Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Tatry – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Tatry – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Smartfon idealny na narty i zimowe wędrówki? Nasz test telefonu HAMMER Blade http://balkany.ateamit.pl/smartfon-narty-test-hammer-blade/ http://balkany.ateamit.pl/smartfon-narty-test-hammer-blade/#respond Wed, 28 Feb 2018 17:31:02 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=11693 Jaki telefon sprawdzi się w naprawdę zimowych warunkach? Zapraszamy na nasze wrażenia z testowania smartfona HUMMER Blade.

Post Smartfon idealny na narty i zimowe wędrówki? Nasz test telefonu HAMMER Blade pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Jak doskonale wiecie jesteśmy osobami lubiącymi spędzać czas aktywnie, bez względu na porę roku. Jednak niekoniecznie nasze sprzęty elektroniczne podzielają tę samą pasję. Chyba każdy doświadczył rozładowującego się aparatu czy telefonu z powodu np. niskich temperatur. Stąd też na rynku pojawia się obecnie coraz więcej sprzętów, które mają być lepiej przystosowane do często trudnych warunków atmosferycznych. W szczególności dobrze widać ten trend na rynku smartfonów. I tak się ostatnio złożyło, że mieliśmy okazję przetestować jeden z tego typu telefonów, podczas długich zimowych spacerów oraz narciarskiego wypadu. Stąd możemy zaprezentować Wam test telefonu HAMMER Blade. Czy sprawdził się w zimowych warunkach?

HAMMER Blade dane techniczne

HAMMER Blade jako smartfon został zaprojektowany z myślą o wymagających i aktywnie spędzających czas użytkownikach. Przede wszystkim zadbano o jego pancerną budowę, gdyż wzmocniony został metalowymi elementami. Posiada gumowe ranty, które mają amortyzować jego upadek, nawet z wysokości 1,2 metra. Szczerze mówiąc nie próbowaliśmy go zrzucać z tak wysoka, ale mamy wrażenie, że rzeczywiście nic by mu się nie stało, nawet gdyby spadł z 2 metrów. HAMMER Blade posiada 5,2 calowy ekran, w którym zastosowano szkło odporne na zarysowanie. Akurat ten aspekt nie jest dla nas w smartfonach najistotniejszy, gdyż zawsze albo naklejamy na nie szkło lub ochronną folię. Telefon jest także pyło i wodoodporny. Jest to zawsze podstawowy wymóg, jaki Marek ma względem smartfonów, ze względu na to, że na nartach czy rowerze różne rzeczy mogą się przydarzyć. HAMMER Blade posiada dwa aparaty – jeden z przodu (5 Mpx) oraz jeden z tyłu (13 Mpx). Producent chwali się, że telefon ten dzięki ośmiordzeniowemu procesorowi MTK6753 o taktowaniu zegara 8×1.3 GHz wspieranego przez 3 GB RAM jest naprawdę szybki. Na pewno działa sprawniej od mojego obecnego smartfona (Sony), który potrafi się resetować jeszcze zanim wpadnę na pomysł, że chcę na nim cokolwiek zrobić, a do tego muli jak muł z którymś stadium otyłości. Inną zaletą wymienianą przez producenta jest także bateria 4000 mAh, dzięki której telefon może działać jako powerbank. Akurat do tej kwestii oboje mieliśmy pewne zastrzeżenia, ale o tym za chwilę. Z innych ciekawostek, HAMMER Blade posiada czytnik linii papilarnych, dualsim czy 32 GB pamięci wewnętrznej.

HAMMER Blade

HAMMER Blade na co dzień

Ponieważ ze względu na pracę nie miałam możliwości wyjechania na górskie testy, postanowiłam telefon ten przetestować w codziennym, nieco mniej ekstremalnym i wymagającym życiu. Zainstalowałam na niego wszystkie te aplikacje, z których korzystam na co dzień (takie jak: Endomondo, Facebook, Instagram, Twitter, Analytics i parę innych) i przez kilka dni używałam go, jak normalnie używam mojego zamulonego Soniacza. Generalnie pewnie każdy smartfon wypadłby lepiej, od tego, który posiadam, ale moje oczekiwania względem HAMMER Blade były naprawdę wysokie, w szczególności jeśli chodzi o baterię. Przy korzystaniu z Facebooka, zapisywaniu trasy przez Endomondo, nagrywaniu insta stories itd. itd. wieczorami zostawało ok 50-60% baterii. Całkiem niezły wynik, aczkolwiek, gdy telefon używany był przy sporo niższych temperaturach, poziom baterii spadał do 30-40%, czyli dość nisko. Miałam też trochę problemów z głośnikiem. Moich rozmówców słyszałam źle, mimo pogłaśniania. Jeśli chodzi o zdjęcia, to robi je całkiem dobre, ale szału nie ma. Z mojej perspektywy jego niewątpliwą zaletą była szybkość działania oraz niezawieszanie się. Minusem była jego waga – jak dla mnie był ciut za ciężki. Ponieważ testowałam go zimą, to siłą rzeczy obsługiwałam go dość często w rękawiczkach. A raczej usiłowałam obsługiwać, bo niestety nijak nie dało się go odblokować czy odebrać rozmowę przychodzącą, gdy na dłoniach miało się założone rękawiczki. Co ciekawe, Marek tego problemu nie miał. Więc może cała wina leżała po stronie rękawiczek? Trudno jednoznacznie stwierdzić.

HAMMER Blade

HAMMER Blade

HAMMER Blade test narciarski

Na początku podkreślę, że bardzo mi odpowiada konstrukcja telefonu takiego jak HAMMER Blade, gdzie podczas użytkowania nie muszę się martwić o to, czy telefon przypadkiem nie zmoknie, a gdy ewentualnie wypadnie z rąk, to nic mu się nie stanie. Można też powiedzieć, że raczej jestem fanem konstrukcji topornych, ale użytecznych i osobiście na co dzień używam również smartfonu, który jest wodo-, oraz pyłoodporny. Hammera wziąłem ze sobą na narty, na najbardziej kultową górę w Polsce, czyli Kasprowy Wierch. Warunki tego dnia nie były idealne, głównie za sprawą temperatury, która na szczycie wynosiła -21 stopni, a chłód potęgował dodatkowo wiatr przekraczający 30 km/h, przez co odczuwalna temperatura dochodziła do -35 stopni. Jak to jednak mawiają, „nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania”, tak więc tego dnia udało mi się sporo pojeździć zarówno wzdłuż wyciągów narciarskich, jak i wybrać się na krótką wycieczkę skiturową.

HAMMER Blade

Przy takich temperaturach podstawową obawą dot. telefonu, była kwestia baterii, jednak nawet bez zbędnych kombinacji z chowaniem go bliżej ciała okazało się, że bez problemu wytrzymał on tę próbę i nie dość, że przy włączonym transferze danych i lokalizacji pozwalał mi utrzymywać kontakt przez cały dzień, to jeszcze na włączonym Yanosiku dojechał z powrotem do Kielc i dopiero rano następnego dnia wymagał podłączenia do ładowania. Wodo-, kurzo-, oraz wstrząsoodporna konstrukcja HAMMERA pozwala nam na swobodne używanie smartfona. Nie musimy się martwić gdy np. ze skostniałych z zimna rąk wypadnie on nam w śnieg. Nawet gdy podczas wywrotki śnieg nasypie się nam do kieszeni, to również możemy skupić się na własnym komforcie cieplnym, a nie na tym, czy telefon nam nie zamókł. Jedyną rzeczą, którą ja uznaje na minus, to rozmiar HAMMERA. Jak dla mnie zbyt wiele miejsca zajmuje w kieszeni, co jest niewygodne i może częściowo ograniczać ruchy. Z drugiej jednak strony duży ekran ułatwia korzystanie z map czy nawigacji. Także coś za coś. Co do samego działania smartfona, to w ciągu dnia nie miałem żadnych zastrzeżeń. Zarówno w górach, jak i w dolinach nie miałem problemów z zasięgiem, przez cały dzień nic się nie zawiesiło, a wszystkie aplikacje, których używam na co dzień, chodziły bezproblemowo. Pomimo, że w ciągu dnia nad Tatry nadeszła gruba warstwa chmur również opcja lokalizacji działała bez zarzutu. Aparat daje nam szereg funkcji takich jak HDR, czy tryb panoramy, a jakość fotografii, oglądanych nawet na większym ekranie jest zadowalająca. Ciekawą opcją jest format zdjęcia PiP (Picture in Picture), który wykorzystuje naraz oba aparaty (przedni i tylni) tak, by na zdjęciu np. widoku z głównego aparatu, pojawia się równocześnie miniatura z naszym selfie.

HAMMER Blade

HAMMER Blade

Podsumowując HAMMER Blade wydaje się być dobrym smartfonem o niezłych parametrach, który dodatkowo daje nam większy spokój podczas jego użytkowania, gdyż nie musimy obchodzić się z nim jak z jajkiem. Nie potrzebujemy zakładać na niego żadnych dodatkowych pokrowców, czy osłon, które zazwyczaj obniżają komfort użytkowania, a biorąc go do ręki widać od razu, że jest to produkt solidnie wykonany, który sporo zniesie. Dodatkowym atutem jest fakt, że można go kupić za naprawdę rozsądne pieniądze. Podsumowując HAMMER Blade to porządny, mocny telefon, który świetnie sprawdzi się podczas podróży oraz w trakcie uprawiania wszelkich rodzajów turystyki aktywnej.

HAMMER Blade

HAMMER Blade

HAMMER Blade

HAMMER Blade

Post Smartfon idealny na narty i zimowe wędrówki? Nasz test telefonu HAMMER Blade pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/smartfon-narty-test-hammer-blade/feed/ 0 11693
Długi górski weekend. Część 5 – Tarasówka http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-5-tarasowka/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-5-tarasowka/#comments Tue, 15 Jul 2014 17:23:08 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=465 23 czerwiec 2014 Czas pożegnać się z górami, bo choć jest to truizm – wszystko co dobre, szybko się kończy. Opuszczamy Jurgów i kierujemy się na spotkanie z moim osobistym demonem przeszłości, jaką była Tarasówka. Była, bo już od jakiegoś czasu nie jest, ale naprawdę bardzo długo z bliżej nieokreślonego powodu pałałam do tego miejsca […]

Post Długi górski weekend. Część 5 – Tarasówka pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
23 czerwiec 2014

Czas pożegnać się z górami, bo choć jest to truizm – wszystko co dobre, szybko się kończy. Opuszczamy Jurgów i kierujemy się na spotkanie z moim osobistym demonem przeszłości, jaką była Tarasówka. Była, bo już od jakiegoś czasu nie jest, ale naprawdę bardzo długo z bliżej nieokreślonego powodu pałałam do tego miejsca nieskrywaną niechęć.

Kiedy byłam sporo młodsza, wraz z rodzicami oraz resztą rodziny (ciotką, wujkiem, kuzynką) jeździliśmy na wakacje do Murzasichla. W zależności od pogody, wędrowaliśmy po bliższych i dalszych okolicach. Było jednak takie miejsce, do którego z kuzynką nigdy nie chciałyśmy iść. Chodzi oczywiście o Tarasówkę. Nie mam pojęcia, o co nam chodziło i skąd ta niesamowita niechęć. Cóż, teraz nie jest to już w sumie takie istotne, bo do okolic Małego Cichego przekonałam się jakiś czas temu i doceniam wspaniałe widoki, jakie się stamtąd rozciągają.

O tym, że panorama Tatr z Małego Cichego jest imponująca i wcale nie taka mała zapewne większość z Was wie. Ale jeśli wybierzecie się tam latem, to otaczający Was krajobraz będzie kopkami siana malowany. Dla mnie stanowią one idealne dopełnienie górskich widoków, kojarzący się z czarno białymi fotografiami, które swego czasu wykonywał mój Tata. Są ważnym elementem moich wspomnień z dzieciństwa, bo są urokliwe, fotogeniczne i takie swojskie. Widoki, które mogliśmy podziwiać tego dnia, były po prostu obłędne. Szkoda było się żegnać z górami, ale przecież one się nigdzie nie wybierają. Będą na nas czekać, a my za nimi tęsknić i odliczać dni do kolejnych odwiedzin.

Tatry

Małe Ciche

kopki siana

ruda

Post Długi górski weekend. Część 5 – Tarasówka pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-5-tarasowka/feed/ 6 465
Długi górski weekend. Część 4 – Krywań http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/#comments Thu, 10 Jul 2014 18:26:48 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=445 Letnie wejście na najważniejszy szczyt dla Słowaków, czyli Krywań. Wspaniałe tatrzańskie widoki i brak tłumów.

Post Długi górski weekend. Część 4 – Krywań pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Nasz przedostatni dzień pobytu musiał być z przytupem, choć należy dodać, że trochę się do tego przytupu zbieraliśmy. Rano dość powolnie idzie nam ogarnianie się, choć plan mamy na dziś ambitny, a mianowicie wejście na Krywań.

Jakoś tak się złożyło, że do tej pory nie miałam okazji wejść na ten szczyt, natomiast Marek, który dopiero ze mną zaczął poznawać lepiej Tatry, był otwarty na propozycję. Plan był prosty – wejść na Krywań zielonym szlakiem od Tri Studnicky i zejście niebieskim oraz czerwonym do samochodu. Czasówki na mej radosnej, starej mapie są wyjątkowo optymistyczne (sumarycznie cała trasa miała zająć jakieś 5-6h), co trochę mnie zastanawia, ale postanawiam nie myśleć za dużo (od tego można dostać migreny, zmarszczek, wrzodów oraz syndromu latającego oka… lepiej nie ryzykować).

Wyruszamy z Jurgowa w celu okrążenia Tatr (no cóż do wejścia na szlak nie mieliśmy zbyt blisko), po drodze zatrzymując się w bankomacie w Zdiarze. Parking w Tri Studnickach praktycznie omijamy, gdyby nie to, że odrywam się od książki, aparatu czy telefonu (byłam czymś zajęta i nie patrzyłam się na widoki za oknem) i krzyczę do Marka „stój”. Udaje nam się wcisnąć na zapełniony parking i radośnie uiścić opłatę w wysokości 4.5 EUR (sic! Choć z drugiej strony przynajmniej na Słowacji nie trzeba płacić za wejście na szlak, w przeciwieństwie do polskich Tatr). Zakładamy górskie buciory, robimy kilka głębszych wdechów i ruszamy na podbój Krywania.

Pan Krywań we własnej osobie

KrywańWarto w tym miejscu powiedzieć parę słów o tym szczycie. Polacy mają Giewont, a Słowacy Krywań. I choć obie te góry coś symbolizują i są istotne dla obu narodów, to jednak nasi południowi sąsiedzi przypisują swojemu szczytowi znacznie większą wagę. Zacznijmy od tego, że Krywań przez lata uznawany był za najwyższy szczyt Tatr. Wznosi się na 2493m n.p.m. i rzeczywiście góruje nad okolicznymi dolinami i innymi szczytami. Jednak wiadomo, że najwyższy w Tatrach nie jest ustępując Gerlachowi. Krywań ma jednak ogromne znaczenie dla samych Słowaków. 16 sierpnia 1841 na szczyt ten zorganizowane zostało wejście działaczy odrodzenia narodowego, które zapoczątkowało tzw. národné výlety. Od tamtego czasu, w okolicy 16 sierpnia Słowacy rok rocznie zdobywają Krywań. Tego dnia na szczyt wchodzi często ponad 500 osób! Lecz szczyt ten istnieje w świadomości naszych południowych sąsiadów również za sprawą hymnu, w którym góra ta została umieszczona oraz monet o nominale 1, 2 i 5 Eurocentów.

Zielony szlak, którym wędrujemy ani mi się podoba, ani nie podoba. Mam do niego stosunek wybitnie ambiwalentny, idę bo idę ale szału nie ma. Im wyżej, tym zimniej i bardziej zawiewa, za to odsłaniają się widoki, więc jakoś tak człowiekowi robi się przyjemniej na sercu i duszy. Przed miejscem, w którym niebieski i zielony szlak się spotykają, robimy mały postój obserwując, jak chmury przetaczają się nad szczytem Krywania, a ludzie wędrują po sobie tylko znanych ścieżkach (generalnie nie mogliśmy początkowo dojść do tego, gdzie wiedzie szlak).

Na szlaku

Tatry SłowackieTatry Słowackie

Spotkanie na zakręcie szlaku niebieskiego

KrywańPo posileniu się i nawodnieniu docieramy pod drogowskaz, który kieruje nas na grań. My jednak rozważamy opcję numer dwa, krótszą lecz nieoficjalną. Marek zagaduje dwóch Słowaków, którzy zeszli rozważaną przez nas ścieżką. „Ta droga je nieoficjalna, ale rychlejsza. Jak wam się coś stanie, to zapłacicie karę.” Zasadniczo z tych trzech informacji (z czego jedna była przestrogą) zainteresował nas przymiotnik „najrychlejsza”. Decydujemy się iść na skróty, ścieżką wiodącą na przełęcz pod szczytem Krywania. Nie jest to najprzyjemniejsza droga – luźne kamienie, resztki śniegu itd., ale faktycznie szybko osiąga się grań (osiągnęlibyśmy ją szybciej, gdybyśmy po drodze nie pogubili się w gąszczu „nieoficjalnie” wydeptanych ścieżek). Podejście na sam szczyt stanowi dla mnie wyzwanie, bo nie mogę skoordynować rąk i nóg podczas podchodzenia na bardziej stromych odcinkach. Zaczynam rozważać, czy w ogóle zejdę drogą, którą właśnie przylazłam, ale jak wspominałam myślenie czasami szkodzi, więc ostatecznie wepchnęłam moje cztery litery na szczyt. A z niego rozciągał się mlecznobiały widok na okolicę, czyt. nic nie było widać. No co jakiś czas wiatr przeganiał chmury, co wymagało refleksu, by w odpowiednim momencie nacisnąć spust migawki. Na szczycie siedzimy z dwójką Węgrów, którzy podobnie jak i my są „zachwyceni” widokiem z Krywania. Ponieważ zarówno nam, jak i im robi się zimno (wieje i sypie drobny śnieg), zaczynamy schodzić. Co ciekawe moje ręce i nogi przypominają sobie czym jest koordynacja ruchowa i niemalże niczym kozica mknę w dół (no dobra… do kozicy było mi daleko, ale przynajmniej nie wyglądałam jakbym dostała górskiego paraliżu). Na przełęczy poniżej szczytu chowamy się za skałę, dzięki czemu nie urywa nam głów podczas konsumpcji radlera made by Złoty Bażant (mój ostatni piwny faworyt o smaku cytryny, bzu i mięty). Orzeźwiające piwo było idealnym dodatkiem do i tak już orzeźwiającej aury. Ale co tam! Trzeba się hartować.

Widać! Coś widać!

KrywańNa szczycie!

KrywańKrywańZamrożeni od zewnątrz i od środka zaczynamy dalszą wędrówkę w dół, tym razem już oficjalną wersją szlaku. Wiatr próbuje nas zdmuchnąć ze ścieżki, co w przypadku Marka prawie się udaje (jeden z silniejszych podmuchów zrywa mu czapkę z głowy, ale na szczęście mój mężczyzna wykazał się refleksem oraz przytomnością i uciekiniera złapał). Jak na złość, gdy już jesteśmy w pewnej odległości od szlaku, Krywań odsłania swe wdzięki i osoby, które zdobyły go po nas mają widoki. My schodząc zasadniczo nie możemy narzekać na brak fotograficznych inspiracji, gdyż ciągle coś przykuwa naszą uwagę – a to promienie przebijające się przez chmury, a to jakieś rozświetlone pole w dole. Generalnie jest pięknie, choć droga w dół mocno nam się dłuży. W końcu docieramy do rozejścia szlaków przy Jamskim Plesie. Siadamy nad brzegiem jeziorka by chwilkę odsapnąć. Gdy Marek wyciąga kanapkę, dwie kaczki, które taplały się w wodzie, natychmiast wykazały zainteresowanie wspólną konsumpcją. Jedna z nich była na tyle odważna, by wyjść z jeziora i niczym mały szpieg, przydreptać do nas. Kawałki chleba ją usatysfakcjonowały, choć sądząc po jej minie (Czy kaczka ma mimikę? Chyba nie…) spodziewała się czegoś więcej. Porzucamy to ptasie towarzystwo i czerwonym szlakiem schodzimy do Kianki. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że oprócz naszego autka na parkingu nie ma absolutnie nikogo. Tłum samochodów zniknął. Biorąc pod uwagę, że było grubo po godzinie 19, to raczej nie powinno nas to dziwić.

Wyginam śmiało ciało, bo wysokich temperatur było mi za mało 😉

KrywańWidoki zejściowe

Tatry Słowackiekopczyk TatryJamskie Pleso

Jamskie PlesoTam byliśmy!!

KrywańSamotna Kianka

KiankaGłodni i zmęczeni powoli wracamy w stronę Polski rozglądając się po drodze, gdzie ewentualnie można coś zjeść. Ostatecznie zatrzymujemy się w Starym Smokovcu, tylko po to, by pocałować klamki kilku lokali. Samo miasto wygląda jak wymarłe. Kiedy ja z przyssanym do kręgosłupa żołądkiem opanowuję do perfekcji poziom zobojętnienia i rezygnacji, Marek dziarsko maszeruje na dalsze poszukiwania. I odnosi sukces. Jedynym, czynnym miejscem w okolicy jest pizzeria na piętrze niezbyt urodziwego budynku. Oprócz nas ląduje tam kilkoro innych osób, które również zeszły z gór i nie miały gdzie się podziać. Jemy pizzę, zresztą całkiem smaczną (sądzę, że gdyby podano nam podeszwę polaną sosem pomidorowym też byśmy ją zjedli) i najedzeni możemy wracać do Jurgowa. Oczywiście docieramy tam dość późno, ale przynajmniej nie możemy powiedzieć, że zmarnowaliśmy czas.

asd

Zapisz

Post Długi górski weekend. Część 4 – Krywań pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/feed/ 5 445
Długi górski weekend. Część 1 – trasa na rozchodzenie http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-1-trasa-na-rozchodzenie/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-1-trasa-na-rozchodzenie/#comments Tue, 24 Jun 2014 19:34:52 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=400 Nasz długa trasa po Tatrach, która miała być krótka i tylko na rozchodzenie. Czyli o tym, jak plany weryfikuje rzeczywistość.

Post Długi górski weekend. Część 1 – trasa na rozchodzenie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Dobrze znów być w Tatrach. Lubię te powroty i uczucie, które im towarzyszy. Cóż…góry te są ze mną odkąd pamiętam, a nawet jeszcze dłużej, gdyż moja mama będąc ze mną w ciąży dziarsko maszerowała po Tatrach. Sentyment pozostał i pewnie pozostanie, stąd cieszy mnie każda możliwość spędzenia w tych górach choćby chwili.

W Tatry udaliśmy się z samego rana 19 czerwca. Naszym punktem docelowym był jak zwykle Jurgów, ale z różnych przyczyn zmieniliśmy kwaterę, w której od dwóch lat nocowaliśmy. Tym razem zdecydowaliśmy się na nocleg U Kasi, w przenośni i dosłownie, gdyż Kasię, która go prowadzi poznałam dawno temu w Tatrach, dzięki wspólnemu znajomemu ratownikowi. Niestety teraz nie miałyśm okazji się spotkać, gdyż Kasia pojechała na nadmorski urlop.

Po wypakowaniu gratów z samochodu i przebraniu się w górskie ciuchy wskakujemy do Kianki i jedziemy do Tatranskiej Javoriny. Tam porzucamy auto i ruszamy wzdłuż Doliny Javorovej. Pogoda jest trudna do określenia – ani dobra, ani zła. Ale nie zastanawiamy się nad tym zbytnio, tylko maszerujemy przed siebie. Przy rozejściu szlaków na wysokości polany Pod Muranom obieramy niebieski szlak przez Zadne Medodoly. Wychodzi słonce, a okolica rozświetla się w czerwcowym słońcu. Od razu robi się cieplej, a okoliczne szczyty wyglądają mniej groźnie. W pewnym momencie, przechodząc przez mostek zauważamy dość specyficzny napis: „Uwaga! Zaraz zobaczysz niedźwiedzie wykonane z drewna.” Rzeczywiście, obok wiaty nad potokiem stoją dwa misie i najwyraźniej ktoś kiedyś wziął je za prawdziwe niedźwiadki (choć jak sami zobaczycie na fotografii, nie wyglądają zbyt naturalnie).

Uroczy szlaban w przejściem dla człowieka

Polana pod Muranom

uwaga miśDwa przystojne, drewniane misie

niedźwiedzie

Kiedy ścieżka opuszcza dolinę potoku, zaczyna piąć się przez ukwieconą łąkę, by następnie przetrawersować zbocze Tatr Bielskich. Widoki na Wysokie Tatry pięknie się otwierają, a my po raz pierwszy tego dnia spotykamy kozice, które jednak są dość daleko od nas.

Zadne Medodoly

Po dotarciu na Kopskie Sedlo chwilę odpoczywamy, ale ponieważ strasznie wieje, ruszamy w dalszą drogę. Najpierw schodzimy do Biele Pleso, by później czerwonym szlakiem dotrzeć do Chaty pri Zelenom. Nam natrafiamy na pierwsze tego dnia tłumy, głównie Polaków, ale jest też kilka grup Słowaków. Większość turystów kręci się wokół schroniska, wygrzewa w promieniach słońca i raczy się zimnym piwem. My również kupujemy sobie kufel złocistego trunku, niestety tylko jeden, gdyż nie mieliśmy przy sobie więcej euro.

Ruda radość na Kopskim Sedlu

kopskie sedlo

Złocisty, smakowity Kozel

Kozel

Zielone pleso

Zielone pleso

Przyjemnie się siedzi, jednak nas czeka jeszcze droga powrotna. Niestety musimy wracać tą samą drogą, gdyż nie mamy innej, dobrej opcji na zrobienie pętli. Idziemy znów na Kopskie Sedlo, skąd udajemy się jeszcze w stronę Serokiego Sedla. Gdy idziemy pod górę natrafiamy na spore stadko pasących się kozic. Część z nich znajduje się w sporej odległości od szlaku, a kilka stoi tuż przy samej ścieżce. Gdy wychodzimy na grań okazuje się, że dwie kozice są bardzo blisko nas. Jedna pięknie pozuje patrząc się wprost w obiektyw, druga zaś robi małe przedstawienie przebiegając tuż przede mną (na szczęście aparat był w pełnej gotowości). Tatrzańskie modelki były wyjątkowo wdzięcznym obiektem obserwacji, jednak wieczór powoli nadciągał a my nadal byliśmy z dala od cywilizacji.

Piękny Kamzik

Kozica

Kozica, góry, sielanka

kozica

Troszkę zmęczeni ale w pełni zadowoleni 😉

Tatry

Czekała nas długa droga w dół. Widoki są piękne, dzięki słońcu, która nasyca rośliny i skały ciepłą barwą. Powoli zaczynam odczuwać skutki długiego trekkingu, a raczej mojej głupoty w doborze skarpet. Niestety mam obtarta lewą piętę oraz obolałe i spuchnięte piszczela (nie pytajcie się jak to możliwe, sama nie wiem do tej pory). W końcu, po 26km i 8h docieramy do Kianki. Oby dwoje z lekka padamy na twarz, a ja zastanawiam się, skąd wpadłam na pomysł, aby wybrać tę trasę jako coś, dzięki czemu się rozchodzimy. Wiedziałam, że kilometrów wyjdzie dużo, ale szczerze mówiąc chyba nie aż tak.

W trakcie drogi powrotnej

zadne medodoly

Prawie o zachodzie słońca

pod Muraniem

Wracamy do Polski i w Bukowinie idziemy na bardzo późny obiad. W Jurgowie jesteśmy wieczorem i padamy ze zmęczenia do łóżek szybciej, niż zdążyliśmy nawet o tym pomyśleć. Jednak co dobry trekking, to dobry trekking, nawet jeśli był aż tak męczący 😉

A to przebieg naszej pięknej, „krótkiej” trasy :

aa1

Zapisz

Post Długi górski weekend. Część 1 – trasa na rozchodzenie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-1-trasa-na-rozchodzenie/feed/ 5 400
Marcowe Podhale część 5. Spisz, Pieniny i droga powrotna http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-5-spisz-pieniny-i-droga-powrotna/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-5-spisz-pieniny-i-droga-powrotna/#respond Sun, 23 Mar 2014 10:04:57 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=285 Jeden dzień i Pisz, Podhale oraz nasza droga powrotna do domu, przepełniona zwiedzaniem i poszukiwaniem skrytek.

Post Marcowe Podhale część 5. Spisz, Pieniny i droga powrotna pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
9 marzec 2014

Poranek rozpoczynamy od pakowania naszej góry rzeczy. Nie chce nam się wracać, w szczególności, że wreszcie pogoda dopisuje, a prognozy na kolejne dni są bardzo obiecujące. Musimy jednak pożegnać się z Jurgowem i wrócić do wszelakich obowiązków.

Oczywiście nie wyruszamy od razu do domu, lecz chcemy jeszcze odwiedzić kilka miejsc oraz odnaleźć kilka keszy. W pierwszej kolejności jedziemy do odkrytej dwa dni wcześniej Osturny. Tym razem docieramy do niej od strony Łapszanki. Tatry nieco prześwitują przez chmury, jednak widoczność z rana nie jest zbyt wybitna. Przejeżdżamy przez Osturną i jedziemy dalej, w stronę Spiskiej Starej Wsi. Po drodze usiłujemy podjąć jednego kesza, lecz sztuka ta absolutnie nam się nie udaje.

Docieramy do Spiskiej Starej Wsi, gdzie przy kilku blokach zostawiamy Kiankę i kierujemy się na rozległe wzgórze. Tam, przy sporej wielkości krzyżu miał znajdować się kesz, o uroczej nazwie Sverny Pol.

Sverny Pol

sverny pol

spiska stara wieś

spiska stara wieśPo dotarciu na miejsce okazuje się, że siedzi tam młody gość i grzebie patykiem w zagłębieniu w ziemi. Dosłownie i w przenośni. Wcześniej, przed czasami Geocachingu, pewnie uznałabym go za wariata. Teraz natomiast, po prostu wiedziałam, że pewnie szuka kesza. Marko, bo tak miał na imię jegomość, dopiero rozpoczął swoją przygodę z Geocachingiem. Pochodzi ze Spiskiej Starej Wsi, a na Sverny Pol poszedł za namową swoich kolegów, którzy znaleźli kesza dzień wcześniej. We trójkę przeczesujemy pole, ale oprócz zagłębienia, w którym wcześniej grzebał patykiem Marko, nie znajdujemy niczego, w czym mógłby zmieścić się kesz. Powoli zaczynamy się frustrować, bo czas płynie, a my niczego nie znajdujemy. Nasz słowacki towarzysz usiłuje dodzwonić się do swoich znajomych, by poprosić ich o pomoc w poszukiwaniach. Ostatecznie Marko przez przypadek wpada na ślad skrytki i już po chwili możemy wpisać się do logbooka. Żegnamy się z sympatycznym Słowakiem i wyruszamy w stronę przeciwległego wzgórza, górującego za Spiską Starą Wsią.

Ufff…znalezione

geocaching

Można się na spokojnie wpisać

geocaching

Sverny Pol: http://www.geocaching.com/geocache/GC384MT_severny-pol?guid=e9e0876e-d93f-469a-a965-431a932f7202

W centrum miejscowości podejmujemy szybkiego, magnetycznego kesza. Znajdują się tam tablice informacyjne z mapami oraz uroczym zdjęciem Spiskiej Starej Wsi z lotu ptaka.

Spiska Stara Wieś

Stefan L. Kostelnicak: http://www.geocaching.com/geocache/GC3Z0CE_stefan-l-kostelnicak?guid=efa015c2-7fbd-4d01-85ca-e38e20015ba9

Idziemy dalej w stronę kościoła, przy którym odbijamy w lewo i idziemy kawałek asfaltem. Później skręcamy w polną drogę w prawo i pniemy się ku górze. Ze wzgórza rozciąga się niesamowity widok na Tatry, Pieniny, Dunajec, Zalew Czorsztyński. Gdyby nie ulokowana w tym miejscu skrytka, pewnie nie prędko byśmy tu zawitali. Samo poszukiwanie kesza jest lekko frustrujące, z racji idiotycznych koordynatów, które sprawiają, że przez 20minut szarpiemy się z krzakami tarniny. Dopiero dzięki złapanemu internetowi z Polski, udaje nam się sprawdzić spoilerowe zdjęcie, które pozwala nam w ciągu jakiś dwóch sekund wygrzebać kesza spod kamieni. Ale bez niego pewnie nadal byśmy siedzieli w nieszczęsnej tarninie.

Widok na Tatry

Tatry

Pieniny

Pieniny

Pieniny

Dunajec

Dunajec

Dwa kroky do Polski: http://www.geocaching.com/geocache/GC3RG4E_dva-kroky-do-polska-two-steps-to-poland?guid=17800699-218d-46ca-b832-1fe39e958b0d

Wracamy do Kianki i ruszamy do Polski. Po drodze na północ zatrzymujemy się jeszcze przy dwóch keszach. Najpierw odwiedzamy zamek w Czorsztynie. Tamtejsza skrytka jest dość ciekawie ulokowana, ale cieszymy się, że jesteśmy tam poza sezonem, kiedy nie musimy się martwić, że ktoś nas obserwuje.

Zamek

Zamek Czorsztyn

Zamek Czorsztyn: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JZ0J_zamek-czorsztyn?guid=1a1faa3c-400a-4e56-bb52-17b7b13f0136

Ostatni tego dnia kesz ulokowany został w Koninkach, przy pomniku „Organy Podhala” Hasiora. Pomnik może się podobać, lub nie, ale na pewno wzbudza różne emocje, a chyba taka jest właśnie rola sztuki. Kesza znajdujemy szybko i sprawnie, mimo kręcących się w okolicy ludzi.

Futurystyczne Organy, które nigdy nie zagrały

Organy Podhala

Organy Podhala: http://www.geocaching.com/geocache/GC1MKMG_organy-podhala?guid=c8a8ed76-463f-4616-9674-f4b72b1676f7

Później nastąpiła droga powrotna. Ja zostałam w Kielcach, a Marek wraz z Kianką powrócili na Mazowsze. Generalnie, mimo że pogoda przez większość czasu nie była sprzyjająca, to wyjazd możemy uznać za udany. Odkryliśmy wiele ciekawych miejsc, sporo połaziliśmy, znaleźliśmy sporo keszy i po prostu dobrze się bawiliśmy. A chyba o to w wyjazdach chodzi!

Zapisz

Post Marcowe Podhale część 5. Spisz, Pieniny i droga powrotna pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-5-spisz-pieniny-i-droga-powrotna/feed/ 0 2565
Marcowe Podhale część 4. Słoneczne Tatry http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-4-sloneczne-tatry/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-4-sloneczne-tatry/#respond Thu, 20 Mar 2014 11:18:04 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=268 8 marzec 2014 Po 4 dniach pogody z cyklu „zbliża się depresja”, sobota przywitała nas błękitem nieba i słońcem. I choć znad gór nadciągała jakaś lekka mgiełka, to i tak dzień kobiet zapowiadał się rewelacyjnie. Dodatkowo wstajemy bardzo wcześnie, gdyż pociechy naszych pensjonatowych współlokatorów uznały, że 6 rano to idealna pora żeby zacząć wrzeszczeć i […]

Post Marcowe Podhale część 4. Słoneczne Tatry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
8 marzec 2014

Po 4 dniach pogody z cyklu „zbliża się depresja”, sobota przywitała nas błękitem nieba i słońcem. I choć znad gór nadciągała jakaś lekka mgiełka, to i tak dzień kobiet zapowiadał się rewelacyjnie. Dodatkowo wstajemy bardzo wcześnie, gdyż pociechy naszych pensjonatowych współlokatorów uznały, że 6 rano to idealna pora żeby zacząć wrzeszczeć i biegać po korytarzu. Jednak dzięki tak szybkiej pobudce mamy cały dzień przed sobą.

Jemy zatem szybkie śniadanie, pakujemy plecaki i wyruszamy w stronę Zakopanego. Po drodze zachwycamy się pięknymi widokami na Tatry. Po czterech dniach mamy szansę je w końcu zobaczyć. Sukces! Docieramy do Zakopca, gdzie jak zwykle zostawiamy Kiankę na darmowym parkingu w pobliżu stacji benzynowej obok kuźnickiego ronda. Do Kuźnic idziemy na piechotę uznając, że wspieranie „mafii busowej” nie jest najlepszym pomysłem.

Panuje nieznośna wilgoć. A wszystko z powodu topniejącego śniegu, który kapie z drzew i krzaków. W samych Kuźnicach obieramy kierunek na Halę Kondratową. Droga do niej jest wybitnie oblodzona, ale udaje nam się nie zaliczyć żadnej gleby. Słońce gdzieś się chowa i robi się dość pochmurno. Do schroniska na Hali docieramy w jakiś średnio radosnych nastrojach, do tego ja mam zerową motywację, by iść gdzieś dalej.

Hala Kondratowa

Hala KondratowaMoje najładniejsze zdjęcie

hala KondratowaPo krótkim odpoczynku w schronisku postanawiamy poszukać kesza, który miał być ulokowany gdzieś w pobliżu. Niestety przy tej ilości śniegu, ciężko było go podjąć w sposób nie wzbudzający niczyjego zainteresowania. Generalnie na Hali kręciła się spora liczba turystów, głównie skiturowców, których mogłoby zdziwić, że jakaś parka okopuje pobliskie kamienie. Ostatecznie porzucamy ideę poszukiwań kesza i wyruszamy w stronę Przełęczy pod Kopą Kondracką. Na szczęście lub nieszczęście wychodzi słońce. Robi się tak gorąco, że pot leje się nam po plecach strumieniami. Na Przełęcz wędruje całkiem spory tłumek turystów – jedni na nartach, inni, tak jak my typowo trekkingowo.

Słoooooooooooooooońce!!

Hala KondratowaGiewont od tyłu

GiewontMniej więcej w połowie podejścia schodzi chmura i widoczność spada do kilku metrów. Mimo, że śnieg jest miękki i dość dobrze trzyma, to im jesteśmy wyżej, tym robi się coraz bardziej grząsko. Parę metrów przed samą przełęczą chmura nas opuszcza, odsłaniając rewelacyjne widoki na Kopę Kondracką i Giewont.

Wędrówka w chmurze

przełęcz pod kopą kondrackąNa przełęczy ustalamy, że idziemy dalej przez Suche Czuby Goryczkowe na Kasprowy. Przywdziewamy raki. Śnieg niby nadal dość dobrze trzyma, jednak idziemy południowym stokiem, który zaczyna się dość mocno topić. Z górami nie ma żartów i należy dbać o własne bezpieczeństwo.

Widok z Przełęczy pod Kopą Kondracką

TatryW drodze

suche czuby goryczkoweWędrówka na Kasprowy jest iście bajkowa. Widoki wokół nas po prostu powalają na kolana. Do tego idziemy całkiem sami, więc możemy rozkoszować się ciszą i spokojem. W pewnym momencie, gdy do Kasprowego mieliśmy ok. kilometra, schodzi chmura i znów nie widać absolutnie nic. Pierwszy raz doświadczam zjawiska jakim jest Widmo Borckenu. A co to takiego? Zasadniczo cień człowieka odbity na chmurze. Według górskich legend, ten kto zobaczy widmo, zginie wśród szczytów. Jednak to tylko legenda. Znam takich, którzy Widmo Borockenu widzieli kilkanaście razy w życiu i mają się dobrze. Po jakiś 10-15 minutach ponownie wychodzimy na słońce.

Bajkowe Tatry

tatryAlpy? Tatry? Himalaje?

TatryTatryRomantyczne Widmo Borckenu

widmo borckenuSztuka naskalna, czyli mrozem rzeźbione

TatryNa Kasprowym panuje spory tłum: narciarze, kolejkowicze oraz ci, którzy przywędrowali tu górami. Na szczycie podejmujemy kesza, który jak do tej pory jest naszą najwyżej położoną skrytką. Odpoczywamy chwilę obserwując chmury, które przetaczają się nad Suchymi Czubami Goryczkowymi. Przez jakieś 10 minut po prostu siedzę i robię zdjęcia oczarowana widokami.

Kasprowy Wierch: http://www.geocaching.com/geocache/GC4FGMW_kasprowy-wierch-1987m?guid=4a3fd896-c80b-4b18-b01f-f9766d5896ce

W drodze na Kasprowy

KasprowyNa Kasprowym

KasprowyZ keszem z Kasprowego

keszŚwinicaSentymentalnie

TatrySpektakl w wykonaniu chmur

TatryZielonym szlakiem schodzimy do Kuźnic. Droga trochę nam się dłuży i chyba nigdy nie nazwę tego szlaku moim ulubionym. Kiedy docieramy na dół zaczyna się ściemniać. Doczolgujemy się do Kianki i udajemy się na zasłużony obiad. Oby dwoje odczuwamy zmęczenie i dodatkowo jesteśmy bardzo głodni. W naszej ulubionej knajpce nie ma wolnych stolików, więc wybieramy pobliską restaurację, gdzie konsumujemy posiłek. Kelnerka trochę się dziwi, że Marek jest w stanie zjeść hamburgera, a później zagryźć go pizzą, ale skąd mogła wiedzieć, że mój ukochany jest wyjątkowym żarłokiem.

Podsumowując, nasz przedostatni dzień w górach okazał się wielce udany. Taki dzień kobiet mogę mieć cały rok! No i ta bajkowa pogoda oraz idealny wprost warun do robienia wymarzonych zdjęć. Dziękuję Ci pogodo za okazanie nam łaski 😉

Post Marcowe Podhale część 4. Słoneczne Tatry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-4-sloneczne-tatry/feed/ 0 2564
Marcowe Podhale część 1. Białka oraz okolice Zalewu Czorsztyńskiego http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-1-bialka-oraz-okolice-zalewu-czorsztynskiego/ http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-1-bialka-oraz-okolice-zalewu-czorsztynskiego/#comments Mon, 10 Mar 2014 12:29:40 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=214 Wspomnienia z naszego pobytu na Podhalu. Rzeka Białka oraz Zalew Czorsztyński w dość pochmurnej i szarej aurze.

Post Marcowe Podhale część 1. Białka oraz okolice Zalewu Czorsztyńskiego pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
4 marzec 2014

Poranek zaczynamy o 6:30. Szybkie ogarnianie, dopakowywanie ostatnich rzeczy i możemy wyruszać w drogę na południe. Wcześniej żegnamy się z moimi rodzicami, którzy zbierają się o tej porze do pracy. Wsiadamy do zapakowanej po dach Kianki i wyjeżdżamy z Kielc. Trasę do Jurgowa pokonujemy dość sprawnie. Po drodze atakuje nas deszcz, ale równocześnie świeci słońce. Tęczy niestety brak, jak i widoków na Tatry, co akurat wyjątkowo mnie smuci.

Do Jurgowa docieramy chwilę po 10. Wyrzucamy z samochodu tonę naszych gratów w tym dwa rowery rozłożone na części, jedną parę nart i butów narciarskich, dwa małe plecaki, jeden duży plecak, zapas jedzenia, jakieś Markowe narzędzia… generalnie sporo tego było.

Po umieszczenia naszych bagaży i rowerów na kwaterze, jemy drugie śniadanie (pierwsze skonsumowaliśmy w samochodzie, gdzieś przed Krakowem) i zastanawiamy się, co zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem, który jednak nie miał zamiaru rozpieszczać nas bajkową pogodą i widokami. Oczywiście z pomocą przyszedł nam Geocaching, który pozwolił nam zaplanować całkiem przyjemną wycieczkę.

Opuszczamy Jurgów i przez Czarną Górę kierujemy się do Trybszu, gdzie przy drewnianym, zabytkowym i wyjątkowo urokliwym kościółku zlokalizowany jest nasz pierwszy tego dnia keszyk. Szybkie poszukiwania i Marek wyciąga skrytkę.

Drewniany kościółek w Trybszu

kościółek w Trybszu

Drewniany Kościół w Trybszu: http://www.geocaching.com/geocache/GC4K0W4_drewniany-kosciol-w-trybszu-wooden-church-trybsz

Żegnamy się z Trybszem i jedziemy do Przełomu Białki. Białka jako rzeka jest silnie związana z moim dzieciństwem. Od maleńkości praktycznie każde wakacje spędzałam z rodzicami na Podhalu i w Tatrach. Będąc naprawdę małą dziewczynką uwielbiałam taplać się w zimnych wodach Białki. Jednak moją ulubioną zabawą było wrzucanie kamyczków do rzeki i robienie „plum”. Wydawało mi się, że nad Przełomem Białki bywałam z rodzicami, jednak po pokazaniu im zdjęć stamtąd stwierdzili, że sami nigdy tam nie byli.

Tablica informacyjna przy jednym z parkingów

Przełom Białki

Pierwsza skrytka umieszczona została przy większej ze znajdujących się tu skał, czyli Obłazowej, obok jaskini. Mnie koordynaty wyprowadziły w pole, natomiast Marek sugerujący się podpowiedzią zawartą w opisie kesza, sprawnie go odnalazł.

Skała: http://www.geocaching.com/geocache/GC29YFW_skala-rock

Jaskinia w Obłazowej Skale

Jaskinia Obłazowa

Obłazowa robi na nas naprawdę spore wrażenie, znajdują się na niej liczne drogi wspinaczkowe. O tym, że cieszą się sporym powodzeniem świadczy fakt, iż w miejscach chwytów widać dość wyraźnie ślady po magnezji.

Drogi wspinaczkowe

Obłazowa

Warto dodać, że rejon Przełomu Białki jest bardzo popularny latem, gdy przybywają tu tłumy chętnych na piknik turystów. Dziś było tam pusto i cicho, a my mogliśmy się w pełnej samotności rozkoszować urokiem tego miejsca. Oczywiście brakowało słonka, które rozświetliłoby nieco wody Białki, jednak nawet przy kiepskich warunkach warto odwiedzić jej przełom.

Przełom Białki

Przełom Białki

Kolejny kesz zlokalizowany był kawałek dalej od Kramnicy, drugiej po tej stronie rzeki formacji skalnej. Tym razem to ja wypatrzyłam skrytkę, ale tylko dlatego, że zdradziło ją dość oczywiste maskowanie złożone z kamieni i patyków. Obłazowa i Kramnica należą do Dursztyńskich Skałek, które urozmaicają ten wyżynno – pagórkowaty region.

Skarb Janosika: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JQJN_skarb-janosika

Wpisywanie do logbooka

geocaching

W drodze powrotnej do Kianki zdobywamy Obłazową, z której rozciąga się przyjemny widok, dziś nieco zakłócony przez chmury. Po pokonaniu dość stromego zejścia, utaplani po pachy w błocie wsiadamy do Kianki i ruszamy w dalszą drogę.

Pierwsze oznaki wiosny w Przełomie Białki

wiosna

Naszym kolejnym celem są Lorencowe Skałki, które również wchodzą w skład pasemka Dursztyńskiego. Podjeżdżamy kawałek w ich stronę autem, lecz resztę drogi pokonujemy na piechotę. Błoto niestety jest wszędzie, ale możemy częściowo oczyścić nasze buty podczas przekraczania niewielkiej rzeczki. Same skałki to zasadniczo jedna, niezbyt okazała skałka, która jednak znacząco wybija się na tle pagórkowatego i usianego łąkami i polami krajobrazu. Oczywiście znów nie trafilibyśmy tam, gdyby nie umiejscowiona obok skrytka. Udaje mi się ją bardzo szybko odnaleźć, ponieważ koordynaty były wyjątkowo dokładne.

Lorencowe Skałki a zasadniczo skałka

Lorencowe Skałki

Po zalogowaniu się do logbooka idziemy na krótki spacer po okolicy. Musi tu być pięknie na wiosnę i latem, jednak dziś również jest przyjemnie mimo braku słonka.

Lorencowe Skałki – Gęśle: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JA3H_lorencowe-skalki-gesle

Pieniny

Żegnamy się z Dursztyńskimi Skałkami i jedziemy w stronę Jeziora Czorsztyńskiego. Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Frydman, gdzie podejmujemy dwie skrytki. Pierwsza z nich ulokowana jest obok silnie zaniedbanego dworu. Sam budynek prezentuje naprawdę ciekawą architekturę, jednak brakuje pewnie funduszy na jego odrestaurowanie. Drugi keszyk znajduje się obok kościoła, gdzie według legendy zatrzymał się Jan III Sobieski, gdy wracał z Wiednia. Oczywiście jest to tylko legenda, gdyż podróżował przez zupełnie inny rejon Polski. Fakt, również górzysty.

Dwór we Frydmanie: http://www.geocaching.com/geocache/GC4K1GH_dwor-we-frydmanie-manor-house-in-frydman

Kościół św. Stanisława we Frydmanie: http://www.geocaching.com/geocache/GC4K1N8_kosciol-sw-stanislawa-we-frydmanie

Kolejnym przystankiem na naszej geocachingowej trasie była miejscowość Falsztyn, a dokładniej niewielki półwysep, na którym znajduje się Rezerwat Zielone Skałki. Mieliśmy tam również znaleźć kolejnego kesza, jednak ten zjedzony chyba został przez bardzo pracowite bobry. Po wyjątkowo zimnych poszukiwaniach (strasznie wiało i ciągnęło od wody), daliśmy sobie na wstrzymanie. Jednak polecam odwiedzenie tego miejsca, z racji pięknego widoku na Pieniny oraz na dwa zamki: w Niedzicy i Czorsztynie. Muszę tam koniecznie wrócić przy ładniejszej pogodzie, by porobić lepsze niż dzisiaj zdjęcia.

Widok z okolic Rezerwatu Zielone Skałki

Niedzica

Ponieważ byliśmy bardzo blisko zamku w Niedzicy, postanowiliśmy go odwiedzić. Oczywiście dodatkową motywacją był kesz, ale kto by sobie zaprzątał głowę tak drobnym szczegółem. Skrytkę było dość trudno podjąć z racji kręcących się tam ludzi, ale ostatecznie udało mi się nie wzbudzić chyba zbyt większych podejrzeń. Zamek w Niedzicy znów kojarzy mi się z moim dzieciństwem, a w szczególności legenda o Białej Damie. Zawsze uwielbiałam o niej słuchać i byłam bardzo przejęta, że kiedyś sama zobaczę ducha krążącego po zamkowych krużgankach.

Przebacz mi Brunhildo: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JNRB_przebacz-mi-brunhildo

Opuszczamy zamek w Nidzicy i zjeżdżamy do Sromowców, gdzie na Polanie Sosny został umiejscowiony kolejny keszyk. Szybko, sprawnie i na temat, czyli poszukiwania nie trwały nawet sekundy, gdyż idąc za koordynatami Garmina, już z daleka widziałam miejsce ukrycia kesza.

Polana Sosny: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JW6V_polana-sosny

Kolejna w tym rejonie skrytka umieszczona była tuż przed granicą. Typowy magnetyk, który Marek wypatrzył jeszcze z samochodu.

Dwa kroki na Słowację: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JNTB_dwa-kroki-na-slowacje

Zajeżdżamy na chwilę na Słowację, po jakieś drobne zakupy. Marek upiera się by kupić alkohol o wdzięcznej nazwie Tatra Ladoviec (72%) i wściekło niebieskim kolorze. Po późniejszej degustacji ja stwierdzam, że to absolutnie nie dla mnie. Nie dość, że wali spirytusem, to jeszcze smakuje trochę jak jakiś syrop lub płyn do płukania ust.

Opuszczamy Słowację i znów jesteśmy w Polsce. W drodze do Jurgowa zajeżdżamy jeszcze do miejscowości Kacwin, gdzie umiejscowiono dwie skrytki. Jedna, tuż obok mostu. Kesza szybko odnajdujemy, lecz po drugiego już nie idziemu, gdyż ogólnie panujące warunki nas do tego zniechęcają.

Wodospad Kacwin: http://www.geocaching.com/geocache/GC3KCYV_wodospad-kacwin

Wracamy powoli do Jurgowa. Jedziemy do niego przez miejscowość Łapszanka, gdzie na szczycie niewielkiego wzgórza znajduje się urokliwa kapliczka. Normalnie rozciąga się stamtąd rewelacyjny wprost widok na Tatry Wysokie i Bielskie, jednak tego dnia wszystko zakrywają gęste i szare chmury. Bywaliśmy w tym miejscu nie raz, lecz dopiero dziś podjęliśmy znajdującego się tam kesza (wcześniej po prostu nie mieliśmy zielonego pojęcia o geocachingu i jakichkolwiek poszukiwaniach skrytek).

Kapliczka z panoramą Tatr: http://www.geocaching.com/geocache/GC2BDBT_kapliczka-z-panorama-tatr

W okolicy robimy też niewielkie rozpoznanie terenu, związane z naszymi rowerowymi planami. Mnie przeraża długość podjazdu, jaki będzie na nas czekał, ale z drugiej strony Marek ma ze sobą swój downhillowy rower, który na podjazdach nie rozwija zbyt wielkich prędkości. Zatem nie zostawi mnie zbyt szybko daleko z tyłu. Z tą jakże radosną myślą zjeżdżamy do Jurgowa.

Wieczór spędzamy na planowaniu dnia następnego oraz gotowaniu wykwintnej obiadokolacji składającej się z włoskiego makaronu i sosu pomidorowego z serem ricotta (lubię tematyczne tygodnie w Lidlu!).

Zasadniczo nasz pierwszy dzień na Podhalu w 2014 roku uważamy oboje za bardzo udany 🙂

Zapisz

Post Marcowe Podhale część 1. Białka oraz okolice Zalewu Czorsztyńskiego pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/marcowe-podhale-czesc-1-bialka-oraz-okolice-zalewu-czorsztynskiego/feed/ 7 214
Listopadowe Tatry http://balkany.ateamit.pl/listopadowe-tatry/ http://balkany.ateamit.pl/listopadowe-tatry/#comments Mon, 04 Nov 2013 14:02:12 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=623 Nie samymi Bałkanami żyje człowiek. Dlatego też wprowadzam na bloga nowy element – relacje i wspomnienia niebałkańskie. Dziś zabieram Was ze sobą w Tatry. Są to moje ukochane góry, które znam od dziecka. Najpierw poznawałam je z pleców moich rodziców, gdy targali mnie ze sobą w nosidełkach. Później stawiałam w Tatrach swoje pierwsze krok, poznawałam […]

Post Listopadowe Tatry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Nie samymi Bałkanami żyje człowiek. Dlatego też wprowadzam na bloga nowy element – relacje i wspomnienia niebałkańskie. Dziś zabieram Was ze sobą w Tatry.
Są to moje ukochane góry, które znam od dziecka. Najpierw poznawałam je z pleców moich rodziców, gdy targali mnie ze sobą w nosidełkach. Później stawiałam w Tatrach swoje pierwsze krok, poznawałam pierwsze szczyty, przeżywałam pierwsze burze. A dalej…a dalej po prostu byłam od Tatr uzależniona i każdy rok bez choćby jednego wypadu w te cudowne góry, był rokiem straconym.

W pierwszy, listopadowy długi weekend wraz z Markiem oraz Kianką wyruszyliśmy na południe, by znów odwiedzić skalne królestwo Tatr.

1.11.13 Wieczorem dnia poprzedniego przyjechaliśmy do moich rodzinnych Kielc. Zawsze jest stąd bliżej w góry, niż z Warszawy.

O godzinie 4 dzwoni budzik, niemiłosiernie przypominając nam, że mamy jak najszybciej wyruszyć na trasę, by nie trafić na największy ruch przy cmentarzach (głównie chodziło nam o jak najszybsze przejechanie przez Kraków). Sprawnie i po ciuchu, by nie obudzić moich rodziców, zbieramy nasze graty, plądrujemy lodówkę i pakujemy się do zmarzniętej Kianki. Na drogach panuje cisza, spokój i pustka. W okolicach Krakowa zaczyna powoli świtać. Przed Nowym Targiem obserwujemy przetaczające się nad Podhalem niesamowicie fotogeniczne mgły. Do Jurgowa – naszej bazy noclegowo – wypadowej docieramy chwilę po 8.

Mgły nad Podhalem
Droga do Nowego Targu

Droga do Jurgowa

SONY DSC

Na miejscu mieliśmy się spotkać ze znajomymi, którzy w Tatrach przebywali od środy. Jednak jak się później okaże, tego samego dnia, z powodów kontuzyjnych, wrócą do stolicy.

Ponieważ część ekipy nam się wykruszyła, postanowiliśmy zrobić nieco dłuższą trasę niż planowaliśmy, w szczególności, że pogoda była wprost wymarzona. Zostawiamy samochód w Łysej Polanie, na darmowym parkingu po słowackiej stronie. Półtora kilometra marszu i jesteśmy przy parkingu w Palenicy, gdzie cały dzień na parkingu kosztuje 20zł.

Nieszczęsnym asfaltem do Morskiego Oka docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza, skąd odbijamy w Dolinę Roztoki i zaczynamy wietrzną wędrówkę do D5SP. Na szlakach pustki. Aż dziw bierze, że w długi weekend jest tu tak mało ludzi. Z drugiej strony, Święto Zmarłych jest momentem spotkań rodzinnych, więc sporo osób jest wtedy z najbliższymi. Zapewne za tydzień, podczas niepodległościowego długiego weekendu w Tatrach będą tłumy.

Doliną Roztoki idzie się całkiem przyjemnie. Momentami tylko wiatr usiłuje nas zdmuchnąć ze szlaku, ale dzielnie stawiamy mu opór.

W Dolinie

Z Doliny Roztoki

Do schroniska w Pięciu Stawach docieramy czarnym szlakiem. Gdy byłam młodsza, strasznie nie lubiłam tego odcinka drogi. Teraz w sumie nie wiem dlaczego, bo szło mi się nim naprawdę przyjemnie. Pominę tylko huraganowy, cholernie zimny wiatr na samym końcu wędrówki.

W schronisku panuje błogi spokój i cisza. Jest kilka osób, ale każdy zajęty jest swoimi sprawami. Przez 40 minut próbujemy się rozgrzać i trochę posilić, zastanawiając się, co tu dalej zrobić. W końcu postanawiamy przejść z Doliny przez Świstówkę do Morskiego Oka, w którym Marek nie był od bardzo dawna. Jedynym minusem tego planu było zejście asfaltową drogą z Moka do Kianki, ale postanowiliśmy się tym zbytnio nie przejmować. W szczególności, że widoki w Piątce były coraz bardziej imponujące.

W końcu opuszczamy schronisko i idziemy na spacer po dolinie. Wiatr dalej sobie szaleje, za to co chwile słońce wraz z chmurami tworzy niesamowity, świetlny spektakl.

W Dolinie Pięciu Stawów

Marek nad Wielkim Stawem

Iluminacja

Skrzyżowanie

Kozi

Grań

Wracamy do schroniska i niebieskim szlakiem ruszamy w stronę Świstówki. Słońce mocno nam przyświeca, wiatr znów usiłuje nas zdmuchnąć, a widoki utwierdzają nas w przekonaniu, że wybór tego rejonu Tatr był strzałem w dziesiątkę.

W drodze do Morskiego Oka

w drodze na Świstówkę

Iluminacja w pełni

Iluminacja Pięciu Stawów

Na drodze

SONY DSC

Warstwowo

SONY DSC

Rejon Morskiego Oka jest już w cieniu. Droga zejściowa do schroniska ciągnie się nieubłaganie. Powoli zaczynam czuć moje prawe kolano, które od czasu do czasu lubi sobie pomarudzić.

Rysy

ruda fotograf

DCIM100GOPRO

W schronisku w Moku jakiś armagedon. Ludzi jak mrówków, a do tego większość przybyła tam z małymi dziećmi. Na początku myślałam, że to jakaś zorganizowana grupa rodzin z maluchami, ale później okazało się, że to taki zbieg okoliczności, że się ich tyle w jednym miejscu zebrało. Siedzimy tam dosłownie parę minut, w szczególności, że zaczyna się powoli ściemniać, a po drugie zamieszanie jakie panuje w jadalni jest mało przyjemne.

Asfaltem do Palenicy idziemy na tyle szybkim tempem, że wyprzedzamy wszystkie mijane na drodze osoby. Od Palenicy dopada nas kryzys, gdyż wiemy, iż do Kianki mamy jeszcze półtora kilometra. Rozważam złapanie stopa, ale jak na złość samochody nie jeżdżą ze zbyt dużą częstotliwością. W końcu docieramy do Kianki, robimy jeszcze małe zakupy w słowackim sklepie i wracamy do Jurgowa.

To był długi dzień, ale nie możemy powiedzieć, iż zmarnowaliśmy choćby minutę.

02.11.13 Prognozy dla Tatr są różne. Może trochę padać i być pochmurno. Po wczorajszych ponad 30km po górach i częściowo asfalcie, czuję kolano i niektóre mięśnie. Z racji Zaduszek postanawiamy udać się na Symboliczny Cmentarz Ofiar Tatr, który znajduje się nad Popradskim Plesem na Słowacji. Był to o tyle dobry plan, że nie wymagał Bóg wie jakiego wysiłku.

Jedziemy z Jurgowa przez Zdiar, Tatrzańską Łomnicę i Smokovce aż do Strbskiego Plesa. Tam zostawiamy Kiankę na niestety płatnym parkingu i wyruszamy w stronę Popradskiego Plesa. Na czerwonym szlaku panuje wyjątkowy ruch. W porównaniu z dniem wczorajszym, na Słowacji są po prostu tłumy, mimo że pogoda nie jest zbyt pewna. Góry częściowo są przykryte przez chmury i panuje dość duża wilgotność. Docieramy do miejsca, gdzie czerwony szlak trawersuje skaliste zbocze, a zielony odchodzi nieco bardziej w głąb lasu. Wybieramy szlak zielony, na którym panują pustki. Idzie się nim dłużej, ale znacznie przyjemniej z racji panującego tu spokoju. Docieramy do asfaltu, którym kierujemy się w lewo i dochodzimy nad Popradskie Pleso. Tam robimy sobie krótki popas, podczas którego obserwujemy miejscowego kota i miejscowego psa, którzy ganiają się nad brzegiem jeziora. Efekt tych działań możecie zobaczyć poniżej 😉

Jak pies z kotem

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

Pogoda jest mało sprzyjająca, więc nie decydujemy się wchodzić na Osterwę, gdyż przewalały się przez nią dość gęste chmury. Idziemy wzdłuż jeziora do Symbolickiego cintorinu. Tak o tym miejscu pisze Józef Nyka w swym przewodniku po Tatrach:

„Pomysł wysunął w r. 1922 malarz i miłośnik gór, Otakar Stafl. Zrealizował go (…) w latach 1936-40, oficjalne otwarcie odbyło się w sierpniu 1940. Zaczęto od zgromadzenia tablic pamiątkowych z różnych okolic Tatr, z czasem zaczęły przybywać nowe. Statut dopuszcza upamiętnianie osób, które zginęły w innych górach. Motto cmentarzyka brzmi: „Martwym na pamiątkę, żywym ku przestrodze.

Wokół murowanej kapliczki proj. R. Vosyka, wzorowanej na spiskich kaplicach ludowych, poumieszczane są na głazach tablice upamiętniające ludzi, którzy Tatrom oddali życie, m.in. Klimka Bachledę, Wiesława Stanisławskiego, Witolda Wojnara, Jana Długosza (…).”

Nyka J. (1994) Tatry – przewodnik. Warszawa: Wydawnictwo Trawers, s. 383.

Oprócz wyżej wymienionych osób, znajdziemy również tablice Kukuczki, Wandy Rutkiewicz czy Piotrka Morawskiego. Spacer wśród tablic przypominających o losie ludzi, którzy kochali góry i oddali w nich swoje życie, daje naprawdę sporo do myślenia i uczy pokory.

Na cmentarzu

Symboliczny Cmentarz

Tablice

Jan Długosz

Dłonie

Tablice

Klimek Bachleda

Opuszczamy to miejsce zadumy i zaczynamy powoli wracać do Strbskiego Plesa. W trakcie wędrówki zaczyna siąpić deszcz, a chmury schodzą na tyle nisko, że oprócz mijanych drzew, nie widzimy kompletnie nic.

Las mglisty Słowacja

Tup tup do Strbskiego Plesa

Opuszczamy Tatry Słowackie i wracamy do Polski, by w Zakopanym odwiedzić jeszcze jeden, ważny cmentarz, a dokładniej Cmentarz na Pękswoym Brzyzku. Jak zwykle najwięcej zniczy paliło się na grobie Kornela Makuszyńskiego, Chałubińskiego, Sabały czy księdza Stolarczyka.

W drodze powrotnej, na Strednicy Kianka pozowała nam

SONY DSC

SONY DSC

Zakopane, o dziwo, nie jest aż tak zatłoczone jakby się mogło wydawać po ilości stojących wszędzie samochodów. Po krótkim spacerze opuszczamy jednak to miasto i wracamy do cichego i spokojnego Jurgowa.

3.11.13 Mimo fatalnych prognoz, rano nie pada, a z okien naszej kwatery widać Tatry. Jemy śniadanie, pakujemy się i wyruszamy na spacer na Górkowy Wierch. Znajduje się na nim kompleks narciarski, z którego w zimie, żyje spora część Jurgowa. Widoki, jakie się z tego wierchu roztaczają, są naprawdę genialne. Akurat tego dnia panowała ogólna szarość, ale mimo wszystko można było nacieszyć się Tatrami od Hawrania i Murania aż po Giewont. Dopiero, gdy schodzimy do Kianki, chmury wiszące nad górami zaczynają obniżać swój pułap i po paru chwilach góry zniknęły. Grunt to odpowiednie wyczucie czasu.

Jurgów

Tatry

Przez Słowację jedziemy w stronę Piwnicznej, a dalej już przez nasz cudowny kraj wracamy do domu. Ruch na drogach był spory, lecz mimo wszystko nie utknęliśmy w żadnym korku.

W drodze powrotnej

SONY DSC

Podsumowując był to wyjazd dość lajtowy, trochę sentymentalny i na pewno widokowy. A w ten długi weekend jedziemy nad morze!

Post Listopadowe Tatry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/listopadowe-tatry/feed/ 2 623