-z-sinjajevina/feed/ 0 730
Bałkany 2010. Część 19 – długi dzień w Sinjajevinie http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-19-dlugi-dzien-w-sinjajevinie/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-19-dlugi-dzien-w-sinjajevinie/#comments Wed, 13 Nov 2013 14:11:32 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=719 Nasz kolejny trekking w górach Sinjajevina, który nie do końca przebiegł tak, jak go sobie zaplanowaliśmy.

Post Bałkany 2010. Część 19 – długi dzień w Sinjajevinie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
23.09.10 Poranek jest chłodny, lecz tym razem bez przymrozku. Znad Durmitoru nadciąga gęsta mgła przysłaniająca słońce, które ledwo co wychyliło się zza wzgórz. Według GPSa do Rużicy mamy jakieś 20km.

Mgliście

mglista Sinjajevina

Sinjajevina i mgła

Przed wyruszeniem w drogę, Tomasz usiłuje zdobyć wodę, co w tej okolicy wcale nie jest takie łatwe i oczywiste. Generalnie mieszkańcy albo przywożą wodę w dużych pojemnikach, albo doprowadzona jest do domów jakimiś rurami, lecz nie leci jej zbyt wiele.

Na drodze

Sinjajevina

Przydrożny katun

katun SinjajevinaPo paru kilometrach marszu zostawiamy mgłę daleko z tyłu i w piekącym słońcu wędrujemy po asfalcie. Na szczęście po ok. 5km zaczyna się szuter, dzięki czemu idzie się odrobinę lepiej. Gdy tak wędrujemy, nagle Tomasz mnie zatrzymuje i wyciąga butelkę, którą miałam przytroczoną z boku plecaka. Okazało się, że woda pod wpływem słonka zrobiła się uroczo zielona. Wściekli, że cały nasz zapas wody jest w glonach, musimy pomyśleć o jej zdobyciu. Tomasz kolejny raz udaje się do jakiś domostw, gdzie po dłuższej chwili napełnia nasze butelki.

Z zapasem wody docieramy do odbicia szlaku na katun Gomile. Droga wznosi się przez chwilę ku górze, by po pewnym czasie wyjść z ocienionego lasu wprost na typowe, sinjajevińskie widoczki. W Gomile jest raptem kilka domów i nie udaje nam się spotkać żadnego tubylca. Od czasu do czasu napotykamy oznaczenia szlaku, jednak zazwyczaj pojawiają się na krzyżówkach dróg. W sumie dobre i to. Upał robi się coraz większy, a nasza droga coraz mocniej odbija w prawo. Mijamy krzyżówkę, gdzie na kamieniu widnieje napis Lipowo, lecz kropki idą dalej w stronę odludzia. Druga droga wiedzie do jakiegoś nieznanego nam katuna. Stwierdzam, że jak do tej pory szlaki nas nie zawiodły, więc może warto się go trzymać. Tomasza korci, by iść do katuna i wziąć wodę, jednak koniec końców idziemy po szlaku.

Dochodzi południe, a nam udaje się znaleźć skrawek cienia – siadamy w ruinach dawnego katuna. Jemy drugie śniadanie i dajemy ochłonąć naszym przegrzanym termostatom. Gdy wyruszamy w dalszą drogę, dołącza do nas śliczna, siwa klacz. Trzyma się trochę na dystans, ale idzie równym tempem z nami.

Sinjajevińskie widoczki

Sinjajevina

SONY DSC

Ruiny dające cień

ruiny SinjajevinaTomasz i szara klacz

Tomasz, klacz i SinjajevinaNagle Tomasz wyciąga GPSa i stwierdza „Rude… dlaczego od 2h GPS pokazuje, że mamy 10km do celu? Gdzie my ku**a jesteśmy??” No na pewno nie staliśmy w miejscu. Cóż, siadamy nad mapą i analizujemy nasze położenie. W tym czasie opuszcza nas piękna klacz, która znudziła się naszym niezdecydowaniem. W końcu porównując ślad z GPSa z mapą odkrywamy, że zaczynaliśmy robić jakieś gigantyczne koło, które wcale nie przybliżało nas do celu. Cóż wczoraj Tomasz wybierał złe drogi, dziś ja. Rachunki się wyrównały.

W końcu odnajdujemy ścieżkę, która kierunkowo zgadzała się z mapą i logiem z GPSa. Nie cieszymy się nią zbyt długo, gdyż kończy się w jakimś opuszczonym katunie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zdobywamy niewielkie wzniesienie, na którym usypany jest spory, kamienny kopczyk. Roztacza się stamtąd niesamowity widok na Sinjajevinę. Dostrzegamy również drogę, która wije się aż po horyzont. Postanawiamy udać się nią dalej. Po pewnym czasie z szerokiej drogi zmienia się w ścieżkę, ale doprowadza nas do wyjątkowo gościnnego katuna Petera i jego rodziny. Na dzień dobry dostajemy zimną rakiję i jeszcze zimniejszą wodę. Połączenie z lekka zabójcze, ale jakże podniosło nasz podupadłe i zmęczone morale! Żona Petera robi nam przepyszne kanapki z kajmakiem. Ja zaprzyjaźniam się w tym czasie z przeuroczym szczeniakiem – mieszkańcem katunu. Na pożegnanie robimy sobie wspólne, pamiątkowe zdjęcie i bierzemy dane adresowe od gospodarzy, by po powrocie do Polski wysłać im fotografię. Tomek daje Peterowi mapę Czarnogóry, z czego nasz gospodarz jest bardzo zadowolony.

Przestrzeń gór

Sinjajevina

Sinjajevina

W katunie

katun Sinjajevina

Ze szczeniakiem

ruda i szczeniak

psiak

W szampańskich, tudzież rakijowych nastrojach idziemy w stronę Rużicy. Czas mija nam szybko i błogo. Po około 2h docieramy do znanego nam już kościółka. Powoli zapada już zmierzch, a niebo nad Sinjajeviną staje się różowe. Noc jest bardzo ciepła, a pełnia sprawia, że góry są pięknie oświetlone.

W drodze do Rużicy

droga Sinjajevina

Rużica wieczorna

Rużica

Post Bałkany 2010. Część 19 – długi dzień w Sinjajevinie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-19-dlugi-dzien-w-sinjajevinie/feed/ 2 719
Bałkany 2010. Część 18 – z Durmitoru w Sinjajevinę http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-18-z-durmitoru-w-sinjajevine/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-18-z-durmitoru-w-sinjajevine/#respond Tue, 12 Nov 2013 09:12:48 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=695 Krótka historia o przenosinach z jesiennego Durmitoru w równie jesienną i piękną Sinjajevinę.

Post Bałkany 2010. Część 18 – z Durmitoru w Sinjajevinę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
22.09.10 Poranek wita nas znów lekkim przymrozkiem. Wyjadamy resztki jedzenie z plecaków i dosuszamy rzeczy w schronisku. Rozstawienie namiotu oraz opłata za przebywanie na terenie parku narodowego kosztuje nas 4.5EUR od osoby.

Poranek w Durmitorze

poranek w Durmitorze

Słoneczny Durmitor

Opiekun schroniska żegna się z nami i wyrusza na poszukiwania nielegalnie biwakujących turystów. W teorii w Durmitorze można rozbić się namiotem tylko w miejscach wyznaczonych – campingi, tereny wokół schronisk i takie miejsce podlegają niemałej w sumie opłacie. Czasami lepiej jednak nie kombinować i zapłacić te 4.5EUR, niż dostać mandat od pracownika parku.

Naszym dzisiejszym celem było dotarcie do Żablijaka przez szczyt Planinicy. Zrobiliśmy jednak dość spory błąd taktyczny i wykorzystaliśmy nasze ostatnie zapasy wody do ugotowania śniadania. Niestety, przy schronisku nie było dostępu do wody, a nie ufaliśmy tej, która znajdowała się w jeziorkach.  Jednak wedle mapy, mieliśmy przechodzić koło jakiegoś źródełka. Tomasz nawet próbował go znaleźć, lecz bezskutecznie.

Zdobywanie Planinicy idzie nam jak krew z nosa. Szlak wiedzie w linii prostej, po trawiastym zboczu, w ogóle nie trawersując. Owszem, widoki ze szczytu są piękne, jednak jest to kolejna trawiasta kopka na naszym kącie, która daje nam w kość podczas tego wyjazdu.

W drodze na Planinicę

Durmitor

Na Planinicy znajduje się puszka z pamiątkową księga, do której ciężko jest się wpisać, gdyż brakuje w niej wolnego miejsca. Dopisuję się zatem na jakiejś pocztówce, by tylko pozostawić po nas jakiś ślad. Żeby było ciekawiej, puszka oblepiona jest nalepkami polskich kół przewodnickich, m.in. SKPG Harnasie czy SKG.

Planinica zdobyta!

Planinica szczyt

Planinica puszka z pamiątkową księgą

Planianica widoki

Planianica widoki

Po chwili odpoczynku na szczycie ruszamy w dół. Od tej strony szlak jest poprowadzony dużo lepiej, gdyż wije się łagodnie wśród traw i kosówki i tylko od czas do czasu ostrzej trawersuje. W okolicach doliny Alusnicy gubimy jednak nasz szlak, ale po szybkich oględzinach mapy znajdujemy właściwą drogę. W dolinie pasie się stadko wyjątkowo leniwych byków, przez które kolejny raz gubimy właściwą drogę. Zwiedzamy trawiaste kopki, choć sugerowałam, że szlak wiedzie dołem, nieco po prawej stronie. Tomasz jednak nie chciał mi uwierzyć i dalej upierał się, że nasza trasa jest gdzie indziej. Koniec końców wyszło na moje, szkoda tylko, że Tomasz nie potrafił lub nie chciał przyznać mi racji. Ale męska duma, to męska duma, nie ma co z nią spekulować.

Dalsza część drogi to strome zakosy, które doprowadzają nas do polanki z kilkoma szałasami. Szlak wbija się do lasu, gdzie jest strasznie dużo ścieżek, więc oczywiście gubimy się. Na forum tatry.prv ktoś kiedyś stwierdził, że jak robię relację, w której nie ma nic na temat zagubienia, to jest to coś bardzo dziwnego. Cóż najważniejsze w sztuce gubienia jest to, aby się odnajdywać! Dlatego też jedna ze ścieżek, którą wybraliśmy doprowadza nas do szutru wiodącego do Żablijaka.

Jesienny Durmitor

jesień w Durmitorze

szałasy durmitor

Schodzimy do miasta, mijając po drodze nasz camping i idziemy dalej asfaltem. W pewnym momencie mówię, że fajnie by było złapać jakiegoś stopa. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zatrzymuje się koło nas samochód, kierowca odkręca szybę i pyta się: „Żablijak?” Z radością wsiadamy do samochodu. Okazuje się, że nasz kierowca umie mówić po polsku! Pracuje na innym campingu, niż ten, na którym nocowaliśmy, a obok niego zaś mają wybudowany dom Polacy. Podwozi nas do knajpy, którą rekomenduje jako tanią i smaczną. Opychamy się tam pysznymi omletami ze słonym, bałkańskim serem oraz wlewamy w siebie hektolitry płynów, w tym oczywiście „Niekrzycza”.

Później zakupy. Robimy zapasy w świetnej „pekarze”, która ma ogromne burki z serem. Próbujemy także znaleźć tani sposób na powrót w Sinjajevinę. Uznaliśmy, że odczuwamy niedosyt tych gór, dlatego musimy jeszcze tam połazić. Desant w Sinjajevinę się udał, ale za 18km zapłaciliśmy taksówkarzowi całe 10EUR. Trochę dużo, ale cóż… za oszczędność czasu trzeba niekiedy zapłacić.

Docieramy do miejscowości Njegovuda, skąd mamy zamiar ruszyć w Sinjajevinę. Znów mała sprzeczka o to, którą drogą mamy się udać. Po tym, jak Tomasz dopytuje się miejscowych o to, którędy mam się udać, wychodzi znów na to, że miałam rację.

Idziemy w stronę Rużicy. Po drodze jednak postanawiamy dopytać się raz jeszcze, czy aby na pewno idziemy we właściwym kierunku. Mijając mały domek, zobaczyłam na ścieżce przepięknego i uroczego kociaka. Zajęłam się kotem, którego porwałam na ręce, a w tym czasie pojawił się właściciel zwierzaka. Tomasz pokazał mu naszą prowizoryczną mapę, a gość wskazał nam, że istnieje droga tam, gdzie według mapy jest pusta przestrzeń. Po chwili jednak jego uwagę przykuła moja osoba i dlatego rozpoczął dość ciekawą konwersację z Tomaszem.

Gość: Czy to jest twoja dziewczyna?

Tomasz: Yyyy…nie, to jest moja siostra. (Tę taktykę postanowiliśmy przyjąć po dziwnej rozmowie z gościem wiozącym nas do Gusinje, twierdzącym, że jestem tą trzecią.)

G: Bardzo mi się podoba twoja siostra.

Ja: (śmiech)

G: To ty idź sam, na piechotę do Rużicy, a siostrę mi tutaj zostaw.

T: Nie mogę zostawić siostry.

Ja: (jeszcze większy śmiech)

G: No ale pomyśl: ty – Polak, ja – Czarnogórzec, twoja siostra tu, w Czarnogórze.

Ja: (lekka konsternacja ukryta pod salwami niepowstrzymanego śmiechu)

G: A jak ty masz na imię?

Ja: Ola

G: Pięknie, a ty?

T: Tomasz.

G: Tomasz, ale mi się twoja siostra podoba. (do mnie) Mogę ci zrobić zdjęcie?

Ja: (konsternacja osiągnęła punkt krytyczny) Yyyy… ok.!

Koniec końców opuszczamy naszego rozmownego Czarnogórca z jego uroczym kotkiem. Idąc z mym bratem, nagle słyszę od niego: „A mogłem zrobić interes życia i cię tu zostawić!” Taaa no super. Moi rodzice na pewno byliby zachwyceni!

Po tym interesującym spotkaniu, w radosnych nastrojach, docieramy przez las do miejscowości Pribranci, w której mamy w planach przenocować. Po drodze, w pierwszym mijanym domu, nabieramy wody. Ze zdziwieniem odkrywamy, że przez miejscowość przechodzi normalna, asfaltowa droga. Tego oczywiście nasza wspaniała, schematyczna mapa nie uwzględniała. Rozbijamy namiot na pierwszym, nieogrodzonym polu i wygrzewamy się w ostatnich promieniach słonecznych. Idziemy spać wyjątkowo wcześnie, przeczuwając chyba, że jutro czeka nas naprawdę długi dzień!

Zapisz

Post Bałkany 2010. Część 18 – z Durmitoru w Sinjajevinę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-18-z-durmitoru-w-sinjajevine/feed/ 0 695
Bałkany 2010. Część 16 – z Sinjajeviny w Durmitor http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-16-z-sinjajeviny-w-durmitor/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-16-z-sinjajeviny-w-durmitor/#comments Fri, 08 Nov 2013 12:32:51 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=680 Kilka słów o tym, jak załamanie pogody przegoniło nas z Sinjajeviny i zawiodło do Durmitoru.

Post Bałkany 2010. Część 16 – z Sinjajeviny w Durmitor pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
20.09.10 Całą noc nad Sinjajeviną szaleją burze. Dzięki temu, że rozstawiliśmy namiot pod wiatą, nie odfrunęliśmy w siną dal.

Poranek nie wita nas pięknym wschodem słońca, lecz wszechogarniającą, oblepiającą wszystko mgłą i przenikliwym zimnem. Nie nastraja nas to zbytnio optymistycznie, w szczególności, że przypominamy sobie słowa gospodyni w odwiedzonego przez nas wczoraj katunu. Gdy w Sinjajevinie jest deszcz i mgła, lepiej po tych górach nie wędrować. Rzeczywiście, w takie dni jak ten, nawigowanie w tym regionie jest zasadniczo niemożliwe lub po prostu silnie utrudnione.

Mgliście

Tomasz we mgle

Rużica we mgleZamarzamy przygotowując śniadanie i postanawiamy opuścić Sinjajevinę i udać się w Durmitor. Schodzimy do miejscowości Rużica, gdzie napotkany przez nas pasterz tłumaczy nam jak dotrzeć do miejscowości Bistrica. Doskonale go rozumie, gdyż pięknie mówi po serbsku, który Polakom nie powinien przysparzać większych kłopotów. Przez chwilę pasterz nas odprowadza i dalej idziemy już sami. Mgła jakoś nie ma ochoty się zmniejszyć. Docieramy do kolejnego katuna. Tam zaglądamy do małego, białego domku, by dopytać się o dalszą drogę. Z domu wychodzą dwie, uśmiechnięte od ucha do ucha, starsze panie, a radosnym okrzykiem: „Turista!!!” Po tym jak pytamy się o zejście do Bistricy, zostajemy zaproszeni do domu na ucztę. Oprócz kawy, dostajemy wyciągnięty z pieca, świeżuteńki chleb, do tego kajmak (owczy ser, podobny trochę do naszego bundzu , o konsystencji masła), biały ser i pieczone ziemniaki. Oboje z Tomaszem żałujemy, że wcześniej zjedliśmy po zupce chińskiej, która nie umywała się do tutejszych specjałów. Nie chce nam się opuszczać tego jakże przyjemnego miejsca, ale kolejne góry czekają. Na pożegnanie robimy sobie z paniami pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w dół.

W gościnnym katunie

ruda, katun, Sinjajevina

Tak powstaje KAJMAK

SONY DSC

Mgła zaczęła się powoli unosić. W kolejnym katunie ponownie dopytujemy się o drogę i stromą, dobrze oznakowaną ścieżką wędrujemy dalej. Droga początkowo wiedzie dnem strumyka, który o tej porze roku jest wyschnięty. Idąc tam w deszczu trzeba uważać na śliskie kamienie i korzenie.

Do Bistricy docieramy po 2h dość szybkiego marszu. Na drodze przelotowej z Mojkovaca do Żablijaka usiłujemy złapać stopa. Po kilku nieudanych próbach zatrzymujemy busa, którego kierowca jedzie do miejscowości położonej przed Żablijakiem. Mkniemy po bardzo krętej drodze, wzdłuż malowniczego Kanionu Tary. Nagle nasz kierowca wyciąga ze schowka paluszki i nas nimi częstuje. Zastanawiamy się, czy wyglądamy na jakiś niedożywionych.

W oczekiwaniu na autostop

Bistrica

Po chwili dalszej jazdy zatrzymujemy się na poboczu i nasz kierowca pokazuje nam jakąś ścieżkę w dół. Na początku nie chcemy zostawić go samego z naszymi bagażami. Kierowca rozumiejąc nasze obawy, schodzi z nami i docieramy do wiszącego nad Tarą mostka. Kanion jest wyjątkowo malowniczy.

Kanion Tary

Kanion Tary

mostek na Tarze

Ruszamy w dalszą drogę, przejeżdżając przez skalne tunele. Następny postój mamy przy słynnym moście na Tarze. Chwila dla fotoreporterów i jedziemy dalej do Żablijaka. Gdy jesteśmy niecałe 10km od naszego celu, kierowca busa stwierdza, że może padać, więc podrzuci nas do centrum Żablijaka. Autostop połączone ze zwiedzaniem i to za darmo. Da się? Da!

Most na Tarze

most na Tarze

Jesteśmy w Żablijaku, który można porównać do takiego Zakopanego Durmitoru. Siadamy w knajpie na piwie i przez dwie godziny medytujemy nad jakimś planem. Postanawiamy zbunkrować się na jakimś polu namiotowym, by przeczekać na rozwój pogodowy. Niestety informacja turystyczna jest zamknięta na cztery spusty. Widać, że jest mocno po sezonie, gdyż Żablijak świeci pustkami. Po drodze na camping Ivan Do kupujemy mapy Durmitoru w budce jakiejś agencji zajmującej się wycieczkami i spływami na Tarze. Idąc dalej, mijamy grupę turystów, którzy słysząc, iż mówimy po polsku, stwierdzają: „O! Wreszcie jacyś normalni turyści.” Hmmm… ciekawe.

Docieramy do campingu Ivan Do. Kręci się tam parę osób, ale nijak nie możemy się dopatrzeć kogoś, do kogo cały ten majdan należy. W oczekiwaniu na właściciela otwieramy po puszce „Niekrzycza” i zaprzyjaźniamy się z lokalnymi psami, a w szczególności z kotami. Powoli jednak zniecierpliwienie wzięło górę i zaczynamy dopytywać się ludzi na campingu ile kosztuje rozstawienie namiotu. Z Niemcami jakoś nie udaje mi się dogadać, a dowiaduję się tylko, że przyjechali z daleka. No.. bardzo odkrywcze.

Mamy też campingowych Czechów, czterech gości, którzy tak samo jak i my chcieli się dowiedzieć, ile kosztuje nocleg. W końcu dostąpiliśmy zaszczytu i pojawił się właściciel. Koszt noclegu od osoby – 3EUR. Jest ciepła woda, prysznice, więc wszystko to, co zmęczonemu człowiekowi do szczęścia potrzebne. Rozstawiamy namiot, gdzie później leżakuję z kotem o czym pisałam we wpisie Bałkany=Koty.

Post Bałkany 2010. Część 16 – z Sinjajeviny w Durmitor pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-16-z-sinjajeviny-w-durmitor/feed/ 2 680
Bałkany 2010. Część 15 – Sinjajevina po raz pierwszy http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-15-sinjajevina-po-raz-pierwszy/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-15-sinjajevina-po-raz-pierwszy/#comments Thu, 07 Nov 2013 09:04:03 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=654 Dzisiejszy fragment relacji mogliście już przeczytać na portalu naTarty.pl, gdzie opisywałam Sinjajevinę. Jednak zachowałam pewne historie specjalnie na bloga, więc jeśli czytaliście wcześniej artykuł, to nie zanudzicie się czytając dzisiejszy wpis! 19.09.10 Poranek w Biogradskim Parku Narodowym jest ciepły, lecz deszczowy. Przelotne opady przetaczają się nad gęstym, bukowym lasem, zniechęcając nas do opuszczania namiotu. Jednak […]

Post Bałkany 2010. Część 15 – Sinjajevina po raz pierwszy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Dzisiejszy fragment relacji mogliście już przeczytać na portalu naTarty.pl, gdzie opisywałam Sinjajevinę. Jednak zachowałam pewne historie specjalnie na bloga, więc jeśli czytaliście wcześniej artykuł, to nie zanudzicie się czytając dzisiejszy wpis!

19.09.10 Poranek w Biogradskim Parku Narodowym jest ciepły, lecz deszczowy. Przelotne opady przetaczają się nad gęstym, bukowym lasem, zniechęcając nas do opuszczania namiotu. Jednak już koło 7 zbieramy się w sobie, jemy szybkie śniadanie i ruszamy trzykilometrowym asfaltem w dół, do głównej drogi na Mojkovac. Liczymy na to, że szybko uda nam się złapać stopa lub jakiś autobus. Kiedy docieramy do głównej trasy, widzimy jak jakiś gość wysadza z samochodu pasażerkę, a następnie wykręca auto. Na nasz widok opuścił szybę, by zapytać się: „Mojko?” Tym sposobem, zupełnie nie starając się o złapanie kogokolwiek lub czegokolwiek, mamy stopa wiozącego nas do właściwego celu. Jednak w trakcie rozmowy z naszym kierowcom okazuje się, że autostop nie jest za darmo i musimy zapłacić 1.5EUR od osoby. Nie jest to dużo, ale kolejny raz przekonujemy się na własnej skórze, że w Czarnogórze idea autostopu jest nie do końca jeszcze przez wszystkich rozumiana. Jednak nie narzekamy na nasz los, gdyż szybko docieramy do Mojkovaca, skąd planujemy podbój Gór Sinjajevina.

W miasteczku tym dokonujemy zakupów oraz opychamy się burkami ze słonym, bałkańskim serem. Standardowo idziemy też do kawiarni na cappuccino. Usiłujemy również znaleźć organizację turystyczną, jednak pani z kwiaciarni uprzytamnia nam, że jest niedziela, więc zasadniczo nic co powinno być czynne, czynne nie jest. Cóż, trudno. Będziemy musieli sobie poradzić z dość prowizoryczną mapą Sinjajeviny, którą mamy w informatorze zdobytym w Kolasinie. Broszura o Sinjajevinie zawierała takie oto zdanie : „W górach Sinjavina, w katunach, mieszka liczna grupa pasterzy, wypasających owce, konie i kozy. Są bardzo gościnni i turystów zawsze chcą ugościć kawą, rakiją i jedzeniem.” Pomyślałam sobie: „Taaa jasne.” Szybko jednak miałam się przekonać, że czasami warto uwierzyć w to, co piszą w takich informatorach. Wróćmy jednak do meritum.

Mojkovac

Mojkovac

Plan był prosty – dotrzeć do serca Sinjajeviny, czyli kościółka Rużica. Odnalezienie wejścia na szlak nie przysporzyło nam na szczęście większych trudności. Należy jedynie wyjść z Mojkovaca w kierunku na Podgoricę, na moście skręcić w prawo i za nim, po prawej stronie znajduje się oznakowanie szlaku oraz dość dobrze widoczna ścieżka. Sukces!Nie świętujemy go jednak zbyt długo, gdyż w lesie, przez który idziemy, robiona była ścinka i oczywiście gubimy szlak. Wiadomo: dzień bez zgubienia, to dzień stracony!

Na szlaku, tym jeszcze właściwym

wejście do Sinjajeviny

Biogradska i Sinjajevina

Przedzieramy się przez krzaki, później obieramy zły kierunek marszu…w końcu jest! Symbol szlaku! Szczęśliwi podążamy za szutrową drogą, mając z jednej strony widok na Biogradską Gorę, a z drugiej widok na Kanion Tary. Po drodze mijamy pierwszy katun, czyli wioskę pasterską. Spotykamy tam pierwszego pasterza, ale zamiast zaprosić nas na rakiję, to zapytał się: „Deutschland??” No cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz na Bałkanach, ktoś brał nas za Niemców. No nic, żegnamy się z panem i idziemy dalej. Kiedy docieramy na skrzyżowanie dróg, okazuje się, że zniknęły jakiekolwiek oznaczenia. Wybieramy więc drogę wiodącą pod linią wysokiego napięcia. Po chwili jednak przekonujemy się, że ścieżka ta została wydeptana przez krowy i prowadzi donikąd. Cóż, wracamy zatem do szutrowej trasy i zaczynamy iść na azymut. Nie możemy narzekać na jedno: widoki. Wokół otwierają się niesamowite plany i przestrzenie. Góry te nie są w żaden sposób podobne do tych, które mamy w Polsce. Mimo, że strasznie wieje, co chwila zatrzymujemy się na robienie zdjęć.

Obrazki z Sinjajeviny

Flora i fauna Sinjajeviny

Tomasz i Sinjajevina

Sinjajevina

W pewnym momencie, po naszej prawej stronie dostrzegamy mały, biały domek, przed którym siedziała gospodyni. Gdy tylko nas zobaczyła, natychmiast zaproponowała nam kawę. Czyżby jednak informator nie podkolorował kwestii gościnności tutejszych mieszkańców? Oczywiście postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia. W domku naszej gospodyni, składającym się z jednej, obszernej izby, znajduje się parę krzeseł, stół, piec i kilka kuchennych szafek. Na początek dostajemy orzeźwiającą wodę z cytryną. Później na stole ląduje bochenek chleba na zakwasie oraz słony serek z cebulką. Kiedy my pałaszujemy te pyszności, gospodyni szykuje nam kawę po turecku. Nawiązujemy konwersację, choć nie jest to takie proste, gdyż my nie znamy ani serbskiego, ani czarnogórskiego, a gospodyni nie zna polskiego i angielskiego. Ale jakoś udaje nam się dojść do porozumienia. Kiedy mówimy, że jesteśmy z Polski, pasterka stwierdza, że nie tak dawno temu szli tędy Czesi. (Dlaczego nas to nie dziwi????)Pytamy się o prognozy pogody – wieczorem może padać, ale w dzień ma być słonecznie. Dowiadujemy się również, że śnieg w górach Sinjajevina pojawia się w październiku i do tego czasu pasterze muszą wraz ze zwierzakami zejść w doliny. Wracają znów w okolicy maja – czerwca. Gospodyni dopytuje się, czy w Polsce również wypasa się owce. Tłumaczymy jej, że owszem, ale na mniejszą skalę, niż na Bałkanach. Mówi nam również, że jak przyjdzie „Kisza i magla” czyli deszcz i mgła, to lepiej po tych górach nie chodzić Mimo, że nie zawsze się rozumiemy, to atmosfera jest wyjątkowo sympatyczna.

ruda i nasza gospodyni z katuna

Katun Sinjajevina

Ale komu w drogę, temu się nie chce. Dowiadujemy się, że do naszego celu, czyli Rużicy mamy jeszcze jakieś 3km. Idziemy zatem. Pogoda zaczyna się zmieniać, chmury nad nami gęstnieją i od czasu do czasu dolatują do nas krople deszczu. Nagle, zza zakrętu ukazuje się naszym oczom Rużica – niewielki kościółek, położony na wzgórzu Na lewo od niego znajduje się wioska o tej samej nazwie. Przed dotarciem do kościółka spotykamy pasterza z owcami, którzy tłumaczy nam jak dojść do Żablijaka oraz jak odnaleźć wodę w tym wyjątkowo suchym terenie.

W drodze do Rużicy

w drodze do Rużicy

Sinjajevina

Warto zaznaczyć, że w Sinjajevinie jest wyjątkowy problem z wodą. W wyższej partii tych gór nie ma żadnych potoków, czy jeziorek. Pasterze przez zimę gromadzą lód, który w lecie służy im za źródło wody pitnej. Generalnie planując wycieczki w tym rejonie należy zaopatrzyć się w zapasy płynów, a w razie wodnej awarii pasterze chętnie pomogą i wypełnią bukłaki i butelki swoimi zapasami.

Przy samej Rużicy można spokojnie rozbić się z namiotem. Znajduje się tu wiata, ławy i stoły. Pogoda się stabilizuje – zaczyna grzmieć i coraz bardziej padać. Do tego, po chwili dołącza porywisty wiatr, w efekcie wykorzystujemy ławy i stoły do osłonięcia naszego namiotu przed szalejącym żywiołem. Zabarykadowani i zbunkrowani pod wiatą czekamy na rozwój wypadków pogodowych….

Rużica

Rużica

Rużica

Poniżej znajdziecie skan mapy Gór Sinjajevina. Pochodzi on z informatora „Mountains of Sinjavina. Hiking guide”, wydanym przez Czarnogórską Organizację Turystyczną. (Generalnie góry te funkcjonują pod nazwą Sinjavina i Sinjajevina, ja dla jasności stosuję jedną nazwę.)

 mapa Sinjavina

Za skan dziękuję Tomkowi D. 🙂

Post Bałkany 2010. Część 15 – Sinjajevina po raz pierwszy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-15-sinjajevina-po-raz-pierwszy/feed/ 2 654
Bałkany czyli o co tyle szumu? Część 2 http://balkany.ateamit.pl/balkany-czyli-o-co-tyle-szumu-czesc-2/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-czyli-o-co-tyle-szumu-czesc-2/#comments Sat, 28 Sep 2013 09:18:28 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=155 Kontynuujemy naszą szybką przebieżkę po bałkańskich krajach. Dziś zaczniemy od mojej ukochanej Czarnogóry, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia, jeszcze przed tym jak ją odwiedziłam. Kiedy po długiej podróży z Sofii do Czarnogóry wreszcie ujrzałam Bokę Kotorską, to kolana mi się ugięły, a szczęka opadła z hukiem do samej ziemi (uwierzcie mi, było tak […]

Post Bałkany czyli o co tyle szumu? Część 2 pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Kontynuujemy naszą szybką przebieżkę po bałkańskich krajach. Dziś zaczniemy od mojej ukochanej Czarnogóry, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia, jeszcze przed tym jak ją odwiedziłam. Kiedy po długiej podróży z Sofii do Czarnogóry wreszcie ujrzałam Bokę Kotorską, to kolana mi się ugięły, a szczęka opadła z hukiem do samej ziemi (uwierzcie mi, było tak naprawdę!).

C jak Czarnogóra (Montenegro) – zwana fiordem nad Adriatykiem. Rzeczywiście piękno tego kraju jest niezaprzeczalne. Wybrzeże wraz z Boką Kotorską i Zatoką Herceg – Novi to europejski rarytas. Gdy już się tam jest to „ochów” i „achów” nie ma końca. W sezonie Czarnogóra jest oblegana przez turystów, dociera tam sporo zorganizowanych wycieczek autokarowych, jak i przypływają ogromne statki wycieczkowe. Po za sezonem nadal kręci się tu trochę przyjezdnych, ale jest większy spokój. Czarnogóra – jak sama nazwa wskazuje, to nie tylko morze, ale przede wszystkim góry. Nie będę teraz wchodzić w szczegóły, bo jak zacznę pisać o górach, to powstanie 20 stron maszynopisu. Wolę dawkować Wam emocje. Ale Rumija, Sinjavina, Biogradska Gora, Durmitor i na deser Prokletije – to tylko kilka z pasm, jakie tam znajdziemy. Bajeczne widoki, mała liczba turystów, górale i pasterze witający wędrowców radosnym okrzykiem „Cafu, rajkiju!!!!” – to tylko niektóre atrakcje, jakie nas czekają, jeśli wybierzemy się na trekking. Sporym plusem Czarnogóry jest fakt, że z racji jej niewielkich rozmiarów, można ją zjechać wzdłuż i wszerz w krótkim czasie.

Dla kogo Czarnogóra? Odpowiedź jest prosta i oczywista – dla wszystkich. Bogaci i wymagający znajdą dla siebie odpowiednie miejsca, np. wysepkę Sv. Stefan, gdzie urlop spędzają takie gwiazdy jak choćby Sofia Loren. Ci o mniej zasobnym portfelu mogą wybrać się do pomniejszych kurortów lub znaleźć sobie dogodne sobe/apartmani. Podróżnicy wolący ciszę, spokój i pustkę mogą wybrać się w góry Sinjavina, gdzie „Ostatnich turystów widzieliśmy rok temu i byli to Czesi.”.

Ceny – zróżnicowane, w zależności od tego czy jesteśmy na wybrzeżu, czy w górach. Według mnie jedzenie, noclegi, campingi są nieco tańsze niż w Chorwacji (o ile nie wybieramy się do pięcio-gwiazdkowego hotelu). Benzyna jest jedną z droższych na Bałkanach (1.38 EUR za litr – stan na sierpień 2013), przy czym na wszystkich stacjach cena jest taka sama. Żywność ma ceny porównywalne jak w Polsce.

Pogoda – podobnie jak w Chorwacji czyli nad morzem upalnie i sucho w lecie, deszczowo na jesień i zimę, natomiast w górach i na wyżynach różnice temperatur są znacznie większe, zimą pada śnieg.

Jedzenie – oczywiście Pekary i ich duża oferta ze smakołykami słonymi i słodkimi. Oczywiście bazarki z możliwością zakupienia świeżych owoców i warzyw. Restauracji jest sporo, o różnym standardzie, a co za tym idzie z różnymi cenami (Lepiej nie iść do knajpy, gdzie siedzi dużo Rosjan. Możemy byś pewni, że będzie tam bardzo drogo.)

Zakupy – sklepów w Czarnogórze jest sporo, zarówno samoobsługowych, jak i tych bardziej lokalnych. Pamiątki kupimy wszędzie tam, gdzie jest dużo turystów. Bardzo duży wybór znajdziemy na Kotorskiej starówce, gdzie oprócz typowego badziewia, są też miejsca oferujący rękodzieło, obrazy, rzeczy ze szkła.

SONY DSCG jak Grecja – czyli w świecie mitów, kryzysu i horrendalnie drogiej benzyny. O Grecji każdy uczył się w szkole, na chyba każdym etapie edukacji byliśmy „katowani” antykiem, a co za tym idzie samą Grecją. Każdy wie, gdzie są Ateny, Olimp czy Korfu. Tu za wiele opowiadać nie trzeba. Natomiast Grecja jest chyba jednak  najdroższym, bałkański krajem i przebija w tym Chorwację. Do niedawna nie było aż tak źle. Dopiero grecki kryzys, o którym trąbiły media sprawił, że jest jak jest. Nie będę wnikać w grecką naturę, która do tego doprowadziła, ale co by nie mówić Grecy mają piękne autostrad (trochę puste, bo chyba nikogo nie stać na zakup benzyny), tereny wprost stworzone do wszelkich rodzajów rekreacji i dobrą bazę turystyczną. Nadal jeżdżą tam spore grupy Polaków, ale głównie na wycieczki zorganizowane, więc gdy ma się wszystko „All inclusive”, to nie trzeba się aż tak bardzo martwić o portfel i uciekającą z niego gotówkę.

Dla kogo Grecja? Na ten moment, wydaje mi się, że dla tych, którzy nie jeżdżą samochodem, ewentualnie zamiast benzyny, tankują gaz. Pewnie bardziej opłaca się jechać tam ze zorganizowaną wycieczką lub polecieć samolotem i na własną rękę (np. za pomocą tamtejszej komunikacji) podróżować po kraju.  Grecja ma bogatą ofertę i dla bogatszych, i tych z klasy średniej. Dla trekkerów też znajdą się łakome kąski do zdobycia.

Ceny – jak już wspominałam, są wysokie. Tyczy się to głównie benzyny (7-8zł za litr, stan na kwiecień 2012). Jedzenie czy w sklepach, czy w restauracjach do najtańszych nie należy i jest droższe niż w Polsce.

Pogoda – generalnie ciepło, nawet bardzo ciepło.

Jedzenie – dużo wszelkiego dobra, zaczynając na różnorodnych serach i zapiekankach warzywnych, na jagnięcinie i innym mięchu wszelkiej maści kończąc. Słodkości też mają tam dobre, choćby chałwy i inne tego typu ulepy i zaklejacze.

Zakupy – wszędzie dużo wszystkiego, więc tak naprawdę zrobienie zakupów nie przysparza zbyt wielu problemów.

SONY DSCM jak Macedonia (FYROM) – kraj maleńki, bez dostępu do morza, ale mający dwa piękne i ogromne jeziora (Ohrydzkie i Prespanskie) oraz dużo gór. Generalnie nawet w sezonie na plażach nad Ohrydem nie spotkamy tłumów. Większość jedzie nad morze do Grecji, Czarnogóry czy Chorwacji. Najwięcej turystów (głównie z Polski, Czech, Litwy) spotkamy w mieście Ohryd oraz w Skopje i Kanionie Matka. Nad jeziorem Ohrydzkim znajdziemy sporo kwater prywatnych oraz wielkich hoteli, jednak w tych drugich nie ma co liczyć na nocleg, gdyż są oblegane przez wycieczki zorganizowane. Plusem Ohrydu jest to, że jego wody mają w lecie ok. 25-27stopni Celsjusza, są wyjątkowo czyste i przejrzyste. Nad jeziorem Prespanskim znajdziemy głównie ruiny hoteli i campingów. Jednak warto przejechać się górską drogą łączącą oba jeziora, wiodącą przez urocze pasmo Galicica.  Ceny bardzo przystępne, porównywalne do tych w naszej ojczyźnie.

Dla kogo Macedonia? Według mnie dla tych, którzy cenią sobie komfort oraz ciszę i spokój. Dla aktywnych znajdzie się sporo górskich, świetnie oznakowanych szlaków. Dla lubiących leżakować, miejskie plaże oferują darmowe fotele/łóżka/leżaki, dostęp do wifi (bardziej w teorii niż w praktyce) oraz knajpki z piwem, kawą oraz drobnymi przekąskami. Generalnie bardzo „chilloutowy” kraj.

Ceny – podobne jak w Polsce.

Pogoda – dość zmienna. Lato może być burzowe, ale bardzo ciepłe.

Zakupy – sklepów jest sporo, całkiem dobrze zaopatrzonych. Polecam bazar w Ohrydzie – cudowne owoce i warzywa w śmiesznych cenach. Jeśli jednak nie chcemy zapłacić wyższych cen, lepiej porozumiewać się ze sprzedawcami po polsku, bo gdy na dzień dobry wyskoczymy z angielskim, możemy usłyszeć jakieś horrendalne kwoty. W Ohrydzie warto również nabyć biżuterię z pereł. Są tam znacznie tańsze niż w Polsce, a wybór jest naprawdę spory. Do każdego zakupu otrzymuje się certyfikat autentyczności, ale tylko wtedy, jeśli dokonujemy zakupów w sklepach, sprzedających autentyczne, ohrydzkie perły.

SONY DSC

Post Bałkany czyli o co tyle szumu? Część 2 pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-czyli-o-co-tyle-szumu-czesc-2/feed/ 7 155