Bałkany 2012 Rumunia

Bałkany 2012. Część 27 – przez Rumunię, Węgry i Słowację do Polski

17 marca 2014

7 maj 2012

Budzimy się wyjątkowo wcześnie, bo już około 6 rano. Koło naszego samochodu przetacza się spore stadko owiec, co jest nieco surrealistyczną, poranną wizją. Nieopodal naszego kiankowego obozowiska stoją dwa samochody. Jak się okazało należały do dwóch rybaków, którzy przyjechali na poranny połów ryb w Timisu. Opuszczamy naszą noclegownię pod mostem i podjeżdżamy na niewielką polankę, położoną nieopodal. Jemy tam śniadanie, rozkoszując się piękną pogodą i wyjątkowo przyjemną, rześką temperaturą. Dla mnie jest idealnie, gdyż wreszcie nie jest mi za gorąco.

Widok z naszego miejsca noclegowego

TimisRuszamy w dalszą drogę – najpierw przez Timiśoarę i Arad, w stronę Oradei. W Oradei kierujemy się na przejście graniczne, zastanawiając się czy Rumunia znajduje się w strefie Shengen. Generalnie nie udaje nam się spotkać rumuńskich pograniczników, natomiast Węgrzy przelotnie spoglądają na nasze paszporty i pozwalają nam dalej jechać.

Znów jesteśmy na Węgrzech, kraju, gdzie trudno jest przeczytać choćby najkrótszą nazwę miejscowości. Naszym celem na węgierskiej ziemi jest nie tylko Tesco i zakup ostrych, paprykowych przypraw, lecz również Park Narodowy Hortobagy, czyli puszta, która jest „naszym” rodzimym, europejskim stepem. Znajduje się na Wielkiej Nizinie Węgierskiej, w dolinie Cisy. Kiedyś była pokryta jedynie trawą, obecnie wykorzystywana jest pod pola uprawne i wypas zwierząt. Znana jest również  z tego, iż występują tu liczne gatunki ptaków.

My mamy jednak wyjątkowego pecha, gdyż na Węgrzech dopada nas wybitnie barowa pogoda, czyli szarość, deszcz i ogólnie paskudne warunki. W Hortobagy oczywiście żadna atrakcja turystyczna nie jest czynna i nie udaje nam się zobaczyć nic ciekawego. Ot po płaskie pola po horyzont.

Jedyne spotkane w Hortobagy zwierzaki czyli Kianka i ruda

HortobagyHortobagyMapa Parku Narodowego Hortobagy

HortobagyRozważamy, co zrobić z tak piękną pogodą na Węgrzech. Sprawdzamy mapy i decydujemy się na jechanie prosto do Kielc. Mieliśmy być w Polsce dopiero jutro, ale bez sensu jest siedzieć na Węgrzech, gdy pogoda jest tak urokliwa.

Ruszamy zatem w dość długą i mozolną drogę do mych rodzinnych Kielc. Najpierw na Węgrzech most zwodzony okazuje się być płatnym promem. My niestety nie posiadamy forintów, więc obsługa promu oskubuje nas z euro. Później spokojna droga przez Słowację i dalej już prosto przez południową Polskę do Kielc.

Na węgierskim promie

prom Węgryprom WęgryTak cudowny widok wita na granicy w Piwnicznej. Czyli swoisty, drogowy armagedon 😛

PiwnicznaDo mojego rodzinnego domu docieramy po 22. Ja bardziej niż na widok rodziców, cieszę się na myśl o wzięciu prysznica. Dwadzieścia kilka dni bez normalnej łazienki może sprawić, że człowiek zatęskni za bieżącą wodą.

Byliśmy tak zmęczeni po całym dniu w podróży, że nie byliśmy w stanie zbytnio podzielić się wrażeniami. Bo na podsumowania przyjdzie jeszcze czas…

…a ciąg dalszy na pewno nastąpi!

TAG
POWIĄZANE WPISY