Post Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Jadąc przez Bośnię i Hercegowinę dość szybko można zauważyć, jak szalenie różnorodne są jej krajobrazy. Przemierzając ją od strony Trebinje trafia się na suche, kamieniste wzgórza i zielone, porośnięte winnicami doliny. W okolicach Konjic natkniemy się na strzeliste szczyty gór Prenji, gdzie nawet latem, w niektórych kotlinach zalegają łachy śniegu. Sąsiedztwo Sarajewa, to głównie lesisto-trawiaste pasma górskie, poprzecinane mniej lub bardziej głębokimi dolinami. Bliżej granicy z Chorwacją teren jest dużo mniej pofałdowany i wypiętrzony. Jeden kraj, a można by zebrać krajobrazy przypominające te ze Szwajcarii, Tatr Polskich i Słowackich czy Dolomitów. Tak naprawdę gdzie by się nie pojechało, to jest pięknie i ciekawie.
Jeśli nie przepadacie za zwiedzaniem miast, to w Bośni i Hercegowinie zrobicie wyjątek od tej reguły. Dlaczego? Tamtejsze miasta mają niepowtarzalny czar, atmosferę i urok, obok których po prostu nie da się przejść obojętnie. Sarajewo, czyli stolica Bośni i Hercegowiny, zostało mocno zniszczone w trakcie wojny, której ślady wciąż noszą niektóre budynki. Obecnie jednak znów tętni życiem, które koncentruje się wokół Baščaršiji, czyli głównego bazaru, jak i ulicy Ferhadija. Liczne punkty widokowe pozwalają zachwycić się pięknem jego lokalizacji, które jeszcze nie tak dawno, stanowiło jego przekleństwo. Mostar również naznaczony jest wojenną historią, jednak podobnie jak Sarajewo, stanęło na nogi i pięknem swej starówki kusi turystów z całego świata. A celem wielu osób jest zobaczenie śmiałków skaczących do Neretwy wprost z kamiennego Starego Mostu. Fani wina i dobrego jedzenia powinni udać się do Trebinje, gdzie znaleźć można kilka niezłych winiarni (w tym wybitną Vukoje), sporo dobrych restauracji oraz odbywający się na placu pod platanami targ, gdzie nabyć można wyśmienite sery, owoce i warzywa, miody czy rakiję.
Jeśli jednak zmęczą Was miasta, szybko będziecie mogli się od nich odciąć. W Bośni i Hercegowinie bez trudu znajdziecie wiele dziewiczych miejsc, do których mało kto dociera. Oczywiście wybierając się w część z nich należy pamiętać o wciąż realnym zagrożeniu minami. Kraj ten bowiem ciągle nie uporał się z tym problemem. Jednak udając się np. w okolice Lukomiru czy w pasmo Visocicy możecie mieć pewność, że na zaminowane tereny nie traficie. I będziecie mogli rozkoszować się niesamowitymi wprost widokami oraz podziwiać praktycznie nietkniętą przez człowieka przyrodę.
Turystyka aktywna, czyli połączenie aktywności sportowych z typowym zwiedzaniem, z roku na rok zyskuje na popularności. Bośnia i Hercegowina jest bez wątpienia idealnym kierunkiem do jej realizacji. Jazda na rowerze, trekking, rafting, kanioning, jazda konna, narciarstwo zjazdowe, wędrówki w rakietach śnieżnych – to tylko niektóre z aktywności oferowanych przez ten bałkański kraj. Możliwości jest wiele, a liczne agencje turystyczne ułatwiają ich zorganizowaniu.
Przyjęło się, że na Bałkany jeździ się latem, bo wtedy najpełniej można skorzystać z atrakcji tego regionu. Jednak prawda jest taka, że wszystkie kraje Półwyspu, a przede wszystkim Bośnia i Hercegowina, są świetnym kierunkiem podroży, bez względu na porę roku. Jedne z piękniejszych zim, jakie mieliśmy okazję oglądać na przestrzeni ostatnich kilku lat, to te, na jakie trafiliśmy właśnie w Bośni i Hercegowinie. Sarajewo przykryte śnieżną pierzyną czy wodospad w Jajce, który tworzył wokół siebie lodową krainę, na długo zapadły nam w pamięć. Dodatkowo, poza letnim sezonem, w kraju tym spotkamy znacznie mniej turystów, a wiele miejsc będziemy mogli oglądać w zupełnej samotności.
Nie ważne, czy do Bośni i Hercegowiny udacie się z wycieczką zorganizowaną (np. tak jak moi rodzice, którzy na jedną ze swoich pierwszych, bałkańskich wypraw udali się z Biurem Podróży Rainbow), czy na road trip lub w samotną podróż. Bez względu na to, jaki jest Wasz styl zwiedzania, na pewno będziecie mogli czerpać garściami z doświadczeń, jakie tu na Was czekają. I uwierzcie nam na słowo – będziecie chcieli więcej i więcej, bo apetyt na Bośnię i Hercegowinę rośnie w miarę jedzenia, to znaczy podróżowania!
Wpis powstał we współpracy z Rainbow.
Post Bośnia i Hercegowina – dlaczego musisz tam pojechać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Rowerowa Chorwacja i Bośnia – podsumowanie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Naszym głównym wyzwaniem było oczywiście spakowanie nas, naszych bagaży oraz rowerów do Kianki. Choć nasze auto z gumy nie jest, to bez większego problemu w jej wnętrzu znalazły się dwa rozłożone rowery, dron, rzeczy biwakowe oraz plecak z ciuchami. O dziwo Kianka wydawała się mniej zapakowana, niż gdy jeździliśmy bez naszych dwóch kółek. Jak wspomniałam ostatnio w TVN24 BIS – w małych autach tkwi duży potencjał i nasz samochód stanowi żywy dowód potwierdzający te słowa.
Pierwszy raz od dawien dawna zdecydowaliśmy się jechać na Bałkany autostradami. Wystartowaliśmy z Kielc, następnie przez Słowację przemknęliśmy autostradą na Bratysławę (winieta na 10 dni kosztuje 10 EUR i można ją wykupić przez internet). Węgry pokonaliśmy bocznymi drogami, które może nie pozwalają jechać super szybko, to jednak są puste i nie grozi na nich utknięcie w korku. Całą Chorwację pokonaliśmy autostradami. Najpierw do Zagrzebia, a później do Ploce. Trzeba przyznać, że jazda przez Chorwację jest dość nudna i niestety droga. Ale dzięki autostradom udało nam się w ciągu 17 godzin dotrzeć z Polski do Campingu Rio w Delcie Neretwy.
W Chorwacji zrealizowaliśmy większość naszych rowerowych planów. Poznaliśmy okolice Opuzen, odwiedziliśmy dwie wyspy – Hvar i Korculę oraz Makarską Riwierę. Łącznie zrobiliśmy na rowerach 111,8 km. Nie jest to duży dystans, ale rowery stanowiły dodatek do ogólnego zwiedzania. Sporo czasu zajmowały nam dojazdy do konkretnych destynacji, które m.in. wymagały przepraw promowych. Niemniej doszliśmy do wniosku, że połączenie roadtripu, ze spacerami oraz wycieczkami rowerowymi pozwala zobaczyć znacznie więcej, z nieco innej perspektywy.
Camping Rio, który stanowił naszą bazę wypadową, jest świetnym punktem, z którego można poznawać południową część Chorwacji. Blisko stąd w wiele ciekawych i może nieco mniej popularnych miejsc. Poza sezonem panuje tu błoga cisza i spokój, co w pełni pozwala się zrelaksować.
Ten etap wyjazdu realizowaliśmy w drodze powrotnej do Polski. Rowery tak naprawdę towarzyszyły nam tylko jednego dnia, podczas zwiedzania Trebinje i jego najbliższych okolic. Jazdę niewątpliwie utrudniał nam upał, który był tam dość niemiłosierny. Jednak w trakcie pobytu w tym bośniackim mieście udało nam się zrobić 30 km.
Bośnia i Hercegowina zaskoczyła nas w drodze powrotnej niesamowitymi krajobrazami, które podziwiać mogliśmy wprost z drogi pomiędzy Trebinje a Banja Luką. Ten bałkański kraj udowodnił, że potrafi zaskakiwać różnorodnością. Aż dziwi, że nie cieszy się tak dużą popularnością, jak pozostałe państwa Półwyspu.
Odpowiedź może być tylko jedna – WARTO! Będziecie w stanie dotrzeć w więcej miejsc, niż w trakcie pieszych wędrówek, a także do tych, do których ciężko dostać się autem lub transportem publicznym. Będziecie bliżej ludzi i przyrody. Spojrzycie na bałkańskie kraje z innej perspektywy. Oczywiście zadbacie w ten sposób również o swoje zdrowie, bo każda aktywność fizyczna jest dla naszych organizmów lepsza, niż najdroższe lekarstwo na receptę.
Jeśli chcecie przeczytać wszystkie wpisy z tej wyprawy, znajdziecie je poniżej – wystarczy kliknąć
Rowerowa Chorwacja. Część 1 – Komin, Opuzen i Blace
Rowerowa Chorwacja. Część 2 – Peljesac i Korcula
Rowerowa Chorwacja. Część 3 – Hvar i dwie pory roku
Rowerowa Chorwacja. Część 4 – Makarska Riwiera
Mostar, Konjic, Jablanica i Krupa na Vrbasu
Na deser filmowe podsumowanie najlepszych momentów z naszego wyjazdu.
Post Rowerowa Chorwacja i Bośnia – podsumowanie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Rowerowa Bośnia: Trebinje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Zanim wyruszamy na rowerowe eksplorowanie Trebinje i jego okolic, spędzamy przemiły poranek w Hostelu Polako. Wraz z młodą Niemką oraz starszą Amerykanką jemy naleśniki i dyskutujemy o podróżach, różnicach kulturowych, Bałkanach i historii. Młoda Niemka była akurat na końcu swej prawie rocznej podróży po Europie. Amerykanka – Babs Perkins, zajmuje się kulturą i historią Bałkanów. Zbiera materiały na temat pomników tworzonych za czasów Tito. Sporo nam o nich opowiada i przybliża powody, dla których je budowano. Przede wszystkim większość pomników pochodzących z tego okresu miała za zadanie gromadzić wokół nich ludzi. Stąd znaleźć można przy nich amfiteatry czy spore place. Każdy pomnik miał też znaczenie metaforyczne, a swoją monumentalnością miał pokazywać potęgę władzy. Blog oraz instagram Babs stanowi wspaniałą dawkę zdjęć, historii i inspiracji.
Po pożywnym naleśnikowym śniadaniu oraz licznych rozmowach, zabieramy rowery i wyruszamy na wycieczkę. W pierwszej kolejności obieramy ścieżkę wzdłuż rzeki, by po chwili dotrzeć do kamiennego mostu Arslanagic’a (Perovic’a), pochodzącego z XVI wieku. Jest jednym z najbardziej charakterystycznych obiektów w Trebinje. Gdy stoimy na moście dochodzimy do wniosku, że mimo dość wczesnej jeszcze pory, jest strasznie gorąco.
Jedziemy dalej wzdłuż rzeki, by po chwili wspinać się stromą drogą, która przechodzi przez tamę. Później zjeżdżamy nad brzegi Trebinjsko Jezero. Z szuwarów dochodzi donośny rechot żab, tworzący dość osobliwą muzykę. Ponieważ nasza droga się skończyła, decydujemy się zawrócić do miasta, by zdobyć jedno ze wzgórz z cerkwią.
Po drodze jednak dochodzimy do wniosku, że upał zbyt mocno nam doskwiera, więc zjeżdżamy nad rzekę, skąd możemy przyjrzeć się jednemu z młynów wodnych, które znajdują się nad Trebisnjicą. Cień daje pożądane ukojenie, jednak nie możemy i nie chcemy spędzić tu całego dnia.
Wsiadamy więc na rowery i wracamy do centrum Trebinje. Następnie kierujemy się nieco bardziej na lewo, by po kilku minutach piąć się wąskimi i stromymi uliczkami w stronę Hercegovackiej Gracnicy, który jest kopią monastyru z Gracnicy w Kosowie. Dopiero po czasie odkrywamy, że obiekt ten powstał w… 2000 roku. Co z tego, że wokół znaleźć można cerkwie z XIV czy XVI wieku. My musieliśmy oczywiście wybrać tę najmłodszą.
Hercegovacka Gracnica wraz z kilkoma innymi zabudowaniami tworzy cały kompleks, do które ściągają liczne autokary z wiernymi. Jej zaletą jest położenie, które pozwala podziwiać rozległą panoramę miasta i okolic. Parkujemy rowery w cieniu, przy balustradzie punktu widokowego, znajdującego się na przeciwko wejścia do świątyni. Ponieważ nie mamy odpowiednich strojów, nawet nie próbujemy zajrzeć do środka. Odpoczywamy po mozolnym podjeździe, przyglądając się wiernym odwiedzającym cerkiew. Po chwili z jej wnętrza wychodzi młody mężczyzna i informuje nas, że nasze rowery przeszkadzają osobom chcącym się pomodlić i mamy je stąd zabrać. Zrozumiałabym, gdybyśmy oparli je o ścianę cerkwi lub próbowali z nimi wejść do środka. Ale staliśmy z boku, zajmowaliśmy nie wiele miejsca, a to i tak okazało się problematyczne. Nieco zdegustowani całą sytuacją opuszczamy Hercegovacką Gracnicę i zjeżdżamy nieco niżej, skąd zaczyna się szlak do ruin twierdzy. Poleciła nam ją Australijka, również mieszkająca w hostelu. Ja dość szybko rezygnuję z jazdy pod górę i zatrzymuję się w cieniu. Mój wewnętrzny termostat kompletnie się przegrzał i odmówił dalszej współpracy. Marek znika na godzinę, w trakcie której dociera do punktu widokowego oraz eksploruje wąskie ścieżki, po których ja na pewno nie zdecydowałabym się jechać.
Po powrocie Marka kierujemy się do centrum Trebinje i jedziemy nieco bardziej na południe, by zobaczyć basen miejski, utworzony w zakolu rzeki. Przy nim znajduje się niewielki teren rekreacyjny, gdzie jesteśmy praktycznie sami. Chwile tam odpoczywamy, ponownie wsłuchując się w kumkanie licznych żab, które jako jedyne korzystają z basenu.
Na obiad wyruszamy do restauracji Krupski Slapovi, która znajduje się jakieś 3 km od centrum Trebinje, tuż nad brzegiem Trebisnjicy. Specjalizuje się w rybach, ale również wegetarianie znajdą tu dla siebie sporo dań. Ponieważ jest ciepło, większość klientów zasiada przy stolikach ustawionych w cieniu drzew, tuż obok rzeki. My również decydujemy się usiąść na zewnątrz. Ja zamawiam grillowane warzywa, sałatkę z ziemniaków oraz szopską sałatę i wino żilavka. Marek wybiera jakieś mięcho oraz zimne piwo. Moje dania był bardzo smaczne, natomiast mięso Marka jest lekko surowe, a do tego dość tłuste. Psuje mu to nastrój, bo nawet frytki są niezjadliwe. Ja nie narzekam, bo moje warzywa są bardzo smaczne. Do tego towarzyszy nam przesympatyczny kot, którego dokarmiam mięsem z talerza Marka. Przynajmniej miejscowy mruczek jest zadowolony.
Zaglądamy na chwilę do hostelu, chwilę odpoczywamy i wyruszamy do winiarni Vukoje, które znajduje się w dość nowoczesnym budynku, nieco powyżej centrum Trebinje. Kierują do niej wyraźne strzałki i trafiamy tam bez większego problemu. Jest to o tyle ciekawe, że kilka osób, w tym Lauren z hostelu, było zdziwionych, że dotarliśmy tam jak po sznurku. O tym, że warto się tam udać, wiedzieliśmy wcześniej od moich rodziców. Z winiarni bowiem rozciąga się fenomenalny widok na miasto. Samo wino również jest cudowne (w szczególności Vranac oraz Tribunia Rose), a deska wyśmienitych serów będzie stanowić doskonałe uzupełnienie pitego trunku. Przy stolikach obok słychać mieszankę kilku języków, jednak dominują miejscowi, co chyba stanowi najlepszą rekomendację dla tego miejsca. Rachunek zapłaciliśmy dość wysoki, ale szczerze mówiąc w takich miejscach człowiek jakoś mniej się tym przejmuje.
Schodzimy do centrum, skąd dochodzą dźwięki kończącego się właśnie koncertu. Jest piątkowy wieczór i po uliczkach Trebinje kręci się mnóstwo osób. Mimo dość późnej już pory, nadal jest ciepło, choć nie aż tak, jak w ciągu dnia. Snujemy się trochę bez celu, przyglądając się miastu i jego mieszkańcom. Następnego dnia wyjeżdżamy do Polski i staramy się odsunąć od siebie tę myśl, ale uporczywie powraca, przypominając, że wszystko co dobre, kończy się bardzo szybko.
W sobotę, przed opuszczeniem miasta, zaglądamy na targ. Odbywa się codziennie, ale w soboty zjeżdża najwięcej sprzedawców. Kupić można kilka rodzajów sera, w tym cudowny kajmak. Oprócz tego warzywa, owoce, miody, alkohole, zioła czy papierosy. Robimy spore zakupy, choć powiem szczerze, że chętnie wykupilibyśmy połowę stoisk. Niestety Kianka ma konkretną ładowność, a dodatkowy brak lodówki sprawił, że nie mogliśmy wziąć szybko psujących się rzeczy. W każdym razie wizyta na targu pod platanami jest obowiązkowym elementem pobytu w Trebinje.
Musimy przyznać, że Trebinje nas zauroczyło. Przede wszystkim za sprawą spotkanych tu ludzi i atmosfery, jaka panuje w Hostelu Polako. Dodatkowo piękno miasta oraz jego położenie sprawiają, że chce się tu pobyć znacznie dłużej. Choć upał był męczący, to mimo wszystko warto tu wpaść z rowerami, by lepiej poznać Trebinje i jego najbliższe okolice. My wrócimy na pewno!
Za to na deser zapraszamy Was na rowerową, filmową wycieczkę, która powinna Was przekonać, by w czasie bałkańskiej objazdówki znaleźć również czas dla Trebinje!
Post Rowerowa Bośnia: Trebinje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post SUP, Neum i droga do Trebinje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Później Marek wyrusza z Beatą na SUP’a (Stand Up Paddle), czyli deskę jak do windsurfingu, na której można stać lub siedzieć i wiosłować. Ja nie decyduję się na morską wycieczkę, bo woda jest dla mnie za zimna, a oczami wyobraźni widziałam siebie wpadającą w morską otchłań. Siedzę więc na plaży i czytam „Chorwacja. Przewodnik historyczny” Stanisława Kopra, który zresztą gorąco Wam polecam. Po półtorej godzinie i opłynięciu pobliskiej wysepki wracają Beata i Marek. Później czeka nas już tylko pakowanie i pożegnanie z Campingiem Rio. Trudno nam było wyjeżdżać, bo miejsce to okazało się być wyjątkowe. Pozytywni ludzie, cudowna okolica, pełna luzu i relaksu atmosfera. Czy można chcieć więcej?
Przed opuszczeniem Delty Neretwy zaglądamy jeszcze raz do Blace, a następnie, przy głównej szosie robimy zakupy na stoisku z miodami oraz innymi, lokalnymi przetworami. Przy okazji mamy niesamowity widok na kanały nawadniające oraz żywo zielone pola.
W pierwszej kolejności kierujemy się do Neum – jedynego, nadmorskiego, bośniackiego kurortu. Znany jest przede wszystkim tym, którzy jeździli na zorganizowane wycieczki, gdyż wiele z nich właśnie tam nocuje, zamiast w dużo droższej Chorwacji. Sama miejscowość jest chyba jedną z brzydszych na wybrzeżu Adriatyku. Brakuje jej chorwackiego uroku, piękna i w miarę jednolitego zagospodarowania. Dominują ogromne hotele, których architektura raczej nie zachwyca. Całość robi dość przytłaczające i na swój sposób smutne wrażenie.
Chcemy pojechać na koniec półwyspu, który oddziela Neum od otwartego morza. Okazuje się jednak, że wiedzie tam szutrowa droga. Nie chcemy telepać się nią Kianką, a nie mamy też aż tak dużo czasu, by zdecydować się na jazdę rowerami. Odpuszczamy więc wycieczkę dziwiąc się, że teren ten jest kompletnie niezagospodarowany. W końcu Bośnia ma tylko znikomy fragment wybrzeża!
Wyruszamy w drogę do Trebinje. Decydujemy się nie jechać przez Chorwację, tylko bezpośrednio przez Bośnię. Nawigacja prowadzi nas najpierw przez Gradac, a dalej dosłownie przez środek ruin fortecy Hadžibegov grad, które rozciągają się po obu stronach drogi. Są na tyle malownicze, że postanawiamy przyjrzeć im się z bliska. Ich teren porastają ukwiecone, pełne bzyczących owadów łąki. Jest sielsko i pięknie, w szczególności, że jesteśmy tu kompletnie sami.
Dalej czeka nas stromy i kręty zjazd do Hutovo, a następnie dość długi przejazd przez góry, wąskimi drogami. Niewątpliwie nie jest to najbardziej uczęszczana trasa w Bośni, ale nie można w trakcie jej pokonywania narzekać na brak widoków.
Gdy dojeżdżamy do drogi nr M6, tempo jazdy znacznie nam wzrasta, gdyż wiedzie rozległą, pełną winnic doliną rzeki Trebisnijcy. Dość sprawnie docieramy do Trebinje, a tam, nawigacja, jak po sznurku zaprowadza nas pod drzwi Hostelu Polako, prowadzonego przez znanych Wam już z dwóch wpisów na blogu Lauren i Bartka. Zapraszali nas do siebie już rok temu, ale dopiero w 2016 roku udało nam się w końcu ich odwiedzić. W międzyczasie nawet moi rodzice byli ich gośćmi i bardzo sobie chwalili pobyt w hostelu. A dodam, że był to ich pierwszy raz w tego typu miejscu noclegowym. Sam hostel jest miejscem wyjątkowo urokliwym, położonym w centrum miasta, tuż obok znanego placu z platanami, gdzie codziennie odbywa się targowisko.
Po rozpakowaniu i krótkim odpoczynku, wyruszamy na obiad. Lauren i Bartek polecili nam restaurację Sesto Senso, znajdującą się jakieś 5 minut drogi od hostelu. Lokal położony jest nieopodal rzeki i serwuje dania kuchni włoskiej oraz bałkańskiej. Ja decyduję się na pizzę, Marek na cevapcici. Od razu odczuwamy to, że nie jesteśmy już w Chorwacji. Ceny są praktycznie dwa razy niższe. Za porządny obiad, z piwem i dodatkowymi sałatkami, płacimy jakieś 50 zł. W Chorwacji za to samo zapłacilibyśmy przynajmniej 120 zł.
Wieczorem spacerujemy chwilę po mieście, jednak dość szybko dochodzimy do wniosku, że musimy porządnie odpocząć. Stwierdzamy jednak, że Trebinje jest wyjątkowo sympatycznym i zadbanym miastem. Po zmroku jeszcze bardziej tętni życiem, gdyż liczne knajpki wypełnione są po brzegi gwarnym tłumem. Przez chwilę zastanawiamy się nawet, czy nie udać się gdzieś jeszcze na zimne piwo. Ostatecznie jednak wygrywa sen.
Post SUP, Neum i droga do Trebinje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Najbardziej romantyczne miejsca na Bałkanach pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Bałkany są pełne romantyzmu. Obfitują w niesamowite, porywające i wzruszające krajobrazy. W klimatyczne knajpki, w których panuje ciepła atmosfera, sprzyjająca rozmowom i trzymaniu się za ręce. W miejsca spacerowe, gdzie można zapomnieć o całym świecie i być tylko z tą osobą, która jest tuż obok nas. Generalnie też, z racji historii tego regionu i jego różnorodności, nie da się w nim nie zakochać. Sądzę, że potwierdzicie te słowa!
No dobrze, a jakie według nas są najbardziej romantyczne miejsca na Bałkanach?
1. Albania – Plaża Palase (znana też jako Nasza Dzika Plaża)
Dlaczego? Odpowiedź jest oczywista. Właśnie tam, w sierpniu 2013 roku, podczas zachodu słońca, Marek mi się oświadczył, a ja powiedziałam tak. Pomijam drobny szczegół, że otoczka całego tego wydarzenia nie była może najbardziej romantyczna, ale o tym przeczytacie we wpisie z relacją z tego dnia. W ten sposób ta albańska plaża stała się częścią naszej wspólnej historii jako pary, a teraz już jako małżeństwa. Choć miejsce to nie jest już takie dzikie, jak te parę lat temu, to zawsze będzie nam bliskie i zawsze będziemy je ciepło wspominać.
2. Bośnia i Hercegowina – Winiarnia Vukoje w Trebinje
Według mnie wino jest chyba najbardziej romantycznym alkoholem (o ile o napojach z procentami można w ogóle napisać coś takiego). Potrafi zaskakiwać smakiem, aromatem oraz tym, jak wspaniale podkreśla walory potraw. Każdy łyk to odrębne doświadczenie, pozwalające odkrywać coś nowego. Niestety dla Marka wino to wino, każde smakuje tak samo i nie rozumie mojego zachwytu nad tym trunkiem. Niemniej wieczór w Winiarni Vukoje, znajdującej się powyżej centrum Trebinje, może być naprawdę romantycznym doświadczeniem. Rozświetlające się miasto, które leży niemalże u Waszych stóp. Niewielkie cerkiewki na okolicznych wzgórzach. Majestatyczne góry. Kieliszek wina w ręce. Bliska osoba tuż obok. Można chcieć więcej?
3. Chorwackie wybrzeże i wyspy
Chorwacja jest na wskroś romantyczna. Ciężko nam było zdecydować się na jedno, konkretne miejsce, stąd takie uogólnienie. Piękny jest Hvar – zarówno samo miasto, jak i cała wyspa. Poza sezonem można zauroczyć się w Makarskiej Riwierze. Romantyczne są też sady mandarynkowe w delcie Neretwy oraz widok na Dubrownik ze wzgórza Srd. Paklenica urzeka srogością skał oraz niesamowitą przyrodą. Można by wymieniać długo, jednak prawda jest taka, że każdy znajdzie w tym kraju miejsce, które będzie mógł uznać za romantyczne.
4. Macedonia – Ochryda
Według nas Ochryda jest jednym z bardziej romantycznych miast na Bałkanach. Urzeka architekturą, wspaniałymi widokami na jezioro i okoliczne góry, wąskimi uliczkami, w których człowiek po prostu chce się zgubić, by wędrówka trwała jak najdłużej. Oferuje liczne, klimatyczne knajpki, w których można zjeść kolację przy świecach i wypić smaczne, macedońskie wino.
5. Rumunia – restauracja Hanul Manuc
Bukareszt sam w sobie może nie jest najbardziej romantyczną stolicą europejską. Jednak ma swój urok i czar, który można odkryć odwiedzając dawny karawanseraj, w którym obecnie znajduje się restauracja Hanul Manuc. W 2015 roku świętowaliśmy tam urodziny Marka, w trakcie naszego miesiąca miodowego.
Post Najbardziej romantyczne miejsca na Bałkanach pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bośnia i Hercegowina według Rudych Rodziców pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Można ten urlop zamknąć w jednym zdaniu: Było super. Wyjazd ten był pierwszym, samodzielnie przez nas zaplanowanym i zrealizowanym w ten region Europy. Poprzednie dwa, to wycieczki zorganizowane.
Jeśli ktoś mnie zapyta, która forma wypoczynku jest lepsza, to odpowiem, że każda ma plusy i minusy. Jadąc z biurem podróży nie interesowały nas parkingi, opłaty na autostradach itp., ale brak było czasu na delektowanie się miejscem, na spokojne wypicie kawy, za to ciągle patrzyło się na zegarek, żeby nie spóźnić się na zbiórkę. Z drugiej zaś strony, podczas samodzielnego wyjazdu, brakowało mi czasami kogoś, kto oprowadzi, opowie, zwróci na coś uwagę. To tyle słowem wstępu.
Pierwszy etap to dojazd z Kielc do chorwackiego Osijeku, bardzo sympatycznego miasteczka, położonego w niedużej odległości od granicy z Węgrami. Wieczór bardzo upalny, a w centrum panował spory ruch i to raczej miejscowych niż turystów. Sympatycznie. Następnego dnia przejeżdżamy do Sarajewa. Najpierw wszystko było ok, ale później nasza nowo zakupiona na tę wyprawę nawigacja zaczęła pokazywać, co potrafi, a uwierzcie mi potrafiła wiele, doprowadzając nas do białej gorączki. Padło wiele „ciepłych słów” pod jej adresem ( jej – bo głos był kobiecy). Będąc już w samym Sarajewie, jedziemy jakimiś uliczkami, tak wąskimi, że aż strach, jednokierunkowymi i niesamowicie górzystymi. Wreszcie na horyzoncie nawigacji widać chorągiewkę i głos „dojechałeś do celu, ten numer domu znajduje się po prawej stronie”. Ale po prawej była budka strażnika, który czegoś pilnował , ale nie wiedzieliśmy czego. Próba zdobycia informacji w sklepie nie powiodła się, więc jedziemy dalej, a uparta baba znów zaprowadziła nas w to samo miejsce. Tym razem mąż poszedł do strażnika, który pokazał nam 3-piętrowy budynek okratowany od piwnic po dach i to miał być nasz wynajęty apartament, który na pierwszy rzut oka przypominał raczej twierdzę i więzienie, a nie miejsce, w którym można by przenocować. Po telefonie do właściciela i jego szybkim pojawieniu, okazało się, że to budynek dawnej ambasady USA, a strażnik chroni obecną, która mieści się parę metrów dalej. Ilość drzwi, krat, zamów i kluczyków była imponująca, ale za to w środku istny wypas: stare meble, pełne wyposażenie we wszystko, co można sobie wymarzyć, plus polski Polsat i komputer z dostępem do Internetu. Ale to, co najważniejsze, to grube mury, a w środku chłodniutko, mimo braku klimatyzacji, a za oknem jakieś 38 w cieniu.
Trwał ramadan, sporo ludzi modlących się w meczetach, sporo kobiet w bardzo ortodoksyjnych strojach. I ruch, gwar, a całe centrum wprost usiane nagrobkami pojedynczymi czy masowymi, które pojawiają się w parku, między przejściami dla pieszych, na boiskach szkolnych, czyli wszędzie tam, gdzie 20 lat temu ginęli ludzie.
Te niewesołe refleksje mieszają się z tłumem miejscowych, którzy biegną zajęci swoimi sprawami i turystami, którzy przewalają się tłumnie przez ulice miasta, które nie zabliźniło jeszcze swoich ran. A niestety raczej nieprędko to się stanie. BiH jest biednym krajem, który bardzo się stara, ale niestety nie tak łatwo się pozbierać mimo, że od wojny minęło 20 lat. Przemieszczając się uliczkami oddalonymi od centrum widać, jak wiele jest tu do zrobienia. Ślady od kul na murach oraz kompletnie zniszczone przez pociski budynki. Centrum ze swoimi reklamami i sieciowymi sklepami nie jest reprezentantem miasta. Poszliśmy do Żółtej Twierdzy powyżej hotelu Saraj, w którym nocowaliśmy 2 lata temu. Widokowo super i było tam troszkę cienia pod drzewami i trochę wiatru. Niestety, jeszcze musi trochę czasu minąć, aby mieszkańcy zrozumieli, że chcąc mieć przychody z turystyki trzeba dbać o porządek, że śmieci należy wyrzucać do koszy, a nie gdzie jadłem, piłem tam zostawiłem. Niestety śmieci wyzierają z każdego kąta.
Z twierdzy widoczny był komin starego browaru, w którego klimatycznych wnętrzach urządzono bardzo przyjemną i przystępną restaurację, oczywiście z piwem tworzonym na miejscu. Chłodno i sympatycznie, ale nagle ku naszemu zdumieniu pojawia się grupa wojskowych (Amerykanie, Kanadyjczycy i chyba Australijczycy), którzy za pokwitowaniem dostawali obiad. Kontyngent wojsk ONZ jednak nadal stacjonuje w Bośni, a pokój jest, ale oby nie umowny.
Miejscowy „turecki” targ, czyli Baščaršija, pełen ludzi, gwaru i turystów z …Polski. Momentami ciężko było nie potknąć się o rodaków. Kolorowo i pełno dymu, bo już rozpalały się grille na wieczorna ucztę muzułmanów, którzy po zachodzie słońca, po wystrzale z armaty przystępują do wielkiej konsumpcji. Islam w wydaniu bośniackim jest taki mniej agresywny, spokojniejszy i chyba mniej wymagający. Taki oto obrazek: modnie ubrana (spodnie rurki , kolorowa koszulka) i umalowana dziewczyna idzie do meczetu, skręca do kobiecej umywalni/przebieralni skąd po kilku minutach wychodzi odmieniona, chusta szczelnie zakrywa jej tlenione włosy, a długa bluza/koszula sięga do połowy uda i udaje się do meczetu oczywiście do jego części przeznaczonej dla kobiet. Ale również widać sporo kobiet, zwłaszcza starszych, zakrytych od stóp do głów. Jednak w sporej większości jedyną oznaką przynależności do muzułmańskiej społeczności są ładnie upięte chusty.
Ja mam chyba takie skrzywienie, że patrzę na ludzkie twarze, zwłaszcza ludzi, którzy te 20 lat temu musieli przeżywać tutaj piekło, i zastanawiam się, jak żyli i jak to przetrwali. Każda z tych osób nosi w sobie jakąś cząstkę strasznej tragedii, jaka dotknęła to miasto i ten kraj. Kraj bardzo piękny, dramatycznie górzysty z widokami obłędnymi i potencjałem turystycznym, zwłaszcza dla tych, którym się wydaje, że już wszystko widzieli.
Z Sarajewa udaliśmy się Medjugorie, sanktuarium ciągle nieuznawanego przez kościół katolicki, jako miejsce objawień Matki Boskiej. Jeśli ktoś był na Monte Cassino i jechał tamtejszymi serpentynami, to niech to pomnoży przez dwa, a zarazem obetnie szerokość jezdni o 30% i ukradnie połowę asfaltu. Armagedon, upał powyżej 40 i ciężarówki, które zdychają co parę metrów. Zjechać się nie da, zatrzymać nie ma gdzie, silnik się gotuje. Dojechaliśmy, a w miasteczku niespodzianka dla pątników/turystów – strefa płatnego parkowania i cała masa biegających parkingowych, policjantów, a miejsca do zaparkowania jak na lekarstwo. Właściwie mieliśmy ochotę stamtąd uciec, ale samochód musiał odpocząć. Ilość sklepików z dewocjonaliami wyprodukowanymi przez azjatyckie rączki przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Oni już chyba przebili Lourdes i Fatimę, a w sklepikach przyjmują głównie euro i niezbyt chętnie chcą przyjmować zapłatę we własnej walucie. Co do samego sanktuarium, nie będę się wypowiadała, może tylko powiem, że widocznie nie byłam godna poczuć miejscowego sacrum. Byłam i raczej więcej się tam nie wybieram, ale jest to tematyka drażliwa, którą każdy sam musi rozważyć sam we własnym wnętrzu.
Powiem tylko tyle, że w drodze powrotnej poczułam, że mam lęk przestrzeni, a byłam niezwykle szczęśliwa, gdy znaleźliśmy się na drodze prowadzącej do Trebinje, miasteczka urokliwie położonego, którego znakiem rozpoznawczym jest kamienny most. Zanim jednak tam się znajdziemy, trochę przez przypadek trafiamy do Radimlja – średniowiecznego cmentarza Bogumiłów, nieopodal miejscowości Stolac. Kiedyś już słyszeliśmy o tym odłamie chrześcijaństwa, jednak nie mieliśmy o nim większego pojęcia. Zasadniczo Bogumiłowie wierzyli, że Bóg miał dwóch synów, a jednym z nich był szatan – stwórca świata. Wyznawcy tej religii nie wierzyli w Stary Testament, ani w jakiekolwiek sakramenty oraz nie uznawali krzyża. Ponieważ świat został stworzony przez złą siłę, nie przywiązywali do doczesnego życia aż takiej wagi. Niemniej w ciągu dnia odmawiali 120 razy Ojcze nasz, spowiadali się między sobą, byli wegetarianami nie pijącymi wina, nie budowali też kościołów. Religia ta powstała w Bułgarii ok. X wieku i to stamtąd zaczęła rozprzestrzeniać się na część terenu obejmującego Bałkany, natomiast zniknęła po ok. pięciu wiekach. Cmentarz nieopodal Stolac jest wyjątkowym pod wieloma względami miejscem, głównie z powodu pięknych zdobień znajdujących się tam grobowców. Kiedy tam jesteśmy, panuje straszny upał, więc zwiedzamy głównie z perspektywy pojedynczych drzew dających cień. Towarzyszy nam pani przewodnik, która opowiada o historii tego miejsca, a także przybliża nam historię Bogumiłów. Jeśli tam będziecie, koniecznie tam zajrzyjcie!
Po opuszczeniu Raddimlja, ruszamy w dalszą drogę. Trafiamy do Trebinje, które naprawdę warto odwiedzić. To takie kompaktowe miasteczko, które można zwiedzić dość szybko i się nim zachwycić. Piękne stare centrum obrośnięte platanami, pod którymi co rano odbywa się targ z miejscowymi specjałami. Jest tanio i klimatycznie. Pełno knajpek i cudnie pachnących piekarni.
My tym razem trafiliśmy do Hostelu Polako prowadzonego przez Polaka Bartka i jego dziewczynę Loren prosto z gorącego Teksasu. Super fajne miejsce, w którym takie stare pierniki jak my, to rzadkość, ale trzeba przyznać, że młodzi się starali, dostaliśmy mapkę z miejscowymi atrakcjami i zaproszenie do miejscowej winiarni górującej nad miastem. W tym miejscu tylko jedno ale, zapomnieli nam powiedzieć, że do winiarni nikt nie wybiera się pieszo jak my, a wszyscy jeżdżą okrężną drogą. My poszliśmy na sagę, przedzierając się przez jakieś podwórka, mając cały czas na widoku super budynek winiarni. W środku niezły bajer, ale to co najpiękniejsze to tarasy widokowe. Właściwie widok jak z samolotu, a po zmierzchu zapaliły się światła wokół cerkiewek umieszczonych na okolicznych wzgórzach, no istna bajka. Głodni, zamówiliśmy fantastyczne miejscowe wino Vranac (najlepszy jaki dotąd piłam i wart swojej ceny) i niestety kolację, ładnie podaną, dramatycznie drogą, a kucharza, to znana kudłata polska restauratorka w najlepszym przypadku zmusiłaby do zjedzenia tego czegoś. Powrót z knajpki był też fajny, bo przyświecałam nam drogę telefonem, ale zeszliśmy nie łamiąc przy tym kończyn.
Wieczorem senne za dnia miasteczko ożyło, dorośli i dzieci, gwar, a znalezienie miejsca, żeby usiąść graniczyło z cudem. Podświetlone platany, a tuż obok pianista, który sobie grał cichutko, dopełnił atmosfery. Po gorącym dniu wszystkie mury i kamienie oddawały ciepło, a nasi hostelowi gospodarze mówili nam, że tak jest codziennie i tam głównie siedzą miejscowi, bo turyści są tu nadal rzadkością. Jeśli was nie zanudziłam, to powiem krótko jeśli dotąd nie byliście w BiH, to koniecznie jedźcie, bo warto. Mama Rudej
Post Bośnia i Hercegowina według Rudych Rodziców pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post O życiu w Trebinje słów kilka by Bartosz&Lauren pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Zdravo! Dziękujemy za duże wsparcie jakie uzyskaliśmy po publikacji naszego tekstu na blogu Korzystając z kolejnej szansy ( dzięki Olka ) chcielibyśmy przybliżyć Wam życie w Trebinje z naszej perspektywy. Całość ma formę luźnych refleksji. Zapraszamy!
Papierosy pala prawie wszyscy, Lauren zauważyła, że jeśli ktoś nie pali przez 30 minut, po prostu nie pali w ogóle. Członkowie lokalnego zespołu rockowego potrafią grać na gitarach i palić w tym samym czasie (eliminuje to przerwy podczas koncertów )
A oto krótki filmik na temat Trebinje, w którym Bartek i Lauren mieli swoje pięć minut:
Post O życiu w Trebinje słów kilka by Bartosz&Lauren pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Hostel Polako, czyli co łączy Bałkany, Polskę i USA pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Mam na imię Bartek, pochodzę z okolic Krakowa. Skontaktowałem się z Ruda ponieważ otwieram wspólnie ze swoją narzeczoną hostel w Bośni i Hercegowinie, w mieście Trebinje – i za jej namową opowiem Wam jak narodził się ten pomysł.
Lauren (moja narzeczona) i ja poznaliśmy się 2 i pół roku temu w Kijowie podczas pobytu w …. hostelu (jakże by inaczej). Lauren – rodowita Teksanka – właśnie była w trakcie szóstego miesiąca swojej podróży po świecie, ja byłem na kilkunastodniowym wypadzie na Ukrainę. Jej następnym punktem w podróży był Kraków, do którego podróżowaliśmy razem – wtedy nie planowała jednak ponad dwuletniego pobytu w stolicy Małopolski. Na początku wszystko było w porządku, ale z czasem zaczęło jej brakować słońca , taniej kawy każdego dnia, oraz wołowiny – kto był w Teksasie ten wie, ile ci ludzie mogą zjeść „stejków” i innych rzeczy. Zaczęliśmy myśleć o przeprowadzce na Bałkany. Jest to region, który oboje kochamy, byliśmy tam wiele razy razem – oraz jest to miejsce, które zawiera wszystkie rzeczy, których potrzebuje Lauren do życia + rakiję. Zaczęliśmy się uczyć języka serbskiego w Krakowie, i zaprzyjaźniliśmy się z naszym nauczycielem Nihadem, który pochodzi z Bośni. Okazało się, że jego mama ma mieszkanie w Mostarze, z którego nie korzysta, ja natomiast mam duże doświadczenie w branży turystycznej – więc zaproponowaliśmy mu otwarcie wspólnego hostelu.
Lauren i Bartek
Nie było to jednak tak łatwe, jak nam się wydawało… Nihad po początkowej akceptacji później nie przejawiał już zainteresowania. My postanowiliśmy jechać do Bośni i dowiedzieć się czegoś więcej na temat prawa. Bardzo pomogli nam nasi przyjaciele, którzy prowadza tam hostele : Bata i Majda z Majdas Hostel w Mostarze oraz Haris i Nedzla z Haris Youth Hostel z Sarajewa. Poznaliśmy tez Cat, która pochodzi z Ameryki i jako jedyna osoba spoza Bośni prowadzi hostel (Doctor’s House w Sarajewie). Dzięki nim przekonaliśmy się, że procedura otwarcia działalności jest bardzo długa i ciężka, a dodatkową przeszkodą dla obcokrajowców, którzy chcą otworzyć biznes w Federacji BiH jest wymóg posiadania bośniackiego partnera biznesowego. Po powrocie do Polska mieliśmy mieszane uczucia, ale czego się nie robi dla kawy i cevapi…postanowiliśmy zaryzykować. Nasze oczy zostały zwrócone na Trebinje, które w odróżnieniu od Mostaru i Sarajewa leży w Republice Serbskiej, gdzie prawa dotyczące otwarcia biznesu są mniej wymagające (między innymi nie trzeba mieć bośniackiego partnera biznesowego ).
Trebinje, które mnie i Markowi przestaje się powoli kojarzyć z policją, która chciała nam wlepić w tym mieście mandat za brak zimowych opon w kwietniu.
Do Trebinje przyjechaliśmy w pierwszej połowie lutego – miasto bardzo nam się spodobało, bardzo polubiliśmy też mieszkańców. Od tego momentu wszystko nabrało tempa. Znaleźliśmy dom w centrum miasta i codziennie musieliśmy załatwiać dokumenty związane z otwarciem firmy, uzyskaniem stałego pobytu na terenie BiH oraz pozwolenia o pracę. Wszystko to związane jest z wieloma formalnościami, których nie chcę tutaj opisywać. Udało nam się to jednak jakoś przebrnąć, w dużej mierze dzięki pomocy wielu osób, które poznaliśmy tutaj na miejscu.
Hostel
Dziękuję bardzo Rudej za udostępnienie tego baaardzo długiego tekstu. Korzystając z okazji pragnę wszystkich zaprosić do odwiedzenia naszego hostelu. Posiadamy łącznie 16 miejsc noclegowych, 2 pokoje2-osobowe oraz 2 pokoje 6-scio osobowe. Więcej informacji na naszym facebook-u. Każda osoba która „zalajkuje” nasz fanpage lub dokona rezerwacji drogą majlową otrzyma rabat 10% na nocleg. Do zobaczenia w hostelu Polako! Hajmo ! Vidimo se u Trebinje!
Bartek Szydłowski
PS. Do Hostelu Polako udało nam się zajrzeć w maju 2016 roku. O tym jak było przeczytacie tutaj -> KLIK
PS1. W międzyczasie Hostel Polako zmienił swoją siedzibę. Już nie jest na samej starówce, ale nadal w bliskim jej sąsiedztwie. Nowy adres to: ul. Vozda Karadorda 7, Trebinje.
Post Hostel Polako, czyli co łączy Bałkany, Polskę i USA pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>