Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Warszawa – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Warszawa – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Ruža Roza czyli bałkańska kuchnia w nowoczesnym wydaniu http://balkany.ateamit.pl/ruza-roza/ http://balkany.ateamit.pl/ruza-roza/#respond Wed, 19 Jul 2017 06:35:00 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=10197 Ruža Roza to warszawska, bałkańska restauracja, która postawiła na połączenie tradycji z nowoczesnością. I tym połączeniem zostaliśmy oczarowani.

Post Ruža Roza czyli bałkańska kuchnia w nowoczesnym wydaniu pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Do restauracji Ruža Roza znajdującej się na ulicy Francuskiej w Warszawie wybieraliśmy się jak sójki za morze. Dopiero za trzecim razem, gdy byliśmy z rowerami w tej części stolicy, zdecydowaliśmy się wpaść tam na obiad. Szybko miało się okazać, że Ruža Roza to strzał w dziesiątkę, gdyż oferuje wyśmienitą, bałkańską kuchnię, która jednak podana jest w dużo bardziej nowoczesnym wydaniu.

Ruža Roza pierwsze wrażenia

Jak to słusznie określił nasz kumpel Przemas, z którym zawitaliśmy w restauracji, ulica Francuska jest mocno hipsterska. Generalnie znaleźć tam można mnóstwo restauracji i kawiarni, a ceny w większości lokali są odpowiednio wysokie. O tym, że bałkańska Ruža Roza się tam znajduje, wiedzieliśmy już od pewnego czasu, jednak dopiero w lipcu 2017 zdecydowaliśmy się skosztować oferowanych przez nią dań. Ponieważ pogoda dopisywała, zasiedliśmy przy stoliku znajdującym się na długim podwórzu, przylegającym do białej kamienicy mieszczącej restaurację. Na tyłach budynku jest kuchnia z grillem, bawialnia dla dzieci oraz stojak na rowery. W sobotnie popołudnie było tam całkiem sporo gości, a do występów muzycznych szykowała się piosenkarka. Po otrzymaniu menu i jego szybkim przeglądzie stwierdziłam, że wege dań nie ma zbyt wiele, raptem jedno – burger. Ale pani kelnerka szybko zaproponowała mi zapiekankę z batatów i szpinaku (może to mało bałkańska potrawa, ale przynajmniej trafiała w moje smaki). Panowie zdecydowali się na potrawy mięsne i wszyscy wzięliśmy po piwku – polskim, bo Nektar kosztował 15 zł, więc zwątpiliśmy, że chcemy tyle płacić za piwo.

Ruža Roza

Ruža Roza połączenie tradycji z nowoczesnością

Na dania nie musieliśmy długo czekać. Pierwsza przyszła moje zapiekanka i gdy ją zobaczyłam, to zbierałam szczękę z podłogi. Mawia się bowiem, że je się również oczami. I w Ruža Roza wzięli to sobie głęboko do serca. Dawno nie widziałam tak pięknie podanego dania. W glinianym naczyniu znajdowała się zapiekanka, a w trzech mniejszych miseczkach dostałam ostrą pastę paprykową, jogurt z ogórkiem i miętą oraz kaszę. Już po pierwszym kęsie widziałam, że jestem w kulinarnym niebie.

Ruža Roza

Marek zamówił Coban, czyli pieróg z siekanej baraniny, nadziewany serem i grzybem portobello. Do tego miał zestaw warzyw, ostrą jogurt z ogórkiem i miętą oraz kawałek orzeźwiającego arbuza.

Ruža Roza

Ruža Roza

Przemas natomiast zdecydował się na Lamadżun, czyli pszenny placek z wołowiną, ajwarem i pomidorami pelati.

Ruža Roza

Ponieważ dość mocno się najedliśmy, to na deser zamówiliśmy rakiję. W menu były dostępne jej trzy warianty: klasyczna, miodowa i różana. Każde z nas wzięło po innym smaku i urządziliśmy degustację. Jednogłośnie pierwsze miejsce zajęła rakija klasyczna, drugie miodowa, a ostatnie różana, która była strasznie słodka i bardziej przypominała likier lub nalewkę.

Ruža Roza

Ruža Roza nasz warszawski faworyt

Do tej porty niekwestionowanym faworytem na terenie Warszawy był Mały Belgrad, a poza Warszawą Karczma Guca. Jednak w naszym rankingu na prowadzenie wychodzi teraz Ruža Roza. Naprawdę jesteśmy pod wrażeniem kuchni oraz panującej tam atmosfery. Trochę mniej jesteśmy zachwyceni cenami, bo niestety, to musimy przyznać – Ruža Roza jest naprawdę droga. Ale z drugiej strony, za super jakość trzeba zapłacić. Więc raz na jakiś czas można zaszaleć i wpaść tam na obiad. Bo naszym zdaniem naprawdę warto!

Ruža Roza Restauracja Bałkańska
Francuska 3
03-906 Warszawa

Godziny otwarcia:
Poniedziałek – Czwartek 12:00 – 22:00
Piątek 12:00 – 23:00
Sobota 12:00 – 23:00
Niedziela 12:00 – 22:00

 

Post Ruža Roza czyli bałkańska kuchnia w nowoczesnym wydaniu pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/ruza-roza/feed/ 0 10197
Kafana u Romana – bałkańskie smaki na Ursynowie http://balkany.ateamit.pl/kafana-u-romana-balkanskie-smaki-na-ursynowie/ http://balkany.ateamit.pl/kafana-u-romana-balkanskie-smaki-na-ursynowie/#comments Wed, 23 Mar 2016 18:09:17 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=6524 Kafana u Romana to niewielka, bałkańska restauracja na warszawskim Ursynowie, która podbiła nasze serca i kubki smakowe.

Post Kafana u Romana – bałkańskie smaki na Ursynowie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Na mapie Warszawy znaleźć można całkiem sporo bałkańskich restauracji. Jedne są lepsze, drugie są gorsze, ale większość z nich daje możliwość posmakowania kuchni Półwyspu bez wyjeżdżania z Polski. Ostatnio mieliśmy okazję odwiedzić miejsce wyjątkowe, czyli Kafanę u Romana (dawniej: Bałkany od kuchni) na Ursynowie (ul. Rosoła 48A).

Lokal z zewnątrz nie zachęca, by zajrzeć do środka, ale wystarczy wejść po schodach na górę, by przekonać się, że jest się we właściwym miejscu. W kafanie rządzi Roman – właściciel oraz pomysłodawca większości dań, inspirowanych głównie kuchnią bułgarską. Sam też troszczy się o swoich gości, jak prawdziwy gospodarz.

DSC_0711

DSC_0710

Menu nie jest mocno rozbudowane, co daje nadzieję, że kucharz używa świeżych, a nie mrożonych produktów. Ja po przejrzeniu dań dochodzę do wniosku, że nie mam z czego wybierać. Na szczęście z pomocą przychodzi Roman i wypytuje się, jakich produktów nie jem.

– A lubisz fasolę oraz biały ser? Bo jeśli tak, to mam dla Ciebie pomysł na potrawę.

Generalnie nie mam pojęcia, co dostanę na talerzu, ale ufam w pomysłowość gospodarza. Chłopaki, czyli Marek oraz znany Wam z tegorocznej zimowej wyprawy na Bałkany Przemas, zdecydowali się na ćevapy: sarajewski oraz zlatiborski. Oczekiwanie na dania umila nam bałkańska muzyka lecąca z głośników. Po ok. 15 minutach Roman przynosi moje wegetariańskie danie, na które składała się fasola, siekane pomidory, ser sirene, cebula, por i oliwa. Całość była niesamowicie smaczna i aromatyczna, a do tego strasznie sycąca. Ja byłam zachwycona (co zresztą widać chyba na zdjęciu), bo czegoś takiego się nie spodziewałam. Roman wyjaśnił mi, że normalnie przygotowuje moje danie z wątróbką, jako przystawkę. Nie wiem, czy ktokolwiek po zjedzeniu fasoli z wątróbką byłby w stanie jeszcze zjeść cokolwiek innego, więc radzę traktować tę potrawę jako pełnoprawne danie obiadowe. Niemniej w wersji wege również jest się czym najeść.

kafana u romana

kafana u romana

Kiedy natomiast przyszły dania mięsne, okazało się, że panowie też nie wyjdą głodni. Obaj otrzymali po gigantycznym kawale mięsa zawiniętego w boczku, faszerowanego albo serem sirene, albo żółtym serem oraz dodatkami pod postacią, m.in. pieczarek. Do tego kilka rodzajów sałatek oraz sos tzatziki. Byłam pod wrażeniem, że praktycznie zostawili puste talerze.

ćevap zlatiborski

Kafana ma wiele zalet, wśród których niewątpliwie jest jej autentyczność. W stolicy znaleźć można dwie, mocno wydumane restauracje, które choć bałkańskie z nazwy, kompletnie nie mają bałkańskiego ducha. Bo zainwestowanie w liczne ozdoby oraz ekipę PR-owców raczej nie sprawi, że w jakimś miejscu będziemy się czuć dobrze. Natomiast w Kafanie u Romana od progu człowiek ma wrażenie, jakby był na Bałkanach. Gospodarz jest prawdziwym gospodarzem, czuwa nad gośćmi, opiekuje się nimi i doradza. Dodatkowo zaraża pozytywną energią, która natychmiast wszystkim się udziela. Nie potrzeba kipiącego bogactwem i designem lokalu, by stworzyć miejsce wyjątkowe, do którego chce się wracać i z którego nie chce się wychodzić. Jedyną wadą kafany, są ceny, które niestety są bardziej warszawskie, niż bałkańskie. Ale powiem szczerze – za wysoką jakość jesteśmy w stanie zapłacić więcej (generalnie za obiad dla trzech osób zapłaciliśmy 90zł). A według nas Kafana u Romana jest jedną z najlepszych, bałkańskich knajp, plasując się w pierwszej trójce wraz z Małym Belgradem (który jest po sąsiedzku) oraz z Karczmą Guca.

Dlatego jeśli mieszkacie w Warszawie lub będziecie w jej okolicach, to koniecznie odwiedźcie Kafanę oraz Romana. Na pewno nie pożałujecie!

Post Kafana u Romana – bałkańskie smaki na Ursynowie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/kafana-u-romana-balkanskie-smaki-na-ursynowie/feed/ 2 6524
Mały Belgrad w Warszawie http://balkany.ateamit.pl/maly-belgrad-w-warszawie/ http://balkany.ateamit.pl/maly-belgrad-w-warszawie/#comments Mon, 12 Oct 2015 08:10:57 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4899 Mały Belgrad to wielka, bałkańska kuchnia schowana w niewielkim wnętrzu, jednego z bloków na Ursynowie.

Post Mały Belgrad w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
O istnieniu Małego Belgradu wiedzieliśmy od bardzo, bardzo dawna, jednak ciągle było nam na Ursynów nie po drodze. Z jakiegoś powodu, większość bałkańskich restauracji znajduje się po drugiej stronie stolicy, względem tego, gdzie sami mieszkamy. Efekt jest taki, że wyjście do jakiegokolwiek bałkańskiego lokalu staje się niemalże wyprawą.

Restauracja znajduje się na ul. Belgradzkiej 4, w jednym z bloków.

Mały Belgrad

Do Małego Belgradu udaliśmy się nieco spontanicznie, stąd nie wpadliśmy na pomysł, aby zarezerwować wcześniej stolik. Restauracja, jak jej nazwa wskazuje, jest naprawdę niewielka, by nie powiedzieć, że mikroskopijna. Stolików jest raptem kilka, a kiedy wchodzimy do lokalu, wszystkie są zajęte, a na jednym znajduje się tabliczka z rezerwacją. Na szczęście dla nas okazuje się, że osoby, które jej dokonały nie przyszły, więc możemy zająć ich miejsce. Dlatego jeśli planujecie wybrać się do Małego Belgradu, zróbcie wcześniej rezerwację.

Mały Belgrad

Menu jest tak skonstruowane, że każdy, nawet weganin, znajdzie tam coś dla siebie. Duży plus za oznaczenie wege i vegan potraw, dzięki temu wiedziałam, na czym mam się w pierwszej kolejności skupić. Wybór dań jest spory, choć wiadomo, że dla wegetarian/wegan nieco mniejszy. Ja decyduję się faszerowanego bakłażana z serem sirene, a Marek na Sakiewki z piersi kurczaka. Do dań obiadowych można wybrać jeden spośród trzech dodatków: ziemniaków z pieca, ryżu oraz pieczonej na miejscu bułki. Ja decyduję się na ryż, Marek zaś na bułkę.

Mały Belgrad

Mały Belgrad

Na dania nie czekamy zbyt długo, a pobyt w restauracji umila bałkańska muzyka sącząca się z głośników. Przy okazji obserwujemy, że naprawdę sporo osób zamawia w Małym Belgradzie jedzenie na wynos. W sumie nie powinno nas dziwić, bo restauracja jest tak malutka, że ciężko o wolny stolik, więc dla mieszkańców Ursynowa i okolic pewnie wygodniej jest wziąć dania do domu i tam w spokoju je skonsumować.

Kiedy na stół wjeżdża nasz obiad, zaczynam się cieszyć, że nie zdecydowaliśmy się na żadną z przystawek. Porcje są naprawdę wielkie. Do tego kopiasta góra ryżu na moim talerzu zwiastuje wysoki poziom przejedzenia. Zostanę na chwilę przy jego temacie, gdyż był świetnie przyrządzony. Ryż był dość sypki i lekko al dente i chyba wymieszany z pomidorami lub sypką papryką (piszę chyba, ponieważ nie udało mi się dowiedzieć, w jaki sposób jest on przygotowany w Małym Belgradzie). Sam bakłażan był przepyszny, choć jego skóra nie do końca się dopiekła i wykazywała spory poziom twardości. Niemniej wszystkie smaki na talerzu idealnie się uzupełniały, jednak nie byłam w stanie wszystkiego przejeść. Marek ze swojej porcji mięsa był bardzo zadowolony, jednak bułka okazała się nie być niczym wybitnym i nie smakowała jak typowe, bałkańskie pieczywo. Jako dodatek do potraw zamówiliśmy również lutenicę, która według nas była bardziej ajvarem, ale to tylko szczegół, bo warzywna pasta była naprawdę przepyszna.

Bakłażan, ryż oraz surówka

Mały Belgrad

Sakiewka z kurczaka, bułka i surówka

Mały Belgrad

Mały Belgrad niewątpliwie jest ważnym punktem na bałkańskiej mapie Warszawy. Szkoda tylko, że sama restauracja jest tak malutka, że rzeczywiście najbardziej opłaca się wziąć jedzenie na wynos, w szczególności, jeśli planujemy udać się tam większą grupą. Cenowo Mały Belgrad niestety nie zachwyca, gdyż za obiad dla dwóch osób zapłaciliśmy 80zł. Niemniej można przyjąć, że za wysoką jakość potraw, może iść nieco wyższa cena. Choć nadal nie rozumiem, czemu danie z bakłażana, który jesienią jest tanim warzywem, kosztuje 30zł.

Czy wrócimy do Małego Belgradu? Jeśli zawitamy w tych okolicach Warszawy, to kto wie. Jednak, choć wiele osób bardzo się nim zachwycam, to dla nas okazał się być dobrą i sympatyczną restauracją, która jednak nie została naszą bałkańską faworytką. Niemniej cieszy, że takie miejsca jak Mały Belgrad są i propagują w naszym kraju kuchnię Bałkanów.

PS. A przed obiadem w Małym Belgradzie miałam okazję pobawić się w fotografa sportowego na Bartyckiej, gdzie Marek i kilku innych rowerzystów śmigało na rowerach.

Marek

Post Mały Belgrad w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/maly-belgrad-w-warszawie/feed/ 14 4899
Maho – smaki Turcji w Warszawie http://balkany.ateamit.pl/maho-smaki-turcji-w-warszawie/ http://balkany.ateamit.pl/maho-smaki-turcji-w-warszawie/#comments Wed, 02 Sep 2015 08:39:35 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4708 Turecka kuchnia kojarzy się głównie z kebabem. Jeśli jednak chcecie sprawdzić, co jeszcze oferuje kulinarnie Tucja, zajrzyjcie do warszawskiej restauracji Maho.

Post Maho – smaki Turcji w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Turcja to nie tylko piękne widoki i ciekawe miejsca, ale przede wszystkim niesamowita wprost kuchnia. Kto raz w niej zasmakuje, ten szybko o niej nie zapomni (mogę Wam to zagwarantować).
Za tureckimi smakami zatęskniliśmy już tydzień po powrocie do kraju. Szybka analiza internetu doprowadziła mnie do listy tureckich kebabów, których w Warszawie jest na pęczki. Jednak co wegetariance po kebabie? W ten sposób trafiłam na stronę Maho – restauracji, która reklamuje się jako „Pierwsza, prawdziwa turecka restauracja w Polsce.” Brzmi dobrze? Wiadomo, co slogan to slogan, jednak analiza karty dań szybko przekonuje mnie, że warto tam zajrzeć.

Restauracja znajduje się przy al. Krakowskiej i na szczęście posiada spory parking, przez co nie trzeba się martwić o to, gdzie zostawić auto. Wnętrze Maho jest eleganckie i dość nowoczesne. Mimo, że jesteśmy tam w ciągu tygodnia, w środku siedzi całkiem sporo osób, z czego część wygląda bardziej na Turków niż na Polaków. Czy może być lepsza rekomendacja? Zasiadamy przy stoliku i zaczynamy przeglądać kartę dań. Ja decyduję się na Köylü salata (czyli sałatkę ze świeżych pomidorów, zielonej papryki, ogórków, cebuli oraz sera feta), a także na serową pidę (zwaną też turecką pizzą, którą zajadałam się w trakcie pobytu w tym kraju), Marek zaś wybiera Yogurtlu Adana Kebab.

We wnętrzu Maho

Maho

Hmm Marek dzięki coli został Aniołkiem

w Maho

Na danie nie musimy czekać zbyt długo. Potrawy prezentują się pięknie, choć wrażenie psują nieco obtłuczone talerze. Do pidy dostaję dwa sosy – pomidorowy i jogurtowy z ziołami. Warzywa w sałatce pokrojone są w dość duże kawałki, ale nie przeszkadza to absolutnie w jej konsumowaniu, gdyż wszystko jest świeże i aromatyczne. W pidzie znalazł się bardzo smaczny ser o wyrazistym smaku. Ciasto mogłoby być nieco bardziej rumiane, ale to już takie moje czepianie. Marek ze swojego dania jest zadowolony, choć twierdzi, że było mało mięsa w mięsie, za to dużo sosu oraz pieczywa, obstawiamy pitę, która była przykryta całą górą sosu oraz mięsem. Niemniej jednak potrawa ta Markowi smakowała, mimo tych lekkich niedociągnięć. Ja do obiadu popijam oczywiście herbatę z małej, tureckiej szklaneczki, co całkowicie przenosi mnie gdzieś do Kapadocji lub innego regionu Turcji.

Nasze dania 

Maho Maho

Za nasz obiad płacimy 83zł, co z jednej strony nie jest zbyt wygórowaną ceną jak za obiad dla dwóch osób, z drugiej zaś jest to nieco więcej niż zwykle płaciliśmy w Turcji. Czy podobało nam się Maho? Oczywiście, że tak. Jedzenie było smaczne, w restauracji panowała przyjemna, całkiem relaksująca atmosfera, a obsługa była sympatyczna i nienachalna. Plusem Maho jest również to, że na miejscu mają mały sklepik z tureckimi produktami. My kupujemy dwie buteleczki smakowej, gazowanej wody o smaku wiśniowym. Wody te towarzyszyły nam przez cały pobyt w Turcji, choć niestety nie było mojego ulubionego połączenia, czyli truskawka z melonem. Oprócz tego w sklepiku można nabyć sery, oliwki, lokumy czyli turkish delight. Ceny oczywiście są dużo wyższe niż w Turcji, ale to akurat mocno nas nie zdziwiło. Czy coś nam się nie podobało? Choć restauracja jest elegancka, to jej wizerunek nieco psują podarte karty dań i obtłuczone talerze. Na szczęście jest to dość łatwe do poprawy. Czy wrócimy do Maho? Myślę, że tak, choć niestety znajduje się ono kawałek drogi od naszego domu (zresztą jak większość bałkańskich, lubianych przez nas knajp). W każdym razie jeśli chcecie zjeść dobrze, smacznie i do tego na chwilę oderwać się od warszawskiego zgiełku i pędu, to Maho jest właściwym miejscem.

Maho, Aleja Krakowska 240/242, Warszawa; czynne codziennie od 10 do 23.

Post Maho – smaki Turcji w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/maho-smaki-turcji-w-warszawie/feed/ 7 4708
Dubrownik w centrum Warszawy http://balkany.ateamit.pl/dubrownik-w-centrum-warszawy/ http://balkany.ateamit.pl/dubrownik-w-centrum-warszawy/#comments Fri, 22 May 2015 10:58:31 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4126 Warszawski Dubrownik to restauracyjny, lekki przerost formy nad treścią. W teorii bałkański, w praktyce nijaki.

Post Dubrownik w centrum Warszawy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Tak się składa, że 18 maja obchodzę swoje imieniny. Był to oczywiście świetny pretekst, by odwiedzić kolejną, bałkańską restaurację w stolicy. Wybór tym razem padł na Dubrownik i oczywiście nie mam na myśli wycieczki do tego pięknego, chorwackiego miasta, a odwiedziny nazywającej się tak restauracji w samym centrum Warszawy.
Przez centrum rozumiem oczywiście okolice rotundy i Novotelu, bo jak wiadomo wciąż trwają spory, gdzie tak naprawdę polska stolica posiada swój centralny punkt.

Dlaczego wybraliśmy Dubrownik Chatę Chorwata? Głównie ze względu na w miarę szybki dojazd (niestety większość bałkańskich knajp położonych jest w drugiej części Warszawy względem naszego miejsca zamieszkania) oraz spory wybór wegetariańskich, lecz niestety niewegańskich dań.

Do restauracji nietrudno trafić – znajduje się tuż za białym budynkiem hotelu Novotel. Czerwony napis „Dubrownik”  widoczny jest z daleka. Po wejściu do wnętrza restauracji witani jesteśmy przez dwóch kelnerów. Jednak to nie na nich skupia się nasza uwaga, lecz na wystroju. Co by nie mówić, ktoś miał polot, fantazję oraz duże środki, by w taki a nie inny sposób wykończyć wnętrze Dubrownika. Jest z przepychem, jest dużo wszystkiego i z jednej strony całość robi dobre wrażenie, z drugiej zaś momentami człowiek czuje się tym wszystkim przytłoczony. Trudno jest mi opisać jednoznacznie to odczucie, moim zdaniem warto się przekonać na własne oczy, jak to wszystko wygląda. Niemniej jednak jest dużo nawiązań do Chorwacji i Bałkanów – najbardziej zauważalne są obrazy namalowane na ścianach, prezentujące chorwackie pejzaże. W trakcie naszego pobytu z głośników leciała chorwacka muzyka – zarówno ta bardziej współczesna, jak i nieco starsza.

Dubrownik WarszawaDużym plusem Dubrownika jest estetyczne menu, z ładnymi zdjęciami potraw. Brakowało mi jedynie podanej gramatury dań, bo po samych fotografiach ciężko było stwierdzić, jak duża i treściwa będzie dana porcja. Ja decyduję się na naleśniki ze szpinakiem oraz grillowane warzywa. Marek natomiast wybrał cevapi z sosami oraz pieczonego ziemniaka faszerowanego ziołową kwaśną śmietaną.

Dubrownik Warszawa

Dubrownik WarszawaGeneralnie na nasze dania nie musieliśmy długo czekać. Porcje okazały się spore i były bardzo estetycznie podane. Na tym jednak kończy się nasze szczęście. Generalnie od stycznia staram się trzymać ściśle diety wegańskiej. Jednak, ponieważ nie chcę nabawić się nietolerancji laktozy, raz na 2-3 tygodnie spożywam jakieś danie, zawierające np. ser. Naleśniki ze szpinakiem wydawały się dobrym pomysłem, dopóki na ich wierzchu nie znalazłam jajka. Przyznam się szczerze, że smaku jajek nie cierpię od dawna i o ile ich obecność nie przeszkadzała mi w potrawach, takich jak ciasto czy choćby naleśniki, to zjedzenie ich w formie jajecznicy przyprawiało mnie o torsje. Po zeskrobaniu jajek z naleśników mogłam kontynuować jedzenie. I tu kolejny zawód – moja potrawa była bez smaku. Brakowało mocniejszych, bardziej aromatycznych przypraw, które jednak kojarzą się z Bałkanami. Wszystko było mdłe i bez wyrazu. Na dodatek, uważałam do tej pory, że ciężko jest spieprzyć grillowane warzywa (no chyba, że ktoś je po prostu spali). A tu Dubrownik mnie zaskoczył – grillowane warzywa nie dość, że nie miały smaku, to były wyjątkowo wodniste. U Marka sprawy miały się podobnie – mięso było niedoprawione (choć jego w tym temacie ratowały całkiem smaczne sosy, które dodawały smaku całemu daniu), a ziemniak był wodnisty i również bez jakiegokolwiek wyrazu.

Moje naleśniki ze szpinakiem oraz grillowane warzywa

DSC_0469~2

DSC_0470~2Marka cevapi z sosami (ziemniak nie załapał się na fotkę)

DSC_0471~2

Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że nie było „efektu wow”, jak po pobycie w innych, bałkańskich restauracjach. Ciekawy wygląda restauracji oraz ładne podanie dań, to nie wszystko. Potrawy muszą mieć jeszcze smak i jakiś charakter, lecz tego niestety w Dubrowniku absolutnie zabrakło. Wiadomo, każdy ma inny smak i może dla tamtejszego kucharza potrawy był doprawione. Jednak jeśli ktoś jeździ na Bałkany, ten wie, że nawet zwykłe, pieczone ziemniaki są tam posypywane aromatycznymi ziołami. Wszystko pachnie i smakuje nad wyraz intensywnie, bo taki właśnie jest ten region – INTENSYWNY, a nie mdły.

Z Dubrownika wyszliśmy z bardzo mieszanymi uczuciami. I nawet nie chodzi o to, ile zapłaciliśmy za obiad dla dwóch osób – 85zł. Po prostu jedzenie nas nie zachwyciło i nasze kubki smakowe trochę żałowały, że zostały nakarmione takim bezsmakowym jedzeniem. Szkoda, bo miejsce samo w sobie ma super potencjał do promowania bałkańskiej i chorwackiej sztuki kulinarnej. Możliwe, że ci, którzy nigdy nie byli na Półwyspie, posmakują w kuchni Chaty Chorwata. My jednak raczej więcej tam nie wrócimy, no chyba, że na piwo (polskie, of course).

Post Dubrownik w centrum Warszawy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dubrownik-w-centrum-warszawy/feed/ 4 4126
Bałkański powiew w Warszawie – ba Adriatico http://balkany.ateamit.pl/balkanski-powiew-w-warszawie-ba-adriatico/ http://balkany.ateamit.pl/balkanski-powiew-w-warszawie-ba-adriatico/#comments Wed, 29 Apr 2015 09:00:24 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4019 Ba Adiatico to chorwacka, bardzo klimatyczna warszawska restauracja. Godna Waszej uwagi w trakcie pobytu w stolicy.

Post Bałkański powiew w Warszawie – ba Adriatico pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Pierwszy raz z ba Adriatico zetknęliśmy się podczas Dnia Chorwackiego odbywającego się w Domu Kultury Służew.
Wtedy serwowali mięsa oraz burki, które jednak zanim dotarliśmy do stoiska, zdążyły się skończyć. Jakiś czas temu postanowiliśmy odwiedzić kolejną, bałkańską restaurację w Warszawie i padło na ba Adriatico właśnie.

Lokal umiejscowiony jest w mało ciekawym miejscu, to jest na Jana Pawła II 50/52, wśród innych mniejszych i większych lokali oraz punktów usługowych. Zazwyczaj miejsce to średnio mi się kojarzyło, jednak od progu ba Adriatico zrobiło na mnie i na Marku dobre wrażenie. Prawdopodobnie za sprawą właściciela – Chorwata Ivo, który roztacza wokół typowo bałkańską aurę gościnności i pozytywnego nastawienia. Restauracja jest niewielka, w środku znajdziemy kilka stolików, bark, lodówkę z winami. Oprócz bałkańskich grafik, we wnętrzu mocno rzuca się w oczy zarys najbardziej znanych na Półwyspie budowli, wykonany z podświetlonej, czarnej pleksi. W trakcie oczekiwania na potrawy można rozpracowywać, które budowle zostały uwiecznione.

We wnętrzu ba Adriatico

ba Adriatico

Karta nastawiona jest raczej na mięsożerców, jednak znalazłam dla siebie kilka wegetariańskich (bo nie wegańskich dań). Ivo słysząc, że nie jem mięsa, zaproponował grillowane warzywa (ja wzięłam je bez parmezanu) oraz papryki nadziewane serem (tu mój weganizm trochę się oburzył, ale kazałam mu siedzieć cicho, ja tu w końcu decyduję). Marek zdecydował się na Gurmanską Pljeskavicę oraz szopską sałatę. Na przystawkę wzięliśmy chlebek z mąki kukurydzianej z pastą z bakłażanów.

Nasza przystawka

ba Adriatico

Czas oczekiwania na dania umilała nam bałkańska muzyka, która subtelnie sączyła się z głośników. W międzyczasie do lokalu przyszło więcej gości, więc stoliki dość szybko zaczęły się zapełniać. Niestety, ponieważ padało, miejsca na zewnątrz były wyłączone z użytkowania. Przystawkę dostaliśmy kilka minut po dokonaniu zamówienia, a dania główne po ok. 15 minutach. Marek jest zachwycony, bo na jego talerzu pręży się dorodny kawał mięsiwa, w towarzystwie pikantnego ajwaru. Ja również nie narzekam, bo z mojego talerza uśmiechają się piękne warzywa, pełne witamin. Wszystko smakowało wybornie, było odpowiednio doprawione oraz przyrządzone.

Gurmanska pljeskavica Marka

DSC_0445-2

Moje warzywne, kolorowe danie

ba Adriatico

Jedyne, co nie zrobiła na nas dobrego wrażenia, to ceny. O ile kawał mięsa kosztujący 26zł jakoś nie dziwi, o tyle grzanki z pastą z bakłażanów za 14 zł mogą budzić pewną dozę poruszenia (w szczególności, że w niektórych restauracjach tego typu przystawkę dostawaliśmy jako starter, za darmo). Za dwa dania, przystawkę oraz herbatę i colę zapłaciliśmy ponad 80zł. Z jednej strony to sporo, z drugiej zaś za wysoką jakość można zapłacić.

Ba Adriatico to miejsce dość kameralne, choć stoliki są tak ustawione, że klienci siedzą obok siebie, co zmniejsza nieco „restauracyjną intymność”. Smaki są iście bałkańskie, wystrój natomiast pozwala na chwilę oderwać się od warszawskiego pędu i chaosu, by przenieść się myślami na Półwysep. A gdy dodatkowo w ba Adriatico jest Ivo możecie być pewni, że zostaniecie ciepło i profesjonalnie przyjęci.  Czy wrócimy do tej restauracji? Pewnie tak, w szczególności, by spróbować burków, które dostać można jedynie na zamówienie złożone na 1-2 dni przed planowaną wizytą.

Post Bałkański powiew w Warszawie – ba Adriatico pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkanski-powiew-w-warszawie-ba-adriatico/feed/ 4 4019
Yugo – miejsce z bałkańską duszą i sercem http://balkany.ateamit.pl/yugo-miejsce-z-balkanska-dusza-i-sercem/ http://balkany.ateamit.pl/yugo-miejsce-z-balkanska-dusza-i-sercem/#comments Thu, 18 Dec 2014 07:10:24 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=2985 Yugo to streetfoodowa restauracja z prawdziwie bałkańską historią, klimatem i duszą.

Post Yugo – miejsce z bałkańską duszą i sercem pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Za każdym razem, gdy wybierałam się do jakiejś restauracji czy knajpki bałkańskiej, nie ujawniałam tego, że prowadzę bloga poświęconego Bałkanom. Uznawałam, że bycie incognito pozwoli mi lepiej poznać dany lokal. Ujawniałam się po wyjściu – zostawiając razem z opłaconym rachunkiem nalepkę lub podrzucałam na restauracyjnego maila lub facebooka linka z recenzją na blogu. Nie wiem dlaczego akurat w przypadku Yogo postanowiłam zmienić strategię, co okazało się być wyjątkowo trafną decyzją.

1533720_736447933077828_1311800776165371957_nO Yugo dowiedziałam się z facebooka oraz dzięki Wam moi mili czytelnicy, gdyż bardzo często „donosicie” mi o powstaniu nowych, bałkańskich lokali. Od razu stwierdziłam, że muszę się przekonać na własnej skórze (no może nie dosłownie), jak tam jest. Na testowanie Bałkanów w nowej wersji zaprosiłam jeszcze znajomą, która podobnie, jak i ja, pasjonuje się Bałkanami, dodatkowo jest ruda i ma na imię Ola, ale nie jest moją siostrą bliźniaczką, ani klonem (także bez obaw). Do Yugo specjalnie przyszłam wcześniej, przed umówioną z moją imienniczką godziną, żeby ewentualnie pogadać z obsługą, dowiedzieć się czegoś więcej na temat knajpki. Trafiłam bezbłędnie, gdyż szyld oraz jasne wnętrze dość mocno rzucają się w oczy na skrzyżowaniu Żelaznej i Siennej. Tego dnia było wyjątkowo zimno, więc ze znaczącą ulgą skryłam się w ciepłym wnętrzu Yugo. Zajęłam stolik i podeszłam do kasy zamówić coś ciepłego do picia. Przy okazji przedstawiłam się Pani Kasjerce, opowiedziałam, że prowadzę bloga, pokazałam nalepki – wizytówki i chyba wprowadziłam ją w lekką konsternację, którą zlikwidowała stwierdzeniem „To może lepiej porozmawia pani z managerem. Siedzi na końcu sali.” Manager? Czemu nie, w sumie najlepiej porozmawiać z samą władzą.

Porwałam moją herbatę i pomaszerowałam do managera. Bardzo szybko złapaliśmy dobry kontakt i nie wiem, czy to dzięki mojemu czarowi i wdziękowi, czy może dzięki mojej ofercie wypromowania i rozreklamowania Yugo wśród czytelników bloga. W każdym razie zaczęliśmy rozmawiać o Bałkanach (jak okazało się Pan Manager znał mojego bloga), podróżach itd. Kiedy rozmowa zeszła na plany związane z rozwojem bloga itp. padło pytanie: „A znasz przewodnik Branko Ćirlića?” Wykazałam się kompletną zaćmą umysłową lub pomrocznością jasną (zwał jak zwał), gdyż odpowiedziałam, że nie. Pan Manager na chwilę mnie przeprosił, a gdy wrócił po pięciu minutach, podarował mi Przewodnik po Jugosławii właśnie Brano Ćirlića. Oczywiście samą książkę widziałam nie raz, ale nie byłam jej w stanie powiązać z nazwiskiem. Gdy po kolejnych minutach rozmowy przeszliśmy na Ty, okazało się, że Alek jest synem Branko, a jego bałkańskie, serbskie korzenie są naprawdę mocne.

No dobrze, a co syn znanego autora przewodnika po Bałkanach robi w Polsce? Oprócz zajmowania się większymi sprawami, Alek zarządza Yugo. Historia powstania tej street-foodowej knajpki jest bardzo ciekawa. Otóż pewnego razu, szef Alka (Właścicielem YUGO jest Kamil Hagemajer, twórca i właściciel sieci Mleczarnia Jerozolimska i Baru Prasowego.) przyszedł do niego i stwierdził, że ma lokal, w którym trzeba by stworzyć jakąś knajpkę, którą przyciągnie klientów. Pomysł z pizzerią i sushi barem szybko upadł i Alek zaczął rozważać, co sam chciałby jadać w Warszawie. Doszedł do wniosku, że najbardziej brakuje mu bałkańskiej kuchni, w prostym wydaniu, bez zbędnych upiększaczy i fajerwerków. Gdy już obrał kierunek, musiał wymyślić chwytliwą nazwę. I wymyślił ją bardzo szybko. Bowiem kiedy wcześniej był na wakacjach w Serbii, pod blokiem, w którym mieszka jego rodzina, zobaczył samochód Yugo z napisem „na sprzedaż” i postanowił, że musi go mieć. I choć z zakupu nic nie wyszło, to auto na tyle wryło się w pamięć Alka, że postanowił na jego cześć nazwać nowo powstałą knajpkę.

Nie tylko sama nazwa przypomina nam o tym, że znajdujemy się w bałkańskim miejscu, ale również cały wystrój Yugo nawiązuje do dawnej Jugosławii. Ściany zdobią reprinty starych plakatów promujących turystykę tamtego regionu, na kafelkach widnieją hotelowe nalepki, nad wejściem wiszą flagi sześciu państw wchodzących w skład byłej Jugosławii (Bośnii i Hercegowiny, Chorwacji, Czarnogóry, Macedonii, Serbii i Słowenii). Przy wejściu znajduje się biblioteczka z albumami, przewodnikami i książkami poświęconymi Bałkanom. Według mnie każdy Bałkanoholik poczuje się tam dobrze. Nawet jeśli Bałkany nie są waszym żywiołem, ale tęsknicie za wakacjami, to w Yugo znajdziecie ich namiastkę. Wystrój lokalu dopełniają rozkładane, turystyczne krzesła i stoły. Sam Alek stwierdził, że nie będzie wywieszać żadnych świątecznych ozdób, by każdy, kto wstąpi do Yugo, poczuł się jak na wakacjach.

yugo widok ogólnyPrzejdźmy teraz do samego jedzenie, które oferuje Yugo. Zapytacie się, dlaczego street food, a nie zwykła restauracja? Otóż każdy, kto podróżuje po Bałkanach bardzo szybko zauważa, jak mocno street food jest tam rozwinięty. Rozliczne dania podawane w małych barach/knajpkach pozwalają posmakować prawdziwych Bałkanów, takich, jakie na co dzień mają tamtejsi mieszkańcy. Burki, plejskavice, ćevapcici, wszelkiego rodzaju buły nadziewane mięsem i warzywami, sałatki – to wszystko, a nawet jeszcze więcej stanowi smak tego regionu Europy.

Stąd też menu YUGO jest proste i krótkie, ale dzięki temu możemy naprawdę mieć pewność, że jemy potrawy świeże, niemrożone. Co więcej, pochodzący z Bułgarii szef kuchni naprawdę zna się na rzeczy (w trakcie pobytu w Yugo Ola jadła zupę z soczewicy i nie narzekała. A obserwując w jakim tempie konsumowali swoje potrawy inni kliencie mniemam, że im smakowało.). Codziennie podawana jest jedna zupa, m.in.: „Beogradzki Borš” (Borsz Belgradzki), „Čorba od sočiva” (zupa z soczewicy), czy podawana z grillowaną białą kiełbasą i cukinią „Grčka čorba” (zupa grecka).

W menu znalazły się również sałatki: legendarna „Šopska Salata” (sałatka szopska); nazwana na cześć znanego ze swego zamiłowania do dobrej kuchni Josipa Broza Tito „Josipova Salata” (sałata lodowa, pomidor, ogórek, sos winegret, trzy kotleciki ćevapy grillowane w boczku, z sosem czosnkowym) oraz nazwana na cześć jego małżonki Jovanki Broz „Jovankina Salata” (sałata lodowa, pomidor, ogórek, sos winegret, trzy kawałki kurczaka grillowane w boczku, z sosem czosnkowym).

„Specjalnością zakładu” są dania podawane w specjalnym pieczywie: lepinja. Gurmanska pljeskavica – 200 gramowy kotlet z siekanego mięsa wołowo-wieprzowego nadziewany serem żółtym i cebulą; ćevapi sa slaninom (kotleciki z mięsa wieprzowo-wołowego grillowane w boczku) i karabataci sa slaninom (kurczak grillowany w boczku). Wszystkie podawane w towarzystwie sałaty lodowej, pomidorów, ogórków, z sosem czosnkowym lub ajvarem do wyboru.

Zakres cen nie jest wygórowany i jak na warszawskie warunki naprawdę nie powodują drżenia portfela i palpitacji serca przy płaceniu:

Zupy: 6.9,-

Šopska Salata: 11.90;-

Josipova Salata: 17.9,-

Jovankina Salata: 17.90,-

Gurmanska Pljeskavica w lepinji: 15.90,-

Ćevapi sa slaninom w lepinji: 15.90,-

Karabataci sa slaninom w lepinji: 15.90,-

Jak w każdej bałkańskiej knajpce nie brakuje u nas dobrej kawy. Dostawcą jest mała serbska palarnia z Łodzi.

yugo wnętrze

yugo widok ogólnyKropką nad „i” pobytu w Yugo było to, że gdy dołączyła do mnie Ola, okazało się, że od dawna zna się z Alkiem. I w ten oto sposób, w pewien grudniowy wieczór, w Yugo spotkały się dwie Aleksandry i jeden Aleksandar 🙂

I choć z tego wszystkiego, podczas pobytu w Yugo wypiłam tylko herbatę, to szczerze polecam Wam jego odwiedzenie. W szczególności jeśli tęsknicie za Bałkanami – w Yugo uda Wam się na chwilę do nich przenieść i zapomnieć o zimnie i szarzyźnie za oknem.

PS. W Yugo znajdziecie też moje „firmowe”, blogowe nalepki przyklejone w kilku miejscach. To na wypadek, gdybyście nie byli pewni, że to to Yugo z mojego opisu 😉

PS1. Wszystkie zdjęcia są własnością Yugo.

Yugo

ul. Sienna 83, Warszawa

czynne 12-20

Post Yugo – miejsce z bałkańską duszą i sercem pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/yugo-miejsce-z-balkanska-dusza-i-sercem/feed/ 21 2985
El Greco – powiew Grecji w Warszawie http://balkany.ateamit.pl/el-greco-powiew-grecji-w-warszawie/ http://balkany.ateamit.pl/el-greco-powiew-grecji-w-warszawie/#comments Fri, 07 Nov 2014 14:21:52 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=2104 El Greco to grecka restauracja w Warszawie, w której możecie posmakować pełnego kolorytu greckiej kuchni.

Post El Greco – powiew Grecji w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Do El Greco trafiliśmy za sprawą Korony Smakosza (więc już jakiś czas temu), która zmobilizowała nas do poszukania kolejnej, bałkańskiej knajpy w stolicy, w której nas jeszcze nie było. Padło na greckie smaki, więc w sobotni wieczór wyruszyliśmy do Warszawy.

El Greco

Korona Smakosza

Restauracja położona jest praktycznie w samym centrum, przy Grzybowskiej 9. Choć lokalizacja ma zasadniczy plus, bo łatwo do niej trafić i zasadniczo wszędzie z niej blisko, to niestety brak parkingu jest sporym minusem. Na szczęście nie musimy zbyt długo szukać miejsca dla Kianki, ale w ciągu tygodnia w tej okolicy nie jest z tym aż tak łatwo. El Greco prowadzone jest przez Greka, który zresztą wita nas w progu lokalu i wskazuje wolne stoliki, jakie mamy do wyboru. Po zajęciu miejsc otrzymujemy menu i zabieramy się za wybór dań. W międzyczasie jedna z kelnerek podrzuca nam na stolik starter, składający się z przepysznych oliwek oraz grzanek polanych oliwą i poprószonych ziołami. Z internetu wiedzieliśmy, które potrawy przecenione są o połowę, bo niestety przy wręczaniu menu nikt o tym nawet nie wspomniał. Ja na obiad wybieram oczywiście horiatiki, czyli typową grecką sałatkę oraz Spanakotyropitakia  – czyli smażone pierożki z ciasta filo. Marek natomiast decyduje się na mięsiwo czyli polędwiczki wieprzowe. Postanawiam również spróbować tradycyjnej greckiej herbaty z szafranem, Marek tradycyjnie truje się pepsi.

El Greco starter

Jak to zwykle bywa, mamy wyjątkowe szczęście do trafiania na zakręconych kelnerów. Tym razem mamy bardzo zakręconą, choć sympatyczną kelnerkę, której nieogarnięcie zmaga się, gdy zrzuca z jednego ze stolików ileś szklanek i butelek. Oczywiście myli, dla kogo był jaki napój, ale powiedzmy można jej to wybaczyć. Na dania nie czekamy zbyt długo, lecz przynosi nam je jakiś inny kelner. Marek oczywiście marudzi z powodu wielkości porcji – oczywiście dla niego były stanowczo za małe. Ja na nic nie narzekam, bo jedzenie wygląda pięknie, a smakuje jeszcze lepiej.

El Greco

Po konsumpcji Marek oczywiście marudzi, że jest głodny, więc decydujemy się na deser. W promocji, za pół ceny była baklava, którą zamawia Marek, natomiast ja biorę dla siebie Oniro czyli serek mascarpone połączony z jogurtem, z dodatkiem owoców. O dziwo zamówienie przyjmuje od nas trzecia tego dnia osoba, wyjątkowo śliczna kelnerka, która była chyba najbardziej aktywną osobą z całego personelu – wszędzie było jej pełno i obsługiwała najwięcej stolików. Oczekiwanie na nasz deser wyjątkowo się wydłużało. Dowiadujemy się, że niestety na desery trzeba będzie jeszcze dłużej poczekać, ale nie zraża nas to zbytnio, w szczególności, że nasza zakręcona kelnerka po raz drugi przynosi nam starter. W końcu pojawiają się nasze słodkości, które również wyglądają cudownie, a my możemy zagryzać je oliwkami i bagietką 😉

El Greco deser

Oczywiście po deserze przyszedł czas na płacenie rachunku. Nasza zakręcona kelnerka przyniosła nam rachunek i tu pojawiło się nasze spore zdziwienie, bo opiewał on na wyjątkowo wysoką kwotę, a dodatkowo niektóre dania były policzone podwójnie. Nasza chwila konsternacji trwała na szczęście krótko, gdyż przybiegł do nas inny kelner, który zwracając się do swojej koleżanki stwierdził, że zabrała mu rachunek jego klientów. Odetchnęliśmy z ulgą, bo mogliśmy zapłacić za nasze dania. Niestety napiwku nie było, bo nasza zakręcona kelnerka nie wykazała się niczym, poza swym wybitnym zakręceniem. Może innym razem!

Moim zdaniem El Greco jest idealnym miejscem dla tych, którzy chcą zakosztować Grecji i Bałkanów w nieco bardziej eleganckim wydaniu. Sama restauracja ma świetny wystrój, przyjemny klimat i sympatyczną obsługę (no chyba, że traficie na naszą zakręconą kelnerkę, wtedy będziecie musieli przypilnować, by zostać odpowiednio obsłużonym). Wybór dań jest całkiem spory, a ceny dość wysokie. Jednak za wysokimi cenami stoi świetna jakość oraz wybitny smak potraw. Jeśli nie jest się takim żarłokiem jak Marek, można na spokojnie się najeść (ale nie przejeść). Ja daję El Greco dużą piątkę z plusem i zapewne jeszcze kiedyś tam wrócę, by zakosztować kolejnych, greckich i bałkańskich potraw. Was również do tego zachęcam 🙂

El Greco

ul. Grzybowska 9, Warszawa

Pn-Pt: 11-23
Sob-Nd: 12-23

Post El Greco – powiew Grecji w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/el-greco-powiew-grecji-w-warszawie/feed/ 17 2104
Bałkany według Rudej są na Piątkę http://balkany.ateamit.pl/balkany-wedlug-rudej-sa-na-piatke/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-wedlug-rudej-sa-na-piatke/#comments Mon, 29 Sep 2014 08:57:37 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1876 Ci, którzy obserwują fb oraz Instagram wiedzą, że wczoraj wzięłam udział w Biegu na Piątkę, który odbywał się równolegle do 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Był to mój biegowy debiut na tego typu imprezie, ale już wiem, że nie będzie to ostatni raz. Biegowy apetyt rośnie w miarę jedzenie i na oku mam już bieg na […]

Post Bałkany według Rudej są na Piątkę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Ci, którzy obserwują fb oraz Instagram wiedzą, że wczoraj wzięłam udział w Biegu na Piątkę, który odbywał się równolegle do 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Był to mój biegowy debiut na tego typu imprezie, ale już wiem, że nie będzie to ostatni raz. Biegowy apetyt rośnie w miarę jedzenie i na oku mam już bieg na 10km oraz półmaraton. Ale te plany raczej będę realizować w przyszłym roku.

W tym, będę dalej trenować i dążyć do wyznaczonych przez siebie celów. Bo nie samymi Bałkanami żyje człowiek i na co dzień powinien znajdować dla siebie coś, co go motywuje, cieszy, sprawia przyjemność. Dla mnie czymś takim jest sport, a przede wszystkim bieganie i rower 🙂 Wczoraj naładowałam swój organizm toną endorfin, bo oprócz biegu na 5km, zafundowaliśmy sobie z Markiem i jego rodzicami trasę rowerową na 50km. To tyle tej prywaty, w następnych wpisach wracamy do bardziej podróżniczych tematów. A póki co zapraszam Was na zdjęcia z wczoraj wykonane przez Marka, bo jak wiadomo bieganie z lustrzanką może spowalniać!

Na parę minut przed startem

Bieg na Piątkę

Bieg na Piątkę

Yared Shegumo, zwycięzca Maratonu Warszawskiego z 2013 roku, tym razem biegł na Piątkę

Yared

Przemysław Babiarz jako komentator sprawdzał się całkiem dobrze

Przemysław BabiarzNo i wystartowali

Bieg na piątkę

Zanim ja zdążyłam przebić się i znaleźć w połowie mostu, to Yared już biegł w drugą stronę 😉  Tu jeszcze na początku biegu.

Yared

Meta była na płycie stadionu, co jak dla mnie było chyba największą atrakcją biegu. Tu Markowi udało się mnie nawet wyłapać, choć jak sam stwierdził, ciężko mnie było dostrzec zza wyższych biegaczy.

Bieg na piątkę

Oczywiście na płycie stadionu finiszowali również maratończycy

Stadion Narodowy

A na koniec pamiątkowe zdjęcie z Natalią, która była moją biegową przewodniczką podczas Biegu na Piątkę 🙂

ruda i Natalia

PS. Bardzo żałowałam, że nie mam zrobionej blogowej koszulki, gdyż podczas biegu można było zobaczyć koszulkowe reklamy wielu fundacji, organizacji, grup biegowych itp. Choć dla mnie hitem była koszulka pewnego jegomościa. Była w kolorze czarnym, a na niej widniał biały napis: „Biegam w czarnym, bo to jest pogrzeb moich słabości”. Nic dodać, nic ująć 😀

PS. Dla ciekawskich: mój czas netto 26min54sec, czas brutto 29min03sec

Post Bałkany według Rudej są na Piątkę pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-wedlug-rudej-sa-na-piatke/feed/ 14 1876
Wachlarz 2014, czyli rude wrażenia http://balkany.ateamit.pl/wachlarz-2014-czyli-rude-wrazenia/ http://balkany.ateamit.pl/wachlarz-2014-czyli-rude-wrazenia/#comments Mon, 15 Sep 2014 10:25:16 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1797 W 2014 roku uczestniczyliśmy w Wachlarzu jako widzowie. Oto nasze wrażenia z tego Podróżnickiego Spotkania.

Post Wachlarz 2014, czyli rude wrażenia pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Jakoś na początku sierpnia natrafiłam na informację o tym, że Wachlarz organizowany przez Podróżnickich czyli Anię i Jakuba Górnickich, będzie odbywał się  Warszawie, 14 września. W sumie nie musiałam rozważać „za” i „przeciw”, tylko po prostu zamówiłam dwie wejściówki dla mnie i Marka.
Nie miałam dylematów z cyklu „bo wielcy i znani podróżnicy blogerzy to patrzą na wszystkich z góry, są przemądrzali itd.”, jakie przedstawiła mi pewna osoba, której zaproponowałam wybranie się na Wachlarz. Bo generalnie dla mnie wszystkie tego typu spotkania z podróżnikami, pisarzami czy twórcami filmów są zawsze źródłem inspiracji, przemyśleń czy nowych kierunków działania, a nie powodem do dołowania się „bo oni byli tu czy tam, a ja nie”. Ale… przejdźmy do meritum.

Koło godziny 9:30, po tym jak udało nam się znaleźć miejsce parkingowe dla Kianki, stawiliśmy się w Kinotece. Początkowo tłumów nie było, ale gdy kinowa sala numer 4 zaczęła się zapełniać okazało się, że frekwencja będzie naprawdę duża mimo wczesnej, jak na sobotę godziny. Program podzielony został na cztery bloki tematyczne:

– podróże przed siebie

– podróże i dzieci

– podróże z b(v)logiem

– podróże z pomysłem

Organizatorzy zadbali o to, by w każdym z bloków znaleźli się ludzie, którzy zaprezentują nieco inny punkt widzenia, tak aby pokazać różne strony jednego medalu.

Kinoteka o poranku

Pałac Kultury

Kinoteka Wachlarz

Wachlarz i sala nr 4, w której odbyło się całe sobotnie spotkanie

Kinoteka

BLOK I – Podróże przed siebie

Na pierwszy ogień poszedł Łukasz Gołacki, który miał dość trudne zadanie, jako otwierający serię wystąpień. Jak poradził sobie z kwestią zainteresowania publiczności od pierwszych sekund swojej prezentacji? Otóż stojąc na scenie, zdjął z siebie część ubrań ukazując, iż pod spodem ma na sobie strój…pandy. Lecz na tym, nie koniec, bo czy ktoś widział kiedykolwiek wielką pandę grającą na ukulele?? Nie? No to sporo straciliście nie będąc w sobotę na Wachlarzu. Łukasz oprócz tego, że był pandą grającą na ukulele, to również odbył samotnie podróż po świecie. Dlaczego wyruszył przed siebie bez jakiegoś konkretnego planu? Po to, aby za wiele lat mieć co wspominać. Łukasz w swej wypowiedzi rozważał, czy lepiej jest podróżować samotnie, czy w towarzystwie kumpla lub dziewczyny (generalnie łatwiej jest podróżować samemu, bo wspólne wyprawy to ciągła sztuka kompromisów). Na koniec, złota myśl od Łukasza: „Jeśli potrzebujecie leków, musicie znaleźć kogoś z lekami!” 😉

Łukasz Gołacki

Z 2 strony, czyli Magda i Tomek Bogusz to ludzie mający spory dystans do siebie. No bo nie każdy potrafi się przyznać nawet przed sobą, a co dopiero przed większą publicznością, że w sumie to przed wyjechaniem w podróż ich życia, to nie wiele o podróżowaniu wiedzieli. Mimo wszystko, zrobili coś, czego większość osób może im pozazdrościć. Przemierzyli świat kupionym w USA autem, później na motocyklach, rowerach, jachtostopem. Po 1405 dniach w drodze, powrócili do kraju i generalnie mają co wspominać i co opowiadać.

z2strony

z2strony

Marzena Badziak i Janek Piętek z nagniatamy.pl w dość przewrotny sposób podeszli do swojej prezentacji, gdyż opowiedzieli o 60 powodach, by NIE jechać w podróż życia na rowerze. Decyzja o zabraniu rowerów w ich podróż była spontaniczna, gdyż w szczególności Marzena, nie jeździła wcześniej zbyt dużo i długo na dwóch kółkach. Ale z ich wspomnień nie wynika, żeby czegokolwiek żałowali.

wachlarz

Na koniec tego bloku wystąpił Andrzej Budnik, czyli 1/2 Los Wiaheros. W 2009 roku wraz ze swoją partnerką Alicją wybrali się w podróż dookoła świata, z której powrócili pod koniec 2013 roku. Mimo, że nie mieli nie wiadomo jak ogromnego budżetu, udało im się zrealizować swoje marzenie. Andrzej powiedział jedno zdanie, które musiałam sobie od razu zapisać, gdyż stanowiło świetne podsumowanie rozważań na temat podróżowania: „Walutą może być czas. Możesz mieć pieniądze, ale nie mieć czasu.” I to jest chyba trochę taki dylemat współczesnego świata, że często rezygnujemy z podróży, lub nie możemy sobie na nie pozwolić, bo nie mamy kasy, za to mamy czas (nie pracujemy, lub mamy taką pracę, która i tak pozwala nam na wyjazd). A kiedy już mamy fundusze, to zazwyczaj nie mamy czasu, bo cały czas skupiamy się na zarabianiu, a nie czerpaniu z życia tego, co najlepsze. Ideałem jest możliwość pogodzenia jednego i drugiego. Niestety nie jest to takie łatwe.

loswiaheros

los wiaheros

BLOK II – Podróże i dzieci

Zasadniczo tego bloku obawiałam się najbardziej, bo mam ostatnio jakąś wyjątkową awersję do dzieci. Spodziewałam się łzawych i przesłodzonych opowieści, jak to super podróżuje się z maluchami. Na szczęście prelegenci okazali się być ludźmi twardo stąpającymi po ziemi i nie wciskającymi innym kitu. Bo podróżowanie z dziećmi nie jest łatwe, ale wystarczy odrobina chęci, by wszyscy byli zadowoleni.

Podróżniccy

Blok ten otworzyła Marysia Górecka, która zaprezentowała przydatne w podróży gadżety dla dzieci, które mają również ułatwić życie rodzicom. Sama, będąc mamą trójki dzieci (z czego trzecie jest w drodze), z wielu z nich korzystała i mogła z praktycznego punktu widzenia powiedzieć, czy warto w nie zainwestować, czy też nie. Sądzę, że dla wielu podróżujących rodziców, była to naprawdę ciekawa prezentacja.

mamy gadżety

O podróżach z dziećmi opowiedzieli również Ola i Paweł Wysoccy, czyli 8 stóp. Ze swoimi pociechami nie boją się podróżować, mimo że zewsząd słychać głosy „A po co? Przecież dziecko i tak nic z tego nie zapamięta!!” Dla nich odpowiedź jest prosta, dzieci podróżują, bo oni podróżują i to oni chcą odwiedzać przeróżne miejsca. Dziecku jest zasadniczo wszystko jedno, czy będzie siedziało w Polsce czy w USA lub Izraelu. Ważne, by mogło ten czas spędzać z rodzicami, być z nimi blisko.

8 stóp

W bloku tym na pewno wyróżniła się Zosia Goleń, prowadząca bloga Cztery Żywioły. Opowiedziała o podróżach z perspektywy dziecka, gdyż swoje pierwsze wyprawowe kroki stawiała właśnie z rodzicami. Przełomowym dla niej momentem, był wyjazd do Rumunii, który otworzył jej oczy na świat, ludzi oraz na to że nie wszyscy mogą cieszyć się dostatnim życiem. Jednak choć do Rumunii wciąż ma sentyment, to swoje serducho zostawiła w Gruzji. Generalnie jednak z wypowiedzi Zosi przebijało jedno, była i jest wdzięczna rodzicom za to, że zabierali ją na te wszystkie wyprawy.

fot. Mama Zosi

IMG_4325

Na zakończenie tego bloku wystąpiła Anna Alboth z The family without borders. Rzeczywiście dla tej czteroosobowej rodziny nie ma granic, nie boją się jeździć z dziećmi nawet do najodleglejszych części świata. Myślę, że za parę lat córkom Ani i Thomasa Alboth wszyscy będą zazdrościć tak spędzonego dzieciństwa!! Bo Rodzina bez granic podróżuje pomimo dzieci i realizuje się w swej podróżniczej pasji.

rodzina bez granic

BLOK III – podróże z b(v)logiem

Z tym blokiem tematycznym wiązałam największe nadzieje, jeśli chodzi o zdobycie wiedzy na temat sensownego prowadzenia bloga i działań, które pozwolą zwiększyć jego atrakcyjność. Generalnie w sumie nie dowiedziałam się niczego nowego, co oznacza, że posiadłam gdzieś w międzyczasie odpowiednią porcję wiedzy (książka Kominka miała w tym swój udział), albo po prostu w blogosferze pewne kwestie są stałe i nie zmieniają się tak szybko, albo prelegenci nie chcieli tak do końca opowiedzieć o ich sposobach na te podróże z blogiem czy vlogiem 😉 Tak czy inaczej chyba największą porcję przydatnych informacji przekazali Ania i Marcin Nowakowie, czyli Wędrowne Motyle z gdziewyjechac.pl. Najbardziej spodobał mi się ich przepis na bloga:

przepis na bloga

Marcin Mossakowski z Live a Life przekonywał do tego, by tworzyć filmy. I tutaj zgodzę się z tym, co stwierdził na początku: wszyscy robią zdjęcia, ale mało kto robi filmy. I faktycznie, przeglądając blogi rzadko kiedy natrafia się na filmy, raczej wszędzie są zdjęcia. A jak wiadomo teraz każdy jest w stanie zrobić niezłe fotki, bo wystarczy mieć w miarę dobry aparat i trochę pomysłów na kompozycję. Marcin jednak podkreślał, że z filmami jest teraz podobnie, bo nie trzeba mieć super kamery, a czasem tylko smartfon, by nakręcić dobre ujęcia. Zaznaczył jednak, że już podczas kręcenia filmu należy mieć w głowie plan na niego, co znacznie ułatwi postprodukcję.

Live life

Na końcu tego bloku wystąpił Przemek Skokowski z Autostopem przez Życie. Pewnie się narażę wielu osobom, ale szczerze mówiąc było to jedno z tych wystąpień, które kompletnie mi się nie spodobało. Przemka i jego autostopowe przygody obserwowałam już jakiś czas temu, więc wydawało mi się, że swoim wystąpieniem wniesie coś ciekawego i unikalnego do całego Wachlarza. Zamiast tego zrobiło się melodramatycznie. Generalnie Przemek zaprezentował plan swojej nowej podróży, która połączona będzie ze zbiórką pieniędzy na rzecz hospicjum i osieroconych dzieci. Szczytny cel, brawo. Podczas jego wystąpienia premierą miał też krótki film, reklamujący jego projekt. Muzyka oraz cała forma tego filmu zmroziła mnie, bo miałam wrażenie, że zwiastuje jakiś kataklizm, a nie nadzieję na zmianę losu dzieciaków, dla których Przemek będzie zbierał kasę. Może tak właśnie miało być, czyli melodramatycznie, smutno, groźnie i mrocznie. Ale mnie to nie przekonało.

DSC00066

BLOK IV – podróże z pomysłem

Kuba oraz prelegenci czyli ostatnie podpowiedzi i sugestie, jak wystąpić, by być zapamiętanym.

prelegenci

Myślę, że największą „torpedą” tegorocznego Wachlarzu (i z tego, co zdążyłam przeczytać w innych relacjach z tego wydarzenia, nie tylko ja mam takie zdanie), była Małgorzata Szumska, która za rodzinnymi historiami udała się aż do Rosji i Kazachstanu. Na podstawie tej podróży oraz opowieści snutych przez babcię, Małgorzta napisała książkę pt. „Zielona sukienka„, której premiera będzie miała miejsce na początku października. Gorąco zachęcam do zakupu, bo jeśli autorka tak pisze, jak opowiada, to będzie to wybitna lektura!!

Zielona sukienka

Tomek Kozakiewicz odpowiedział nam o idei Kantari. Samo kantari to nazwa ostrej, niewielkiej papryczki, natomiast idea kantari to coś więcej niż niż kulinarne przemyślenia. To zmienianie świata, jaki nas otacza, robienie czegoś z ludźmi i dla ludzi, to oddolne inicjatywy mające pomóc osobom prześladowanym, dyskryminowanym, z różnego rodzaju problemami czy zdrowotnymi czy społecznymi. Tomek Kozakiewicz twierdzi, że sam jest jak papryczka kantari, a jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej na temat samej idei, to zajrzyjcie na stronę Kantari Plus.

kantari

BIMSI to czteroosobowa rodzina: rodzice oraz córka i syn. Można o nich powiedzieć, że nie są typową familią. Bo jednak nie wszystkie rodziny z dziećmi decydują się na dwuletni rejs żaglówką. Życie na niewielkiej przestrzeni (8m x 2.5m), zmaganie się z przyrodą, zdobywanie środków na utrzymanie, ale też codzienne przebywanie ze sobą, bliskość (która czasem jednak ciążyła), poznawanie świata to chyba kwintesencja ich wyprawy.

BIMSI

Na sam koniec, zarówno bloku IV, jak i wszystkich prezentacji, pojawił się Tomek Michniewicz. Opowiadał o tym, dlaczego warto wracać w te same miejsca. Od razu przypomniała mi się rozmowa, jaką jakiś czas temu odbyłam z moim kumplem. Gdy dowiedział się, że w sierpniu trzeci raz z rzędu jadę do Albanii zapytał się: „A po co ty znów jedziesz do tej Albanii. Co tam jest w ogóle??” No właśnie wracam po to, by ten kraj poznać jeszcze lepiej. W 2012 odwiedziliśmy z Markiem Albanię po raz pierwszy. Spędziliśmy tam prawie 2 tygodnie, wcześniej nie mając zbyt wielkiego pojęcia o niej. Poznawaliśmy ją i uczyliśmy się jej na miejscu, krok po kroku przekonując się, że to nasze miejsce na ziemi. W 2013 wróciliśmy do Albanii na parę dni, ale w tym czasie stała się nam jeszcze bliższa, gdyż właśnie tam się zaręczyliśmy. W tym roku poświęciliśmy cały nasz pobyt wakacyjny Albanii, by poznawać i zgłębiać do tej pory pominięte przez nas miejsca. I co? I wiemy, że jeszcze przez parę lat będziemy tam mieli po co wracać. Bo mamy niedosyt Albanii, bo możemy tam spędzić bardzo ekonomiczny czas (tania benzyna, tanie jedzenie, możliwość rozlicznych dzikich campingów), bo jest tam co robić i odkrywać, bo nadal czuć w niej prawdziwy bałkański klimat (który zatraciła już np. Chorwacja i powoli traci Czarnogóra, w szczególności na wybrzeżu). Tych „bo” mogłabym wymieniać jeszcze długo, ale nie chcę Was zanudzać. W każdym razie podpisuję się obiema rękami i nogami pod tym, do czego namawiał Tomek Michniewicz – wracajmy do tych samych miejsc – naprawdę warto.

Tomek Michniewicz

I w ten sposób minęło 7h. Był to dla mnie i Marka czas inspiracji, refleksji, wzruszeń i naprawdę dobrej zabawy. Podróżnickim należą się ogromne brawa za:

– dobór prelegentów;

– sprawną organizację;

– sympatyczne, lekki i ciepłe prowadzenie całego Wachlarza;

– trzymanie się zaplanowanych wcześniej ram czasowych i mobilizowanie do bycia na czas (bywałam na spotkaniach, na których jakoś się to rozłaziło, w efekcie stawało się to dość męczące);

– możliwość oglądania Wachlarza online;

Jednak czy było coś, co mi się nie podobało? Tak i mieści się to w słowie „introwertyk”. Może to jakaś nowa moda, by mówić wszem i wobec „jestem introwertykiem/ introwertyczką”, ale z całym szacunkiem znamienita większość introwertyków nie wyszłaby na scenę, nie mówiąc już o poprowadzeniu prezentacji. Generalnie skończyłam psychologię i w trakcie studiów mogłam się przekonać, że introwertycy, to ludzie którzy niechętnie wychodzą na forum, by cokolwiek od siebie powiedzieć. Wiele zajęć na psychologii opartych było na tworzeniu prezentacji i przedstawianiu jej przed całą grupą. Większość introwertyków przeżywało to jako największe katusze, a kto tylko mógł, to z tej grupy wybierał takie fakultety, podczas których nie trzeba było nic prezentować. Zatem drodzy prelegenci – hasło introwertyk nie dla wszystkich jest chwytliwe i może po prostu lepiej o tym nie wspominać, kiedy już stoicie na scenie przed tłumem chcących Was słuchać ludzi 😉

Generalnie mimo tych introwertycznych frustracji, to wyszłam z Wachlarza z przekonaniem, że świat podróżników i blogerów to świat otwarty, pogodny, niezadufany w sobie, cieszący się z sukcesów swoich i innych. Nikt się nie przechwalał swoimi osiągnięciami, a wszystkie opowieści przepełnione były prawdziwą pasją. Bo o to w podróżach chodzi – by robić to, co się kocha i w taki sposób,w jaki się chce, czy to na rowerze, słoniu, żaglówce lub autem. Wspólne, zrobione na końcu zdjęcie pokazuje tylko, jak wiele pozytywnych osób krąży po świecie i że warto się spotykać, zarówno w drodze, jak i poza nią.

Z podróżniczym pozdrowieniem,

ruda

Wachlarz

 PS. A następny Wachlarz już za rok – 27 czerwca w Przemyślu 🙂

Ps1. A oto pozostałe relacje z tego wydarzenia:

Maciej Budzich – www.blog.mediafun.pl/wachlarz-przede-wszystkim-o-ludziach/

LosWIaheros – http://www.loswiaheros.pl/w-realu/podroznicki-wachlarz-7-subiektywnie

Zosia Goleń – http://czteryzywioly.blog.pl/2014/09/16/wachlarz/

Michał Górecki – http://michal-gorecki.pl/2014/09/o-wachlarzu-podrozach-sensie-zycia/

Ewa Jermakowicz – http://www.ruszwpodroz.pl/takie-tam/wachlarz-i-spotkania-podroznicze/

Maria Górecka – http://mamygadzety.pl/byc-blogerka-podroznicza/

Agata Piekut – http://blog.agatapiekut.com/travel-mindset-made-in-poland

Łukasz Gołacki – http://www.golacki.in/podroze/wachlarz-inspiracji-na-podroz/

Podróże Obieżyświatki – http://podrozeobiezyswiatki.wordpress.com/2014/09/14/wachlarz-2014-czyli-16-sposobow-na-podrozowanie/

Ilona Patro – http://ilonapatro.com/2014/09/wachlarz-podroznicki/

Ola i Paweł Wysoccy – http://osiemstop.blogspot.com/2014/09/wachlarz-inspiracja-czy-podnoszenie.html

Ania i Marcin Nowakowie – http://gdziewyjechac.pl/29644/mysli-po-wachlarzu-2014.html

Podróżniccy – http://podrozniccy.com/pl/wachlarz/14359/dziekujemy.htm

Zapisz

Post Wachlarz 2014, czyli rude wrażenia pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/wachlarz-2014-czyli-rude-wrazenia/feed/ 23 1797