Post Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie – wspomnienia z 1984 r. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
18 maja 1978 r. Międzynarodowy Komitet Olimpijski podczas posiedzenia w Atenach zdecydował, że XIV Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbędą się w Jugosławii, a dokładniej w Sarajewie. W ten sposób po raz pierwszy państwo komunistyczne stanęło przed szansą zorganizowania zimowych igrzysk. Oczywiście dla Sarajewa była to ogromna szansa, by nie tylko wypromować się w świecie, ale także rozwinąć. Bo generalnie cała infrastruktura, jaka miała służyć rozgrywanym konkurencjom sportowym, musiała tam powstać praktycznie od zera. Warto dodać, że w tym czasie sytuacja gospodarcza Jugosławii nie była zbyt dobra. Szalejąca inflacja i zagraniczne długi nie wróżyły zbyt dobrze olimpijskim inwestycjom. Jednak co ciekawe, wszystkie obiekty zostały zbudowane i oddane do użytku przed czasem. A co m.in. zbudowano w tym czasie? Na przykład tor bobslejowy na stokach góry Trebević, halę Zetra, skocznie na Igmanie czy zupełnie nową infrastrukturę narciarską na stokach Jahoriny i Bjelasnicy. Również stadion Koćevo doczekał się w tym czasie modernizacji, gdyż miała się tam odbyć ceremonia otwarcia. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie rozpoczęły się 8 lutego 1984 i trwały do 19 lutego. Zawodnicy z 49 państw uczestniczyli w 39 konkurencjach w 10 różnych dyscyplinach. Klasyfikację medalową wygrało NRD, na drugim miejscu znalazło się ZSRR, a na trzecim USA.
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie chyba najczęściej kojarzone są z górą Trebević oraz znajdującym się tam torem bobslejowym. Jego betonowa konstrukcja niczym wąż wije się po zalesionym zboczu. Niestety praktycznie od 1984 r. popada w ruinę. Oczywiście dość mocno przyczyniła się do tego wojna oraz oblężenie Sarajewa, które prowadzone było m.in. ze stoków Trebevića. Ten sam los spotkał kolej linową łączącą centrum miasta z punktem widokowym Vidokovac. Jednak Trebevićka žičara jest odbudowywana i jej otwarcie planowane jest na wiosnę 2018 r. Trebević i znajdjący się tam tor bobslejowy odwiedzić warto z kilku względów. Przede wszystkim góra ta oferuje fenomenalne widoki. Z okolic przyszłej, górnej stacji kolejki gondolowej podziwiać można wspaniałą panoramę Sarajewa i okolic. Warto również zdobyć sam szczyt, na który prowadzi kilka wariantów szlaków. Odpocząć można m.in. na Brusie (terenie piknikowo-reakreacyjnym) czy w hotelu i restauracji Pino Nature. Osoby aktywne mogą nie tylko chodzić po górach, ale także zjeżdżać na rowerze po trasach DH. Ciekawą propozycją jest także Sunnyland, gdzie oprócz restauracji znajduje się również tor saneczkowy.
Tego budynku już nie ma, gdyż w jego miejscu powstała górna stacja nowej kolejki gondolowej na Trebević.
Ten mający 2067 m n.p.m. szczyt wznosi się nad Babin do, na południowy zachód od Sarajewa. Podczas Olimpiady gościł konkurencje w narciarstwie alpejskim mężczyzn. Na górze tej poczyniono przed tym sportowym wydarzeniem sporo inwestycji. Przede wszystkim powstała kolejka linowa łacząca Babin do ze szczytem, a u podnóża stoków powstały hotele. Zbudowano także drogę przebiegającą od Hadžići przez płaskowyż obok Igmana, łączącą Sarajewo z Malo Polje, Veliko Polje i Babin Do. Niestety infrastruktura stworzona z myślą o Olimpiadzie została dość mocno zniszczona w trakcie wojny 1992-95. Kolej biegnąca z Babin do na sam wierzchołek góry nigdy nie została odbudowana. Obecnie można się tam dostać zimą, jadąc dwoma wyciągami krzesełkowymi. Z racji tego, że Bjelasnica jest popularnym ośrodkiem narciarskim z roku na rok coraz bardziej się rozwija i stwarza coraz więcej możliwości dla narciarzy i snowboardzistów. Również Babin do dość mocno się zabudowało i rozbudowało.
Bliskim sąsiadem Bjelasnicy jest Igman, znany także pod nazwą Malo Polje. Na początku lat 80. zbudowano tu z myślą o Olimpiadzie dwie skocznie narciarskie: jedna o punkcie K 112 m, zaś druga o punkcie K 90 m, a także wyciąg krzesełkowy. Same skocznie są obecnie w bardzo złym stanie i nie nadają się zbytnio do użytku. Chodzą jednak słuchy, że ZOI’84, czyli spółka, do której należy Bjelasnica, Igman czy stadion Zetra, planuje ich modernizację. Jeśli o wyciąg krzesełkowy chodzi, to cały czas działa i służy narciarzom i snowboardzistom, gdyż na Igmanie znajduje się także typowy stok narciarski.
Tuż obok Igmana rozciąga się spory płaskowyż zwany Veliko Polje. Latem to popularny cel piknikowy i spacerowy, zaś zimą teren chętnie odwiedzany przez narciarzy biegowych. Bo w trakcie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie odbywały się tu konkurencje w biatlonie oraz narciarstwie biegowym (również w tym należącym do kombinacji norweskiej). Okolica ta kojarzona jest także z charakterystycznymi ruinami dawnego hotelu, który powstał tu przed olimpiadą. Jego ponura bryła nie pasuje to rozległych polan i leśnych terenów, ale stanowi smutną pamiątkę po historycznych zawirowaniach.
Jakieś 30 km na wschód od centrum Sarajewa, powyżej miasta Pale, znajduje się drugi, poolimpijski kompleks narciarski, czyli Jahorina. Na jej stokach odbywały się żeńskie konkurencje w narciarstwie zjazdowym. Obecnie jest największym i jednym z prężniej rozwijających się ośrodków narciarskich na terenie Bośni i Hercegowiny. Lokalizacja Jahoriny sprawia, że to miejsce naprawdę godne odwiedzenia. Widoki z Ogorjelicy, a także z niżej położonych stoków czy wzniesień zapierają dech w piersi. Natomiast ilość różnych tras zjazdowych pozwala nie tylko szusować po trasach olimpijskich, ale również stawiać pierwsze, zjazdowe kroki czy szlifować umiejętności.
Hala Zetra, nosząca obecnie nazwę Hali olimpijskiej im. Juana Antonio Samarancha, to obiekt mieszczący w swych wnętrzach m.in. lodowisko, gdzie w trackie Zimowych Igrzysk Olimpijskich odbył się m.in. finał meczu hokejowego. Oczywiście Zetra miała też swoją smutną historię, związaną z oblężeniem Sarajewa. W jego trakcie obiekt ten został doszczętnie zniszczony w wyniku ostrzału. W ocalałych piwnicach stworzono magazyny, a także… kostnicę. Halę odbudowano w 1999 r., a w 2010 r. nadano jej imię zmarłego, hiszpańskiego prezydenta Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, czyli Juana Antonio Samarancha. Dlaczego właśnie jego? Gdyż był osobą silnie zaangażowaną w walkę o pokój na świecie. W trakcie oblężenia Sarajewa odwiedził miasto, by wyrazić swoją solidarność z mieszkańcami. Sarajewianie o tym nie zapomnieli i na jego cześć zmienili nazwę Zetry.
Post Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sarajewie – wspomnienia z 1984 r. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Grudniowa wycieczka z Abidem. Część 2 – Igman i nekropolie Kaursko pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Igman i okolice o tej porze są już w cieniu i panuje tam chłód, który natychmiast przypomina nam, że jednak jest grudzień i mamy zimę. A o tym drobnym fakcie zdążyliśmy przez ostatnie dwa dni zapomnieć. Choć skocznie nie działają, to nadal funkcjonuje tutaj wyciąg narciarski oraz mała nartostrada. – informuje nas Abid. Tego dnia jednak oprócz nas, jest tam jeszcze dzieciak jeżdżący na sankach oraz jego opiekun. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia na olimpijskim podium, szybko uciekamy do ciepłego wnętrza Audi i jedziemy dalej.
Kolejny przystanek ma miejsce przy dawnym hotelu olimpijskim. Ten teren nigdy nie należał do Serbów. Ale raz postanowili przypuścić atak, jakoś na początku wojny. No i zbombardowali ten hotel. Rzeczywiście budowla wygląda dość smętnie i chyba od jakiegoś czasu stanowi cel ekip grających w paintball. Wiecie, raz zabrałem na wycieczkę jedną dziewczynę. I mówię: „Mogę ci załatwić nocleg w świetnym hotelu, w górach. Będziesz zachwycona.” Dziewczyna oczywiście szybko podłapała temat, tylko, że mina jej zrzedła jak ją tutaj przywiozłem i powiedziałem, że może wybrać sobie dowolny pokój. Tak, Abid bywa żartownisiem. Chcecie jeszcze jeden przykład? Wiozłem w góry dwie dziewczyny ze Słowenii. A one pytają się mnie, czy kiedykolwiek widziałem tu niedźwiedzia. Natychmiast odpowiedziałem, że oczywiście i to na dodatek grizzly. Nie wiedzieć czemu, nie zorientowały się, że coś tu jest nie tak, więc kontynuowałem opowieść. „Jadąc moim atutem nagle zobaczyłem na drodze cztery niedźwiedzie grizzly – mamę, tatę i dwa małe misie.” Żebyście mogli zobaczyć przerażenie na twarzach tych dziewczyn! Ale to jeszcze nic. Opowiadam im, że poprosiłem niedźwiedzie, aby zeszły z drogi. Na to, mama niedźwiedzica podeszła do mnie i dała mi buzi w policzek, a małe misie zaczęły do mnie machać. Dopiero wtedy obie zorientowały się, że moja historia jest zmyślona. Ale z całym szacunkiem, od kiedy grizzly mieszka w Bośni??
Po krótkim pobycie w hotelu, w którym jakoś nie mogliśmy się zdecydować na żaden pokój, udaliśmy się w dalszą drogę. Abid postanowił zabrać nas na stare cmentarzysko, zwane nekropoliami Kaursko. Położone są przy drodze R442b, która notabene jest wyjątkowo widokowa. Jedyny minus okolicznych terenów jest taki, że część z nich nadal jest zaminowana, o czym informują złowrogo wyglądające, czerwone tabliczki. Cmentarzysko położone jest na rozległej polanie, z której podziwiać można szczyt Bjelasnicy. Znajdują się tam 183 nekropolie – w tym stecak (te same, które mogliśmy oglądać w Lukomirze, a których spore ilości można znaleźć na terenie całej Bośni i Hercegowiny), nagrobki muzułmańskie oraz pozostałości po kamiennych ścianach. Stecak datowane są na XIV i XV wiek, a kamień do ich wykonania pozyskano z pobliskiego kamieniołomu w miejscowości Gradina. Dwadzieścia nagrobków ozdobionych jest przeróżnymi ornamentami, np. ludzkimi figurami, symbolami broni (miecze, siekiery, tarcze), rozetami. Generalnie nagrobki są bardzo dobrze zachowane, choć widać, że ząb czasu oraz warunki atmosferyczne nieco wpłynęły na ich kondycję.
Rakija time! Chyba nigdy nie piłam na cmentarzu. No dobra, może nie bezpośrednio na, ale tuż obok. Jest zimno, więc nie protestujemy, by nieco się rozgrzać. Przy okazji Abid częstuje nas ciasteczkami, przygotowanymi przez swoją żonę. Ola, musisz powiedzieć swojej mamie, że ma takie ciastka piec Markowi. W Bośnia, każda teściowa tradycyjnie przygotowuje je swojemu zięciowi. Ciastka mogą bardzo długo leżeć, najlepiej smakują po kilku tygodniach. Pijemy rakiję i ze smakiem pałaszujemy ciastka. Są kruche, a na środku każde z nich ma kostkę cukru. Okruszkami częstujemy cmentarną mysz, którą w międzyczasie wypatrzyła Karolina. Generalnie wszyscy są zadowoleni.
Zjeżdżamy powoli w stronę znanej mi i Markowi drogi na Focę. Mijamy niewielkie, senne wioski, których atmosfera powoli i nam się udziela, stąd część z nas zaczyna zapadać w drzemkę. Z Abidem wcześniej uzgodniliśmy, że pojedziemy razem na obiad. Znam tanie i dobre miejsca. – stwierdza. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, w życiu byśmy nie wpadli na to, że jest tam restauracja. Miejsce znane chyba głównie wtajemniczonym, wypełnione jest przez kilku mężczyzn oraz sporą chmurę dymu z papierosów. Menu brak, więc zdajemy się na Abida. Latem, na zewnątrz piecze się na rożnie jagnię, można sobie usiąść na świeżym powietrzu. Teraz za zimno, no i nie ma sezonu na jagnięcinę. Okazuje się, że knajpkę prowadzi znajoma Abida. Wiecie, ona w trakcie wojny pracowała jako kucharka dla bośniackiego wojska. Naprawdę potrafi gotować. No a teraz prowadzi ten biznes. Razem z Karolą decydujemy się na danie wegetariańskie, panowie zaś na sznycel. We dwie nie mamy zielonego pojęcia, co dostaniemy, oprócz sera, o którym wcześniej rozmawiałam z Abidem. Generalnie efekt jest taki, że nasze porcje są największe. Oprócz dwóch rodzajów białego sera oraz kajmaku dostajemy kilka, wielkich uštipci. Dla niewtajemniczonych, jest to rodzaj wytrawnych pączków. Tradycyjnie podaje się je właśnie z kajmakiem. Wszystko jest pyszne, ale spokojnie jeden talerz wystarczyłby na nas dwie. Porcje panów również nie są małe, ale na pewno nieco skromniejsze, niż nasze. Oprócz sznycla dostali frytki oraz posiekaną, białą kapustę. Za obiad dla 5 osób płacimy jakieś…100zł (oprócz dań były jeszcze trzy piwa oraz dwie kawy). W międzyczasie do restauracji wpada grupa jakiś urzędników państwowych, co wywołuje lekki popłoch wśród stałych bywalców, którzy muszą zwolnić im swoje miejsca. My też żegnamy się z restauracją i jedziemy do Sarajewa.
Wege dani – uštipci, kajmak oraz dwa rodzaje białego sera. Na deser: Sarajevsko!
Danie dla „mężczyzn”
Widzicie, tutaj jest tama. Ona znajduje się w Bośni, natomiast elektrownia znajduje się w Republice Srpskiej. Oni mają prąd, ale to my mamy rzekę, dzięki której on powstaje. Takich kuriozów jest w całym kraju sporo. Jeśli spojrzy się na mapę pokazującą granice republik, to wygląda to nieco tak, jakby ktoś w pijanym widzie dostał flamaster i zaczął coś sobie bazgrać.
Im bliżej Sarajewa, tym mgła gęstnieje. Niezbyt nas to cieszy, bo znów przyjdzie nam oddychać śmierdzącym i gęstym od smogu i wilgoci powietrzem. Docieramy pod dom Abida. Wypakowujemy graty z Audi i…. Rakija time! No bo jak tu się rozstać, bez kolejnego kieliszka raki? W Bośni nie da się inaczej. Pijemy, rozmawiamy, śmiejemy się, bo atmosfera przez cały dzień była wyjątkowo luźna, pogodna i radosna. Prosimy Abida, żeby załatwił nam flaszkę raki u jego znajomego, gdyż bardzo nam posmakowała. Doszliśmy do wniosku, że będzie idealna na zbliżającego się sylwestra. Gdy przychodzi do pożegnania, Abid jeszcze bardziej się rozgaduje. Ola, jesteście młodzi, ale…podróże podróżami. Wy musicie mieć dziecko! Teraz wracacie do hotelu i macie od razu zabrać się za robienie dziecka. Ciężko jest odpowiedzieć coś sensownego na taki „rozkaz”, więc po prostu się śmieję. Kiedy Abid chce mnie objąć i przytulić, uderza w kant moich okularów. Podobno słuchać było donośny trzask. Ja tego nie wiem, bo po chwili, w pełnym osłupieniu, trzymałam moje okulary w dwóch częściach. W innej sytuacji pewnie bym się zdenerwowała (mówiąc delikatnie), albo poryczała. A ja po prostu zaczęłam się śmiać i pocieszać przejętego Abida, że nic się nie stało. Na szczęście, kupując okulary w czerwcu dorzuciłam do nich ubezpieczenie. Wiedziałam więc, że po powrocie na pewno mi je wymienią na nowe bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Abidowi było jednak strasznie głupio i przez następne 10 minut przeprasza mnie za pęknięte oprawki. Ciężko jest nam się rozstać z naszym cudownym przewodnikiem, ale wszyscy są już nieco zmęczeni po całym, intensywnym i pełnym wrażeń dniu. Mówimy Abidowi „do zobaczenia” i obiecujemy wpaść do niego przed sylwestrem, by jeszcze się z nim spotkać i wziąć rakiję.
I tak oto minęła nam wycieczka z Abidem. Czy polecamy go jako przewodnika? W 100% TAK! Tylko pamiętajcie – Abid is glasses breaker
Post Grudniowa wycieczka z Abidem. Część 2 – Igman i nekropolie Kaursko pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post BST 2014/15. Część 4 – z Bośni do Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Wczesna pobudka zrywa nas o 7 z łóżka. Zgarniamy nasze graty, żegnamy się z opiekunem hostelu, uiszczamy opłatę i zostawiamy w hostelu książkę w ramach akcji Książka w Podróży. Od poprzedniego dnia śnieg cały czas intensywnie sypie, przykrywając sarajewskie ulice grubą warstwą puchu. Gdy schodzimy do Kianki odkrywamy, że nasze auto nie tylko jest oblepione śniegiem, ale również mocno oblodzone, w efekcie nie jesteśmy w stanie w ogóle go otworzyć. Po krótkim siłowaniu udaje się to z przednimi drzwiami (dzięki temu, że otwieraliśmy je poprzedniego dnia), ale tylne ani drgną. Dość długo walczymy z Kianką, by nadawała się do wyjechania na ulice i po około 20 minutach udaje nam się tam sztuka. Fakt, auto przykrywa lodowa skorupa. ale przynajmniej przez szyby coś widać.
Naszym pierwszym celem na dziś jest góra Igman z olimpijskimi skoczniami narciarskimi oraz góry Bielasnica, gdzie ulokowany jest kompleks narciarski. Z miasta kierują tam dość dobrze widoczne znaki. Po ok. 15-20km od granicy Sarajewa odbijamy w lewo, w górską drogę, która o dziwo jest nieźle odśnieżona. Nieźle oznacza ni mniej ni więcej, że sypki śnieg został zgarnięty na bok, a asfalt i tak przykryty był warstwą lodu i ubitego śniegu. W każdym razie droga była przejezdna. Niestety widoczność w gęsto padającym śniegu jest niewielka, dlatego gdy docieramy pod górę Igman ledwo dostrzegamy skocznie narciarskie. Stąd też brak jakichkolwiek zdjęć na dowód, że tam byliśmy. Musicie nam uwierzyć na słowo.
Jedyne zdjęcie z okolic góry Igman
Jedziemy dalej. Po paru minutach docieramy do skrzyżowania, na którym można obrać trasę na kompleks narciarski Bielasnica lub na Focę. Ponieważ pogoda nie sprzyja zwiedzaniu i spacerom, decydujemy się jechać na granicę z Czarnogórą w miejscowości Scepan Polje. Generalnie nie do końca byłam przekonana, że to dobry pomysł. Droga tam prowadząca jest marnej jakości latem, a co dopiero zimą, gdy jest zasypana i oblodzona. Marek jednak stwierdza, że trasa ta skróci nam nieco czas podróży i dystans jaki mamy do pokonania. A ponieważ on jest kierowcą, to uznałam, że nie będę polemizować. W końcu to on siedzi za kółkiem.
Początkowo, do Focy jedziemy w sporej śnieżycy – widoczność jest minimalna, droga zlewa się z poboczem i dzięki poruszaniu się za innymi autami wiemy, gdzie powinien znajdować się asfalt. Od miejscowości Brod praktycznie nie pada, a powietrze staje się bardziej przejrzyste. Niestety ten odcinek drogi wiodącej na granicę jest najgorszy, gdyż jest wąsko i kręto. Na szczęście tylko raz zdarza nam się niezbyt przyjemna mijanka, bo w taką pogodę mało kto decyduje się tamtędy jechać.
Droga przez zimową Bośnię
Docieramy do bośniackiego przejścia granicznego Hum, gdzie szybko zostajemy przepuszczeni. Po przejechaniu charakterystycznego mostka, zatrzymujemy się na chwilę by obfotografować Tarę. Rzeka przybrała niesamowicie niebieski odcień wody, silnie kontrastujący z bielą i czernią okolicznych drzew i krzewów.
Na bośniacko – czarnogórskim przejściu granicznym
Po krótkiej sesji zdjęciowej przekraczamy granicę z Czarnogórą i wzdłuż kanionu rzeki Pivy jedziemy na południe kraju. Powoli zza chmur zaczyna wychodzić słońce, dzięki któremu lepiej możemy podziwiać mniejsze i większe sople zwisające z kolejnych tuneli na trasie. Przed Nikšićem już całkiem się wypogadza. Wtedy też nasze żołądki przypominają sobie, że zasadniczo nie jedliśmy dzisiaj śniadania, a zbliża się południe. Wjeżdżamy zatem do Nikšića, by znaleźć jakąś piekarnię. Na miejscu okazuje się, że trafiamy w środek armagedonu. Ulice skute są grubą warstwą lodu, chodniki nie istnieją, więc piesi usiłują utrzymać się na nogach lawirując wśród jeżdżących aut, które znowuż próbują nie wypaść z lodowych kolein. W znanych nam rewirach miasta szybko odnajdujemy piekarnię, w której zaopatrujemy się w burki oraz jakieś słodkie buły z czekoladą. Siedząc w aucie i pałaszując nasze późne pierwsze śniadanie obserwujemy, jak mieszkańcy Nikšića usiłują doprowadzić swoje miasto do jakiegokolwiek użytku.
W kanionie rzeki Pivy
Zimowa Czarnogóra
Oblodzony Nikšić
Wyruszamy w dalszą drogę. Za Nikšićem postanawiamy odbić w lewo, do Monastyru Ostrog, przykutego do skalnego zbocza. Wiodąca tam droga jest wyjątkowo wąska i zimą, dodatkowo oblodzona. Jednak dzięki temu, że zaczęło intensywnie świecić słońce, wszystko wokół zaczęło się topić. Co by nie mówić, jest to wyjątkowo widokowa trasa, wzdłuż której przez chwilę wiedzie czarnogórska kolej. Docieramy do Dolnego Monastyru Ostrog, gdzie zostawiamy auto. Dalsza jazda jest trochę bezsensu, gdyż wyżej położona część drogi jest jeszcze bardziej oblodzona. Chodzenie w takich warunkach również okazuje się być sporym wyzwaniem. Obchodzimy teren Dolnego Ostrogu, jednak ja się buntuję, gdy Marek zarządza, że podejdziemy nieco wyżej, do punktu widokowego (już wcześniej doszliśmy do wniosku, że treking do Górnego Ostrogu, to kiepski pomysł). Ja schodzę do Kianki, a Marek obfotografowuje okolicę. Powoli zaczyna zachodzić słońce, co niezbyt mnie cieszy, gdyż spada temperatura i to, co przed chwilą topiło się na drodze, zaraz zacznie zamarzać. Gdy odjeżdżamy z Dolnego Ostrogu Kianka zaczyna się ślizgać i droga powrotna do trasy na Podgoricę dostarcza w szczególności mnie sporo emocji. Trochę żałujemy, że nie dotarliśmy do Ostrogu latem, kiedy moglibyśmy na spokojnie dotrzeć na samą górę. Jednak z drugiej strony, miejsce to przyciąga tysiące pielgrzymów i w sezonie natknąć się tu można na spore tłumy. Teraz byliśmy w Dolnym Ostrogu praktycznie sami, gdyż oprócz nas kręciło się tylko kilkoro turystów oraz paru mieszkańców monastyru.
Przejazd do Podgoricy mija nam szybko, podobnie jak i trasa do granicy z Albanią w Hani Hotit. Chwilę stoimy w kolejce do przejścia granicznego, ale już po chwili jedziemy wzdłuż Jeziora Shkoderskiego. Od dłuższego czasu jest już ciemno, co niestety jest największym minusem podróżowania po Europie zimą. Krótki dzień.
Kiedy docieramy do Shkodry stwierdzamy, że nasz plan z nocowaniem na dziko ma szansę kompletnie nie wypalić. Jest strasznie zimno (około -10 stopni), co nie przeszkadza albańskim fontannom tryskać wodą. Zostawiamy Kiankę nieopodal kina i przy okazji zauważamy drogowskaz kierujący do hostelu, skrywającego się za sporą metalową, niebieską bramą. Postanawiamy zapytać się, ile kosztowałby nas tam nocleg. Otwiera nam Albańczyk, który jak się okazuje nie jest opiekunem hostelu, a jedynie jego kumplem. Opiekun spał snem sprawiedliwych w jedynym, ciepłym pokoju, w którym rozpalona była niewielka koza. Po paru minutach udaje się nam go obudzić. Dowiadujemy się, że nocleg kosztuje 12EUR od osoby, ale gdy udaje nam się zbić cenę do 10EUR postanawiamy tu przenocować. Zasadniczo wewnątrz budynku jest tylko odrobinę cieplej niż na zewnątrz, ale mając puchowe śpiwory nieco mniej nas to przeraża. Po rozpakowaniu się wyruszamy na spacer.
Shkodra niesamowicie się zmieniła przez ostatnie lata. Skończyły się remonty, które z lekka paraliżowały centrum miasta. Część kamienic jest pięknie odrestaurowanych, a nawet jeśli nie są wyremontowane w całości, to chociaż ich fasady robią dobre wrażenie. Nocą miasto jest pięknie oświetlone, a z racji świąt, część palm przyozdobionych jest świątecznymi lampkami. Mimo siarczystego mrozu po ulicach kręci się sporo Albańczyków, fontanny radośnie pluskają wodą, a przed każdą knajpką czy restauracją ustawione są stoliki. Powoli dochodzimy do wniosku, że w kraju tym po prostu neguje się istnienie zimy i zimna. Po godzinie włóczenia się po mieście wracamy do naszego mroźnego hostelu. Pakujemy się w śpiwory i zaczynamy planować nasz dalszy pobyt w Albanii. W międzyczasie pojawia się przy mnie piękny, rudy, hostelowy kot, który natychmiast wskakuje do mojego łóżka i przyjemnie mruczy. Mnie nic więcej nie potrzeba do szczęścia, ja w Albanii czuję się jak w domu
Shkodra by night
Post BST 2014/15. Część 4 – z Bośni do Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post BST 2014/15. Fotostory cd. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Gdy wyjeżdżaliśmy z Sarajewa, mocno sypało. Więc najbardziej logiczne było wybrać się w góry. Podjechaliśmy zatem w okolice góry Igman. A później ruszyliśmy do przejścia granicznego Hum – Scepan Polje.
Opady opadami, a blokadę drogi międzynarodowej zrobić trzeba.
Pomiędzy Bośnią i Hercegowiną a Czarnogórą postanowiliśmy się zatrzymać, by uwiecznić Tarę.
W Czarnogórze też była zima i nawet takie małe sopelki tam urosły.
W drodze do Monastyru Ostrog widzieliśmy, jak jedzie pociąg. Niestety nie poczekał, aby uwiecznić go na zdjęciu.
Mieliśmy dotrzeć do samego Monastyru Ostrog, ale było tak ślisko, że odwiedziliśmy tylko niższe monastyry oraz punkty widokowe, do których dało radę dojść bez wybijania sobie zębów i łamania kończyn.
Na Monastyr Ostrog popatrzyliśmy z daleka, w towarzystwie zachodzącego słońca.
A teraz wytężcie wzrok i znajdźcie Kiankę na zdjęciu
Wieczorem dotarliśmy do Shkodry. Było świątecznie i strasznie zimno.
Dlatego też udaliśmy się na nocleg do hostelu. Niestety było w nim równie zimno, jak na zewnątrz. Ale był rudy kot, reszta nie była ważna.
Za to rano, spotkaliśmy indora na smyczy. I nie były to zwidy, skoro nawet aparat go uwiecznił!
Po spotkaniu z indorem poszliśmy się pomodlić. A tam…strzelby, diabły, anioły, komuniści i mnisi. Zatęskniliśmy za indorem.
W muzeum przynajmniej było normalnie, bez żadnych ekscesów, za to w towarzystwie Włocha i Albańczyka.
Później postanowiliśmy nabrać dystansu i popatrzeć na Shkodrę z góry.
Zamku nie zdobyliśmy, za to wzgórze na przeciwko niego. Też było fajnie.
Później odwiedziliśmy Shengjin, aby sprawdzić, co się tam zmieniło od 2012. Niewiele. Pojawiło się kilka budynków, które 2 lata temu były żelbetonowymi szkieletami.
Na zachód słońca udaliśmy się na miejską plażę. Było wietrznie, zimno i romantycznie (a w każdym razie tak twierdzi Marek).
A końcówkę dnia spędziliśmy biegając po Durresu, szukając noclegu. Znaleźliśmy. Jest w nim zimno, jak chyba w całej Albanii. Pozdrawiamy szczękając zębami (a w każdym razie ruda marznie). To tyle. Cześć i czołem!
Post BST 2014/15. Fotostory cd. pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>