Post Spacerem z Sarajewa do toru bobslejowego pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>GPS wyznaczył nam dość pokrętną trasę, mająca ok. 4km długości (z centrum do Bobovej Stazy). Wiodła też wyjątkowo stromymi i wąskimi uliczkami. Po części z nich raczej auta nie miały szansy przejechać, ale po niektórych, jakimś cudem jeździły. Nadal popadamy w podziw nad umiejętnościami sarajewskich kierowców, którzy nie dość, że jakoś orientują się w gąszczu ulic, to jeszcze są w stanie w miarę bezpiecznie się po nich poruszać. Owszem, byliśmy świadkami, jak rok temu jakieś auto prawie urwało sobie lusterko podjeżdżając pod strome wzniesienie na wstecznym, ale oprócz tego nie widzieliśmy żadnych poważniejszych wypadków.
Im jesteśmy wyżej, tym bardziej rozległą panoramę możemy podziwiać. Choć smog tego dnia zaczął znów dawać o sobie znać, to do południa widoczność była jeszcze całkiem znośna. Po ok. 3.5km marszu wychodzimy poza linię ostatnich domów i nawet trafiamy na oznaczenia szlaku. Generalnie z Sarajewa idą przynajmniej dwa turystyczne szlaki do toru bobslejowego, jednak wcale nie tak prosto trafić na ich znaczki. Kiedy opuszczamy polanę, na której znajdują się dwa ostrzelane budynki (na jednym znajduje się wizerunek Mister Chata) i wkraczamy do lasu, dość szybko docieramy do ostatnich zakrętów toru bobslejowego. Nieco się to miejsce zmieniło od zeszłego roku. Przede wszystkim przybyło graffiti, ubytki w torze zostały uzupełnione, a do jego wnętrza można wejść po dobudowanych w kilku miejscach schodkach z pustaków. Okazało się, że ta mała renowacja toru została podyktowana m.in. tym, że w 2015 odbyły się na zboczach Trebević zawody TrebaDH – rowerowa impreza downhillowa. Jedną z atrakcji była możliwość przejechania się rowerem po samym torze.
Od toru bobslejowego odbijamy w lewo, w stronę Vidokovaca, czyli punktu widokowego. Pniemy się do góry po wyjątkowo śliskiej drodze, po której powoli drepcze sporo osób. Ładna pogoda przyciągnęła nie tylko nas w te okolice. Przy punkcie widokowym wypijamy po noworocznym piwie i…następuje Rakija Time! Tym razem bez Abida, ale za to z jego jabłkową raki. Niestety w międzyczasie psuje się pogoda, a smog coraz mocniej zaczyna przesłaniać bośniacką stolicę, znajdującą się sporo poniżej nas. Dodatkowo na niebie pojawiają się dość ciemne chmury, które skłaniają nas do powrotu do miasta. Zanim jednak opuszczamy Vidokovac, udaje nam się tam odnaleźć kesza. Geocaching ostatnio nie za często nam towarzyszył, ale akurat tam nadarzyła się okazja, by odkryć noworocznie jakąś skrytkę.
Droga na dół okazuje się być wyzwaniem, w szczególności dla Przemasa, który nijak nie jest w stanie utrzymać się na śliskiej nawierzchni. Co chwila zalicza mniej lub bardziej spektakularną glebę, czym dostarcza nam sporej rozrywki. Do Sarajewa postanawiamy zejść szlakiem, który odbija na lewo od ostrzelanych domów na polanie. Ta górska droga, jest całkiem dobrze oznaczona i raczej nie ma szans, by się na tam zgubić. Nią docieramy do asfaltu, który zaczyna się przy pierwszych domach.
Gdy tak wędrujemy do centrum, mijamy imprezową ekipę, która dwoma samochodami zaparkowała na środku drogi, puszczała dość głośno muzykę i piła piwo. Kiedy mijamy ich z Przemasem, jeden z chłopaków podbiega do niego i…spryskuje go perfumami. A ja myślałem, że chce mnie poczęstować czymś do picia… – stwierdza mocno zawiedziony Przemas. Później jednak efekt jest taki, że żadne z nas nie chce iść w jego pobliżu, gdyż zapach bośniackich perfum jest dość intensywny i drażniący. Do centrum docieramy od strony browaru. Udajemy się na szybki obiad na Bascarsiji, po którym Karola z Przemasem idą się pakować, gdyż następnego dnia zaczynają swoją drogę powrotną do Polski, my zaś robimy małe zakupy na bazarze. Wieczór spędzamy na kwaterze, pijąc rakiję z filiżanek (kulturalnie musi być, a co!).
Tak…jesteśmy niewyraźni…ale to brak rutinoscorbinu!
Trasa z centrum Sarajewa do toru bobslejowego:
Post Spacerem z Sarajewa do toru bobslejowego pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Pozwólcie, że Wam kogoś przedstawię pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Ale Marek był stanowczy, nie i już, kot zostaje u siebie.)
To może mała podpowiedź zdjęciowa?
No tak, pomyśleliście sobie, ruda zwariowała i zaczęła kolekcjonować pluszowe breloczki. Ale ale, to nie są takie zwykłe breloczki. To mali podróżnicy, którzy wędruję z miejsca na miejsce. W jednym przebywają dłużej, w innym krócej. Liczą na przychylność napotkanych na swej drodze ludzi, którzy pomogą im w realizacji podróżniczego planu. Niektóre z tych planów nie są doprecyzowane, inne zakładają sporo konkretów. Wszystko jednak sprowadza się do wspólnego poznawania świata człowieka z małym podróżnikiem i małego podróżnika z człowiekiem.
Nadal brzmi enigmatycznie i uważacie, że upadłam na głowę? No to tym razem bardziej podpowiadająca podpowiedź zdjęciowa
Nasi mali towarzysze to nikt inny jak Travel Bugi (TB), czyli w wolnym, acz niezbyt dobrze brzmiącym tłumaczeniu, Podróżujące Robale lub w nieco milszym tłumaczeniu, acz bardzo formalnym Przedmioty Podróżne. Ja będę stosować nazwę angielską, gdyż jest ona chyba najlepsza z tych trzech. O co chodzi z Travel Bugami? Generalnie są one częścią zabawy, jaką jest Geocaching (o tym, czym jest przeczytacie -> TU). Ktoś wpada na pomysł: chcę mieć TB. Co robi? Wykupuje w internecie lub sklepie specjalizującym się w rzeczach do Geocachingu blaszkę z tracking codem oraz specjalnym znaczkiem TB, następnie wymyśla dla niego jakieś zadanie (np. podróż dookoła świata, dotarcie do jakiegoś konkretnego miejsca itp.), doczepia do niego coś, co go wyróżni (najczęściej są to breloczki, jakieś plakietki, no generalnie pomysłowość ludzi jest w tym zakresie spora), loguje go na specjalnej podstronie na Geocaching.com, a na koniec umieszcza go w jakiejś skrytce. A później tylko czeka, aż kolejni geocacherzy będą jego TB przenosić z miejsca na miejsce i logować ten fakt w systemie. To w dużym skrócie, który powinien Wam nieco rozjaśnić sytuację.
Przejdźmy jednak do naszych małych towarzyszy. Pierwszym, napotkanym TB na naszej bałkańskiej drodze był Kuky. Ten niewielki, sympatyczny stworek czekał na nas na szczycie Koraba (Maje e Korabit, Golem Korab). Od razu się zaprzyjaźniliśmy, a moja sympatia do tego malucha wzrosła, gdy przeczytałam jego historię. Otóż Kuky wraca do Czech. Jego właściciele zabrali go do Grecji, a dokładniej na Rhodes, gdzie spędzali swój miesiąc miodowy. Niestety w trakcie tego pobytu Kuky się od nich odłączył i teraz musi znaleźć drogę powrotną do Czech. Kuky oprócz płytki z tracking codem ma również koordynaty miejsca, do którego musi wrócić (Pilzno) oraz breloczek z Rhodes.
Schildi, czyli żółw, pochodzi ze Szwajcarii i zasadniczo nie ma sprecyzowanego planu podróży. Natomiast jej właściciel opisuje, że lubi kontakt ze zwierzętami i lubi się z nimi fotografować, zatem upraszają o uwiecznianie jej w towarzystwie innych stworzeń. Schildi spotkaliśmy na przełęczy w górach Galicica, skąd rozciąga się piękny widok na Jezioro Ohrydzkie.
Jak widać dwa TB i dwa różne podejścia do ich tematu. Bardziej jednak podoba mi się Kuky, przede wszystkim ze względu na jego podróżniczy cel oraz dotychczasową historię. Nie wszystkie TB są tak pomysłowe, a otoczka wokół nich nie jest aż tak urocza. Oczywiście mój sentyment do Kukiego wynika również z jego silnych powiązań z Bałkanami, ale to chyba oczywiste. Niestety, nie udało nam się go podrzucić do jakiejś skrytki na Słowacji lub na Węgrzech, więc przyjechał z nami na Mazowsze. Jeśli jednak znalazłby się w najbliższym czasie ktoś, kto zabrałby go ze sobą w stronę południa, to byłoby naprawdę super. Kuky bardzo chce wrócić do domu, a jego właściciele za nim tęsknią.
Generalnie spotkanie tych dwóch TB przypomniało mi o moim pomyśle, jaki kiedyś wpadł mi do głowy, aby stworzyć swój własny „wędrujący przedmiot”, którego celem będzie odwiedzenie każdego, bałkańskiego kraju. Ja nie zawsze mogę podróżować, ale za to mogłabym wirtualnie odwiedzać moje ukochane Bałkany w towarzystwie Travel Buga. I choć to tylko zabawa, to jak dla mnie wyjątkowo sympatyczna
Post Pozwólcie, że Wam kogoś przedstawię pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Długi górski weekend. Część 3 – Wielka Fatra pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Poranek w Jurgowie jest deszczowy, ponury i niezbyt zachęcający do czegokolwiek. Marek jednak nastawiony na to, że musi koniecznie pojeździć na rowerze, zmusza mnie do opuszczenia łóżka i względnego ogarnięcia się. Pakujemy się zatem do Kianki i ruszamy do Rużomberoku, gdzie w ośrodku Malino Brdo znajduje się wiele tras DH, które jak magnes przyciągały do siebie Marka.
Nie jestem do tego pomysłu nastawiona zbyt optymistycznie, gdyż biorąc pod uwagę pogodę. Na szczęście po dotarciu na miejsce okazuje się, że nie pada, więc ja również mogę zająć się czymś konstruktywnym. Zabieram zatem plecak i ruszam przed siebie.
Mój plan jest dosyć prostu – kesze i trekking. Zaczynam od poszukiwania skrytek, do których doprowadza mnie asfalt wiodący do Pod Kalvariou (szlak żółty). W okolicy tej są trzy skrytki, położone dość blisko siebie. Pierwszą z nich znajduję szybko i bez większego problemu. Przy okazji mogę podziwiać industrialną panoramę Rużomberoku wraz z jego zieloną, polną i leśną okolicą. Drugiego kesz znajduję sprawnie, ale przedzieranie się przez skąpaną w porannym deszczu łące nie należy do przyjemności – jestem przemoczona do suchej nitki. Pomijając ten drobny szczegół, skrytka warta była poświęcenia. Słowacy i Czesi to narody wyjątkowo kreatywne w kwestii geocachingu. Jakieś było moje zdziwienie, gdy skrytka okazała się być schowana w jeżu
Keszowy jeż
Widok na Rużomberok
Maki, maki, maki…
Do kesza numer trzy musiałam podejść odrobinę do góry, do miejsca gdzie zaczynały się sosenki. Idę gapiąc się w ekran GPSa i niemalże wpadam na gościa z psem. Jest to o tyle surrealistyczne spotkanie, że w okolicy nie ma ani ścieżki, ani szlaku, tylko pola, łąki i las. Zrobiło się jeszcze dziwniej, gdy Słowak zapytał się mnie, gdzie jest zielony szlak. Po analizie garminowej mapy dochodzimy do wniosku, że szlak jest nieopodal. Okazało się jeszcze, że Słowak wraz z psem nocowali w namiocie, który rozbity był blisko drugiego z keszy, które tego dnia podejmowałam. No cóż, chyba oboje byliśmy zadziwieni tym nieoczekiwanym spotkaniem. Kesz numer trzy wyjątkowo przypadł mi do gustu, gdyż został zrobiony w… karmniku.
http://www.geocaching.com/geocache/GC124WW_ruzomberok-na-dlani?guid=93dcd94d-109a-40ac-aee1-c138ee1abe67
http://www.geocaching.com/geocache/GC3J7KM_zvierata-v-nasich-lesoch?guid=832ae83e-358d-4f7b-896d-21dde499cd49
http://www.geocaching.com/geocache/GC3EQJJ_patkova?guid=4c28ead9-a9a2-4c2e-9fb0-e5733257def0
Kesz w karmniku
Po keszowaniu ruszam w góry. Idąc na azymut docieram do czerwonego szlaku wiodącego przez Velką Skalę na szczyt Sidorovvo. Droga pnie się dość stromym, zalesionym grzbietem. Co chwila zrywa się silny wiatr i zaczyna padać. Ja zakładam cieplejsze ciuchy i… czapkę na głowę, gdyż temperatura robi się niezbyt sprzyjająca dla moich zatok. Całą trasę pokonuję nie spotykając ani jednej osoby. Wychodzi na to, że ten region Wielkiej Fatry, ze względu na bliskość ośrodka Malino Brdo, nie jest zbytnio wykorzystywany w celach trekkingowych. Dopiero po zejściu z Sidorova spotykam ludzi i są to praktycznie sami faceci z psami. Nie wiem o co chodzi, ale nie spotkałam żadnej kobiety, a każdy facet maszerował po górach z psem. Dziwne i podejrzane…
Widok z Velkiej Skały
Widok spod szczytu Sidorova
Polana pod Sidorovo
Po dotarciu do samochodu okazuje się, że Marek ma jeszcze około 30-40min jazdy (do 16:30 działa kolej gondolowa, która wwozi rowerzystów i turystów na górę). Ja zasiadam w Kiance i oddaję się lekturze. Gdy mój luby ostatecznie kończy jazdę, opuszczamy Malino Brdo. Po drodze robimy zakupy, a wyjeżdżając z Rużomberoka oraz jadąc w stronę Jurgowa, zgarniamy kilka keszy.
www.geocaching.com/geocache/GC2DAPE_total-drive-in?guid=a61f59df-b604-413e-913e-b4c006e755e0
http://www.geocaching.com/geocache/GC1AF78_kramarisko?guid=b1e9500b-299a-4191-8706-7a4231256284
http://www.geocaching.com/geocache/GC54EXE_priadka?guid=dacfc8b2-a0de-43a2-97a7-59472e22fecc
O dziwo był to nasz najbardziej lajtowy dzień całego wyjazdu. Ja przeszłam ponad 10km, Marek wyszalał się na rowerze, ale oboje nieco odpoczęliśmy po wcześniejszych, trekkingowych ekscesach.
Post Długi górski weekend. Część 3 – Wielka Fatra pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Długi górski weekend. Część 2 – rajski Słowacki Raj? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Pogoda za oknem nie zachęca do niczego – szaro, buro, coś siąpi z nieba. Szybki przegląd prognoz pogody oraz naszych pomysłów na piątkowe aktywności i zapada decyzja – jedziemy do Słowackiego Raju.
Generalnie z bliżej nieokreślonych przyczyn ileś razy, gdy byliśmy w Jurgowie chcieliśmy tam pojechać, ale wydawało nam się, że jest to strasznie daleko. No cóż… raptem 60km, więc nie jest to jakiś zabójczy dystans.
Gdy jedziemy przez Słowację okazuje się, że pogoda choć mocno pochmurna, to jednak ma tendencję do rozpogadzania się, co dobrze rokuje na przyszłość. Docieramy do Podlesoka, który wybraliśmy jako punkt startowy naszego poznawania Słowackiego Raju. Parking kosztuje tam 2EUR za dzień. Oczywiście 99% aut tam stojących jest tego dnia na polskich blachach. Widać zatem, która narodowość ma długi weekend
W kasie przy parkingu kupujemy bilety wstępu – 1.5 EUR od osoby oraz mapę za 4EUR. Po krótkich konsultacjach decydujemy się na wspinaczkę zielonym szlakiem przez Suchą Belę i Misove Vodopady. Początkowo szlak wiedzie dnem koryta potoku, w którym jest na szczęście mało wody. Szybko wymijamy grupki turystów w adidasach, którzy kombinują jak tu nie zamoczyć obuwia. My w górskich butach idziemy nie zważając na wodę. Gdy zaczynają się pierwsze kładki, nie czuję się za pewnie, ale po przejściu około dziesięciu natychmiast zapominam o jakimkolwiek lęku.
Jedna z pierwszych kładek
W korycie potoku
Niestety liczne grupy Polaków, które przybyły do Słowackiego Raju, dosłownie i w przenośni zalały tamtejsze szlaki tworząc kolejki do nieco trudniejszych przeszkód, jak choćby ciąg metalowych drabinek przy Misovych Vodopadach. Pół biedy, jakby tylko wchodzili wolno. Ale nie…musieli udowodnić wszystkim dookoła, że jako naród nie potrafimy się zachować. Wrzaski, śmiechy, głupie teksty. Do tego zionęło od nich alkoholem, który najpewniej wypili dzień wcześniej, ale jeszcze nie zdążył z nich całkiem wyparować. W kolejce do drabinek była również wycieczka spokojnych Węgrów. Gdy staliśmy za nimi udając, że nie jesteśmy z tego samego kraju, co banda rozwrzeszczanych ludzi w bardzo średnim wieku, pewien starszy pan zaczął się nas dopytywać, skąd jesteśmy. Gdy ostatecznie przyznaliśmy się, że z Polski, pokiwał tylko głową i spojrzał na nas ze współczuciem. Pokonywanie drabinek było zajęciem, które trochę trwało z racji ilości ludzi i tworzących się zatorów. Jedno jest pewne – szlaki w Słowackim Raju (w szczególności te z drabinkami, platformami i kładkami) nie są dla osób z lękiem wysokości oraz lękiem przestrzeni. Dobrze, że do nich nie należymy.
Drabinki przy Misovych Vodopadach
Na drabinkach należało bardzo szybko robić zdjęcia, by nie tamować ruchu.
Jak łatwo się domyślić na zdjęciu chodziło o uwiecznienie pana, który w dziwnej pozie pije z wodospadu. Ciekawe jaką miał minę, gdy na górze zobaczył sporą ekipę, która w potoczku moczyła sobie stopy.
Gdy kończą się wszelkie przeszkody udaje nam się wyprzedzić większość osób i dość nudną częścią szlaku, wiodącą przez wąwóz, docieramy do Sucha Bela. Stamtąd żółtym i czerwonym szlakiem udajemy się do Klastoriska. Na pięknej i widokowej polanie (normalnie widać stamtąd Tatry, które tego dnia były za chmurami) znajdują się ruiny ponad 700letniego klasztoru. Część zabudowań nadal jest całkiem dobrze zachowana, część dzięki opisom można zidentyfikować np. jako piekarnię czy cele mnichów. Na Klastorisku znajdował się kesz, którego pomimo sporych tłumów udało mi się podjąć.
http://www.geocaching.com/geocache/GC1FQP7_rumia-memento?guid=c25bdbf3-46ca-4e0d-bd04-be079723173e
Polana Klastorisko
Po odpoczynku na polanie rozważamy dalszy plan wycieczki. Marek początkowo chce nieco dłuższy wariant – niebieskim szlakiem przez Certova sihot i Certova diera i powrót Przełomem Hornadu. Ja jednak stwierdzam, że jest po 15, więc dłuższy wariant może skończyć się tym, że będziemy wracać po ciemku. Ostatecznie schodzimy do Hornadu szlakiem czerwonym. Po drodze odbijamy nieznacznie by podjąć kolejnego kesza.
http://www.geocaching.com/geocache/GC134KW_klastorisko?guid=ca52d4d3-7384-4782-81f1-5c3bdf9a2f06
Z keszem czyli geocaching musi być
Widok podczas zejścia do Doliny Hornadu
Obydwoje z Markiem myśleliśmy, że Przełom Hornadu to taka lajtowa, szeroka ścieżka, parę wiszących mostków i tyle. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że trasa ta jest dość wymagająca, w szczególności w kwestii zaufania do wiszących dobrych kilka metrów nad ziemią platform, wyglądających jak fragment stelażu łóżka lub starego bagażnika na dach. Jak wspominałam, nie mam lęku wysokości, ale w paru momentach ogarnęła mnie panika. Najgorzej poczułam się na wiszącym moście, który był zrobiony z kratki, przez która pięknie widać było rzekę w dole. Marek chciał, żebym zatrzymała się pośrodku, aby mógł mi zrobić zdjęcia. Ja natomiast wiedziałam, że jak się zatrzymam, to już się nie ruszę z miejsca. Szybko przemaszerowałam na drugą stronę i dopiero zatrzymałam się na stałym gruncie. Oczywiście w miejscach, gdzie zawieszone na skałach były łańcuchy musiałam nabić sobie kilka siniaków, więc obecnie moje nogi (a w szczególności piszczela) wyglądają niezbyt uroczo.
Pierwszy jeszcze lajtowy mosteczek w Dolinie Hornadu
Trzeba było mieć polot i fantazję by stworzyć tak poprowadzony szlak
Ten mostek doprowadził mnie do stanu lekkiej paniki. Jak widać, wolałam nie patrzeć do tyłu, nawet mimo szczerych zachęt ze strony Marka (generalnie w kilku żołnierskich słowach powiedziałam mu, co sądzę o zatrzymywaniu się na tym mostku i szybko pomaszerowałam dalej).
Moje ulubione zdjęcie z platformami. Lepiej w takim miejscu nie mieć lęku wysokości. Choć ja osobiście najbardziej lękałam się stanu technicznego tych platform, z których część była mocno powyginana i chybotliwa…
Po ponad 18km i 7h marszu docieramy do Kianki. Mnie znów bolą piszczela (nie tylko od siniaków, ale również od butów) i czuję się tak, jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię. Marek idzie jeszcze coś zjeść, a ja marze tylko o tym, żeby zdjąć buty i usiąść na czymś miękkim. Mimo sporego zmęczenia oboje jesteśmy zachwyceni Słowackim Rajem. A najbardziej tym, że jest tam tyle szlaków, tyle możliwości i tyle atrakcji. Czas płynie tam bardzo szybko, bo ciągle coś się dzieje, a człowiek musi być mocno skoncentrowany. Planujemy wybrać się tam na kilka dni, by przejść jeszcze parę innych tras.
Post Długi górski weekend. Część 2 – rajski Słowacki Raj? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Marcowe Podhale część 3. Dzień na Słowacji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Pogoda znów nas nie rozpieszcza. Gór nie widać, panuje ogólna mglistość. Postanawiamy rozplanować nasz dzień przy pomocy Geocachingu i ustalamy trasę u naszych południowych sąsiadów.
Jedziemy w stronę Strednicy. Na przejściu granicznym w Jurgowie zaglądamy do sporej skrytki, która służy m.in. jako hotel dla wędrownych przedmiotów – monet, bugów i kretów. Znajdujemy ją bez większych problemów i dorzucamy kilka przedmiotów.
Hawrań z Muraniem: http://www.geocaching.com/geocache/GC4H1E2_hawran-z-muraniem?guid=72832dbf-e84f-47b3-8525-edc2bf257a97
Ruszamy do Strednicy, lecz nie jedziemy bezpośrednio na nasz ulubiony, widokowy parking przy wyciągach (teraz i tak widoków nie było), lecz kierujemy się w stronę Osturnej. Zaskakują nas w tym rejonie Słowacji wyjątkowo zimowe warunki. Wszystko pokrywa świeża warstwa śniegu, a droga do lód i koleiny. Zatrzymujemy Kiankę przy rozejściu szlaków, przed dość charakterystycznym „wysokim szlabanie”.
Nietypowy dość szlaban
Marek sprawdza stan drogi wiodącej do samej Osturnej. Po chwili woła mnie, że w poprzek drogi stoi samochód. Biegniemy pomóc słowackiej rodzince z dwójką dzieciaków wepchnąć auto pod górę. Nie jest to takie proste, gdyż sami okropnie ślizgamy się na lodowym asfalcie. Na szczęście nasze wysiłki się opłaciły i rodzinka mogła w spokoju odjechać. Wracamy do Kianki, żeby zabrać nasze graty i ruszamy w stronę szczytu o wdzięcznej nazwie Repisko, gdzie został umieszczony kesz. Trasa z pewnością jest widokowa i pozwala podziwiać Tatry Bielskie, jednak dziś ogarniają nas chmury i śnieg. Widoczność momentami spada tylko do kilku metrów, jednak my możemy zachwycać się szronem, który utworzył fantazyjne formy na drzewach i krzewach.
Słaba widoczność była
Docieramy na szczyt Repiska. W podpowiedzi dotyczącej kesza znajdowała się informacja, że przy jego podejmowaniu może być potrzebny „team work”. Zasadniczo chodziło o podniesienie kamiennego ciężaru, z którym Marek poradził sobie sam. Po zalogowaniu się, zaczęliśmy śnieżną wędrówkę do Kianki.
Repisko: http://www.geocaching.com/geocache/GC4ACJF_repisko-1259-m?guid=b7ac09d8-3413-48ab-a87b-9ded2840989d
Kiedy znajdujemy się przy samochodzie rozważamy, co dalej zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem. Ja czuję się jakoś średnio na siłach, więc decydujemy się na lekką objazdówkę. Ruszamy zatem do miejscowości Osturna, do której można również dojechać od polskiej strony, z Łapszanki.
Droga wiodąca do Osturnej musi być bardzo widokowa, gdyż pięknie wije się wśród wzgórz. Trochę się śmieje z samych siebie, że chcieliśmy się tu wybrać na rowerach. W obecnych warunkach bardziej potrzebne były łyżwy.
Zjeżdżamy do samej Osturnej, która oczarowała nas w każdym calu. Niestety, zabrakło słońca, które mogłyby rozświetlić przepiękne, malowane, spiskie chatki. Obiecujemy sobie, że musimy tu wrócić w lecie, gdy wszystko będzie przesycone zielenią, słońcem i barwami. Jednak znów potwierdza się prawidłowość, że dzięki Geocachingowi można odkryć wartościowe miejsca.
Urokliwe chatki
Kesza podejmujemy bez większych problemów. Jest największym ze wszystkich, z jakimi mieliśmy dotychczas do czynienia. Wrzucam do niego rowerową mapę okolic Szklarskiej Poręby. Tak, wiem, trochę nie ten region, ale może komuś się przyda.
Osturna: http://www.geocaching.com/geocache/GC1WM6X_osturna?guid=97ba0eb9-60df-4412-81e5-fa5ae40db672
Wyjeżdżamy z Osturnej i kierujemy się w stronę Polski. Zatrzymujemy się w pobliżu wzgórza z anteną, na które wchodzimy by popatrzeć na widoki. Znów żałujemy, że aura nie jest odrobinę bardziej sprzyjająca, ale przynajmniej nie leje się nam na głowy i coś jednak widać.
Cukier puder na wzgórzach
Droga wiodąca do Polski
Opuszczamy urokliwą Osturnę i kierujemy się przez Velką Frankową i Spisskie Hanusovce do Jezerska, by zobaczyć stok narciarski, który przynależy do kompleksu Bachledowa. Większość osób odwiedza kompleks od strony Zdiaru, gdzie jednak dojazd jest znacznie prostszy. Od drugiej strony, należy przejechać przez całe Jezersko. Wioska jest wyjątkowo urokliwa, lecz wiodąca przez nią droga bardzo wąska. Docieramy na stok. Mimo, że ferie się skończyły kręci się tam sporo osób. Trasy narciarskie z tej strony gór są bardziej strome niż te, od strony Zdiaru.
Jedziemy dalej. Naszym celem jest Magurskie Sedlo. Na przełęczy znów są bardziej zimowe warunki niż w dolinach. Szron tworzy fantazyjne rzeźby nawet na najmniejszych gałązkach. Idziemy na krótki spacer do kesza, którego znajdujemy bardzo szybko. Porywamy z niego amerykańskiego Travel Bug’a, który wędruje po świecie od 2003 roku.
Krzyż na Magurskim Sedlu
Fantazja mrozu
Magurskie Sedlo: http://www.geocaching.com/geocache/GC3WAAH_magurske-sedlo-949-m-n-m?guid=6ba7b4bd-779c-48d7-8a76-7851c56f1cfa
Wracamy powoli na kwaterę, robiąc po drodze małe zakupy w Zdiarze. Mamy nadzieję, że optymistyczne prognozy na sobotę sprawdzą się i będziemy mieć w końcu chwilę ładniejszej pogody!
Post Marcowe Podhale część 3. Dzień na Słowacji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Marcowe Podhale część 1. Białka oraz okolice Zalewu Czorsztyńskiego pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Poranek zaczynamy o 6:30. Szybkie ogarnianie, dopakowywanie ostatnich rzeczy i możemy wyruszać w drogę na południe. Wcześniej żegnamy się z moimi rodzicami, którzy zbierają się o tej porze do pracy. Wsiadamy do zapakowanej po dach Kianki i wyjeżdżamy z Kielc. Trasę do Jurgowa pokonujemy dość sprawnie. Po drodze atakuje nas deszcz, ale równocześnie świeci słońce. Tęczy niestety brak, jak i widoków na Tatry, co akurat wyjątkowo mnie smuci.
Do Jurgowa docieramy chwilę po 10. Wyrzucamy z samochodu tonę naszych gratów w tym dwa rowery rozłożone na części, jedną parę nart i butów narciarskich, dwa małe plecaki, jeden duży plecak, zapas jedzenia, jakieś Markowe narzędzia… generalnie sporo tego było.
Po umieszczenia naszych bagaży i rowerów na kwaterze, jemy drugie śniadanie (pierwsze skonsumowaliśmy w samochodzie, gdzieś przed Krakowem) i zastanawiamy się, co zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem, który jednak nie miał zamiaru rozpieszczać nas bajkową pogodą i widokami. Oczywiście z pomocą przyszedł nam Geocaching, który pozwolił nam zaplanować całkiem przyjemną wycieczkę.
Opuszczamy Jurgów i przez Czarną Górę kierujemy się do Trybszu, gdzie przy drewnianym, zabytkowym i wyjątkowo urokliwym kościółku zlokalizowany jest nasz pierwszy tego dnia keszyk. Szybkie poszukiwania i Marek wyciąga skrytkę.
Drewniany kościółek w Trybszu
Drewniany Kościół w Trybszu: http://www.geocaching.com/geocache/GC4K0W4_drewniany-kosciol-w-trybszu-wooden-church-trybsz
Żegnamy się z Trybszem i jedziemy do Przełomu Białki. Białka jako rzeka jest silnie związana z moim dzieciństwem. Od maleńkości praktycznie każde wakacje spędzałam z rodzicami na Podhalu i w Tatrach. Będąc naprawdę małą dziewczynką uwielbiałam taplać się w zimnych wodach Białki. Jednak moją ulubioną zabawą było wrzucanie kamyczków do rzeki i robienie „plum”. Wydawało mi się, że nad Przełomem Białki bywałam z rodzicami, jednak po pokazaniu im zdjęć stamtąd stwierdzili, że sami nigdy tam nie byli.
Tablica informacyjna przy jednym z parkingów
Pierwsza skrytka umieszczona została przy większej ze znajdujących się tu skał, czyli Obłazowej, obok jaskini. Mnie koordynaty wyprowadziły w pole, natomiast Marek sugerujący się podpowiedzią zawartą w opisie kesza, sprawnie go odnalazł.
Skała: http://www.geocaching.com/geocache/GC29YFW_skala-rock
Jaskinia w Obłazowej Skale
Obłazowa robi na nas naprawdę spore wrażenie, znajdują się na niej liczne drogi wspinaczkowe. O tym, że cieszą się sporym powodzeniem świadczy fakt, iż w miejscach chwytów widać dość wyraźnie ślady po magnezji.
Drogi wspinaczkowe
Warto dodać, że rejon Przełomu Białki jest bardzo popularny latem, gdy przybywają tu tłumy chętnych na piknik turystów. Dziś było tam pusto i cicho, a my mogliśmy się w pełnej samotności rozkoszować urokiem tego miejsca. Oczywiście brakowało słonka, które rozświetliłoby nieco wody Białki, jednak nawet przy kiepskich warunkach warto odwiedzić jej przełom.
Przełom Białki
Kolejny kesz zlokalizowany był kawałek dalej od Kramnicy, drugiej po tej stronie rzeki formacji skalnej. Tym razem to ja wypatrzyłam skrytkę, ale tylko dlatego, że zdradziło ją dość oczywiste maskowanie złożone z kamieni i patyków. Obłazowa i Kramnica należą do Dursztyńskich Skałek, które urozmaicają ten wyżynno – pagórkowaty region.
Skarb Janosika: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JQJN_skarb-janosika
Wpisywanie do logbooka
W drodze powrotnej do Kianki zdobywamy Obłazową, z której rozciąga się przyjemny widok, dziś nieco zakłócony przez chmury. Po pokonaniu dość stromego zejścia, utaplani po pachy w błocie wsiadamy do Kianki i ruszamy w dalszą drogę.
Pierwsze oznaki wiosny w Przełomie Białki
Naszym kolejnym celem są Lorencowe Skałki, które również wchodzą w skład pasemka Dursztyńskiego. Podjeżdżamy kawałek w ich stronę autem, lecz resztę drogi pokonujemy na piechotę. Błoto niestety jest wszędzie, ale możemy częściowo oczyścić nasze buty podczas przekraczania niewielkiej rzeczki. Same skałki to zasadniczo jedna, niezbyt okazała skałka, która jednak znacząco wybija się na tle pagórkowatego i usianego łąkami i polami krajobrazu. Oczywiście znów nie trafilibyśmy tam, gdyby nie umiejscowiona obok skrytka. Udaje mi się ją bardzo szybko odnaleźć, ponieważ koordynaty były wyjątkowo dokładne.
Lorencowe Skałki a zasadniczo skałka
Po zalogowaniu się do logbooka idziemy na krótki spacer po okolicy. Musi tu być pięknie na wiosnę i latem, jednak dziś również jest przyjemnie mimo braku słonka.
Lorencowe Skałki – Gęśle: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JA3H_lorencowe-skalki-gesle
Żegnamy się z Dursztyńskimi Skałkami i jedziemy w stronę Jeziora Czorsztyńskiego. Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Frydman, gdzie podejmujemy dwie skrytki. Pierwsza z nich ulokowana jest obok silnie zaniedbanego dworu. Sam budynek prezentuje naprawdę ciekawą architekturę, jednak brakuje pewnie funduszy na jego odrestaurowanie. Drugi keszyk znajduje się obok kościoła, gdzie według legendy zatrzymał się Jan III Sobieski, gdy wracał z Wiednia. Oczywiście jest to tylko legenda, gdyż podróżował przez zupełnie inny rejon Polski. Fakt, również górzysty.
Dwór we Frydmanie: http://www.geocaching.com/geocache/GC4K1GH_dwor-we-frydmanie-manor-house-in-frydman
Kościół św. Stanisława we Frydmanie: http://www.geocaching.com/geocache/GC4K1N8_kosciol-sw-stanislawa-we-frydmanie
Kolejnym przystankiem na naszej geocachingowej trasie była miejscowość Falsztyn, a dokładniej niewielki półwysep, na którym znajduje się Rezerwat Zielone Skałki. Mieliśmy tam również znaleźć kolejnego kesza, jednak ten zjedzony chyba został przez bardzo pracowite bobry. Po wyjątkowo zimnych poszukiwaniach (strasznie wiało i ciągnęło od wody), daliśmy sobie na wstrzymanie. Jednak polecam odwiedzenie tego miejsca, z racji pięknego widoku na Pieniny oraz na dwa zamki: w Niedzicy i Czorsztynie. Muszę tam koniecznie wrócić przy ładniejszej pogodzie, by porobić lepsze niż dzisiaj zdjęcia.
Widok z okolic Rezerwatu Zielone Skałki
Ponieważ byliśmy bardzo blisko zamku w Niedzicy, postanowiliśmy go odwiedzić. Oczywiście dodatkową motywacją był kesz, ale kto by sobie zaprzątał głowę tak drobnym szczegółem. Skrytkę było dość trudno podjąć z racji kręcących się tam ludzi, ale ostatecznie udało mi się nie wzbudzić chyba zbyt większych podejrzeń. Zamek w Niedzicy znów kojarzy mi się z moim dzieciństwem, a w szczególności legenda o Białej Damie. Zawsze uwielbiałam o niej słuchać i byłam bardzo przejęta, że kiedyś sama zobaczę ducha krążącego po zamkowych krużgankach.
Przebacz mi Brunhildo: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JNRB_przebacz-mi-brunhildo
Opuszczamy zamek w Nidzicy i zjeżdżamy do Sromowców, gdzie na Polanie Sosny został umiejscowiony kolejny keszyk. Szybko, sprawnie i na temat, czyli poszukiwania nie trwały nawet sekundy, gdyż idąc za koordynatami Garmina, już z daleka widziałam miejsce ukrycia kesza.
Polana Sosny: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JW6V_polana-sosny
Kolejna w tym rejonie skrytka umieszczona była tuż przed granicą. Typowy magnetyk, który Marek wypatrzył jeszcze z samochodu.
Dwa kroki na Słowację: http://www.geocaching.com/geocache/GC4JNTB_dwa-kroki-na-slowacje
Zajeżdżamy na chwilę na Słowację, po jakieś drobne zakupy. Marek upiera się by kupić alkohol o wdzięcznej nazwie Tatra Ladoviec (72%) i wściekło niebieskim kolorze. Po późniejszej degustacji ja stwierdzam, że to absolutnie nie dla mnie. Nie dość, że wali spirytusem, to jeszcze smakuje trochę jak jakiś syrop lub płyn do płukania ust.
Opuszczamy Słowację i znów jesteśmy w Polsce. W drodze do Jurgowa zajeżdżamy jeszcze do miejscowości Kacwin, gdzie umiejscowiono dwie skrytki. Jedna, tuż obok mostu. Kesza szybko odnajdujemy, lecz po drugiego już nie idziemu, gdyż ogólnie panujące warunki nas do tego zniechęcają.
Wodospad Kacwin: http://www.geocaching.com/geocache/GC3KCYV_wodospad-kacwin
Wracamy powoli do Jurgowa. Jedziemy do niego przez miejscowość Łapszanka, gdzie na szczycie niewielkiego wzgórza znajduje się urokliwa kapliczka. Normalnie rozciąga się stamtąd rewelacyjny wprost widok na Tatry Wysokie i Bielskie, jednak tego dnia wszystko zakrywają gęste i szare chmury. Bywaliśmy w tym miejscu nie raz, lecz dopiero dziś podjęliśmy znajdującego się tam kesza (wcześniej po prostu nie mieliśmy zielonego pojęcia o geocachingu i jakichkolwiek poszukiwaniach skrytek).
Kapliczka z panoramą Tatr: http://www.geocaching.com/geocache/GC2BDBT_kapliczka-z-panorama-tatr
W okolicy robimy też niewielkie rozpoznanie terenu, związane z naszymi rowerowymi planami. Mnie przeraża długość podjazdu, jaki będzie na nas czekał, ale z drugiej strony Marek ma ze sobą swój downhillowy rower, który na podjazdach nie rozwija zbyt wielkich prędkości. Zatem nie zostawi mnie zbyt szybko daleko z tyłu. Z tą jakże radosną myślą zjeżdżamy do Jurgowa.
Wieczór spędzamy na planowaniu dnia następnego oraz gotowaniu wykwintnej obiadokolacji składającej się z włoskiego makaronu i sosu pomidorowego z serem ricotta (lubię tematyczne tygodnie w Lidlu!).
Zasadniczo nasz pierwszy dzień na Podhalu w 2014 roku uważamy oboje za bardzo udany
Post Marcowe Podhale część 1. Białka oraz okolice Zalewu Czorsztyńskiego pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Sylwestrowo – noworoczne Beskidy. Część 9 – Klimczok, Szyndzielnia i pożegnanie z górami pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Niestety musimy już pożegnać gościnny Koniaków. Generalnie cały pobyt w tej beskidzkiej miejscowości był bardzo udany. A nasza kwatera jest godna polecenia, także jakby ktoś poszukiwał noclegu w tych okolicach, to służę pomocą.
Wstajemy dość wcześnie (jak na to, że do tej pory wstawaliśmy między 9 a 10) i pakujemy nasz cały dobytek, a trochę tego jest. Żegnamy się z naszym gospodarzem i ruszamy na ostatni podczas tego wyjazdu trekking. Pogoda jest jak marzenie, więc tym bardziej chcemy wykorzystać tych kilka godzin, jakie zostały nam w górach.
Widokowo
Kierujemy się w stronę Szczyrku. Mijamy senne miejscowości, które ożywają jedynie w okolicach kościołów. Widoki są piękne i aż nie chce się wracać do domu. Docieramy do samego Szczyrku, zwanego niegdyś zimową stolicą Polski. Cóż po zimie w sumie nie ma ani śladu i tak naprawdę czujemy się, jakby był początek wiosny.
Zostawiamy Kiankę w okolicy Świniorki. Idziemy najpierw zielonym szlakiem, z którego odbijamy w stronę Chaty Wuja Toma. Z polany powyżej Chaty rozciąga się piękny i klimatyczny widok na Skrzczne. Wchodzimy na czerwony szlak, którym wspinamy się w stronę Klimczoka. Ścieżka nas trochę irytuje, gdyż poprowadzona jest kompletnie na wprost, co w lejącym się z nieba „ukropie” sprawia, iż pot ciurkiem płynie nam po plecach. Temperatura panująca tego dnia w górach oscylowała między 10 a 15 stopni. Zima???
Polana nad Chatą Wuja Toma
Po pewnym czasie nasz szlak zaczyna trawersować, a naszym oczom ukazują się Tatry. Mimo znacznej odległości, jaka nas od nich dzieli, widać je całkiem dobrze. Wygrzewamy się chwilę na słonku. Po tym krótkim odpoczynku docieramy na Klimczok. Na jego stoku leżą resztki śniegu, a po okolicy kręci się trochę turystów.
Odpoczynek
Na samym szczycie Klimczona odszukujemy kesza, który jest dość mocno ubłocony, więc w efekcie jestem ubabrana po łokcie.
http://www.geocaching.com/geocache/GC4KJD2_klimczok
Idziemy w stronę Szyndzielni. Na czerwonym szlaku jest wyjątkowo tłoczno. Ale w sumie nie ma się co dziwić, pogoda zachęca do górskich spacerów. Jedynym problemem, jaki spotykamy na szlaku, jest dość spore oblodzenie i musimy cały czas uważać, by nie zaliczyć padu płaskiego.
Powyżej schroniska na Szyndzielni ulokowany jest kolejny na naszej trasie kesz. Poszukiwania idą nam topornie, ale dopiero po przeczytaniu podpowiedzi, wiemy, gdzie tak naprawdę mamy szukać.
Martwa natura z keszem, wizja Marka
http://www.geocaching.com/geocache/GC4Q7W5_szyndzielnia
Opuszczamy Szyndzielnię i drogą na skróty, przez stromy, ośnieżony stok do następnego kesza. Offroad pozwala nam zaoszczędzić trochę czasu, a skrytkę znajdujemy tym razem bez najmniejszego problemu.
http://www.geocaching.com/geocache/GC4KJ88_zrodlo-bialej
Wracamy zielonym szlakiem w okolice Klimczoka. Przy schronisku kręci się tłum ludzi, a w samym budynku jest istny armagedon. Pijemy herbatkę i chwilę przyglądamy się temu, co wokół nas się dzieje.
Jesień? Wiosna?
Idziemy jeszcze do jednej skrytki, położonej przy Magurze. Niestety leży tam sporo śniegu i pomimo dość szczegółowych poszukiwań, nie udaje nam się jej odnaleźć.
http://www.geocaching.com/geocache/GC4214P_magura-eswu
Opuszczamy powoli góry, schodząc do Kianki zielonym szlakiem. Droga jest wyjątkowo szeroka i jeszcze bardziej błotnista. Po dotarciu do auta, ruszamy w stronę Warszawy.
Mieliśmy w planach, by jeszcze zajechać po drodze do Kozubnika, lecz robi się coraz później , a chcemy dotrzeć do domu o jakiejś ludzkiej porze.
I tak oto zakończył się nasz sylwestrowo – noworoczno – geocachingowy, wiosenny wypad. Zasadniczo, mimo iż nie pojeździliśmy na nartach, to spędziliśmy czas aktywnie, odkrywając nowe miejsca w Beskidach. Oprócz tego kompletnie wkręciliśmy się w geocaching, który stanie się naszym stałym dodatkiem do podróży i wycieczek.
Post Sylwestrowo – noworoczne Beskidy. Część 9 – Klimczok, Szyndzielnia i pożegnanie z górami pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Sylwestrowo – Noworoczne Beskidy. Część 6 – na Słowacji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Przejdźmy jednak do relacji. Tego drugiego dnia 2014 roku Markowi zachciało się nart. Jak to z zachciankami bywa, czasami wcale nie jest tak łatwo je zrealizować. Jednak Marek był zawzięty, za pomocą googla sprawdził, gdzie w „najbliższej” okolicy działa jakiś w miarę sensowny stok narciarski i z samego rana byliśmy w drodze do położonych na Słowacji Vrutek, a dokładniej do kompleksu narciarskiego Martinky (http://www.martinky.com/). Przezornie jednak ściągamy na Garmina trochę keszy w tamtej okolicy, głównie przez wzgląd na mnie. Generalnie podczas tego wypadu w góry miałam odświeżyć sobie moją umiejętność jazdy na nartach. A nie miałam ich na nogach od naprawdę niepamiętnych czasów, gdy w Białce Tatrzańskiej były same orczyki. Także, jak łatwo zauważyć, było to dawno. Niestety warunki, a raczej ich brak sprawiły, że nie miałam sposobności poćwiczenia narciarskiego slalomu, a nie chciałam swoich pierwszych zjazdów uskuteczniać na pełnym muld lub lodu stoku.
Kiedy wyjeżdżamy z Koniakowa pogoda jest naprawdę ładna. Świeci słońce, na niebie jest kilka pojedynczych chmur, więc zapowiada się ładny dzień. Jednak im bardziej zagłębiamy się w Słowację, tym robi się ciemniej, bardziej pochmurno i jakoś tak przygnębiająco. Ja generalnie Słowację uwielbiam przez wzgląd na ukształtowanie terenu (same góry). Jednak trzeba przyznać, że nasi południowi sąsiedzi mają wyjątkowy dar do tworzenia naprawdę przytłaczających i odpychających miasta. Piękne, górskie krajobrazy oszpecone są przez jakieś obrzydliwe fabryki, opuszczone budynki czy inne architektoniczne straszydła. Oczywiście są pewne wyjątki, jak choćby Stary i Nowy Smokowiec, ale reszta słowackich miast i miasteczek potrafi naprawde zdołować. Co więcej, jadąc ze Żiliny do Vrutek, jesteśmy osaczeni lasem bilbordów reklamowych. Jeśli narzekamy na to, że w Polsce jest ich za dużo, to polecam zajrzeć do naszych południowych sąsiadów, by przekonać się, jak to u nich wygląda. Generalnie przez ileś kilometrów widzimy tylko i wyłącznie reklamy i to ciągle te same.
Po drodze na stok narciarski zatrzymujemy się przed samymi Vrutkami, na stacji benzynowej. Naszym celem nie jest zatankowanie, a odwiedzenie stojącego po drugiej stronie szosy działa. Znajduje się w nim jeden z bardziej popularnych w tym rejonie keszy. Patrząc po ilości wpisów, można stwierdzić, że panuje tu wyjątkowy, geocachingowy ruch. Po obszukaniu i obmacaniu działa udaje nam się odnaleźć sprytnie zrobioną skrytkę, stanowiącą integralną część tankietki. Rozumiemy dzięki temu, czemu kesz ten miały tyle pochlebnych opinii.
Działo
http://www.geocaching.com/geocache/GC1M8DQ_bitka-o-strecniansku-tiesnavu (polecam przeczytać opis, jest też wersja po angielsku)
Docieramy do Vrutek, gdzie z głównej szosy odbijamy na Stredisko Martinky. Jedziemy drogą wiodącą między domkami jednorodzinnymi. W pewnym momencie dojeżdżamy do budki i szlabanu. Przed nami stoi kolejka samochodów, z których kolejno wysiadają kierowcy i pokazują coś gościowi, stojącemu przy budce. Dopiero po paru chwilach dociera do nas, że aby dojechać do Strediska Martinky należy posiadać łańcuchy i to właśnie je pokazywali kierowcy. Co z tego, że wokół nie ma ani grama śniegu. Nie możemy nawet podjechać pod stok narciarski, żeby go chociaż zobaczyć. Marek jest wściekły. Ja usiłuję coś wymyślić, ale wzija targania na górę jego całego sprzętu narciarskiego jakoś mnie nie przekonuje. Odpalamy zatem Garmina i patrzymy, gdzie możemy znaleźć i zobaczyć coś ciekawego.
Przejeżdżamy do miejscowości Martin. Tam kierujemy się do miejsca, gdzie znajduje się stara kolej linowa Martinky. Rejon ten był kiedyś mocno turystyczny, teraz straszą tam opuszczone hotele oraz sama lanovka, po której został budynek oraz przęsła i wycinka w lesie. Zostawiamy Kiankę pod budynkiem lanovky i udajemy sie w góry. Najpierw pełną zakrętów, szeroką drogą dochodzimy do Delo na Martinkach http://www.geocaching.com/geocache/GC3H5CE_delo-na-martinkach, gdzie znajduje się kolejne tego dnia działo. Na nasze nieszczęście kręci się w tym miejscu sporo Słowaków, którzy utrudniają nam poszukiwania ulokowanego w tym miejscu kesza. Markowi w końcu się udaje wygrzebać skrytkę i mogę szybko wpisać się do logbooka. Później znów mamy nalot turystów, akurat wtedy, gdy Marek próbuje odłożyć skrytkę na miejsce. Początkowo chcieliśmy iść dalej w góry, bo zdobyć Velką Lukę, niestety pogoda zrobiła się na tyle paskudna (silny wiatr i gruba warstwa chmur przykrywająca szczyty), że postanowiliśym zrezygnować z tego pomysłu.
W górach
Kolejne działo
Szlaki
Schodzimy skrótem do lanovky, przy której również miał znajdować się kesz http://www.geocaching.com/geocache/GC1YXNA_lanovka-na-martinky. Podane koordynaty nijak nie chcą nas doprowadzić do skrytki. W końcu, gramoląc się po śliskim zboczu, przez przypadek na nią trafiam. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie moje chwilowe szczęście, to pewnie nadal byśmy się tam kręcili.
Po wpisaniu się do logbooka, postanowiliśmy zwiedzić budynek opuszczonej kolejki. Jest to kolejna stara lanovka jaką mamy okazję zobaczyć na Słowacji. Pierwszą była dawna kolej na Łomnicę. Relację stamtąd możecie przeczytać tu -> Podhalańsko spiski długi weekend
W budynku opuszczonej lanovky
Dzieło klasy zerowej
Tu się kiedyś wsiadało
Opuszczamy lanovkę i idziemy do ostatniego w tym rejonie kesza. Odnajduje go Marek, gdyż mnie dopada jakaś życiowa słabość i nie mam siły oraz motywacji by podejść na niezbyt stromy pagórek. http://www.geocaching.com/geocache/GC3MV2X_poklad-v-horach-1-treasure-in-the-mountains-1
Opuszczamy ten niegdyś turystyczny region i po drodze do Martina zgarniamy jeszcze jednego, leśnego kesza. http://www.geocaching.com/geocache/GC2QV95_strane-jedloviny Mamy w planach znaleźć jeszcze jeden kesz, położony obok straży pożarnej, jednak poszukiwania idą nam dość marnie i mało efektywnie.
Wpisywanie do logbooka in progress
W Martinie robimy zakupy w supermarkecie i jedziemy do Vrutek. Po drodze podejmujemy dwie próby znalezienia keszy, jednak pomysłowość Słowaków nas przerasta. We Vrutkach lądujemy, gdy jest już ciemno. Pierwsze dwa kesze to kompletne fiasko. Zaczynam się powoli frustrować i kłócić, no bo nagle przestało nam cokolwiek wychodzić. Później trafiamy jednak na serię rowerowych keszy, a dokładniej trasę mająca ok. 100km i mnóstwo keszy, które zostały tak umiejscowione, by nie trzeba było porzucać roweru na zbyt długo. We Vrutkach znajdujemy trzy skrytki z tej trasy: http://www.geocaching.com/geocache/GC2Z162_tcpt-1-start, http://www.geocaching.com/geocache/GC2ZBV8_tcpt-2, http://www.geocaching.com/geocache/GC2ZBVD_tcpt-3
Po poszukiwaniach jemy obiad w hotelowej restauracji. Tradycyjnie raczymy się wyprażanym serem. Po posiłku porzucamy Vrutky i kierujemy się w stronę Polski. Tym razem jedziemy nieco na skróty, przez urokliwie położoną Oscadnicę, obok której na Wielkiej Raczy zlokalizowany jest kompleks narciarski. W samej miejscowości udaje nam się odnaleźć ostatniego tego dnia kesza. http://www.geocaching.com/geocache/GC2WTYD_trojicka-lurdska-jaskyna Porzucamy myśl o poszukiwaniu innych skrytek, gdyż panuje tak lodowata temperatura, iż wszystko zaczyna nam odmarzać.
Do Koniakowa docieramy późnym wieczorem. Generalnie trochę jesteśmy źli, że wypaliliśmy benzynę głównie po to, by pokręcić się po mało urokliwych Vrutkach, do których nie zajrzymy zbyt prędko w celach stricte turystycznych lub geocachingowych. Ale tak to bywa, gdy zima jest tylko w teorii, ale już nie w praktyce.
Post Sylwestrowo – Noworoczne Beskidy. Część 6 – na Słowacji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Sylwestrowo – noworoczne Beskidy. Część 5 – wyzwania na Nowy Rok pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Powolnie, bo powolnie zaczynamy zbierać się w sobie i ustalamy, że spróbujemy naszego szczęścia z szukaniem keszy w naszej najbliższej okolicy. Na początek obraliśmy sobie dwa cele położone blisko Pietraszonki. Pakujemy się zatem w Kiankę i wąskimi, krętymi drogami docieramy do naszego celu. Kto nie był w Pietraszonce musi koniecznie to nadrobić. Wieś, a zasadniczo w sumie część Istenbnej, usytuowana jest na grzbiecie pasma, z którego rozciągają się naprawdę przyjemne widoki. Porzucamy Kiankę w miejscu, gdzie kończy się asfalt i z pomocą Garmina idziemy w stronę pierwszego kesza.
Marek, zdobywca ambony
Kesz „Na szczytach Trójwsi (1) Gańczorka 909npm” http://www.geocaching.com/geocache/GC4DC74_na-szczytach-trojwsi-1-ganczorka-909npm doprowadza nas pod ciekawe formacje skalne, o których znów nie mielibyśmy zielonego pojęcia, gdyby nie Geocaching. Nie wiedzie w tym rejonie żaden szlak, co odrobinę dziwi, bo miejsce ma sporo turystycznych walorów. W osuwającym się spod stóp śniegu docieramy pod same skały. Poszukiwania kesza idą nam odrobinę topornie, ale ostatecznie Marek wygrzebuje skrytkę z czarnej dziury (dosłowanie i w przenośni). W skrytce czeka na nas nasz nowy towarzysz podróży, czyli Travell Bug o imieniu Travelling Fish. Jak później wyczytamy, pochodzi z Holandii i jej zadaniem jest powrócić do swej ojczyzny. Porywamy ją ze sobą i wyruszamy w dalszą drogę.
Przy skałach
Wychodzimy na sam szczyt Gańczorki, skąd później, małym, śliskim i pełnym połamanych drzew offroadem schodzimy do kolejnego kesza jakim jest Źródło Olzy http://www.geocaching.com/geocache/GC3901Y_zrodlo-rzeki-olzy. Miejsce to jest ładnie ogarnięte – są tablice informacyjne, ławeczki itd., ale znów, nie ma tu doprowadzonego oficjalnego szlaku. Jest oczywiście szeroka droga, która bardziej przypomina te do zwózki drewna, ale wiadomo, jak ktoś chce, to tu dotrze. Kesz znajdujemy bez większych problemów. No pominę fakt, że się z lekka upieprzyłam, ale nikt mi w jasnych ciuchach nie kazał chadzać.
Na Gańczorce
Wracamy do Pietraszonki po Kiankę i jedziemy w stronę Żywca, gdzie planowaliśmy również odnaleźć kilka keszy. Ponieważ i tak zaraz się miało ściemnić, więc opcja plątania się po oświetlonym mieście bardziej do nas przemawiała.
Po drodze znajdujemy jeszcze dwa kesze typu drive in. No jeden może średnio wpisywał się w to założenie, ale gdyby Kianka była terenówką, to by dała radę. Czumowa Grapa http://www.geocaching.com/geocache/GC4QZ1D_czumowa-grapa-abb, bo o niej mowa, to świetne miejsce na podziwianie beskidzkich widoczków. Co ważne, widać stąd doskonale nie tak dawno zbudowany wiadukt na trasie do polsko – słowackiego przejścia granicznego.
Kolejny kesz odnajdujemy przed samym wjazdem do Milówki. Jest to skrytka typu micro, zrobiona z opakowania po filmie do aparatu. Szybko, prosto i na temat.
Jedziemy do Żywca. Porzucamy Kiankę w centrum, a sami udajemy się na keszowanie. Początkowo idzie nam jak po grudzie, gdyż trafiamy na dość podchwytliwe miejsce. Kiedy jednak rozgryzamy o co chodzi w podpowiedzi umieszczonej w opisie skrytki okazuje się, że ta po prostu zniknęła, wyparowała, zapadła się pod ziemię. Kontaktowałam się później z właścicielem skrytki, że chyba gdzieś wyparowała i miał sprawdzić, co się z nią stało.
Nasze kolejne cele to Zamek w Żywcu (pięknie oświetlony w nocy) http://www.geocaching.com/geocache/GC41B1K_nowy-zamek-w-zywcu oraz Kościół św. Marka http://www.geocaching.com/geocache/GC46JKP_kosciol-sw-marka. Tam udaje nam się odnaleźć skrytki bez najmniejszego problemu.
Wpisywanie do Logbooka w okolicy żywieckiego zamku
Kolejny kesz w Żywcu doprowadza nas do ciekawego miejsca, jakim jest Źródełko św. Wita http://www.geocaching.com/geocache/GC438Q1_zrodelko-sw-wita. Wiedzie tam przyjemna ścieżka wzdłuż rzeki. Później należy wspiąć się leśnym zboczem, co po ciemku może dostarczyć sporo emocji. Polecam spacer w tamtym rejonie zarówno w dzień, jak i w nocy. Generalnie bardzo przyjemne miejsce.
Naszymi ostatnimi, geocachingowymi celami były kesze przy dwóch cmentarzach – Żydowskim (http://www.geocaching.com/geocache/GC46JMV_cmentarze-zywca-1) oraz Żołnierzy Radzieckich (http://www.geocaching.com/geocache/GC43D4Z_czerwona-gwiazda). Oba odnajdujemy bez problemu.
Przemarznięci kończymy pierwszy dzień roku w lokalnej karczmie, która pierwszego stycznia jest dość mocno oblegana. My jednak cieszymy się z tego, że możemy się zagrzać w jej wnętrzu oraz zjeść smaczną obiadokolację.
Podsumowując, pierwszy dzień roku spędziliśmy aktywnie, z keszowymi sukcesami na koncie.
Post Sylwestrowo – noworoczne Beskidy. Część 5 – wyzwania na Nowy Rok pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Sylwestrowo – noworoczne Beskidy. Część 3 – jeden dzień, trzy kraje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Na dobry początek, odwiedzamy Ochodzitą, by w spokoju bezwietrznych warunków, porobić zdjęcia na szczycie. Co więcej, znajduje się tam jedna ze skrytek, więc przy okazji połączyliśmy przyjemne z pożytecznym.
Słoneczny, wiosenny, choć zimowy widok z Ochodzitej
ruda wypełniająca Logbook
Marka relaks na Ochodzitej
Nostalgicznie na Ochodzitej
Po chwili relaksu na Ochodzitej, ruszamy w stronę Jaworzynki. Najpierw zatrzymujemy się przy keszu Wawrzaczów Groń http://www.geocaching.com/geocache/GC3X67B_wawrzaczow-gron , skąd mamy piękny widok na okolicę.
Wypełniając w skupieniu Logbook…
BBK – Bardzo Brudna Kianka
Następnie udajemy się do centrum Jaworzynki, gdzie przy rondzie poniżej kościoła parkujemy Kiankę i wyruszamy na szlak w stronę Trójstyku zwanego również Trzycatkiem/ Trojmezi. Jest to miejsce styku trzech granic: polskiej, czeskiej i słowackiej. Znajdują się tam symboliczne obeliski z godłem każdego z tych krajów. Tam również ulokowany jest kolejny kesz na naszej geocachingowej trasie. Z pewnością parę osób mogło się zdziwić, gdy Marek dyskutował z mostem… pod którym wpisywałam się do logbooka. Ponieważ kręciło się tam dość sporo ludzi, gdyż miejsce to cieszy się sporą popularnością, w szczególności podczas bezśnieżnej zimy, musieliśmy uważać, by nie spalić miejsca ukrycia kesza.
W skrytce na Trzycatku spotkaliśmy pierwszego Travel Buga. Czym jest wędrujący robal? Otóż jest to przedmiot (dowolny, byleby nie za duży), do którego dołączona jest plakietka z kodem. Kod, po wpisaniu na portalu geocaching.com, przenosi nas na stronę, gdzie możemy dowiedzieć się, jakie zadanie ma Travel Bug. Może to być np. podróż dookoła świata, dotarcie do konkretnego kraju czy odwiedzenie jak największej ilości miejsc i pokonanie jak największego dystansu. Oczywiście robaczki mogą tego dokonać dzięki Geocacherom, którzy będą ich przenosić do kolejnych skrytek, rozrzuconych po całym świecie. Jak się później okaże nasz TB zowie się Gormit i uczestniczy w wyścigu, w którym musi zalogować się w jak największej ilości keszy i pokonać jak największy dystans.
Robaczek
Opuszczamy Trzycatek i podchodzimy do Jablunkovskich Szańców, gdzie znajduje się kolejny kesz – Valy http://www.geocaching.com/geocache/GC1PRA2_valy . Skrytkę znajdujemy bez większych komplikacji. Dzięki słońcu, temperatura robi się iście wiosenna i czujemy się jakby był marzec albo kwiecień, a nie końcówka grudnia.
Opuszczamy Valy i schodzimy z powrotem do Trzycatka i teoretycznie drogą wzdłuż granicy, idziemy w stronę naszych kolejnych, geocachingowych celów. Teoretycznie mieliśmy iść żółtym szlakiem, jednak w praktyce obraliśmy niewłaściwą drogę. Jednak zbytnio się tym nie przejęliśmy, ponieważ widoki był cudowne, a to że później musieliśmy przedzierać się przez krzaki, było tylko niewielką niedogodnością. Znów się śmieję, że nawet z gpsem mylimy ścieżki.
Na w teorii niewłaściwej ścieżce, ale patrząc na to zdjęcie, stwierdzam, że znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu i o własciwej porze!
Będąc już na odpowiedniej drodze i szlaku, dotarliśmy do Hrcavy – malowniczo położonej miejscowości, która reklamuje się, że ma swoje własne, Hrcavskie Piwo. Niestety nie mamy czasu, by go skosztować. Postanowimy zostawić sobie tę przyjemność na okres letni, kiedy planujemy przybyć w ten rejon z rowerami.
Widok w stronę Polski
To, co bardzo lubię u Czechów i Słowaków. Świetnie wyznaczone szlaki, dobrze opisane, bez podawania czasu przejścia, a z podaniem dystansu. Jasno, prosto i na temat!
Asfaltową drogą docieramy do granicy z Polską, skąd można w linii prostej powędrować do Jaworzynki. My jednak nie zamierzamy jeszcze wracać i wzdłuż pasa granicznego idziemy dalej. Wraz z żółtym szlakiem, odbijamy bardziej w głąb Czech i docieramy na Komorovsky Grun, gdzie znajduje się nasz kolejny, geocachingowy cel.
Zmieniająca się pogoda
http://www.geocaching.com/geocache/GC2JPTJ_beskydmountains-komorovsky-grun-732-m Początkowo poszukiwania idą nam trochę kiepsko, bo kręcimy się pod niewłaściwym drzewem. Ostatecznie udaje nam się namierzyć kesza. Pogoda niestety postanowiła przestać nas rozpieszczać i słońce skryło się pod gęstą warstwą chmur. Temperatura też od razu spadła, więc próba posiedzenia w jednym miejscu i pokontemplowania widoków, kończy się zanim na dobre się zaczęła.
Geocoin
Ruszamy w dalszą drogę, by wspiąć się na szczyt Girovej, na której ma znajdować się następna skrytka. http://www.geocaching.com/geocache/GC3HYK6_girova-na-vrcholu Przysparza nam ona sporo kłopotów i frustracji, sprawiając, że przeczesujemy wszystkie drzewa, jakie znajdują się w promieniu kilku metrów od punktu wyznaczonego przez gpsa. Kesz w końcu zostaje dostrzeżony przez Marka. Nie wpadliśmy na to, że skrytkę można zrobić ze starego termosu i zawiesić go pod jedną z rozłożystych, sosnowych gałęzi. Cóż, widać musimy się jeszcze sporo nauczyć, jeśli chodzi o Geocaching.
Opuszczamy szczyt Girovej, z której pod wieczór widać nawet Małą Fatrę. Niestety brak statywu sprawia, że nie możemy zrobić dobrych zdjęć. Schodzimy do Chaty Girova, przy której odbijamy w prawo i kierujemy się nieoznakowaną ścieżką do ostatniego na dziś kesza – Certuv Mlyn. http://www.geocaching.com/geocache/GC13C7J_girova-certuv-mlyn Bardzo żałowaliśmy, że nie udało nam się tam dotrzeć za widoku, gdyż miejsce okazało się być sporej wielkości kompleksem skalnym. Gorzej, że w tym labiryncie mieliśmy odnaleźć skrytkę. Po długich i niezbyt bezpiecznych poszukiwaniach (stromo, ślisko i ciemno), dajemy za wygraną. Jak się później okaże, Marek dobrze kombinował, że skrytka znajduje się w jednej z jaskiń, jednak z powodu mało sprzyjających warunków, wycofał się z dalszych prób wchodzenia do niej.
Krótki dzień grudniowy sprawił, że o godzinie 16 jest ciemno, jak w nocy. Przy świetle czołówki wracamy powoli do Jaworzynki. Idzie nam się całkiem przyjemnie, głównie dlatego, że teren po którym się poruszamy, nie jest zbyt trudny.
Kiedy docieramy do Jaworzynki okazuje się, że na parkingu obok ronda pozostała już tylko Kianka. Porywamy ją ze sobą i wracamy do Koniakowa. Tego dnia przemierzyliśmy ponad 17km, częściowo po szlakach, częściowo poza nimi. Było intensywnie, z przygodami ale na pewno nie nudno
Post Sylwestrowo – noworoczne Beskidy. Część 3 – jeden dzień, trzy kraje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>