Post Lukomir i Umoljani, czyli na górskim krańcu świata pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Z Tuzli udaliśmy się w stronę Sarajewa drogą M18. Oczywiście obiecywaliśmy sobie, że w stolicy Bośni i Hercegowiny spędzimy jeszcze chwilę czasu, odwiedzimy Abida i spotkamy się ze znajomymi, którzy również w tym czasie tam byli. Niestety, ponieważ zbyt długo siedzieliśmy na basenach Panonika, do Sarajewa dotarliśmy koło 21.30. Tętniące życie miasto wręcz krzyczało, by się w nim zatrzymać, ale byliśmy nieugięci. Napięty grafik pchał nas do przodu. A pchał nas w okolice cmentarza Kaursko, który pokazał nam Abid w grudniu. A dlaczego tam? Bo okolice cmentarzyska wydały nam się idealne na dziki nocleg – rozległe polany, z dala od głównej szosy i cywilizacji. Problemem okazało się trafienie do niego. W środku nocy, w egipskich ciemnościach, trudno było znaleźć właściwą, szutrową drogę prowadzącą do cmentarzyska. Ostatecznie, jednak trafiamy tam za pierwszym razem. Dość szybko znajdujemy odpowiednie, płaskie miejsce na rozbicie namiotu, w którym szybko zapadamy w sen.
Fotograficzna, złota godzina – wschód i zachód słońca, to czas magiczny i raczej nikogo nie trzeba do tego przekonywać. Śpiąc pod namiotem człowiek i tak budzi się z pierwszymi promieniami, które rozświetlają niebo. Nie zawsze jednak człowiek jest na tyle zmotywowany, by opuścić ciepły śpiwór i wyjść na zewnątrz, uwiecznić piękno poranka. Jednak śpiąc przy Kaursko motywacja pojawiła się u nas bardzo szybko, bo brązowe i czarne (spalone) łąki, jakie widzieliśmy tu w grudniu, teraz były soczyście zielone, a piękna dodawała im rosa, która skrzyła się w promieniach na złoty kolor. Oboje z zapartym tchem obserwowaliśmy ten spektakl, jaki zgotowała natura. Aparaty poszły w ruch, a nieco później również dron. Magiczne było też to, że mogliśmy to wszystko obserwować w absolutnej samotności.
Zanim opuściliśmy okolice Kaursko, zjedliśmy jeszcze śniadanie mistrzów, czyli buły z kajmakiem, który stanowi ważny element naszej bałkańskiej diety. Najedzeni, wyruszyliśmy do Lukomiru. Najpierw podjechaliśmy pod Bjelasnicę, gdzie poniżej hoteli trwał remont drogi i budowane było rondo. Na nim pomknęliśmy na wprost asfaltem w stronę Šabići. Od głównej szosy odbiliśmy na Brdę, za którą kończy się nawierzchnia, a zaczyna szuter. Dalej czekała nas jazda wśród łąk i niewielkich, obsypanych głazami grzbietów. Minęliśmy po drodze liczne stada owiec oraz krów, pilnowanych przez pasterzy, którzy witają nas skinieniem głowy lub po prostu nam machają. Mijamy także kilka grup rowerzystów, którzy jadą w tym samym kierunku, co my. Sama droga do Lukomiru jest przejezdna praktycznie dla każdego auta, które ma nieco wyższe zawieszenie. Przez większość czas nawierzchnia jest żwirowa, a na podjazdach od czasu do czasu wystają kamienie, wypłukane przez wodę.
Mniej więcej po godzinie 10 docieramy do Lukomiru. Parkujemy w centrum, nieopodal czynnej tu niewielkiej knajpki, w której śniadanie je motocyklowa ekipa ze Słowenii. Idziemy na punkt widokowy znajdujący się na skraju kanionu rzeki Rakitnicy. Po drodze do niego mijamy dwóch mężczyzn budujących dom. Od środa z pustaków, od zewnątrz z kamienia, tak by budynek nie zaburzył jednolitej zabudowy wioski.
Punkt widokowy jak zwykle nas nie zawiódł. Góry, Lukomir i kanion wyglądały niesamowicie. Latem ten dość surowy jednak krajobraz nabiera miękkości za sprawą zieleni traw, kop siana pochylonych na górskich zboczach oraz stad zwierząt przemykających po stokach.
Postanawiamy spojrzeć na Lukomir z nieco innej perspektywy i wspinamy się w stronę szczytu znajdującego się w kierunku na Umoljani. Choć nie docieramy na jego wierzchołek, a zatrzymujemy się nieco niżej, możemy przyglądać się, jak do najwyżej położonej w Bośni i Hercegowinie wioski suną spore grupy rowerzystów. Strasznie im zazdrościmy, gdyż planowaliśmy powrócić tu na dwóch kółkach. Nie tym razem, ale kto powiedział, że jeszcze kiedyś tu nie zawitamy?
Schodzimy do auta i powoli żegnamy się z Lukomirem. Nie mamy na to najmniejszej ochoty, gdyż chętnie zostalibyśmy tu na dłużej, ale czeka nas jeszcze wizyta w Umoljani i droga do Czarnogóry. A zegar tyka.
Z Lukomiru jedziemy z powrotem tą samą drogą, lecz przed Brdą skręcamy w stronę Umoljani, szutrową drogą, oznaczoną strzałkami. Sądziliśmy (dość naiwnie), że jest w podobnym stanie jak ta, wiodąca do Lukomiru. Przez chwilę nawet taka była, ale gdy zaczęła schodzić ostro w dół, doszliśmy do wniosku, że chyba powinniśmy byli pojechać inaczej. Na wycofanie się było jednak za późno, bo nijak nie mieliśmy możliwości by zawrócić, a jechanie na wstecznym nie wchodziło w grę. Ostatecznie ja wysiadam i zaczynam sprzątać drogę z większych głazów. Niestety nie za wiele mogę poradzić na sporych rozmiarów rowy, które utworzyła spływająca woda. W pewnym momencie robi mi się słabo, gdy zsuwająca się Kianka ma nagle oba tylne koła w górze. Na szczęście Marek zachował zimną krew i bezpiecznie dojechał do asfaltu. Nie wiem, kiedy ktoś przejeżdżał tędy ostatni raz, ale sądzę, że korzystał z bardziej terenowego auta. Jacyś motocykliści, których mijamy przy pierwszych domach patrzą na nas z niedowierzaniem i wskazują między sobą, że zjechaliśmy tą stromą i mało komfortową drogą. Bo raczej większość turystów dojeżdża do Umoljani po prostu asfaltową szosą od Šabići.
Podjeżdżamy na niewielką łąkę poniżej restauracji Koliba, skąd zaczyna się szlak do Studeni Potok oraz Lukomiru. Szeroką drogą najpierw pniemy się do przełęczy, na której znajduje się niewielka osada pasterska. Następnie szlak do potoku schodzi do rozległej doliny, wypełnionej pachnącymi ziołami. Jesteśmy troszkę skonfundowani, bo nigdzie nie widać rzeki. Przez chwilę nawet zastanawiamy się, czy po prostu nie wyschła. W końcu, w gęstej trawie odnajdujemy jej koryto, w którym leniwie płynie woda. Ale zależało nam na tym, żeby zobaczyć fantazyjny wzór jaki Studeni Potok rysuje w dolinie. Udało nam się to dzięki dronowi. Bo dopiero z góry, z odpowiedniego dystansu dostrzec można, że potok wije się niczym ogromny wąż. Ci, którzy nie dysponują dronem, mogą po prostu wspiąć się na zbocze, które znajduje się od strony Umoljani. Wzdłuż niego wracamy do miejscowości, przedzierając się przez dość wysoką trawę.
Na obiad udajemy się do restauracji Koliba, która cieszy się sporą popularnością, gdyż siedzi tu sporo gości. Zamawiamy dużą sirnicę (20 KM), duże piwo dla mnie (2.5 KM) oraz coś zimnego do picia dla kierowcy (2.5 KM). Na danie główne musimy dość długo czekać, gdyż robione jest praktycznie na naszych oczach i musi się odpowiednio długo piec. W międzyczasie okazuje się, że nasz kelner, uległ wypadkowi. Przewrócił się, uderzając głową w kant stołu lub krzesła. Widzimy go, gdy z zakrwawioną głową prowadzony jest do wnętrza restauracji. Na szczęście na miejscu znajdują się osoby, które udzielają mu pierwszej pomocy. Problemem okazuje się jednak fakt, że nikt nie wie, jaki jest numer telefonu do ratowników górskich, którzy mieliby szansę szybciej dotrzeć do Umoljani niż karetka pogotowia z Sarajewa. Ogólnie robi się jedno wielkie zamieszanie, a atmosfera staje się dość ciężka. Jednak pomijając ten drobny szczegół, to sirnica była wybitna, lekka, nie tłusta i odpowiednio sycąca. Jeśli będziecie w tych okolicach, to koniecznie tam zajrzyjcie.
Naszą wycieczkę do Lukomiru i Umoljani najlepiej podsumowuje poniższy film. Dzięki niemu spojrzycie na te okolice również z góry. Zapraszamy!
Post Lukomir i Umoljani, czyli na górskim krańcu świata pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Pocztówka z wakacji: Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Co do tej pory zwiedziliśmy? W Bośni i Hercegowinie – Tuzlę, gdzie zaliczyliśmy kąpiel na basenach Pannonica. Później przejechaliśmy przez nocne Sarajewo, by na późny wieczór dotrzeć do cmentarza Kaursko obok którego przenocowaliśmy. Kolejny dzień to Lukomir (niestety nie na rowerach, bo te zostały w domu, za to Kianka mogła się przejechać do tego cudownego miejsca). Zaliczyliśmy też ambitny przejazd do Umoljani, podczas którego nasze dzielne auto udowodniło, że potrafi też jeździć z tylnymi kołami w górze. Wizyta przy potoku Studenac była strzałem w dziesiątkę, mimo że początkowo w ogóle nie widzieliśmy samego potoku i jego szalonego zarysu. Wieczorny przejazd do Czarnogóry drogą na Foce jak zwykle obfitował w widoki. Nocleg gdzieś przed Durmitorem, znajdowany po ciemku dopiero rano uświadomił nam, w jak widokowym miejscu się znaleźliśmy. Przejazd do Żablijaka był spektakularny i chyba rośnie nam mocny kandydat do pierwszej piątki najbardziej widokowych tras na Bałkanach. W samym Żablijaku odwiedziliśmy spacerem Czarne Jezioro, a następnie dotarliśmy nad Most na Tarze. Tłumy i gorąc szybko nas stamtąd przegoniły. Mozolna droga do Podgoricy była istną męczarnią, za to czarnogórska stolica znów nas w sobie nie rozkochała. A teraz nasi mili czytelnicy pozdrawiamy Was z Albanii, z campingu Shkodra Lake Resort. Marek kąpie się już w jeziorze, a ja staram się na szybko sklecić dla Was tych parę słów. W najbliższym czasie będziemy do Was nadawać z naszego ulubionego, bałkańskiego kraju.
Z pozdrowieniami,
ruda&Marek
Najpierw była Tuzla i baseny Pannonica, które gorąco wam polecamy, przede wszystkim w upalne dni.
Kolejny dzień przywitaliśmy obok cmentarza Kaursko.
Później był nasz ukochany Lukomir.
Było też Umoljani i szalona droga do niego, a także spektakularny potok Studenac.
Bośnia i Hercegowina za każdym razem nas zachwyca. Ciągle i ciągle, więc na pewno będziemy tam wracać.
Czarnogóra powitała nas tak…
A później było tylko lepiej
Post Pocztówka z wakacji: Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Lukomir informacje praktyczne pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Jednak pod koniec grudnia 2015 roku panujące w tym regionie warunki były iście wiosenne, stąd udało nam się tam dojechać. W wiosce znajduje się obecnie 96 budynków: 46 domów mieszkalnych, 49 stodół oraz 1 dawna szkoła. Na wzgórzu nieco bardziej po prawej stronie ulokowany jest mały cmentarz z osiemnastoma rzeźbionymi mogiłami, charakterystycznymi dla regionu Bośni i Hercegowiny, zwanymi stećak. Tym, co jednak najmocniej wyróżnia Lukomir, to tradycyjny styl, w jakim budowano tamtejsze domy. Większość z nich datuje się na lata 50te, 60te i 70te ubiegłego wieku, lecz przypominają one obiekty sprzed znacznie wcześniejszego okresu historycznego. Mają one nawiązywać do faktu, że kultywowanie ziemi, wypas zwierząt i życie zgodnie z naturą trwało tu nieprzerwanie przez wiele, długich lat, aż do 1992 roku, kiedy to wybuchła wojna. Budynki zbudowane są z kamienia, a ich dachy niegdyś kryte były głównie gontem. Obecnie gont w dużej mierze został wyparty przez blachę. Dopiero w latach 80tych dotarła do Lukomiru elektryczność, nieco ułatwiając tym samym życie mieszkańcom, głównie pasterzom, którzy na kilka miesięcy w roku przybywają tam ze swoimi stadami.
Najpiękniejszy widok na Lukomir rozciąga się ze wzgórza oddzielającego wieś od kanionu. Stojąc na jego wierzchołku można poczuć górską potęgę tej okolicy. Po horyzont widać kolejne szczyty, a ogrom przestrzeni jest porażający. W grudniu, ze względu na lekką mgiełkę w powietrzu nie jesteśmy w stanie dostrzec rzeki Rakitnicy płynącej 800 metrów poniżej nas.
Zapraszamy Was też na wirtualny spacer po Lukomirze, dzięki dronowym ujęciom. Na pewno jeszcze bardziej zachęcą Was do odwiedzenia tej najwyżej położonej wsi w Bośni!
A także mamy dla Was kilka ujęć z lata:
Post Lukomir informacje praktyczne pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>