Post „Prywatne życie sułtanów” czyli historia Turcji z perspektywy pałacowych komnat pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Prywatne życie sułtanów skupia się na dynastii Domu Osmanów, która władała Turcją przez siedem stuleci. Należy podkreślić, że przez ten czas, na kartach historii Turcji zapisało się wiele postaci, nie tylko tych będących na czele państwa, ale również ich braci, żon, matek, wezyrów… można by tak wymieniać długo. Bo sam sułtan, jako władca, był na świeczniku, lecz za nim stało mnóstwo osób, które albo go wspierały, albo wprost przeciwnie. Na okładce książki znajdują się słowa, iż pozwala ona zrozumieć władców Turcji – również tych obecnych. Niestety ja z każdą przeczytaną stroną popadałam w coraz większe zdumienie i oddalałam się od jakiejkolwiek próby zrozumienia sułtanów, ani tym bardziej współczesnych, tureckich polityków. Generalnie rządy sułtanów były mocno krwawe. Kiedy nowy władca obejmował stanowisko, zaczynał od tego, że zabijał wszystkich swoich braci, eliminując w ten sposób potencjalnych rywali (a jeśli tego nie robił, to zamykał braci w Klatce, swoistym więzieniu na terenie pałacu Topkapi). Ale żeby jeszcze lepiej się zabezpieczyć, zabijał także wszystkie żony swego zmarłego ojca, które potencjalnie były w ciąży. Nie brzmi dobrze, prawda? Sułtani, aby utrzymać się przy władzy, niejednokrotnie mordowali także swoich doradców, wobec których było podejrzenie spiskowania lub innych niegodnych czynów. Np. sułtan Faith kazał zabić swojego wielkiego wezyra, a następnie w dzień jego pogrzebu ogłosił żałobę narodową. Ale podobno akurat ten turecki władca miał wyjątkowo niestabilny charakter. Odnoszę jednak wrażenie, że wszyscy z tej dynastii mieli dosyć rozchwianą psychikę, która później wpływała na ich rządy, decyzje, podboje itd. (wielu sułtanów miało najróżniejsze uzależnienia, od alkoholu na seksie kończąc).
Podczas naszej wizyty w Stambule niestety nie zdecydowaliśmy się na wizytę w Pałacu Topkapi. Teraz mocno tego żałuję, niemniej dwa lata temu zrezygnowaliśmy z tej atrakcji turystycznej z dwóch powodów: tłumów oraz dość wysokiej ceny za bilety wstępu. Na szczęście John Freely bardzo szczegółowo opisuje ten ogromny i skomplikowany obiekt, który przez panowania kolejnych sułtanów był przebudowywany i zmieniany. Oprócz wspaniałej architektury, pałac Topkapi zasługuje na uwagę przede wszystkim ze względu na okazałe i niesamowite ogrody. Według najróżniejszych relacji i opisów sprzed wieków, mieszkały w nich egzotyczne zwierzęta takie jak tygrysy, lwy czy żyrafy. Oprócz tego ogrodowe pałace były domem dla licznych ptaków. Wielu sułtanów było pasjonatami łowiectwa i część z nich polowała bezpośrednio na terenie Topkapi. Podobno w ogrodach spotkać można było dziki, którym nadawano imiona aktualnych wrogów Turcji. Dzięki temu polowanie na te zwierzęta nabierało szerszego znaczenia.
Nie da się ukryć, że kobiety na dworze sułtana miały ważną rolę i nie mam tu na myśli jedynie tej rozrodczej. Oczywiście dla każdego władcy najistotniejsze było to, aby posiadać męskich potomków. Im więcej tym lepiej, choć prawda jest taka, że później i tak większość z nich była mordowana. Córki sułtanów były kompletnie nieistotne i nawet w źródłach historycznych ciężko znaleźć ich imiona. Pierwsze skrzypce w haremie przypadały valide sultan, czyli matce sprawującego władzę padyszacha. Jak niejednokrotnie podkreśla to autor, miały one często ogromny wpływ na sułtanów i politykę. Do tego knuły swoje intrygi, stanowiły o układzie sił w haremie, wybierały do niego dziewczęta, stawiały w Stambule budowle (głównie meczety), gromadziły bogactwo i czujnym okiem przyglądały się poczynaniom stojącego na czele państwa syna. Tuż po niej w hierarchii stała haseki, czyli faworyta sułtana. Często były to kobiety o wyjątkowej urodzie lub wyjątkowym sprycie, które potrafiły owinąć sobie władcę wokół palca. Generalnie większości sułtanów wydawało się, że mają władzę absolutną, ale bardzo często byli subtelnie sterowani przez płeć piękną, która w ten sposób mogła mieć realny wpływ na to, co dzieje się w państwie. Oczywiście tyczy się to kobiet będących najbliżej samego władcy. Większość mieszkanek haremu była traktowana jako zabawki i jedynie nałożnice sułtana, które gdy się znudzą lub przestają podobać, można odesłać lub zabić. Pomijając ten drobny szczegół, to życie kobiet w Pałacu Topkapi pełne było uciech, rozrywek i bogactw, ale mam wrażenie, że przy tym dość monotonne.
Moim zdaniem ogromnym plusem książki Johna Freely jest to, że często przytacza wypowiedzi i relacje osób, które nie były bezpośrednio związane z dworem sułtana, a jedynie przyglądały mu się z zewnątrz. Głównie Europejczyków, którzy przebywali w Turcji i próbowali zrozumieć świat Imperium Osmańskiego. Oczywiście autor podkreśla, że często rysowany przez nich obraz nie jest idealnym odzwierciedleniem tego, co rzeczywiście działo się wokół sułtana, ale bez wątpienia daje ciekawy wgląd w tamtejsze realia. Najmocniej zapadły mi w pamięć słowa lady Mary, która w 1718 roku pisała w liście do ojca Contiego o swoich przemyśleniach na temat różnic między wschodem a zachodem:
„(…) ci ludzie nie są tak pozbawieniu ogłady, jak ich sobie przedstawiamy. To prawda, że ich wspaniałość jest w innym guście niż nasza, może nawet lepszym. Powiedziałabym wręcz, że mają właściwe podejście do życia; rozkoszują się nim pod postacią muzyki, ogrodów, wina i wyrafinowanej kuchni, podczas gdy my zadręczamy sobie umysły snuciem jakiś planów politycznych czy studiowaniem nauk jakiś, których i tak nie zgłębimy albo, jeśli nam się to uda, nie przekonamy innych do tego, aby przypisywali im taką wartość, jak my sami.”
Prywatne życie sułtanów, John Freely, s. 204
Post „Prywatne życie sułtanów” czyli historia Turcji z perspektywy pałacowych komnat pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Balkan Orient Trip – Stambuł i Bosfor pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Nasza droga z przejścia granicznego Malko Tyrnovo do Stambułu nie obyła się bez przygód. Pierwsza z nich miała miejsce tuż po wjechaniu na autostradę. Przyznaję się bez bicia, nie odrobiliśmy w tym miejscu pracy domowej i nie do końca poznaliśmy magię płacenia za przejazdy płatnymi trasami. Utknęliśmy przed bramkami z napisami OGS i HGS, a ponieważ nie wiedzieliśmy, co zrobić, to się wycofaliśmy i postanowiliśmy pojechać do Stambułu bezpłatnymi drogami. One nie za wiele różniły się od autostrady, bo też miały po dwa (a czasami więcej) pasy w obie strony, ale przejeżdżały przez miasto i czasami utykało się na światłach. Jednak prędkość podróżna rzadko kiedy spadała poniżej 120km/h.
Droga przez Turcję
Ponieważ do Turcji wjechaliśmy późnym popołudniem, to do Stambułu dotarliśmy w nocy. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to morze świateł, które zalewało nas ze wszystkich stron. Drugą kwestią był wyjątkowo porywisty wiatr, który majtał Kianką na lewo i prawo. Trzecią rzeczą, była wielkość samej drogi oraz metrobus, czyli wydzielony po środku pas dla autobusów, które przemieszczały się z minimalną prędkością 100km/h (a w każdym razie jechały nie wiele wolniej niż my). Nasz apartament mieliśmy zarezerwowany w turystycznej i pełnej zabytków dzielnicy Sultanahmet. Miało to sporo plusów, ale też jeden, zasadniczy minus – skomplikowany dojazd. Nasza nawigacja Garmina wyjątkowo się nie sprawdziła w tej sytuacji, prowadząc nas przez nieistniejące uliczki lub po prostu pod prąd. Oczywiście nikt nie przejmował się tam zasadami ruchu drogowego i jeździł, jak chce, jednak ja i tak wpadłam w panikę, mimo że byłam „tylko” nawigatorem, a to Marek siedział za kółkiem. Ten jednak kompletnie wyluzowany przeciskał się przez wąskie i pełne ludzi oraz innych aut uliczki dzielnicy Sultanahmet. Po kilku nerwowych, długich minutach kręcenia się w kółko dotarliśmy do celu, czyli naszego apartamentu. Musieliśmy jedynie poczekać na jego właściciela, który miał nam przekazać klucze. Od niego dowiadujemy się, jak działają tureckie autostrady i że na poczcie możemy wyrobić sobie numer HGS i uiścić opłaty. Choć planowaliśmy udać się jeszcze na nocny spacer, to wyczerpani padamy do łóżka.
Nasz pierwszy dzień zwiedzania Stambułu rozpoczynamy bez konkretnego planu. Przede wszystkim chcemy zjeść śniadanie i w tym celu udajemy się na poszukiwania piekarni. Niestety lub stety Sultanahmet to dzielnica bardzo turystyczna, gdzie znajdziemy same hotele/hostele/apartamenty i restauracje, a znacznie mniej sklepów spożywczych czy piekarni. Ostatecznie śniadanie jemy w knajpce znajdującej się w Arasta Bazaar. Ja pałaszuję grzanki z serem oraz pasterską sałatę, natomiast Marek je kebab.
Widok, po wyjściu z naszego apartamentu
Pierwsze spotkanie z Niebieskim Meczetem
Najedzeni wyruszamy na zwiedzanie. Początkowo chcieliśmy się udać do Hagi Sophi oraz Niebieskiego Meczetu, ale gdy zobaczyliśmy kolejkę ludzi chcących wejść do tej pierwszej, odpuściliśmy sobie. Pomaszerowaliśmy za to do parku Gülhane, który nie dość, że jest wyjątkowo ładny, to oferuje sporo cienia dzięki licznym, rozłożystym platanom. My kierujemy się na prawo, w stronę pałacu Topkapi. Nie decydujemy się jednak na zwiedzanie jego atrakcji z dwóch względów: tłumu ludzi oraz ceny biletów. Inna sprawa, że sam pałac nie był na naszej liście „do zobaczenia”. Wychodzimy z jego terenu bramą obok Hagi Sophi. Zaglądamy tam do grobowców ulokowanych na jej terenie, do których można wejść za darmo. Znaleźć tam można mauzolea Murata III, Selima II (najstarsze z tych trzech, ukończone w 1577 roku) oraz Mehmeta III. Oczywiście ozdobione są mozaikami, które tak bardzo kojarzą się z Turcją.
Park Gülhane
Wejście do Pałacu Topkapi
Turystyczna plaga – selfie sticks
Mozaiki w jednym z mauzoleów. Kod QR??
Naszym kolejnym celem jest Yerbatan Sarai, czyli Zatopiony Pałac, inaczej zwany Yerbatan Sarnıcı, czyli Zatopiona Cysterna. Pod koniec lat 80tych ubiegłego stulecia miejsce to zostało odrestaurowane, po tym jak usunięto stamtąd zwały śmieci i błota. Cysterny, jak łatwo się domyślić, zaopatrywały miasto w wodę. Prace nad nimi rozpoczął Konstantyn, lecz to Justynian doprowadził w 532r. do ich rozbudowy. Cysterny miały pojemność 80 tys. m3, jednak po pewnym czasie zamiast zaopatrywać w wodę, stały się wielkim wysypiskiem śmieci.
We wnętrzu znajduje się 366 kolumn podtrzymujących strop. Panuje tam lekki półmrok, a z głośników sączy się muzyka, która na szczęście zagłusza hałas robiony przez turystów. Dzięki mostkom zbudowanym nad taflą wody, można przespacerować się po tym naprawdę ogromnym obiekcie. Naszą uwagę przykuły przede wszystkim wielkie ryby, których ciemne sylwetki dość mocno rzucały się w oczy. W cysternach znaleźć można dwie, spore atrakcje. Pierwszą z nich, w trakcie naszego pobytu, była możliwość zrobienia sobie zdjęcia w strojach sułtana czy dziewczyny z haremu. Chętnych nie brakowało, chyba na fali popularności serialu „Wspaniałe stulecie”. Drugą atrakcją była Meduza (która jest stałą rezydentką cystern), której rzeźbiona głowa wieńczy kolumny w północno-zachodnim narożniku Zatopionego Pałacu.
We wnętrzu cystern
Wejście do cystern kosztuje 20TL od osoby. W sezonie należy liczyć się z tym, że trzeba będzie chwile postać w kolejce. We wnętrzu panuje przyjemny chłód, który pozwala odpocząć od lipcowego upału.
Po pobycie w cysternach maszerujemy z powrotem do parku Gülhane. Tam, kompletnie przez przypadek trafiamy do knajpki, położonej nad murami otaczającymi cały teren. Rozciąga się stamtąd fenomenalny widok na Bosfor oraz pływające po nim większe i mniejsze statki. Siedzimy jak oczarowani, pijąc najdroższą colę i wodę w życiu, nie zwracając kompletnie uwagi na upływający czas. Teraz, kiedy czytam książki Orhana Pamuka, nie dziwię się, że widok Bosforu wprawił nas w taki stan. Sami stambulczycy uwielbiają go obserwować i jest to jedno z ich ulubionych zajęć.
Gdy Zeus zdradził Herę z piękną kapłanką Io, jego zazdrosna małżonka wpadła w uzasadnioną wściekłość. Aby wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, władca bogów zmienił kochankę w jałówkę. Hera obmyśliła jednak perfidną zemstę: nasłała gza, który użądlił jej rywalkę tak boleśnie, że ta, pędząc w obłędzie przed siebie, przeprawiła się przez cieśninę, którą na pamiątkę tego wydarzenia nazwano Bosfor (Krowi Bród).
Turcja. Przewodnik Ilustrowany, Wyd. Berlitz, strona 135.
Bosfor ma 32km długości i 3,6km szerokości, a na mocy konwencji z Montreux został uznany za międzynarodową drogę morską. Podobno rocznie przepływa tędy 45tys. statków. Patrząc po panującym tam ruchu spokojnie można uwierzyć w te statystyki.
Zakochani w Bosforze
Bosfor Romantycznie
Zafascynowani Bosforem opuszczamy parku Gülhane i wzdłuż Kennedy Caddesi maszerujemy do portu Sırkecı. Tam kupujemy tokeny, czyli bilety w formie żetonu w cenie 4TL. Tu od razu mała uwaga. Krążąc po Sultanahmet ciągle ktoś proponował nam turystyczny rejs po Bosforze. Problem w tym, że taka przyjemność kosztuje często od 50 do 75EUR od osoby!! Jeśli planujecie spędzić trochę czasu pływając po Bosforze, dużo bardziej opłaca się wsiąść na prom niż przepłacać za coś, co nastawione jest tylko na wyciąganie kasy od naiwnych turystów.
Promy są ważnym elementem funkcjonowania Stambułu. Biorąc pod uwagę, że nad Bosforem przewieszone są tylko dwa mosty, a ruch samochodowy jest naprawdę ogromny, to często najszybszą i najwygodniejszą formą przeprawienia się z części europejskiej miasta do azjatyckiej jest właśnie podróż promem. Mosty Stambułu lubią się korkować, w szczególności w godzinach, w których przez miasto mogą przejeżdżać ciężarówki i tiry (czyli pomiędzy 10 a 16, a później po 22). Dodatkowo promy cieszą się również popularnością wśród niezmotoryzowanych. Podczas przepływania z jednego portu do drugiego praktycznie nie widywaliśmy turystów, za to tłumy zwykłych mieszkańców Stambułu.
Po zakupie tokenów i przejściu przez bramki, czekamy chwilę na przypłynięcie promu. Kiedy się zjawia, wskakujemy na jego najwyższy pokład, skąd możemy podziwiać panoramę miasta. Szybko dochodzimy do wniosku, że Stambuł wprost niesamowicie wygląda od strony wody. Z portu Sırkecı płyniemy do portu Harem. Po przejściu przez spory dworzec autobusowy, kierujemy się w stronę skarpy, górującej nad nabrzeżem. Po stromych schodkach wspinamy się nieco wyżej, skąd rozciąga się równie przyjemny co z promu widok na miasto.
Prom
Widoki z promu…
…i widoki na promie
Idziemy chwilę wzdłuż skarpy, lecz po paru minutach schodzimy z niej na nabrzeże, skąd mamy lepszy widok na Bosfor, dzielnicę Sultanahmet oraz Złoty Róg. Tym, co nas trochę zdziwiło, to spore grupy mężczyzn kąpiących się w wodach cieśniny. Nie wiem, dlaczego aż tak bardzo nas to zaskoczyło, jednak chętnych do pływania było całkiem sporo. Oczywiście panowie popisywali się między sobą, kto dalej popłynie lub kto w bardziej wymyślny sposób wskoczy do wody.
Kąpielowy Bosfor
W tej części Bosforu jedną z bardziej znanych atrakcji jest wieża Leander, która niegdyś była grecką strażnicą, później przekształconą w latarnię morską. Można do niej dopłynąć łódką lub niewielkim statkiem, my jednak wolimy ją podziwiać z brzegu.
Leander
Nabrzeżem idziemy do portu Üsküdar, gdzie ponownie wsiadamy na prom, który tym razem zabiera nas wprost do portu Emınönü i Złotego Rogu. W trakcie rejsu możemy podziwiać minarety i kopuły kolejnych meczetów znajdujących się w tej części Stambułu. Możemy się również lepiej przyjrzeć mostu Galata oraz wieży o tej samej nazwie, dość mocno wybijającej się na tle okolicznych budynków.
W drodze do Üsküdar
Atalandi nadciąga
Na promie czasami bywa ciężko…cokolwiek zobaczyć
Timelapsowy rejs promem
Te pierwsze chwile w Stambule, które poświęciliśmy na Bosfor, były jednymi z piękniejszych. Chyba oboje zakochaliśmy się w tym mieście od pierwszego wejrzenia, mimo że jest tak ogromne, iż ciężko jest je ogarnąć umysłem. Nie dziwi mnie fascynacja pisarzy tym właśnie miejscem na świecie. Jest tak różnorodne i niesamowite, że stanowi niewyczerpane źródło literackich inspiracji. Stambułowi na swój sposób trzeba dać się prowadzić, nie planować, lecz iść tam, gdzie chce tego miasto. I my tak zrobiliśmy. Ale o naszych następnych krokach napiszę w kolejnej części naszego Balkan Orient Tripu. W myśl zasady, że emocje należy dawkować!
Post Balkan Orient Trip – Stambuł i Bosfor pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>