Post Jahorina – trekking na Ogorjelicę oraz testowanie narciarskich tras olimpijskich pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Ogorjelica to najwyższy szczyt całej Jahoriny. Ma wysokość 1916 m n.p.m. i pod jej szczyt można dojechać nowoczesnym wyciągiem krzesełkowym. 4 stycznia, kiedy to odwiedziliśmy Jahorinę, miał on działać dla turystów pieszych i wwozić ich na widoki. Górne stoki były bowiem niedostępne dla narciarzy, ze względu na zbyt małą pokrywę śnieżną. Kiedy dotarliśmy do ośrodka okazało się, że wyciągi w wyższej części masywu nie działają ze względu na zbyt silny wiatr. Trochę nas to zdziwiło, gdyż na dole praktycznie w ogóle nie wiało. Jednak dość szybko mieliśmy się przekonać, że jest inaczej. Marek z Dominikiem postanowili pojeździć przez kilka godzin na olimpijskich stokach wzdłuż wyciągu Skočine. Ja początkowo nie bardzo wiedziałam, co ze sobą począć. Z powodu bolącego poprzedniego dnia kolana, nie chciałam zbyt dużo wałęsać się na piechotę, ale kiedy zobaczyłam, jak niesamowita jest widoczność, nogi same poniosły mnie w góry.
Słoneczny dzień w Jahorinie
Spod górnej stacji wyciągu Skočine podążyłam szeroką drogą, która wspina się zakosami w stronę głównego masywu. Po przejściu kilkuset metrów mogłam w pełni poczuć moc wiatru, który nie tylko próbował mnie przewrócić, ale również zdmuchiwał zalegający na stokach śnieg, tworząc niesamowity spektakl dzięki mieniącym się w promieniach słońca kryształkom lodu. Po tym, jak kończą się zakosy, droga wspina się niezbyt stromo na wprost, w stronę grzbietu. Przede mną idą jeszcze dwie osoby, co sprawia, że czuję się nieco mniej samotnie i odrobinę bardziej bezpiecznie. Po ok. 30 minutach od rozpoczęcia marszu, docieram do skrzyżowania dróg. Na lewo odbijają szlaki rowerowe, na prawo duża strzałka z napisem Ogorjelica kieruje w stronę najwyższego szczytu.
Początek szlaku
Wietrznie i śnieżnie
W stronę Ogorjelicy
Oczywiście decyduję się na dalszy trekking, w szczególności, że jego kolejny etap to przyjemny spacer po płaskim terenie, wiodącym pomiędzy górskimi grzbietami. Mimo sporej ilości śniegu idzie się tędy całkiem dobrze. M.in. dlatego, że wcześniej drogą przejechały skutery, które nieco odśnieżyły drogę, ale również dlatego, że praktycznie tu nie wieje. W słońcu momentalnie robi się znacznie cieplej, niż w trakcie wietrznego podejścia. Ostatni etap wędrówki to trekking na samą Ogorjelicę. Początkowo okrążam jej główny szczyt wyratrakowaną trasą narciarską. Później kieruję się pod górną stację wyciągu, który kończy się jakieś 50 metrów od jej szczytu. Stamtąd, niemalże na czworakach, w głębokim śniegu i po krzakach, przedostaję się na jej wierzchołek. Niestety nie spędzam na nim zbyt dużo czasu, gdyż moc wiatru się wzmaga. Jedną ręką trzymam się drewnianego słupka z napisem „Ogorjelica”, drugą usiłuję zrobić zdjęcia. Stojące na szczycie ławeczki wręcz zachęcają do tego, by posiedzieć tam dłużej, niestety wiatr to uniemożliwia.
Ogorjelicę już widać
Po śladach skutera lub ratraku
Baza polarna?
Szczyt Ogorjelicy
Widok ze szczytu
Nieudolna próba selfie w huraganowym wietrze
Kiedy schodzę ze szczytu prawie wpadam pod ratrak, który wziął się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Generalnie kilka ratraków krążyło po górnych stokach Jahoriny i ubijało śnieg, aby wiatr nie był w stanie go wywiać. Rzeczywiście na Ogorjelicy i w jej okolicach pokrywa śnieżna była niewielka, a spod niej wystawały rośliny i kamienie. Oczywiście przyczyniał się do tego głównie szalony wiatr, który miał w głębokim poważaniu to, że narciarze chcieliby pojeździć na większej ilości tras. Początkowo rozważam zejście do centrum ośrodka wzdłuż stoków narciarskich, ale z racji krążących tam ratraków, zdecydowałam się wrócić tą samą drogą, którą przyszłam. Przynajmniej mogłam liczyć na krótki odpoczynek od wiatru. Niestety nie przewidziałam jednego – jest to również ulubiona trasa osób jeżdżących na skuterach śnieżnych. I o ile wcześniej, nikt tam tędy nie jeździł, o tyle w trakcie drogi powrotnej musiałam zachować sporą czujność, by nie dać się rozjechać. Nie wiedzieć czemu użytkownicy skuterów za nic mają turystów pieszych, w efekcie kilka razy musiałam ratować się ucieczką, by nie stać się krwawą plamą na śniegu. Panowie (bo to oni głównie siedzieli na skuterach) z dużą dozą rozbawienia przejeżdżali koło mnie w odległości dosłownie paru centymetrów. Mnie nie było do śmiechu. Prawda jest jednak taka, że w starciu z nimi nic mi się nie stało, natomiast pokonała mnie własna pierdołowatość. Byłam w odległości jakiś 15 minut marszu od Skočine, gdy idąc po nieco bardziej wywianej części drogi, nagle się przewróciłam. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że idealnie upadłam na oba kolana i dodatkowo trafiłam nimi na dwa wystające kamienie. I choć w trakcie trekkingu mnie nie bolały, to po tym, jak je obiłam, zaczęły boleć jak cholera. Dominik to później trafnie podsumował: „No i świetnie. Obetnie Ci się nogi na wysokości kolan i będziesz mogła wygodnie siedzieć w Kiance z tyłu, bo będziesz miała wystarczająco dużo miejsca.” Na szczęście amputacja nie była potrzebna i kolana dość szybko przestały boleć.
Widok z okolic Ogorjelicy
Skutery śnieżne były moim przekleństwem
Mając taki piękny widok… obiłam sobie kolana
Kiedy ja rozbijałam się po wyższych partiach Jahoriny, panowie w tym czasie szusowali po stokach olimpijskich wzdłuż wyciągu Skočine. Oto wrażenia Marka. Niestety, podobnie jak i rok wcześniej, warunki znów nie pozwoliły na jazdę na górnych wyciągach. Na szczęście świeży opad śniegu poprawił warunki na naśnieżonym wcześniej stoku Skočine i to na nim postanowiliśmy pojeździć. Mogliśmy zdecydować się na jazdę orczykiem na stoku Poljice, ale woleliśmy jednak nieco dłuższą trasę, która mnie dawała także możliwość ucieczki z wyratrakowanych tras, by móc poszaleć na oficjalnie jeszcze zamkniętej trasie olimpijskiej, która już oferowała wystarczającą pokrywę śnieżną aby pojeździć po niej na dziko. Wyciąg Skočine to wyprzęgana kanapa, stosunkowo nowej konstrukcji, którą szybko i sprawnie można zaliczyć parę dobrych zjazdów. W tym roku w końcu otwarta była również kasa przy dolnej stacji wyciągu, dzięki czemu nie trzeba było pamiętać o zakupie karnetu w głównej części ośrodka. Z racji tego, że czynnych było tak mało wyciągów, dostępny był tylko karnet na ten jeden wyciąg na cały dzień w cenie 25 BAM (ok 54 zł). Skutkiem tego był również niezły tłok, ale dzięki dużej przepustowości wyciągu wszystko szło całkiem sprawnie. Po tych samych trasach udało mi się pojeździć w zeszłym roku, ale podstawową różnicą była dobra widoczność dzięki której byłem w stanie porozglądać się jak wygląda okolica. Teraz już wiem, że muszę tu wrócić przy dobrych warunkach śniegowych, tak aby pojeździć po wszystkich dostępnych tu trasach, a dodatkowo teren wydaje się być przyjazny również do ski touringu, co jak dla mnie daje bardzo duże możliwości w poszukiwaniu nienaruszonego świeżego puchu. Na stoku spotkałem również dużą ekipę z Polski, która przyjechała do Jahoriny na sylwestra. Z tego, co porozmawialiśmy, to była to wycieczka zorganizowana (ok 40 osób), która chwaliła sobie tutejszą gościnność, przystępne ceny oraz niesamowity teren, który otacza to miejsce. Jedyny minus, o którym wspomnieli to to, że trasy w ośrodku mogły by być lepiej przygotowane. Wwszem ratrak jeździł codziennie, ale biorąc pod uwagę, jak nie wiele tras było otwartych, to mogli się na tych czynnych bardziej skupić, ponieważ popołudniu niestety nie było już śladu po gładkim wyratrakowanym „sztruksie”. Dodatkowo, choć codziennie było na minusie, prawie w ogóle stoku nie były sztucznie naśnieżane. Oczywiście wszystkim nam było szkoda że śniegu nie ma na tyle, żeby wykorzystać pełny potencjał ośrodka, no ale z matką naturą nie wygrasz, a dostępne stoki pozwoliły nam już na dobrą jazdę na samym początku sezonu.
Post Jahorina – trekking na Ogorjelicę oraz testowanie narciarskich tras olimpijskich pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>