Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
amfiteatr – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png amfiteatr – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 BST 2014/15. Część 6 – Sylwester w Durres http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-6-sylwester-w-durres/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-6-sylwester-w-durres/#comments Tue, 26 May 2015 09:56:32 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4137 Sylwester 2014/15 spędziliśmy w Durres, gdzie ostatni dzień roku był wyjątkowo intensywny, pełny zwiedzania i robienia kilometrów na piechotę.

Post BST 2014/15. Część 6 – Sylwester w Durres pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
31 grudnia 2014 – ostatni dzień roku

W sumie nikt (nawet my) nie spodziewał się, że ten ostatni dzień 2014 roku spędzimy w Albanii. Chyba nawet w najśmielszych planach i marzeniach nie dopuszczaliśmy nigdy takiej myśli do siebie. A tu proszę – niespodzianka. 31 grudnia budzimy się w Durres, a z naszego hotelowego okna i balkonu rozciąga się widok na tamtejszy port. Słońce radośnie wschodzi, przedzierając się przez niewielki wał chmur, który ulokował się nad okolicą. Gdy pogoda aż tak dopisuje, motywacja do wstawania jest jeszcze większa i nawet myśl o panującym na zewnątrz mrozie jakoś człowieka nie odstrasza.

Poranny widok z hotelowego okna

Durres

Plan zwiedzania miasta ułożyliśmy poprzedniego wieczora, więc teraz mogliśmy przystąpić do jego realizacji. Najpierw jednak udajemy się do bankomatu, by móc uiścić opłatę w hotelu. Kiedy tego dokonujemy, możemy udać się na zasłużone śniadanie. Tuż obok naszego hotelu odnajdujemy piekarnię. Choć piekarnia to złe słowo – to był istny raj. Kilka rodzajów burków, kilka rodzajów baklav, tysiące ciastek, ciasteczek i innych wypieków chlebowych. Na dzień dobry człowiek dostaje oczopląsu i ślinotoku. Z racji tego, że 1 styczeń jest dniem wolnym, w piekarni kłębi się tłum klientów, a obsługujących sprzedawczyń jest zapewne znacznie więcej, niż zwykle. My kupujemy śniadaniowe burki, ale obiecujemy sobie, że wrócimy później do piekarni po baklavę.

Promenada oraz widok na nasz hotel

Durres

Hotel Kristal

Durres

Willa Zoga

Durres willa zoga

Wyśmienita pekra z Durres

Durres pekara

Śniadanie pałaszujemy na wybrzeżu, grzejąc się w promieniach grudniowego słońca. Gdyby tak nie wiało, byłoby naprawdę bardzo przyjemnie. Burki smakują wyśmienicie i to nie tylko zasługa widoków i miejsca, w którym się znajdujemy. Po prostu są bardzo dobre.

Nadmorskie śniadanie

Durres

Poranny Durres i poranny rower (nie nasz)

Durres

Poranny spacer

Durres

Po śniadaniu wyruszamy na zwiedzanie. Naszym pierwszym celem jest Muzeum Archeologiczne, znajdujące się tuż obok naszego hotelu. Dosłownie i w przenośni możemy pocałować muzealnąklamkę, gdyż trwa jakiś remont. Co z tego, że sam obiekt wygląda na dość nowy i chyba w miarę niedawno otwarty? Z drugiej strony rozumiemy sytuację, jest ostatni dzień w roku, więc tego typu atrakcje niekoniecznie muszą być czynne.

Idziemy zatem dalej, w stronę portu. Najpierw przystajemy na skwerze, którego najważniejszym elementem jest monumentalny pomnik komunistycznych partyzantów. Na wysokim, schodkowym cokole stoi w dość agresywnej pozie mężczyzna unoszący nad głową karabin. Na pomnik można wejść i przy okazji poszerzyć sobie miejską panoramę.

Monumentalny pomnik partyzantów

Durres

Durres

Idąc dalej w stronę centrum miasta, docieramy do znanej nam już z wczoraj Wieży Weneckiej. Pochodzi ona z XV wieku i jest niewielkim obiektem, zbudowanym z kamiennych bloków. Można bezpłatnie wejść na jej szczyt, gdzie latem funkcjonuje kawiarnia (stoją stoliki i siedziska). Z góry rozciąga się widok na okolicę, a przede wszystkim na port, który jest tuż obok. Jeśli ktoś zmarznie podczas zwiedzania, może wstąpić do wnętrz wierzy, gdzie przez cały rok funkcjonuje niewielka kawiarnia (która pewnie latem głównie urzęduje na górze).

Urokliwa, niewielka Wieża Wenecka

wieża wenecka

Na wieży

wieża wenecka

Port w Durres

port durres

Z albańskim Mikołajem

wieża wenecka

Obok wierzy znaleźć można jeszcze trzy, ciekawe obiekty:

– kolorowy, pomalowany bunkier, który schowany jest nieco w krzakach, tuż obok wejścia do wieży;

bunkier

pomnik obrońców Duresz, na którym uwieczniony jest Musa Ulqinak, podwładny dowódcy żandarmerii albańskiej Abasy Kupiego. Obaj panowie bronili swego kraju w trakcie włoskiej inwazji w kwietniu 1939roku. Przy czym tylko jeden z nich – Ulqinak był nieco lepszym obiektem do uwiecznienia dla komunistycznych władz kraju.

durres

pomnik Lodewijka Thomsona – oficera holenderskiego, który zginął w 1914 roku w trakcie ataku muzułmańskich buntowników.

durres

Od Wieży Weneckiej ciągnie się mur obronny, wzdłuż którego dotrzeć można w okolice amfiteatru. Mur ten jest lepiej, a momentami gorzej zachowany, jednak prezentuje się wyjątkowo fotogenicznie w ostrym słońcu. Idąc wzdłuż niego trafiamy przed monumentalny budynek z plastikową kopułą, należący do Albanian College Durres. Obiekt ten ze swą architekturą i gigantomanią spokojnie mógłby znaleźć się w Skopje, gdzie tego typu budowle, nawiązujące do szeroko pojętego stylu klasycznego, wyrastają jak grzyby po deszczu.

Mur obronny

mur obronny

Majestatyczny budynek uczelni w Durres

college durres

Po przejściu przez jedną z bram w murze, kierujemy się w stronę głównej ulicy w centrum Durres, czyli Bulwaru Epidamin. Wcześniej jednak wędrujemy wąskimi, klimatycznymi uliczkami. Nad jedną z nich wiszą już trochę podniszczone parasole.

Klimatyczne uliczki Dures

Durres

Durres

Durres

Naszym kolejnym punktem zwiedzania jest amfiteatr. Prowadzi do niego niewielka arteria, która spodoba się każdemu, kto lubi szeroko pojęty street art. Szare niegdyś fasady niskich budynków oraz bramy zostały pomalowane przez artystów z różnych stron świata. Kolorowe malowidła sprawiają, że ta niewielka uliczka stała się dużo bardziej przyjazna i pozytywna.

Street art w Durres

street art durres

street art durres

street art durres

street art durres

Amfiteatr znajduje się po prawej stronie i o dziwo 31 grudnia za wejście na jego teren pobierana jest opłata w wysokości 200lek (ok.6zł). Obiekt ten został zbudowany około IIw. n.e.i często jest porównywany do najsłynniejszych amfiteatrów na całym świecie. Ma eliptyczny kształt, a jego największa oś ma 120metrów długości i 20 metrów wysokości. Na widowni mogło zasiadać od 15000 do 18000 widzów. Co ciekawe, amfiteatr został odkryty dość późno, bo w 1966 roku i to kompletnie przez przypadek, gdyż w trakcie kopania studni. Zasadniczo w jego bardzo bliskim sąsiedztwie znajdują się domy, stąd też nie można było całkowicie odsłonić jego wszystkich pozostałości. Inna sprawa, że jeden dom znajduje się częściowo na scenie amfiteatru, a po dawnych trybunach ganiają kury.

Amfiteatr

amfiteatr

Opuszczamy amfiteatr i kierujemy się w górę Bulvaru Epidamin. Po kilku minutach docieramy w rejon ratusza i remontowanego przed nim placu. Ciekawym widokiem są kilkumetrowe palmy, które oparte są o płot placu budowy. Zapewne czekają na lepsze czasy, kiedy będą mogły zostać wkopane. Tuż obok ratusza, po lewej stronie (patrząc w kierunku wschodnim) znajduje się meczet Faith. Wcześniej, w miejscu tym znajdował się inny meczet, ale został zburzony w 1967 roku przez władze komunistyczne, które jak wiadomo zwalczały wszelkie przejawy religijności na terenie Albanii.

Meczet Faith

meczet

Remontowany plac przed ratuszem i palmy

Durres

Palmy były w nocy oświetlone lampkami choinkowymi

Durres

Maszerujemy dalej, bo po chwili dotrzeć do rzymskiego forum. Znajduje się ono między niezbyt urodziwymi blokami. Zrobienie my zdjęcia tak, aby nie było ich za bardzo widać, wymaga od nas sporej gimnastyki.

rzymskie forum

Po drugiej stronie ulicy, Marek dostrzega napis „Pusi i Top Hanes” i zaczyna się wyjątkowo cieszyć. Skojarzenie było dość jednoznacznie i uznaliśmy, że warto sprawdzić, czym jest „pusi”. Określenie Top Hanes wskazuje, że pierwotną funkcją tego miejsca, jakim była produkcja prochu strzelniczego. Natomiast obecność naturalnego źródła pozwoliła na budowę studni, poza murami obronnymi, która służyła okolicznym mieszkańcom. No i cała tajemnica „pusi” została szybko rozwiązana. Niemniej jednak sama nazwa może pobudzać wyobraźnię 😉

Niepozorne Pusi i Top Hanes

pusi i top hanes

Maszerujemy dalej główną arterią Aleksandra Goga. Przyglądamy się, jak korkuje się miasto, a policjanci usiłują zapanować nad tym chaosem. Niestety z ich starań nie za wiele wynika oprócz tego, że i tak każdy jeździ jak chce, a ulice nadal są zatkane. My jednak opuszczamy centrum miasta i na azymut, wąskimi uliczkami kierujemy się w stronę Willi Zoga. Maszerujemy grzbietem wzgórza, które całe usiane jest mniejszymi bądź większymi domami. Już stąd rozciąga się widok na miasto oraz zatokę. Do naszego kolejnego celu docieramy dość szybko.

Widok na Durres

Durres

Willa Zoga umiejscowiona jest na szczycie wzgórza, z którego rozciąga się widok na Durres. Z wielu punktów tego portowego miast możemy dostrzec ten charakterystyczny, częściowo różowy budynek. Była to niegdyś nadmorska rezydencja króla Zoga. Według dwóch, różnych źródeł powstała ona albo w latach 20tych ubiegłego wieku albo okolo 1937 roku. Stworzona została w stylu neoklasycystycznym. Jej charakterystycznym elementem, oprócz specyficznego koloru, jest płaskorzeźba na froncie przedstawiająca Skanderbega na koniu. Niestety nam nie udało się wejść do środka willi. Przede wszystkim otoczona jest zasiekami z drutu kolczastego i jakiś krzaków. Przewodnik Wydawnictwa Rewasz wspominał o stróżu pilnującym wejścia do niej, jednak my na nikogo takiego nie trafiliśmy. Ostatecznie siadamy poniżej willi, z widokiem na morze oraz okolice naszego hotelu. Słońce przyświeca i nawet na moment zdejmuję puchową kurtkę. Jednak nie na długo, gdyż przy pierwszym, silniejszym podmuchu wiatru szybko ją zakładam.

Willa Zoga

willa zoga

Widok spod Willi Zoga

Durres

Po krótkim odpoczynku postanawiamy dotrzeć w okolice anten, które dostrzegliśmy na wzgórzu nieco wyższym niż to, na którym znajduje się Willa Zoga. Uliczką wśród domów docieramy do bramy, przez która wchodzimy na teren, na którym znajduje się budowa jakiegoś bloku oraz anteny. Jednak obiekty te są mało interesujące, bo to co robi na nas wrażenie to widok, jaki się stamtąd rozciąga. Naszym zdaniem jest to najlepszy punkt widokowy w całym Durres. Przede wszystkim podziwiać można urocze, niewielkie plaże, znajdujące się na północ od portu. Pewnie w sezonie są oblegane, jednak teraz sprawiały wyjątkowo sielankowe wrażenie. Do tego wszystkiego możemy obejrzeć rozległą panoramę miasta wraz z zatoką na południu. Jak dwa głupki biegamy z aparatami i staramy się uwiecznić piękno tego miejsca.

Na rewelacyjnym punkcie widokowym

Durres

Durres

Durres

Durres

Kiedy już uwieczniliśmy wszystko, co się dało, rozpoczęliśmy wędrówkę w dół miasta. Obok Willi Zoga skręciliśmy w prawo, ścieżką przez zadrzewiony teren. Znajdowało się tam kilka bunkrów, które wykonane były z białego kamienia/cegieł?, które mocno odznaczały się na tle zielonej trawy. Następnie schodkami wśród bujnych traw zeszliśmy do niewielkiego, białego kościółka, który swym wyglądem przypominał nieco te, które widuje się na zdjęciach z Hiszpanii. Stamtąd wąską dróżką pomiędzy działkami dotarliśmy do zrujnowanego basenu, na tyłach sporych bloków, kilkaset metrów od naszego hotelu. Przez dziurę w płocie wchodzimy na jego teren i na skróty docieramy w okolice naszego punktu noclegowego. Zanim udajemy się tam na krótki odpoczynek, robimy spore alkoholowe zakupy  w markecie (również pod kątem naszego wesela)  oraz zaglądamy do naszej już ulubionej piekarni i kupujemy baklavę. Do hotelu wracamy na chwilę, bu podładować nieco baterie i na moment odpocząć. Chcemy na zachód słońca udać się na plaże znajdujące się na północ od miasta.

„Eleganckie” bunkry

Durres

Niepozorny kościółek

Durres

Bunkier ogrodowy

Durres

Nieczynny basen

Durres

No to hop?

DurresNasza trasa

map1

Kiedy ponownie wychodzimy z hotelu, odkrywamy, że jest zimniej. Nie przeszkadza to jednak Albańczykom pucować swoje auta. 31 grudnia wszelkie samochodowe myjnie przeżywały swoiste oblężenie. Na tym tle nasza brudna Kianka wyglądała dość smętnie. Niestety nie mieliśmy ani ochoty ani czasu, by zajmować się jej czyszczeniem. Zamiast tego wybraliśmy się na kolejny spacer. Maszerujemy wzdłuż wybrzeża. Przy plażach ulokowały się rozliczne bary i restauracje, które teraz szykowały się do zbliżającej się nocy sylwestrowej. My idziemy coraz bardziej na północ. Najpierw mijamy jakieś mocno podniszczone, niskie bloki mieszkalne, a po chwili docieramy pod nowo wybudowany apartamentowiec, z basenem znajdującym się na zewnątrz. Temperatura nie zachęca do kąpieli, ale latem zapewne miejsce to ma swoich wiernych fanów (choć z drugiej strony, chyba kąpiel w morzu fajniejsza).

Popołudniowy spacer

Durres

No to hop vol.2

Durres

Opuszczamy okolice apartamentowca i drogą wzdłuż wybrzeża idziemy dalej. Im bardziej oddalaliśmy się od miasta, tym teren stawał się mniej zabudowany, aż w końcu towarzyszyły nam tylko wysokie trawy oraz stadko owiec wędrujące po niewielkim wzgórzu. Na zachód słońca schodzimy na jedną z plaż, która usiana była niewielkimi głazami. Ten ostatni w 2014 zachód jest wyjątkowo piękny i malowniczy. Z drugiej strony trudno jest nam uwierzyć, że kończy się właśnie kolejny rok i że dodatkowo spędzamy ten dzień właśnie w Albanii.

Durres

Durres

Durres

Durres

Kiedy słońce znika za horyzontem postanawiamy wrócić do miasta i udać się do restauracji na zasłużony obiad. Jednak dość szybko się okazuje, że popełniliśmy strategiczny błąd. Koło 18 większość restauracji była już zamknięta, gdyż kucharze i cała obsługa poszła szykować się na sylwestrową imprezę. Udaje nam się jednak znaleźć czynny lokal nieopodal Wieży Weneckiej. Jest tam dość drogo, a jedzenie nie należy do najwybitniejszych, ale takie są konsekwencje nieogarnięcia. Po posiłku Marek stwierdza, że nadal jest głodny, więc dopycha się kebabem z niewielkiego lokalu, który znajdował się w pobliżu. Gdy on znowu je, ja przeczesuję okolice Wieży Weneckiej w poszukiwaniu kesza. Ostatecznie udaje mi go odnaleźć z pomocą Marka. Ostatni kesz 2014 roku 😉

Nasza popołudniowa trasa

map2

Gdy wracamy koło 20 do hotelu oboje stwierdzamy, że jesteśmy koszmarnie zmęczeni. W ciągu dnia przeszliśmy ponad 20km, co odczuły przede wszystkim nasze nogi. Przy okazji odkrywamy, że baklava a raczej syrop z niej zalał nam torbę z rzeczami kuchennymi (menażki, naczynia, itd.). Kiedy próbowaliśmy się uporać z tym problemem, zalaliśmy pół pokoju i siebie nawzajem. Syrop z baklavy bywa wredny. Po porządkach, zamiast imprezować i dać się ponieść sylwestrowej zabawie, my idziemy spać. Przezornie nastawiam budzik na 23:45, by nie przespać północy. Okazuje się, że był to bardzo dobry pomysł, bo gdyby nie alarm ustawiony w telefonie, to pewnie obudzilibyśmy się dopiero nad ranem.

Jak wygląda sylwester w Albanii? Na pewno nie ma odliczania do północy, a w każdym razie żadna okoliczna knajpa czegoś takiego nie organizowała. Przez prawie godzinę w niebo wystrzeliwane są tysiące fajerwerków. Po północy dodatkowo obok naszego hotelu utworzył się korek. Odnieśliśmy też wrażenie, że większość hucznych imprez tak naprawdę rozkręciło się po północy, bo wcześniej nie było nawet słychać muzyki. Z perspektywy naszego balkonu mieliśmy naprawdę dobry widok na okolice. Przykrym widokiem, były dzikie psy i koty, które zdezorientowane biegały we wszystkich możliwych kierunkach, przerażone hukiem jaki towarzyszył świętowaniu z okazji nadejścia nowego roku.

Dla nas wejście w rok 2015 oznaczało nadejście wielu zmian, zrealizowaniu wielu planów, ale przede wszystkim bycie razem.

Sylwester albania durres

Post BST 2014/15. Część 6 – Sylwester w Durres pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-6-sylwester-w-durres/feed/ 18 4137
BST 2014/15 Durres Fotostory http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-durres-fotostory/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-durres-fotostory/#comments Thu, 01 Jan 2015 13:00:36 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3065 Nastał nam nowy rok, warto więc wspomnieć o tym, jak żegnaliśmy ten stary. Pomoże nam w tym kolejne fotostory.

Post BST 2014/15 Durres Fotostory pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Nastał nam nowy rok, warto więc wspomnieć o tym, jak żegnaliśmy ten stary. Pomoże nam w tym kolejne fotostory 🙂

31.12.14 Ostatni wschód słońca obudził nas w Durres. Pogoda od rana zapowiadała się świetnie.

Durres

Od rana włóczyliśmy się po mieście. Marek nawet zaprzyjaźnił się z pewnym groźnie wyglądajacym bojowaczem.

bojowacz

Ja natomiast zaprzyjaźniłam się z sympatyczną armatą 😉

Durres

W porcie było spokojnie, żurawie majestatycznie stały bez ruchu.

port Durres

Zapuszczając się w boczne uliczki, trafialiśmy na wyjątkowo fotogeniczne zaułki.

Durres

Mogliśmy dzięki temu popatrzeć na Durres z nieco innej perspektywy.

Durres

Amfiteatr również odwiedziliśmy. O dziwo nawet w Sylwestra pobierana była opłata za zwiedzanie.

durres amfiteatr

Czy tylko my mamy skojarzenia???

palma

Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie znaleźli kilku widokowych punktów.

Durres

O tym widoku i tym miejscu opowiemy więcej w dogodniejszym czasie.

Durres

Nad morzem lato, a w górach zima.

Durres

Ostatni w 2014 zachód słońca. Albania. Durres. 31.12.14

Durres zachód słońca

A później było głośno i wybuchowo. Po czym zaraz po północy, na głównej ulicy przebiegającej obok naszego hotelu zrobił się korek 😉

Sylwester albania durres

I tak oto 2014 rok odszedł wraz z ostatnimi wybuchami petard i ogni sztucznych. Witamy się z Wami w tym nowym, 2015 roku. Szykuje się dla nas wiele zmian, nie tylko tych blogowych. To będzie ciekawy rok, tym bardziej, że zaczynamy go w ukochanej Albanii i na ukochanych Bałkanach.

Post BST 2014/15 Durres Fotostory pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-durres-fotostory/feed/ 22 3065
Bałkany 2014. Część 11 – Syri i Kalter, Phoinike, Saranda http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-11-syri-i-kalter-phoinike-saranda/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-11-syri-i-kalter-phoinike-saranda/#comments Mon, 24 Nov 2014 11:53:35 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=2179 Okolice Ksamilu i Sarandy okazują się być bardzo atrakcyjne turystycznie. Do największych atrakcji oprócz Butrintu należą Syri i Kalter oraz Phoinike.

Post Bałkany 2014. Część 11 – Syri i Kalter, Phoinike, Saranda pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
19 sierpień 2014 Zwiedzania czas

Poranek na cyplu początkowo jest dość cichy. Gdy wstajemy koło 8, na zewnątrz panuje przyjemna temperatura, która jednak z minuty na minutę zaczynała wzrastać. W ten sposób, już koło godziny 9 cały gaj oliwny zaczął rozbrzmiewać donośnym cykaniem cykad.

Dobrze, że te stworzenia koncertują tylko, gdy temperatura osiąga stan powyżej 20stopni, bo inaczej nie dałoby się przy nich zasnąć. Marek tradycyjnie udaje się na poranną kąpiel w morzu, ja natomiast, jak na typową kurę domową przystało, zostaję przy garach, czyt. przygotowuję dla nas śniadanie. Nasz dzisiejszy plan dnia jest dość napięty i zakłada odwiedzenie kilku miejsc, do których jak do tej pory nie udało nam się dotrzeć. Najpierw, zanim jedziemy w dalsze zakątki, odwiedzamy plażę i camping położony dość blisko Liqeni i Butrint. Rozciąga się stamtąd piękny widok na imponujące Korfu.

W tle Korfu, na pierwszym planie Albania

Albania i Korfu

Ksamil

Ksamil

Naszym pierwszym punktem zwiedzania jest Syri i Kalter (Blue Eye, Niebieskie Oko). Znajduje się 2km od szosy, łączącej Sarandę z Gjirokastrą. Z Ksamilu mamy do niego jakieś 34km. Trasę tę pokonujemy dość szybko, a dzięki licznym drogowskazom bez większych problemów odnajdujemy właściwy zjazd. Do tej bardzo popularnej atrakcji turystycznej wiedzie droga o bardzo niskim standardzie. Najpierw dojeżdża się do zapory, przy której w sezonie pobierana jest opłata w wysokości 100lek od osoby. Następnie, po jeszcze bardziej dziurawej i wąskiej drodze, dojeżdża się do parkingu, ulokowanego jakieś 300m od samego Niebieskiego Oka. Kiedy tam docieramy, panuje spory harmider, na szczęście udaje nam się znaleźć miejsce, w które możemy bez większego trudu wcisnąć Kiankę (to był jeden z tych momentów, w których doceniamy niewielkie gabaryty naszego auta). Po przejściu jakiś 300m docieramy do Syri i Kalter. Jest to znane na chyba całych Bałkanach, a w Albanii na pewno, bardzo silne źródło, wybijające ze sporej głębokości (nurkom nadal nie udało się dotrzeć do dokładnego miejsca, skąd wybija woda). Jego nazwa pochodzi od autentycznie niebieskiego koloru, jaki dzięki roślinności i skałom przybiera woda, która jak na górskie źródło przystało, jest naprawdę lodowata. O tym, że miejsce to cieszy się sporą popularnością świadczy fakt, że oprócz nas kręciło się tam wielu turystów, z najróżniejszych krajów. Dominowali oczywiście Albańczycy i to dla nich głównie pełniłam rolę fotografa. Sytuacja była dość zabawna. Po tym, jak już z platformy umieszczonej nad samym źródłem zrobiłam kilka zdjęć, odeszłam na bok, by poczekać na Marka, który za pomocą GoPro robił zdjęcia i kręcił filmiki pod wodą. Gdy tak sobie stałam i czekałam, najpierw podeszła do mnie grupka Albańczyków, którzy poprosili o zrobienie im zdjęcia telefonem. Krótka konwersacja, skąd jestem i słyszę „Ja pracuję w Anglii, to prawie jak druga Polska, wszędzie się was tam spotyka.” Pożegnanie. Znów stoję i czekam. „Sorry, can you…” – i już w rękach mam kolejny telefon, którym mam uwiecznić jakąś albańską parę. Podziękowania, pożegnanie. Trzy minuty później, kolejnym telefonem uwieczniam trzy koleżanki. Powoli w głowie kiełkuje mi pomysł na szybki biznes, polegający na staniu przy Syri i Kalter i robieniu ludziom zdjęć za kasę. Kiedy mam już opracowany biznesplan, Marek postanawia zakończyć swą podwodną działalność i powoli zbieramy się do samochodu. Ciekawostką odnośnie Niebieskiego Oka jest jeszcze to, że znajdują się śmiałkowie, którzy skaczą do niego wprost z platformy widokowej. Powiem szczerze, że jestem pełna podziwu, bo ja bym się w życiu nie zdecydowała na taki krok, głównie ze względu na temperaturę wody. Żegnamy się zatem z Syri i Kalter i jedziemy z powrotem, w stronę Sarandy.

Szalone kolory Błękitnego Oka

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Syri i Kalter

Naszym kolejnym punktem miała być piękna i stara cerkiew w Mezopotam. Miała, gdyż widzimy ją tylko z daleka. Jej teren jest zamknięty, a na bramie wisi kartka z tekstem, który po przetłumaczeniu przez Google Translate brzmiał tak: „czy wejście na monument bilet”. No i bądź tu człowieku mądry i zorientuj się co Google miał na myśli, tak to tłumacząc. Jedziemy zatem dalej, w stronę antycznego miasta Phoinike (Foinike). Kierują do niego dobrze widoczne drogowskazy, najpierw z głównej szosy, a później z samego miasteczka, leżącego poniżej ruin. Do nich dojeżdża się asfaltową, stromą drogą, która doprowadza poniżej trawiastego grzbietu. Oprócz Kianki zaparkowany jest tam jeszcze jeden samochód, a jego właściciel okazuje się być jegomościem pobierającym opłaty w wysokości 200lek od osoby. W zamian dostajemy broszurkę informacyjną dotyczącą Phoinike. Generalnie, gdybyśmy przyjechali parę minut później, to nikogo byśmy nie spotkali, bo Pan zaraz po wzięciu od nas kasy odjechał i już się nie pojawił. Inna sprawa, że byliśmy jedynymi turystami w promieniu kilku kilometrów, co stanowiło całkiem miłą odmianę.

Cóż wiadomo o Phoinike? Przede wszystkim, że ulokowane jest na szczycie niezbyt wysokiego, bo mającego 283m n.p.m. wzgórza, które jednak góruje nad wyżynną, płaską okolicą, pozwalając na podziwianie panoramy 360stopni. Na północy możemy podziwiać Rrezome, na północnym-wschodzie Delvinę, na południu Jezioro Butrint oraz Sarandę na południowym zachodzie. Generalnie na terenie tym początki życia sięgają jeszcze prehistorii, ale przez wieki obszar ten stał się ważnym ośrodkiem urbanistycznym z prężnie działającym akropolem. W latach 234/2 B.C. Phoinike stało się stolicą Wspólnoty Epirusu. Z tego powodu, jak i przez wzgląd na swoje położenie, odegrało istotną rolę w trakcie Pierwszej Wojny Macedońskiej (215 – 205 B.C.). To właśnie tam powstał znany dokument zwany  „Pokojem w Phoinike” sporządzony w obecności Titusa Liviusa.

Samo miasto przez lata się rozbudowywało. Do tego stopnia, że ze wzgórza zaczęło przenosić się do jego stóp. Oczywiście najistotniejszą rolę odgrywało akropolis, otoczone przez wysokie ściany, budowane w dwóch fazach w V wieku przed Chrystusem i IV wieku przed Chrystusem. We wschodniej części akropoli znajdował się budynek zwany Thesari, który zasadniczo był dorycką świątynią z dwiema kolumnami. Na tym miejscu później zbudowano paleochrześcijański kościół w stylu bazyliki. Domy, z których wiele było dość luksusowych, znajdowały się w centralnej części miasta. Wiele z nich miało pięknie zdobione, malowane ściany. Jednak, co by nie mówić o historii czy znaczeniu Phoinike, to z pewnością jego największą atrakcją, nie tylko dla archeologów, jest miejski teatr. Eksperci oszacowali, że znajdowało się w nim 12000 miejsc siedzących. Obecnie amfiteatr widoczny jest częściowo, gdyż dość mocno zarosła go trawa. Natomiast trzeba przyznać, że jest to wyjątkowo fotogeniczny punkt miasta, z którego roztacza się wspaniały widok na okolicę. Można sobie tylko wyobrazić rozgrywającą się sztukę, dla której tło stanowił okoliczny pejzaż.

Z parkingu, wąską ścieżką należy udać się na grzbiet wzgórza. Turystów, na dzień dobry wita tam „antyczny bunkier”. No cóż, wzgórze na pewno mogło stanowić punkt strategiczny, więc oprócz ruin, znajdziecie tam sporo tych uroczych, betonowych konstrukcji. Jeśli chodzi o same ruiny, to zasadniczo nie są one zbyt imponujące. Może to kwestia tego, że oboje z Markiem nie jesteśmy ich wielkimi fanami,  a może to kwestia tego, że nadal trwają tam prace archeologiczne i jeszcze nie wszystko jest odkryte? Jeśli tam kiedyś będziecie lub już byliście, to wyrobicie sobie/macie wyrobioną o tym miejscu własną opinię. To, co z pewnością jest niezaprzeczalne, to że rozciąga się stamtąd piękny widok na okolicę i choćby z tego powodu warto się tam pofatygować. Po krótkim, upalnym spacerze wracamy do Kianki i jedziemy do Sarandy.

Antyczny bunkier w Phoinike

Bunkier

Spacerując wśród ruin

Phoinike

Phoinike

Phoinike

Amfiteatr

Phoinike

W tym nadmorskim kurorcie najpierw odwiedzamy warownię Lequres, a zasadniczo jej okolice, bo do niej nawet nie wchodzimy. Jest to świetny punkt widokowy, z którego można podziwiać samą Sarandę, jej plaże oraz Korfu. Ścieżką wiodącą od parkingu poniżej warowni, schodzimy nieco poniżej niej, w okolice anten. Stamtąd widok jest znacznie ciekawszy i rozleglejszy niż z samego parkingu.

Saranda

Saranda

Kosze górujące nad Sarandą

Saranda

Po tym fotograficznym przystanku zjeżdżamy do miasta, gdzie w jednej z uliczek powyżej promenady porzucamy Kiankę, a sami udajemy się na spacer. Włóczymy się po nabrzeżu obserwując wylegujących się nad samym morzem plażowiczów. Zachodzimy również do jednej z knajp na obiad. Było bez większego szału zarówno cenowego, jak i smakowego, ale dało się zjeść. Później ruszamy na dalszy spacer po promenadzie. Docieramy do basenu, który zrobiony jest w niewielkiej zatoczce obok portu promowego. Uczą się w nim pływać dzieciaki, są nawet wyznaczone tory i są skocznie. Marek stwierdza, że chyba lepiej uczyć się w morzu, niż w zwykłym basenie, bo fale wzmacniają mięśnie i pozwalają lepiej wyrobić sobie technikę. Wierzę na słowo, dzieciaki chyba też, bo ich nauczyciel nie wiele uwagi poświęcał ich poczynaniom, gdyż bardziej zajęty był konwersacją z innym jegomościem. Przy porcie promowym przyglądamy się ofertom jednodniowych wycieczek na Korfu. Nie dla nas, ale bardziej pod kątem rodziców Marka, którzy we wrześniu mieli spędzić w Sarandzie tydzień (i spędzili, ale na Korfu się nie udali). Spacerując dalej docieramy do plaży o nazwie Africana, z której dobiega donośne dudnienie zwane przez niektórych muzyką klubową. Nie ma na niej tłumów, ale przy barach kręci się kilka osób, które sączą typowe „drinki z palemką”. W drodze powrotnej do Kianki kupujemy w znanej nam sprzed dwóch lat pekarze burki oraz pieczywo, a także zaglądamy do miejsca, gdzie niegdyś odkryto w Sarandzie antyczne mozaiki, ale przeniesiono je bodajże do muzeum w Tiranie. Zamiast zdjęcia z mozaiką, fotografuję się z palmą.

Wakacyjna Saranda

Saranda

Saranda

Saranda

Basen

Saranda

Na plaży Africana

Saranda

Saranda

Wracamy do Ksamilu na nasz cypel. Marek idzie popływać (ach cóż za nowość), a ja w tym czasie otwieram w Kiance biuro i wykonuję kilka zadań do mojej ówczesnej pracy (a jeśli o tej pracy mowa, to dwa dni po powrocie z Albanii zostałam z niej wyrzucona. To chyba tak w ramach twardego powrotu do rzeczywistości. Co ciekawe, pierwszy raz w życiu zostałam wylana…a raczej mówiąc delikatniej „nie przedłużono ze mną umowy”.). Na zachód słońca chcemy udać się w bardziej oddaloną część cyplu, aby zrobić sobie sesję zdjęciową w zakupionych w Sarandzie koszulkach z flagą Albanii. I choć nie musieliśmy zbyt daleko maszerować, to gdy docieramy na miejsce, jest już po zachodzie. Tak czy inaczej sesję zrobiliśmy a resztę czasu spędzamy siedząc na murku. Gdy pałaszujemy wcześniej zakupione burki oraz pijemy piwko, nagle pojawia się jakaś szalona mysz, która koniecznie usiłuje się dobrać do naszych rzeczy. Ja jej nieoczekiwanym pojawieniem się jestem mocno zaskoczona i osiągam stan przedzawałowy i uciekam z murku. Kiedy wracamy do obozowiska, ja znów dostają zawału, bo spod naszych stóp uciekają dwie żaby. A żeby atrakcji wieczoru nie było dość, to tym razem w Ksamilu odbywają się dwie dyskoteki – jedna polska, druga albańska z muzyką „klubową”, które usilnie starały się pozagłuszać. Efekt był piorunujący. A wracając na chwilę jeszcze do żab – to czy one pływają w morzu? Bo powiem szczerze w okolicy nie było innej wody, oprócz tej morskiej, zatem skąd by się wzięły tam żaby??? Ktoś ma jakiś pomysł?

Wieczorna sesja

Albania

Albania

Post Bałkany 2014. Część 11 – Syri i Kalter, Phoinike, Saranda pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-11-syri-i-kalter-phoinike-saranda/feed/ 21 2179
Bałkany 2013. Część 6 – ohrydzkie impresje z burzą w tle http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-6-ohrydzkie-impresje-z-burza-w-tle/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-6-ohrydzkie-impresje-z-burza-w-tle/#comments Fri, 13 Jun 2014 08:28:59 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1494 Nasz krótki pobyt w Ochrydzie oraz nad malowniczym Jeziorem Ochrydzkim.

Post Bałkany 2013. Część 6 – ohrydzkie impresje z burzą w tle pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
16 sierpień 2013

Tradycją tego wyjazdu stało się wczesne wstawanie. Jednak temperatury panujące w sierpniu na Bałkanach nie sprzyjają długiemu wylegiwaniu się w namiocie. Zresztą, kto by tam tracił czas na spanie, gdy do zwiedzania i oglądania jest tak dużo??

Mimo że niebo jest niebieskie, to ogólnie widoki są z lekka zamglone i szare. Niestety nie mamy tak dobrej widoczności jak moi rodzice, gdy byli tu miesiąc wcześniej.

Po szybkim, porannym ogarnianiu się pędzimy na plażę, gdyż Marek miał wyjątkową potrzebę przekąpania się. Na śniadanie idziemy później do pobliskiej piekarni, gdzie ze smakiem pałaszujemy burki. Następnie wyruszamy wzdłuż plaży w stronę Ohrydu. Po drodze zatrzymujemy się przy plażowym łóżku (zdjęcie znajdziecie też w poprzedniej części relacji), które generalnie robi dość dziwne wrażenie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że stoi na plaży tuż przy wodzie. Gdy na nim siadam, spod leżących poduszek wychodzi biało – rudy kot, niemalże klon naszych dwóch kocurów czyli Pimkiego i Mózga. Kot generalnie stwierdził, że przyszło mizianie, więc stał się wyjątkowo absorbujący. Ewentualnie jego nachalne zachowanie miało na celu przepędzenie mnie z jego miejsca odpoczynku. Żegnamy się z kociakiem i maszerujemy dalej. Po pokonaniu 6km jesteśmy w miejscowości Sv.Stefan, gdzie w Hotelu Silex mieszkali moi rodzice. Gdy tam przebywali, codziennie wieczorami chadzali do położonej powyżej głównej drogi cerkwi, skąd mój tata robił fenomenalne zdjęcia Jeziora Ohrydzkiego. Niestety my mamy fatalną widoczność, niebo niemalże zlewa się kolorystycznie z taflą jeziora i po prostu nie wygląda to zbyt dobrze.

Na łóżku z kotem

OhrydPimki to czy Mózg??

ohrydzki kotGenialne, darmowe, miejskie plaże. Nic tylko korzystać!

Ohryd plażaSchodzimy do głównej drogi, przy której łapiemy taksówkę i za 200 dinarów docieramy do centrum Ohrydy. Przemieszczanie się taksówkami w tym regionie jest wyjątkowo dobrą opcją, w szczególności, że można targować się o cenę przejazdu. Po drugie, taksówek jest mnóstwo i nigdy nie ma się problemu, by jakąś złapać.

Rozpoczynamy zwiedzanie. Miasto robi na nas pozytywne wrażenie – jest naprawdę ładne, miejscami mniej lub bardziej zadbane. Marek oczywiście musi znów potaplać się w wodach jeziora, więc ja siedzę z tłumem turystów na brzegu i wsłuchuję się w Polaków rozmowy. Kiedy już Marek się odmoczył, odwiedzamy najpierw cerkiew Jana Kaneo. Zdjęcie tej budowli, zrobione z odpowiedniej strony i z odpowiednim widoczkiem zwane jest „Pocztówką z Ohrydu”. Później maszerujemy zdobyć fortecę. Kiedy tam wchodzimy, kręci się kilka mniejszych grupek turystów. Ale gdy znajdujemy się na murach, na teren fortecy wparowuje ileś wycieczek zorganizowanych, które dość szybko nas stamtąd przepędzają. Dalej kierujemy się do amfiteatru. To, co dość silnie rzuca się w oczy w Ohrydzie, to ilość cerkwi. Praktycznie wszędzie, gdzie się nie ruszymy, tam natrafiamy na mniejszą lub większą cerkiewkę. Generalnie kiedyś w mieście tym znajdowało się 365 cerkwi – każda na jeden dzień w roku. Teraz jest ich znacznie mniej, ale i tak stanowią ważny element miejskiego krajobrazu.

Piękna wprost Ohryda, tylko słonka zabrakło

OhrydOhrydWidok na jezioro

Jezioro OhrydzkiePocztówka z Ohrydy wraz z przewodnikiem

pocztówka z ohryduAmfiteatr w Ohrydzie

Ohryd amfiteatrPanowie z kołami 😉

ohrydOhryda znany jest nie tylko ze swoich zabytków, pięknych cerkwi i jeziora, ale przede wszystkim z produkcji pereł. Ich sposób wytwarzania jest tajemnicą handlową rodziny Filevi (o nich, a także o perłach możecie poczytać na www.ohridpearl.com ). Rodzice, będąc w lipcu w Ohrydzie przywieźli mi zawieszkę z perłą na łańcuszek. Sama postanowiłam sobie dokupić do kompletu kolczyki. Spędziliśmy dobre 30-40 minut na wybieraniu odpowiedniego kształtu i wzoru, ale ostatecznie zakupy zakończyły się sukcesem i stałam się szczęśliwą posiadaczką pięknych, perłowych, wiszących kolczyków.

Moje pamiątki z Ohrydy

ohrydzkie perłyKoło godziny 13 udajemy się na wczesny obiad do włoskiej restauracji. Ja nie jestem zbyt głodna, więc pałaszuję szopską sałatę (bardzo włoskie danie), natomiast Marek zamawia pizzę o wdzięcznej nazwie Erotica. Dopiero po chwili rozumiemy, dlaczego w jej składzie znalazła się parówka, majonez oraz dwa jajka. No cóż…po prosu spójrzcie na zdjęcie a komentarz będzie zbędny 😉

pizza eroticaPo obiedzie wyruszamy na dalszy obchód centrum, gdy dostrzegamy wielką, czarną chmurę wiszącą nad miastem. Po chwili zaczyna dość nieprzyjemnie grzmieć. Idziemy powoli w stronę starego bazaru, usiłując w międzyczasie złapać jakieś darmowe wifi. Sztuka ta nam się nie udaje, a dodatkowo w całym mieście wysiada prąd, łącznie z tym, że fontanny przestają działać. Kilka minut później zaczyna bardziej padać, więc chowamy się pod parasolami jednej lodziarni. Tam jemy najgorsze wprost lody na świecie, które między sobą różnią się jedynie kolorem, ale smakiem już nie. Gdy przestaje padać idziemy na poszukiwania bazaru. Zupełnie przez przypadek trafiamy na niego, a ja zaczynam mieć poczucie, że wylądowałam w raju. Stragany uginają się pod ciężarem pięknych wprost owoców i warzyw. Dostają oczopląsu i z wrażenia nie robię tam ani jednego zdjęcia. Kupuję natomiast kilogram słodziutkich winogron oraz kilka świeżych fig. Niebo w gębie, to za mało powiedziane!!

Uliczki w Ohrydzie

OhrydOpuszczamy bazar i wracamy nad brzeg jeziora. Gdy maszeruję w stronę betonowego mola, na którym chcę, żeby Marek zrobił mi zdjęcie, zaczepia mnie jeden z właścicieli taksówek wodnych, który koniecznie chce zabrać mnie na wycieczkę (odpłatną of course). Macedończyk, gdy zorientował się, że jestem z Polski zaczął mówić w mym ojczystym języku roztaczając przede mną wizję tego, gdzie mnie zabierze i czego mi nie pokaże. Ponieważ Marek został z tyłu, pan od łódki uznał, że się ze mną umówi: „Ja jestem slobodny, ty jesteś slobodna, może wieczorem spotkanie, kolacja?” Kiedy ja usiłowałam otrząsnąć się po napadzie śmiechu, nadciągnął Marek. „To twój kamrat?” – pada pytanie.  „No tak, a któżby inny?” I w tym momencie mój uroczy absztyfikant przestaje mówić po polsku i zasypuje Marka zdaniami wypowiedzianymi po macedońsku. To doprowadza mnie do kolejnego napadu śmiechu, więc żeby nie urazić pana, zmywam się czym prędzej.

Powoli żegnamy się z Ohrydem i kierujemy się w stronę naszego campingu. Początkowo chcieliśmy dotrzeć tam busikami, które krążą po głównej drodze tam i z powrotem, ale nie mogliśmy namierzyć dworca autobusowego. Ostatecznie stajemy na jakimś przystanku autobusowym i usiłujemy rozeznać się w sytuacji. Wtedy podchodzi do nas starszy gość z pytaniem, gdzie chcemy jechać. Gdy mówimy, że do Camp Elesac, facet stwierdza, że zawiezie nas tam za 200 dinarów. Bez zbędnego ociągania się pakujemy się do jego taksówki. Ogólnie w Macedonii widać swoisty trend, by wszystkie taksówki były w tych samych barwach – w Bitoli miały żółty kolor, w Ohrydzie biało – niebieski. Ułatwia to dość znacząco ich wyłapanie z tłumu innych aut.

Im bliżej naszego celu, tym bardziej pada. Gdy docieramy na camping, po prostu leje. W przylegającym do terenu campingu sklepie robimy zaopatrzenie – piwo Bitolskie, chrupki o smaku fety (jak dla mnie prawdziwy hit tego wyjazdu, co z tego, że niezdrowy) oraz baniaczek różowego wina (za 2 litry zapłaciliśmy całe 8zł). Zanosimy nasze zdobycze do obozowiska, a w międzyczasie przestaje padać. Marek stwierdza, że skoro pogoda jest dla nas łaskawa, to wypożyczymy rower wodny i popłyniemy do Gradiste. Wypożyczenie roweru wodnego na godzinę kosztuje na naszym campingu 150 dinarów. Gdy wypływamy na jezioro okazuje się, że są na nim całkiem spore fale i naszym mocno przedpotopowym rowerem wodnym buja na wszystkie strony. Do tego okazuje się, że od  Ohrydu nadciąga kolejna burzowa chmura. Nie dopływamy ostatecznie do Gradiste, lecz kręcimy się w bliskiej okolicy naszego campingu. Po godzinie wracamy na stały ląd. Marek oczywiście idzie pływać, a ja zostaję na plaży czytając książkę. O dziwo burza nie przychodzi, a my spędzamy wieczór pijąc wino z baniaczka i oglądając macedońską telewizję. Według prognoz pogody kolejny dzień ma być burzowy…

Na przeciekającym rowerze wodnym

rower wodny ohrydNadciąga burza???

burza Ohryd

Post Bałkany 2013. Część 6 – ohrydzkie impresje z burzą w tle pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-6-ohrydzkie-impresje-z-burza-w-tle/feed/ 10 1494