Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
trekking – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png trekking – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 „Karpatami na Bałkany” czyli samotny trekking na Półwyspie Bałkańskim. Wywiad z Tomaszem Fryźlewiczem http://balkany.ateamit.pl/karpatami-na-balkany/ http://balkany.ateamit.pl/karpatami-na-balkany/#respond Sun, 15 Oct 2017 16:52:50 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=10633 "Karpatami na Bałkany" to projekt Tomasza Fryźlewicza, podczas którego postanowił pieszo przejść górami praktycznie cały Półwysep Bałkański.

Post „Karpatami na Bałkany” czyli samotny trekking na Półwyspie Bałkańskim. Wywiad z Tomaszem Fryźlewiczem pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Większość z Was doskonale pamięta, a część nawet miała okazję poznać osobiście, mojego przyjaciela – Tomasza Fryźlewicza. To właśnie z nim po raz pierwszy odwiedziłam Bałkany i przemierzyłam sporo górskich szlaków, zarówno na Półwyspie, jak i poza nim. Tomasz od lat realizuje długodystansowe trekkingi po Europie i Azji. „Karpatami na Bałkany” to jeden z jego większych projektów, który realizował przez kilka lat. O tym, co go skłoniło do wybrania się w trasę po Bałkanach, czego doświadczył, jak postrzega wędrówkę po tym regionie, ale także o wielu praktycznych aspektach takiej wyprawy opowie Wam w wywiadzie, który przeprowadziłam z nim w ostatnim czasie. Zapraszam do lektury oraz do zadawania Waszych pytań. Postaram się, aby Tomasz na wszystkie odpowiedział!

Karpatami na Bałkany

Ruda: Moi czytelnicy znają Cię z naszej wspólnej, bałkańskiej podróży, jaką odbyliśmy w 2010 roku. Jednak, podobnie jak i ja, nie poprzestałeś na tej jednej wizycie na półwyspie. Ile razy wracałeś do tej pory na Bałkany?

Tomasz: Bałkany są miejscem tak magicznym i pełnym niespodzianek, że odwiedzam je co roku. Wyjątkiem był tylko rok 2011, gdy przemierzałem alpejskie szlaki i najzwyczajniej brakło czasu by tam pojechać.

R: Zanim mocniej skupimy się na Bałkanach, to może przybliż moi Czytelnikom, jaki jest Twój styl podróżowania oraz chodzenia po górach. Bo nie jest on mocno typowy.

T: Wygląda to tak, że pakuję cały wór sprzętu, tak aby być samowystarczalnym w trakcie wędrówki. Głównym celem jest przemierzanie górskich bezdroży, do cywilizacji zaglądam przede wszystkim w celu uzupełnienia prowiantu. Zawsze przy pakowaniu jest pewna magia… nie ma znaczenia, czy się jedzie na tydzień, czy miesiąc, a nawet trzy miesiące. Zawsze wychodzi taka sama ilość sprzętu do zabrania, więc nie należy się obawiać, że plecak na 3 miesiące będzie cięższy od tego na 2 tygodnie, o ironio są identyczne. Kolejna magia, że pomimo inwestycji w super lekki sprzęt ciężko jest zejść poniżej 20 kg, w szczególności gdy dopakujemy wodę i prowiant na kilka dni, a nierzadko trzeba nosić jedzenie na 7 dni.

R: W jaki sposób planujesz długodystansowe trekkingi? Jak wygląda Twój proces przygotowania się do takiej wyprawy?

T: Aby coś zaplanować musi się zrodzić jakaś koncepcja, zazwyczaj mniej lub bardziej szalone pomysły przychodzą mi do głowy podczas takowych wyjazdów. Jest to o tyle zabawne, że jeszcze nie skończyło się jednego projektu, momentami ma się dość i myśli o powrocie do domu w chwilach słabości, a tu proszę już się kombinuje, gdzie by się znów zmęczyć za rok. Wracając do tematu, jak już mamy jakąś koncepcje, czytaj skąd i dokąd, zaczyna się dość żmudny proces zbierania informacji, map itp. Za sprawą szybkiego rozwoju map topograficznych w wersji elektronicznej i mnóstwa informacji, jakie można znaleźć w internecie, z jednej strony jest to coraz łatwiejsze, z drugiej nadmiar informacji też nie jest dobry. Ogólnie, żeby w miarę dobrze zaplanować dwumiesięczny trekking trzeba poświęcić kilkadziesiąt popołudni. Czasem dochodzi do tego drukowanie map, ponieważ nie wszystko można kupić, lub mapy dostępne nie łączą się ze sobą, co przysparza czasami sporo problemów logistycznych i merytorycznych. Nigdy nie planuję trekkingu co do dnia z dwóch powodów. Po pierwsze zajęłoby to zbyt dużo czasu, po drugie jest zbyt wiele czynników tam na miejscu, które mocno weryfikują wcześniejsze założenia. Z map wszystkiego nie wyczytamy, pogody nie przewidzimy, tak jak i naszej kondycji – zawsze są lepsze i gorsze dni. Biorąc to wszystko razem pod uwagę plan długiego trekkingu jest bardziej szkicem trasy, która jest elastyczna, nie ma sztywnych ram czasowych, a jednostką są tu nie godziny, czy nawet dni, a tygodnie. Ma to na celu nie zrobienie sobie z wakacji wyścigu szczurów, zmniejsza to też liczbę rozczarowań. Jeżeli przyjmiemy że w punkcie B będziemy za 2 tygodnie, to nawet jeśli coś nam się przeciągnie o parę dni, to nie odbiera się tego jako wielką porażkę, a tak jakbyśmy planowali co do dnia i godziny… Cóż, taki plan jest jak domek z kart, jedno dobre załamanie pogody, jedno zagubienie w terenie i wszystko się wali, co daje wrażenie, że nie uda się zrealizować wszystkich zamierzeń.

R: Do tej pory przeszedłeś część Łuku Karpat, Łuk Alp, Pireneje. Kiedy tak naprawdę zrodził się pomysł udania się pieszo, górami, z Melnika do Mostaru, czyli projekt „Karpatami na Bałkany”?

T: Koncepcja ta już ma parę lat, w sumie jest częścią większego planu, który po pięciu latach udało się zrealizować. Pomysł zrodził się podczas 70-dniowej wędrówki przez Alpy. Przejście całego łuku Karpat było zawsze jakimś moim małym marzeniem. Pierwszy raz zmierzyłem się z realizacją tego pomysłu w 2007. Skończyło się to połowicznym sukcesem – udało się tylko przejść odcinek Rumuńskich Karpat. Był to mój pierwszy tak długi trekking, więc nie było to wielkim rozczarowaniem dla mnie,  że z planowanych 2300 km pokonałem 1000.

Właśnie  w Alpach zacząłem rozmyślać, czy by tak nie spróbować jeszcze raz zabrać się za Karpaty. Wtedy pojawiły się dylematy i różne pomysły i koncepcje. Z jednej strony zrobić całe Karpaty to super sprawa, z drugiej odcinek od Bieszczad do Bratysławy jakoś mnie nie pociągał, z trzeciej pojawiła się chęć zrobienia czegoś oryginalnego. Tak oto z miliona jeden pomysłów, co by tu zrobić, zrodził się projekt „Karpatami na Bałkany”, który zakładał przejście z Bieszczad do Kotoru, który przy planowaniu tegorocznej wyprawy został zastąpiony Mostarem. Tak powstała luźna koncepcja, którą doszlifowywałem powoli w głowie, później przez zimę siedziałem i analizowałem, jakby to ugryźć. Pierwszy etap był banalny do zaplanowania, a mianowicie przejście z Bieszczad po Żelazną Bramę poprzez nasze kochane Karpaty. Muszę się przyznać do nadmiernego optymizmu przy pierwszym podejściu, że początkowo nie rozbijałem tego na etapy, od tak radośnie stwierdziłem, że w 3 miesiące przejdę Z Bieszczad do Kotoru…. Plany planami i w 2012 roku udało mi się dojść do Serbii. Pomysł oczywiście nie umarł i w 2013 r.  przewędrowałem z Żelaznej Bramy do Melnika. Kolejne lata 2014, 2015, 2016 nie przyniosły jakiegoś większego sukcesu, ale przyczyniły się znacznie do tego, że w tym roku udało się go osiągnąć.

Teraz jeszcze małe wyjaśnienie, jak to się stało, że z Kotoru zrobił się Mostar. Mianowicie powody były dwa.  Po pierwsze od 2016 dość mocno promowany jest szlak Via Dinarica i postanowiłem zobaczyć toto z bliska, po drugie będąc na Sylwestra 2016/2017 w Bośni i Hercegowinie i zobaczywszy jakie piękne góry mają postanowiłem troszeczkę naciągnąć trasę.

R: No właśnie, wspominasz o szlaku Via Dinarica. Z mojego doświadczenia, jest to szumny projekt, który w rzeczywistości w cale idealny nie jest. A Ty jak postrzegasz Via Dinaricę?

T: Powiem tak, nie ma róży bez kolców, ale Via Dinarica bije rekordy w mojej ocenie.  Za nim zacznę się żalić, jak to jest źle, powiem, że sama koncepcja bardzo się mi podoba i kibicuję jej twórcom, aby z roku na rok było lepiej. Są odcinki świetnie wyznakowane, są odcinki totalnie nieoznakowane. Ciekawostką jest to, że nawet posiadanie traka w gps-ie z ich strony nie gwarantuje nam bezproblemowego wędrowania. Kolejne grzeszki twórców szlaku, to przy okazji odświeżania istniejących wcześniej tras – Via Dinarica bardziej łączy istniejące szlaki – są trochę modyfikowane w taki sposób, że mapy się dezaktualizują.

Karpatami na Bałkany

R: Czy w porównaniu do wcześniejszych wypraw, planowanie trekkingu na Bałkanach było trudniejsze/łatwiejsze?

T: O tak, im głębiej w Bałkany tym trudniej. Każda kolejna edycja „Karpatami na Bałkany” poszerzała moją skale trudności.

R: Zacząłeś trekking w sierpniu, a skończyłeś na początku październiku. Daje to ponad 2 miesiące wędrówki. Dużo czasu na przemyślenia i obserwacje. Czy są jakieś kwestie, które mocno rzuciły Ci się w oczy w trakcie przemierzania kolejnych państw?

T: Bałkańskie kraje to świat kontrastów, w którym czasami trudno się odnaleźć. Z jednej strony piękna, dzika natura, niestety czasami niedoceniana i nieszanowana przez ludzi. Z drugiej strony w wielu miejscach ze zniszczonych domów wygląda złowrogo nie tak w końcu dawna  wojna. Na to wszystko nakłada się miks kulturowy  i różne napięcia pomiędzy mieszkańcami bałkańskich krajów. Przemierzając kolejne państwa widać, że niektórzy lepiej inni gorzej odnajdują się w nowej rzeczywistości. W moim odczuciu najsłabiej radzi sobie Macedonia z wykorzystywaniem swego potencjału turystycznego w rejonach górskich. Albania pędzi jak szalona w tym kierunku wraz z Bośnią i Hercegowiną, aby dogonić Czarnogórę.  Ale pomimo tego wszystkiego Bałkany są piękne, a ludzie wspaniali i otwarci.

R: Czy przez cały czas szedłeś sam?

T: W tym roku, tak jak i w 2013, udało się tak wszystko zorganizować, że przez dwa tygodnie towarzyszyła mi Dzielnie Danusia. (partnerka Tomasza – przypisek ruda)

R: Wiele osób wybierających się na trekking po kilku bałkańskich krajach zastanawia się, co zrobić z kwestią przekraczania granic. W teorii obcokrajowcy mogą legalnie przekroczyć granicę jedynie na oficjalnych przejściach. Jak Ty podszedłeś do tego, jakby na to nie patrzeć, logistycznego problemu?

T: Ogólnie w miarę możliwości staram się być „grzecznym turystą” i przechodzę w miejscach dozwolonych, ale miałem małe nieprzyjemności już na dzień dobry w Bułgarii, i pomimo przekraczania granic na przejściach granicznych, przez lenistwo i opieszałość pograniczników musiałem się w nocy tłumaczyć dwóm panom i udowadniać, jak ja się tu znalazłem. Zazwyczaj przejścia graniczne są mocno nie po drodze, jeżeli wędrujemy przez góry i dość mocno komplikują planowanie. Nie ma się czym chwalić ani chełpić, nie powiem „tak można chodzić jak się chce”, ale dwa razy przeszedłem przez zieloną granicę i ku mojemu miłemu zaskoczeniu nie przyniosło to żadnych konsekwencji przy późniejszym przekraczaniu granic na przejściach granicznych. Ogólnie jak to na Bałkanach panuje pewien nieład w każdej dziedzinie, tak i tu nie ma przyjętej zasady, kiedy tak naprawdę nam wbiją pieczęć do paszportu, a gdy używamy dowodu osobistego, to już w ogóle ta kwestia jest nie interesuje.

R: Z każdego trekkingu przywozisz masę niesamowitych historii. Gdy patrzysz z perspektywy czasu na tę wyprawę, jakie wydarzenie czy spotkanie wspominasz najmilej?

T: Było kilka ciekawych i miłych chwil. Ogólnie mieszkańcy Bałkanów pomimo niełatwego życia, zarówno pod kątem ekonomicznym, jak i ciągłych jeszcze napięć etnicznych, są bardzo otwarci i pomocni. Najlepszą „informacją turystyczną”, gdy nie możemy się odnaleźć w górach, są tutejsi pasterze, zawsze pomogą przy wskazaniu drogi, czy źródełka z wodą.

Karpatami na Bałkany

Jednego dnia  zszedłem z rejonu Solunskiej Glavy do wsi Patishka Reka. Ogólnie był to dość owocny w interakcje z mieszkańcami czas. Początek dnia, gdy wystartowałem ze schroniska Cheplez zapowiadał się, jak każdy inny dzień, z tą różnicą, że gospodarz schroniska postanowił, że idzie ze mną na szczyt Solunskiej Glavy. Pomyślałem „Super! Szybciej minie mozolne wspinanie się„. Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy to zaczął sypać śnieg. Wtedy Pan Boran – tak miał na imię – okazał się być zwykłym burakiem i bez słowa popędził do przodu, w ogóle się na mnie nie oglądając. No cóż, więcej się już nie spotkaliśmy. Kolejnym epizodem tego dnia była dość interesująca rozmowa z żołnierzem pełniącym wartę w bazie radarowej znajdującej się na szczycie. Chwilę później spotkałem 3 albańskich pasterzy, którzy coś tam majstrowali przy traktorze, gdy zapytałem ich o drogę w kierunku „Salakovi Ezera”, panowie podyskutowali między sobą i stwierdzili, że łatwiej będzie, jak mnie podrzucą jakieś 3 km i dokładnie pokażą, gdzie się ów ścieżka zaczyna. W drodze do jezior mijamy młodego pasterza jadącego konno do swojej bacówki. Później na swojej drodze spotykam kolejnego pasterza o wdzięcznym imieniu Jojo, strasznego gadułę, ale drogę wytłumaczył mi idealnie. Po tym przydługim wprowadzeniu, które mam nadzieję przybliżyło wam, co nieco realia mojej wędrówki, przejdę do sedna (meritum). Po tym całym dniu schodząc do wsi miałem nadzieję, że będzie w tej osadzi jakiś choćby mały sklepik, co by dietę uzupełnić, o knajpce to mi się nawet nie marzyło. Wieś spora, w której znajduje się jedno wielki nic. Powoli się do tego przyzwyczajam i zauważam pewną zależność, że w muzułmańskich wioskach zazwyczaj tak jest. Nieco zawiedziony, ruszyłem dalej, choć pora była już dość późna i wypadałoby raczej namiot rozbijać zamiast wędrować. Ale, że czasem mam wrażenie, iż coś nade mną czuwa, spotkałem jeszcze tego dnia Pana Piotra – emeryta, który spędzał tutaj w swoim letniskowym domku wraz z żoną okres upałów, na co dzień zaś mieszka w Skopie. Tak od słowa do słowa, Piotr zaprosił mnie na piwo, które za mną łaziło tego dnia. Zapytałem pół żartem pół serio, czy nie mógł bym u nich namiotu w ogródku rozbić. Po tym pytaniu nastąpiła chwila konsternacji, którą szybko przerwała żona gospodarza, stwierdzając, że tu są niedźwiedzie i że mam spać u nich w domu, ale najpierw to się muszę wykąpać. No cóż, bez bicia się przyznam, że po kilku dniach wędrówki za świeży to ja nie byłem. Tak oto bardzo miło spędziłem z tymi ludźmi czas przy rozmowach i wspólnych posiłkach, nawet mecz udało się nam razem obejrzeć pomimo, że nie przepadam za tego typu rozrywką.

Karpatami na Bałkany

Jako, że równowaga w przyrodzie musi być zachowana i nie może być tylko sielanka, czasami spotyka się idiotów, jak jeden baca, który postanowił mnie poszczuć swoim psem, Stało się to ewidentnie na jego komendę, ponieważ pies siedział sobie spokojnie do czasu, aż baca nie wydał mu polecenia. Wtedy w psa diabeł wstąpił i rzucił się w moją stronę. Ja ogólnie psów się nie boję, bardzo lubię te stworzenia, ale do czasu, kiedy nie chcą mi krzywdy zrobić. Więc ruszyłem zdecydowanie w kierunku napastnika, uzbrojony w komplet kijów trekkingowych.  Finał był taki, że kundel zbaraniał, schował ogon pod siebie i w długą, a i bacy głupi uśmieszek zniknął i widząc obrót sytuacji oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku, co by rykoszetem chyba nie zarobić.

R: A było coś w trakcie tego trekkingu, o czym wolałbyś zapomnieć?

T: Nie ma czegoś o czym wolałbym zapomnieć, ale na pewno są momenty których bym wolał nie powtarzać.

R: Na przykład jakich? Goniące Cię po górach psy? Schodzenie z Jezerce po piargach czy wędrówka we mgle?

T: Było na tej trasie kilka odcinków „specjalnych”. Czasami zapuszczałem się w zapomniane przygraniczne rejony górskie, gdzie natura już zdążyła upomnieć się o swoje i po drogach czy ścieżkach nie ma wręcz śladu.  Wędrowanie przez przeróżne kombinacje chaszczy i zarośli czasami odbiera  radość z trekkingu, ale na szczęście nie na długo. Bywały też rejony niebezpieczne, bowiem nie każda ścieżka jest odpowiedzenia na poruszanie się z ciężkim plecakiem. Jak już wspominałem wraz z wędrowaniem po Bałkanach skala się rozszerza i jak myślimy, że trudniej/niebezpieczniej być nie może, to los pokazuje nam jakimi niepoprawnymi optymistami jesteśmy. Kiedyś usłyszałem bardzo fajne stwierdzenie, że optymizm jest to niedostatek informacji. Bo gdybyśmy byli doinformowania w 100%, śmiem twierdzić, że niejednokrotnie nie odważylibyśmy się nawet spróbować niektórych rzeczy. Były małe chwile grozy, gdy np. przy próbie wejścia na piarżysko, które było zaraz podcięte urwiskiem, cały rumosz skalny postanowił ze mną pojechać, na szczęście niedostatecznie daleko, aby przywitać się z owym urwiskiem. Ten odcinek był zacny… 2 km trawersu zajęło mi jakieś 3 godz.

Karpatami na Bałkany

R: Jakie miałbyś rady dla kogoś, kto chciałby powtórzyć Twoją trasę?

T: Dużo cierpliwości i nie podążać dokładnie moją trasą, bowiem teraz już wiem, które rejony bym całkowicie ominął, a w których bym dopracował trasę.

R: W trakcie Twoich podróży, oprócz samego pokonywania dystansu oraz poznawania nowych miejsc, bardzo istotna jest także fotografia. W momencie, gdy wszystko nosi się na plecach i każdy gram jest odczuwalny, Ty wędrujesz z… lustrzanką oraz obiektywami. Ile waży Twój sprzęt foto, czym fotografujesz oraz jak sobie radzisz z tak prozaiczną kwestią, jak brak prądu i możliwości regularnego ładowania sprzętu?

T: Tak, fotografia i podróżowanie to moje dwie pasje, które się wzajemnie nakręcają. Używam dość podobnego sprzętu, co Ty.  Korpus to Sony A77 – złośliwi twierdzą, że to jest prawie lustrzanka, bo ma nieruchome półprzepuszczalne lustro. Pewnie wiele osób może się zastanawiać, jak to się stało, że akurat fotografuję sprzętem spod znaku Sony. Był to nie do końca mój wybór. Sprzęt kompletowałem jeszcze za czasów Minolty i w momencie, gdy miałem go już całkiem sporo, Sony wykupiło Minoltę i tak stanąłem przed dylematem, czy sprzedawać wszystko, czy też zdecydować, że kolejny korpus, jaki będę używał, to będzie już właśnie Sony. Po części ze względów ekonomicznych pozostałem wierny systemowi i moje kolejne „puszki” były już ze stajni Sony.

Na trekking zwykle zabieram dwa obiektywy – jeden o bardzo uniwersalnym zakresie 16-80mm, co dla pełnej klatki daje zakres 24-120, konstrukcji Zeiss-a, która w swoim segmencie nie ma sobie równych. Drugim szkłem jest Sigma 10-20, ultra szeroka,  przydaje się mocno w górach i w mieście, gdy nie możemy ogarnąć kadru. Ten zestaw waży już około 1,8 kg. Bywało że zabierałem jeszcze teleobiektyw i szkło makro, ale szybko wybiłem sobie z głowy takie praktyki. Szkło makro zastąpiłem substytutem w postaci soczewki Canona którą zakłada się na standardowy obiektyw, dającej zadowalające efekty pod warunkiem, że fotografowany obiekt nie jest zbyt mały. Do szerokokątnego obiektywu używam filtra połówkowego, który pomaga przy dużych różnicach niebo – reszta kadru. Do tego wszystkiego dochodzą akumulatory i ładowarka.

Z brakiem ciągłego dostępu do prądu radzę sobie bardzo prosto, do aparatu mam trzy akumulatory które starczają spokojnie nawet na 3 tygodnie fotografowania. Koniec końców cały sprzęt foto waży około 2,2 kg.

Do tego nie można jeszcze zapomnieć o torbie na aparat, która wbrew pozorom jest bardzo ważna, musi chronić sprzęt w każdych warunkach. Początkowo używałem standardowych, materiałowych pokrowców dostępnych na rynku, które owszem, są wygodne i praktyczne, ale zawsze był problem, co zrobić z aparatem, gdy dopadnie nas totalny pogodowy armagedon, a przecież nie rzadko nie mamy na tyle miejsca w plecaku, aby się tam zmieścił aparat. Do tego nawet w plecaku nie jest idealnie sucho.  Ruda pamiętasz burzę w Niżnych Tatrach, gdzie nam tak dolało, że z plecaków wylewaliśmy wodę, a aparaty nam zaparowały w środku. W końcu udało mi się znaleźć produkt, niemalże idealny, którego jedyną wadą jest cena. Torba firmy Ortlieb Aqua Zoom jest lekarstwem na te bolączki, w 100% wodoodporna, szczelna i do tego unosi się na wodzie, gdybyśmy zaliczyli większą kąpiel.

Karpatami na Bałkany

R: Jeśli jesteśmy jeszcze przy temacie tego, co dźwigasz, to porozmawiajmy o jedzeniu. Gdy byliśmy razem na trekkingu, te 7 lat temu, żywiliśmy się chińskimi zupkami i kaszą. Jak teraz zmieniła się Twoja trekkingowa dieta?

T: Makarony i kasze mają się dobrze, aczkolwiek coraz częściej używam żywności liofilizowanej, która jest bardzo wygodna w użyciu, a przede wszystkim lżejsza od standardowej.  Niestety nie wszędzie takową można kupić, do tanich też nie należy, ale gdy jadę np. na tygodniowy trekking i całe jedzenie zabieram ze sobą już z domu, wtedy żywność liofilizowana stanowi dość mocną jego część.

R: Coraz więcej osób podróżuje samotnie, jednak większość z nich włóczy się po miastach, a w góry zapuszcza się raczej na krótko. Moim zdaniem jesteś w dość wąskiej grupie tych, którzy na tak długo wybierają się samotnie w góry. Nie zapytam się Ciebie, czy się boisz, bo sama tego pytania nie lubię. Natomiast powiedz jak radzisz sobie z szeroko pojętą kwestią bezpieczeństwa?

T: Nie boją się tylko głupcy, pewien poziom niepokoju pomaga nam dobrze ocenić sytuacje. Nie mówię tu o panice, bo to przez nią często ludzie podejmują skrajnie niebezpieczne decyzje. Zawsze powtarzam, że „góry są, były i będą, zawsze można w nie wrócić, nie uciekną”. W górach czyhają na nas różne niebezpieczeństwa, często sami sobie jesteśmy winni pewnych sytuacji, gdy ambicja zagłusza zdrowy rozsądek, zawrócenie czy zmiana trasy to nie wstyd, to sztuka kompromisu, a w skrajnych przypadkach być albo nie być na tym świecie.

Jeżeli chodzi o zwierzynę zawsze uważam, że im wyżej tym bezpieczniej, czyli nie śpimy pod namiotem w głębokich dolinach, w których znacznie łatwiej o takie spotkanie. Jak już spotkamy jakiegoś zwierzaka, to nie panikujemy, nie uciekamy. Czasami ważne jest szczelne pakowanie jedzenia, a  w skrajnych przypadkach powieszenie go na drzewie z dala od obozowiska, gdy w najgorszym wypadku będziemy bez śniadania. Kolejna kwestia, to nie przecenianie własnych możliwości i nie zapuszczenie się w skrajnie niebezpieczny teren oraz ocena warunków pogodowych.

Pamiętam Ruda, jak wpadliśmy w pułapkę złej oceny sytuacji w górach Pirin w 2010 r. Na całe wydarzenie złożyły się dwie kwestie. Pierwszą była nasza błędna ocena dalszego rozwoju warunków pogodowych tego dnia, mieliśmy świadomość, że może padać, ale uznaliśmy, że z cukru nie jesteśmy. Byliśmy pierwszy raz w tych górach, więc nie znaliśmy tutejszych szlaków, jednak miał nam w tym pomagać nieszczęsny, jak się później okazało, przewodnik, który często mijał się z prawdą. (O tym samym przewodniku i jego złym oszacowaniu czasówek pisał w Hostelu Nomadów Artur Nowaczewski. Chodzi o publikację Riła i Pirin  W. Jankow i G. Petryszak wyd. Bezdroża. – przypisek ruda). Wiedząc, że pogoda nie jest za dobra na pokonywanie trudnych górskich szlaków, postanowiliśmy posiłkować się informacjami zawartymi w „przewodniku” (W cudzysłowie, bo nie wiem jak tą bezużyteczną kupę papieru inaczej nazwać. Użyteczny byłby chyba jedynie w miejscu, gdzie król piechotą chadza, gdyby nie fakt, że był wydany na pięknym kredowym papierze.). Więc według tego czegoś dowiadujemy się, że ogólnie szlak jest na tyle banalny, że zasadniczo mogliśmy założyć, że nie czekają tam na nas żadne, niemiłe niespodzianki. Fakt, w większości trasa nie była trudna, ale „przewodnik” raczył przemilczeć eksponowane odcinki graniowe. Jednak największym koszmarem były złomiska skalne, zbudowane z kamieni wielkości samochodów lub pralek, które „przewodnik” określił mianem małych stożków usypiskowych. Taki teren plus ośmiogodzinny, deszczowy prysznic były dobrą nauczką dla nas, aby następnym razem mieć dystans do tego, co ktoś, mniemam że przy piwku, napisał.

Jest też kwestia łączności. Zawsze zabieram ze sobą dwa telefony, jeden smartfon, drugi klasyczny, tylko do dzwonienia i smsowania. Na ostatnim wyjeździe bardzo często mogłem zauważyć, że smartfon nie potrafił wyszukać żadnej sieci, natomiast  stary dobry telefon Solid C3350 nie miał z tym najmniejszego problemu. Ktoś kiedyś na pokazie slajdów zadał  mi pytanie „Czy nie myślałem żeby wyruszyć na długi trekking bez telefonu i nawigacji satelitarnej, zrobić coś ekstremalnego?” Skwitowałem, że samotna wędrówka jest już dla mnie wystarczająco ekstremalna, a świadome pozbawianie się możliwości wezwania pomocy w razie czego byłoby co najwyżej ekstremalnie głupie. Pan zadający pytanie nieco się obruszył. Jednak moim zdaniem, przez takie postępowanie i dążenie do bycia ekstremalnym na siłę, ryzykujemy pośrednio życiem ratowników lub ludzi, którzy będą nas szukać.

Karpatami na Bałkany

R: I takie podejście jest słuszne, Sama nigdy nie byłam mocno ekstremalna, niemniej uważam, że zbędne ryzykowanie nie ma sensu, w szczególności właśnie przez wzgląd na innych. Ponieważ zbliżamy się do końca naszej górskiej rozmowy, chciałabym Cię poprosić o krótkie podsumowanie całej, bałkańskiej wyprawy. No i powiedz też, jakie masz plany na kolejny rok!

T: Całe przedsięwzięcie „Karpatami na Bałkany” zajęło mi 6 lat. Czas ten był pełen sukcesów, porażek i rozczarowań. Lata te nauczyły mnie także, że porażki i rozczarowania są równie cenne, jak sukcesy. Dzięki nim sporo się nauczyłem, wiedza ta w znacznym stopniu ułatwiała planowanie kolejnych przedsięwzięć. Bałkany na tyle mnie fascynują, że gdzieś tam tli się koncepcja powtórzenia całego projektu w wersji poprawionej, są bowiem miejsca, które narobiły mi sporo problemów i nie były w mym odczuciu tego warte. Co do planów na kolejny rok nie mam jeszcze konkretów, ale całkiem możliwe że przerzucę się na rower.

Karpatami na Bałkany – trasa jaką pokonał Tomasz

Trekkingowe i podróżnicze dokonania Tomasza, nie tylko związane z projektem „Karpatami na Bałkany”, możecie obserwować na blogu, który prowadzi wraz z Danusią -> Okiem Sokoła.

Post „Karpatami na Bałkany” czyli samotny trekking na Półwyspie Bałkańskim. Wywiad z Tomaszem Fryźlewiczem pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/karpatami-na-balkany/feed/ 0 10633
Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? http://balkany.ateamit.pl/bosnia-i-hercegowina-dlaczego-musisz-tam-pojechac/ http://balkany.ateamit.pl/bosnia-i-hercegowina-dlaczego-musisz-tam-pojechac/#respond Thu, 13 Jul 2017 06:26:30 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=10128 Bośnia i Hercegowina to bez wątpienia kraj, który należy odwiedzić. Dlaczego? Podpowiadamy!

Post Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Bośnia i Hercegowina jest od pewnego czasu naszym bałkańskim krajem numer jeden. Odwiedzamy ją kilka razy do roku i ciągle mamy jej niedosyt. Wielu osobom kojarzy się tylko i wyłącznie z wojną, biedą i trudnymi relacjami między jej mieszkańcami. A Bośnia i Hercegowina to znacznie więcej niż smutna przeszłość i momentami niezbyt optymistyczna teraźniejszość. Kraj ten potrafi pozytywnie zaskakiwać na niemalże każdym kroku. Oto powody, dla których już dziś powinniście się spakować i wyruszyć na odkrywanie Bośni i Hercegowiny.

Kraina różnorodności

Jadąc przez Bośnię i Hercegowinę dość szybko można zauważyć, jak szalenie różnorodne są jej krajobrazy. Przemierzając ją od strony Trebinje trafia się na suche, kamieniste wzgórza i zielone, porośnięte winnicami doliny. W okolicach Konjic natkniemy się na strzeliste szczyty gór Prenji, gdzie nawet latem, w niektórych kotlinach zalegają łachy śniegu. Sąsiedztwo Sarajewa, to głównie lesisto-trawiaste pasma górskie, poprzecinane mniej lub bardziej głębokimi dolinami. Bliżej granicy z Chorwacją teren jest dużo mniej pofałdowany i wypiętrzony. Jeden kraj, a można by zebrać krajobrazy przypominające te ze Szwajcarii, Tatr Polskich i Słowackich czy Dolomitów. Tak naprawdę gdzie by się nie pojechało, to jest pięknie i ciekawie.

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Jedyne takie miasta

Jeśli nie przepadacie za zwiedzaniem miast, to w Bośni i Hercegowinie zrobicie wyjątek od tej reguły. Dlaczego? Tamtejsze miasta mają niepowtarzalny czar, atmosferę i urok, obok których po prostu nie da się przejść obojętnie. Sarajewo, czyli stolica Bośni i Hercegowiny, zostało mocno zniszczone w trakcie wojny, której ślady wciąż noszą niektóre budynki. Obecnie jednak znów tętni życiem, które koncentruje się wokół Baščaršiji, czyli głównego bazaru, jak i ulicy Ferhadija. Liczne punkty widokowe pozwalają zachwycić się pięknem jego lokalizacji, które jeszcze nie tak dawno, stanowiło jego przekleństwo. Mostar również naznaczony jest wojenną historią, jednak podobnie jak Sarajewo, stanęło na nogi i pięknem swej starówki kusi turystów z całego świata. A celem wielu osób jest zobaczenie śmiałków skaczących do Neretwy wprost z kamiennego Starego Mostu. Fani wina i dobrego jedzenia powinni udać się do Trebinje, gdzie znaleźć można kilka niezłych winiarni (w tym wybitną Vukoje), sporo dobrych restauracji oraz odbywający się na placu pod platanami targ, gdzie nabyć można wyśmienite sery, owoce i warzywa, miody czy rakiję.

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Dziewicza przyroda

Jeśli jednak zmęczą Was miasta, szybko będziecie mogli się od nich odciąć. W Bośni i Hercegowinie bez trudu znajdziecie wiele dziewiczych miejsc, do których mało kto dociera. Oczywiście wybierając się w część z nich należy pamiętać o wciąż realnym zagrożeniu minami. Kraj ten bowiem ciągle nie uporał się z tym problemem. Jednak udając się np. w okolice Lukomiru czy w pasmo Visocicy możecie mieć pewność, że na zaminowane tereny nie traficie. I będziecie mogli rozkoszować się niesamowitymi wprost widokami oraz podziwiać praktycznie nietkniętą przez człowieka przyrodę.

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina dla aktywnych

Turystyka aktywna, czyli połączenie aktywności sportowych z typowym zwiedzaniem, z roku na rok zyskuje na popularności. Bośnia i Hercegowina jest bez wątpienia idealnym kierunkiem do jej realizacji. Jazda na rowerze, trekking, rafting, kanioning, jazda konna, narciarstwo zjazdowe, wędrówki w rakietach śnieżnych – to tylko niektóre z aktywności oferowanych przez ten bałkański kraj. Możliwości jest wiele, a liczne agencje turystyczne ułatwiają ich zorganizowaniu.

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Kraj idealny o każdej porze roku

Przyjęło się, że na Bałkany jeździ się latem, bo wtedy najpełniej można skorzystać z atrakcji tego regionu. Jednak prawda jest taka, że wszystkie kraje Półwyspu, a przede wszystkim Bośnia i Hercegowina, są świetnym kierunkiem podroży, bez względu na porę roku. Jedne z piękniejszych zim, jakie mieliśmy okazję oglądać na przestrzeni ostatnich kilku lat, to te, na jakie trafiliśmy właśnie w Bośni i Hercegowinie. Sarajewo przykryte śnieżną pierzyną czy wodospad w Jajce, który tworzył wokół siebie lodową krainę, na długo zapadły nam w pamięć. Dodatkowo, poza letnim sezonem, w kraju tym spotkamy znacznie mniej turystów, a wiele miejsc będziemy mogli oglądać w zupełnej samotności.

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Bośnia i Hercegowina

Dla wszystkich form podróżowania

Nie ważne, czy do Bośni i Hercegowiny udacie się z wycieczką zorganizowaną (np. tak jak moi rodzice, którzy na jedną ze swoich pierwszych, bałkańskich wypraw udali się z Biurem Podróży Rainbow), czy na road trip lub w samotną podróż. Bez względu na to, jaki jest Wasz styl zwiedzania, na pewno będziecie mogli czerpać garściami z doświadczeń, jakie tu na Was czekają. I uwierzcie nam na słowo – będziecie chcieli więcej i więcej, bo apetyt na Bośnię i Hercegowinę rośnie w miarę jedzenia, to znaczy podróżowania!

 

Wpis powstał we współpracy z Rainbow.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Post Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bosnia-i-hercegowina-dlaczego-musisz-tam-pojechac/feed/ 0 10128
#turystykaktywna czyli aktywnie przez cały rok, nie tylko na Bałkanach http://balkany.ateamit.pl/turystykaktywna-aktywnie-przez-caly-rok/ http://balkany.ateamit.pl/turystykaktywna-aktywnie-przez-caly-rok/#respond Sun, 30 Apr 2017 14:42:52 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=9460 Zapraszamy Was do naszego projektu #turystyaktywna. Chcemy zachęcić Was do połączenia sportowych aktywności z typowym zwiedzaniem.

Post #turystykaktywna czyli aktywnie przez cały rok, nie tylko na Bałkanach pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Oboje z Markiem od wielu lat jesteśmy osobami aktywnymi. Każde z nas lubi spędzać czas w ruchu, na świeżym powietrzu, najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody. W trakcie naszych podróży staramy się coraz mocniej łączyć typowe zwiedzanie, z aktywnościami sportowymi, takimi jak trekking czy jazda na rowerze. Jednak nie tylko podczas wyjazdów uprawiamy sporty, bowiem towarzyszą nam one przez cały rok. Stąd powstał pomysł na projekt #turystykaktywna, w ramach którego będziemy promować i zachęcać Was do aktywnego spędzania wolnego czasu.

#turystykaktywna dla każdego

Z roku na rok przybywa osób, które chcą aktywnie spędzać wolny czas. Wystarczy spojrzeć na ścieżki rowerowe, na których w słoneczne, cieplejsze dni bywa naprawdę tłoczno. To samo tyczy się wszelkiego rodzaju biegów, czy to miejskich, czy górskich, na które zapisy często kończą się w kilka minut po ich otwarciu. Taki stan rzeczy niewątpliwie cieszy, bo to oznacza, że świadomość Polaków dotycząca dbania o zdrowie i kondycję jest coraz większa. Przy okazji przybywa osób, które zaczynają starać się łączyć poznawanie nowych miejsc czy regionów z aktywnym wypoczynkiem. Nie każdemu marzą się bowiem wczasy all inclusive i leżenie plackiem na plaży przez dwa tygodnie (choć i w przypadku takich wyjazdów pojawiają się opcje z możliwością wykupienia np. zajęć fitness pod okiem doświadczonych trenerów). A #turystykaktywna nie musi być od razu szalenie ekstremalna i dostarczać ogromnej dawki adrenaliny. Każdy może dostosować ją do własnych umiejętności, potrzeb, możliwości kondycyjnych czy zdrowotnych.

#turystykaktywna czyli co?

Tak naprawdę stanowi ona połączenie typowego zwiedzania z aktywnością fizyczną. Może to być rowerowa wycieczka, w trakcie której będziemy poznawać ciekawe pod kątem przyrodniczym lub historycznym miejsca. Z perspektywy rowerowego siodełka naprawdę świetnie się zwiedza, a jest to jednocześnie bardziej ekologiczna forma podróżowania, niż samochodem.

chorwacja rowery

#turystykaktywna to także mniej lub bardziej długodystansowy trekking, nastawiony na kontakt z naturą. Spacery po mieście, raftingi, spływy kajakowe, paralotniarstwo, wspinaczka, downhill, nurkowanie – moglibyśmy tak wymieniać długo, bo prawda jest taka, że za pomocą najróżniejszych sportów można poznawać świat i doświadczać niezapomnianych wprost emocji.

#turystykaktywna na Bałkanach

Oczywiście w ramach naszego projektu będziemy Was zachęcać do aktywnego wypoczynku przede wszystkim na Bałkanach. Jak do tej pory pojawiły się wpisy dot. trekkingów oraz jazdy na rowerze, ale obiecujemy, że tych wątków pojawi się jeszcze więcej. Chcemy spróbować raftingu i nieco bardziej górskiej jazdy na dwóch kółkach. Mamy też kilka innych pomysłów, które chodzą nam po głowach, ale póki co ich nie zdradzimy, co by nie zapeszać. Niemniej Bałkany stanowią idealny cel dla tych, którzy chcieliby uprawiać aktywną turystykę. Przede wszystkim dzięki bardzo urozmaiconemu terenowi, znaleźć tam można miejsca do realizowania się w najróżniejszych sportach i zarówno mniej, jak i bardziej wysportowane osoby nie będą się tam nudzić.

#turystykaktywna nie tylko na Bałkanach

Prawda jest taka, że przez większą część roku mieszkamy w Polsce i to głównie w niej staramy się realizować nasz projekt dot. aktywnej turystyki. Do tej pory na blogu pojawiły się głównie wpisy z Województwa Świętokrzyskiego, które chętnie odwiedzamy nie tylko ze względu na mieszkających tam Rudych Rodziców, ale również ze względu na wspaniałe tereny rekreacyjne, idealne na rower oraz piesze wędrówki. W ramach projektu #turystykaktywna pojawił się również wpis dot. Suwalszczyzny, gdzie dość spontanicznie udaliśmy się z rowerami. Ale nie tylko o Polsce chcemy pisać.

suwalszczyzna

Naszym celem jest również pokazanie nam i Wam, że u naszych sąsiadów też jest co robić. Dość często wpadamy w odwiedziny do Czech i Słowacji, gdzie oboje staramy się realizować nasze rowerowe pasje – ja nieudolnie próbuję jeździć po górach, a Marek szaleje w tym czasie w bike parkach. Czyli dla każdego coś miłego, a przy okazji można poznać wiele ciekawych i intrygujących miejsc.

Kouty bike park

#turystykaktywna naszymi oczami

W ramach naszego projektu opowiemy też o tym, czym dla nas jest #turystykaktywna. Marek przybliży Wam swoją rowerową pasję i opowie dlaczego jeździ po śmieciowej górze albo pędzi na złamanie karku, wąskimi ścieżkami w dół po lesie, natomiast zimą szusuje na nartach poza trasami. Ja zaś wyjaśnię, do czego zobowiązuje panieńskie nazwisko Zagórska oraz, jak bardzo wyboista była moja droga do polubienia roweru. Podzielimy się także wszelkimi poradami praktycznymi dotyczącymi realizowania turystyki aktywnej w podróży. Np. podrzucimy patenty na przygotowanie rowerów do sezonu letniego, nasze sposoby na ich upchnięcie do małego samochodu, porady ciuchowo-sprzętowe, nasze pomysły na przygotowywanie tras aktywnego zwiedzania i wiele innych.

 

Zapisz

Post #turystykaktywna czyli aktywnie przez cały rok, nie tylko na Bałkanach pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/turystykaktywna-aktywnie-przez-caly-rok/feed/ 0 9460
Konjic i okolice, czyli dlaczego warto odwiedzić ten region Bośni i Hercegowiny wg Visit Konjic http://balkany.ateamit.pl/majowka-visit-konjic/ http://balkany.ateamit.pl/majowka-visit-konjic/#respond Thu, 13 Apr 2017 06:40:44 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=9283 Leżący między Sarajewem a Mosterm Konjic nie jest mocno oblegany przez turystów, jednak naszym zdaniem warto tam spędzić więcej czasu. Dlaczego? Na to pytanie odpowiada ekipa Visit Konjic.

Post Konjic i okolice, czyli dlaczego warto odwiedzić ten region Bośni i Hercegowiny wg Visit Konjic pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Majówka zbliża się dużymi krokami, a że wypada na tyle korzystnie, iż można mieć 9 dni wolnego, to warto na ten czas zaplanować coś ciekawego. My postanowiliśmy wybrać się do Bośni i Hercegowiny, w rejon Konjic, który mocno nas zauroczył w trakcie zimowej, styczniowej wizyty. Wtedy doszliśmy do wniosku, że w okolicy jest wiele miejsc oraz aktywności, jakich chcielibyśmy doświadczyć, stąd pomysł aby na długi, majowy weekend wyruszyć właśnie tam. Nasz pobyt w Konjic planujemy we wsparciu i przy pomocy lokalnej agencji turystycznej Visit Konjic, z którą w styczniu mieliśmy okazję odwiedzić Bunkier Tito. Zanim jednak sami opowiemy Wam o tym, co można porabiać w tym rejonie Bośni i Hercegowiny, postanowiliśmy o tym porozmawiać z Martiną, która pracuje w Visit Konjic.

Martina – dlaczego turyści z Polski powinni zdecydować się na wizytę w Konjic?

Przede wszystkim ze względu na porywające, naturalne piękno regionu, którego można doświadczać w trakcie różnych, outdoorowych aktywności. Zarówno turyści, którzy lubią przygody oraz adrenalinę, jak i osoby wolące nieco spokojniejszą, nastawioną na pogłębianie swojej wiedzy formę wypoczynku, nie będą się tutaj nudzić. Konjic posiada całkiem sporo obiektów związanych z historią i kulturą regionu, takie jak Kamienny Most, muzeum rzeźbienia w drewnie, kamienne nekropolie.

Kiedy przypada najlepszy czas na odwiedziny w Konjic?

Oczywiście najlepiej podczas słonecznej pogody, kiedy to najprzyjemniej się zwiedza i podróżuje. Według nas Konjic warto odwiedzać od kwietnia do listopada. Aczkolwiek możemy również zaoferować sporo najróżniejszych aktywności zimą, co ekipa Bałkanów według Rudej chyba może potwierdzić, prawda? (Tak, potwierdzamy!!). Bez względu na to, kiedy przyjedziecie do miasta, na pewno nie będziecie się nudzić. Wiadomo jednak, że najwięcej atrakcji czeka na tych, którzy pojawią się u nas na wiosnę, latem oraz wczesną jesienią.

Konjic

Jakie są według Ciebie najwspanialsze atrakcje w Konjic i jego najbliższych okolicach?

Naszymi topowymi atrakcjami są wszelkiej maści aktywności outdoorowe, wśród których osoby w różnym wieku znajdą dla siebie coś najodpowiedniejszego. Jezioro Boračko, zwane też górskim okiem Hercegowiny, jest miejscem, które koniecznie musicie zobaczyć podczas pobytu w Konjic. Warto również poświęcić czas na zwiedzanie Bunka Tito, znajdującego się pod ziemią i nieodkrytego przez ponad 26 lat. Blisko Konjic znajduje się także Lukomir, ostatnia, tradycyjna, górska, bośniacka wieś, położona na wysokości 1495 m n.p.m. Ludzie żyją w niej tak, jak wieki temu. Lukomir po prostu trzeba zobaczyć, trzeba doświadczyć tej atmosfery i magii. Można się tam dostać np. na piechotę lub rowerem, spędzić cały dzień oddychając świeżym, górskim powietrzem, a później posilić się tradycyjnymi, lokalnymi daniami.

Czy w Konjic spodoba się tym, którzy chcą bardzo aktywnie spędzić swój urlop?

Oczywiście! Konjic oferuje wiele możliwości spędzania czasu aktywnie. Oferujemy raftingi, prostsze trasy trekkingowe oraz rowerowe, ale dla poszukiwaczy adrenaliny i przygód również mamy propozycje, np. kanioning lub hydrospeed (spływ rwącymi rzekami na niewielkiej desce). Nie ważne, czy masz 20 czy 60 lat, na pewno znajdziemy dla Ciebie odpowiednie, dostosowane do potrzeb i tężyzny fizycznej zajęcie.

Visit Konjic

Zatem jakie formy aktywności oferuje Wasza agencja Visit Konjic?

Nasza agencja specjalizuje się w aktywnościach outdoorowych, które łączymy z odwiedzaniem miejsc związanych z historią i kulturą regionu. Nasza oferta obejmuje sporty wodne (rafting, kanioning, hydrospeed), kilka tras rowerowych (MTB) oraz trekkingowych. Podczas wszystkich tych wycieczek będziecie mogli rozkoszować się pięknymi pejzażami, bliskością natury, świeżym powietrzem, krystalicznie czystymi, nadającymi się do picia wodami rzeki Neretwy. W trakcie wycieczek rowerowych i pieszych będzie można również zobaczyć kamienne nekropolie z XIV wieku. Połączenie aspektu kulturowego, w trakcie aktywnego wypoczynku sprawia, że pobyt w Konjic jest wyjątkowy.

Visit Konjic

Która z wycieczek z Waszej oferty cieszy się największą popularnością lub którą możesz najbardziej polecić?

Od lat największą popularnością cieszą się raftingi na Neretwie. Ale prawda jest taka, że również pozostałe aktywności zyskują na uznaniu turystów odwiedzających Konjic. W naszej ofercie nowością jest kanioning, który zapewne latem będzie cieszył się dużym zainteresowaniem. Oferujemy także trekkingi szlakiem Via Dinarica, która w ostatnim czasie przyciąga coraz więcej entuzjastów pieszych, górskich wędrówek. Co więcej, trasa MTB do Lukomiru została zarekomendowana przez magazyn National Geographic, co chyba mówi już samo przez się, że po prostu warto się na nią zdecydować. Generalnie nam, jako agencji, jest dość ciężko polecić tylko jedną wycieczkę czy aktywność, ponieważ tak naprawdę nasi goście są bardzo różni i mają różne potrzeby oraz umiejętności. Ale prawda jest taka, że warto do Konjic wpaść na kilka dni i spróbować kilku rzeczy: spływu Neretwą, rowerowej przejażdżki po górach lub wędrówki, posmakować lokalnych przysmaków, przyjrzeć się ludowym tradycjom i poznać historię regionu. Z naszej strony możemy zapewnić, że robimy wszystko aby turyści przybywający do Konjic spędzili czas tak, aby zapamiętali go jako najlepsze doświadczenie w ich życiu.

Visit Konjic

Przykładowe wycieczki z Visit Konjic:
Parę słów o naszych planach

Generalnie nasza majówka będzie miała 9 lub 10 dni (w zależności czy uda się nam wyjechać w piątek 28.04 czy w sobotę 29.04). Nasz pierwszy przystanek to okolice Bjelasnicy i rowerowa wycieczka do Lukomiru. Będzie to nasz trzeci raz w tej górskiej wiosce, ale poprzednie dwa były samochodowe, a nam marzyło się, by pojechać tam na rowerach właśnie. Później przeniesiemy się do Konjic, a dokładniej nad jezioro Boračko, nad którym, jeśli oczywiście pogoda dopisze, będziemy nocować przez kilka dni pod namiotami. Na miejscu, wraz z ekipą Visit Konjic mamy w planach trzy różne wycieczki. Na pewno chcemy wybrać się z nimi w góry, by pod opieką przewodnika nieco lepiej poznać te okolice. Po drugie planujemy też jakiegoś rowerowego tripa, przy czym jeszcze medytujemy dokąd. Ja niestety nieco obawiam się o moje wątłe umiejętności związane z jazdą po górach, więc musimy wraz z Visit Konjic wymyślić coś, co spodoba się wszystkim. Po trzecie chcemy w końcu zaliczyć rafting, bo choć od lat jeździmy na Bałkany, to jeszcze nie spływaliśmy żadną rzeką. Mam nadzieję, że będzie szło nam lepiej, niż na kajakach, bo gdy do nich wsiadamy, to każde z nas chce płyną w inną stronę i robi się nerwowo. W planach Marka są też jakieś pomysły na testowanie tras DH, ja natomiast na pewno chcę wpaść na chwilę do Sarajewa. To w dużym skrócie. Jeśli będziemy mieć w trakcie majówki dostęp do internetu (na co się szczerze mówiąc nie zanosi), to postaramy się Was informować na bieżąco o naszych planach.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Post Konjic i okolice, czyli dlaczego warto odwiedzić ten region Bośni i Hercegowiny wg Visit Konjic pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/majowka-visit-konjic/feed/ 0 9283
Jahorina – trekking na Ogorjelicę oraz testowanie narciarskich tras olimpijskich http://balkany.ateamit.pl/jahorina-trekking-ogorjelice-testowanie-narciarskich-tras/ http://balkany.ateamit.pl/jahorina-trekking-ogorjelice-testowanie-narciarskich-tras/#respond Sun, 22 Jan 2017 16:57:03 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=8648 Jahorina to najbardziej znany ośrodek narciarski w Bośni i Hercegowinie. Można się tam wybrać nie tylko na narty, ale również na trekking.

Post Jahorina – trekking na Ogorjelicę oraz testowanie narciarskich tras olimpijskich pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Położona jakieś 30 km od stolicy Bośni i Hercegowiny Jahorina, to najpopularniejszy ośrodek sportów zimowych w tym kraju, a także jeden z bardziej znanych na całych Bałkanach. Po raz pierwszy mieliśmy okazję odwiedzić ją w styczniu 2016 roku, lecz wtedy pogoda nam nie dopisała – zero widoków plus silne opady śniegu. Kiedy wróciliśmy do niej rok później, warunki były dużo bardziej korzystne, choć z powodu huraganowego wiatru czynne były tylko wyciągi położone w niższej części ośrodka. Nie przeszkodziło nam to jednak w zrealizowaniu planów narciarskich i spontanicznych planów trekkingowych związanych z wejściem na Ogorjelicę.

Szybka zmiana planów

Ogorjelica to najwyższy szczyt całej Jahoriny. Ma wysokość 1916 m n.p.m. i pod jej szczyt można dojechać nowoczesnym wyciągiem krzesełkowym. 4 stycznia, kiedy to odwiedziliśmy Jahorinę, miał on działać dla turystów pieszych i wwozić ich na widoki. Górne stoki były bowiem niedostępne dla narciarzy, ze względu na zbyt małą pokrywę śnieżną. Kiedy dotarliśmy do ośrodka okazało się, że wyciągi w wyższej części masywu nie działają ze względu na zbyt silny wiatr. Trochę nas to zdziwiło, gdyż na dole praktycznie w ogóle nie wiało. Jednak dość szybko mieliśmy się przekonać, że jest inaczej. Marek z Dominikiem postanowili pojeździć przez kilka godzin na olimpijskich stokach wzdłuż wyciągu Skočine. Ja początkowo nie bardzo wiedziałam, co ze sobą począć. Z powodu bolącego poprzedniego dnia kolana, nie chciałam zbyt dużo wałęsać się na piechotę, ale kiedy zobaczyłam, jak niesamowita jest widoczność, nogi same poniosły mnie w góry.

Słoneczny dzień w Jahorinie

Jahorina

Spontaniczny trekking na Ogorjelicę

Spod górnej stacji wyciągu Skočine podążyłam szeroką drogą, która wspina się zakosami w stronę głównego masywu. Po przejściu kilkuset metrów mogłam w pełni poczuć moc wiatru, który nie tylko próbował mnie przewrócić, ale również zdmuchiwał zalegający na stokach śnieg, tworząc niesamowity spektakl dzięki mieniącym się w promieniach słońca kryształkom lodu. Po tym, jak kończą się zakosy, droga wspina się niezbyt stromo na wprost, w stronę grzbietu. Przede mną idą jeszcze dwie osoby, co sprawia, że czuję się nieco mniej samotnie i odrobinę bardziej bezpiecznie. Po ok. 30 minutach od rozpoczęcia marszu, docieram do skrzyżowania dróg. Na lewo odbijają szlaki rowerowe, na prawo duża strzałka z napisem Ogorjelica kieruje w stronę najwyższego szczytu.

Początek szlaku

Jahorina

Wietrznie i śnieżnie

Jahorina

W stronę Ogorjelicy

Jahorina szlaki

Oczywiście decyduję się na dalszy trekking, w szczególności, że jego kolejny etap to przyjemny spacer po płaskim terenie, wiodącym pomiędzy górskimi grzbietami. Mimo sporej ilości śniegu idzie się tędy całkiem dobrze. M.in. dlatego, że wcześniej drogą przejechały skutery, które nieco odśnieżyły drogę, ale również dlatego, że praktycznie tu nie wieje. W słońcu momentalnie robi się znacznie cieplej, niż w trakcie wietrznego podejścia. Ostatni etap wędrówki to trekking na samą Ogorjelicę. Początkowo okrążam jej główny szczyt wyratrakowaną trasą narciarską. Później kieruję się pod górną stację wyciągu, który kończy się jakieś 50 metrów od jej szczytu. Stamtąd, niemalże na czworakach, w głębokim śniegu i po krzakach, przedostaję się na jej wierzchołek. Niestety nie spędzam na nim zbyt dużo czasu, gdyż moc wiatru się wzmaga. Jedną ręką trzymam się drewnianego słupka z napisem „Ogorjelica”, drugą usiłuję zrobić zdjęcia. Stojące na szczycie ławeczki wręcz zachęcają do tego, by posiedzieć tam dłużej, niestety wiatr to uniemożliwia.

Ogorjelicę już widać

Ogorjelica

Po śladach skutera lub ratraku

na Ogorjelicę

Ogorjelica

Baza polarna?

ice bar Ogorjelica

Szczyt Ogorjelicy

Ogorjelica

Ogorjelica

Widok ze szczytu

Ogorjelica

Ogorjelica

Nieudolna próba selfie w huraganowym wietrze

rude selfie

Droga powrotna spod znaku ratraków i skuterów

Kiedy schodzę ze szczytu prawie wpadam pod ratrak, który wziął się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Generalnie kilka ratraków krążyło po górnych stokach Jahoriny i ubijało śnieg, aby wiatr nie był w stanie go wywiać. Rzeczywiście na Ogorjelicy i w jej okolicach pokrywa śnieżna była niewielka, a spod niej wystawały rośliny i kamienie. Oczywiście przyczyniał się do tego głównie szalony wiatr, który miał w głębokim poważaniu to, że narciarze chcieliby pojeździć na większej ilości tras. Początkowo rozważam zejście do centrum ośrodka wzdłuż stoków narciarskich, ale z racji krążących tam ratraków, zdecydowałam się wrócić tą samą drogą, którą przyszłam. Przynajmniej mogłam liczyć na krótki odpoczynek od wiatru. Niestety nie przewidziałam jednego – jest to również ulubiona trasa osób jeżdżących na skuterach śnieżnych. I o ile wcześniej, nikt tam tędy nie jeździł, o tyle w trakcie drogi powrotnej musiałam zachować sporą czujność, by nie dać się rozjechać. Nie wiedzieć czemu użytkownicy skuterów za nic mają turystów pieszych, w efekcie kilka razy musiałam ratować się ucieczką, by nie stać się krwawą plamą na śniegu. Panowie (bo to oni głównie siedzieli na skuterach) z dużą dozą rozbawienia przejeżdżali koło mnie w odległości dosłownie paru centymetrów. Mnie nie było do śmiechu. Prawda jest jednak taka, że w starciu z nimi nic mi się nie stało, natomiast pokonała mnie własna pierdołowatość. Byłam w odległości jakiś 15 minut marszu od Skočine, gdy idąc po nieco bardziej wywianej części drogi, nagle się przewróciłam. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że idealnie upadłam na oba kolana i dodatkowo trafiłam nimi na dwa wystające kamienie. I choć w trakcie trekkingu mnie nie bolały, to po tym, jak je obiłam, zaczęły boleć jak cholera. Dominik to później trafnie podsumował: „No i świetnie. Obetnie Ci się nogi na wysokości kolan i będziesz mogła wygodnie siedzieć w Kiance z tyłu, bo będziesz miała wystarczająco dużo miejsca.” Na szczęście amputacja nie była potrzebna i kolana dość szybko przestały boleć.

Widok z okolic Ogorjelicy

Jahorina Ogorjelica

Skutery śnieżne były moim przekleństwem

skuter śnieżny

Mając taki piękny widok… obiłam sobie kolana

Jahorina widok

Na olimpijskich stokach

Kiedy ja rozbijałam się po wyższych partiach Jahoriny, panowie w tym czasie szusowali po stokach olimpijskich wzdłuż wyciągu Skočine. Oto wrażenia Marka. Niestety, podobnie jak i rok wcześniej, warunki znów nie pozwoliły na jazdę na górnych wyciągach.  Na szczęście świeży opad śniegu poprawił warunki na naśnieżonym wcześniej stoku Skočine i to na nim postanowiliśmy pojeździć. Mogliśmy zdecydować się na jazdę orczykiem na stoku Poljice, ale woleliśmy jednak nieco dłuższą trasę, która mnie dawała także możliwość ucieczki z wyratrakowanych tras, by móc poszaleć na oficjalnie jeszcze zamkniętej trasie olimpijskiej, która już oferowała wystarczającą pokrywę śnieżną aby pojeździć po niej na dziko. Wyciąg Skočine to wyprzęgana kanapa, stosunkowo nowej konstrukcji, którą szybko i sprawnie można zaliczyć parę dobrych zjazdów. W tym roku w końcu otwarta była również kasa przy dolnej stacji wyciągu, dzięki czemu nie trzeba było pamiętać o zakupie karnetu w głównej części ośrodka. Z racji tego, że czynnych było tak mało wyciągów, dostępny był tylko karnet na ten jeden wyciąg na cały dzień w cenie 25 BAM (ok 54 zł). Skutkiem tego był również niezły tłok, ale dzięki dużej przepustowości wyciągu wszystko szło całkiem sprawnie. Po tych samych trasach udało mi się pojeździć w zeszłym roku, ale podstawową różnicą była dobra widoczność dzięki której byłem w stanie porozglądać się jak wygląda okolica. Teraz już wiem, że muszę tu wrócić przy dobrych warunkach śniegowych, tak aby pojeździć po wszystkich dostępnych tu trasach, a dodatkowo teren wydaje się być przyjazny również do ski touringu, co jak dla mnie daje bardzo duże możliwości w poszukiwaniu nienaruszonego świeżego puchu. Na stoku spotkałem również dużą ekipę z Polski, która przyjechała do Jahoriny na sylwestra. Z tego, co porozmawialiśmy, to była to wycieczka zorganizowana (ok 40 osób), która chwaliła sobie tutejszą gościnność, przystępne ceny oraz niesamowity teren, który otacza to miejsce. Jedyny minus, o którym wspomnieli to to, że trasy w ośrodku mogły by być lepiej przygotowane. Wwszem ratrak jeździł codziennie, ale biorąc pod uwagę, jak nie wiele tras było otwartych, to mogli się na tych czynnych bardziej skupić, ponieważ popołudniu niestety nie było już śladu po gładkim wyratrakowanym „sztruksie”. Dodatkowo, choć codziennie było na minusie, prawie w ogóle stoku nie były sztucznie naśnieżane. Oczywiście wszystkim nam było szkoda że śniegu nie ma na tyle, żeby wykorzystać pełny potencjał ośrodka, no ale z matką naturą nie wygrasz, a dostępne stoki pozwoliły nam już na dobrą jazdę na samym początku sezonu.

Skocine

Skocine

Jahorina Skocine

Informacje praktyczne
  • trekking na Ogorjelicę to tak naprawdę całkiem przyjemny spacer, który przy sprzyjających warunkach, może być bez problemu realizowany zimą. W styczniu przeszłam jakieś 8,5 km, co zajęło mi nieco ponad 3 godziny (z przystankami, z robieniem zdjęć i z wędrówką pod wiatr). Poniższa mapa zobrazuje Wam, jak wygląda szlak oraz przewyższenia:

  • latem trasę tę bez problemu można pokonać na rowerze i oczywiście powiększyć o dodatkowe punkty. Szlaki rowerowe w Jahorinie i jej najbliższych okolicach znajdziecie na stronie Jahorina Bike.
  • jeśli lubicie biegać, to Jahorina również jest dla Was. W lipcu odbywa się tam Jahorina Ultra-Trail – czyli długodystansowy bieg górski, który swój start ma w Sarajewie (dla 3 dłuższych biegów). Jest również jedna krótsza trasa (14 km), która koncentruje się na terenach wokół samego ośrodka narciarskiego.

 

 

 

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Post Jahorina – trekking na Ogorjelicę oraz testowanie narciarskich tras olimpijskich pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/jahorina-trekking-ogorjelice-testowanie-narciarskich-tras/feed/ 0 8648
Trekking na Trebević Vrh, Brus oraz nocny widok na Sarajewo http://balkany.ateamit.pl/trekking-na-trebevic-brus-nocny-widok-na-sarajewo/ http://balkany.ateamit.pl/trekking-na-trebevic-brus-nocny-widok-na-sarajewo/#respond Sun, 15 Jan 2017 15:31:49 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=8561 Trebević to jeden z bardziej popularnych szczytów w okolicach Sarajewa. We wpisie zabieramy Was na trekking na jego wierzchołek.

Post Trekking na Trebević Vrh, Brus oraz nocny widok na Sarajewo pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Zima w Sarajewie bywa ciężka. Ulice są zasypane, do wielu miejsc trudno dojechać ze względu na stromiznę i ślizgawicę. Jednocześnie zima w stolicy Bośni i Hercegowiny potrafi być wyjątkowo urokliwa. Z tego też powodu trzeci raz z rzędu zawitaliśmy w tym mieście właśnie wtedy, gdy jest śnieg, temperatury oscylują znacznie poniżej zera, a turystów praktycznie nie ma. Do Sarajewa dotarliśmy w niedzielę 1 stycznia 2017, a już w poniedziałek udaliśmy się na Trebević Vrh. Dlaczego wybór padł właśnie na ten szczyt?

Stoki Trebevića dobrze nam znane

Rzeczywiście podczas każdej, zimowej wizyty w Sarajewie, zaglądaliśmy na stoki Trebevića. A to dlatego, że znajdują się tam ruiny toru bobslejowego, który służył zawodnikom w trakcie Zimowej Olimpiady 84′. Ich okolice pozwalają podziwiać dość rozległe widoki na stolicę Bośni i Hercegowiny. Rejon toru bobslejowego stanowi także popularny cel spacerów, a nawet wycieczek trekkingowych z samego centrum miasta. Z jakiegoś jednak powodu nigdy wcześniej nie zdecydowaliśmy się wspiąć na szczyt tej góry, która dumnie wznosi się nad Sarajewem. Jak to zgodnie stwierdziliśmy, chyba odstraszała nas wizja wędrówki przez las, który dość gęsto porasta jej stoki. W styczniu 2017 roku postanowiliśmy zmienić ten stan rzeczy.

Jak najdalej Kianką, a potem zobaczymy

Poranek wita nas w Sarajewie piękną pogodą – jest lekki mrozik, świeci słońce, a niebo jest niebieskie. Nawet niewielki smog snujący się między budynkami, jakoś nie psuje ogólnego zachwytu nad warunkami atmosferycznymi. Koło godziny 10 dołącza do nas Dominik i we trójkę wyruszamy w stronę Trebevića. Im wyżej, tym odsłania się coraz więcej widoków na Sarajewo i otaczające je góry. Od głównej szosy nr R446 odbijamy na prawo w wąską i ośnieżoną drogę, która dociera pod sam szczyt Trebevića. Początkowo jedzie się nią całkiem nieźle, ale kiedy koleiny robią się nieco większe, decydujemy porzucić Kiankę przy jednym z bardziej odśnieżonych zakrętów i resztę trasy pokonać pieszo.

ruda i Kianka

Na szlaku na Trebević

Początkowo szlak prowadzący na szczyt wiedzie wzdłuż szosy, którą częściowo pokonaliśmy Kianką. Od miejsca, w którym ją zaparkowaliśmy, po przejściu jakiś 600 metrów, odbija on na prawo w las. Mija austro-węgierskie pozycje artyleryjskie pochodzące z czasów I wojny światowej, które ledwo widoczne są spod sporej warstwy śniegu. Dalej szlak opuszcza linię lasu i wychodzi na skalisty grzbiet, który w dolnej partii porastają niskie krzewy. Od tego momentu trwa nasz niekończący się zachwyt nad rozciągającymi się stamtąd widokami. Dzięki snującym się w dole mgłom krajobraz stał się szalenie plastyczny. Miast i wiosek praktycznie nie widać, za to po horyzont ciągną się góry. Pięknie widać też dominującą nad okolicą Bjelasnicę ze swymi olimpijskimi stokami. Im wyżej, tym panorama staje się bardziej rozległa.

Trebević

Trebević

Trebević

Trebević

Ponieważ 2 stycznia to w Bośni i Hercegowinie dzień wolny od pracy, na szlaku spotykamy całkiem sporo turystów, którzy podobnie jak i my, postanowili skorzystać z pięknej pogody i naprawdę niezłej widoczności. Na szczyt docieramy niespiesznie. Przede wszystkim dlatego, że co chwilę robimy przystanki na filmowanie, latanie dronem lub po prostu fotografowanie. A po drugie chcieliśmy w pełni nacieszyć się cudownymi widokami. I nawet huraganowy momentami wiatr nam w tym nie przeszkadzał.

Trebević

Trebević

Na wierzchołku Trebević Vrh spędzamy dłuższą chwilę. Dominik kręci timelapsy, Marek lata dronem, ja robię zdjęcia. Generalnie wyglądamy jak azjatycka wycieczka, która sama nie wie co począć z ilością elektroniki, którą ze sobą przytargała. Ale przynajmniej mamy Wam co pokazywać, byście się przekonali, jak piękna jest zima w górach oraz w Bośni i Hercegowinie. Kiedy już kończymy uwiecznianie otaczającej nas rzeczywistości, rozpoczynamy drogę powrotną do auta. Wybieramy trasę biegnącą poniżej anten, która po minięciu ruin dawnego schroniska łączy się z asfaltową drogą, która doprowadza nas do Kianki.

Brus, czyli jak zmienia się podejście do turystyki

Po powrocie do Kianki zjeżdżamy z powrotem na szosę R446 i kierujemy się w stronę powstałego nie tak dawno miejsca sportowo-rekreacyjnego o nazwie Brus. Znajduje się on jakieś półtora kilometra od parkingu, z którego można wyruszyć na spacer do toru bobslejowego oraz zbudowanego tam hotelu Pino Nature. Jesteśmy nieco zaskoczeni, gdyż na drodze utworzył się gigantyczny korek. Na szczęście większość osób wracało właśnie z Brusa do Sarajewa, niemniej zamieszanie było dużo. Policja starała się jakoś nad nim zapanować, ale nie do końca im się to udawało.

Brus to kompleks rekreacyjny, na terenie którego znajdują się place zabaw, liczne wiaty z miejscem do grillowania oraz kończy się budować mini zoo. Można tu wpaść na piknik lub po prostu wstąpić do paru restauracji, znajdujących się w jego obrębie. Największą popularnością cieszy się restauracja Brus, do której również zaglądamy. Z racji sporego tłumu, panuje tam niezły rozgardiasz, ale nawet udaje się nam coś zamówić. Oczywiście w temacie jedzenia wegetariańskiego muszę zadowolić się frytkami, ale przynajmniej są ciepłe i na jakiś czas zabijają głód. W trakcie obiadu dyskutujemy o tym, że w Bośni i Hercegowinie widać zmianę nastawienia do turystyki, w szczególności tej górskiej. Powstaje coraz więcej szlaków pieszych i rowerowych (Brus oferuje możliwość wypożyczenia rowerów w cenie 5 KM za godzinę), inwestuje się w miejsca do szeroko pojętej rekreacji i wypoczynku. Co najważniejsze, z tego wszystkiego korzystają przede wszystkim sami mieszkańcy kraju, więc jest szansa, że tego typu inwestycji będzie więcej.

Brus

Brus Trebević

Brus

Nocne Sarajewo z lotu ptaka

Kiedy kończymy posiłek jest już praktycznie ciemno. Żegnamy się z Brusem i wyruszamy w drogę powrotną do Sarajewa. Jednak dość szybko przerywamy podróż, by spojrzeć na miasto z góry. Co tu dużo pisać – stolica Bośni i Hercegowiny z każdej perspektywy prezentuje się nieziemsko. Jednak nocna perspektywa i to niemalże jak z lotu ptaka, to coś, co trudno opisać, a i zdjęcia pewnie nie do końca ją oddadzą. Przy szosie R446 znajdziecie kilka miejsc, z których możecie podziwiać panoramę Sarajewa i okolic. Na pewno warto zatrzymać się przy ruinach budynku, który położony jest półtora kilometra od zjazdu na Trebević, patrząc w stronę Sarajewa. Kolejny świetny widok rozciąga się z niewielkiej skały znajdującej się przy drodze, nieco dalej od ruin.

Sarajevo by night

Sarajewo nocą

Sarajewo noc

Trebević i nocne Sarajewo na filmowo

Warunki do nagrywania z jednej strony nie były idealne, gdyż strasznie wiało. Natomiast widoki były fenomenalne, co za pewne dostrzeżecie dzięki ujęciom z aparatów oraz z drona.

Trebević praktycznie

Najwyższy wierzchołek Trebevića ma 1629 m n.p.m. Tuż poniżej niego znajdują się maszty przekaźnikowe, a na północnym stoku wznosi się sporych rozmiarów wieża. Na szczyt wiedzie kilka szlaków:

  • wzdłuż asfaltowej drogi odbijającej od szosy R446;
  • wiodący prosto z centrum Sarajewa, przecinający teren Bobslejowej Stazy, przechodzący nieopodal Nepretkov Dom, później dochodzący do naszej trasy przejścia na wysokości stanowisk artyleryjskich i dalej grzbietem na szczyt;
  • naszą trasę znajdziecie poniżej:

  • Północne stoki Trebevića oferują sporo atrakcji: możecie zajrzeć do ruin toru bobslejowego, odwiedzić Brusa, wstąpić na kawę do Sunnyland – nowoczesnej restauracji obok której znajduje się Alpine Coaster, czyli tor saneczkowy. W 2017 planowana jest budowa kolejki linowej łączącej dzielnicę Bistrik w Sarajewie z Vidokovacem na stokach Trebevića. Problem w tym, że ma ona stanąć już w kwietniu, ale w styczniu nie było widać prawie żadnych śladów trwającej inwestycji. Niemniej kiedyś na pewno powstanie, a wtedy bez wątpienia będzie dużą atrakcją turystyczną, tak jak przed wojną, kiedy to w miejscu tym działała już kolejka linowa.

 

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Post Trekking na Trebević Vrh, Brus oraz nocny widok na Sarajewo pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/trekking-na-trebevic-brus-nocny-widok-na-sarajewo/feed/ 0 8561
Długi górski weekend. Część 4 – Krywań http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/ http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/#comments Thu, 10 Jul 2014 18:26:48 +0000 http://podrozerudej.wordpress.com/?p=445 Letnie wejście na najważniejszy szczyt dla Słowaków, czyli Krywań. Wspaniałe tatrzańskie widoki i brak tłumów.

Post Długi górski weekend. Część 4 – Krywań pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Nasz przedostatni dzień pobytu musiał być z przytupem, choć należy dodać, że trochę się do tego przytupu zbieraliśmy. Rano dość powolnie idzie nam ogarnianie się, choć plan mamy na dziś ambitny, a mianowicie wejście na Krywań.

Jakoś tak się złożyło, że do tej pory nie miałam okazji wejść na ten szczyt, natomiast Marek, który dopiero ze mną zaczął poznawać lepiej Tatry, był otwarty na propozycję. Plan był prosty – wejść na Krywań zielonym szlakiem od Tri Studnicky i zejście niebieskim oraz czerwonym do samochodu. Czasówki na mej radosnej, starej mapie są wyjątkowo optymistyczne (sumarycznie cała trasa miała zająć jakieś 5-6h), co trochę mnie zastanawia, ale postanawiam nie myśleć za dużo (od tego można dostać migreny, zmarszczek, wrzodów oraz syndromu latającego oka… lepiej nie ryzykować).

Wyruszamy z Jurgowa w celu okrążenia Tatr (no cóż do wejścia na szlak nie mieliśmy zbyt blisko), po drodze zatrzymując się w bankomacie w Zdiarze. Parking w Tri Studnickach praktycznie omijamy, gdyby nie to, że odrywam się od książki, aparatu czy telefonu (byłam czymś zajęta i nie patrzyłam się na widoki za oknem) i krzyczę do Marka „stój”. Udaje nam się wcisnąć na zapełniony parking i radośnie uiścić opłatę w wysokości 4.5 EUR (sic! Choć z drugiej strony przynajmniej na Słowacji nie trzeba płacić za wejście na szlak, w przeciwieństwie do polskich Tatr). Zakładamy górskie buciory, robimy kilka głębszych wdechów i ruszamy na podbój Krywania.

Pan Krywań we własnej osobie

KrywańWarto w tym miejscu powiedzieć parę słów o tym szczycie. Polacy mają Giewont, a Słowacy Krywań. I choć obie te góry coś symbolizują i są istotne dla obu narodów, to jednak nasi południowi sąsiedzi przypisują swojemu szczytowi znacznie większą wagę. Zacznijmy od tego, że Krywań przez lata uznawany był za najwyższy szczyt Tatr. Wznosi się na 2493m n.p.m. i rzeczywiście góruje nad okolicznymi dolinami i innymi szczytami. Jednak wiadomo, że najwyższy w Tatrach nie jest ustępując Gerlachowi. Krywań ma jednak ogromne znaczenie dla samych Słowaków. 16 sierpnia 1841 na szczyt ten zorganizowane zostało wejście działaczy odrodzenia narodowego, które zapoczątkowało tzw. národné výlety. Od tamtego czasu, w okolicy 16 sierpnia Słowacy rok rocznie zdobywają Krywań. Tego dnia na szczyt wchodzi często ponad 500 osób! Lecz szczyt ten istnieje w świadomości naszych południowych sąsiadów również za sprawą hymnu, w którym góra ta została umieszczona oraz monet o nominale 1, 2 i 5 Eurocentów.

Zielony szlak, którym wędrujemy ani mi się podoba, ani nie podoba. Mam do niego stosunek wybitnie ambiwalentny, idę bo idę ale szału nie ma. Im wyżej, tym zimniej i bardziej zawiewa, za to odsłaniają się widoki, więc jakoś tak człowiekowi robi się przyjemniej na sercu i duszy. Przed miejscem, w którym niebieski i zielony szlak się spotykają, robimy mały postój obserwując, jak chmury przetaczają się nad szczytem Krywania, a ludzie wędrują po sobie tylko znanych ścieżkach (generalnie nie mogliśmy początkowo dojść do tego, gdzie wiedzie szlak).

Na szlaku

Tatry SłowackieTatry Słowackie

Spotkanie na zakręcie szlaku niebieskiego

KrywańPo posileniu się i nawodnieniu docieramy pod drogowskaz, który kieruje nas na grań. My jednak rozważamy opcję numer dwa, krótszą lecz nieoficjalną. Marek zagaduje dwóch Słowaków, którzy zeszli rozważaną przez nas ścieżką. „Ta droga je nieoficjalna, ale rychlejsza. Jak wam się coś stanie, to zapłacicie karę.” Zasadniczo z tych trzech informacji (z czego jedna była przestrogą) zainteresował nas przymiotnik „najrychlejsza”. Decydujemy się iść na skróty, ścieżką wiodącą na przełęcz pod szczytem Krywania. Nie jest to najprzyjemniejsza droga – luźne kamienie, resztki śniegu itd., ale faktycznie szybko osiąga się grań (osiągnęlibyśmy ją szybciej, gdybyśmy po drodze nie pogubili się w gąszczu „nieoficjalnie” wydeptanych ścieżek). Podejście na sam szczyt stanowi dla mnie wyzwanie, bo nie mogę skoordynować rąk i nóg podczas podchodzenia na bardziej stromych odcinkach. Zaczynam rozważać, czy w ogóle zejdę drogą, którą właśnie przylazłam, ale jak wspominałam myślenie czasami szkodzi, więc ostatecznie wepchnęłam moje cztery litery na szczyt. A z niego rozciągał się mlecznobiały widok na okolicę, czyt. nic nie było widać. No co jakiś czas wiatr przeganiał chmury, co wymagało refleksu, by w odpowiednim momencie nacisnąć spust migawki. Na szczycie siedzimy z dwójką Węgrów, którzy podobnie jak i my są „zachwyceni” widokiem z Krywania. Ponieważ zarówno nam, jak i im robi się zimno (wieje i sypie drobny śnieg), zaczynamy schodzić. Co ciekawe moje ręce i nogi przypominają sobie czym jest koordynacja ruchowa i niemalże niczym kozica mknę w dół (no dobra… do kozicy było mi daleko, ale przynajmniej nie wyglądałam jakbym dostała górskiego paraliżu). Na przełęczy poniżej szczytu chowamy się za skałę, dzięki czemu nie urywa nam głów podczas konsumpcji radlera made by Złoty Bażant (mój ostatni piwny faworyt o smaku cytryny, bzu i mięty). Orzeźwiające piwo było idealnym dodatkiem do i tak już orzeźwiającej aury. Ale co tam! Trzeba się hartować.

Widać! Coś widać!

KrywańNa szczycie!

KrywańKrywańZamrożeni od zewnątrz i od środka zaczynamy dalszą wędrówkę w dół, tym razem już oficjalną wersją szlaku. Wiatr próbuje nas zdmuchnąć ze ścieżki, co w przypadku Marka prawie się udaje (jeden z silniejszych podmuchów zrywa mu czapkę z głowy, ale na szczęście mój mężczyzna wykazał się refleksem oraz przytomnością i uciekiniera złapał). Jak na złość, gdy już jesteśmy w pewnej odległości od szlaku, Krywań odsłania swe wdzięki i osoby, które zdobyły go po nas mają widoki. My schodząc zasadniczo nie możemy narzekać na brak fotograficznych inspiracji, gdyż ciągle coś przykuwa naszą uwagę – a to promienie przebijające się przez chmury, a to jakieś rozświetlone pole w dole. Generalnie jest pięknie, choć droga w dół mocno nam się dłuży. W końcu docieramy do rozejścia szlaków przy Jamskim Plesie. Siadamy nad brzegiem jeziorka by chwilkę odsapnąć. Gdy Marek wyciąga kanapkę, dwie kaczki, które taplały się w wodzie, natychmiast wykazały zainteresowanie wspólną konsumpcją. Jedna z nich była na tyle odważna, by wyjść z jeziora i niczym mały szpieg, przydreptać do nas. Kawałki chleba ją usatysfakcjonowały, choć sądząc po jej minie (Czy kaczka ma mimikę? Chyba nie…) spodziewała się czegoś więcej. Porzucamy to ptasie towarzystwo i czerwonym szlakiem schodzimy do Kianki. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że oprócz naszego autka na parkingu nie ma absolutnie nikogo. Tłum samochodów zniknął. Biorąc pod uwagę, że było grubo po godzinie 19, to raczej nie powinno nas to dziwić.

Wyginam śmiało ciało, bo wysokich temperatur było mi za mało 😉

KrywańWidoki zejściowe

Tatry Słowackiekopczyk TatryJamskie Pleso

Jamskie PlesoTam byliśmy!!

KrywańSamotna Kianka

KiankaGłodni i zmęczeni powoli wracamy w stronę Polski rozglądając się po drodze, gdzie ewentualnie można coś zjeść. Ostatecznie zatrzymujemy się w Starym Smokovcu, tylko po to, by pocałować klamki kilku lokali. Samo miasto wygląda jak wymarłe. Kiedy ja z przyssanym do kręgosłupa żołądkiem opanowuję do perfekcji poziom zobojętnienia i rezygnacji, Marek dziarsko maszeruje na dalsze poszukiwania. I odnosi sukces. Jedynym, czynnym miejscem w okolicy jest pizzeria na piętrze niezbyt urodziwego budynku. Oprócz nas ląduje tam kilkoro innych osób, które również zeszły z gór i nie miały gdzie się podziać. Jemy pizzę, zresztą całkiem smaczną (sądzę, że gdyby podano nam podeszwę polaną sosem pomidorowym też byśmy ją zjedli) i najedzeni możemy wracać do Jurgowa. Oczywiście docieramy tam dość późno, ale przynajmniej nie możemy powiedzieć, że zmarnowaliśmy czas.

asd

Zapisz

Post Długi górski weekend. Część 4 – Krywań pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlugi-gorski-weekend-czesc-4-krywan/feed/ 5 445
Bałkany 2012. Część 12 – próba zdobycia Rumiji http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-12-proba-zdobycia-rumiji/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-12-proba-zdobycia-rumiji/#comments Wed, 18 Dec 2013 20:53:35 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1022 Parę słów o tym, dlaczego nie udało nam się zdobyć szczytu Rumiji, najwyższego szczytu pasma Rumija.

Post Bałkany 2012. Część 12 – próba zdobycia Rumiji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
22.04.2012 Poranek niesie nadzieję na dobrą pogodę. W nocy widać było rozgwieżdżone niebo, a poranek nie budzi nas deszczem. Sprawdzane przez nas wcześniej prognozy pogody mówiły o lampie. Niestety rzeczywistość okazuje się być inna. Niebo przykryte jest szarymi, dość gęstymi chmurami. Zjeżdżamy do Virpazaru, żeby zakupić świeże pieczywo oraz kajmak. Mimo niepewnej pogody postanawiamy udać się na najwyższy szczyt pasma Rumija, czyli Rumiję.

Wracamy nasza górską drogą, mijamy „nasz” Vidokovac i na dalszym punkcie widokowym, przy Donje Polje, pałaszujemy śniadanie. Konsumując kanapki z kajmakiem podziwiamy wyjątkowo spokojną taflę Jeziora Szkoderskiego.

Kolejne, nowe kolory Jeziora Szkoderskiego

poranne Jezioro Szkoderskie

Podjeżdżamy do Gornja Briska, skąd można wejść nie tylko na Rumiję ale również wyruszyć w drogę do Starego Baru. Nie wiadomo dlaczego, ale drogowskazy na Rumiję wskazują czas XX:XX. Wiemy natomiast, że do przejścia mamy 4.5km oraz do pokonania 1100 metrów przewyższenia. Teoretycznie kilometr w pionie nie brzmi jakoś wybitnie kusząco, to nie zrażamy się na starcie.

Kiedy wypakowywaliśmy graty z Kianki, podszedł do nas jasno – brązowy osiołek. Koniecznie chciał zajrzeć do kiankowego bagażnika, najpewniej myśląc, że znajdzie tam coś dobrego do jedzenia. Zaczęłam go drapać po nosie, sądząc, że osiołki to lubią. Ciężko stwierdzić, jakie preferencje miał ten osobnik, ale gdy go drapałam wydawał z siebie jakieś dziwne pomruki.

ruda i Pan Osioł

ruda, osiołek i Rumija

Kiedy już byliśmy spakowani, zaczęło trochę kropić. Mimo wszystko wyruszamy na szlak. Początkowo droga wiedzie w górę lasu, by szybko odbić w lewo i ścieżką pomiędzy gospodarstwami wyprowadzić nas na rozwidlenie szlaków. W miejscu tym odchodzi ścieżka na Stary Bar. My jednak kierujemy się na Rumiję. Najpierw ścieżka wiedzie przez ogrodzone kamiennymi murkami poletka, które najpewniej służą do wypasu owiec. Bardzo łatwo można było to wydedukować po ilości leżących tam owczych bobków. Na większych łąkach wypasane są znowuż krowy, więc dodatkowo należy uważać na pozostawione przez nie sporej wielkości miny.

Szlaki

Szlaki Rumija Stary Bar

Na szlaku

Rumija

Deszcz zaczyna siąpić coraz mocniej. Nasza droga wije się teraz dla odmiany wśród niskich drzew i coraz większych kamieni. Gdy patrzymy w górę, widzimy jedno – wielką, gęstą chmurę, która usadowiła się na paśmie, będącym naszym dzisiejszym celem. Podczas krótkiego postoju na pagórku, z którego jako tako widać Jezioro Szkoderskie, zastanawiamy się co dalej. Po rozważeniu różnych opcji decydujemy się iść wyżej. Według mapy, której zdjęcie zrobiliśmy wczoraj w Virpazarze, wynikało, że od przełęczy na Rumiję odbija droga, wiodąca w stronę morza. Uznaliśmy, że jak będzie bardzo źle z pogodą, to olejemy Rumiję i przejdziemy się na drugą stronę pasma by popatrzeć na widoki.

Póki co idziemy dalej. Ścieżka z trawersującej zmienia się w pnącą ostro do góry. Wędrujemy przez stromy, zalesiony buczyną las, wśród gęsto rosnących żółtych kwiatków, które stanowią jedyny jasny element naszego otoczenia. Ciągle bawimy się w grę „znajdź kreskę lub kropkę oznaczającą szlak”. Nie można się „wyłączyć” i mieć chwilę na mentalne odetchnienie, lecz trzeba ciągle być skupionym, by nie zgubić właściwej ścieżki.

Prawie jak w Beskidach

na szlaku Rumija

Mijamy po drodze dwa małe zbiorniki na wodę. W jednym z nich woda jest mętna i pływają tam dwie małe jaszczurki. Natomiast zawartość drugiego była znacznie bardziej przejrzysta.

Wdrapujemy się coraz wyżej, zbliżając się do linii chmur. Gdy w nie wchodzimy, oblepia nas wszechogarniająca wilgoć. Przy okazji opuszczamy  linię lasu, by wydostać się na wyjątkowo wietrzny grzbiet. Kolejny raz gramy w „znajdź szlak”, lecz nie jest to tym razem takie proste. Gdy już nam się to udaje, stawiamy kamienny kopczyk, by wiedzieć którędy mamy iść podczas drogi powrotnej. Chmura wokół nas gęstnieje coraz bardziej, a porywy wiatru stają się coraz mocniejsze.

Piękne widoki

Rumija w chmurzeWychodzimy na jakiś bezimienny szczycik, który według naszego GPSa ma 1364, n.p.m. Robimy tam krótki postój, podczas którego decydujemy się nie zdobywać szczytu Rumiji. Pogoda robiła się coraz bardziej paskudna, a do tego wszystkiego nigdzie nie było widać oznakowań szlaku. Co ciekawe, wszędzie wokół nas usypane były kopczyki, rozchodzące się we wszystkich kierunkach, stąd nie dało się stwierdzić, które z nich mogłyby powieść nas do celu. Również nie mogliśmy znaleźć odbicia szlaku w stronę morza.

Reszta widoków

ruda i Rumija

Zbieramy się zatem w drogę powrotną. Umila nam ją deszcz, który atakuje nas ze zdwojoną siłą. Ale ponieważ towarzyszy mu wiatr, to odsłaniają się szczyty wokół nas. Niestety ani Rumiji, ani Jeziora Szkoderskiego nie było nam dane stamtąd zobaczyć. Schodzimy stromą i śliską ścieżką przez bukowy las. Częściowo poruszamy się po zostawionych przez nas wcześniej śladach, a częściowo udaje nam się dopatrzeć oznakowań szlaku.  Przy zbiornikach na wodę robimy postój na małego Niekrzycza oraz coś na ząb. Gdy ruszamy w dalszą drogę, pada coraz mocniej. Kiedy docieramy do rozejścia szlaków, jest już ściana wody. Biegniemy do Kianki, by skryć się w jej zadaszonym wnętrzu.

Kompletnie przemoczeni jedziemy w stronę Jeziora Szkoderskiego w poszukiwaniu lepszej pogody oraz by trochę się odświeżyć w orzeźwiających wodach akwenu. Zjeżdżamy do znanej nam już plaży w Donji Murici. Udajemy się w bardziej ustronny fragment plaży. Cóż można powiedzieć o kąpieli w Jeziorze Szkoderskim? Woda była lodowata, a kamieniste dno trochę utrudniało manewry kąpielowe. Jednak prawda jest taka, że człowiek raz na jakiś czas musi się umyć, żeby przypomnieć sobie, jak to jest pachnieć a nie śmierdzieć. Inna sprawa, że cały czas zapominałam o tym, iż jest kwiecień, więc temperatury nawet na Bałkanach nie są wtedy zbyt wysokie. Po kąpieli: chleb z kajmakiem i piwo (tak wiem, dieta cud). Usiłujemy nawet pograć w badmintona, niestety silny wiatr skutecznie nam to uniemożliwia.

Zbieramy się z plaży i jedziemy poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Po kilku próbach i kręceniu się po okolicy znajdujemy odpowiednią bazę na noc. Niestety nie zapamiętałam i nie zapisałam nazwy miejscowości, obok której nocowaliśmy. W każdym razie wstawiliśmy naszego Kianko – campera w leśną, mało uczęszczaną drogę.

cdn….

…. A póki co jest to ostatnia część relacji z Bałkanów 2012 w tym roku. W 2014 zabieram Was do Albanii i Grecji oraz z powrotem do Czarnogóry. Na ten moment robię sobie przerwę od relacji z prostej i dość prozaicznej przyczyny – wyjechałam już na święta do moich rodzinnych Kielc i niestety targanie ze sobą notatnika z bałkańskimi wspomnieniami nie było najlepszym pomysłem, ze względu na ilość gratów, jakie musiałam zabrać. Ten wpis powstał po prostu wcześniej i dziś go dla Was publikuję. Tak, wiem, jestem leniem. Jednak ja bym to  nazwała dbaniem o mój kręgosłup, który i tak trochę się na mnie obraził, po tym jak podniosłam moje dzisiejsze toboły.

W każdym razie o nowościach na 2014 rok, jakie dla Was szykuję, będę jeszcze na tym blogu opisywać, ale mogę obiecać, że nie będzie intelektualnej monotonii 😉

Post Bałkany 2012. Część 12 – próba zdobycia Rumiji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-12-proba-zdobycia-rumiji/feed/ 3 1022