Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
podróż – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png podróż – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Dlaczego warto jeździć na Bałkany poza sezonem? http://balkany.ateamit.pl/dlaczego-warto-jezdzic-balkany-poza-sezonem/ http://balkany.ateamit.pl/dlaczego-warto-jezdzic-balkany-poza-sezonem/#respond Thu, 22 Dec 2016 18:08:10 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=8411 Bałkany poza sezonem to dla wielu osób swoista abstrakcja. Bo po co jeździć tam, gdy jest zimno i np. leży śnieg. Odpowiadamy na te wątpliwości we wpisie.

Post Dlaczego warto jeździć na Bałkany poza sezonem? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Jeśli Bałkany, to lato – taki skojarzenie ma większość osób, z którymi rozmawiamy na temat wyjeżdżania w ten region Europy. Kiedy jednak mówimy, że od paru lat zaglądamy tam jesienią, zimą i wczesną wiosną, nasi rozmówcy wyrażają pewne wątpliwości. Bo po co jeździć tam wtedy, gdy jest zimno i nie można kąpać się w morzu/jeziorach i spędzać czasu na plaży? No właśnie po to, aby robić coś zupełnie innego, niż latem. Bo Bałkany mają do zaoferowania znacznie więcej, niż tylko błogie, nadmorskie lenistwo.

Mieć Bałkany tylko dla siebie

Znacie ten obrazek z lata – jesteście na chorwackiej lub albańskiej plaży, tłumy, brak wolnych leżaków, nie ma gdzie szpilki wcisnąć. Jedziecie zwiedzać najbardziej znane atrakcje turystyczne na Półwyspie, np. taki Mostar czy Dubrownik i spędzacie większość czasu przeciskając się wśród turystów, którzy podobnie jak i Wy, chcą zrobić zdjęcia i kupić pamiątki. To może zmęczyć. Jednak wystarczy odwiedzić kraje Półwyspu Bałkańskiego poza ścisłym sezonem, by zwiedzać dużo bardziej komfortowo, bez przepychania się, walki o leżak (taki maj i czerwiec to wciąż poza sezonem, a temperatury są iście wakacyjne i sprzyjają plażowaniu) czy ciągłego poczucia, że jest się trochę osaczonym. Wybierając się późną jesienią czy w trakcie zimy, można mieć sporo atrakcji turystycznych tylko dla siebie. Wiele muzeów oraz niezwykle popularnych miejsc mieliśmy okazję zwiedzać praktycznie w kompletnej samotności, np. Muzeum Skopje, Kanion Matka, Żółtą i Białą Twierdzę w Sarajewie, Vrelo Bosne. Jasne – bywa zimno, warunki atmosferyczne nie zawsze są idealne, ale jak to się mawia „nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania„.

Lukomir w grudniu mieliśmy tylko dla naszej pięcioosobowej ekipy

Lukomir

Ceny bardziej przystępne

Co tu dużo mówić – poza sezonem ceny znacznie spadają, w szczególności na wybrzeżu. Oczywiście należy liczyć się z tym, że wiele mniejszych czy większych biznesów turystycznych się wtedy zamyka i znalezienie odpowiedniego noclegu czy dobrej restauracji może być nieco utrudnione. Jednak jeśli oddalimy się od wybrzeża i zajrzymy do większych miast raczej nie będziemy mieli tego problemu. Poza sezonem, a w szczególności zimą zdarzało nam się zwiedzać niektóre muzea za darmo. Niestety bywało też tak, że niektóre tego typu obiekty były poza sezonem zamknięte i mimo szczerych chęci nie mogliśmy do nich zajrzeć.

Bliżej ludzi

Wybierając się na Bałkany poza szczytem sezonu, w mniej popularne, np. zimowe miesiące, dużo łatwiej nawiązuje się kontakty, czy to z innymi turystami, czy mieszkańcami krajów Półwyspu. Sami często stawaliśmy się swoistą atrakcją dla miejscowych, bo dziwił ich nasz widok w czasie, gdy mało kto do nich zagląda. W efekcie dystans się zmniejszał i nawet mieszanką kilku języków można było odbyć ciekawe rozmowy. Latem jest o to nieco trudniej (choć nie jest niemożliwe), bo podobnych do nas osób są często całe tłumy.

Bałkany poza sezonem = spokój

Wiele osób podróżuje po to, by zakosztować w świętym i błogosławionym spokoju. By się nie spieszyć, nie musieć martwić, nie stresować. Powiem szczerze, że w podróżniczym spokoju łatwiej jest nam zakosztować, gdy odwiedzamy Bałkany poza sezonem, niż gdy jesteśmy tam latem. I choć jesienią/zimą dzień jest krótki i często odwiedzamy mniej miejsc niż w lipcu/sierpniu, to niewątpliwie zwiedzamy bardziej świadomie, mocniej kontemplujemy/przeżywamy oglądane miasta/muzea/krajobrazy. Latem mamy większą motywację, by z każdego dnia pobytu na Bałkanach wycisnąć tyle, ile się da. W efekcie bardzo często narzucamy sobie zbyt duże tempo, zaczynamy się frustrować, że nie udało nam się gdzieś dotrzeć, choć to sobie zaplanowaliśmy. Zimą ten problem znika. Nie mogliśmy gdzieś dojechać, bo droga była nieprzejezdna? Trudno! Nie zdążyliśmy do muzeum przed jego zamknięciem? Nic nie szkodzi, obok jest super klimatyczna knajpka, w niej spędzimy czas. Mamy wrażenie, że Bałkany poza sezonem skrupulatnie uczą nas stylu „slow travel”, który może kiedyś przełożymy na wyjazdy latem.

Takie nostalgiczne widoki w Sarajewie tylko zimą

Sarajewo zima

Idealny czas na zwiedzanie miast

Zapewne część z Was też tak ma, że latem dużo chętniej spędzacie czas na łonie natury, natomiast miasta raczej omijacie lub zaglądacie tylko wieczorami, gdy upał nieco osłabnie. Z Markiem nie jesteśmy mistrzami w zwiedzaniu miast. Do tej pory zazwyczaj tylko przez nie przejeżdżaliśmy lub poszukiwaliśmy miejsc, z których moglibyśmy spojrzeć na nie z góry i z dystansu. Jednak kolejne, zimowe wypady na Bałkany przekonały nas, że warto miastom poświęcić nasz czas. Skłoniły nas do ich poznawania, zagłębiania się w ich strukturę i klimat. Zimą uwielbiamy wprost zaglądać do Sarajewa czy Skopje. I chyba oba miasta dużo bardziej lubimy w zimowej niż letniej aurze (mimo smogu czy problemów z parkowani gdy zalega śnieg).

Spacer Starą Čaršiją w Skopje to czysta przyjemność

Skopje

A jakie są minusy?

Przede wszystkim krótki dzień oraz mniej pewna pogoda. Aczkolwiek w tej drugiej kwestii my mamy spore szczęście i ile razy jedziemy na Bałkany poza sezonem, tyle razy mamy ładną lub znośną pogodę (np. jest szaro, ale nie pada). Tempo podróżowania spada, bo często nie da się autem pokonywać tak samo dużych odległości, jak latem. W szczególności tyczy się to czasu gdy intensywnie pada deszcz lub śnieg, widoczność jest słaba, a nawierzchnia śliska. Osoby nastawione na intensywne zwiedzanie mogą spotkać się ze wspomnianym już wcześniej problemem, jakim jest zamykanie niektórych muzeów w tak zwanym niskim sezonie. Ale tak naprawdę wymienione tu minusy nie są aż tak duże, by mogły jakoś mocno zniechęcić do wizyty na Bałkanach jesienią, zimą lub wczesną wiosną. Nas od paru lat nie zniechęcają i mamy nadzieję, że również dacie się przekonać, do odwiedzin na Półwyspie nie tylko w trakcie upalnego lata. Możecie bowiem zostać zaskoczeni przez inną, mniej typową odsłonę Bałkanów!

Zapisz

Zapisz

Post Dlaczego warto jeździć na Bałkany poza sezonem? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlaczego-warto-jezdzic-balkany-poza-sezonem/feed/ 0 8411
Dlaczego nigdy nie pojedziemy w podróż dookoła świata? http://balkany.ateamit.pl/dlaczego-nigdy-pojedziemy-podroz-dookola-swiata/ http://balkany.ateamit.pl/dlaczego-nigdy-pojedziemy-podroz-dookola-swiata/#respond Thu, 01 Dec 2016 17:40:21 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=7605 Czy moglibyśmy się zdecydować na podróż dookoła świata, czy jednak nie? Co przemawia za tym, że to jednak nie dla nas?

Post Dlaczego nigdy nie pojedziemy w podróż dookoła świata? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Od paru lat zrobiła się swoista moda na „rzucanie wszystkiego”, by wyruszyć w podróż dookoła świata. Większość decydujących się na taki krok osób, podkreśla, że opuszcza swoją strefę komfortu, rezygnują z pracy w złej korporacji po to, by wyruszyć w nieznane i spełniać marzenia. Oczywiście ci, którzy przy okazji podejmą się prowadzenia bloga i zaczną się chwalić tym na łamach internetu, dość szybko spotykają się z falą krytyki, zwaną dość powszechnie hejtem. „Skąd on/ona ma na to kasę?” „Przecież to nic nadzwyczajnego, każdy może wyruszyć w taką podróż!” „To nieodpowiedzialne!” To tylko te bardziej cenzuralne stwierdzenia, na jakie sama się natknęłam obserwując znajomych blogerów wyruszających w taką podróż. Przy okazji doszłam do pewnych wniosków na temat tego, dlaczego nigdy z Markiem nie wyruszymy w podróż dookoła świata.

podróż dookoła świata

1. Nie mamy czego rzucać

Rzucam korporację i idę w świat – jak dumnie to brzmi! Jasne, ale ani ja, ani Marek nie pracujemy w korpo, więc nasza decyzja o rzuceniu wszystkiego i wyruszeniu w podróż dookoła globu nie byłaby aż tak spektakularna. A jednak najlepiej sprzedają się historię o tym, jak ktoś odszedł ze złej/zbyt wyczerpującej/nudnej/deprymującej pracy. Część ludzi identyfikuje się z taką osobą, inni plują na nią jadem. No bo jak to? Być aż tak nieodpowiedzialnym. A co z zusem, srusem i innymi tego typu zagwostkami? Cóż… do niektórych nie dociera, że nie cała ludzkość chce żyć według z góry wytyczonych standardów i po prostu woli podążyć za marzeniami, impulsem czy po prostu chęcią sprawdzenia się.

2. Bałkany nie są na całym świecie

Tak, to truizm. Ale prawda jest taka, że Bałkany kochamy całym sercem i nie wyobrażamy sobie, by choć raz do roku nie zawitać w tym regionie, nie zjeść burka, nie pogapić się na Adriatyk lub Morze Jońskie, nie przywieźć kilku słoików ajwaru itd. Oczywiście, chcemy poznawać świat i odwiedzać inne kraje, ale do tego celu nie musimy rzucać wszystkiego i nie musimy rezygnować z tego, co lubimy najbardziej, czyli z odwiedzin na Bałkanach.

3. Prawdopodobnie byśmy się pozabijali

Cóż, kochamy się z Markiem do szaleństwa, ale w tym szaleństwie czasami potrzebujemy od siebie odpocząć. Każde z nas lubi mieć własną przestrzeń, w obrębie której będzie mogło realizować swoje pasje. Zapewne Ci, którzy podróżują dookoła świata w parze są w stanie wypracować w tej materii jakiś kompromis, ale po prostu my tego jakoś nie widzimy. Miesięczna wyprawa? No problem. Dłużej? Niekoniecznie. No dobra, może kilkumiesięczna podróż wchodziłaby w grę.

4. Nie zrobilibyśmy tego naszym rodzicom

Oboje jesteśmy zżyci z naszymi rodzinami. Dodatkowo ja jestem jedynaczką, więc nie wyobrażam sobie, żeby nie spędzić np. świąt z moimi rodzicami. Oczywiście zapewne zaakceptowaliby naszą decyzję o takiej podróży, ale ja osobiście źle bym się czuła zostawiając ich na tak długo. Pewnie bylibyśmy też w stanie zrobić sobie przerwę w podróży i wrócić na święta do Polski, ale to wiązałoby się z dodatkowymi kosztami, mogłoby być trudne logistycznie itd.

5. Nie zrobilibyśmy tego naszym kotom

A może raczej nie skazalibyśmy się na kompletną rozłąkę z naszymi kocurami. Ja wiem, że ich by kompletnie nie obeszło, jakbyśmy zniknęli na parę miesięcy czy lat, ale jednak do naszych zwierzaków jesteśmy przywiązani. No dobra, może ja jestem bardziej przywiązana niż Marek, bo nie jest żadną tajemnicą, że jestem kociarą. Ale smutno by mi bez nich było na dłuższą metę.

6. Chcemy dawkować sobie emocje

Może nie zawsze reprezentujemy styl slow travel, ale na pewno wolimy spokojniej poznawać odwiedzane miejsca, a po pewnym czasie do nich wrócić, by zasmakować w nich jeszcze mocniej. Wiele osób, decydujących się np. na roczną podróż dookoła świata, moim zdaniem ma zbyt szybkie tempo podróżowania, w efekcie zwiedzają po łebkach. A nam nie o to chodzi i nas to nie do końca bawi.

7. Stabilizacja jest miła, podróże dodają życiu pikanterii

Jedni nie lubią stabilizacji, bo kojarzy im się z nudą czy stagnacją. Stabilizacja jednak daje nam swoistą pewność, podstawę, punkt odniesienia. Podróże natomiast w naszym życiu są dodatkiem, które nadaje mu pikanterii, pozwala spełniać marzenia, relaksuje, daje poczucie wolności. Wyjazdy smakują nam najlepiej, gdy na nie czekamy, gdy je planujemy. Obawiam się, że bycie w podróży przez miesiące czy lata sprawiłoby, że nie cieszyłyby nas tak, jak wcześniej. Stałyby się codziennością. Fakt, szalenie ciekawą, ale jednak czymś, do czego chyba można się przyzwyczaić.

8. Ciężko byłoby nam zabrać ze sobą Kiankę

Podróżujemy głównie samochodem i to nasza Kia Picanto stanowi dla nas główny środek transportu. Nie jest to może samochód idealny, bo nie wszędzie da się nim dojechać. Jednak jest to dzielne auto, które przeżyło z nami wiele i pewnie jeszcze przeżyje. Niestety nie bylibyśmy jej w stanie wziąć w podróż dookoła świata. Wiem, niektórzy wrzucają starego busa na prom, by popłynął do Australii czy USA, ale Kiance byśmy chyba tego oszczędzili. To dama w sile wieku, której nie w głowie chyba takie ekscesy. A nie chcielibyśmy być w sytuacji, gdybyśmy musieli ją porzucić na innym kontynencie po tym, jak się popsuje na amen.

9. Nie spakowalibyśmy się w mały bagaż

W podróż dookoła świata musielibyśmy chyba zabrać tragarza, który zajmowałby się tylko i wyłącznie naszą elektroniką, która zazwyczaj nam towarzyszy. 2-3 aparaty, 2 kamerki, dron, laptop, telefony, kable i ładowarki, zapasowe baterie. Po wrzuceniu tego wszystkiego do średniej wielkości plecaków, musielibyśmy zapomnieć o zabraniu ubrań, niewielkich kosmetyczek i apteczki. Oczywiście potrafimy brać mało rzeczy, ale zwykle tyczy się to krótkich wyjazdów, podczas których nie jesteśmy nastawieni na zbieranie dużej ilości materiałów. Jednak w trakcie wyjazdów staramy się nie tylko chłonąć wszystkimi zmysłami odwiedzane miejsca, ale także przygotować zdjęcia i filmy dla Was, byście mogli czerpać z naszego doświadczenia. A pewnie w podróży dookoła świata podejście mielibyśmy całkiem podobne.

10. Rzadko kiedy podążamy za modą

Tak, jak wspomniałam we wstępie, na podróże dookoła świata jest swoista moda. To, jakie kto ma powody, by zdecydować się na taki krok, nie nam oceniać. Natomiast nigdy nie byliśmy osobami, które podążają za jakąkolwiek modą. Ubieramy się tak, jak jest nam wygodnie. Jeździmy tam, gdzie chcemy, a nie gdzie wypada. Nie zaglądamy do popularnych klubów (chyba, że przypadkiem). Słuchamy tego, co wpadnie nam w ucho. Jeździmy autem, na które nas stać i które spełnia póki co nasze oczekiwania. Dlatego jeśli nawet, kiedyś postanowimy zmienić nasze życie i spędzić jego część w podróży, to będzie to nasza, świadoma decyzja. Na pewno nie zrobimy tego dla mody czy sławy. Bo te przemijają, a wspomnienia pozostają na zawsze.

 

Zapisz

Zapisz

Post Dlaczego nigdy nie pojedziemy w podróż dookoła świata? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/dlaczego-nigdy-pojedziemy-podroz-dookola-swiata/feed/ 0 7605
Spotkajmy się na Bałkanach – sierpień 2016 http://balkany.ateamit.pl/spotkajmy-sie-balkanach-sierpien-2016/ http://balkany.ateamit.pl/spotkajmy-sie-balkanach-sierpien-2016/#comments Wed, 27 Jul 2016 17:30:31 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=7375 Wybieracie się w sierpniu na Bałkany? Zatem spotkajmy się! Sprawdźcie, czy Wasz plan podróży pokrywa się z naszym i dajcie znać, a może uda się spotkać!

Post Spotkajmy się na Bałkanach – sierpień 2016 pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Przed nami kolejny wyjazd na Bałkany. Tym razem planujemy spędzić tam trzy, intensywne tygodnie. Ponieważ wiemy, że sporo z Was będzie w tym samym czasie odwiedzać ten zakątek Europy, postanowiliśmy podzielić się z Wami naszym planem podróży. Z dwóch powodów: abyście mogli w przyszłości się nim zainspirować/skorzystać z niego oraz abyśmy mogli spotkać się na trasie. W myśl zasady: Balkans – connecting people.

Gdzie jedziemy?

Planujemy odwiedzić pięć krajów: Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Albanię, Macedonię oraz Kosowo. Najwięcej czasu spędzimy w Albanii oraz Macedonii, co na pewno nikogo mocno nie zdziwi. Chcemy odwiedzić nadmorskie kurorty, polatać dronem, zawitać w górach oraz dotrzeć do tych miejsc, w których jeszcze nas nie było. Wszystko po to, aby zebrać dla Was sporo świeżego materiału, z którego będziecie mogli korzystać przy planowaniu Waszych bałkańskich wypadów. Jednak zależy nam również na tym, aby spotkać się z Wami i poznać Wasze wrażenia z pobytu na Bałkanach, na gorąco i z pierwszej ręki. Dlatego skonfrontujcie Wasze plany z poniższą rozpiską naszej podróży i dajcie znać, kiedy jest szansa, że nasze drogi się skrzyżują. Piszcie w komentarzach pod wpisem/na facebooku lub kontaktujcie się z nami mailowo: olkazagorska@gmail.com lub marekchabros@gmail.com.

na Bałkanach

Bałkany 2016 – nasz harmonogram [EDIT: 28.07.16]

29.07 Przejazd na trasie Kielce – Tuzla

31.07 Zwiedzanie Tuzli, nocleg przy cmentarzu Kaursko

30.08 Lukomir i Umoljani, przejazd do Czarnogóry w Durmitor

1.08 Żablijak, Most na Tarze, Podgorica i przejazd do Albanii nad Jezioro Szkoderskie

2.08 Szkodra, przejazd fragmentem drogi SH20, Theth

3.08 Theth

4.08 Veliopoje i Park Narodowy Lumi i Bunes, Lezha, Tirana

5.08 Zwiedzanie stolicy – Bunk’Art, Muzeum Narodowe, przejazd na Półwysep Rodonit

6.08 Plażing w okolicach Półwyspu Rodonit, Park Narodowy Divjake, Lushnja, Ardenica, Apollonia, nocleg gdzieś przed Vlorą

7.08 Byllis, później Vlora i rejs na Półwysep Karaburun. Nocleg na nie-naszej nie-dzikiej plaży (Palase Beach)

8.08-10.08 Plażing na Albańskiej Riwierze od Dhermi aż po Ksamil

11.08 Przejazd do Korczy i Pogradecu, nocleg w górach

12.08 Przejazd do Macedonii, góry Pelister, nocleg w Monastyrze w miejscowości Brajchino

13.08 Bitola, Prilep, Veles, Jezioro Dojran

14.08 Strumica, Bańsko, Berowo, Dełczewo

15.08 Kratowo, Kumarowo, Tetowo i Popova Shapka

16.08 Popova Shapka, przejazd do Kosowa, Prizren

17.08 Prisztina

18.08 Mitrowica i Peć oraz góry i kanion

19.08 Przejazd do Czarnogóry, pod granicę z Bośnią i Hercegowiną

20.08 Gorazde, Wiszegrad, Srebrenica

21.08 Gradina, Kotromanicevo, Vranduk i droga powrotna

22.08 Powrót do Polski

Oczywiście plan ten może ulegać zmianom. W miarę możliwości i dostępu do internetu, będziemy go na bieżąco aktualizować. Jeśli jednak będziecie chcieli spotkać się z nami, najlepiej kontaktujcie się mailowo, by zweryfikować, gdzie w danym momencie przebywamy. A zatem do zobaczyska!

ruda&Marek

Albania

Zapisz

Zapisz

Post Spotkajmy się na Bałkanach – sierpień 2016 pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/spotkajmy-sie-balkanach-sierpien-2016/feed/ 17 7375
Snapchat w podróży http://balkany.ateamit.pl/snapchat-w-podrozy/ http://balkany.ateamit.pl/snapchat-w-podrozy/#comments Mon, 31 Aug 2015 08:30:02 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4693 Czy Snapchat może być przydatnym narzędziem dla podróżujących blogerów? Czy warto z niego korzystać? Kilka refleksji z perspektywy snapchatowego świeżaka.

Post Snapchat w podróży pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Do Snapchata podchodziłam jak pies do jeża – interesował mnie, ale z różnych względów nieco odpychał. Chciałam się z nim zaprzyjaźnić, ale równocześnie jego cała idea mnie zniechęcała do zawarcia bliższej znajomości. Jednak przed wyjazdem w miesięczną podróż do Turcji postanowiłam dać sobie i jemu szansę. Na próbę. I co z tego wyszło?

Nagie snapy i inne atrakcje

Popularność i sława Snapchata urosła głównie na bazie tego, że nastolatki, zwane potocznie gimbazą, zaczęły rozsyłać sobie za jego pośrednictwem nagie zdjęcia. Zdarzało się, że osoby, które od dawna nie mają nastu lat również, przez przypadek, otrzymywały takie intrygujące treści. Mnie się to też parę razy zdarzyło, na szczęście aplikacja pozwala szybko takie osoby blokować. Wracając jednak do meritum, to dla wielu użytkowników największym plusem Snapchata jest to, że za jego pośrednictwem można jedynie ukazywać to, co dzieje się tu i teraz. A zatem nie możemy wrzucić na niego obrobionego, pięknego filmu czy zdjęcia wprost z photoshopa, a tylko to, na co pozwalają możliwości naszego telefonu. W sumie nie jest to takie złe, bo jesteśmy w stanie obserwować znane i mniej znane osoby w codziennych sytuacjach, bez obróbki, czyli w teorii bardziej naturalnie. Dla podróżujących blogerów jest to świetny sposób, aby zabrać swoich czytelników do danego kraju czy miejsca. Czy rzeczywiście jest to takie super? O tym za chwilę. Snapchat chwalony jest również za to, że treści żyją w nim maksymalnie 24 h (mogą żyć krócej – sami o tym decydujemy), a później znikają, nie zaśmiecając tym samym socialmediowej przestrzeni.

Oczywiście Snapchat ma jedną, oczywistą wadę. Aby móc z niego korzystać, potrzebujemy  dostępu do internetu przynajmniej raz na 24 h (bo jeśli nie to nasze niewrzucone snapy znikną przed opublikowaniem). O ile w Polsce nie jest to problemem, o tyle za granicą staje się kłopotliwe. W szczególności, jeśli np. planujemy roadtrip i odwiedzenie siedmiu, różnych krajów i kompletnie nie opłaca nam się kupowanie siedmiu osobnych kart sim z internetem na każdy kraj. A dodatkowo nie stać nas na płacenie za internet w roamingu u naszego polskiego operatora.

O Snapie rozmawiałam ze znajomymi blogerami i nie-blogerami. Jedni wychwalali go pod niebiosa, inni, podobnie jak ja, byli do niego nastawieni sceptycznie. Część moich rozmówców wskazywała, że jest on przyszłością social mediów, gdyż nie zajmuje dużo czasu, jest prosty w obsłudze i nie zaśmieca internetowej przestrzeni. Z drugiej strony, nieco eliminuje możliwość interakcji, która według mnie jest dość istotna w tworzeniu wokół danego tematu społeczności. Oczywiście wiemy, kto obejrzał nasze snapy, możemy je też wysyłać bezpośrednio, do konkretnych użytkowników, zamiast wrzucać do My Story (gdzie stworzone przez nas treści będą żyły 24h), ale brak tam dyskusji, komentarzy czy jakiejkolwiek informacji zwrotnej (pomijam opcję chatu, która nie jest do końca doskonała). Dla jednych jest to wada, dla innych zaleta.

AdamPrzezdziek, CC BY-SA 2.0, https://www.flickr.com/photos/67683836@N02/16910572286/sizes/l

AdamPrzezdziek, CC BY-SA 2.0, https://www.flickr.com/photos/67683836@N02/16910572286/sizes/l

Snapchat w podróży

Nasz wyjazd do Turcji w 2015, podczas którego pierwszy raz testowałam snapchata w podróży, podzielony był na trzy etapy: I przejazd z Polski przez Słowację, Węgry do Rumunii i Bułgarii; II ponad dwa tygodnie w Turcji; III powrót przez te same państwa, co w etapie I. Z założenia kartę sim z internetem mieliśmy tylko w Turcji, gdyż tam spędziliśmy najwięcej czasu. Po drodze do niej korzystaliśmy z wifi złapanego na stacjach benzynowych lub w knajpach. Stąd też na początku snapowałam z restauracji, w której akurat jedliśmy albo z hostelu, w którym nocowaliśmy. Raczej nie były to atrakcyjne lub interesujące treści. W Turcji miało się to zmienić. Chyba najlepsze (moim zdaniem) snapy pojawiły się w trakcie naszego pobytu w Stambule (mimo, że nie mieliśmy wtedy jeszcze uruchomionego mobilnego internetu). Później miałam snapować dużo i namiętnie, jednak rzeczywistość nie była taka różowa. Karta sim z netem działała na jednym z naszych telefonów, ale oczywiście nie na moim, gdzie mam apkę ze Snapem, więc aby skorzystać z netu u siebie, musiałam włączać funkcję przenośnego hotspotu w pierwszym ze smartfonów. W efekcie udawało mi się czasem snapować z auta. Też bez szału. Inna sprawa, że najczęściej tylko w samochodzie, podczas przejazdów z punktu A do punktu B miałam czas, żeby w ogóle zobaczyć „co w internetach piszczy”. Później się dodatkowo okazało, że nasz laptop zjadł nam sporą część transferu, gdy przeglądaliśmy na nim googlowe mapy i szukaliśmy informacji. Z tego powodu musieliśmy się mocno ograniczać w korzystaniu z internetu, bo woleliśmy pieniądze wydawać na inne przyjemności niż na kolejne doładowania transferu.

W 2016 roku ze Snapem zaprzyjaźniliśmy się jeszcze bardziej. Zabrałam go w sylwestrową podróż do Bośni i Hercegowiny, na majowy, rowerowy wypad do Chorwacji oraz w trzytygodniowy, sierpniowy roadtrip po Bałkanach. I co? I szczerze mówiąc momentami nie miałam na niego czasu. Co więcej Snap z uporem maniaka zjadał za granicą filmy i łaskawie zamieszczał w MyStory tylko zdjęcia. Mocno mnie to frustrowało, bo jednak takie jest jego założenie, by przede wszystkim filmować. A tu zamiast filmów mogłam się tylko dzielić zdjęciami. Nuda. Aktualizacje, groźby, prośby i błagania nic nie dały. Ja swoje, on swoje. Stąd też w pewnym momencie nawet nie włączałam tej aplikacji, by nie tracić baterii w telefonie oraz by nie tracić czasu. Z drugiej strony wiem, że jednak sporo osób zainteresowanych tematem Bałkanów obserwowało nas za pośrednictwem Snapa. Mam nadzieję, że to, co tam zobaczyły przypadło im do gustu 😉

snapchat balkanyrudej

Ze Snapem w Polsce

I choć w podróży Snapchat sprawdził się w moim przypadku tylko połowicznie, o tyle po powrotach nasza przyjaźń kwitnie. Doszłam do wniosku, że mogę na niego wrzucać te treści, których nie zamieściłabym na facebooku (np. moje koty, które są codziennym elementem snapów; czy rowerowe wycieczki po okolicy), na insta (bo są za słabe) czy na blogu (bo nie w temacie). Można Snapa nazwać swego rodzaju śmietnikiem, ale ja wolę określenie „worek z różnościami”. Obserwując snapy innych użytkowników dochodzę do wniosku, że podchodzą do niego w podobny sposób, dzięki czemu można zobaczyć naprawdę rozmaite treści. I w tej różnorodności jest chyba snapowa siła. I jest to też powód, dzięki któremu Snap prężnie się rozwija, zyskując coraz większe grupy entuzjastów. I pisze to osoba, która jeszcze jakiś czas temu była absolutnie na NIE i która nie widziała siebie i Snapa w jednej drużynie. Ale podobnie miałam z instagramem – też chwilę mi zajęło jego oswojenie, a od dwóch lat jest on stałym elementem mojej socialmediowej działalności.

Wnioski

Niewątpliwie moje negatywne nastawienie do Snapa zmieniło się diametralnie. Co gorsza, stałam się od niego w pewien sposób uzależniona. Najczęściej rano i wieczorem przeglądam snapy obserwowanych przeze mnie osób, a zdarza się, że i w ciągu dna zajrzę, co w Snapie piszczy. Sama oczywiście snapuję, gdy tylko coś wpadnie mi w oko. Ostatnio są to głównie kadry z rowerowych przejażdżek po okolicy. Zauważyłam też, że Snap nakłonił mnie do mówienia. I bynajmniej nie chodzi mi o to, że jestem małomówna i dzięki niemu stałam się gadatliwa. Co to, to nie. Kto mnie zna, ten wie, że gęba potrafi mi się nie zamykać. Jednak nie cierpię wprost nagrań, podczas których mówię, bo po pierwsze nie lubię, jak brzmi mój głos, a po drugie mając nieszczęsną wadę wymowy, po prostu nie chcę nią katować innych. Ale przy snapowych, dziesięciosekundowych filmikach stało się to dla mnie mniej problematyczne i jakoś chętniej przemawiam do kamery (nawet, jeśli jest to tylko ta zamontowana w telefonie). Zatem mogę stwierdzić, że Snap ma na swój sposób działanie, nazwijmy to, terapeutyczne (jakkolwiek głupio i bezsensownie by to nie brzmiało). Sądzę, że Snap ze mną zostanie, ale raczej do pokazywania Wam Polski, moich zwierzaków i innych rzeczy, które w danym momencie wpadną mi w oko. Za granicą snapować będę raczej okazjonalnie, gdyż wolę skupić się na odwiedzanych krajach i miejscach, a nie na tym, że muszę wrzucić coś na insta, snapa, twittera czy facebooka. Bo mam wrażenie, że wielu z nas, blogerów (czy to podróżniczych, czy jakichkolwiek innych), wpada w socialmediową pułapkę bycia wszędzie, kosztem wszystkiego. Jasne, super jest się podzielić z czytelnikami tym, co się u nas aktualnie dzieje, ale jeśli nie będą to regularne „zajawki” przecież nikt się na nas nie obrazi. W końcu jesteśmy w PODRÓŻY i mamy prawo podróżować, a nie siedzieć 24h/7 przed ekranem komputera czy telefonu, by snapować, tweetować czy wrzucać wpisy na facebooka. Złapałam się w Turcji na tym, że miałam wyrzuty sumienia, że za mało udzielam się w sieci. I nagle przyszedł mój wewnętrzny cenzor, wyciągnął maczugę i walnął mnie w ten pusty łeb. Przed komputerem siedzę cały rok, to chociaż przez ten miesiąc mogłam sobie darować ciągłe ślęczenie przed jego ekranem. Stąd też ograniczyłam wpisy na bloga do absolutnego minimum. Ograniczyłam też wrzucanie zdjęć na instagram oraz tweetowanie (z tym akurat nie miałam najmniejszego problemu, bo nie udzielam się tam zbyt regularnie). Ze snapem i tak mi nie szło, więc praktycznie całkowicie się z nim pożegnałam. Jedynie facebook towarzyszył mi w podróży, gdyż z nim sprawa była najprostsza i najmniej czasochłonna.

Podsumowując – Snapchat ze mną zostaje. Czy na dobre i na złe, tego jeszcze nie wiem, ale nasza znajomość trwa i ma się dobrze. A jak to wszystko się dalej rozwinie, czas pokaże. Snapa traktuję bardziej rozrywkowo i na luzie, bo według mnie taki jest jego charakter i jeśli kiedyś się rozstaniemy, to bez wielkiej traumy.

Post Snapchat w podróży pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/snapchat-w-podrozy/feed/ 20 4693
Roadtripy polskich blogerów podróżniczych http://balkany.ateamit.pl/roadtripy-polskich-blogerow-podrozniczych/ http://balkany.ateamit.pl/roadtripy-polskich-blogerow-podrozniczych/#comments Fri, 24 Jul 2015 07:17:07 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4398 Podróżowanie samochodem/motocyklem, choć nie należy do najtańszych i najbardziej ekologicznych, daje znacznie większą wolność niż podróżowanie na inne sposoby. W aucie można nocować, dojedzie się w wiele miejsc, do których nie dotrze się np. transportem publicznym czy ze zorganizowanymi wycieczkami, można zabrać więcej rzeczy, które w dużej mierze pozwalają być samowystarczalnym. Motocykl niestety nie zapewnia […]

Post Roadtripy polskich blogerów podróżniczych pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Podróżowanie samochodem/motocyklem, choć nie należy do najtańszych i najbardziej ekologicznych, daje znacznie większą wolność niż podróżowanie na inne sposoby. W aucie można nocować, dojedzie się w wiele miejsc, do których nie dotrze się np. transportem publicznym czy ze zorganizowanymi wycieczkami, można zabrać więcej rzeczy, które w dużej mierze pozwalają być samowystarczalnym. Motocykl niestety nie zapewnia noclegu, a pojemność sakw też nie zawsze pozwala zabrać wszystkiego, czego się chce, to jednak daje równie dużo wolności, a czasami pozwala dojechać do miejsc, do których auto już nie da rady (bo się na przykład nie zmieści). O mnie i Marku wiecie, że jesteśmy fanami samochodowych, Kiankowych wypraw. Dziś jednak nie będzie o nas, a o polskich blogerach podróżniczych, którzy również lubią wyprawy na dwóch lub czterech kółkach. Gdzie i czym jeżdżą? Kogo ze sobą zabierają? Dlaczego podobają im się roadtripy? Na te pytania znajdziecie odpowiedzi w dzisiejszym wpisie, którzy stworzyli znani i lubiani blogujący podróżnicy.

blogerzy roadtrip

Roadtripy europejskie

Zacznijmy od podróżowania na cztery koła, cztery nogi i cztery łapy. Makulscy, czyli Ola, Michał, Luśka i ich Żaba (tu stwierdzam, że Kianka z Żabą na pewno by się dogadały – trzeba dziewczyny umówić na spotkanie!) wspólnie podróżują po Europie. Oto co piszą na temat samochodowych wypraw:

urlopnaetacie.pl

Cztery kółka dają nam swobodę, niezależność i dach nad głową, gdy trudno o nocleg. Poza tym uwielbiamy czuć wiatr we włosach wpadający przez opuszczone szyby, szuter w zębach, słuchać po drodze rockowych kawałków i rozkminiać trasę ślęcząc nad rozklejającym się już atlasem samochodowym. Dla nas samo bycie ‘on the road’ jest najfajniejszą  przygodą!
Jeździmy głównie naszym Peugeotem 106 rocznik 1997, zwanym potocznie żabą. W tym roku pokonaliśmy 6 000 km podróżując przez 20 dni wzdłuż Szwecji i Norwegii. Za nami jest min. kilka tras po Francji, Hiszpanii, Węgrzech, Niemczech. Najdłuższa trasa w jaką wyruszyliśmy autem miała prawie 11 000 km i pokonaliśmy ją w trzy tygodnie.

Natalia z bloga Zapiski ze świata przez pewien czas uważała, że jeżdżenie samochodem wcale nie jest takie atrakcyjne i ciekawe. Jednak dość szybko przekonała się, że auto daje dużo więcej możliwości, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka.

Zapiski ze świata samochodowa kuchnia

Na wakacje samochodem jeździłam z rodzicami od dziecka. Namiot, śpiwory, trochę jedzenia i ruszaliśmy przed siebie, docierając głównie na europejskie wyspy. Nie zawsze potrafiłam to docenić – chciałam latać samolotem!

Teraz jest inaczej. Doskonale wiem, jak wiele możliwości daje podróżowanie autem. Oprócz środka transportu pojazd staje się chwilowo domem. Tak też było w Andaluzji. Zaplanowałam je znajomymi roadtrip po południowej części Hiszpanii i był to najlepszy wybór na zwiedzanie tej części kraju. Zatrzymywaliśmy się danym miejscu tak długo, jak chcieliśmy, spaliśmy „na dziko” (chłopaki na plaży, my w samochodzie), samochód był naszą sypialnią, kuchnią, suszarnią i przechowalnią bagażu. Wolność, jaką daje nam jazda samochodem jest ogromna, a roadtrip to według mnie najlepsza metoda na sprawne i jednocześnie wygodne podróżowanie.

Andaluzyjskie, roadtripowe klimaty przyciągnęły do siebie również Karolinę i Bartka z bloga TropiMy Przygody. Podróżowali „Groszkiem”, przez dwa tygodnie pokonali 2000km i zaraz Wam udowodnią, że taka wyprawa może być ekonomiczna (mimo ponoszenia kosztu benzyny):

Nasz piękny Groszek, tadam!

Wynajęcie „Groszka”, bo tak nazwaliśmy zielonego Chevroleta Matiza, który był naszym środkiem transportu, a czasem i domem podczas objazdówki po Andaluzji, było świetnym pomysłem. Po pierwsze, dał nam wolność wyboru miejsc, do których chcemy dojechać i czasu, który w nich spędziliśmy. Po drugie, zaoszczędziliśmy dzięki niemu. Wynajęliśmy samochód w bardzo promocyjnej cenie i razem z benzyną, którą wyjeździliśmy, to wciąż było taniej niż kupowanie biletów na pociągi lub autobusy pomiędzy miejscami, do których chcieliśmy pojechać. Poza tym, kilkakrotnie w nim spaliśmy, dzięki czemu w kieszeni została równowartość noclegu. No i te zachody oraz wschody wschody słońca nad morzem, kiedy na nocleg zatrzymywaliśmy się przy plaży! Najważniejsze jednak w trakcie podróży okazało się wspomniane poczucie wolności – kiedy chcieliśmy zjechać z trasy, bo zobaczyliśmy piękny widok do sfotografowania (przekleństwo Karoliny), mogliśmy to zrobić. Nie musieliśmy się spieszyć na autobus czy pociąg, bo zaraz odjedzie – chcieliśmy zostać godzinę dłużej – bardzo proszę! Mamy godzinę dłużej. Raz w trakcie podróży mieliśmy małą awarię z akumulatorem, ale udało się ją pokonać dzięki uprzejmości zatrzymanych Hiszpanów. Objazdówka była świetna! Nie zamienilibyśmy naszego małego Groszka na żaden inny transport i trudno było nam się z nim po tych dwóch tygodniach rozstać 😉

Ania i Tomek, czyli born2travel również postanowili wybrać się na roadtrip po Europie. W ich przypadku celem były Niemcy, Austria, Włochy, San Marino oraz Czechy. W ciągu 13 dni pokonali 4500 km. Oto, jak wspominają tę podróż:

born2travel

Nasz „Mini Eurotrip 2014” był podróżą dość spontaniczną. Mieliśmy do dyspozycji samochód i cały świat – zdrowy rozsądek i ograniczenia czasowe podpowiadały nam jednak, abyśmy poruszali się w granicach Europy… 😉 W 13 dni odwiedziliśmy 18 miejscowości w 5 krajach. Jednego dnia z samego rana byliśmy w Bawarskich Alpach, zwiedzając bajkowy zamek Neuschwanstein, a po południu przechadzaliśmy się ulicami pięknego Innsbrucka. Nazajutrz przemierzaliśmy już Włochy w kierunku urokliwego Cinque Terre, a temperatura powietrza wzrosła do 19 stopni Celsjusza… W dużym skrócie: skosztowaliśmy owoców morza w Manaroli, wykąpaliśmy się w Morzu Liguryjskim w Riomaggiore, wypiliśmy kawę w La Spezii, oglądaliśmy krzywą wieżę w Pizie tuż po zachodzie słońca, spacerowaliśmy po białej plaży w Rosignano Solvay, podziwialiśmy zabytki Florencji, wymęczyło nas Rimini, zdobyliśmy twierdze w San
Marino, przepłynęliśmy się gondolą w Wenecji, błądziliśmy po austriackich wioskach Heiligenblut i Grosskircheim, odwiedziliśmy pocztówkowy Hallstatt, a na sam koniec urzekła nas czeska Praga, gdzie opiliśmy się wyśmienitego „piva z tanku” i najedliśmy knedliczkami. Taki sposób podróżowania pokazali nam nasi rodzice, za co jesteśmy im
wdzięczni, gdyż daje on wolność i niezależność, pozostawiając w pamięci niesamowite wspomnienia, cenniejsze niż jakiekolwiek pamiątki.

Włochy były również celem roadtripu Łukasza i Agi z lkedzierski.com. W 2008 wyjechali starym Citroenem bez klimatyzacji na dwutygodniowy objazd słonecznej Italii. W tym czasie przebyli ok. 5000km. A oto, jak wspominają ten samochodowy wypad:

lkedzierski-wlochy-01

Wyjazd był niesamowity. Włochy to doskonała destynacja na powolne i spokojne włóczenie się samochodem. Chcieliśmy zjeść dobre lody w San Gimignano, spróbować pysznego wina w Montepulciano, poleżeć na toskańskich polach, móc podziwiać niesamowite zachody słońca w Watykanie, brodzić po wodzie na Placu Św. Marka w Wenecji po zachodzie słońca, a także wspinać się nad jeziorem Garda.

Niesamowity czas, gdy temperatury jeszcze nie są bardzo wysokie, a ludzi mało. Włochy mają wszystko to co potrzeba – dobre jedzenie, wspaniałe krajobrazy i interesujące małe miasteczka. Nic tylko jechać i podziwiać.

Roadtripy po Amerykach i Australii

Kolejnymi blogerami, którzy pokochali roadtripy są Przemek i Magda czyli TroPiMy, którzy sami tak o sobie piszą: „jesteśmy programistami, podróżnikami i geekami”. Jakiś czas temu zakochali się w USA i to ten kraj obrali już dwukrotnie za cel swojej samochodowej objazdówki. W 2015 roku zwiedzili zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej od Los Angeles, przez San Francisco, Dolinę Śmierci, Las Vegas, Wielki Kanion, Yellowstone aż do Seattle. Podróżowali Fordem Mustangiem Cabrio, a także SUV Dodge Captiva. W ciągu 24 dni pokonali prawie 8100km! Oto, co sami piszą o swojej podróży:

tropimy.pl

Sama podróż to nasza dotychczasowa podróż życia, zdecydowanie najwięcej wrażeń, wspomnień i emocji. Trasa jaką zrobiliśmy (można ją znaleźć na naszym blogu) obfitowała w kontrasty – od gorących pustyń (najgorętszych miejsc na świecie) do treku po śniegu. Ogromne puste przestrzenie i wielkie, tętniące życiem miasta. Wizyta w fabryce Boeinga i spanie w namiocie pośród lasu w dolinie Yosemite. A wszystko to przeplatane kolejnymi kilometrami po amerykańskich autostradach – w tym oczywiście po ich najsłynniejszej przedstawicielce, Route 66.
To nie był nasz pierwszy duży roadtrip (w 2013 zjechaliśmy wschodnie wybrzeże USA) i na pewno nie ostatni, bo taka forma podróżowania najbardziej nam odpowiada. Jeżeli chodzi o USA to samochód jest w zasadzie jedynym sensownym sposobem przemieszczania się, a na pewno jest najwygodniejszym. Paliwo jest tańsze, sieć autostrad jest potężna, drogi są proste i szerokie. Odległości są duże, ale jeździ się zdecydowanie spokojniej i wygodniej niż w Polsce. Nie należy obawiać się samochodów z automatem – naprawdę prawie każdy może je prowadzić! Polecamy.

USA zostało obrane za cel roadtripu również przez Yusti i Bartka, czyli Cyfrowinomadzi.pl. Podróżują już od roku i planują pozostać w podróży jeszcze przez pewien czas. W trakcie nie tylko zwiedzają i poznają nowe zakątki Stanów oraz Ameryki Środkowej i Południowej, ale również pracują online.

Cyfrowi Nomadzi

Z Polski wyjechaliśmy w czerwcu 2014 roku, to znaczy, że od początku naszej podróży niepostrzeżenie minął już rok. Auto, Toyotę Land Cruisera, kupiliśmy w Kalifornii, w USA za 5 000 $. Do tej pory najbardziej podobała nam się Baja California w Meksyku, zwłaszcza małe, artystyczno­surferskie miasteczko Todos Santos, w którym spędziliśmy ponad 2 miesiące. Tam też zaadoptowaliśmy ze schroniska naszego psa. Teraz jesteśmy w Panamie i przygotowujemy się do przeprawy promem do Kolubmbii. Będziemy tak podróżować co najmniej do wiosny 2016 r. Podróż łączymy też z pracą, Bartek jest programistą, a ja mam małą agencję copywrtingową i PR­ową ODISEO. Założyliśmy stronę www.cyfrowinomadzi.pl, by inspirować ludzi, którzy chcieliby łączyć pracę online z podróżowaniem.

Anita, znana z bloga Banita.travel.pl, w ostatnim czasie kojarzona jest głównie z wyprawami rowerowymi, jednak w swojej podróżniczej karierze ma również roadtripowe doświadczenia. I tu znów celem podróży samochodowej były Stany Zjednoczone. Autem z wypożyczalni postanowiła odwiedzić miejsca, o których od dawna marzyła, w efekcie przez 3 tygodnie pokonała 3300km.

W Kanonie Antylopy

Uwielbiam podróże rowerowe oraz piesze wędrówki po górach. Biorąc pod uwagę to, że jestem osobą bardzo aktywną, oglądanie świata przez szyby samochodu wydawała mi się monotonne i… trochę bez sensu – takie lizanie cukierka przez papierek. Jazdę samochodem mylnie kojarzyłam z autobusowymi wycieczkami, które pozwalają wysiąść w konkretnym punkcie widokowym, zrobić kilku fotek w sztandarowym miejscu i pognać dalej. Tymczasem okazało się, że są miejsca na świecie, które nie tracą wiele na zwiedzaniu ich samochodem. Stany Zjednoczone od zawsze fascynowały mnie jedyną w swoim rodzaju przyrodą. Problem był w tym, że Stany Zjednoczone są ogromne i objechanie ich rowerem wymagałoby czasu, którego nie posiadałam. Wypożyczyłam więc samochód i postanowiłam przejechać trasę, która od zawsze mi się marzyła. Chciałam przejść Golden Bridge w San Francisco, przejechać kalifornijskie wybrzeże, pospacerować Bulwarem Zachodzącego Słońca, zajrzeć w Aleję Gwiazd w Hollywood, zrobić trekking w Wielkim Kanionie, obserwować światło w niesamowitym Kanionie Antylopy, wdrapać się na Lądowisku dla aniołów w Zion Park i przejechać Dolinę Śmierci. Road trip przez cztery stany umożliwił mi spełnienie marzeń nie tylko tych z ostatnich dorosłych lat, ale i tych nastoletnich, dziewczęcych, kiedy oglądając amerykańskie filmy lat dziewięćdziesiątych marzyłam o tym, by pokonywać amerykańskie bezkresy potężnym krążownikiem szos i z rozwianym włosem podziwiać zachodzące słońce.

Trasa: USA, pętla z San Francisco przez stany: Kalifornia, Utah, Arizona i Nevada (dokładna trasa: an Francisco – Tereny winnic Napa Valley – Big Sur – Los Angeles – San Diego – Las Vegas– Park Narodowy Zion – Kanion Antylopy – Park Narodowy Wielki Kanion – Park Narodowy Dolina Śmierci – Jezioro Mono Lake – Miasteczko Duchów Bodie – Park Narodowy Yosemite – Sacramento – Jezioro Tahoe – San Francisco )

Chyba wszyscy, a jak nie wszyscy to większość zna Rodzinę Bez Granic, czyli Anię, Thomasa, Milę i Hanię. We czwórkę udowadniają, że całą rodziną można odwiedzać nawet najodleglejsze zakątki świata. Na swoim koncie Rodzina Bez Granic ma wiele wspaniałych podróży, w tym również roadtripy. A oto dwa z nich:

ft

1. Wokół Morza Czarnego:
Ponad 10 000 km w 6 miesięcy, piękna pętelka starym Renault Espace przez 11 krajów: Polskę, Ukrainę, Rumunię, Bułgarię, Mołdawię, Rosję, Gruzję, Azerbejdżan (potem zanurzyliśmy się w Morzu Kaspijskim i z powrotem…), Armenię, Turcję i Serbię. Spotkaliśmy Króla Romów, zaprzyjaźniliśmy się ze wspaniałą rodzinką w autonomicznym Naddniestrzu, zakochaliśmy się w widokach na Krymie, znienawidziliśmy rosyjską policję, odpoczęliśmy wśród Czeczenów na północy Gruzji, roztapialiśmy się w 42 stopniach w Azerbejdżanie, zmokliśmy w Górskich Karabachu, zadawaliśmy pytania o Turków w Armenii i o Ormian w Turcji. A wszystko to z małą, jeszcze wtedy nie roczną, Hanią.
2. Przez Amerykę Środkową:
Tym razem pętelka prowadziła tylko przez 4 kraje: południe Meksyku, Gwatemalę, Belize i Honduras, ale za to byliśmy już z dwójką dzieci: maleńką Milą i ciut większą Hanią. Mieszkaliśmy w zakupionym (i na końcu sprzedanym) w Cancun aucie Dodge \ Caravan. Za relacje z naszej podróży (pisane w dużej mierze w aucie właśnie!) zostaliśmy uznani za blog roku przez magazyn National Geographic Traveler. Piękny to czas, kiedy skrytka w drzwiach robi za łazienkę, jedna skrzynka z tyłu za bibliotekę, druga za pokój dziecinny, a trzecia za kuchnię.

Nie tylko Stany Zjednoczone są wymarzoną, roadtripową destynacją. Drugim takim miejscem na ziemi jest Australia. O tym, że warto eksplorować ten kontynent właśnie za pomocą auta piszą na swoim blogu Juli i Sam. A oto, co mają Wam do powiedzenia na temat australijskich roadtripów:

Where is Juli Pentecost River Crossing

Samochodowe podróże to najlepszy (i nasz ulubiony) sposób na zwiedzanie Australii. Bo pomimo, że Australia jest wielka i czasem przejechanie z miejsca a do miejsca b może zająć długie tygodnie, tylko podróżując na czterech (albo dwóch) kółkach możemy dotrzeć w jej najpiękniejsze zakątki. Droga z Broome do Darwin w północno-zachodniej Australii, przez Gibb River Road, to nasz faworyt. 700 km. szutrowej trasy, kłęby czerwonego dymu za tylną szybą, kangury, krokodyle, psy dingo, dzikie wielbłądy, ukryte przed światem wodospady, dzikie wąwozy i rzeki, nad którymi nie biegną żadne mosty – Gibb River Road to esencja australijskiego Outback’u, którą pokonać można tylko z napędem na cztery. A do tego to przepastne niebo pełne gwiazd! Tylko Ty i to niebo. Bajka. Na Gib Road można spędzić tygodnie, nie nudząc się przez chwilę. My pokonaliśmy ją w tydzień i marzymy, żeby wrócić. 
 
Na liście naszych australijskich NAJ znajdują się też Great Ocean Road, Legendary Pacific Drive z Brisbane do Sydney i droga przez środek Tasmanii. Podczas naszych wycieczek często korzystamy też z tzw. relocation deals, które pozwalają nam wypożyczyć auto za symbolicznego dolara dziennie. Jedziemy wtedy trochę „na czas”, bo przy relokacjach ma się określoną ilość dni na przewiezienie samochodu, ale dzięki nim możemy wybrać się w samochodową wycieczkę praktycznie w każde miejsce, o którym marzymy.

Jednak nie tylko auto doskonale nadaje się na roadtrip. Hania i Michał, czyli Mała i Duży w podróży, to para podróżników z Krakowa, która postanowiła zwiedzać świat z perspektywy motocyklowego grzbietu. Ich rumak zwie się Suzuki Bandit 600 i powiózł ich… na Bałkany (jak widać nie tylko my uważamy, że region ten jest idealny na zorganizowanie roadtripu). Ich pełna wyzwań podróż trwała dwa tygodnie, w trakcie których pokonali 4500km. A teraz oddaję głos Hani i Michałowi:

malaiduzywpodrozy

Nasza trasa zaczęła się w Krakowie, następnie przejechaliśmy przez Słowację, Węgry (Puspokladany obok Debreczyna), Rumunię (Cluj-Napoca, Saliste, Trasa Transfogaraska, Bukareszt, Mamaia), Bułgarię, Serbię (Nisz, Djavolia Varos, Rezerwat Uvac), Bośnię i Hercegowinę (Sarajewo, Mostar), Chorwację (Szybenik, Zagrzeb) i ponownie przez Węgry (Budapeszt) i Słowację wróciliśmy do domu. Nie było łatwo. Dwie osoby z namiotem i bagażami na dwa tygodnie ciężko zmieścić na motocyklu, ale jakoś daliśmy radę. Chociaż były dni w których mieliśmy dość to całą wyprawę wspominamy bardzo dobrze. Bałkany zachwycają. Kto raz się tam wybierze, wróci na pewno. Jeden z najpiękniejszych kierunków na wyprawę motocyklową. Ja (Michał) zakochałem się w Serbskich wsiach i polach pokrytych pomarańczowym odcieniem zachodzącego słońca. Dodatkowo Bałkany mają wspaniałą choć straszną historię, którą każdy powinien poznać przed wyruszeniem w trasę. Pozwoli nam to zrozumieć ten „inny” kawałek świata i zobaczymy znacznie więcej. Szkoda czasu na myślenie. Pakujcie graty na motocykle, rowery, do samochodów i ruszajcie na Bałkany. Dopóki są jeszcze tymi „prawdziwymi” Bałkanami a nie atrakcją turystyczną za miliony euro.

Czy czujecie się przekonani, że warto wybrać się na samochodowy lub motocyklowy roadtrip? Po lekturze wszystkich powyższych wspomnień, ja bym zaczęła się pakować na wyjazd. A zaraz, przecież ja się właśnie pakuję, bo za chwilę wyruszamy na Bałkany oraz do Turcji. Jeśli Wy właśnie snujecie plany odnośnie tego, gdzie udać się na czterech lub dwóch kółkach, to wszyscy blogerzy, którzy postanowili podzielić się w tym wpisie swoimi roadtripowymi doświadczeniami, z pewnością chętnie Wam w tym pomogą i posłużą radą. Piszcie do nich śmiało, na pewno nie pożałujecie. A ze swojej strony mogę tylko podziękować wszystkim jedenastu blogom oraz ich autorom za to, że poświęcili swój czas, dzięki czemu mógł powstać ten wpis. Tu muszę też dodać, że niektórzy pisali prosto z trasy, więc tym bardziej należy docenić ich zaangażowanie! Nie pozostaje mi więc innego, jak życzyć Wam bezawaryjnych pojazdów, wspaniałych widokowych dróg i wielu roadtripowych wspomnień 🙂

 

 

Zapisz

Post Roadtripy polskich blogerów podróżniczych pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/roadtripy-polskich-blogerow-podrozniczych/feed/ 33 4398
Jak dojechać na Bałkany autem? http://balkany.ateamit.pl/jak-dojechac-na-balkany-autem/ http://balkany.ateamit.pl/jak-dojechac-na-balkany-autem/#comments Wed, 15 Apr 2015 07:33:27 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3927 Radzimy jak dojechać z Polski na Bałkany. Proponujemy kilka różnych tras, z różnych części Polski.

Post Jak dojechać na Bałkany autem? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Sezon planowania wyjazdów wakacyjnych w pełni. Świadczą o tym coraz liczniejsze maile, jakie od Was dostaję, w których zadajecie pytania dotyczące dojazdu na Bałkany autem. Za Waszą inspiracją postanowiłam w najbliższym czasie stworzyć dla Was kilka praktycznych wpisów, które ułatwią Wam przygotowanie bałkańskich wojaży.

Ponieważ znacząca część Waszych zapytań dotyczy podróży na Bałkany autem, stąd też pierwszy praktyczny wpis będzie dla zmotoryzowanych. Bo zanim w pełni zaczniemy się cieszyć bałkańskimi atrakcjami, widokami, kuchnią i klimatem, to musimy tam jakoś dojechać. Często pytacie się: „Jak najlepiej dojechać na Bałkany?”, „Która trasa jest ciekawa/ekonomiczna/najprostsza/najszybsza?”. Cóż, na te pytania nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, gdyż wiele zależy od tego, jakim autem podróżujemy, czy chcemy płacić za autostrady, czy możemy jechać 17h non stop, czy z racji posiadanych dzieci musimy częściej organizować przystanki i szybciej zaplanować nocleg. Niemniej jednak poniższe propozycje tras powinny ułatwić Wam planowanie Waszej trasy dojazdowej, a także dać możliwość uwzględnienia Waszych osobistych preferencji.

Na wstępie też mała uwaga. Pierwsze cztery trasy stworzone zostały na bazie naszych własnych doświadczeń. Posiłkujemy się googlem (ale nie sztywno, bo i on czasami się myli) oraz aplikacją Navigator. Zazwyczaj trzymamy się głównych dróg, ale fakt faktem dość często, w trakcie jazdy modyfikujemy wcześniej stworzony plan i na przykład próbujemy coś skrócić. Efekty bywają różne, czasem lepsze, czasem gorsze, ale w końcu przygoda to przygoda. Dodam również, że każda z wyszczególnionych poniżej tras pozwala zarówno na dość szybki tranzyt, dzięki któremu będziemy mieli sporo czasu na samych Bałkanach, ale jednocześnie pozwala też według uznania odbić gdzieś i zwiedzić coś ciekawego po drodze.

Stan bałkańskich dróg bywa różny. W teorii większość głównych tras jest w dobrym stanie, ale bywają czasem niespodziewane braki w asfalcie, remonty itd. Nie wszystko możemy z góry przewidzieć. Podobnie rzecz się ma z przekraczaniem granic – w sezonie musimy się liczyć, że zastaniemy na nich sporej długości kolejki. Stąd też nie warto z góry planować, że wyjeżdżając o danej godzinie, do punktu docelowego dotrzemy po np. 8 godz. Inna sprawa, że podróżując po Półwyspie można dość szybko docenić istnienie w naszej części Europy Strefy Schengen.  Wybierając się w bardziej górzyste regiony Bałkanów (m.in. Czarnogóra, Albania, Rumunia) miejmy na uwadze, że czasy przejazdów podawane przez googla mogą być dość zaniżone. Przejazd 50-kilometrowego odcinka po albańskich górach może nam zająć nawet 5-6h.

Ksamil

1. Trasa ekonomiczna: Warszawa – Szkodra

Niewątpliwie nie jest to najszybsza trasa dojazdowa, ale pozwala zaoszczędzić nieco pieniędzy, które musielibyśmy wydać na autostradowe winiety. Trasa przez Polskę, jaka jest, każdy widzi. Ze stolicy (lub jakiegokolwiek innego miasta w tej części Polski) należy kierować się na Chyżne. Tam na stacji benzynowej tuż przed nieczynnym przejściem granicznym można zaplanować odpoczynek (my tak robimy jadąc z Kielc). Następnie czeka nas droga przez Słowację, która początkowo wiedzie przez góry (okolice Oravskiego Podzamoku,  Donovale i Bańska Bystrzyca), a później przez równiny (miejscowości nie są zbyt gęsto). Podróżując tą trasą musimy uważać w okolicach Bańskiej Bystrzycy, w której zaczyna się płatna droga szybkiego ruchu. Jeśli chcemy zaoszczędzić trochę euro lub też nie narażać się na otrzymanie mandatu za jazdę bez winietki, warto skorzystać z googla zaznaczając w nim opcję „unikaj opłat”. Dzięki niemu bez problemu ominiemy ten 30kilometrowy odcinek dość dobrej jakości trasą. Droga przez Węgry jest prosta (dosłownie i w przenośni), ale należy przyznać, że dość nudna. Jeśli nie mamy wykupionej winiety musimy przejechać przez stolicę Węgier, ponieważ obecnie obwodnice Budapesztu są płatne. Na szczęście przelotowe drogi przez to miasto są łatwo przejezdne. Dalej kierujemy się na drogę wiodącą po prawej stronie Dunaju. Nad tą znaną z dzieł muzycznych rzeką można zaplanować kolejny, dłuższy wypoczynek. Do chorwackiej granicy będziemy jechać darmową, krajową drogą, na której panuje znikomy ruch, a miejscowości nie ma zbyt wiele. Stąd też nie warto płacić za węgierską autostradę, skoro można jechać szybko, komfortowo i za darmo. Po przekroczeniu granicy z Chorwacją (tak, nadal musimy tam okazywać dowód osobisty/paszport), wjeżdżamy do pierwszego, bałkańskiego kraju. Trasa ta szybko nam zleci, gdyż do przejechania nie mamy zbyt dużego dystansu, a dodatkowo jedziemy przez większość czasu wśród pól i łąk. Po przekroczeniu kolejnej granicy znajdziemy się w Bośni i Hercegowinie. Niestety od tego momentu aż do wjazdu na autostradę do Sarajewa będziemy jechać zatłoczoną, pełną tirów, w dużej mierze górską drogą. Należy być przygotowanym na to, że prędkość podróżna znacząco nam spadnie. Za Zenicą wjeżdżamy na autostradę (koszt ok. 15zł za auto osobowe) i po niecałych 70 km jesteśmy w Sarajewie. Na wyjeździe z autostrady musimy kierować się za strzałkami kierującymi do miasta na pierwszy zjazd w prawo. Później musimy wypatrywać strzałek na miejscowość Foca (najpierw droga M5, później M18). W miejscowości Brod odbijamy w stronę przejścia granicznego Scepan Polje. Czeka nas przejazd  wąską, krętą drogą o niezbyt dobrej nawierzchni, na której należy jechać naprawdę powoli, gdyż nigdy nie wiadomo czy zza zakrętu nie wyjedzie na nas ciężarówka lub autobus. Po przekroczeniu granicy w Scepan Polje znajdziemy się w Czarnogórze. Przed nami przejazd przez malowniczy kanion Pivy, później droga do Niksica, dalej do Podgoricy. Po drodze możemy zatrzymać się w górach Durmitor lub zawitać w Monastyrze Ostrog. Z czarnogórskiej stolicy obieramy drogę E762, którą dotrzemy do granicy z Albanią (Hani Hotit – Bozhaj). Stamtąd wyruszamy malowniczą drogą wzdłuż Jeziora Szkoderskiego, u podnóża Gór Prokletije.

Czas przejazdu z Warszawy do Szkodry to prawie 20 – 23h. Wiele zależy oczywiście od pory roku, warunków na drodze, naszego auta, naszego samopoczucia itd. Niemniej jednak jadąc tą trasą z Kielc, w Sarajewie lub za nim planowaliśmy nocleg (hostel/na dziko). Na trasie tej nie ma problemu ze stacjami benzynowymi; znajdą się również hotele/motele jednak ciężko nam cokolwiek na ich temat powiedzieć. Oprócz tego przemierzając Węgry bezpłatnymi drogami, musimy liczyć się z tym że są to dawne drogi przelotowe lecz zupełnie puste i pomimo mijania wielu knajp i moteli możemy mieć problem ze znalezieniem czegoś, co będzie czynne.

Drobna uwaga do mapy – google prowadzi przez środek Budapesztu. Obecnie wszystkie autostrady i obwodnice na Węgrzech są odpłatne.

2. Autostradowa trasa Googla Warszawa – Szkodra

Prawda jest taka, że jazda do Albanii autostradami wcale nie wychodzi jakoś dużo szybciej. Różnica to jakieś 4h (zamiast 23h będziemy jechać coś około 19h), a jeśli jeszcze trafimy gdzieś na korki, to nie dość, że sporo zapłacimy za winiety, to jeszcze zużyjemy więcej benzyny. Jazda autostradami jest super, jeśli nasze auto ma niezłe spalanie i osiąga dobre prędkości bez prób ogłuszenia pasażerów siedzących w jego wnętrzu. Niewątpliwie ta, proponowana przez google trasa, jest dobra dla tych, którzy wolą super standard dróg i mogą pozwolić sobie na zakup winiet (czyt. ich budżet wyjazdowy mocno na nim nie ucierpi). Nocleg można zaplanować na północy Chorwacji, jeszcze przed Zagrzebiem, choć tak naprawdę wiele zależy od tego, jak nam się będzie jechało.

3. Autostradowa trasa Warszawa – Skopje

Nie zawsze i nie wszędzie unikamy autostrad. W szczególności, gdy z Bałkanów wracamy i trzeba być konkretnego dnia w domu. Trasę ze Skopje pokonywaliśmy już dwukrotnie, jednak z małymi zmianami względem tego, co doradza google. Macedonię i Serbię rzeczywiście pokonaliśmy autostradami. Niestety należy mieć na względzie dwie kwestie – w szczycie sezonu możemy trafić po pierwsze na kolejki do przejść granicznych (najpierw między Macedonią a Serbią, później między Serbią a Węgrami, które dodatkowo stanowi granicę Unii Europejskiej), a po drugie na korek do bramek wjazdowych do Belgradu.W tych trzech punktach możemy stracić sporo cennego czasu. Oczywiście da się tego uniknąć wybierając np. niepołożone na autostradzie przejście graniczne między Serbią a Węgrami za Suboticą. Jeśli chodzi o przejazd przez Węgry i Słowację, to polecamy zwykłe, bezpłatne drogi krajowe. Nie panuje na nich jakiś wybitny ruch i tempo podróży jest naprawdę żwawe. Jadąc tą trasą nocleg planowaliśmy na Węgrzech.

 4. Dojazd do Trasy Transfogaraskiej

Trasa Transfogaraska jest celem wielu samochodowych czy motocyklowych tripów. Z centralnej Polski w teorii nie jest do niej jakoś strasznie daleko. Jednak jazda przez samą Rumunię jest dość żmudna. Należy też pamiętać, że w Rumunii trzeba wykupić winietę, która obowiązuje na wszystkich drogach. Jej zakup sprawdzany jest przez automatyczne bramki, które sczytują nasze tablice rejestracyjne. Jeśli są w systemie – to super. Jeśli nie – zapłacimy mandat, który przysłany zostanie do Polski. Nie warto więc ryzykować. Jeśli chcecie sprawdzić, ile wyniesie opłata za winiety, możecie skorzystać z kalulatora, który Wam w tym pomoże. O samej trasie Transfogaraskiej oczywiście przeczytacie na blogu. Może ona stanowić bazę wypadową w góry lub być jedno-dwudniowym przystankiem na trasie większej objazdówki.

5. Dojazd na Bałkany (Dubrovnik) z Polski zachodniej i północno – zachodniej

Mieszkańcy Polski północnej oraz zachodniej mają na Bałkany nieco dalej. Stąd też wydaje mi się, że najlepiej pokusić się o przejazd autostradami. Będzie szybciej i nieco bardziej sprawnie. Taniej na pewno nie będzie, ale w zależności od tego, ile ma trwać nasz wyjazd, to właśnie czas staje się czasami cenniejszy niż pieniądze. Więc jeśli możemy go trochę zaoszczędzić, to chyba warto, by móc później dłużej cieszyć się Bałkanami. Z Poznania i generalnie z zachodu i północnego – zachodu warto rozważyć opcję jazdy przez Niemcy, która również jest szybka i komfortowa.

6. Nasza ostatnio ulubiona trasa autostradowa do Bośni i Hercegowiny lub Chorwacji

Do tej pory staraliśmy się na autostradach oszczędzać. Ale od pewnego czasu większą wartość ma dla nas czas niż pieniądze i możliwość zaoszczędzenia paru godzin na przejazdach, jest dla nas bardzo istotna. Stąd też do Bośni i Hercegowiny jeździmy następującą trasą. Z Kielc kierujemy się do Cieszyna, następnie przez Czechy kierujemy się na Trzyniec oraz Mosty koło Jabłonkowa (odcinek bezpłatny). Dalej czeka nas przejazd do Żyliny, gdzie wjeżdżamy na autostradę i mkniemy do Bratysławy. Na Węgrzech wybieramy jedną z dwóch opcji przejazdu. Jeśli jedziemy do Sarajewa, to nasza trasa wiedzie przez Budapeszt i następnie do przejścia granicznego Udvar. W Chorwacji, w Osijeku wskakujemy na autostradę i granicę z Bośnią i Hercegowiną przekraczamy w Slavonskim Brodzie. Jeśli natomiast naszym celem jest chorwackie wybrzeże, a dokładniej okolice Ujścia Neretwy, to nasza trasa wiedzie na Węgrzech tylko częściowo autostradą, a później przez Vasvar zwykłymi drogami do przejścia granicznego Letenyei. W Chorwacji, jeśli warunki są sprzyjające i mamy dobry czas, to wtedy tylko część trasy pokonujemy autostradami, ze względu na ich wysoki koszt. Ostatnio do Karlovaca jechaliśmy autostradą, a następnie do Splitu przejechaliśmy krajową „jedynką”. Trasa ta jest bezpłatna i w maju świeciła pustkami, pozwalając na naprawdę dobre tempo jazdy. Od Splitu do Polce ponownie wróciliśmy na autostradę. Jeśli chodzi o koszt winiet, to w przypadku Słowacji i Węgier jest to koszt 10 € i 11,23 € na 10 dni. Ceny autostrad w Chorwacji możecie sprawdzić na oficjalnej stronie.

Wersja trasy do Sarajewa

Wersja trasy do Ploce

Generalnie planowanie trasy przejazdu jest kwestią bardzo indywidualną, stąd powyższe propozycje mogą stanowić dla Was coś w rodzaju inspiracji. My dojazd na Bałkany oraz powrót z nich traktujemy stricte tranzytowo i praktycznie po drodze nigdzie się nie zatrzymujemy. Jednak każda z tych tras pozwala na zwiedzanie wielu ciekawych miejsc po drodze. I tak:

– Trasa 1: Donovaly, Budapeszt, okolice Dunaju, Osijek, Sarajewo, okolice Focy, Kanion Pivy, Żablijak (nieco w bok od proponowanej trasy), Monastyr Ostrog, Podgorica (na zasadzie „bo warto przekonać się, jak wygląda stolica państwa”. Szczerze mówiąc oprócz kanionu rzeki Moracy, to miasto to nie jest super ciekawe), okolice Jeziora Shkoderskiego.

– Trasa 2 i 5: Ołomuniec, Brno, Wiedeń, Zagrzeb, całe chorwackie wybrzeże.

– Trasa 3: Rużomberok (góry, zamek Likavka pod Choćem), Budapeszt, Belgrad, Nisz.

– Trasa 4: Koszyce, baseny w Miszkolc, Oradea, Cluj Napoca, Sybin.

Jadąc autem pamiętajmy!

– Na Bałkanach w większości krajów wymagana jest zielona karta. Np. w PZU dostaje się ją za darmo na cały rok z góry. W innych towarzystwach ubezpieczeniowych zielona karta na 1-3 miesiące kosztuje ok. 25zł (wypisywana jest na konkretny okres czasu). Teoretycznie można wykupić zieloną kartę na granicy, ale nie jest to opłacalny biznes (nawet 50EUR). Warto też pamiętać, że w Kosowie nie obowiązuje zielona karta. Na granicy można wykupić ubezpieczenie na dwa tygodnie w cenie 15 € i na miesiąc w cenie 20 €.

– Przed wyjazdem zróbmy pełny przegląd auta, by jakaś awaria nie popsuła nam naszej podróży. Na Bałkanach wszędzie znajdziecie rozlicznych mechaników, ale chyba lepiej nie musieć korzystać z ich usług.

– Wykupmy ubezpieczenie assistance. Warto się jednak wczytać, na jaką odległość ubezpieczyciel oferuje holowanie (może to być np. do 100 km czyli do najbliższego punktu napraw).

– Jeśli jedziemy autem należącym do innej osoby, w PZMOT musimy wyrobić dokument (po angielsku oraz osobno w języku węgierskim), który będzie poświadczał, iż właściciel zezwala nam na użytkowanie samochodu.

– Winiety na Słowację i Węgry możemy wykupić przez internet. Słowacką na eznamka.sk, węgierską na hungary-vignette.eu. Czeskie winiety są do kupienia na stacjach benzynowych oraz w lokalnych urzędach pocztowych. 10-dniowa winieta na Czechy to koszt 310 CZK.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Post Jak dojechać na Bałkany autem? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/jak-dojechac-na-balkany-autem/feed/ 30 3927
Hostelowe refleksje http://balkany.ateamit.pl/hostelowe-refleksje/ http://balkany.ateamit.pl/hostelowe-refleksje/#comments Thu, 15 Jan 2015 07:52:10 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3136 Wiele podróżujących po świecie osób korzysta z hosteli. Ja do tej pory nocowałam w schroniskach górskich, ale nigdy przenigdy w hostelach. Słyszałam o nich wiele dobrego, w szczególności, że są śmiesznie tanie, najczęściej położone w ciekawych lokalizacjach i prowadzone przez interesujących ludzi, którzy są w stanie przekazać wiele cennych informacji na temat miasta/okolicy, w których […]

Post Hostelowe refleksje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Wiele podróżujących po świecie osób korzysta z hosteli. Ja do tej pory nocowałam w schroniskach górskich, ale nigdy przenigdy w hostelach. Słyszałam o nich wiele dobrego, w szczególności, że są śmiesznie tanie, najczęściej położone w ciekawych lokalizacjach i prowadzone przez interesujących ludzi, którzy są w stanie przekazać wiele cennych informacji na temat miasta/okolicy, w których się przebywa. Brzmi dobrze? Oczywiście! Ale w wśród tych superlatyw znajduje się przynajmniej jedna, która w rzeczywistości wcale nie jest taka super, w szczególności, gdy jest się podróżującą parą. Ale zacznijmy od początku.

hostel ShkodraPlanując na szybko i tworząc na kolanie zarys naszego bałkańskiego, sylwestrowego tripa założyliśmy sobie, że przynajmniej w dwóch miastach – Sarajewie i Skopje, będziemy nocować pod dachem. Wtedy jeszcze w swej błogiej naiwności myśleliśmy, że uda nam się część wyjazdu przekimać pod namiotem. Pogoda pokazała nam, co uważa na temat tego pomysłu i zaserwowała nam temperatury znacznie poniżej zera, a nawet poniżej minus 10 stopni. No ale, jeszcze w będąc w Polsce uznaliśmy, że musimy mieć nocleg w Sarajewie, do którego mieliśmy dojechać w ciągu 15h oraz w Skopje, gdzie mieliśmy spędzić kilka, intensywnych i pracowitych dni. Poszukiwania zaczęliśmy od polecanego przez wielu portalu airbnb oraz po prostu korzystając z wyszukiwarki. Jakież było nasze niemałe zdziwienie, gdy okazało się, iż ceny hosteli są…wysokie, a momentami naprawdę wysokie. No ale nic to, udało nam się znaleźć w jednym, jak i drugim mieście hostele, które względnie odpowiadały nam cenowo. Oczywiście, gdybyśmy mieli więcej czasu, to pewnie udałoby nam się namierzyć lepsze/tańsze opcje, ale wyszło jak wyszło. A lepsze opcje można znaleźć chociażby przez portal HotelsCombined, który polecamy!

26 grudnia wyjechaliśmy i po prawie 17 godzinach jazdy dotarliśmy do Sarajewa. Hostel znaleźliśmy bez większego problemu i okazał się być naprawdę super. Pewien zgrzyt, który mieliśmy gdzieś z tyłu głowy, dotyczył Kianki. W teorii, mailując z opiekunem hostelu padło stwierdzenie, że pomoże nam coś dla niej znaleźć. Owszem, znalazł, ale w efekcie nocleg Kianki na miejskim parkingu kosztował nie wiele mniej od naszego, hostelowego. Szybki wniosek – jadąc do jakiegokolwiek miasta autem, szukajcie od razu noclegu z parkingiem, inaczej możecie się zdziwić. No dobra, pomijając ten drobiazg, hostel był naprawdę super, opiekun świetny i potrafiący doradzić, gdzie pójść, co zobaczyć, co zjeść itd. Nocowaliśmy w „8 bed dorm”, mając go przez pierwszą noc tylko dla siebie. Na kolejne dołączyli do nas towarzysze, ale ponieważ praktycznie w hostelu nie przebywaliśmy, to ta dodatkowa obecność osób „trzecich” nam nie przeszkadzała. Generalnie nie mieliśmy czasu (ani siły) na hostelową integrację, choć wiele osób właśnie to wskazuje jako największą zaletę nocowania w tych przybytkach – możliwość kontaktu z ludźmi z całego świata. Wszystko fajnie, ale po prawie 20km „spaceru” padaliśmy na pysk i tyle wychodziło z naszego integrowania się z resztą mieszkańców.

Na dalszym etapie podróży, sytuacja pogodowa, a dokładniej mróz, zmusił nas do poszukania noclegu najpierw w Shkodrze, później w Durres. W pierwszym mieście jest zasadniczo jeden hostel, w którym po negocjacjach cenowych zdecydowaliśmy się zostać. W sumie, mogliśmy nocować w Kiance, byłoby nam równie ciepło. Hostel nie posiadał ogrzewania (pomijam jeden, mały piecyk w pokoju opiekuna) i było w nim równie rześko, jak na zewnątrz. Śpiwory puchowe zdały egzamin, a my nie zamarzliśmy. Owszem, miejscówka jest super, ale na lato. Zimą…cóż trzeba chyba wlewać w siebie duże ilości rakii, żeby człowiekowi było względnie ciepło, bez zakładania na siebie tony ubrań i siedzenia po czubek głowy zawiniętym w śpiwór.

Nasze kolejne spotkanie z hostelem nastąpiło w Durres. Tam również jest tylko jeden tego typu przybytek. Generalnie jak łosie nie mogliśmy go nijak odnaleźć, choć jest w samym centrum. Za nocleg w jego lodowatym wnętrzu, w pokoju wieloosobowym chciano od nas po 11EUR od osoby. Na szczęście coś nas tknęło i poszliśmy się popytać o ceny w hotelach. Za 12.5EUR od osoby mieliśmy nocleg w normalnym pokoju, z łazienką i ogrzewaniem pod postacią klimatyzacji, która na szczęście oprócz chłodzenia miała opcję dmuchania ciepłym powietrzem. Niewielka różnica cenowa, a znaczna różnica w komforcie.

Do jakich wniosków doszliśmy?

Hostele są idealne dla osób podróżujących samotnie. Niewątpliwie podróżującym parom bardziej się czasami opłaca dopłacić niewielką kwotę, by mieć nieco lepszy komfort i więcej prywatności (a także więcej kontaktów :P) niż płacić i tak dużo za hostel i spać w tłumie. Osobom, które podróżują samotnie hostel pozwala poczuć się częścią grupy, spędzić czas w towarzystwie, zapłacić mniej za nocleg, bo rzadko kiedy zwykłe hotele czy pensjonaty posiadają „jedynki”.

Hostele to dobry biznes. Wystarczy lokum, wciśnięcie do niego jak największej ilości łóżek, zaadaptowanie pod potrzeby noclegowiczów i dojenie kasy. Z całym szacunkiem – 40zł za pokój wieloosobowy??? Tyle płaciłam kiedyś za nocleg ze śniadaniem w Chacie Teryego w Tatrach Słowackich, ale to schronisko jest ulokowane na wysokości 2000m n.p.m., a nie w środku miasta!!!

Hostel dla mieszczuchów. Generalnie jeśli wybieramy się w podróż i nastawiamy się tylko na zwiedzanie miast, to nocleg w hostelach jest rozwiązaniem idealnym. Bo zazwyczaj większość z nich ma dobrą lokalizację, blisko centrum; można w nich zdobyć darmowe mapki czy informatory a potrzebne informacje zaczerpnąć od ich pracowników. My jednak z Markiem mamy nieco inny styl podróżowania, bo latem wolimy być gdzieś na łonie natury, niż w rozgrzanym do czerwoności, upalnym mieście. Co innego, gdy do snu szumi nam morze, a rano budzi hurgot cykad, a co innego gdy w mieście wieczory i poranki umilane nam są przez jazgot aut. Mimo wszystko wolę latem mój namiot, widok na morze lub góry, a nie miasto.

Hostel dla imprezowiczów. Odnoszę wrażenie, że takie osoby jak ja i Marek, które z pobytu w danym mieście wyciskają maksimum, chyba nie nocują w hostelach. Kiedy byliśmy w Sarajewie większość hostelowiczów nie wyściubiała nosa na zewnątrz, nawet gdy pogoda była znośna. Głównie spędzali czas przed komputerem, ewentualnie pijąc browary/wino. My jednak wychodziliśmy z założenia, że skoro wydaliśmy kasę oraz poświęciliśmy czas na dojazd na Bałkany, to nie będziemy siedzieć i nic nie robić. Tym możemy się „zajmować” w Polsce.

Hostele są modne. „Hostel alternatywny”; „Hostel artystyczny”, „Hostel dla samotnych” itd. itd. To tylko parę hasełek, jakimi hostele chcą przyciągnąć klientów. W jakiś sposób stały się one miejscami modnymi, w których warto bywać/nocować będąc w podróży. Kuszą „dizajnem”, ciekawym wyglądem, nietypowymi meblami, imprezami tematycznymi i innymi tego typu wabikami. Fajnie jest nocować w nietuzinkowym miejscu, ale bez przesady. Podróżując, miejsce w którym nocuję ma drugo-, a nawet trzeciorzędne znaczenie. A i tak najpiękniejsze noce spędzałam np. na przystanku autobusowym w Strbskim Plesie czy pod namiotem, gdzieś wysoko w górach. Nawet najlepszy „dizajn” wymięka w zetknięciu z pięknem przyrody. Sorry…

 – Hostele są dla tych, którzy mają refleks. Ewentualnie z dużym wyprzedzeniem planują wyjazd. Jakież było nasze zdziwienie, gdy pisząc do niektórych hosteli dowiadywaliśmy się, że nie mają wolnych miejsc. W grudniu. Pomiędzy świętami. W zimie. Chyba nie chcę wiedzieć, co dzieje się w nich w sezonie i jaki „przerób” ludzi wtedy mają. Oczywiście mam na myśli te bardziej popularne, „dżezi trendy”, wypromowane hostele, do których trafia się w pierwszej kolejności dzięki wyszukiwarkom wszelkiej maści. Aczkolwiek w tych mniej wypasionych zdarzało nam się otrzymać maila „Sorry, nie mamy wolnych miejsc.”

Hostele dla backpackerów. Niewątpliwie dominującą grupą osób nocujących w hostelach są backpackerzy. To zrozumiałe – do plecaka można spakować ograniczoną ilość rzeczy i czasami trzeba polegać na takich dobrodziejstwach cywilizacyjnych, jak choćby kuchnia. Jeżdżąc autem ma się większą samowystarczalność, nawet jeśli posiada się tak niepozorny samochód, jakim jest Kianka. Standardowo pakujemy ze sobą sprzęt biwakowy: namiot, karimaty, śpiwory, palnik, menażki, naczynia itd., dzięki któremu możemy w każdym miejscu rozstawić nasz obwoźny dom i nie musieć się martwić brakiem kuchennego blatu czy łóżka. Oczywiście ten wariant odpada, gdy jest super mroźna zima, ale przez większą część roku sprawdza się rewelacyjnie i do tego jest niskobudżetowy.

Od hostelu lepszy couchsurfing. Zasadniczo, gdybym została postawiona pod ścianą i kazano mi wybrać: nocleg w hostelu czy przez CS, wybrałabym bramkę numer dwa. Niestety przy spontanicznych wyjazdach nie łatwo znaleźć nocleg u kogoś w domu, ot tak. Na zapytania wysłane 21 grudnia dostaję odpowiedzi teraz. To niestety wada CS, ale przy przygotowywaniu się z wyprzedzeniem, przestaje być tak istotna.

Niewątpliwie pewnie zdarzy nam się jeszcze kiedyś nocować w hostelach. Ale żeby się nimi jakoś super podniecać, że to taki ekstra sposób na nocowanie w podróży? No my do tego grona nie należymy. Owszem, widzimy ich ogromny potencjał i plusy, ale ze względów ekonomicznych, latem, raczej nie będziemy do nich zaglądać.

Niemniej jednak, gdyby nie nocleg w skopijskim hostelu, nie poznałabym Gorana, który jest obecnie moim ogromnym wsparciem podczas realizowania pewnego projektu. Jego wiedza, cierpliwość i chęć pomocy jest nieoceniona. Czegoś takiego nie da się przeliczyć na kasę, więc za to idei hostelu jestem wdzięczna.

Jestem ciekawa Waszych, hostelowych refleksji i doświadczeń. Korzystacie? Lubicie /  nie lubicie? Polecacie / nie polecacie? Czekam na Wasze opinie i komentarze.

Post Hostelowe refleksje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/hostelowe-refleksje/feed/ 45 3136
Bałkany 2013 – PODSUMOWANIE http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-podsumowanie/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-podsumowanie/#comments Thu, 31 Jul 2014 09:30:30 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1660 Podsumowujemy nasz drugi, wspólny bałkański wyjazd. Co się działo, gdzie byliśmy, ile km przejechaliśmy?

Post Bałkany 2013 – PODSUMOWANIE pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Wyjazd na Bałkany w 2013 roku na długo zapadnie nam w pamięć. Zacznę jednak od tego, że w ogóle miało do niego nie dojść, na szczęście dzięki różnym zbiegom okoliczności udało nam się wyruszyć do naszego ulubionego zakątka Europy.

Pierwszy tydzień (a zasadniczo przez pierwszych 8 czy nawet 9 dni) wyprawy przebiegał wedle z góry ustalonego planu – te miejsca, które chcieliśmy odwiedzić, udało nam się zobaczyć, czyli Trasę Transfogarską (do której z Polski dojechaliśmy w jeden dzień), mój ukochany Melnik, Ohrydę i Galicicę w Macedonii. W Albanii powróciliśmy na „naszą dziką plażę”, która może w 2013 nie była już tak dzika, ale nadal piękna i niesamowita.  Później, z racji problemów pogodowych w górach Prokletije plan nam się z lekka posypał i musieliśmy troszkę improwizować, w efekcie spędziliśmy parę dni w Czarnogórze, która nie była przez nas wcześniej brana pod uwagę. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czarnogóra jest piękna i odkryliśmy w niej kilka nowych miejsc. Później była dość spontaniczna Bośnia i Hercegowina oraz odwiedziny w Sarajewie, które na nas obojgu wywarło spore wrażenie.

Bałkany 2013 były wyjątkowe, głównie za sprawą zaręczyn, które miały miejsce na naszej dzikiej plaży. Albania oraz plaża już na zawsze będą związane z naszą, wspólną historią. Jako ciekawostkę dodam, że w tym samym roku, we wrześniu, na naszą dziką i zaręczynową plażę dotarli Rodzice Marka, wraz ze swoimi znajomymi. Byli oczarowani samym miejscem, jednak byli zgodni co do tego, że panujące tam temperatury oraz brak cienia mogą być z lekka dobijające. Tak czy inaczej Wam również polecam odwiedzenie tej plaży, a także przejażdżkę wzdłuż albańskiego wybrzeża od Przełęczy Llogarase po Sarandę.

Albania w 2013 roku pokazała nam również, jak silne tempo zmian następuje w tym kraju. Drogi stają się coraz lepsze, zamiast Mercedesów poruszają się po nich liczne, znane i bardziej wypasione marki aut, widać coraz więcej turystów z całego świata, a cała infrastruktura turystyczna skoczyła o kilka poziomów do góry. Z jednej strony może to cieszyć, z drugiej oznacza, że Albania za jakiś czas straci swoją dzikość i urok towarzyszący jej chaotyczności. Nieunikniona konsekwencja progresu, która zapewne bardzo cieszy mieszkających tam ludzi, bo polepszy się ich standard życia, a kraj zacznie zarabiać coraz więcej dzięki napływającym tam gościom z zagranicy.

Wyjazd ten utwierdził nas również w przekonaniu, że mamy jeszcze po co wracać na Bałkany, ale niestety brak samochodu z napędem 4×4 mocno nas ogranicza. Na zakup czegoś bardziej terenowego niż Kianka po prostu nas nie stać, więc zapewne będziemy dalej kombinować, by za jej pomocą docierać w różne ciekawe miejsca. A tam, gdzie nie uda jej się dojechać, tam może chociaż uda nam się dojść na piechotę. Jak to się mówi: trzeba kombinować 😉

Na koniec garść małych statystyk:

Ile dni zajęła nam wyprawa?

Wyjechaliśmy 11 sierpnia, natomiast wróciliśmy do domu 24 sierpnia, czyli zasadniczo nasza wyprawa zajęła nam 13dni.

Ile krajów odwiedziliśmy?

9 – Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Macedonię, Albanię, Czarnogórę i Chorwację (oczywiście część tych krajów była tylko tranzytowa, czyli jedynie przez nie przejeżdżaliśmy, bez zwiedzania mijanych po drodze miejscowości)

Najwięcej czasu spędziliśmy w sumie w Macedonii.

Jak i gdzie nocowaliśmy?

7 x w campingach

6 x na dziko

2 x w Kiance

Typowe polskie obozowisko – torba Ikea, siatki z Biedronki. Jeśli dodać do tego moje skupienie nad gotującym się kuskusem, to robi się wesoło 😉

Trasa TransfogarskaIle kilometrów przejechaliśmy?

ok. 4990km

Jak dużo materiałów foto i video przywieźliśmy?

Tym razem, oprócz lustrzanki dysponowaliśmy kamerką GoPro, stąd w sumie nasze zdjęcia i filmy z tego wyjazdu zajęły ponad 60GB. Po powrocie pierwszym zakupem, jakiego dokonaliśmy, był dysk zewnętrzny, gdyż okazało się, że już nie mamy gdzie składować naszych materiałów (starszy zewnętrzny dysk kompletnie się już zapchał).

Albanin prosto z Czarnogóry 😉

AlbaninCo było największym minusem tego wyjazdu?

Tu wypowiem się z mojej perspektywy. Dla mnie minusem wyjazdu były zbyt wysokie temperatury. Wiadomo – sierpień, południe, upały. Dla jednych to raj, dla drugich to piekiełko. Niestety źle znoszą wysokie temperatury plus doprowadziłam swoją skórę do poparzenia słonecznego, które poskutkowało pod koniec wyjazdu kłopotami zdrowotnymi. Ale za głupotę się niestety płaci i na przyszłość wiem, jak powinnam się odpowiednio przygotować, by uniknąć tego typu problemów.

Co było największym plusem tego wyjazd?

To, że  w ogóle się odbył. Nie będę się wdawać w szczegóły, dlaczego wisiał na włosku, ale cieszę się niezmiernie, że wszystko się udało i pojechaliśmy. Było warto i nie chodzi nawet o same zaręczyny, a o całokształt. Bałkany mają swoją magię, która nastraja człowieka pozytywnie, sprawia, że od razu w niepamięć idą różne gorsze myśli czy momenty. Bycie w podróży również nas hartuje, wzmacnia i edukuje, przez co z każdym powrotem stajemy się inni. Czy lepsi? Nie mnie to oceniać. Bałkany 2013 zmobilizowały mnie również do założenia bloga, choć jak wiecie z początkowych wpisów, na decyzję złożyło się wiele czynników. Nie żałuję, bo po prawie roku od rozpoczęcia przeze mnie blogerskiego żywota, wiem, że była to słuszna decyzja, która powoli zaczyna procentować (i nie mam tu na myśli pieniędzy).

I tak oto dotarliśmy do końca wędrówki przez Bałkany 2013. Ale nie martwcie się, bo już 9 sierpnia 2014 wyruszamy w ten zakątek Europy, by przez dwa tygodnie dalej eksplorować Albanię. Szczegóły już wkrótce 🙂

Pozdrawiamy,

ruda&Marek

Albania

Post Bałkany 2013 – PODSUMOWANIE pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-podsumowanie/feed/ 9 1660
Psychodietetyk w podróży – pokusy http://balkany.ateamit.pl/psychodietetyk-w-podrozy-pokusy/ http://balkany.ateamit.pl/psychodietetyk-w-podrozy-pokusy/#comments Wed, 30 Apr 2014 07:02:48 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1365 Pokusy…ach któż im nie ulega? Praktycznie codziennie coś nas kusi. A to kolejna bluzka zauważona w sklepie, a to znowuż ciastko, które filuternie puszcza do nas oczko z wystawy cukierni. Jeśli nasza silna wola jest silna, to zazwyczaj jesteśmy w stanie odpędzić pokusę i przejść obok niej obojętnie. Są jednak takie momenty w naszej ciężkiej, […]

Post Psychodietetyk w podróży – pokusy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Pokusy…ach któż im nie ulega? Praktycznie codziennie coś nas kusi. A to kolejna bluzka zauważona w sklepie, a to znowuż ciastko, które filuternie puszcza do nas oczko z wystawy cukierni. Jeśli nasza silna wola jest silna, to zazwyczaj jesteśmy w stanie odpędzić pokusę i przejść obok niej obojętnie.

chilebeans, CC BY 2.0, https://www.flickr.com/photos/chilebeans/5007403719/sizes/l

chilebeans, CC BY 2.0, https://www.flickr.com/photos/chilebeans/5007403719/sizes/l

Są jednak takie momenty w naszej ciężkiej, ludzkiej egzystencji, że po prostu musimy kupić tę bluzkę lub zjeść to ciastko. Dzieje się tak przede wszystkim wtedy, gdy chcemy sobie poprawić humor. Wiadomo, im więcej endorfin, tym lepiej. Szkoda tylko, że zazwyczaj takie polepszanie sobie nastroju trwa tak krótko. Kiedy do głosu dochodzi rozsądek uświadamiamy sobie, że setna bluzka w naszej szafie będzie się kurzyć i miąć razem z całą resztą, a zjedzone ciastko pójdzie w biodra a nie w cycki (w przypadku pań) lub w brzuch zamiast w mięśnie (w przypadku panów). Pokusy lubią nas atakować również wtedy, gdy nasza uwaga jest pochłonięta innymi, ważniejszymi sprawami. Tak się dzieje na przykład wtedy, gdy podróżujemy. Humor mamy wprost rewelacyjny, cieszy nas każda chwila jaką możemy spędzić w jakimś wyjątkowym miejscu, ogólnie endorfinowy szał ciał. W tym czasie, przyczajone pokusy przyglądają się naszej podróżniczej euforii i czekają na odpowiedni moment, by zaatakować. Najpierw atakują przy stoisku z pamiątkami. „Niepotrzebny mi milionowy kubek, ale kupię, go, będzie się ładnie prezentować na półce.” „Nigdy nie założę tego kaszmirowego szala z Albanii, ale będę się mogła pochwalić wszystkim, że go mam.” „Długopis? Why not, co z tego, że i tak zaraz przestanie pisać!” Można by wymieniać długo, ale prawda jest taka, że lokalni sprzedawcy pamiątek wiedzą, czym i jak nas skusić, żebyśmy kupili więcej. Dopiero po powrocie do domu, kiedy wypakowujemy różne zakupione dobra zastanawiamy się, co my do cholery przywieźliśmy. Dobrym rozwiązaniem w takim przypadku jest posiadanie bardzo ograniczonych funduszy, wtedy każde euro, lek czy dinar będzie dużo bardziej przemyślany. Jednak pokusy wiedzą, że bez pamiątek możemy się obejść, lecz bez jedzenia już nie. Wspominałam o tym, że podczas wyjazdów robimy sobie też urlop od często racjonalnego lub niskokalorycznego jedzenia, jakie wybieramy na co dzień. Cóż, pokusy o tym wiedzą i wykorzystują. Sama po sobie wiem, że gdy podróżuję, to często sięgam w sklepachspożywczych po produkty, których normalnie bym nie kupiła. Trochę w myśl zasady – przez cały rok nie mogę, to teraz sobie pozwolę. Często jest też tak, że na wyjazdach po prostu jemy więcej. Tłumaczymy to głównie chęcią spróbowania lokalnych potraw, „no nie mogę gospodarza obrazić, muszę zjeść wszystko”, „Takie pyszności się zmarnują?”, a tak naprawdę ulegamy pokusom, które śmieją się z naszej uległości i cieszą ze swej wygranej. Pół biedy, gdy ulegamy im tylko na wyjazdach. Gorzej, gdy zaczynają wchodzić z buciorami w nasze codzienne życie. Jak wtedy sobie z nimi poradzić? Po pierwsze wyznaczać jasne granice – co mogę, czego nie mogę. Po drugie – dawać sobie np. jeden – dwa dni w miesiącu, w których mogę po prostu sobie pofolgować, a poza tymi dniami trzymać się wyznaczonych granic. Po trzecie podejść do tego trochę jak do swoistego wyzwania. „Ja nie dam rady? Ja??” Po czwarte ćwiczyć silną wolę w momencie ekspozycji na pokusy, np. wejść do cukierni i niczego nie kupić; po wypłacie zamiast przeglądać w internecie i sklepach stacjonarnych rzeczy, które nas nęcą, odłożyć kasę jaką byśmy na nie wydali na konto oszczędnościowe.

SanFranAnnie, CC BY-SA 2.0, https://www.flickr.com/photos/sanfranannie/3178105727/sizes/l

SanFranAnnie, CC BY-SA 2.0, https://www.flickr.com/photos/sanfranannie/3178105727/sizes/l

Generalnie pokusy zawsze będą w naszym życiu, ale tylko od nas zależy jaką rolę będą w nim odgrywać. Jeśli spotykać je będziemy tylko podczas podróży, to nie musimy się zbytnio przejmować. Gdy jednak pokusy zaczną nas zbyt mocno atakować w codziennym życiu, wtedy musimy się wziąć w garść, by nie zostać zdominowanymi.

Post Psychodietetyk w podróży – pokusy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/psychodietetyk-w-podrozy-pokusy/feed/ 7 1365