Bałkany 2015 Rumunia

Balkan Orient Trip – Konstanca i rumuńskie wybrzeże

1 października 2015

Po jednodniowym pobycie w Bukareszcie ruszyliśmy w stronę wybrzeża Morza Czarnego. Rumuńska stolica połączona jest ze wschodem kraju autostradą. Jak wiadomo, w całej Rumunii obowiązuje winieta na wszystkie drogi. W przypadku jednak tej trasy dochodzi nam jeszcze opłata za przejazd mostem nad Dunajem, w wysokości 13RON. Oczywiście istnieje możliwość uiszczenia opłaty na bramkach, natomiast Rumunii mogą płacić przy pomocy smsów, o czym informują rozliczne bilbordy (które zresztą nas wpędziły w lekki popłoch, bo myśleliśmy, że chodzi o opłatę za autostradę).

Naszym pierwszym celem jest Konstanca (Constanța) największy port handlowy Rumunii, połączony kanałem z Dunajem, stanowiąc w ten sposób również port tranzytowy dla krajów naddunajskich. Miasto na pierwszy rzut oka robi dość dziwne wrażenie. Z jednej strony jest to kurort, o czym świadczą duże plaże miejskie, na których panuje względnie duży ruch. Z drugiej strony jest to port – po morzu kręcą się większe i mniejsze statki, a znaczną część horyzontu zajmują punkty przeładunkowe i wielkie żurawie. Z trzeciej Konstanca wygląda na mocno zaniedbaną – wiele wspaniałych, zabytkowych budynków jest w kompletnej ruinie.

Plaże Konstancy

Konstanca

Nieco zaniedbane, lecz klimatyczne uliczki Konstancy

Konstanca

Przede wszystkim jednak smuci widok wspaniałej, secesyjnej bryły Kasyna (Cazinoul), która również jest w bardzo złym stanie. Kasyno było powodem, dla którego odwiedziliśmy Konstancę. Jakiś czas temu bowiem internet obiegły zdjęcia tego obiektu, które z jednej strony zachwycały, a z drugiej zastanawiały, że tak piękny budynek niszczeje. Cazinoul powstał na początku XX wieku, a jego projektantem był D. Renard. W czasie I wojny światowej został przekształcony na wojskowy szpital i niestety zbombardowany. W latach 20tych został odnowiony. W teorii przez chwilę był dostępny dla zwiedzających, bo w jego wnętrzu działała kawiarnia (tak w każdym razie twierdzi przewodnik Bezdroży z 2011 roku). Obecnie do środka kasyna nie można wejść, gdyż pilnowany jest przez ochroniarza. Zapewne wynika to z fatalnego stanu budynku i faktu, że o ile bryła jest we względnie dobrym stanie, o tyle wnętrze jest bardzo mocno zniszczone.

Piękne, secesyjne kasyno

kasyno Konstanca

kasyno Konstanca

kasyno Constanca

Do Kasyna prowadzi szeroka promenada, z której rozciąga się piękny widok na morze, port i samo kasyno. Stamtąd idziemy w okolice Muzeum Narodowego Historii i Archeologii. Gmach jest całkiem imponujący, jednak my nie decydujemy się na zapoznanie z jego zbiorami.

Nadmorska promenada w Konstancy

Konstanca

Z Konstancy wyruszamy dalej na południe, drogą wzdłuż wybrzeża. Naszym kolejnym celem jest plaża w okolicach Tuzli. Bardzo często w trakcie planowania naszych podróży, korzystamy z grafik Googla na mapach. Dzięki temu znajdujemy wiele widokowych miejsc, które nie są opisywane w przewodnikach. Sama Tuzla położona jest w pewnej odległości od morza. Do klifu prowadzi z miasta gliniasta droga pomiędzy polami słoneczników. U podnóża klifu znajduje się dość szeroka, piaszczysta plaża, na której znajdują się pojedyncze betonowe bunkry, a także parę niewielkich knajpek. Po okolicy kręci się raptem kilka osób, choć mamy lipiec, czyli szczyt sezonu. Nad klifami i plażą góruje fotogeniczna latarnia morska. Najpierw przespacerowaliśmy się w stronę latarni i polataliśmy dronem. Widoki są tam naprawdę piękne. Później zjeżdżamy Kianką bliżej plaży, by spędzić trochę czasu na kąpielach wodnych i słonecznych. To nasza pierwsze, tak bliskie spotkanie z Morzem Czarnym, które w promieniach lipcowego słońca jest bardziej zielone niż czarne. Woda jest mocno orzeźwiająca, lecz w panującym upale, nawet mnie niska temperatura morza kompletnie nie przeszkadza.

Latarnia morska i plaża obok Tuzli

Tuzla

Tuzla

Tuzla

Tuzla

Tuzla

Pobyt w Tuzli zaowocował małym filmowym plonem, pod postacią głównie dronowych ujęć.

Opuszczamy Tuzlę i jedziemy w stronę Vama Veche – nadmorskiego miasteczka, leżącego tuż przy granicy z Bułgarią. Sporo osób rekomendowało nam je jako dobre miejsce na dziki nocleg. Po drodze mijamy dwie intrygujące miejscowości: 23 August i 2 Mai. Nazwy kojarzą się bardziej z ulicami niż miasteczkami, ale najwyraźniej Rumunom w niczym to nie przeszkadza. W Mangalii zaś możemy przyjrzeć się stoczni Dawoo, która znajduje się tuż przy drodze.

Stocznia Dawoo w Mangalii

Mangalia

Kiedy docieramy do Vama Veche, odkrywamy spore tłumy obozujące na klifie wzdłuż wybrzeża. Praktycznie nie ma gdzie szpilki wcisnąć. Kiedy tak jedziemy wzdłuż tego niekończącego się obozowiska, nagle przekraczamy granicę. A orientujemy się wtedy, gdy na nasze spotkanie wychodzi dwóch pograniczników. Wycofujemy się stamtąd i decydujemy opuścić Rumunię, by noclegowego szczęścia poszukać w Bułgarii.

Rumuńskie wybrzeże zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Na pewno duża w tym zasługa samej Tuzli, w której panowała błoga cisza i spokój. Jak na szczyt sezonu, było tam naprawdę pusto, więc nie rozumieliśmy panującej wtedy w Polsce fascynacji jakimiś parawanami na nadbałtyckich plażach.

Zapisz

TAG
POWIĄZANE WPISY