Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Węgry – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Węgry – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Jak tanio i sprawnie dojechać do Sarajewa? http://balkany.ateamit.pl/jak-tanio-i-sprawnie-dojechac-do-sarajewa/ http://balkany.ateamit.pl/jak-tanio-i-sprawnie-dojechac-do-sarajewa/#comments Mon, 11 Jan 2016 08:28:46 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=5538 Jak tanio, sprawnie i w miarę szybko dojechać własnym autem do Sarajewa. W jednym wpisie zebraliśmy nasze doświadczenia z ostatnich kilku lat.

Post Jak tanio i sprawnie dojechać do Sarajewa? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Trasa do Sarajewa jest jedną z częściej przez nas pokonywanych samochodem. Przez stolicę Bośni i Hercegowiny przejeżdżamy w drodze do Czarnogóry i Albanii, ale też dwukrotnie miasto to było celem samym w sobie. Dodatkowo bardzo często pytacie się nas, jak sprawnie dojechać do Sarajewa. Podczas tegoroczno-zeszłorocznego wyjazdu (przełom 2015 i 2016 roku) do Sarajewa opracowaliśmy jeszcze jedną trasę dojazdową, która akurat teraz posłużyła nam za drogę powrotną do kraju.

Opcja nr 1 – szybka, ale nudna

Trasa ta jest niewątpliwie najprostszą i najkrótszą z możliwych, jeśli decydujemy się na jazdę z centralnej lub południowej Polski. Spójrzmy najpierw na mapę i na to, jak wygląda sama trasa.

Trasa z Kielc do Sarajewa liczy sobie 1077km długości. Generalnie staramy się omijać wszystkie autostrady. Wyjątkiem jest ta do Sarajewa (jednak na GoogleMaps nie mogłam tego zaznaczyć). W warunkach zimowych oraz w gęstej mgle jaka w 2015 roku panowała na Słowacji i Węgrzech oraz częściowo w Chorwacji i Bośni, do celu dotarliśmy po 17h jazdy. Wniosek jest jeden – korzystając z tej trasy możemy w jeden dzień bez większego problemu dotrzeć do Sarajewa. Oczywiście 17h to dużo i większość osób stwierdza, że to nie dla nich, stąd można, podobnie jak moi rodzice 2015 rok, zdecydować się np. na nocleg w Osijeku, a następnego dnia wyruszyć w dalszą drogę. My jednak jesteśmy zwolennikami szybkiego dotarcia do celu, stąd wolimy jeden cały dzień się przemęczyć w aucie, by później móc na spokojnie cieszyć się obraną destynacją.

Węgierskie mgły w grudniu 2015

Mgła Węgry

Co zrobić by przyspieszyć dojazd do Sarajewa? Przede wszystkim warto zdecydować się na przejazd węgierskimi autostradami. Owszem, jazda lokalnymi drogami również jest dość sprawna, jednak przejazd przez wioski, pokonywanie rond i skrzyżowań powoduje, że wytracamy na szybkości i płynności jazdy. Dodatkowo, trudne warunki atmosferyczne takie jak mgła, śnieżyca czy gołoledź powodują, że boczne drogi są utrzymane w dużo gorszym stanie niż autostrady, a jakiekolwiek wyprzedzanie jest praktycznie niemożliwe. Dlatego doszliśmy do wniosku, że jeśli zdecydujemy się na kolejną zimową jazdę tą trasą, to na pewno zainwestujemy w węgierską winietę. Będzie szybciej i na pewno bezpieczniej.

Koszt węgierskich winiet plasuje się następująco (dane na 2016 rok):

  • dla aut osobowych do 3.5 tony winieta zwana tygodniową, ale obejmująca 10 dni, kosztuje 2975Ft (10,84 €), miesięczna 4780Ft (17,42 €);
  • dla motocykli dostępna jest jedynie winieta tygodniowa w cenie 1470Ft (5.36 €);
  • dla aut osobowych powyżej 3.5 tony, mogących przewieźć więcej niż 7 osób, winieta tygodniowa kosztuje 5950Ft (21,69 €), zaś miesięczna 9560Ft (34,84 €);

Warto pamiętać, że obwodnica Budapesztu od prawie roku jest płatna. Stąd też nasza trasa omija bokiem stolicę Węgier, lecz jeśli wykupi się winietkę, wtedy nie trzeba tak kombinować.

Trasa przez Chorwację jest na tyle krótka i prosta, że jazda autostradami nie przyspieszy nam jej zbytnio. Natomiast w Bośni przez większość czasu skazani jesteśmy na lokalne, dość ruchliwe i do tego w dużej mierze górskie drogi. Za Zenicą jednak zaczyna się autostrada do Sarajewa, która nieco przyspiesza podróż.

Wybór takiej drogi dojazdowej do Sarajewa ma jednak pewien minus. Jest to trasa dość nudna, gdyż nie oferuje zbyt wielu atrakcji. A gdy pokonywało się ją już kilka raz w życiu, wtedy poziom znudzenia rośnie (możecie nam wierzyć na słowo). Niemniej coś za coś – albo szybki dojazd, albo moc atrakcji. Nie można jednak tej trasie zarzucić jednego – że brakuje na niej widoków (pomijam płaskie jak stół Węgry, gdzie w kwestii widoków praktycznie nic się nie dzieje).

Widoki na trasie w trakcie przejazdu przez Słowację

Chyżne Słowacja

Podsumowując:

  • szacowany czas przejazdu z Kielc 17-18h, z Warszawy 19h (przez Trasę Katowicką);
  • ilość km z Kielc: 1077km, z Warszawy: 1182km;
  • szacowany koszt przejazdu autem ze średnim spalaniem 6 litrów na 100km dla trasy z Warszawy to ok. 283zł (przyjmując cenę benzyny na poziomie 4zł; najmniej za paliwo zapłacicie w Bośni, najdrożej na Węgrzech oraz Słowacji – stan na styczeń 2016);

 

Opcja nr 2 – wolniejsza, ale ciekawsza

To trasa dla tych, którzy w drodze do Sarajewa chcą jeszcze trochę pozwiedzać. My przetestowaliśmy ją w 2016 roku wracając ze stolicy Bośni do Polski. Najpierw zapraszam do zapoznania się z mapą:

Trasa przez Słowację przebiega praktycznie tak samo, jak w przypadku Opcji nr 1, jednak do Węgier wjeżdżamy przez przejście graniczne w miejscowości Komarom. Następnie omijamy bokiem Budapeszt i jedziemy wzdłuż Balatonu. Latem może to być dobra okazja do zrobienia sobie przerwy na plażowanie oraz kąpiel w tej chyba najbardziej znanej na świecie węgierskiej atrakcji turystycznej. Wracając tamtędy w styczniu 2016 trafiliśmy na spore mrozy i opad śniegu, a do tego było już ciemno, więc na bliższe zapoznawanie się z Balatonem nie mieliśmy ochoty.

Droga przez Chorwację wiedzie wśród wielu małych i często na wpół opuszczonych miejscowości, których domy naznaczone są licznymi śladami po kulach. Do Bośni wjeżdżamy przez przejście graniczne Gradiška, a następnie możemy zdecydować się na króciutki odcinek autostrady do Banja Luki (koszt przejazdu to 2KM za auto osobowe). Choć Banja Luka jest przez wielu mocno polecana, to tak naprawdę warto w niej zobaczyć jedynie twierdzę, która do marca 2016 ma być w remoncie i do tego czasu tylko częściowo jest dostępna dla zwiedzających.

Z Banja Luki wyjeżdżamy trasą nr E661, wiodącą wzdłuż rzeki Vrbas. W pierwszej kolejności warto zatrzymać się w miejscowości Krupa na Vrbasu, gdzie znajdują się wyjątkowo urokliwe i fotogeniczne wodospady. My nie mieliśmy okazji zajrzeć tam zimą, gdyż było ciemno, zimno, zaatakowała nas śnieżyca, a prędkość podróżna w szpalerze tirów spadła do 25km/h.

Następnie nasza trasa będzie wiodła wzdłuż pięknego kanionu Vrbasu. Piękne widoki mamy gwarantowane aż do samej miejscowości Jajce. Po drodze miniecie betonową konstrukcję nowoczesnego kościoła w miejscowości Podmilacje, gdzie znajduje się cudowne źródło św. Ivo. Miejsce to jest celem pielgrzymek, głównie w okolicach 23 i 24 czerwca.

Docieramy do Jajce, znane przede wszystkim z wodospadów oraz murów miejskich wraz z twierdzą na szczycie wzgórza. Warto tam zajrzeć o każdej porze roku, również zimą. Kolejnym ważnym i ciekawym punktem na trasie będzie Travnik i tamtejsza twierdza oraz okoliczne wzgórza, z których rozciąga się piękna panorama miasta oraz dolinę rzeki Lasvy. Do Samego Sarajewa dotrzeć możemy autostradą, na którą wjeżdżamy za Zenicą.

Oczywiście powyższa lista nie wyczerpuje wszystkich ciekawych miejsc w Bośni, które znajdziecie na tej trasie. To tylko najważniejsza i najbardziej popularne pod względem turystycznym atrakcje.

Podsumowanie:

  • szacowany czas przejazdu (bez zatrzymywania się po drodze): 18h, z Warszawy: 20h;
  • ilość km z Kielc: 1168, z Warszawy 1306;
  • szacowany koszt przejazdu autem ze średnim spalaniem 6 litrów na 100km dla trasy z Warszawy to ok. 313zł (przyjmując cenę benzyny na poziomie 4zł; najmniej za paliwo zapłacicie w Bośni, najdrożej na Węgrzech oraz Słowacji – stan na styczeń 2016);

A jak wyglądała nasza trasa do Sarajewa pod koniec grudnia 2015 roku? Zapraszamy Was na nasz timelaps z drogi.



Tripadvisor PL 300x100

Post Jak tanio i sprawnie dojechać do Sarajewa? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/jak-tanio-i-sprawnie-dojechac-do-sarajewa/feed/ 23 5538
Balkan Orient Trip początki http://balkany.ateamit.pl/balkan-orient-trip-poczatki/ http://balkany.ateamit.pl/balkan-orient-trip-poczatki/#comments Fri, 04 Sep 2015 10:14:32 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4716 Od początku wiedzieliśmy, że po ślubie chcemy się wybrać w dłuższą podróż. Pomysłów było wiele, jednak dość szybko część z nich musieliśmy odrzucić, gdyż wymagały znacznie więcej czasu niż mogliśmy w rzeczywistości poświęcić. Mając miesiąc zdecydowaliśmy, by wyruszyć do Turcji. Oto początki naszego Balkan Orient Tripu.

Post Balkan Orient Trip początki pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Od początku wiedzieliśmy, że po ślubie chcemy się wybrać w dłuższą podróż. Pomysłów było wiele, jednak dość szybko część z nich musieliśmy odrzucić, gdyż wymagały znacznie więcej czasu niż mogliśmy w rzeczywistości poświęcić. Mając miesiąc zdecydowaliśmy, by wyruszyć do Turcji. Wcześniej na tapecie była Grecja, jednak z różnych względów wybraliśmy jej europejsko-azjatycką sąsiadkę.

Generalnie przed samym wyjazdem nazbierało się trochę problemów. Najpierw Marka dopadła jakaś zaraz i wylądował na antybiotyku. Na tydzień przed planowaną datą wyruszenia w stronę Turcji mnie zaczęła dokuczać wyżynająca się ósemka, w efekcie musiałam bardzo szybko się jej pozbyć. Na szczęście uporaliśmy się z problemami zdrowotnymi i pełni sił mogliśmy wyjechać.

Nasza podróż poślubna została wciśnięta między urlopy naszych rodziców. Moi rodziciele wracali z Bałkanów i pobytu w Bieszczadach 24 lipca. Wtedy też zjeżdżamy do Kielc wraz z kocicami, które były pod naszą opieką od ślubu. Natomiast data powrotu do domu wyznaczona była przez urlop teściów, którzy wyjeżdżali 23 sierpnia, a my musieliśmy przejąć od nich opiekę nad domem i zwierzakami. I choć nie chcieliśmy jechać w szczycie sezonu, to zostajemy do tego poniekąd zmuszeni.

Wyprawę do Turcji nazywam roboczo Balkan Orient Trip, jako połączenie akcentów bałkańskich (których początkowo miało być więcej niż jedynie Rumunia i Bułgaria) oraz orientalnych pod postacią samej Turcji. Ostatecznie do nazwy się przekonuję i zostaje już z nami.

Z Kielc wyjeżdżamy chwilę po 4 rano, 25 lipca. Na zewnątrz panuje jeszcze przyjemna temperatura. Z kiankowych okien możemy podziwiać wschód słońca. Jedziemy w stronę Dukli i Przełęczy Dukielskiej, gdzie przekraczamy granicę ze Słowacją. U naszych południowych sąsiadów czekają nas remonty dróg i mijanki, które nieco spowalniają naszą jazdę. W Velkym Kamencu zatrzymujemy się przy naszych ulubionych ruinach zamku. Panuje już całkiem niezły upał, na szczęście na wzgórzu odrobinę wieje w efekcie jest nieco przyjemniej niż w nagrzanym, kiankowym wnętrzu. Przez całą drogę przez Polskę, jak i Słowację towarzyszą nam…bociany. Również w Velkym Kamencu obserwujemy dwa boćki siedzące na dachu budynku poniżej ruin zamku.

Wschód słońca na trasie

Polska

Czekając na kolejnej mijance

Słowacja

Velky Kamenec

Velky Kamenec

Velky Kamenec

Velky Kamenec

Żegnamy się ze Słowacją i wjeżdżamy na Węgry. Dość szybko pokonujemy drogę przez ten kraj, nie zatrzymując się ani razu. Sprawnie przekraczamy granicę węgiersko-rumuńską i około 12:30 jesteśmy w Rumunii. Trasa do Cluj Napoci znana nam jest z 2013 roku. Doskonale wiemy, gdzie kupić winietkę (stacja benzynowa w Carei) i dlaczego nie należy jeździć drogami dla ciężarówek (zazwyczaj biegną naokoło i traci się na nich trochę czasu). Przed Cluj Napocą Marek wpada na pomysł, by przetestować autostradę, która omija to miasto i kończy się w okolicach Turdy. Trasa ta jest bardzo widokowa. Na nas wrażenie robi kanion, który autostrada omija po lewej stronie.

Autostrada i kanion

Rumunia

Koło 18:30 wjeżdżamy do Sebes i stamtąd, za znakami kierujemy się w stronę Transalpiny. Początkowo droga ta wiedzie przez mocno zabudowane miejscowości. Asfalt jest wąski, a o tej porze panuje tam dość spory ruch. Mijamy też miejsce wypadku – najprawdopodobniej motocyklista wypadł z dość ostrego zakrętu. Szybko też zwracamy uwagę na to, że po drodze nie widzimy żadnego auta z Polski (na Trasie Transfogaraskiej zaś widzieliśmy praktycznie non stop auta z naszej ojczyzny).

Transalpina

transalpina

Im wyżej jesteśmy, tym pojawia się więcej zakrętów, a domostwa ustępują miejsca drzewom. Widoków praktycznie brak, bo ciągle jedzie się przez las. Pierwszym miejscem widokowym jest wyższa tama. Rozciąga się stamtąd dość przyjemna panorama na okoliczne wzgórza i lasy. Gdy wysiadamy z auta odkrywamy, jak duża jest różnica temperatur między wyżynnymi a górskimi terenami. Jest naprawdę zimno.

Na tamie

tama Transalpina

Transalpina

Zachód słońca podziwiamy z jednego z dłuższych mostów w tej okolicy. Notabene nawierzchnia na wszystkich mostach i wiaduktach na tej części trasy jest w totalnej rozsypce. Szybko też stwierdzamy, że nie możemy robić namiotu w lesie, który zaczął kumulować całą wilgoć z chmur przetaczających się nad okolicznymi wzgórzami. W efekcie z drzew dosłownie leje się woda.

Zachodząco

transalpina

transalpina

Na rozwalonym moście (jednym z wielu)

Transaplina

Selfie z Kianką

Transaplina

Jedziemy dalej. Trafiamy na dwie, całkiem dogodne miejscówki noclegowe. Z pierwszej dość szybko rezygnujemy, gdyż odkrywamy tam szkółkę leśną. Druga natomiast okazuje się być oznaczona tabliczką „private”. Sugeruję, że musimy jechać dalej. Nie zmienia to faktu, że poszukiwania noclegu będziemy kontynuować po ciemku. Za skrzyżowaniem, z którego w lewo można jechać do Skiresort Transalpina, my jedziemy w prawo, a następnie w lewo w drogę 67C. Tu Transalpina wiedzie wzdłuż doliny. Szybko okazuje się, że nad rzeką obozuje całkiem sporo osób. Widać ogniska, a nad drogą snują się dymy. Również my znajdujemy dogodne miejsce na rozbicie namiotu, dzięki spostrzegawczości i refleksowi Marka. Zjeżdżamy nad potok i na niewielkiej polance rozstawiamy obozowisko. Jemy kolację przysłuchując się toczącej nieopodal imprezie.

Nasze nocne obozowisko i ruda przy garach

Transalpina nocleg

Post Balkan Orient Trip początki pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkan-orient-trip-poczatki/feed/ 14 4716
BST 2014/15. Część 1 – droga do Sarajewa http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-1-droga-do-sarajewa/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-1-droga-do-sarajewa/#comments Thu, 02 Apr 2015 08:41:40 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3835 Jak wyglądał początek naszego Balkan Orient Tripu, czyli droga z Polski do Sarajewa.

Post BST 2014/15. Część 1 – droga do Sarajewa pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
W kalendarzu mamy od kilku dni wiosnę, lato się zbliża, więc jest to idealny czas by myślami i wspomnieniami powrócić do zimy, a dokładniej do zimowych Bałkanów.  Z pierwszego wpisu dotyczącego tego wyjazdu wiecie, że cała idea wybrania się na przełomu grudnia i stycznia na Półwysep, narodziła się dość spontanicznie. Na dwa dni przed terminem wyjazdu, cała wyprawa stanęła pod sporym znakiem zapytania, ze względu na techniczne problemy z Kianką. Na szczęście Markowi udało się go rozwiązać i 25 grudnia oboje stawili się w Kielcach. Po wspólnym, świątecznym obiedzie z moimi rodzicami, ostatecznemu dopakowaniu gratów, byliśmy gotowi do drogi, do której ruszyliśmy w drugi dzień świąt.

26 grudnia 2014 Balkan Spontan Trip startuje

Godzina 4:18. Wyjeżdżamy z Kielc do Sarajewa. Zapowiadane na ten dzień opady śniegu rozpoczynają się kilka minut po tym, jak odjechaliśmy spod mojego kieleckiego bloku. Początkowo są dość obfite i skutecznie przesłaniają widok. Do Krakowa mimo wszystko docieramy bardzo sprawnie, a do Chyżnego droga mija równie szybko. W trakcie jazdy przez Polskę kontaktuje się ze mną przez facebooka Marta, która na blogowym fp pisze mi, że wraz z rodziną również jest w drodze do Sarajewa. Wymieniamy się numerami telefonów, by na miejscu umówić się na wspólny spacer i piwko. Siła internetu – w świąteczny dzień, o jakiejś barbarzyńskiej porze, można nawiązać kontakt z kimś, kto jedzie w to samo miejsce, w tym samym czasie.

Bałkański, turecki akcent na parkingu w Chyżnem

Chyżne

Tradycyjna już fotka przed opuszczeniem Polski

Chyżne

Przez Słowację początkowo jedzie się sprawnie, lecz w Donovalach, które obstawiałam, że mogą być problematyczna, trafiamy na totalny atak zimy. Co by nie mówić, droga wiedzie tam po środku gór. Po nocnych opadach, asfalt jest biały, część aut ma problem by w ogóle podjechać. Mimo poranka, trafiamy na zator na zjeździe do Bańskiej Bistricy. Jest on dość stromy i z przeciwnej strony drogę blokuje ciężarówka, która nie jest w stanie na stromiźnie ruszyć się z miejsca. Policja wprowadziła ruch wahadłowy, w efekcie korek jest w dwie strony. Na szczęście dość szybko udaje nam się ruszyć w dalszą drogę.

Zimowe Donovaly

Donovaly

W małym korku na zjeździe do Bańskiej Bistricy

Donovaly

Im dalej od Polski, tym lepsza pogoda. Docieramy do Węgier i znaną nam trasę jedziemy najpierw w stronę Budapesztu, a później wzdłuż Dunaju, do granicy z Chorwacją. Droga przez ten bałkański kraj mija nam dość szybko, a dodatkowo czas umila nam nasze ulubione chorwackie radio Otvoreni Radio. Koło godziny 17 wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny. W Crkvicko tankujemy Kiankę i jedziemy w stronę Sarajewa. W międzyczasie dostaję smsa od Marty, że są już w Sarajewie, w którym panują iście zimowe, śnieżne warunki, czego nie widać w reszcie kraju. Droga przez Bośnię jest jak zwykle dość męcząca, gdyż w stronę stolicy zawsze jedzie mnóstwo aut, a w szczególności tirów. Kiedy jednak docieramy do autostrady, ostatnie 60km do Sarajewa mijają szybko. Po zapłaceniu na bramkach opłaty za przejazd mylimy zjazdy. Tuż za bramkami znajdują się dwa drogowskazy na Sarajewo – jeden kieruje na prawo, drugi na wprost. My wybieramy opcję numer dwa, która sprawia, że nadrabiamy sporo kilometrów, jadąc dość naokoło. Kiedy wreszcie pojawia się zjazd, zawracamy do Sarajewa.

Nad pięknym, modrym Dunajem (również tradycyjna już fotka)

Dunaj

Nasza ulubiona miejscowość na Węgrzech

Furkotelep

Zachód słońca w Chorwacji

Chorwacja

Kierujemy się do centrum, gdzie przy ulicy Cumurija 4 znajduje się nasz hostel. Zanim udaje nam się do niego dotrzeć, trafiamy na korek spowodowany przez niegroźną stłuczkę dwóch aut. Gdy docieramy w okolice hostelu, nieco motamy się w jednokierunkowych uliczkach, które są domeną ścisłego centrum stolicy Bośni i Hercegowiny. Parkujemy w końcu pod hostelem Travellers House, jednak wiemy, że wszędzie w obrębie centrum jest płatna strefa parkowania. Udajemy się do hostelu, znajdującego się w starej kamiennicy, w którym wita nas jego przesympatyczny opiekun. Na pierwszym piętrze znajduje się recepcja, pokoje wieloosobowe oraz kuchni i łazienka. Na wyższym piętrze zlokalizowane są pokoje dwuosobowe. My mamy zarezerwowane miejsca w pokoju ośmioosobowym. Od gospodarza hostelu dowiadujemy się, że w pobliżu nie ma bezpłatnego parkingu, a najbliższy płatny i strzeżony znajduje się na przeciwko hostelu, w podwórzy kamiennicy. Tam też się udajemy i uiszczamy opłatę w wysokości 35KM (72zł) za półtora dnia parkowania, zabieramy graty z Kianki i idziemy do hostelu. Tu mała rada dla Was – jeśli szukacie hostelu/hotelu w Sarajewie, to tylko takiego, który w ramach ceny za nocleg ma również parking. Pobyt Kianki w Sarajewie wyniósł nas nie wiele taniej, niż nasz własny.

Pokój na pierwszą noc mamy tylko dla siebie. Marek wychodzi po piwko do jeszcze otwartego, pobliskiego sklepu, a ja w tym czasie umawiam się z Martą i jej rodzinką na następny dzień, na 19. Dość szybko idziemy spać, gdyż droga z Kielc do Sarajewa zajęła nam prawie 18 godzin.

Chill out w hostelu

 Sarajewo Hostel

Post BST 2014/15. Część 1 – droga do Sarajewa pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-1-droga-do-sarajewa/feed/ 16 3835
Bałkany 2014. Część 15 – Niš, droga przez Serbię i powrót do kraju http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-15-nis-droga-przez-serbie-powrot-kraju/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-15-nis-droga-przez-serbie-powrot-kraju/#comments Mon, 02 Mar 2015 11:01:26 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3654 Nasze droga powrotna do Polski, którą kontynuowaliśmy przez Serbię i Nis.

Post Bałkany 2014. Część 15 – Niš, droga przez Serbię i powrót do kraju pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
23 sierpień 2014

Nie była to z pewnością moja najlepsza noc podczas tego wyjazdu – a to jest mi za zimno, a to boli mnie ucho, a to słyszę jakieś głosy (i nie były one tylko w mojej głowie). Po 7 wygrzebuję się z namiotu i wychodzę na zewnątrz. Oprócz tego, że odkrywam, iż pogoda jest piękna, świeci słońce i po wczorajszych burzach nie ma ani śladu, to dodatkowo orientuję się, że rozbiliśmy się na trybunach trawiastego stadionu piłkarskiego. Miejsce, które w nocy robiło wrażenie nieprzyjaznego i opuszczonego, rano okazało się być całkiem w porządku. O dziwo, mimo wczesnej pory, kręci się po okolicy sporo osób, wszystkie mówią mi po serbsku „dzień dobry” i przyglądają się z lekkim zadziwieniem naszemu obozowisku przy drodze i do tego na stadionie. Kiedy Marek wstaje, ja zabieram się za przygotowanie śniadania. Po nim wyruszamy na spacer, w trakcie którego szybko odkrywamy, że camping nie tylko istnieje, ale przede wszystkim nocują na nim ludzie. Ulokowany jest on w pewnej odległości od drogi, w głębi lasu. Im bliżej jeziora, tym większe natężenie przyczep campingowych, widać również kilka namiotów. Dość szybko dochodzimy do wniosku, że miejsce to jest okupowane głównie przez wędkarzy, gdyż wszędzie dostrzec można wędki i inny sprzęt do połowu ryb. Samo jeziorko jest sympatyczne, ale nic poza tym.

Na enigmatycznym campingu przy Vlasinskim Jezerze

Vlasinskie Jezero

Scena obok campingu

Vlasina

Żegnamy się z Vlasinskim Jezerem i przez Crną Travę jedziemy do Leskovaca, gdzie wjeżdżamy na autostradę, którą mkniemu do Nišu – naszego kolejnego punktu zwiedzania. Najpierw kierujemy się za drogowskazami kierującymi na InfoPoint, jednak po pewnym czasie Marek wypatruje strzałki do twierdzy, w efekcie wyjeżdżamy poza obręb miasta w kierunku, z którego właśnie przyjechaliśmy. Zawracamy więc i ruszamy do centrum Nišu za znakami InfoPoint. A tam czeka na nas dzień targowy oraz strefa parkowania płatna za pomocą smsów. Jednym słowem – lekki armagedon. Marek staje na awaryjnych, a ja biegnę do informacji turystycznej znajdującej się w bramie prowadzącej do twierdzy, by dopytać się o możliwość zaparkowania bez wysyłania smsów. Pracownica punktu udziela mi wskazówek dotyczących parkingu. Zasadniczo znajduje się on po drugiej stronie mostu, po lewej stronie, tuż za deptakiem, obok nieczynnego hotelu. Niestety kiedy tam docieramy okazuje się, że jest on mocno zatłoczony i nie ma dla nas miejsca. Pracownik każe nam odjechać. Jednak gdy do niego doskakuję i z lekką furią w oczach pytam się, gdzie znajduje się inny tego typu parking, stwierdza, żebyśmy chwile poczekali. I rzeczywiście po kilku minutach możemy w cieniu drzew zaparkować Kiankę. Determinacja czasem popłaca 😉

Zwiedzanie rozpoczynamy od Twierdzy (Niška tvrđava), która ulokowana jest w miejscu, w którym miasto istniało już za czasów rzymskich, bizantyjskich, średniowiecza i panowania Imperium Osmańskiego. Została ona przebudowana przez Turków, tak by broniła drogi do Stambułu. Z tamtych czasów zachowały się dwie bramy, z których jedna nosi nazwę Stambuł. Po wejściu za mury twierdzy, po lewej stronie możemy dostrzec hamam czyli łaźnię, a po przeciwnej stronie budynek arsenału. Idąc nieco dalej pod górę trafia się na meczet Bali-bega, niestety w sierpniu był zamknięty. Tuż obok znajdują się elementy budowli wykopane w trakcie prac archeologicznych. Teren twierdzy jest dodatkowo dość mocno zadrzewiony, dzięki czemu w upalny, sierpniowy dzień bardzo przyjemnie wędruje się wśród parkowych alejek. Byłoby jeszcze bardziej przyjemnie, gdyby nie ciuchcie dla dzieci, wygrywające dość upiorne melodyjki w trakcie objazdu twierdzy. Na jej terenie znajduje się również Planinarski Dom czyli schronisko górskie. Z tego, co udało nam się wywnioskować, należy do stowarzyszenia organizującego różne górskie wycieczki na terenie Bałkanów, ale nie tylko. W środku znajdowała się wystawa zdjęć, a na zewnątrz serwowane były napoje i przekąski. Sporo czasu spędzamy na murach twierdzy, skąd rozciąga się widok na miasto oraz trwające pod murami targowisko. Kupić można było wszystko, od kanarków, po buty oraz warzywa i owoce. W sierpniu, w Nišu odbywa się Nišville czyli festiwal filmowy. Z tego też powodu, na terenie twierdzy znajduje się scena z ekranem oraz przygotowane są miejsca dla widzów.

Twierdza w Nišu

Twierdza Nis

Nišville – festiwal filmowy

Nisville

Nisville

Targowisko pod murami twierdzy

Targowisko Nis

Widok na miasto

Nis

Nis

Opuszczamy twierdzę i kamiennym mostem na Nišavie wracamy do centrum, w okolicach którego zaparkowana jest Kianka. Idziemy na wczesny obiad do pekary, która jest wyjątkowo oblegana. Posiada naprawdę bogaty asortyment od burków po inne rodzaje pieczywa na ciepło i zimno, a także słodycze. Marek bierze dla siebie pizzę oraz dwa kawałki burka z serem, ja natomiast wybieram dla siebie burka ze szpinakiem i serem. Co tu dużo mówić – wszystkie wyroby są wprost fenomenalne, a idealnym uzupełnieniem burka jest oczywiście zimny ajran. Najlepszą rekomendacją dla pekary jest niewątpliwie fakt, iż tuż obok znajdował się MacDonald, który świecił pustkami. Po obfitym posiłku ruszamy na zakupy do Rhody, gdzie zaopatrujemy się w zimne napoje na drogę, jakieś lokalne alkohole, które zabierzemy do Polski. Po dokonaniu zaopatrzenia wracamy do Kianki, płacimy 100 dinarów (50/h) i wyruszamy w stronę Belgradu.

Nišava

Nisava

Nis

Najlepsze burki w Nišu

Niš burki

Autostradą jedzie się szybko i sprawnie. W pewnym momencie wjeżdża przed nas auto z polski, na łódzkich blachach, którego pasażerowie pozdrawiają nas machając i mrugając światłami. Od tego momentu jedziemy razem, albo oni przed nami, albo my przed nimi. Później się rozdzielamy, gdyż musimy nakarmić Kiankę. Na stacji benzynowej panuje spore zamieszanie, gdyż kręcą się tam liczne tureckie/muzułmańskie rodziny z wyjątkowo dużą ilością dzieci. To, co działo się w damskiej toalecie zakrawało na lekki armagedon, na szczęście trafiłam na moment, przed przybyciem większej, damskiej delegacji w chustach, stąd  w kolejce spędziłam jakieś 10-15min.

Jedziemy dalej autostradą. Im bliżej Belgradu, tym robi się tłoczniej. Ale to, co dzieje się przed bramkami wjazdowymi przy serbskiej stolicy, to sodoma i gomora. Kolejka aut ma kilka kilometrów, z nieba leje się żar, jezdnia usiana jest petami wyrzuconymi przez wściekłych kierowców i ich pasażerów. My uświadamiamy sobie, że jest to ostatni weekend wakacji i sierpnia, więc wszyscy wracają z urlopów, a trasa na której się znajdujemy jest główną drogą do Turcji. Cóż…nie przewidując tego wcześniej, wpakowaliśmy się w gigantyczny korek. Po pewnym czasie pojawia się nawet policja, która usiłuje zapanować nad coraz większym chaosem. Zaczyna kierować do bramek położonych nieco dalej i bardziej z boku od tych głównych. My myśleliśmy, że służą one do elektronicznego poboru opłat, ale okazało się, że można w nich również uiścić opłatę w sposób tradycyjny. My i tak nie możemy już zmienić naszej kolejki i po ponad godzinie stania udaje nam się przejechać dalej. Mkniemy przez Belgrad w stronę coraz bardziej szarej i burzowej północy Serbii. Po chwili dopada nas pierwsza ulewa, a niebo rozbłyskuje piorunami. Z autostrady odbijamy na Suboticę. Wydaje nam się to lepszym rozwiązaniem, niż jechanie do przejścia granicznego Szeged, do którego dojeżdża autostrada. Niestety nasz chytry plan okazał się nie być aż tak trafiony, gdyż do przejścia granicznego ciągnie się naprawdę spory sznur aut. O ile Serbowie dokonują szybkiej kontroli, o tyle Węgrzy wydają się być w innej czasoprzestrzeni. Jasne, w końcu wjeżdżamy do Unii Europejskiej. W kolejce spędzamy jakieś 40min. Sama kontrola wygląda mniej więcej tak: pogranicznik w ciągu jakiś 5 sekund sprawdza nasze paszporty, a następnie przekazuje nas celnikowi. Ten najpierw zagląda do schowka po stronie pasażera, a później prosi o otworzenie bagażnika. „Do you have alcohol or cigaretts?” Odpowiedź Marka była wymijająco szczera: „Cigaretts no!!” Papierosów rzeczywiście nie mieliśmy, a to że wieźliśmy 30litrów alkoholu to inna historia.

Kolejka do bramek wjazdowych do Belgradu

autostrada BelgradJedziemy przez Węgry, jest późna noc, a my oczywiście nie mamy pomysłu, gdzie by tu przenocować. Ja obstaję przy jakimś campingu, Marek stawia na hotel, w szczególności, że z nieba cały czas siąpi deszcz. Jedziemy zatem w stronę Budapesztu usiłując znaleźć jakiś czynny hotel. co okazuje nie być takie oczywiste. Zatrzymujemy się przed jednym przybytkiem, mającym w nazwie 24h. Owszem, do hotelu można wejść, nawet część pokoi ma klucze w drzwiach, jednak nie ma żywego (ani nieżywego) ducha, który mógłby nas oświecić, ile kosztuje możliwość przenocowania. Jedziemy dalej, aż ostatecznie docieramy do węgierskiej stolicy. Marek decyduje się jechać w stronę centrum i tam poszukać jakiegoś noclegu. Ja jednak usiłuję nakłonić go do jechania w stronę lotniska, przy którym na pewno znajduje się wiele hoteli i moteli. Mimo wszystko, dość blisko centrum udaje nam się znaleźć pensjonat, w cenie 35EUR za noc. Dużo, ale jest po północy, a my następnego dnia musimy być w domu. Doba hotelowa trwa do 10. Przed zaśnięciem spoglądam na okno, które przysłania roleta i przypominam sobie, jak kiedyś będąc we Włoszech zaspałam na pociąg z powodu szczelnych okiennic. Rozważam nawet włączenie budzika, ale zanim się na to decyduję, zapadam w sen.

29.08.14 Koniec

M. Kochanie, wiesz która godzina?

O. Hmm… jakoś koło 10?

M. Za dziesięć 10!!!!!!!!!!!!!

O. (mało przytomna) A do której trwa doba hotelowa?

M. Do 10!!!!!

(tu następuje faza przekleństw i paniki)

W błyskawicznym tempie zbieramy nasze rzeczy i opuszczamy pensjonat. Wizja zapłacenia kolejnych 35EUR dość mocno przyspiesza nasze poranne działania. Nie decydujemy się na zwiedzanie Budapesztu, choć mieliśmy początkowo taki pomysł. Musimy dziś dotrzeć do domu, gdyż z samego rana na Bałkany wyruszyli rodzice Marka, a nam pod opieką zostały na najbliższe trzy tygodnie dwa psy i nasze dwa koty. Zanim opuszczamy węgierską stolicę jemy śniadanie na parkingu Auchan.

Później przez Węgry i Słowację docieramy do Polski. Zatrzymujemy się na obiad u moich rodziców. Następnie jedziemy na Mazowsze i wieczorem jesteśmy już w domu. Zmęczeni, ale zadowoleni, bo przecież spędziliśmy piękny i przepełniony wrażeniami czas w ukochanej Albanii.

Post Bałkany 2014. Część 15 – Niš, droga przez Serbię i powrót do kraju pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-15-nis-droga-przez-serbie-powrot-kraju/feed/ 14 3654
Bałkany 2014. Część 1 – Wyruszamy http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-1-wyruszamy/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-1-wyruszamy/#comments Mon, 01 Sep 2014 12:15:32 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1719 Nasze wyjazdowe początki, czyli jak wyglądała nasza wakacyjna droga na Bałkany.

Post Bałkany 2014. Część 1 – Wyruszamy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
9 sierpień 2014 Czas, START!

Jest godzina 4:30, gdy wyruszamy spod mojego kieleckiego domu. Na osiedlu jest cicho, jeszcze chłodno i spokojnie. Trasa, którą mamy dziś pokonać, jest nam dobrze znana, gdyż jechaliśmy nią w zeszłym roku, gdy wracaliśmy z Bałkanów. Kierujemy się zatem na Kraków, dalej Zakopianką do Rabki, gdzie odbijamy na Chyżne. Przed granicą tankujemy Kiankę i robimy ostatnie, spożywcze zakupy.

Tradycyjne już zdjęcie na granicy

Kianka Chyżne

Następnie przejeżdżamy przez Słowację, gdzie kierujemy się najpierw na Banską Bystrzycę, później Zvolen i Sahy. Przez Węgry jedzie nam się dość mozolnie, a do tego temperatura staje się nieznośna, co przy braku klimatyzacji nie jest najprzyjemniejsze. Trzeba jednak przyznać, że Węgrzy mają naprawdę dobre drogi, a same obwodnice Budapesztu robią wrażenie. Omijamy węgierską stolicę trasą M0 i następnie odbijamy na drogę nr6 wzdłuż Dunaju. Za miejscowością Paks zatrzymujemy się na odpoczynek, tuż nad brzegiem tej ważnej, europejskiej rzeki. Widać, że Dunaj żyje. Tylko w trakcie jak pałaszowaliśmy pyszne pizzerinki zrobione przez moją mamę, przepłynęły koło nas dwie barki, ileś prywatnych łódek i kanu. Po rzece kręciło się naprawdę sporo osób, a co więcej nie bali się oni wejść do wody. W przeciwieństwie do Wisły, Dunaj nie śmierdzi, a zanurzenie w nim którejś kończyny nie skoczy się jakimiś ogromnymi problemami dermatologicznymi. Żegnamy się po jakiś 40minutach leniuchowania z Dunajem i ruszamy w dalszą drogę. Żar dalej leje się z nieba, my przyklejamy się do siedzeń, a nasze ciuchy po prostu są mokre od potu. We wnętrzu Kianki tworzy się iście tropikalny klimat.

Barka na Dunaju

Dunaj barka

Dunaj

Dunaj Węgry

Chwila cienistej ochłody

ruda

Wspólna fotka z kija czyt. z GoPro na kiju 😉

Dunaj

Docieramy do Chorwacji, w której podróż umila nam znane z 2012 roku radio Otvoreni Radio, puszczające sporo rockowych kawałków, ale generalnie grane przez nich utwory są mocno zróżnicowane, nie atakują słuchaczy ogromną ilością reklam. Ogólnie POLECAMY 😉 Koło godziny 18:30 docieramy do przejścia granicznego z Bośnią i Hercegowiną, gdzie sprawnie odbywamy kontrolę. Zaraz za granicą zjeżdżamy na znaną nam już dobrze stację benzynową Optima, gdzie jest darmowe wifi oraz wyjątkowo tania benzyna (jakieś 4.80 za litr 95). Odpoczywamy tam chwilę tankując Kiankę i pijąc chłodną wodę prosto z lodówki. Mimo, że jest już nieco później, to temperatura nadal jest wysoka. Ruszamy dalej w stronę Sarajewa. Około godziny 20 następuje historyczny moment. W okolic miejscowości Matuzici Kianka osiąga 100 000 przebytych kilometrów. Koło godziny 20:30 stwierdzamy, że chyba powoli stan zmęczenia został u nas osiągnięty. Nadal też nie wiemy, gdzie będziemy nocować, a już od szesnastu godzin jesteśmy w trasie. Niecierpliwimy się też, gdyż wyjątkowo dłuży nam się droga do autostrady wiodącej do Sarajewa. Co ciekawe, od Zenicy autostrada jest gotowa, świecą się bramki i tunele, a wjechać na nią można dopiero kilkanaście kilometrów dalej. Do stolicy Bośni i Hercegowiny jedzie się nią jakieś 55km. Śmiejemy się z Markiem, że dziwnym trafem na Bałkanach mało kto przejmuje się czymś takim jak ekrany dźwiękochłonne, a przecież domy stoją tuż przy samej autostradzie. No cóż, co kraj, to obyczaj.

Niestety w BiH nadal namacalne są ślady po tegorocznej powodzi. Oprócz drzew, które na bardzo dużej wysokości oblepione są wszelkimi śmieciami, które niosła woda, to w wielu miejscach można natrafić na powalone lub podmyte budynki.

powódź BiH

Jesteśmy w Sarajewie, w którym kierujemy się na znaną nam drogę na Focę. Snujemy się przez miasto, które w kwestii remontów dróg nie wiele zmieniło się od zeszłego roku. Tam, gdzie było rozkopane w 2013, jest też rozkopane w 2014. Wciąż też wszystkie drogowskazy w tym mieście kierują na Mostar (polecam Wam przyjrzeć się drogowskazom… autentycznie większość kieruje na Mostar i to we wszystkich możliwych kierunkach). Jadąc dalej przez stolicę BiH, w okolicy lotniska, nagle nam coś błyska. Jak się okazało był to lokalny fotoradar, który postanowił uwiecznić Kiankę na zdjęciu. Zaczęliśmy się mocno zastanawiać, jakie było tam ograniczenie prędkości, gdyż Marek jechał może z 60km/h. Z lekka zadziwienie opuściliśmy Sarajewo, rozpoczynając tym samym poszukiwania noclegu. Z zeszłego roku kojarzyliśmy przełęcz z spalonym domem, przy którym jedliśmy śniadanie, lecz dogodne miejsce noclegowe Marek wypatrzył chwilę wcześniej. Zamieniamy zatem Kiankę w wersję camper i szybko padamy spać.  To był naprawdę długi, podróżniczy dzień, ale dzięki temu udało nam się dojechać dalej, niż wstępnie planowaliśmy.

Post Bałkany 2014. Część 1 – Wyruszamy pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2014-czesc-1-wyruszamy/feed/ 6 1719
Bałkany 2013. Część 13 – Sarajewo i powrót do domu http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-13-sarajewo-i-powrot-do-domu/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-13-sarajewo-i-powrot-do-domu/#comments Mon, 28 Jul 2014 10:42:12 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1637 Nasza pierwsza wizyta w Sarajewie miała miejsce podczas powrotu do Polski z wypadu na Bałkany w 2013 r. Wspominamy chwile w tym pięknym mieście.

Post Bałkany 2013. Część 13 – Sarajewo i powrót do domu pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
23 sierpień 2013

Budzi nas burza, a raczej potężne grzmoty przetaczające się nad doliną. W te pędy zbieramy nasze namiotowe graty, by nie zmoczyła je ewentualna ulewa, której wizje oboje mieliśmy już w naszych głowach.

Gdy w popłochu zwijamy nasze obozowisko dostrzegamy, że przed campingową knajpką stoi samochód na polskich blachach, a żeby było śmieszniej to na blachach z Kielc. Ucinamy sobie nawet pogawędkę z polską rodzinką, która była w tym rejonie na raftingu i jechała dalej do Czarnogóry. Po rozmowie z nimi udajemy się na spacer nad rzekę. Opiekun campingu powiedział nam, że rzeka w tym miejscu przybiera niesamowity odcień. I rzeczywiście, jej kolor był zniewalający. Do tego jeszcze lekka mgiełka unosząca się nad wodą i słońce nieśmiało przedzierające się przez chmury. Zrobiło się iście bajkowo. Co ciekawe, rzeka w jednym miejscu jest spokojna, wręcz nieruchoma, a w innym rwąca i szybka.

W urokliwej dolinie Driny

Dolina Driny

Dolina Driny

Dolina Driny

Po spacerze płacimy za camping i jedziemy w stronę Sarajewa. Do stolicy Bośni i Hercegowiny docieramy całkiem sprawnie. Niestety mnie dopadają jakieś wyjątkowo złośliwe dolegliwości żołądkowe i mamy obowiązkowy postój w MacDonaldzie, gdzie trudno jest mi się rozstać z toaletą. Marek kupuje mi miętową herbatę z nadzieją, że choć trochę mi pomoże. Kiedy czuję się odrobinę lepiej i jestem w stanie wyjść z kibla, ruszamy do centrum miasta. Panuje tam podobny styl poruszania się jak w Albanii. Piesi wchodzą na jezdnię tam, gdzie chcą, a chodnik wcale nie jest oczywistym miejscem, po którym należy się poruszać na dwóch nogach. Sporym wyzwaniem okazuje się znalezienia miejsca parkingowego. Jest piątek, a do meczetów ciągną tłumy wiernych, kręci się uzbrojone po zęby wojsko i wszędzie panuje spory ścisk. W pewnym momencie zapędzamy się w górzyste rejony miasta i podjeżdżamy wyjątkowo stromą drogą (Kianka powoli sunie na jedynce) na jedno ze wzgórz, na których ulokowane jest Sarajewo. Widok na stolicę BiH jest naprawdę imponujący. Jest jednak coś, co w tym krajobrazie najmocniej przykuwa wzrok. Chodzi oczywiście o białe cmentarze, porozsiewane po mieście w wielu miejscach. Przypominają o smutnej i tragicznej historii Sarajewa, którego oblężenie trwające 4 lata (1992-1996) było najkrwawszym od czasów II wojny światowej.

Widok ze wzgórza, na które trafiliśmy szukając miejsca postojowego

Sarajewo

Sarajewo

Opuszczamy wzgórze, by znów poszukać miejsca parkingowego. Ostatecznie udaje nam się ta sztuka i parkujemy Kiankę tuż za autem z Polski, na jednej z bocznych uliczek obok dużego meczetu nad rzeką. Wyruszamy na miejską włóczęgę. Najpierw zachodzimy na bazar, gdzie zaopatrujemy się w magnes na lodówkę oraz tradycyjnie robimy sobie zdjęcie pod swoistym symbolem Sarajewa, czyli studnią (Sebilj).

Spacerem przez miasto

Sarajewo

Studnia Miejska – Sebilj

Sebilj

Naszym następnym celem są ruiny fortecy, znajdującej się nieopodal centrum, tuż powyżej ogromnego, białego cmentarza. Gdy patrzy się na daty zamieszczone na nagrobkach, to dostrzec można, że 90% z nich pochodzi z lat 92-96. Z jednej strony wrażenie jest mocno przygnębiające, z drugiej zaś jesteśmy w mieście, którego historia nadal jest dość świeża, a mieszkający tam ludzie dość dobrze pamiętają dramat tamtych dni.

Stromą uliczką wspinamy się ku górze, skąd rozciąga się fenomenalny wprost widok na miasto, które częściowo położone jest w dolinie rzeki, a częściowo na okalających go wzgórzach. Sarajewo jest niewątpliwie ciekawym miastem, w którym historia miesza się we współczesnością. Obok nowoczesnych budynków stoją ruiny bloków ze śladami po kulach, cmentarze stoją obok skwerów. Niewątpliwie jest to również miasto fotogeniczne, które z racji swej kontrastowości, nie przypomina typowych stolic Europy Zachodniej. Powoli kończymy naszą wędrówkę krótkim spacerem wzdłuż rzeki, gdzie łapiemy wifi i sprawdzamy trasę powrotną do Polski.

Idąc ku górze

Sarajewo

Kolejne widoki na Sarajewo

Sarajewo

Sarajewo

Biały cmentarz – jeden z wielu w Sarajewie

Sarajewo cmetnarz

Sarajewo

Tam gdzie historia łączy się ze współczesnością

Sarajewo

Ślady po kulach na jednym z bloków w Sarajewie

Sarajewo

Droga przez BiH do Chorwacji dość znacząco nam się dłuży. Jedziemy nawet kawałkiem autostrady, która mocno przypomina nam te, które mamy w Polsce. Za przejechanie ok. 50kilometrowego odcinka płacimy ponad 10zł. Dodajmy jeszcze, że prowadzone są w tym czasie remonty, w efekcie jedzie się znacznie wolniej, a co jakiś czas do dyspozycji mamy tylko jeden pas. Docieramy w końcu do Chorwacji, którą pokonujemy bardzo sprawnie. Później przemierzamy Węgry. Tam powoli rozglądamy się za jakimś noclegiem na campingu. Udaje nam się do w miejscowości Dunaszeksco, w dolinie Dunaju. Camping zowie się Arena i niestety nie można na nim płacić kartą, więc jedziemy na poszukiwania węgierskiego bankomatu. Na szczęście opiekun campingu mieszanką węgierskiego i niemieckiego tłumaczy nam, gdzie musimy się udać. Za nocleg płacimy 3000 forintów. Ja zaczynam się czuć coraz gorzej, oprócz problemów z żołądkiem doszedł mi ból wszystkich mięśni. Siedzenie i leżenie sprawia mi ból i nie jestem w stanie w żaden sposób ułożyć się w namiocie. Oprócz tego dopada mnie gorączka, gdyż w moim puchowym śpiworze trzęsę się niczym galareta.

24 sierpień 2013

Czyli nasz ostatni dzień podróży – droga powrotna do Polski. Po w moim przypadku nieprzespanej nocy, zwlekamy się koło 7 i jemy śniadanie z widokiem na Dunaj (ja usiłuję cokolwiek przełknąć, gdyż stanowi to dla mnie spore wyzwanie). Po spakowaniu się opuszczamy camping i jedziemy w stronę Polski. Po drodze Marek upiera się, żeby koniecznie odwiedzić Budapeszt. Ja mimo, że chciałabym zobaczyć w końcu tę europejską stolicę, wyję i płaczę z bólu, który odczuwam siedząc w samochodzie. O chodzeniu nie ma w moim przypadku mowy. Absolutnie boli mnie każdy najmniejszy mięsień w moim ciele. Nie tak wyobrażałam sobie zakończenie naszego wyjazdu…

Przez Słowację jedziemy dość sprawnie i po drodze zajeżdżamy do Rużomberoku, gdzie Marek chciał zobaczyć tamtejszy bike park. Usiłuje mnie tam również nakarmić wyprażanym serem, ale po zjedzeniu dwóch kęsów stwierdzam, że nie jestem w stanie więcej zjeść. Później czekała nas dalsza droga przez Słowację i Polskę. Wieczorem docieramy do moich rodzinnych Kielc, gdzie przekazujemy moim rodzicom radosną informację o naszych zaręczynach. Ja raduję się dość krótko, bo zaczynam rzygać jak kot, a termometr informuje mnie, że mam ponad 39 stopni gorączki. Marek w końcu przestaje mi wmawiać, że udaję i że na pewno nic mi nie jest (tak mówił, gdy go poinformowałam, że nie będę zwiedzać Budapesztu i że jak koniecznie chce się tam udać, to ja zostaję w samochodzie). W każdym razie mój stan zdrowia wrócił do normy po 2-3 dniach, choć jeszcze przez jakiś tydzień, każda większa aktywność była dla mnie sporym wyzwaniem i wysiłkiem. Tak do końca nie byłam pewna, co spowodowało u mnie taki stan, ale obstawiam, że to zasługa sporego poparzenia słonecznego, jaki zafundowałam sobie w Albanii. Nauczona tym doświadczeniem, na kolejny wyjazd na Bałkany zabieram „grotkę Jezuska”, kremy z filtrem 50 oraz piankę na poparzenia.

I tak oto, w może niekoniecznie dla mnie sprzyjających warunkach, zakończyła się nasza wyprawa na Bałkany 2013. Na podsumowania jeszcze przyjdzie pora.

Nasze ostatnie zdjęcie z wyjazdu w 2013 roku, zrobione gdzieś w okolicach Krakowa

powrót

Zapisz

Post Bałkany 2013. Część 13 – Sarajewo i powrót do domu pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-13-sarajewo-i-powrot-do-domu/feed/ 2 1637
Bałkany 2013 – 3..2..1 start! http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-3-2-1-start/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-3-2-1-start/#respond Mon, 05 May 2014 17:53:55 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1383 Nasz przygotowania i pierwsze chwile w podróży, podczas wyprawy na Bałkany w sierpniu 2013 roku.

Post Bałkany 2013 – 3..2..1 start! pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Zapraszam Was na kolejną relację bałkańską. Tym razem coś bardziej aktualnego, czyli dwutygodniowa wyprawa Bałkany 2013. Był to wyjazd krótki, acz intensywny oraz silnie zapadający w pamięć. A dlaczego? Cóż część z Was wie, a część się dowie już wkrótce 🙂

 Ale od początku. Sam wyjazd narodził się dość szybko, gdyż nie wiedzieliśmy czy w ogóle będziemy mogli wybyć gdzieś poza Polskę. Na szczęście okazało się, że mamy zielone światło i data została wyznaczona na 11 sierpnia czyli na niedzielę. W sobotę jeszcze uczestniczyliśmy w ślubie i weselu Aśki i Kacpra, po którym udaliśmy się wieczorem do Kielc.

11 sierpnia 2013

Godzina 3:30. Barbarzyńska pora na wstawanie, lecz założona na ten dzień trasa przejazdu wymaga od nas poświęcenia. Z Kielc wyjeżdżamy o godzinie 4, gdy na zewnątrz jest chłodno i ciemno. Jedziemy na Tarnów, ruch na drogach znikomy. Kierujemy się przez przełęcz Dukielską, gdzie przekraczamy granicę ze Słowacją. Nasi południowi sąsiedzi raczą nas ciągnącymi się od Stropkova aż do Vranova nad Toplou remontami dróg. Słowacja częstuje nasz również czymś przyjemniejszym, a dokładniej rejonem Tokaj. Tak, chodzi o ten Tokaj, czyli szczep winny, z którego produkuje się pyszne wino. Znajdujemy się w Velkym Kamencu, gdzie przy ruinach zamku odpoczywamy chwilę, ciesząc oczy pięknymi widokami na winnice oraz wyjątkowo płaskie Węgry, które znajdowały się tuż za miedzą (w przenośni i dosłownie).

Poranek w trasie

Troszkę niewyspani, ale za to zadowoleni czyli początek naszej wyprawy.Ruiny zamku

Ruiny ZamkuW stronę Węgier

Widok w stronę płaskich jak stół Węgier.Velky KamenecWęgierskie PolaWęgry pokonujemy na tyle szybko, a nasze stopy nie dotknęły węgierskiej ziemi. Tym razem zauważyliśmy, że w kraju tym w każdej miejscowości drogi wiją się niekończącymi się wprost zakrętami, a prosty odcinek spotyka się naprawdę rzadko.

Docieramy do Rumunii. Na granicy pogranicznik zadaje nam pytanie „dokąd jedziemy”. Zgodnie odpowiadamy, że w Fogarasze, w rejon Trasy Trasnfogarskiej. Ruszamy w męczącą i naprawdę długą podróż przez Rumunię. Najpierw kierujemy się przez Cluj Napoce, a później na Sybin. Mamy wyjątkowe szczęście do trafiania w miastach na trasy wyjazdowe dla ciężarówek. Gdy zatrzymujemy się na karmienie Kianki na stacji benzynowej, jesteśmy brani za Rosjan…
Cluj Napoca – horror każdego elektryka

Pajęczyna nad Cluj NapocąHorror każdego elektrykaWidoczki z drogi

Rumuńskie obrazki z drogi

Odpoczywająca KiankaI my też odpoczywamyIm bliżej Sybinu tym pogoda staje się coraz paskudniejsza – wiszą nad nami ciężkie chmury, błyska się i grzmi. Z autostrady i obwodnicy Sybina skręcamy na Brasov oraz nasz główny, rumuński cel czyli Trasę Transfogarską. Zaczyna się regularna ulewa, widoczność spada do kilku metrów, gdyż na zewnątrz jest istna ściana wody. Kiedy skręcamy w drogą 7c – transfogarską okazuje się, że panuje na niej spory ruch mimo dość późnej godziny. Jedziemy w górę, usiłując wypatrzeć jakieś miejsce na nocleg, jednak przy panujących warunkach nie jest to takie proste. Egipskie ciemność plus lejąca się z nieba woda, to nie najlepsze połączenie. Ostatecznie, przy dużym zakręcie znajdujemy miejsce, w którym możemy bezpiecznie zaparkować. O rozstawieniu namiotu nie ma nawet mowy. W Kiance po chwili robi się tak gorąco i duszno, że można się udusić. Marzymy o tym, żeby po ponad 16h w podróży po prostu położyć na płasko. Jednak nie tym razem. Ale starając się nie przejmować, zapadamy w niezbyt spokojny sen myśląc jedynie, że jutro też jest dzień!

Post Bałkany 2013 – 3..2..1 start! pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-3-2-1-start/feed/ 0 1383
Bałkany 2012. Część 27 – przez Rumunię, Węgry i Słowację do Polski http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-27-przez-rumunie-wegry-i-slowacje-do-polski/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-27-przez-rumunie-wegry-i-slowacje-do-polski/#comments Mon, 17 Mar 2014 12:50:13 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1297 Nasza droga powrotna przez Rumunię, Węgry i Słowację do Polski, czyli jak kończyliśmy naszą bałkańską wyprawę.

Post Bałkany 2012. Część 27 – przez Rumunię, Węgry i Słowację do Polski pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
7 maj 2012

Budzimy się wyjątkowo wcześnie, bo już około 6 rano. Koło naszego samochodu przetacza się spore stadko owiec, co jest nieco surrealistyczną, poranną wizją. Nieopodal naszego kiankowego obozowiska stoją dwa samochody. Jak się okazało należały do dwóch rybaków, którzy przyjechali na poranny połów ryb w Timisu. Opuszczamy naszą noclegownię pod mostem i podjeżdżamy na niewielką polankę, położoną nieopodal. Jemy tam śniadanie, rozkoszując się piękną pogodą i wyjątkowo przyjemną, rześką temperaturą. Dla mnie jest idealnie, gdyż wreszcie nie jest mi za gorąco.

Widok z naszego miejsca noclegowego

TimisRuszamy w dalszą drogę – najpierw przez Timiśoarę i Arad, w stronę Oradei. W Oradei kierujemy się na przejście graniczne, zastanawiając się czy Rumunia znajduje się w strefie Shengen. Generalnie nie udaje nam się spotkać rumuńskich pograniczników, natomiast Węgrzy przelotnie spoglądają na nasze paszporty i pozwalają nam dalej jechać.

Znów jesteśmy na Węgrzech, kraju, gdzie trudno jest przeczytać choćby najkrótszą nazwę miejscowości. Naszym celem na węgierskiej ziemi jest nie tylko Tesco i zakup ostrych, paprykowych przypraw, lecz również Park Narodowy Hortobagy, czyli puszta, która jest „naszym” rodzimym, europejskim stepem. Znajduje się na Wielkiej Nizinie Węgierskiej, w dolinie Cisy. Kiedyś była pokryta jedynie trawą, obecnie wykorzystywana jest pod pola uprawne i wypas zwierząt. Znana jest również  z tego, iż występują tu liczne gatunki ptaków.

My mamy jednak wyjątkowego pecha, gdyż na Węgrzech dopada nas wybitnie barowa pogoda, czyli szarość, deszcz i ogólnie paskudne warunki. W Hortobagy oczywiście żadna atrakcja turystyczna nie jest czynna i nie udaje nam się zobaczyć nic ciekawego. Ot po płaskie pola po horyzont.

Jedyne spotkane w Hortobagy zwierzaki czyli Kianka i ruda

HortobagyHortobagyMapa Parku Narodowego Hortobagy

HortobagyRozważamy, co zrobić z tak piękną pogodą na Węgrzech. Sprawdzamy mapy i decydujemy się na jechanie prosto do Kielc. Mieliśmy być w Polsce dopiero jutro, ale bez sensu jest siedzieć na Węgrzech, gdy pogoda jest tak urokliwa.

Ruszamy zatem w dość długą i mozolną drogę do mych rodzinnych Kielc. Najpierw na Węgrzech most zwodzony okazuje się być płatnym promem. My niestety nie posiadamy forintów, więc obsługa promu oskubuje nas z euro. Później spokojna droga przez Słowację i dalej już prosto przez południową Polskę do Kielc.

Na węgierskim promie

prom Węgryprom WęgryTak cudowny widok wita na granicy w Piwnicznej. Czyli swoisty, drogowy armagedon 😛

PiwnicznaDo mojego rodzinnego domu docieramy po 22. Ja bardziej niż na widok rodziców, cieszę się na myśl o wzięciu prysznica. Dwadzieścia kilka dni bez normalnej łazienki może sprawić, że człowiek zatęskni za bieżącą wodą.

Byliśmy tak zmęczeni po całym dniu w podróży, że nie byliśmy w stanie zbytnio podzielić się wrażeniami. Bo na podsumowania przyjdzie jeszcze czas…

…a ciąg dalszy na pewno nastąpi!

Post Bałkany 2012. Część 27 – przez Rumunię, Węgry i Słowację do Polski pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-27-przez-rumunie-wegry-i-slowacje-do-polski/feed/ 4 1297
Bałkany 2012. Część 1- Kianka Expedition startuje http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-1-kianka-expedition-startuje/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-1-kianka-expedition-startuje/#comments Fri, 22 Nov 2013 11:25:55 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=759 Inauguracyjny wpis, rozpoczynający naszą relację o roboczym tytule: Kianka Expedition, czyli nasz pierwszy, wspólny, miesięczny wypad na Bałkany.

Post Bałkany 2012. Część 1- Kianka Expedition startuje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Po chwili oddechu po poprzedniej podróży, znów zabieram Was na Bałkany. Tym razem cofamy się do kwietnia 2012 roku. Ale zanim wyruszymy w podróż, krótkie wyjaśnienie, jak do tego wszystkiego w ogóle doszło.

Kianaka

SONY DSC

Na to, że wyjechaliśmy w kwietniu 2012 roku na Bałkany, złożyło się kilka rzeczy. Po pierwsze oby dwoje z moim ówczesnym chłopakiem, a obecnym narzeczonym – Markiem, byliśmy niezadowoleni ze swoich miejsc pracy. Ja, mając umowę do końca lutego, po prostu jej nie przedłużyłam. Marek ze swojej pracy po prostu odszedł pod koniec marca. Siedząc kiedyś przy grzanym winie, zaczęłam snuć rozważania o tym, jakby to fajnie było rzucić wszystko w cholerę i pojechać na 3-4 tygodnie na Bałkany. Początkowo Marek podchodził dość sceptycznie do moich marzeń. Ale po pewnym czasie było już postanowione: Jedziemy! Data wyjazdu narzuciła się sama – kwiecień, środa, po Świętach Wielkanocnych, które mieliśmy spędzić w Wiedniu z racji chrztu córki mojej kuzynki, która tam mieszka na stałe. Początkowo planowaliśmy zjeździć Bałkany za pomocą autostopa, jednak szybko wyszło nam, że najlepiej będzie spakować się w samochód i wyruszyć w świat. Zresztą Markowi marzył się samochodowy trip po Europie. W ten oto sposób do naszego dwuosobowego teamu dołączyła Kia Picanto, czyli Kianka. Stąd też później naszą wyprawę ochrzciliśmy jako Kianka Expedition.

Co planowaliśmy? Zasadniczo głównie skupiliśmy się na Chorwacji, w której ja nigdy nie była, a Marek w miarę dobrze znał, więc mógł wskazać warte odwiedzenia miejsca. Ja oczywiście chciałam jak najwięcej gór, więc wybrałam między innymi Biokovo i Welebit, na cele naszych trekkingów. Uznałam, że musimy również odwiedzić Czarnogórę, za którą mocno się przez dwa lata stęskniłam. Podsumowując ułożyliśmy plan na jakieś 2-3 tygodnie. Wspólnie ustaliliśmy, że dłużej podróżować nie możemy, gdyż Marek miał jeszcze do skończenia studia zaoczne i nie mógł opuścić zbyt dużo zajęć.

Po zebraniu map i przewodników, zrobieniu zapasów jedzenie oraz po przeliczeniu funduszy byliśmy gotowi na wyprawę. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze wielu rzeczy, ale to jest najpiękniejsze w podróżach, że potrafią naprawdę zaskakiwać….

11.04.2012 KIANKA EXPEDITION WYRUSZA

Poprzedniego dnia wróciliśmy z Wiednia do Kielc, gdzie czekała na nas Kianka oraz wszystkie nasze wyjazdowe graty. O 5 rano wyruszamy spod mojego kieleckiego domu. Jest zimno i ciemno, ale wierzymy, że na Bałkanach będzie cieplej niż w Polsce.

Nasz kraj pokonujemy bez większych przeszkód. Po godzinie 7 jesteśmy już za Krakowem. Pogoda szykuje się piękna – świeci słońce, a moją radość potęguje widok ośnieżonych szczytów Tatr.

Tatry, piękne Tatry

Tatry z okolic Krakowa

W Chyżnem zatrzymujemy się, by dokupić parę rzeczy do naszych zapasów żywieniowych, w tym głównie pieczywo. Po szybkich zakupach przekraczamy granicę ze Słowacją. Testujemy zdolność nawigacji pożyczonej od moich rodziców, do unikania płatnych odcinków dróg. Na szczęście dla nas GPS działa bez zarzutów. Nasza trasa jest do tego wyjątkowo malownicza: Trstena, Donovaly czy Banska Bystrzyca. Góry, czyli to co rude tygrysy lubią najbardziej. Pogoda zasadniczo nam dopisuje, jedynym minusem jest wiatr, który usiłuje zmieść nas z drogi.

Oravski Podzamok

Oravski Podzamok

Górsko

Tatry

Do Węgier docieramy około godziny 15. Kolejny raz będąc w tym kraju czuję się jak analfabetka, która nawet nie jest w stanie przeczytać nazwy miejscowości. Węgry w jakiś sposób przypominają nam Polskę – autostrady kończące się gdzieś w polu, ronda mające kilka zjazdów, ale tylko dwa – trzy są drożne, bo reszta (podobnie jak autostrady) kończy się w polu. Generalnie jedzie nam się tam dobrze, dopóki nie trafiamy na trasę, po której pędzą wściekłe tiry, które nie dość, że nas wyprzedzają lub siedzą nam na ogonie, to jeszcze wyprzedzają siebie nawzajem. W końcu Marek stwierdza, że nie chce zginąć zgnieciony przez wielką ciężarówkę i zjeżdża na pobocze, by przepuścić część tego nadpobudliwego towarzystwa.

Koło godziny 19 przejeżdżamy przez mikroskopijny fragment Słowenii – dokładnie 10kilometrowy odcinek. Nawet nie zauważyliśmy zmiany państwa, no może po za bardziej zrozumiałymi niż na Węgrzech napisami.

Gdzieś pomiędzy Słowenią a Chorwacją

Gdzieś w Chorwacji

Chwilę po 19 jesteśmy na słoweńsko – chorwackim przejściu granicznym. „Turystycznie?” – pada pytanie ze strony pograniczników. Zgodnie odpowiadamy, że tak, choć prawdę powiedziawszy mogliśmy zostać posądzeni o przemyt żywności do krajów bałkański. Na szczęście nikt nie wnikał w to, co mieliśmy zapakowane w torbach i plecakach.

Po chorwackiej stronie granicy uświadamiamy sobie, że nasz pożyczony i zaktualizowany przed wyjazdem GPS twierdzi, iż w Chorwacji nie ma dróg a do Plitvickich Jezior mamy jechać przez Lubljanę. Trochę to komplikuje sprawę, ale od czego jest zwykła, papierowa mapa?

Wyruszamy dalej na poszukiwanie jakiegoś miejsca noclegowego. Mniej więcej na wysokości Puscine decydujemy się skręcić w las, by ukryci między drzewami rozbić nasze obozowisko. Najpierw dostajemy zawału, gdy przy drodze widzimy jelonka. Na szczęście nie był on żywy, a zrobiony z metalu czy drewna. Problem polegał na tym, że gdy poświeciliśmy na niego kiankowymi światłami, zaświeciły mu się oczy, jak żywemu zwierzakowi. No cóż… creepy jelonek na długo zapadł nam w pamięć.

W las wjechaliśmy szutrową drogą i po kilkuset metrach zorientowaliśmy się, że jedziemy ścieżką rowerową. W końcu udaje nam się znaleźć odpowiednie miejsce dla nas, namiotu i Kianki. Po ponad 15h jazdy sen jest czymś, o czym marzymy. Niestety po paru godzinach budzi nas wichura i ulewa. Później ten armagedon ustaje, by po chwili znów się rozszaleć. Nie takiego powitania oczekiwaliśmy od Bałkanów, ale może to tylko złe dobrego początki !

Tak mniej więcej wyglądała nasza trasa tego dnia. Z bliżej nieokreślonych przyczyn google maps nie pozwala na poprowadzenie trasy przez przejście grniczne Mursko Sredisce.

Post Bałkany 2012. Część 1- Kianka Expedition startuje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-1-kianka-expedition-startuje/feed/ 4 759
Bałkany 2010. Część 20 – pożegnanie z Sinjajeviną i droga powrotna do Polski http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-20-pozegnanie-z-sinjajevina/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-20-pozegnanie-z-sinjajevina/#respond Thu, 14 Nov 2013 15:30:19 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=730 Ostatni etap naszego pobytu w Czarnogórze i ostatni trekking.

Post Bałkany 2010. Część 20 – pożegnanie z Sinjajeviną i droga powrotna do Polski pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
24.09.10 Tym razem poranek w Rużicy nie budzi nas mgłą i opadami deszczu, lecz pięknym słońcem oraz… dzwonieniem krowich dzwonków.

Poranna Rużica

Rużica

Rużica wiata

Spędzamy sporo czasu na robieniu zdjęć i ogólnej, porannej krzątaninie. Generalnie mamy świadomość, że nasza bałkańska włóczęga dobiega końca. Nie jest to krzepiąca i radosna myśl, ale wszystko, co dobre szybko się kończy.

Po spakowaniu, wyruszamy do katunu, który odwiedziliśmy za pierwszym razem będąc w Sinjajevinie. Gdy docieramy przed mały, biały domek, nie spotykamy gospodyni, lecz jej męża. Zaprasza nas do środka i już o 9 rano stawia przed nami kieliszki z rakiją. Podobno nie powinno się pić przed 12, ale kto by się w takich okolicznościach przejmował konwenansami?

Kiedy zjawia się gospodyni, ze śmiechem stwierdza: „Ale wy tu już byliście!” Opowiadamy jej, jak ostatnio złapała nas w Sinjajevinie mgła i deszcz i o tym, jak musieliśmy się przenieść w Durmitor. Nasi gospodarze są nieco zadziwieni, że teraz wędrujemy z Durmitoru przez Sinjajevinę do Mojkovaca. Cóż polot i fantazja to nasze drugie imiona!

Znów jesteśmy częstowani chlebem z kajmakiem oraz słonym serkiem. Na stół trafia również kawa po turecku, a wszystko to wyjątkowo nas cieszy. Gospodyni zaintrygowana trochę nami i naszymi relacjami, zadaje pytanie: „A kim wy dla siebie jesteście?” Tomasz oczywiście odpowiada, że jesteśmy rodzeństwem. Gospodyni spojrzała się na niego z lekkim zadziwieniem, po czym oznajmiła: „Ale przecież ona jest płowa, a ty czarny!” Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby uznać mnie i Tomasza za rodzeństwo. Ja mała, ruda, piegowata. On wysoki, śniady i ciemnowłosy. Nasza rozmówczyni nie zagłębiała się w temat, uznając, że lepiej chyba wiedzieć mniej, niż więcej. Na koniec, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia z naszymi gospodarzami i obiecujemy wysłać im fotografię na ich adres w dolinie.

ruda i gospodarze

Sinjajevina katunDopytujemy się jeszcze o drogę powrotną i w wyśmienitych, choć lekko nostalgicznych nastrojach żegnamy się powoli z pięknymi i gościnnymi górami Sinjajevina.

Początkowo wędrujemy szeroką, piękną szutrówką, a wokół mamy malownicze widoki. Po pewnym czasie przy jednym z katunów droga lawiruje przy strumieniu i zmienia się w wąską, kamienistą ścieżkę. Kiedyś pewnie był to normalny dukt, ale po jakiejś większej ulewie rozmył się całkowicie. Oczywiście, dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że nieco wyżej szła normalna droga. Cóż, brawa dla nas!

Po około godzinie żwawego marszu docieramy do asfaltu. Dopytujemy się tubylców, czy aby na pewno tędy dotrzemy do Mojkovaca. Stwierdzili, że mamy iść cały czas prosto. Przynajmniej jest szansa, że się nie zgubimy na zakończenie włóczęgi. Niestety asfalt ma to do siebie, że dłuży się niemiłosiernie. Nogi chcą mi odpaść i same poturlać się w dół. Mija nas nawet autobus, ale jak na złość mknie w górę, czyli w niewłaściwym dla nas kierunku. Kompletnie zrezygnowani wleczemy się w palącym słońcu, marząc tylko o tym, aby nas ktoś zwiózł z tego asfaltowego koszmaru.

Nagle, autobus jadący wcześniej do góry, pojawia się nieoczekiwanie koło nas i zabiera nas do Mojkovaca. Żeby było zabawniej, nie płacimy ani jednego złamanego euro centa. Los się do nas wyjątkowo szczerze i ładnie uśmiechnął.

Fotka na szybko a autobusu

Czarnogóra

W Mojkovacu ustalamy, że autobusy do Belgradu odjeżdżają od 6:45 mniej więcej co 1-2 godziny. Mając tę najistotniejszą informację, wyruszamy na poszukiwanie noclegu oraz, co najważniejsze prysznica. Ponieważ czekają nas prawie dwa dni jazdy do Polski, chcemy się nieco odświeżyć oraz chcemy odpocząć.

Niestety dla nas, Mojkovac okazuje się pensjonatową pustynią. Owszem, są tam hotele, ale oferują pokoje w cenie 20EUR za noc od osoby plus do tego śniadanie. Nasze odchudzone po prawie miesiącu włóczęgi portfele, nie są zbyt szczodre płacić aż tyle. Postanawiamy się nie poddawać i idziemy pogadać z lokalnymi taksówkarzami, którzy zazwyczaj są dobrze poinformowani w praktycznie każdej kwestii. Jeden z nich, z którym już wcześniej rozmawialiśmy (za pierwszym razem, gdy byliśmy w Mojkovacu) stwierdza, że zna dwa miejsca z dobrymi cenami. W jednym z nich, jakieś 3km od Mojkovaca, nie ma wolnych pokoi. Na szczęście w drugim, położonym jakieś 10km od miasta, są pokoje do naszej dyspozycji. Tomasz, trochę dla żartów, rzuca właścicielowi hotelu kwotę 28EUR za dwie osoby. Ten chyba źle zrozumiał lub źle usłyszał, gdyż zaproponował nam cenę 25EUR za pokój. Wyjątkowo zadowoleni zostajemy w tym miejscu. Pokój jest w świetnym standardzie, a co najważniejsze jest prysznic z ciepłą wodą, której brakowało mi bardzo, bardzo długo.

Czas w hotelu spędzamy na odpoczynku, analizowaniu planów powrotowych,  praniu i kąpielach. Humory nam już mocno siadły, zważając na to, że za dwa dni znów będziemy na ojczyzny łonie.

25.09.10 Rano, po szybkim pakowaniu, opuszczamy hotel i usiłujemy złapać stopa do Mojkovaca. Na szczęście ruch na drodze jest całkiem spory, więc udaje nam się ta sztuka. Nasz kierowca jest wyjątkowym indywiduum. Początkowo, myślimy, że jest Czechem, gdyż jego samochód posiada rejestrację z tego kraju. Okazuje się, że pochodzi z Kosowa, jest w drodze do Włoch, a jego była żona jest Czeszką. Ogólnie dość ciekawy miks.

W Mojkovacu wsiadamy do autokaru jadącego do Belgradu. Kierowca i pilot, nie chcą nam sprzedać biletów od razu, tylko każą zająć miejsca. Generalnie, dopiero po tym, jak przekroczymy czarnogórsko – serbską granicę, pilot łaskawie pozwala nam zakupić bilety. Prawdopodobnie myślał, że mogą być problemy z naszymi paszportami i że nie będziemy w stanie przekroczyć granicy. Cóż, można i tak.

Mniej więcej w połowi drogi, gdy nasz GPS wskazywał, iż jedziemy z prędkością 40km/h, zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego nie wybraliśmy podróży pociągiem. W końcu Czarnogóra ma świetne połączenie kolejowe z Belgradem. Z jakiś bliżej nieokreślonych przyczyn, myśleliśmy, że autobusem będzie szybciej. Nie było. Jechaliśmy cały dzień i prawie byśmy nie zdążyli na pociąg do Budapesztu.

Do Belgradu docieramy, gdy jest już ciemno. Na stacji kolejowej ogarniamy nasze połączenie do stolicy Węgier, odpoczywamy chwilę w kawiarence i później wsiadamy do naszego kolejnego środka transportu.

26.09.10 Poranek = Węgry. Jesteśmy w Budapeszcie. Mamy jakieś 30-35 minut do odjazdu naszego pociągu do Bratysławy. Usiłujemy zakupić gdziekolwiek bilety, ale nie znając węgierskiego staje się to nieco utrudnione. Po pierwsze w Informacji na dworcu, nikt nie rozmawia i nie rozumie w języku innym, niż węgierski. Nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, gdzie jest bankomat, by wypłacić forinty. W końcu odnajdujemy, zamiast bankomatu, kasę z biletami międzynarodowymi. Oczywiście kasjerka nie zna angielskiego, ale jakoś udaje nam się zakupić dwa bilety do Bratysławy i zapłacić za nie kartą. Sukces!

Z wywieszonymi jęzorami dopadamy na peron, z którego za 5 minut miał ruszać nasz pociąg. Zamiast porannej kawy, polecam załatwienie czegoś na Węgrzech – wzrost ciśnienia gwarantowany!

W Bratysławie już bez większych problemów zakupiliśmy bilety do Trsteny z jedną przesiadką. Podróż przez Słowację była miła i przyjemna aż do samej Trsteny. Tam się okazało, że nie mamy jak, ani czym dostać się do Polski. Do tego wszystkiego dopadła nas jesienna aura, czyli kompletna ulewa.

Na kolejowej trasie plus piękna, jesienna pogoda na Słowacji

Karlovany

Dobrze jest jednak mieć znajomych z Podhala, a w szczególności jednego znajomego, który przyjechał po nas i zawiózł na dworzec PKS w Nowym Targu. Podróż przez Polskę dostarczyła nam największej ilości frustracji – korki, remonty i ślamazarne tempo jazdy.

Docieramy do Krakowa, skąd odbierają mnie stęsknieni rodzice. Nasze drogi z Tomaszem w tym miejscu się rozchodzą. Po prawie miesiącu wspólnej włóczęgi, aż trudno uwierzyć, że to koniec.

Jednak na podsumowania, przyjdzie jeszcze czas!

Post Bałkany 2010. Część 20 – pożegnanie z Sinjajeviną i droga powrotna do Polski pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2010-czesc-20-pozegnanie-z-sinjajevina/feed/ 0 730