Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-content/plugins/wp-super-cache/wp-cache-phase2.php on line 1167

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Creating default object from empty value in /wp-content/themes/journey/framework/options/core/inc/class.redux_filesystem.php on line 29

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Durres – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl Subiektywne spojrzenie rudej i Marka na Bałkany, podróże i nie tylko! Thu, 07 Jun 2018 07:00:36 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.6 http://balkany.ateamit.pl/wp-content/uploads/2014/12/DSC09337-5497cfcbv1_site_icon-32x32.png Durres – Bałkany według Rudej http://balkany.ateamit.pl 32 32 80539066 Albańskie kurorty – który wybrać? http://balkany.ateamit.pl/albanskie-kurorty-ktory-wybrac/ http://balkany.ateamit.pl/albanskie-kurorty-ktory-wybrac/#respond Sun, 21 May 2017 16:03:09 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=9667 Planujecie wakacje w Albanii i nie możecie się zdecydować, w którym kurorcie spędzić urlop? Podpowiadamy!

Post Albańskie kurorty – który wybrać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Albania z roku na rok coraz mocniej przyciąga turystów z różnych stron Europy, ale również i świata. Nas to nie dziwi. Od ponad 5 lat doceniamy uroki tego bałkańskiego kraju, który ma do zaoferowania naprawdę wiele. I choć my dużo chętniej odwiedzamy mniej popularne miejsca, to coraz częściej otrzymujemy od Was pytania dot. wyboru miasta/większej miejscowości na plażowy wypoczynek. Stąd postanowiliśmy w jednym wpisie zebrać albańskie kurorty, które wśród turystów cieszą się dużym uznaniem, mają spory potencjał i najmocniej się rozwijają.

Velipoja – dla rodzin z dziećmi i tych, którzy lubią lokalne klimaty

Velipoja dość mocno zmieniła się na przestrzeni lat. To niewielkie niegdyś miasteczko coraz silniej zabudowuje się nowymi hotelami i apartamentowcami. Jest pierwszym od strony północy kurortem Albanii. Szeroka, długa, piaszczysta plaża zachęca do dłuższego pobytu w tym miejscu. Liczne beach bary czy restauracje kuszą drinkami, słodkościami i wytrawnymi potrawami.  Leżaki i parasole do wynajęcia pozwalają na chwilę odetchnąć od południowego słońca. Woda w morzu jest tu nieco chłodniejsza niż w innych regionach, a to za sprawą wpadającej nieopodal do Adriatyku rzeki Buny, na której częściowo leży granica między Czarnogórą a Albanią. Plusem niewątpliwie jest to, że dno morskie opada tu stosunkowo wolno, co pozwala dość bezpiecznie wypoczywać tu rodzinom z dziećmi.

Velipoja

Velipoja

Shengjin – brzydki kurort z ładną okolicą

Albańskie kurorty zazwyczaj nie grzeszą urodą. Generalnie współczesna, albańska architektura stanowi dla nas zagadkę i jakoś wciąż w jej brzydocie nie możemy znaleźć niczego, co by nas do niej przekonało. Shengjin dość dobrze obrazuje ten stan rzeczy. Wielkie hotele i apartamentowce ustawione są dość gęsto wzdłuż całkiem malowniczej zatoki, w której znajduje się niezbyt urodziwy port. Piaszczysta plaża niewątpliwie stanowi atut tych okolic. Naszym zdaniem najładniejsza część wybrzeża znajduje się na północ od centrum kurortu i ciągnie się do wydmy oddzielającej obszar Shengjin od Velipoji. W sezonie bywa tu naprawdę tłoczno, bo wśród nawet samych Albańczyków Shengjin jest dość modne. Dodatkowo liczne knajpy, restauracje czy dyskoteki pozwalają rozerwać się popołudniami i wieczorami. I choć może samo Shengjin nie zachwyca, to jego okolice już tak. Oprócz wspomnianej wydmy, warto też wpaść do rezerwatu Kune Vain, czy wybrać się na wycieczkę do Lezhy (własnym autem, furgonem lub taksówką).

Shengjin

Durres – portowe miasto z historią

Durres jest jednym z większych miast na całym albańskim wybrzeżu, a dodatkowo położony jest w niedużej odległości od Tirany (autostrada, liczne połączenia autobusowe). Wypływają stąd promy do Włoch oraz do położonej w Albanii Wlory. Baza hotelowa oraz gastronomiczna jest tu naprawdę imponująca. Jednak miasto to, to nie tylko liczne hotele i apartamentowce. To przede wszystkim bogata historia, którą można poznawać w Muzeum Archeologicznym czy pośród murów amfiteatru. Osoby poszukujące ciekawego widoku na Durres, powinny wybrać się w okolice willi Zoga. Jeśli chodzi o plaże, to najładniejsze znajdują się na północ oraz południe od centrum miasta. W sezonie panuje tu duży ruch i tłok, ale wielu wypoczywającym tam osobom kompletnie to nie przeszkadza.

Durres

Durres

Wlora – wypoczynek w dawnej stolicy Albanii

Wlora, choć obecnie kojarzona jest głównie z letnim wypoczynkiem, odegrała ważną rolę w historii całego kraju. Kiedy państwo to budowało swoją tożsamość i kształt, została na chwilę jego stolicą. Później, to właśnie z niej Albańczycy tłumnie emigrowali statkami do Włoch, gdy w Albanii upadł komunizm, a granice się otworzyły. Jednak turystów od historii, nieco bardziej interesuje możliwość skorzystania z tutejszych plaż, odwiedzania Półwyspu Karaburun lub pobliskiego Orikum z antycznymi ruinami znajdującymi się na terenie czynnej jednostki marynarki. Kawałek za Wlorą przebiega granica między Adriatykiem a Morzem Jońskim. Wieczorami miasto tętni życiem, a liczne dyskoteki czy restauracje pękają w szwach. Jedyny mankament Wlory to korki. Kurort ten, w szczególności popołudniu dość mocno się korkuje na trasie w okolicach tunelu. Obecnie, po remoncie, nabrzeże we Wlorze nabrało nowoczesnego charakteru, ale korki dalej są dość problematyczne.

Wlora

Wlora

Himare – nieco bardziej kameralnie

W porównaniu do wyżej wymienionych kurortów, Himare prezentuje sobą bardziej kameralną atmosferę. Miasto to jest nieco mniejsze i przyciąga odrobinę mniej turystów. Jednak warto rozważyć ten kurort, gdyż posiada piękną lokalizację, w okolicy jest sporo plaż, które pozwalają na przyjemny wypoczynek, a dodatkowo z górującej nad nim twierdzy rozciąga się fenomenalny widok. Co najważniejsze Himare położone jest na Albańskiej Riwierze, która uznawana jest za najbardziej spektakularną część wybrzeża Albanii.

Himare

albańskie kurorty

Saranda – największy kurort południa Albanii

Saranda na pierwszy rzut oka często nie robi dobrego wrażenia. Jest dość mocno zabudowana i początkowo może to przytłaczać. Jednak prawda jest taka, że w tym „szaleństwie” jest coś, co do Sarandy przyciąga. Przede wszystkim oferuje piękne widoki na Morze Jońskie i Korfu. Pływające z niej wodoloty lub promy pozwalają przedostać się na tę pobliską, grecką wyspę. Wokół znaleźć można liczne mniej lub bardziej zatłoczone plaże. Baza hotelowa jest imponująca i zarówno osoby szukające nieco bardziej kameralnych i spokojnych miejsc, jak i imprezowicze, znajdą tu dla siebie odpowiednie miejsca. A zachód słońca widziany z murów twierdzy Lekures, rozkocha w Sarandzie każdego, nawet największego sceptyka.

Saranda

Saranda

Mniejsze albańskie kurorty

Wymienione powyżej albańskie kurorty, należą do tych największych. Jednak na wybrzeżu Albanii znaleźć można nieco mniejsze miejscowości, które bez wątpienia są godne Waszej uwagi.

  • Cieszący się ogromną popularnością Ksamil, który poza sezonem jest spokojnym miasteczkiem, natomiast w lipcu i sierpniu gwarnym, zatłoczonym kurortem. Wypoczywa tu dużo Polaków.
  • Osoby poszukujące nieco spokojniejszej atmosfery, powinny wybrać Borsh.
  • Niewielka, wciśnięta w urokliwą zatoczkę miejscowość Jale, to idealna propozycja dla osób szukających alternatywy względem dużych kurortów. Baza noclegowa nieduża, ale są niezłe campingi.
  • Imprezowiczom i nieco młodszym turystom na pewno spodoba się w Dhermi oraz pobliskim Gjilekë – dyskoteki, młode, międzynarodowe towarzystwo i luźna atmosfera.
Albańskie kurorty – nasz wybór

Generalnie sami w trakcie naszych wyjazdów wpadamy do większych kurortów jedynie przejazdem lub na krótki spacer i zakupy. Ale jeśli w którymś z nich mielibyśmy spędzić więcej czasu, to nasz wybór padłby albo na Velipoję, albo na Himare lub Sarandę. Wszystkie trzy posiadają świetną lokalizację i pozwalają nie tylko na plażowanie, ale również na poznawanie okolicznych atrakcji turystycznych. W przypadku Velipoji jest to Lezha, Park Lumi i Bunes, Szkodra oraz Jezioro Szkoderskie. W Przypadku Himare – twierdza położona w tym mieście, Porto Palermo, plaża Gjipe. W przypadku Sarandy – Syri i Kalter, Phoinike czy Butrint. Można zatem bez problemu połączyć tam plażowanie z aktywnym wypoczynkiem lub zwiedzaniem. A dla nas jest to najbardziej kusząca opcja.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Post Albańskie kurorty – który wybrać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/albanskie-kurorty-ktory-wybrac/feed/ 0 9667
Albania według Rudych Rodziców http://balkany.ateamit.pl/albania-wedlug-rudych-rodzicow/ http://balkany.ateamit.pl/albania-wedlug-rudych-rodzicow/#comments Sun, 27 Mar 2016 16:30:48 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=6488 Spojrzenie Rudych Rodziców na Albanię, która stanowiła trzeci kraj na ich bałkańskiej trasie podróży.

Post Albania według Rudych Rodziców pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Po przejechaniu czarnogórskiej granicy jesteśmy na albańskiej ziemi. Wita nas tabun, chyba cygańskich, obszarpanych dzieci wraz z rodzicami. Żebrzą całe rodziny, widok jest smutny i naprawdę nie wiadomo jak postąpić – ci, co dali zostali obstąpieni przez pozostałą grupę, my zatem twardo jedziemy dalej, choć mamy pietra, czy nasze lusterka boczne nie ucierpią. Kilkaset metrów dalej już spokój. W oczy uderza miszmasz budowlany. Nasze polskie „gargamelki”, to szczyt architektury. Widać, że mamy do czynienia z nadal dość biednym krajem, ale widoki rekompensują pewne niedostatki. Na temat albańskich dróg mogłabym napisać osobny wpis, a zwłaszcza dodać komentarze mojego męża i jego „dialog” ze słodką blondi z nawigacji. Drogi to jedna bajka, ale swobodne (delikatnie mówiąc) podejście tubylców do przepisów ruchu drogowego, to osobna i obszerna historia. Momentami mieliśmy wrażenie, że kolorowe znaki stojące przy drodze zostały tam ustawione w celach upiększających, bo naprawdę wszystkim kierowcom były one obojętne. Rondo, jakie każdy zna, nie jest tym, z czym nam przyszło się zmierzyć. Ja w pewnym momencie zamknęłam oczy, bo miałam wrażenie, że zaraz będzie bum, ale obeszło się bez samochodowych spotkań pierwszego stopnia. Ruch pieszych przez środek ronda, koza wyżerająca z ronda trawę – takie rzeczy tylko w Albanii. Ale hitem sezonu była autostrada, na której nagle ktoś ukradł asfalt i nagle bez ostrzeżenia po kilkuset metrach oddał. Nagłe zwalnianie na autostradzie do 30km/h, bo wjeżdżamy na most i tym podobne perełki. Taksówka (!) wysadzająca pasażerów na autostradzie (ludzie ci z bagażami przeskakiwali przez płotki oddzielające miejscowość od autostrady), powiem krótko zdziwienie, to mało powiedziane.

Albania

Naszym pierwszym celem była Szkodra, w której mieliśmy zarezerwowany nocleg. W planach było zwiedzanie miasta, okolic jeziora, zamku Rozafa, ale dojechaliśmy tak późno, że naszym jedynym marzeniem był odpoczynek. Krążyliśmy i krążyliśmy po mieście, aż zaczęliśmy się bać, że chyba nasz hotel nie istnieje. I wreszcie, w ostatniej chwili, jako ostatni numer na jednej z ulic i bingo – jest! Z zewnątrz ok, a w środku recepcja=restauracja, a zameldowanie załatwialiśmy w barze (można i tak..). Zamówiliśmy pokój z widokiem (trzeba uważać na takie sformułowania), no i zaczęliśmy się wspinać z bagażami- 1,2,3 kondygnacja i nic, 4 ( skończyły się poręcze, a schody stały się wyjątkowo wąskie). Mruknęłam do męża, że pozostał nam chyba dach i wcale wiele się nie pomyliłam. Pokój był, spory, czysty z TV (który przypominał radzieckiego Rubina) i ogromnym tarasem. Chłopak z recepcji był dumny, bo widok był i to całkiem zacny, a my mieliśmy trochę dość – byliśmy zmęczeni i głodni. Zapytaliśmy, czy możemy zjeść kolację w restauracji. No trzeba było widzieć minę chłopaka, popłoch, to mało powiedziane, ale wybrnął, że kucharz „zaraz” dojedzie i będzie za 1,5 godz. (faktycznie przyjechał na rowerze). Łazienka – no taki późny gierek, ale najbardziej atrakcyjne były ręczniki, czyste, ale tak wykrochmalone, że postawione w kącie stały na baczność, a skóra po wytarciu była jak po pilingu. Później się okazało, że pościel trzeba było rozrywać, przynajmniej mieliśmy pewność, że jest czysta. Widok z tarasu super, ale gwoździem wieczoru była kolacja. W całej restauracji, tonącej w oparach tytoniowych (i nie tylko), byłam jedyna kobietą. Kartę dostał mój małżonek, ja nie, bo i po co, przecież on lepiej wie, co ja chcę zjeść… Później się okazało, że kucharz zdążył w tym czasie zrobić spaghetti (nawet dobre) i my zamówiliśmy do tego wino, wszyscy patrzyli, zwłaszcza na to wino, dość dziwnie. Rachunek? Nie – jutro po śniadaniu. Trzy razy podstawiano nam coraz bardziej wyczyszczone popielniczki, które my odstawialiśmy, bo nie palimy. Śniadanie było równie urocze, ale świeże, kawa dobra i jakaś góra masła dla nas dwojga. Za kolację i śniadanie zapłaciliśmy w sumie jakieś 8,5 euro, więc nawet reszty z 10 nie braliśmy..

Szkodra

W drodze do nadmorskiego Dureszu (sobotni poranek) trafiliśmy na policjanta kierującego ruchem, co można było porównać do odganiania much, albo tańca połamańca, a miejscowi postawili sobie za punkt honoru rozjechać go. Widoki coraz piękniejsze, morze przed nami, a sam Duresz bardzo nowoczesny i prawie elegancki. Nasz hotel przy samej promenadzie prowadził człowiek, który lata spędził we Włoszech i wyglądał, prawie tak, jak ojciec chrzestny (złote łańcuchy i stale dymiący papieros w ustach). Samo miasto bardzo ciekawe. Na uwagę zasługuje muzeum archeologiczne i amfiteatr z fantastycznie zachowanymi mozaikami. A nagrywany przez TV na plaży albański teledysk, ci faceci w różowych koszulach z włosami na Presleya, marzenie! Wieczór przyniósł kolejny worek atrakcji. Najpierw kolacja – trzy podejścia do wymienionych w karcie ryb z grilla i za każdym razem miły kelner biegał do kuchni i wracał z informacją, że „nie ma”. W końcu zamówiliśmy tę, która była, a chłopak w ramach rewanżu koniecznie chciał nawiązać kontakt i dowiedziawszy się, skąd jesteśmy, krzyknął radośnie „Lewandowski i Boruc”. Ja niestety niczym nie mogłam się zrewanżować, bo jedyne dwa nazwiska, które przychodziły mi do głowy to Hodża (dyktator) i Skanderbeg – XVII wieczny król. Wieczór rozwijał się pięknie, bo w restauracji naprzeciwko hotelu odbywało się albańskie wesele, to trzeba było zobaczyć, te cekiny, te tiule, ach te szalone lata 80-te, no niczym z teledysków MTV. Ale samochody gości „ful wypas”, nie jakieś obtłuczone mercedesy, ale nówki, takie, że hej. I nic w tym by nie było zaskakującego, gdyby nie parking, szeroki na jakieś 10m i długi, na 40, czyli kicha. Siedząc na balkonie oglądaliśmy super spektakl, czyli jak można upchnąć kilkadziesiąt samochodów gości. Dwóch parkingowych (chudzi byli) wyczyniało cuda. Przy każdym kolejnym aucie wychodziło nam, że został osiągnięty kres pojemności parkingu, ale gdzie tam, to był istny majstersztyk. I nagle pojawiła się policja, która z wprawą i lubością rozdawała swoje autografy na kwitach mandatowych wszystkim, którzy się znaleźli po za tym parkingiem i nagle ci dwaj parkingowi musieli gdzieś wepchnąć swoje auta. Na szczęście policjanci im mandatów nie wlepili. Emocje plus czerwone wino zrobiły swoje i niestety przespaliśmy moment wyprowadzania aut, około 3 w nocy było już na parkingu całkiem luźno.

Durres

Durres

Durres

Durres

Durres

Kolejna na naszej trasie była Vlora. Miasto kiedyś będzie tętnić życiem jak Cannes we Francji, chyba, że coś się stanie i ta wielka promenada, te z rozmachem budowane hotele będą stały puste, a byłoby szkoda, bo plaże wielkie, bo widoki piękne. My trafiliśmy do prywatnego niewielkiego hotelu prowadzonego przez młodych, sympatycznych ludzi. Warunki super, jedzenie też, a na parkingu wszystkie polskie rejestracje. I to by było na tyle w kwestii zachwytów, bo droga dojazdowa, to było zdziwienie nawet jak na albańskie warunki. Wokół góry, a z nich płyną potoki, ale nie wiedzieć czemu środkiem ulicy i wpadają do niezabezpieczonych otwartych studzienek kanalizacyjnych. Nam się udało jakimś cudem nie wpaść, bo nie obyłoby się wówczas bez holowania. Woda płynęła sobie i wpadała po drugiej stronie ulicy do morza, jednocześnie wypłukując resztki asfaltu. Ba , przyjechała nawet policja i przy pomocy kamieni(!) robiła znaki na drodze, które miały ostrzegać o braku dekli na studzienkach.

Vlora

Vlora

Vlora

Vlora

Vlora

Było pięknie, mimo, że szalenie, ale póki czas jedźcie i zachwyćcie się, a czasem wkurzcie, ale warto, bo Albania jest cudowna w swym szaleństwie, brakiem uładzenia, ale to są wakacje, więc muszą być odrobinę szalone. Mama Rudej.

Post Albania według Rudych Rodziców pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/albania-wedlug-rudych-rodzicow/feed/ 16 6488
BST 2014/15. Część 7 – z wiosennej Albanii do zimowej Macedonii http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-7-z-wiosennej-albanii-do-zimowej-macedonii/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-7-z-wiosennej-albanii-do-zimowej-macedonii/#comments Tue, 02 Jun 2015 15:29:14 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4233 Pierwszego dnia nowego, 2015 roku wyruszyliśmy w drogę z Albanii do Macedonii. Nie wiedzieliśmy jednak, że czekają nas dość ciekawe przygody, jak choćby posądzenie o przemyt narkotyków oraz atak zimy dekady.

Post BST 2014/15. Część 7 – z wiosennej Albanii do zimowej Macedonii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
1 stycznia 2015 – czyli pierwszy dzień nowego roku

Pobudka w nowym, 2015 roku jest słoneczna i dość rześka (w nocy wyłączyliśmy klimatyzację). Na zewnątrz jest pięknie, choć aura nieco bardziej przypomina wiosnę niż środek zimy. Zabieramy się za pakowanie naszego majdanu, przy okazji próbując doczyścić nasze rzeczy z syropu z baklavy, który zalał również pół pokoju. Nauczka na przyszłość – po zakupie baklavy należy zjeść ją natychmiast, a nie zanosić w pojemniczku do hotelu, bo może się to skończyć cukrową katastrofą. Po spakowaniu i zrobieniu pamiątkowych zdjęć na balkonie oraz przed hotelem, wyruszamy w drogę do Macedonii.

Poranny widok z okna

Tak było ciepło, że nawet na te kilka sekund mogliśmy wyskoczyć na balkon w t-shirtach 😉

Durres

Pożegnanie z Durres

Durres

Zanim jednak przekroczymy granicę, chcemy odwiedzić miejsce, które dwa lata wcześniej wyjątkowo przypadło nam do gustu. Chodzi o Półwysep Rodonit, znajdujący się na północ od Durres. Dotrzeć do niego można skręcając bezpośrednio z autostrady do Tirany. Po wskazówki zajrzyjcie do poniżej mapki:

Jedziemy przez stosunkowo puste miejscowości. Oprócz tego, że jest dość wcześnie, to 1 stycznia również w Albanii jest dniem wolnym, stanowiącym odpoczynek po nocnym, sylwestrowym imprezowaniu czy biesiadowaniu w gronie rodziny i przyjaciół. Na Rodonit jedziemy jak po sznurku, aż w końcu docieramy do miejsca, w którym droga wije się po grzbietach niewielkich wzgórz. Roztacza się stamtąd widok na morze oraz ośnieżone góry, które stanowią osobliwy kontrast dla porastającej wzniesienia brązowawej, suchej trawy. Sakramencko wieje, ale dzięki temu na morzu tworzą się piękne, spienione i dość wysokie fale. Spokojny zazwyczaj Adriatyk, pokazuje wtedy swoje nieco bardziej dynamiczne oblicze. Gdy zatrzymujemy się na jednym z wyższych wzgórz, ja nie jestem w stanie wysiąść z Kianki, gdyż wiatr uniemożliwia mi otwarcie drzwi. Próbę sił wygrywa wiatr, a ja zostaję w bujającym się na boki aucie.

W drodze na Półwysep Rodonit

Rodonit

Rodonit

Po niezbyt długiej jeździe docieramy na sam koniec półwyspu – do miejsca, w którym w 2013 roku nocowaliśmy, gdzie znajduje się niewielka, lecz urokliwa cerkiew. Po wyjściu z samochodu, dopada nas wiatr, wciskający wszędzie słoną, morską wodę oraz piach. Ja po pięciu minutach absolutnie nic nie widzę przez okulary, na których zebrała się warstwa soli. Chroniąc aparaty staramy się uwiecznić żywiołową tego dnia przyrodę, która wyjątkowo urokliwie wyglądała w tej odsłonie. Szum fal miesza się z wyciem wiatru; słońce przyświeca; groźne, ośnieżone szczyty gór przyglądają nam się z oddali, a szalone fale starają się nas dosięgnąć swymi jęzorami. Spacer wzdłuż plaży kończymy założeniem nieopodal cerkwi kesza. Niestety, mimo starań i dobrego maskowania już miesiąc temu (czyli pod koniec kwietnia 2015) otrzymałam informację, że skrytka dostała nóg i zniknęła. Jest mi o tyle przykro, że w jej przygotowanie włożyłam sporo pracy i energii. Była opisana po polsku i po angielsku z informacją, czym jest i dlaczego należy ją zostawić w świętym spokoju. Do tego znajdowały się w niej pocztówki z Kielc oraz TravelBug, który również do kogoś należał i teraz już raczej nie wyruszy w dalszą podróż. Niemniej jednak, ekipa, która odkryła brak skrytki zamontowała w tym samym miejscu kesza zastępczego, który został niedawno odnaleziony przez innego geocachera. Zatem jeśli będziecie w Albanii, a geocaching jest czymś, co umila Wam podróż, to zajrzyjcie również na Rodonit.

Mocno wzburzony Adriatyk

Rodonit

Rodonit

Rodonit

Po pobycie na plaży decydujemy się przejść jeszcze w stronę ruin (a raczej rekonstrukcji) zamku. Po drodze mijamy spore stado owiec, które pasie się w okolicy okazałych bunkrów (zresztą w jednym z nich miały zrobioną zagrodę). Jest wśród nich sporo małych, rozbeczanych jagniątek, które nie są chyba zachwycone huraganowym wiatrem. Nie schodzimy do samego zamku, lecz zostajemy nieco wyżej, próbując utrzymać się na nogach w trakcie robienia zdjęć. Zachowanie równowagi okazuje się nie być sprawą oczywistą.

Owcze bunkry

Rodonit

Troszeczkę wiało

ruda

Ostatnie spojrzenie na Półwysep Rodonit

Rodonit

Żegnamy się z Rodonitem i wyruszamy w drogę do Macedonii. Najpierw wracamy na autostradę, którą docieramy do Tirany. Tam, kierujemy się do Elbasanu, do którego szybko mkniemy przez tunel.

Tirana dobrze nam życzy na nowy rok

Tirana

Piramida jak zwykle okupowana

Tirana

Dalej, nieco bardziej górską drogą jedziemy w stronę przejścia granicznego Qafë Thanë/Kjafasan, które znajduje się powyżej Jeziora Ochrydzkiego. Planujemy spędzić nad jeziorem chwilę, zwiedzając miejsca, w których nas jeszcze nie było. Im jednak jesteśmy bliżej Macedonii, tym robi się bardziej zimowo. Przed skrętem na przejście graniczne trafiamy na naprawdę spore zaspy oraz tira, który utknął w śniegu na amen. Na granicy jest równie wesoło, bo na środku albańskiej części również utknęła sporej wielkości ciężarówka i auta nadjeżdżające od strony Macedonii nie bardzo miały ją jak objechać. Zima w pełni!

Takie widoczki towarzyszyły nam w drodze do Macedonii

Albania

Albania

Albania

Kiedy przychodzi nasza pora przekraczania granicy, strażniczy dziwnie nam się przyglądają po czym każą zjechać na bok w celu „Auto Control”. Niestety nie wiemy kompletnie, gdzie mamy się udać. Dopiero po chwili, ktoś wskazuje nam spory hangar, znajdujący się po lewej stronie albańskiego przejścia. Gdy tam trafiamy, widzimy, jak przeszukiwane jest bułgarskie auto. W hangarze siedzi, a raczej skacze wyjątkowo aktywny pies, który na nasz widok usiłuje wyrwać się ze swojej smyczy. Kiedy Bułgarzy odjeżdżają, pogranicznicy zaczynają rozbebeszanie naszego auta. Wcześniej jednak pies, który jak szybko się zorientowałam miał znaleźć narkotyki, obwąchał nasze bagaże i wnętrze Kianki. Oczywiście niczego nie znalazł. Później wszystkie nasze graty zostały wyciągnięte z samochodu, a pogranicznicy zaczęli oglądanie kiankowego wnętrza. Następnie Kianka została podniesiona ku górze, a my mogliśmy w spokoju kontemplować jej zawieszenie oraz koła. Napisałam „w spokoju”? A nie, przepraszam, to spore niedomówienie. My byliśmy już mocno wkurzeni, bo traciliśmy bezsensownie czas, a do tego zachód słońca, który chcieliśmy spędzić nad jeziorem, właśnie nam zachodził (ach te uroki krótkich, zimowych dni). W międzyczasie, w trakcie tej jakże urokliwej kontroli padały jeszcze pytania z cyklu: a kim my dla siebie jesteśmy? (w końcu mamy dwa różne nazwiska), a gdzie byliśmy i co robiliśmy. Kiedy ta farsa ma się ku końcowi, pogranicznik gadający trochę po angielsku (bo drugi ni w ząb nie był komunikatywny w jakimkolwiek, poza albańskim języku) stwierdził: „Mr Marek auto control 3 hours. We didn’t… (i tu wskazał na migi na to, że powinni jeszcze zdjąć opony i sprawdzić, czy czegoś nie ma w ich wnętrzu). So I want to go for a coffee.” W tym momencie poirytowanie Marka znacząco wzrosło, bo gość ewidentnie chciał w łapę za to, że przeszukiwał nas tylko godzinę, a nie trzy. Mój zwykle spokojny mężczyzna stwierdza „Ja też bym poszedł na kawę!”, po czym oboje wsiadamy do auta i odjeżdżamy. Dodam tylko, że Marek nie cierpi kawy.

Niestety na wjeździe do Macedonii farsa trwa dalej. Tym razem jednak pogranicznicy bawią się z Markiem, który udał się do budki strażniczej, w zabawę „milion pytań w minutę”. A gdzie byliśmy, a skąd przyjechaliśmy, a gdzie jedziemy, ale gdzie byliśmy w Albanii, w którym hotelu, a ile dni byliśmy w Sarajewie, a dokąd się stamtąd udaliśmy, ale jak nazywał się nasz hotel w Durres, ile dni byliśmy w Sarajewie. I tak w kółko. Ostatecznie, łaskawie nas przepuszczają, ale dzięki temu do Macedonii wjeżdżamy, gdy zapada zmrok. Dodając do tego, że szybko się okazuje, iż wszystkie drogi w tym kraju są dość słabo przejezdne, to robi się nam jeszcze gorzej. Marek początkowo upiera się, by zjechać nad Jezioro Ochrydzkie. Ja uważam, że to zły pomysł. ale kto by się słuchał jakiejś baby. Efekt jest taki, że z ledwo odśnieżonej drogi musimy wyjeżdżać na wstecznym, gdyż jej dalszy fragment jest praktycznie nieprzejezdny.

Głodni i źli jedziemy do Strugi. Jednak i tam trafiamy na paraliż. Ulice są oblodzone, na poboczach leżą hałdy śniegu, piesi chodzą, a raczej usiłują chodzić po jezdniach. Dojeżdżamy do centrum, gdzie trafiamy na otwartą pizzerię. Nie wiele myśląc, szybko się w niej dekujemy. Wcześniej jednak musimy wyciągnąć kasę z bankomatu, by móc w ogóle zapłacić za jedzenie. We wnętrzu restauracji jest stosunkowo zimno, mimo postawionych dwóch gazowych piecyków. Pizza jest smaczna i pewnie chętnie byśmy dłużej posiedzieli, lecz musimy jeszcze dojechać do Skopje. Ze Strugi jedziemy w stronę Ochrydy, a następnie odbijamy na drogę E65. Asfalt jest niewidoczny spod warstwy śniegu, co nie nastraja optymistycznie, w szczególności, że jest to droga krajowa. Co chwilę widzimy stojące na poboczu tiry, które nie dały sobie rady z tymi warunkami. Dochodzimy do wniosku, że śnieg musiał spaść w przeciągu ostatnich dwóch dni i służby drogowe po prostu nie wyrabiały się z oczyszczaniem dróg. Kiedy tankujemy, podpytujemy się pracownika stacji, czy dojedziemy do Skopje. Twierdzi, że tak, lecz na pewno nie będzie to najszybsza podróż.

To zdjęcie nie ma żadnych walorów artystycznych, ale pokazuje, jak przyjemna zima zapanowała w Macedonii.

zima

Na szczęście, im bliżej macedońskiej stolicy, tym więcej pługów i piaskarek widzimy na trasie. A kiedy już w Gostivarze wskakujemy na autostradę, szybko pokonujemy odległość dzielącą nas od Skopje. Tam mieliśmy już zarezerwowany pokój w Hostelu Universe. O dziwo udało nam się tam trafić bez większych problemów. Na miejscu wita nas Goran – przesympatyczny młody właściciel, który zasypuje nas przeróżnymi cennymi wskazówkami oraz radami, co możemy robić w Skopje. Mimo zmęczenia uważnie słuchamy, ale przede wszystkim radujemy się z faktu, iż w pokoju jest kaloryfer, dzięki któremu panuje tam przyjemne ciepło. Inna sprawa, że w ogóle cieszymy się, że cali i zdrowi dotarliśmy do naszego dzisiejszego celu. Dawno nie widzieliśmy takiej zimy. Jak się szybko okaże, nie tylko my. Według Gorana był to największy atak zimy od  jakiś pięciu lat. No cóż, mamy zatem z Markiem niebywałe szczęście 😉

Post BST 2014/15. Część 7 – z wiosennej Albanii do zimowej Macedonii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-7-z-wiosennej-albanii-do-zimowej-macedonii/feed/ 15 4233
BST 2014/15. Część 6 – Sylwester w Durres http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-6-sylwester-w-durres/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-6-sylwester-w-durres/#comments Tue, 26 May 2015 09:56:32 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4137 Sylwester 2014/15 spędziliśmy w Durres, gdzie ostatni dzień roku był wyjątkowo intensywny, pełny zwiedzania i robienia kilometrów na piechotę.

Post BST 2014/15. Część 6 – Sylwester w Durres pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
31 grudnia 2014 – ostatni dzień roku

W sumie nikt (nawet my) nie spodziewał się, że ten ostatni dzień 2014 roku spędzimy w Albanii. Chyba nawet w najśmielszych planach i marzeniach nie dopuszczaliśmy nigdy takiej myśli do siebie. A tu proszę – niespodzianka. 31 grudnia budzimy się w Durres, a z naszego hotelowego okna i balkonu rozciąga się widok na tamtejszy port. Słońce radośnie wschodzi, przedzierając się przez niewielki wał chmur, który ulokował się nad okolicą. Gdy pogoda aż tak dopisuje, motywacja do wstawania jest jeszcze większa i nawet myśl o panującym na zewnątrz mrozie jakoś człowieka nie odstrasza.

Poranny widok z hotelowego okna

Durres

Plan zwiedzania miasta ułożyliśmy poprzedniego wieczora, więc teraz mogliśmy przystąpić do jego realizacji. Najpierw jednak udajemy się do bankomatu, by móc uiścić opłatę w hotelu. Kiedy tego dokonujemy, możemy udać się na zasłużone śniadanie. Tuż obok naszego hotelu odnajdujemy piekarnię. Choć piekarnia to złe słowo – to był istny raj. Kilka rodzajów burków, kilka rodzajów baklav, tysiące ciastek, ciasteczek i innych wypieków chlebowych. Na dzień dobry człowiek dostaje oczopląsu i ślinotoku. Z racji tego, że 1 styczeń jest dniem wolnym, w piekarni kłębi się tłum klientów, a obsługujących sprzedawczyń jest zapewne znacznie więcej, niż zwykle. My kupujemy śniadaniowe burki, ale obiecujemy sobie, że wrócimy później do piekarni po baklavę.

Promenada oraz widok na nasz hotel

Durres

Hotel Kristal

Durres

Willa Zoga

Durres willa zoga

Wyśmienita pekra z Durres

Durres pekara

Śniadanie pałaszujemy na wybrzeżu, grzejąc się w promieniach grudniowego słońca. Gdyby tak nie wiało, byłoby naprawdę bardzo przyjemnie. Burki smakują wyśmienicie i to nie tylko zasługa widoków i miejsca, w którym się znajdujemy. Po prostu są bardzo dobre.

Nadmorskie śniadanie

Durres

Poranny Durres i poranny rower (nie nasz)

Durres

Poranny spacer

Durres

Po śniadaniu wyruszamy na zwiedzanie. Naszym pierwszym celem jest Muzeum Archeologiczne, znajdujące się tuż obok naszego hotelu. Dosłownie i w przenośni możemy pocałować muzealnąklamkę, gdyż trwa jakiś remont. Co z tego, że sam obiekt wygląda na dość nowy i chyba w miarę niedawno otwarty? Z drugiej strony rozumiemy sytuację, jest ostatni dzień w roku, więc tego typu atrakcje niekoniecznie muszą być czynne.

Idziemy zatem dalej, w stronę portu. Najpierw przystajemy na skwerze, którego najważniejszym elementem jest monumentalny pomnik komunistycznych partyzantów. Na wysokim, schodkowym cokole stoi w dość agresywnej pozie mężczyzna unoszący nad głową karabin. Na pomnik można wejść i przy okazji poszerzyć sobie miejską panoramę.

Monumentalny pomnik partyzantów

Durres

Durres

Idąc dalej w stronę centrum miasta, docieramy do znanej nam już z wczoraj Wieży Weneckiej. Pochodzi ona z XV wieku i jest niewielkim obiektem, zbudowanym z kamiennych bloków. Można bezpłatnie wejść na jej szczyt, gdzie latem funkcjonuje kawiarnia (stoją stoliki i siedziska). Z góry rozciąga się widok na okolicę, a przede wszystkim na port, który jest tuż obok. Jeśli ktoś zmarznie podczas zwiedzania, może wstąpić do wnętrz wierzy, gdzie przez cały rok funkcjonuje niewielka kawiarnia (która pewnie latem głównie urzęduje na górze).

Urokliwa, niewielka Wieża Wenecka

wieża wenecka

Na wieży

wieża wenecka

Port w Durres

port durres

Z albańskim Mikołajem

wieża wenecka

Obok wierzy znaleźć można jeszcze trzy, ciekawe obiekty:

– kolorowy, pomalowany bunkier, który schowany jest nieco w krzakach, tuż obok wejścia do wieży;

bunkier

pomnik obrońców Duresz, na którym uwieczniony jest Musa Ulqinak, podwładny dowódcy żandarmerii albańskiej Abasy Kupiego. Obaj panowie bronili swego kraju w trakcie włoskiej inwazji w kwietniu 1939roku. Przy czym tylko jeden z nich – Ulqinak był nieco lepszym obiektem do uwiecznienia dla komunistycznych władz kraju.

durres

pomnik Lodewijka Thomsona – oficera holenderskiego, który zginął w 1914 roku w trakcie ataku muzułmańskich buntowników.

durres

Od Wieży Weneckiej ciągnie się mur obronny, wzdłuż którego dotrzeć można w okolice amfiteatru. Mur ten jest lepiej, a momentami gorzej zachowany, jednak prezentuje się wyjątkowo fotogenicznie w ostrym słońcu. Idąc wzdłuż niego trafiamy przed monumentalny budynek z plastikową kopułą, należący do Albanian College Durres. Obiekt ten ze swą architekturą i gigantomanią spokojnie mógłby znaleźć się w Skopje, gdzie tego typu budowle, nawiązujące do szeroko pojętego stylu klasycznego, wyrastają jak grzyby po deszczu.

Mur obronny

mur obronny

Majestatyczny budynek uczelni w Durres

college durres

Po przejściu przez jedną z bram w murze, kierujemy się w stronę głównej ulicy w centrum Durres, czyli Bulwaru Epidamin. Wcześniej jednak wędrujemy wąskimi, klimatycznymi uliczkami. Nad jedną z nich wiszą już trochę podniszczone parasole.

Klimatyczne uliczki Dures

Durres

Durres

Durres

Naszym kolejnym punktem zwiedzania jest amfiteatr. Prowadzi do niego niewielka arteria, która spodoba się każdemu, kto lubi szeroko pojęty street art. Szare niegdyś fasady niskich budynków oraz bramy zostały pomalowane przez artystów z różnych stron świata. Kolorowe malowidła sprawiają, że ta niewielka uliczka stała się dużo bardziej przyjazna i pozytywna.

Street art w Durres

street art durres

street art durres

street art durres

street art durres

Amfiteatr znajduje się po prawej stronie i o dziwo 31 grudnia za wejście na jego teren pobierana jest opłata w wysokości 200lek (ok.6zł). Obiekt ten został zbudowany około IIw. n.e.i często jest porównywany do najsłynniejszych amfiteatrów na całym świecie. Ma eliptyczny kształt, a jego największa oś ma 120metrów długości i 20 metrów wysokości. Na widowni mogło zasiadać od 15000 do 18000 widzów. Co ciekawe, amfiteatr został odkryty dość późno, bo w 1966 roku i to kompletnie przez przypadek, gdyż w trakcie kopania studni. Zasadniczo w jego bardzo bliskim sąsiedztwie znajdują się domy, stąd też nie można było całkowicie odsłonić jego wszystkich pozostałości. Inna sprawa, że jeden dom znajduje się częściowo na scenie amfiteatru, a po dawnych trybunach ganiają kury.

Amfiteatr

amfiteatr

Opuszczamy amfiteatr i kierujemy się w górę Bulvaru Epidamin. Po kilku minutach docieramy w rejon ratusza i remontowanego przed nim placu. Ciekawym widokiem są kilkumetrowe palmy, które oparte są o płot placu budowy. Zapewne czekają na lepsze czasy, kiedy będą mogły zostać wkopane. Tuż obok ratusza, po lewej stronie (patrząc w kierunku wschodnim) znajduje się meczet Faith. Wcześniej, w miejscu tym znajdował się inny meczet, ale został zburzony w 1967 roku przez władze komunistyczne, które jak wiadomo zwalczały wszelkie przejawy religijności na terenie Albanii.

Meczet Faith

meczet

Remontowany plac przed ratuszem i palmy

Durres

Palmy były w nocy oświetlone lampkami choinkowymi

Durres

Maszerujemy dalej, bo po chwili dotrzeć do rzymskiego forum. Znajduje się ono między niezbyt urodziwymi blokami. Zrobienie my zdjęcia tak, aby nie było ich za bardzo widać, wymaga od nas sporej gimnastyki.

rzymskie forum

Po drugiej stronie ulicy, Marek dostrzega napis „Pusi i Top Hanes” i zaczyna się wyjątkowo cieszyć. Skojarzenie było dość jednoznacznie i uznaliśmy, że warto sprawdzić, czym jest „pusi”. Określenie Top Hanes wskazuje, że pierwotną funkcją tego miejsca, jakim była produkcja prochu strzelniczego. Natomiast obecność naturalnego źródła pozwoliła na budowę studni, poza murami obronnymi, która służyła okolicznym mieszkańcom. No i cała tajemnica „pusi” została szybko rozwiązana. Niemniej jednak sama nazwa może pobudzać wyobraźnię 😉

Niepozorne Pusi i Top Hanes

pusi i top hanes

Maszerujemy dalej główną arterią Aleksandra Goga. Przyglądamy się, jak korkuje się miasto, a policjanci usiłują zapanować nad tym chaosem. Niestety z ich starań nie za wiele wynika oprócz tego, że i tak każdy jeździ jak chce, a ulice nadal są zatkane. My jednak opuszczamy centrum miasta i na azymut, wąskimi uliczkami kierujemy się w stronę Willi Zoga. Maszerujemy grzbietem wzgórza, które całe usiane jest mniejszymi bądź większymi domami. Już stąd rozciąga się widok na miasto oraz zatokę. Do naszego kolejnego celu docieramy dość szybko.

Widok na Durres

Durres

Willa Zoga umiejscowiona jest na szczycie wzgórza, z którego rozciąga się widok na Durres. Z wielu punktów tego portowego miast możemy dostrzec ten charakterystyczny, częściowo różowy budynek. Była to niegdyś nadmorska rezydencja króla Zoga. Według dwóch, różnych źródeł powstała ona albo w latach 20tych ubiegłego wieku albo okolo 1937 roku. Stworzona została w stylu neoklasycystycznym. Jej charakterystycznym elementem, oprócz specyficznego koloru, jest płaskorzeźba na froncie przedstawiająca Skanderbega na koniu. Niestety nam nie udało się wejść do środka willi. Przede wszystkim otoczona jest zasiekami z drutu kolczastego i jakiś krzaków. Przewodnik Wydawnictwa Rewasz wspominał o stróżu pilnującym wejścia do niej, jednak my na nikogo takiego nie trafiliśmy. Ostatecznie siadamy poniżej willi, z widokiem na morze oraz okolice naszego hotelu. Słońce przyświeca i nawet na moment zdejmuję puchową kurtkę. Jednak nie na długo, gdyż przy pierwszym, silniejszym podmuchu wiatru szybko ją zakładam.

Willa Zoga

willa zoga

Widok spod Willi Zoga

Durres

Po krótkim odpoczynku postanawiamy dotrzeć w okolice anten, które dostrzegliśmy na wzgórzu nieco wyższym niż to, na którym znajduje się Willa Zoga. Uliczką wśród domów docieramy do bramy, przez która wchodzimy na teren, na którym znajduje się budowa jakiegoś bloku oraz anteny. Jednak obiekty te są mało interesujące, bo to co robi na nas wrażenie to widok, jaki się stamtąd rozciąga. Naszym zdaniem jest to najlepszy punkt widokowy w całym Durres. Przede wszystkim podziwiać można urocze, niewielkie plaże, znajdujące się na północ od portu. Pewnie w sezonie są oblegane, jednak teraz sprawiały wyjątkowo sielankowe wrażenie. Do tego wszystkiego możemy obejrzeć rozległą panoramę miasta wraz z zatoką na południu. Jak dwa głupki biegamy z aparatami i staramy się uwiecznić piękno tego miejsca.

Na rewelacyjnym punkcie widokowym

Durres

Durres

Durres

Durres

Kiedy już uwieczniliśmy wszystko, co się dało, rozpoczęliśmy wędrówkę w dół miasta. Obok Willi Zoga skręciliśmy w prawo, ścieżką przez zadrzewiony teren. Znajdowało się tam kilka bunkrów, które wykonane były z białego kamienia/cegieł?, które mocno odznaczały się na tle zielonej trawy. Następnie schodkami wśród bujnych traw zeszliśmy do niewielkiego, białego kościółka, który swym wyglądem przypominał nieco te, które widuje się na zdjęciach z Hiszpanii. Stamtąd wąską dróżką pomiędzy działkami dotarliśmy do zrujnowanego basenu, na tyłach sporych bloków, kilkaset metrów od naszego hotelu. Przez dziurę w płocie wchodzimy na jego teren i na skróty docieramy w okolice naszego punktu noclegowego. Zanim udajemy się tam na krótki odpoczynek, robimy spore alkoholowe zakupy  w markecie (również pod kątem naszego wesela)  oraz zaglądamy do naszej już ulubionej piekarni i kupujemy baklavę. Do hotelu wracamy na chwilę, bu podładować nieco baterie i na moment odpocząć. Chcemy na zachód słońca udać się na plaże znajdujące się na północ od miasta.

„Eleganckie” bunkry

Durres

Niepozorny kościółek

Durres

Bunkier ogrodowy

Durres

Nieczynny basen

Durres

No to hop?

DurresNasza trasa

map1

Kiedy ponownie wychodzimy z hotelu, odkrywamy, że jest zimniej. Nie przeszkadza to jednak Albańczykom pucować swoje auta. 31 grudnia wszelkie samochodowe myjnie przeżywały swoiste oblężenie. Na tym tle nasza brudna Kianka wyglądała dość smętnie. Niestety nie mieliśmy ani ochoty ani czasu, by zajmować się jej czyszczeniem. Zamiast tego wybraliśmy się na kolejny spacer. Maszerujemy wzdłuż wybrzeża. Przy plażach ulokowały się rozliczne bary i restauracje, które teraz szykowały się do zbliżającej się nocy sylwestrowej. My idziemy coraz bardziej na północ. Najpierw mijamy jakieś mocno podniszczone, niskie bloki mieszkalne, a po chwili docieramy pod nowo wybudowany apartamentowiec, z basenem znajdującym się na zewnątrz. Temperatura nie zachęca do kąpieli, ale latem zapewne miejsce to ma swoich wiernych fanów (choć z drugiej strony, chyba kąpiel w morzu fajniejsza).

Popołudniowy spacer

Durres

No to hop vol.2

Durres

Opuszczamy okolice apartamentowca i drogą wzdłuż wybrzeża idziemy dalej. Im bardziej oddalaliśmy się od miasta, tym teren stawał się mniej zabudowany, aż w końcu towarzyszyły nam tylko wysokie trawy oraz stadko owiec wędrujące po niewielkim wzgórzu. Na zachód słońca schodzimy na jedną z plaż, która usiana była niewielkimi głazami. Ten ostatni w 2014 zachód jest wyjątkowo piękny i malowniczy. Z drugiej strony trudno jest nam uwierzyć, że kończy się właśnie kolejny rok i że dodatkowo spędzamy ten dzień właśnie w Albanii.

Durres

Durres

Durres

Durres

Kiedy słońce znika za horyzontem postanawiamy wrócić do miasta i udać się do restauracji na zasłużony obiad. Jednak dość szybko się okazuje, że popełniliśmy strategiczny błąd. Koło 18 większość restauracji była już zamknięta, gdyż kucharze i cała obsługa poszła szykować się na sylwestrową imprezę. Udaje nam się jednak znaleźć czynny lokal nieopodal Wieży Weneckiej. Jest tam dość drogo, a jedzenie nie należy do najwybitniejszych, ale takie są konsekwencje nieogarnięcia. Po posiłku Marek stwierdza, że nadal jest głodny, więc dopycha się kebabem z niewielkiego lokalu, który znajdował się w pobliżu. Gdy on znowu je, ja przeczesuję okolice Wieży Weneckiej w poszukiwaniu kesza. Ostatecznie udaje mi go odnaleźć z pomocą Marka. Ostatni kesz 2014 roku 😉

Nasza popołudniowa trasa

map2

Gdy wracamy koło 20 do hotelu oboje stwierdzamy, że jesteśmy koszmarnie zmęczeni. W ciągu dnia przeszliśmy ponad 20km, co odczuły przede wszystkim nasze nogi. Przy okazji odkrywamy, że baklava a raczej syrop z niej zalał nam torbę z rzeczami kuchennymi (menażki, naczynia, itd.). Kiedy próbowaliśmy się uporać z tym problemem, zalaliśmy pół pokoju i siebie nawzajem. Syrop z baklavy bywa wredny. Po porządkach, zamiast imprezować i dać się ponieść sylwestrowej zabawie, my idziemy spać. Przezornie nastawiam budzik na 23:45, by nie przespać północy. Okazuje się, że był to bardzo dobry pomysł, bo gdyby nie alarm ustawiony w telefonie, to pewnie obudzilibyśmy się dopiero nad ranem.

Jak wygląda sylwester w Albanii? Na pewno nie ma odliczania do północy, a w każdym razie żadna okoliczna knajpa czegoś takiego nie organizowała. Przez prawie godzinę w niebo wystrzeliwane są tysiące fajerwerków. Po północy dodatkowo obok naszego hotelu utworzył się korek. Odnieśliśmy też wrażenie, że większość hucznych imprez tak naprawdę rozkręciło się po północy, bo wcześniej nie było nawet słychać muzyki. Z perspektywy naszego balkonu mieliśmy naprawdę dobry widok na okolice. Przykrym widokiem, były dzikie psy i koty, które zdezorientowane biegały we wszystkich możliwych kierunkach, przerażone hukiem jaki towarzyszył świętowaniu z okazji nadejścia nowego roku.

Dla nas wejście w rok 2015 oznaczało nadejście wielu zmian, zrealizowaniu wielu planów, ale przede wszystkim bycie razem.

Sylwester albania durres

Post BST 2014/15. Część 6 – Sylwester w Durres pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-czesc-6-sylwester-w-durres/feed/ 18 4137
BST 2014/15. Część 5 – mroźny dzień w Albanii http://balkany.ateamit.pl/bst-201414-czesc-5-mrozny-dzien-w-albanii/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201414-czesc-5-mrozny-dzien-w-albanii/#comments Tue, 19 May 2015 08:12:44 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=4086 Albania nie tylko latem może być ciekawa. Zimą też jest tam co robić. Zaglądamy do Shkodry i Shëngjin.

Post BST 2014/15. Część 5 – mroźny dzień w Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
30 grudnia 2014

Poranek w Shkodra Bacpackers Hostel zaczął nam się bardzo pozytywnie – od pojawienia się Włocha. W nocy, kiedy spaliśmy, do hostelu powróciła trzyosobowa, włoska ekipa, która poprzedni dzień spędzała na jakiejś zorganizowanej wycieczce kończącej się degustacją jadła i napitku. Zarówno my, jak i Włoch, który znienacka pojawił się w naszej części dormitorium, byliśmy zaskoczeni obecnością drugiej strony. Generalnie uwielbiam Włochów za ich pogodną naturę, luźny sposób bycia i optymizm, jakim zarażają od pierwszych sekund rozmowy. Tak też było w przypadku Adriano (tak miał na imię nasz poranny rozmówca), który sprawił, że nawet zimno panujące w hostelu jakoś przestało mi przeszkadzać. Okazało się, że pochodzi z Triestu, gdzie jest aktywnym couchsurferem (jeśli poszukiwalibyście noclegu w tym mieście, to na CS wypatrujcie Adriano Forliano – chyba tak pisze się jego nazwisko – nie pożałujecie, gość jest nieprzeciętny), do Albanii przyjechał na parę dni, żeby trochę pozwiedzać. Stwierdził, że choć wstał niewyspany, to gdy zobaczył mnie, taką uśmiechniętą, od razu przestał żałować, że obudził się tak wcześnie. Ach…miód na moje serce. Marek jakoś mniej jest zachwycony Adriano, w sumie nie bardzo rozumiem dlaczego.

Siedzenie w zimnym hostelu, nawet mimo obecności sympatycznego Włocha, nie jest naszym priorytetem na dziś. Przede wszystkim chcemy zjeść na śniadanie ciepłego burka, później pójść na spacer po Shkodrze, no i wyruszyć w stronę Durres. Pakujemy zatem nasz majdan, żegnamy się z opiekunem hostelu oraz  wylewnie żegnam się z Adriano. Wrzucamy wszystko do auta i wyruszamy na spacer po Shkodrze. Pierwsza rzecz, do jakiej dość szybko dochodzimy, to fakt, że w Albanii lepiej nie być indykiem. Wszędzie, gdzie byśmy nie spojrzeli lub nie poszli, ktoś albo sprzedawał te wielkie ptaszydła, albo przewoził na rowerze/motorze, albo po prostu niósł na rękach. Dodać należy, że większość z ptaków była żywa i raczej świadoma czekającego ich losu. Szybko można było dojść do wniosku, że indyki będą królowały na albańskich stołach podczas zbliżającego się sylwestra. Cieszyliśmy się, że nie jesteśmy na ich miejscu.

Sklep ze wszystkim w Shkodrze

Shkodra sklep

Indyk na smyczy

indyk na smyczy

Inne zwierzaki do kupienia na ulicznych mini straganach

image0190

Shkodra

Przed śniadaniem zaglądamy do katolickiej katedry im. Matki Bożej Dobrj Rady. Za czasów komunistycznych pełniła rolę hali sportowej. Jednak została ponownie wyświęcona i to przez Jana Pawła II, który zawitał do Shkodry 25 kwietnia 1993 roku. Jej wnętrze jest mocno ascetyczne – w ogromnej przestrzeni jest stosunkowo pusto. Jedyne, co zachowało się z dawnego wyglądu tej świątyni, to drewniany strop, który dość szybko rzuca nam się w oczy. Tuż obok katedry, po lewej stronie znajduje się pałac biskupi, który mnie przypominał hiszpańską hacjendę – żółta fasada, zielone okiennice i stojące nieopodal wejścia palmy. Nijak mi się to miejsce nie kojarzyło z Albanią. I tu warto podkreślić, że wszystkie obiekty kościelne są bardzo zadbane, wyremontowane i schludne. Dodam jeszcze, że w trakcie naszego pobytu w katedrze, praktycznie co chwila ktoś się w niej pojawiał, by pomodlić się lub postać chwilę przy niewielkiej szopce (jej większa wersja znajdowała się nieopodal pałacu biskupów).

Ascetyczne wnętrze shkoderskiej katedry

katedra Shkodra

Pałac biskupów

pałac biskupów Shkodra

Zapominając o śniadaniu postanowiliśmy wyruszyć do drugiego, katolickiego kościoła w Shkodrze, do którego nie udało nam się dotrzeć poprzedniego wieczora. Choć widzieliśmy oświetloną dzwonnicę tej świątyni, to nijak, krętymi wąskimi uliczkami miasta nie byliśmy w stanie tam dojść. Za dnia udało nam się znaleźć kościół franciszkanów. Za czasów komunistycznych nie było tu hali sportowej, lecz kino. Tym, co od razu rzuca się w oczy, to obrazy zdobiące ściany wewnątrz kościoła. Przedstawiają one działania franciszkanów w okresie powojennym na terenie Shkodry. Niektóre sceny są dość drastyczne, krwawe i realistyczne, więc bardziej wrażliwe osoby oraz małe dzieci chyba mogą pominąć tę część zwiedzania. Niemniej jednak obrazy te stanowią sporą ciekawostkę i choć może ich wartość artystyczna nie jest najwyższa, to prezentują historię Albanii oraz to, jak komunizm wpłynął na religię oraz zwykłych ludzi. W trakcie naszego pobytu w kościele znajdowała się przepiękna wprost szopka, która swym wyglądem nawiązywała do albańskiego pejzażu.

W drodze do kościoła franciszkanów natknąć się można na budynek, którego fasada jest pięknie wyremontowana, natomiast za nią… można oglądać palmy i niebieskie niebo.

Shkodra

Jednak sporo kamienic w Shkodrze jest wyremontowana od początku do końca.

Shkodra

W kościele franciszkanów

image0199

Jak wspominałam malowidła są dość sugestywne

image0201

Szopka bardzo nam się podobała poprzez nawiązywanie do Albanii

image0202

Głód w końcu o sobie przypomniał, więc udaliśmy się do centrum miasta, by zjeść dobrego burka. Niestety miejsce, do którego trafiliśmy miało wyjątkowo paskudne i parszywe burki, więc nadal głodni i niezbyt zadowoleni poszliśmy dalej. Wspomagając się mapką, która otrzymaliśmy w hostelu, postanowiliśmy sprawdzić, co to jest „Fototeka Marubi„. Szczerze mówiąc nie mieliśmy zielonego pojęcia, a będąc poprzednie kilka raz w Shkodrze, nawet nie wiedzieliśmy, że coś takiego się tam znajduje. Trafić do fototeki wcale nie jest tak prosto, choć znajduje się bardzo blisko Ronda Demokracji, przy Rruga Nuri Bushati. Mała instrukcja jak tam dotrzeć: idąc od ronda na północ Rruga Qemal Draçini po przejściu ok.250metrów skręcamy w prawo w Rruga Nuri Bushati. Trzymając się lewej strony tej uliczki będziemy mogli zauważyć znak, kierujący do fototeki. Należy wejść w podwórze, następnie przejść przez metalową, otwartą bramę, iść wzdłuż betonowego muru, później wejść po schodkach do wnętrza budynku i oto jesteśmy w Fototece Marubi. Fototeka prezentuje zdjęcia, którego autorem jest Marubi – włoski emigrant, który opuścił swój rodzinny kraj z powodów politycznych. Przybył do Albanii w 1856 roku, ale nie sam. Zabrał ze sobą swój sprzęt fotograficzny, który dla Albańczyków był czymś kompletnie nowym. Marubi zamieszkał w Shkodrze – mieście na skraju Imperium Osmańskiego, które nie tylko było przyjazne wobec ludzi z innych krajów, ale przede wszystkim niesamowicie położone, tuż u podnóża wysokich i groźnych gór, nad wspaniałym i rozległym jeziorem. Miasto samo w sobie mogło inspirować „od pierwszego wejrzenia”. Marubi swój pobyt w tym albańskim mieście rozpoczął od nawiązania relacji z mieszkańcami, skrócenia dystansu między sobą a nimi, a później zaczął robić im zdjęcia. Stąd też można spotkać się z opiniami, że jego fotografie są autentyczne dzięki temu, że fotograf starał się jak najlepiej zrozumieć swoich „modeli”, ale przede wszystkim wzbudzał ich zaufanie. Zdjęcia są też takim rodzajem przekazu, który zrozumie praktycznie każdy. Nie trzeba mieć wyższego wykształcenia, nie trzeba umieć pisać lub czytać, by wiedzieć, co dana fotografia przedstawia. To między innymi dzięki temu Marubi zyskał ogromny szacunek wśród Albańczyków i stał się osobą bardzo poważaną. Fotografował biednych i bogatych, lecz to zdjęcia tych pierwszych wzbudzają najwięcej emocji, są najbardziej autentyczne i na swój sposób piękne. Wystawa w Shkodrze prezentuje kilkadziesiąt fotografii autorstwa Marubiego i jest zwiedzanie jest darmowe.

Rondo Demokracji – co z tego, że jest -10 stopni, fontanna musi działać 😉

Shkodra

Nieco enigmatyczne wejście do Fototeki

Fototeka Marubi

Te dwie fotografie autorstwa Marubiego najbardziej mi się spodobały

Fototeka Marubi

Będąc na fali zwiedzania zdecydowaliśmy się udać do muzeum historycznego, znajdującego się w domu staroalbańskim. W tym przypadku trafiamy bez najmniejszego kłopotu. Dom znajduje się za wysokim, grubym betonowym murem. Po przejściu przez bramę znajdujemy się w zupełnie innym świecie. Za murem panował typowy dla Albanii harmider – tu ktoś coś sprzedaje, tam gra muzyka, gdzie indziej ktoś się przekrzykuje z kimś innym. Wchodząc na teren muzeum historycznego, a zarazem etnograficznego trafiamy do świata ciszy, spokoju i ogromnego ładu. Osobą, która wita nas w staroalbańskim domu jest – Adriano. Okazało się, że mieliśmy wyjątkowe szczęście – tego dnia muzeum nie miało być czynne, ale ponieważ nasz znajomy Włoch umówił się wcześniej z opiekunem tego obiektu, również i my mieliśmy okazję go zwiedzić. Na parterze budynku znajduje się wystawa obrazów, prezentujących albańskie malarstwo z różnych okresów historycznych, a także sala poświęcona archeologii tego regionu Albanii. Na wyższej kondygnacji znajduje się rekonstrukcja wnętrza staroalbańskiego domu. Opiekun muzeum podkreślił, że niegdyś Albańczycy byli dużo bardziej zamożni niż są teraz (wiadomo, nie wszyscy, ale jednak ich status materialny dawniej miał się lepiej niż teraz) i bardzo lubili afiszować się ze swym bogactwem. Stąd też na strojach kobiet można było znaleźć wszyte złote monety, wszystko musiało być zdobne i z przepychem. Nasz przewodnik, niepytany zaczyna snuć rozważania na temat współczesnej Albanii. Stwierdza: „Dziś ludzie nie mają tyle pieniędzy, co kiedyś, ale też lubią się afiszować tym, co posiadają. Drogie auto? Jasne! Co z tego, że ma kilkaset tysięcy przebiegu, ileś lat i ściągnięte jest z innego kraju? Ogromny dom? Czemu nie, byleby tylko pokazać przed innymi, że mnie stać.” Albanię można zatem uznać za kraj pozorów i lekkiej ułudy, jakimi żyją tutejsi mieszkańcy. Ale czy można upatrywać się w tym czegoś złego? Raczej nie, w szczególności, że Albania, jeśli dobrze wykorzysta swoją szansę, jaką jest turystyka, może zarabiać znacznie więcej i ściągnąć do siebie sporo zagranicznego kapitału (więcej, względem tego, co już u siebie ma). Pobyt w muzeum był bardzo ciekawy. W szczególności, że dowiedzieliśmy się również co łączy Polskę z Albanią. Okazało się, że tym łącznikiem są akademie sztuk pięknych w naszym kraju. Podobno sporo Albańczyków z artystyczną duszą studiuje na nich (w szczególności na ASP w Krakowie), a wyuczone tam techniki czy style przenoszą do rodzimej sztuki. Oczywiście, nasz przewodnik a zarazem opiekun muzeum stwierdził, że latem naszych rodaków jest w Shkodrze bardzo dużo, co oczywiście go cieszy, aczkolwiek dziwił się dość mocno, co my robimy tam w grudniu. Ot taka nasza fanaberia 😉

Muzeum Historii Shkodry

Muzeum Historii Shkodra

Jeden z ciekawszych obrazów w muzeum

DSC02599

We wnętrzu domu

Muzeum Historii Shkodry

Tuż obok wejścia do muzeum sprzedawane były ręczniki

Muzeum Historii Shkodry

Przed opuszczeniem Shkodry przeszliśmy się pod piękny meczet Xhamia e Parrucës

Xhamia e Parrucës

Xhamia e Parrucës

Po pożegnaniu się z opiekunem muzeum udajemy się na małe zakupy i idziemy do opuszczonej, biednej i samotnej Kianki z bośniackim śniegiem na dachu, który od dwóch dni nie chce się stopić (w sumie byłoby dziwne, gdyby się stopił, w końcu na zewnątrz ciągle panowała temperatura ujemna). Nasze auto wyglądało dość zabawnie, gdyż było praktycznie jedynym samochodem w okolicy, które miało na sobie śnieg. Jeśli dodać do tego, że w okolicy nie było żadnego, innego śniegu, a wręcz można było dostrzec zieloną trawę, to już w ogóle robi się ciekawie.

Powoli żegnamy się z Shkodrą, choć tak nie do końca. Przed opuszczeniem miasta zajeżdżamy do Zamku Rozafa. Oczywiście nie po to, by zwiedzać ruiny (jakoś nie mamy do nich wyjątkowego sentymentu), lecz dla widoków. Pogoda jest bajkowa – słońce, niebieskie niebo i mróz, dzięki któremu widoczność jest naprawdę świetna. Spędzamy dłuższą chwilę w przy zamkowych murach, jednak dość szybko dochodzimy do wniosku, że musimy zmienić perspektywę. Obieramy sobie za cel wzgórze znajdujące się na przeciwko Zamku Rozafa, nieco bliżej centrum Shkodry. Na jego szczyt wspinamy się po dość stromym zboczu. Z góry rozciąga się równie wspaniały widok, co z poprzedniego punktu widokowego, z tą różnicą, że tym razem możemy spojrzeć na zamek z nieco większej odległości. Samo wzgórze usiane jest bunkrami oraz jakimiś tunelami między nimi. Niemiłosiernie wieje. Na tyle mocno, że stając na jakimś bardziej wystającym murku, mam wrażenie, że zaraz mnie zdmuchnie. Pomijając tę niewielką niedogodność – jest pięknie.

Widok na Alpy Albańskie spod zamku Rozafa

Alpy Albańskie

Jezioro Shkoderskie i pasmo Rumija

Shkodra

Peru? Nie to Shkodra

Shkodra

Drzewo oliwne na wietrze

drzewo oliwne

Usatysfakcjonowani fotograficznym plonem wyruszamy w dalszą drogę. Naszym kolejnym celem staje się Shëngjin – według nas jeden z brzydszych kurortów w Albanii, a może nawet na całych Bałkanach. Dlaczego postanowiliśmy się tam wybrać? Chyba trochę z sentymentu – nieopodal tego miasta po raz pierwszy nocowaliśmy w Albanii. A że był to nocleg z przygodami, to chcieliśmy zobaczyć, jak to miejsce się zmieniło na przestrzeni ostatnich, prawie 3 lat. Samo Shëngjin wygląda tak, jak wyglądało – rafineria, ogromne bloki-apartamentowce, pusto i jakoś tak nieprzyjemnie. Za portem kierujemy się w górę niewielkiego wzniesienia, po drodze, której stan wskazywał na rozkład albo rozpad, w każdym razie było gorzej niż 3 lata wcześniej. Dalsza jazda okazała się równie zabawna, bo droga została praktycznie całkowicie rozmyta przez spływającą z góry wodę. Po przejechaniu przez niewielki las docieramy do ogromnego, żółtego apartamentowca, który w 2012 był w budowie (prze którą zresztą mieliśmy przymusowy postój w tym miejscu). Obiekt ten wygląda na praktycznie niezamieszkany. Generalnie stoi i trochę straszy swoją żółcią. Niemniej jednak, tuż obok znajduje się ogromny bunkier, przy którym nocowaliśmy 3 lata temu. Niestety nie podjechaliśmy pod niego Kianką, aby zrobić takie samo zdjęcie, jak za pierwszym pobytem, ale mieliśmy trochę dość lokalnych dróg (a raczej duktów, bo droga to lekkie nadużycie). Maszerujemy dalej wzdłuż klifu by sprawdzić, jak zmieniły się tutejsze plaże. W 2012 dopiero była budowana cała infrastruktura. Okazuje się, że w sezonie funkcjonują tu przynajmniej dwa większe ośrodki, z czego jeden oferuje camping. Wszystko wyglądało poza sezonem na ogarnięte i zadbane i o dziwo walało się tam mniej śmieci, niż te 3 lata wcześniej. Wybrzeże w tej części Albanii jest piaszczyste, a nieco dalej na północ od Shëngjin można podziwiać sporej wielkości wydmę. Gdyby jeszcze nie było tak zimno, to można by pomyśleć, że jest wiosna albo lato. Niestety temperatura oraz huraganowy momentami wiatr nie pozwalały zatopić się w marzeniach.

Port w Shëngjin

image0245

Ten „apartamentowiec” był w budowie w 2012 roku

Shëngjin

Bunkier przy którym nocowaliśmy w 2012 i ten sam bunkier prawie 3 lata później

Desktop9

Plaża nieopodal Shëngjin

image0251

W drodze powrotnej do centrum Shëngjin

image0252

Opuszczamy rejon plażowy i wracamy do „centrum” Shëngjin. Kupujemy tam przepyszne wprost burki (do tego stopnia nam smakowały, że wracaliśmy po dokładkę), które ze względu na panujący ziąb pałaszujemy we wnętrzu Kianki. Później wyruszamy na miejską plażę, by obejrzeć zachód słońca. Bardziej jednak naszą uwagę przyciąga tamtejsza promenada, która wygląda tak, jakby ktoś ją zbombardował. Dziury, doły, część z nich zalana wodą – generalnie koszmar, po którym i tak dzielnie przemieszczali się kierowcy – desperaci. Trochę jest to wszystko dziwne, bo tuż obok promenady znajdują się nowe, niektóre nawet całkiem ładne, budynki, a chodnik dla pieszych jest w całkiem dobrym stanie. Dlaczego nie można było zrobić porządnej drogi dla aut? Tego nawet najstarsi Albańczycy nie wiedzą.

„Przecudnej” urody promenada w Shëngjin

Shëngjin

Bardzo wietrzny zachód słońca

Shëngjin

Zachód słońca w Shëngjin mógłby być bajkowy i piękny, niestety wiatr i zimno były na tyle dotkliwe, że szybko powróciliśmy do samochodu. Nasz plan, by tę noc spędzić w namiocie lub w Kiance na Półwyspie Rodonit szybko upadł. Prawdopodobnie by nas stamtąd zdmuchnęło i teraz nie mogłabym Wam opowiedzieć naszej zimowej, bałkańskiej historii. Uznaliśmy, że noclegowego szczęścia poszukamy w Durres i to tam spędzimy sylwestra. Opuszczamy zatem Shëngjin i udajemy się nieco bardziej na południe. Dojazd do tego kolejnego w Albanii portowego miasta zajmuje nam niewiele czasu. Niestety, kiedy tam docieramy jest już ciemno. Wada zimowego podróżowania – dzień jest stanowczo za krótki!

W Durres następuje epopeja pt. „ruda i Marek szukają noclegu”. Najpierw postanawiamy odnaleźć hostel, o którym wspomniał nam opiekun podobnego przybytku w Shkodrze. Chyba z dziesięć razy przechodzimy obok budynku hostelu niego, zanim udaje nam się go dostrzec. Znajduje się praktycznie w samym centrum, przy placu, na którym znajduje się ratusz miejski (w grudniu 2014 plac był w remoncie), na przeciwko meczetu Faith. Hostel był w trakcie jakiejś przebudowy, rezydowali w nim jego opiekunowie oraz dwójka zabłąkanych turystów. Panował w nim chyba jeszcze większy ziąb niż na zewnątrz, co od razu nas nieco zniechęciło. Koszt noclegu -11EUR od osoby, a w cenie ciepły prysznic i lodowata temperatura w pokoju. Szybko zrezygnowaliśmy i postanowiliśmy poszukać szczęścia w jakimś hotelu. W tym celu udaliśmy się do informacji turystycznej, która znajduje się tuż obok portu i Wieży Weneckiej. Informacja, to jednak za dużo powiedziane – pracująca tam pani nie znała żadnego języka, w którym dałoby się dogadać, a jej głównym zajęciem było sprzedawanie pamiątek. Za nie szybko podziękowaliśmy i postanowiliśmy czegoś poszukać na własną rękę. Wyruszyliśmy drogą wzdłuż wybrzeża, wiodącą w stronę północy.  Pierwszy hotel, do którego weszliśmy, odstraszył nas jakimiś horrendalnymi wprost cenami. Ale w drugim, do jakiego wstąpiliśmy, okazało się, że nie tylko stać nas na nocleg, ale jego koszt jest niewiele wyższy niż w hostelu. 24EUR za dwuosobowy pokój, to tylko o 2EUR więcej niż w nieszczęsnym, mroźnym hostelu. Szybko dogadujemy się z panem z recepcji i po chwili Marek wraca po Kiankę, którą zaparkowaliśmy nieco bliżej centrum. Ja zostaję w Hotelu Kristal i pilnuję naszego miejsca parkingowego.

Gdy wraca Marek oraz Kianka wyruszamy do naszego pokoju. Pierwsze wrażenie po wejściu do środka – kurde, ale tu zimno! Na szczęście Marek odkrywa, że klimatyzacja ma funkcję grzania, więc ustawiamy dmuchawę tak, by szybko wypełniła wnętrze ciepłem. Gorzej sprawa się ma z łazienką, która ma naturalny wywietrznik, czyt. wyciągniętą ze ściany jedną cegłę, przez którą cały czas do środka wlatuje lodowate powietrze. Stąd też szybko ukute zostaje hasło: „trzeba wywietrzyć pokój”, które oznaczało ni mniej ni więcej otworzenie drzwi do łazienki.

Wieczór spędzamy leniwie, w towarzystwie laptopa oraz piwa, planując nasz ostatni dzień 2014 roku.

Post BST 2014/15. Część 5 – mroźny dzień w Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201414-czesc-5-mrozny-dzien-w-albanii/feed/ 8 4086
Naszych 15 najlepszych zdjęć z Albanii http://balkany.ateamit.pl/naszych-15-najlepszych-zdjec-z-albanii/ http://balkany.ateamit.pl/naszych-15-najlepszych-zdjec-z-albanii/#comments Tue, 03 Feb 2015 08:36:18 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3362 W jednym wpisie zebraliśmy nasze najlepsze zdjęcia, jakie udało nam się zrobić w trakcie kolejnych wyjazdów do Albanii.

Post Naszych 15 najlepszych zdjęć z Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Ostatnio postanowiliśmy nieco pozmieniać naszą domową galerię foto i w tym celu przekopywaliśmy się przez bałkańskie, fotograficzne zbiory zebrane w ciągu ostatnich lat. Dość szybko okazało się, że potencjalnych zdjęć do wywołania mamy znacznie więcej niż miejsca na ścianach i choć mawia się, że od przybytku głowa nie boli, to nas z lekka rozbolała. Plusem tej sytuacji był pomysł, aby nasze najlepsze zdjęcie zebrać w jednym wpisie i choć w ten sposób je wyróżnić. Tak też narodził się poniższy zestaw fotografii.

2012 rok

Nasz pierwszy wyjazd do Albanii i nasze pierwsze zdjęcia z tego kraju. Do niektórych po prostu mamy sentyment, choć nie prezentują jakiś wybitnych walorów. Ot – mamy z nimi związanych wiele wspomnień.

Nad Krują

SONY DSC

Skalne Okno w Gjileke (Dhermi)

SONY DSC

Kwintesencja Albanii, obok Ksamilu

SONY DSC

Rok 2013

W Albanii byliśmy wtedy raptem kilka dni, więc i zdjęć nie przywieźliśmy za dużo. Jednak te dwa, wybrane przez nas zdjęcia, dobrze obrazują albański klimat.

Albania z przymrużeniem oka. Uchwycone we Vlorze

SONY DSC

Okołoburzowe Jezioro Shkoderskie

SONY DSC

Rok 2014 – sierpień

Niewątpliwie z tego wyjazdu przywieźliśmy najwięcej najlepszych fot. Przede wszystkim mieliśmy rewelacyjną pogodę, byliśmy we wspaniałych, widokowych miejscach i jak wariaci robiliśmy zdjęcia dwoma aparatami i dwoma kamerkami GoPro 😉

Dolina Valbony (to zdjęcie zdobi nasze mieszkanie)

_DSC4502

Pole kapusty w Kukaj

_DSC4682

Standardowe zdjęcie z Beratu. Ale jakże urokliwe!

_DSC5172

Plaża Gjipe została wyróżniona w tym zestawieniu dwoma zdjęciami, bo nie mogliśmy się zdecydować, które jest najlepsze. Niemniej jednak fota nr 1 doczekała się wywołania i wisi w naszej sypialni.

_DSC5395

_DSC5398

Ksamil – owszem jest turystyczny, zatłoczony i pełny Polaków. Ale potrafi też zauroczyć.

_DSC5575

Saranda to kolejny, albański kurort, który potrafi się spodobać nawet tym, którzy za kurortami nie przepadają.

_DSC5901

Rok 2014 – grudzień i 2015 – styczeń

Zimowa Albania okazała się być strzałem w dziesiątkę, choć śnieg spotkaliśmy dopiero wyjeżdżając z niej. Było mroźno, ale słonecznie i niesamowicie widokowo.

Sylwestrowy, wieczorny Durres.

image0364

Półwysep Rodonit i niespokojny Adriatyk (1.01.15)

image0379

W drodze do Macedonii. Pożegnalne, zimowe zdjęcie.

image0408

Post Naszych 15 najlepszych zdjęć z Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/naszych-15-najlepszych-zdjec-z-albanii/feed/ 19 3362
BST 2014/15 Popowrotowe refleksje http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-popowrotowe-refleksje/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-popowrotowe-refleksje/#comments Wed, 07 Jan 2015 09:46:58 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3097 Generalnie w wyjazdach najbardziej nie lubię powrotów. I nie ważne, czy wraca się z miesięcznego, tygodniowego czy weekendowego wyjazdu - zawsze odczuwam to samo, czyli żal za tym, że coś się skończyło.

Post BST 2014/15 Popowrotowe refleksje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Wróciliśmy. Jesteśmy w Polsce od wczoraj. Właśnie pierze się pierwsza partia ciuchów, a zdjęcia i filmy powoli zgrywają się na dysk. Marek poszedł do roboty, a ja nie wiem, w co ręce włożyć, bo zajęć swoich i tych związanych z ogarnianiem się po wyjeździe mam stanowczo za dużo. Dlatego, wbrew logice i na zasadzie samoutrudniania, wolę usiąść i coś napisać. W końcu pralki czy zgrywania zdjęć nie przyspieszę, a mogę mieć moment dla siebie.

Macedonia ruda

Generalnie w wyjazdach najbardziej nie lubię powrotów. I nie ważne, czy wraca się z  miesięcznego, tygodniowego czy weekendowego wyjazdu – zawsze odczuwam to samo, czyli żal za tym, że coś się skończyło. Niewątpliwie cholernie żałuję, że Balkan Spontan Trip 2014/15 wczoraj się zakończył. Oczywiście w perspektywie są kolejne wyjazdy, kolejne plany, a sam 2015 rok będzie dla mnie i Marka bardzo istotny i pełen zmian. Niemniej jednak sylwestrowy, zimowy wypad na Bałkany, choć przygotowywany dosłownie na ostatnią chwilę, okazał się jednym z najlepszych naszych wspólnych wypadów. Co nam się w nim najbardziej podobało?

Zmiana perspektywy. Większość osób podróżujących na Bałkany, zna ten region z letniej, słonecznej i ciepłej aury. My będąc na Bałkanach w kwietniu 2012 zakosztowaliśmy teoretycznie wszystkich pór roku. Ale i tak region ten łączyliśmy bardziej z latem. Teraz udało nam się zmienić sposób patrzenia na tę część Europy. Trafiliśmy na naprawdę spore mrozy, również w Albanii, gdzie sami mieszkańcy byli w szoku, że jest aż tak zimno. Macedonię natomiast nawiedziła największa od 9 lat zima, która nam na szczęście nie przeszkodziła w realizowaniu dość napiętego planu.

Niewielka ilość turystów. To chyba największy plus podróżowania poza sezonem i na dodatek w zimie. O ile w Sarajewie czy w Skopje spotykaliśmy większe grupki turystów, to np. w Albanii praktycznie nikogo poza Albańczykami nie widzieliśmy (wyjątkiem jest Adriano z Triestu, którego poznaliśmy w Shkodrze, w tamtejszym hostelu).

Lepszy kontakt z tubylcami. Podróżowanie poza sezonem, gdy jest się pojedynczym turystą kręcącym po różnych zakątkach Bałkanów powoduje, że ma się więcej okazji na interakcję z miejscowymi. Wielokrotnie byliśmy przez nich zagadywani, pytani o to skąd jesteśmy i co tu robimy w takim nietypowym terminie. Otrzymywaliśmy wiele cennych rad i sugestii, dowiadywaliśmy się ciekawych rzeczy i ogólnie wymienialiśmy się poglądami. W sezonie, gdy jest się w tłumie turystów, na takie rozmowy ma się mniejsze szanse, bo jest się jednym z wielu.

Nauka zwiedzania miast. Generalnie do tej pory w naszych podróżach omijaliśmy zwiedzanie większych miast. Zapytacie się, dlaczego? Może latem, gdy jest upał, wolimy większe i bardziej otwarte przestrzenie niż miejskie, rozgrzane mury. Zimą natomiast, gdy dodatkowo dzień jest krótki, a outdoorowe aktywności ogranicza właśnie czas, miasto ma więcej do zaoferowania. Muzea, wystawy, zabytki, knajpki, włóczenie się poza utartymi, turystycznymi ścieżkami. Okazało się, że sprawia nam to przyjemność, a co więcej jesteśmy w stanie naprawdę dzięki temu sporo się dowiedzieć o kulturze i historii odwiedzanego miejsca. Truizm? No pewnie, ale dla nas to jednak coś nowego, coś do czego będziemy wracać.

Radość obrzeży. Owszem, może i nauczyliśmy się zwiedzać miasta, ale nie wyzbyliśmy się naszej najważniejszej cechy, czyli umiejętności znajdowania widokowych miejsc wokół miast, z których można podziwiać niesamowite panoramy. Udało nam się to zarówno w przypadku Sarajewa, jak i Durres czy Skopje (a kto był w tych miastach ten wie, że nie jest to wcale trudna sztuka). Często zapuszczaliśmy się w mało dostępny czy przyjazne miejsca, ale dzięki temu mamy kolekcję zdjęć, których raczej nie przywożą rzesze turystów.

Kilometry w nogach. Owszem, w lecie też dużo chodzimy, głównie po górach. Ale podczas BST nasza dzienna norma wynosiła ok. 20km łażenia. Nie powiem, było to trochę męczące, ale z drugiej strony nie zobaczylibyśmy wielu miejsc, gdybyśmy do nich po prostu nie poszli. Kianka  jest mała, ale w wiele miejsc tak czy inaczej by nie dojechała.

A czy coś nam się nie podobało? Zasadniczo obie rzeczy, które nam się nie podobały, związane są z finansami, trzecia natomiast z czymś, na co nie mieliśmy wpływu.

Ilość wydanej kasy. Nie ma co ukrywać, nie byliśmy do tej pory przyzwyczajeni do nocowania w hostelach czy hotelach. Mieliśmy ze sobą namiot i cały sprzęt biwakowy, ale było tak zimno, a my całe dnie spędzaliśmy na zewnątrz, że wieczorami marzyliśmy o ciepłym kącie. O ten ciepły kąt wcale nie było tak prosto, ale to inna para kaloszy. Generalnie też, wydalibyśmy pewnie mniej kasy na noclegi, gdybyśmy mieli o parę dni więcej na przygotowania. Nie zawsze opcje, które zarezerwowaliśmy wcześniej, były tymi najtańszymi. Ale cóż, człowiek się uczy na błędach i następnym razem inaczej rozplanuje kwestię noclegów, gdy namiot raczej nie będzie wchodził w grę.

Koszty nocowania w hostelach. Temu tematowi poświęcę osobny wpis, bo hostelowe refleksje, które narodziły się podczas tego wyjazdu skłoniły mnie do wniosku, że posiadanie takiego przybytku to naprawdę niezły biznes.

Kontrole na granicach. Owszem, zdarzało nam się stać w kolejkach dłużej, niżbyśmy sobie tego życzyli. Tak to już z granicami bywa. Niestety nie bardzo podobało nam się to, że teraz byliśmy brani za przemytników marihuany, a nasz samochód i wszystkie bagaże były sprawdzane z każdej możliwej strony. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że dzięki macedońskiemu pogranicznikowi odkryłam, ile niepotrzebnych rzeczy mam poupychanych w torbie od aparatu. Skubany wszystko z niej wygrzebał, obwąchał (gdyby miał psa, nie musiałby np. wąchać mojej zużytej chusteczki, pies by mu od razu udowodnił, że w torbie nie przewoziłam zioła). Na facebooku rozgorzała na temat kontroli granicznych dyskusja, którą wkrótce mam nadzieję przenieść też na bloga i napisać parę słów odnośnie tego zjawiska i naszych doświadczeń. Padło również stwierdzenie, że godzinna kontrola to nic. Może i godzina to nie wiele. Ale dla nas ta godzina stracona na bezproduktywnym patrzeniu, jak rozbebeszane jest nasze auto i graty, w mrozie i huraganowym wietrze spowodowała, że nieco posypały się nasze plany. Więc dla nas, ta godzina, to było naprawdę dużo.

Niemniej jednak nie żałujemy wydanych pieniędzy, bo to, co dzięki temu wyjazdowi zyskaliśmy, nie jest przeliczalne na kasę. A zdanie „collect moments, not things” oddaje tak naprawdę kwintesencję tego wszystkiego. Co więcej, wyjazd ten był naszą podróżą przedślubną. Przez najbliższe pół roku raczej nie będzie czasu ani kasy na dalsze wypady (na pewno odwiedzimy w najbliższym czasie Wrocław, by wspólnie z Martą, Wojtkiem oraz Stasiem i Jasiem powspominać spotkanie w Sarajewie oraz pogadać o podróżach i Bałkanach), więc naładowaliśmy teraz nasze akumulatorki, żeby mieć energię na czekające nas wyzwania i zadania.

Na pełne posumowanie BST 2014/15 przyjdzie czas. Póki co na blogu pojawią się jeszcze dwa refleksyjne wpisy związane z tym wyjazdem, a także wreszcie dokończę spisywanie relacji z zeszłego roku. W szczególności, że jeden z wpisów będzie dotyczył Skopje i stanowił wstęp do relacji z BST. Tematów do rozmów czy wspomnień nie zabraknie w najbliższym czasie. A póki co pozdrawiam Was serdecznie i idę działać dalej 🙂

Zapisz

Post BST 2014/15 Popowrotowe refleksje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-popowrotowe-refleksje/feed/ 24 3097
BST 2014/15 Durres Fotostory http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-durres-fotostory/ http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-durres-fotostory/#comments Thu, 01 Jan 2015 13:00:36 +0000 http://balkany.ateamit.pl/?p=3065 Nastał nam nowy rok, warto więc wspomnieć o tym, jak żegnaliśmy ten stary. Pomoże nam w tym kolejne fotostory.

Post BST 2014/15 Durres Fotostory pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
Nastał nam nowy rok, warto więc wspomnieć o tym, jak żegnaliśmy ten stary. Pomoże nam w tym kolejne fotostory 🙂

31.12.14 Ostatni wschód słońca obudził nas w Durres. Pogoda od rana zapowiadała się świetnie.

Durres

Od rana włóczyliśmy się po mieście. Marek nawet zaprzyjaźnił się z pewnym groźnie wyglądajacym bojowaczem.

bojowacz

Ja natomiast zaprzyjaźniłam się z sympatyczną armatą 😉

Durres

W porcie było spokojnie, żurawie majestatycznie stały bez ruchu.

port Durres

Zapuszczając się w boczne uliczki, trafialiśmy na wyjątkowo fotogeniczne zaułki.

Durres

Mogliśmy dzięki temu popatrzeć na Durres z nieco innej perspektywy.

Durres

Amfiteatr również odwiedziliśmy. O dziwo nawet w Sylwestra pobierana była opłata za zwiedzanie.

durres amfiteatr

Czy tylko my mamy skojarzenia???

palma

Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie znaleźli kilku widokowych punktów.

Durres

O tym widoku i tym miejscu opowiemy więcej w dogodniejszym czasie.

Durres

Nad morzem lato, a w górach zima.

Durres

Ostatni w 2014 zachód słońca. Albania. Durres. 31.12.14

Durres zachód słońca

A później było głośno i wybuchowo. Po czym zaraz po północy, na głównej ulicy przebiegającej obok naszego hotelu zrobił się korek 😉

Sylwester albania durres

I tak oto 2014 rok odszedł wraz z ostatnimi wybuchami petard i ogni sztucznych. Witamy się z Wami w tym nowym, 2015 roku. Szykuje się dla nas wiele zmian, nie tylko tych blogowych. To będzie ciekawy rok, tym bardziej, że zaczynamy go w ukochanej Albanii i na ukochanych Bałkanach.

Post BST 2014/15 Durres Fotostory pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/bst-201415-durres-fotostory/feed/ 22 3065
Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/#comments Tue, 08 Jul 2014 19:43:45 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1535 Nasze albańskie przygody w okolicach Zvernec i Półwyspu Rodonit.

Post Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
19 sierpień 2013

Wstajemy w wyśmienitych, narzeczeńskich nastrojach. Od razu biegniemy wykąpać się w morzu, gdyż w naszym namiocie przez całą noc panowały iście tropikalne temperatury, które chyba przewyższały te, które były na zewnątrz.

Później odbywamy oczyszczający rytuał polegający na spłukaniu ze skóry soli przy pomocy wody znajdującej się w zgromadzonych baniaczkach i butelkach. Zwijamy nasze obozowisko i ruszamy wyboistą drogą w stronę asfaltu. Dwukrotnie mamy dość spore problemy z wyjechaniem, włączając w to przywalenie w spory kamień oraz buksujące na żwirku koła. Ostatecznie Marek podjeżdża do góry na wstecznym, dzięki czemu nie muszę zbiegać z powrotem na plażę w poszukiwaniu kogoś, kto by nas wyciągnął.

Pożegnanie z „naszą dziką plażą”

nasza dzika plaża

Po dotarciu do asfaltu postanawiamy odwiedzić skalne okno w miejscowości Dhermi, do którego nie dotarliśmy podczas wczorajszego spaceru. Gdy docieramy nad samo morze okazuje się, że kłębią się tam spore tłumy turystów. Droga wiodąca wzdłuż plaży kończy się pod samym skalnym oknem, obok którego, od zeszłego roku powstał barek oraz domki letniskowe sztuk dwa, bo pozostałe dwa są nadal w budowie (edit: pewnie w 2014 roku są już dokończone). Jemy śniadanie na skalnym oknie, a później Marek idzie ponownie popluskać się w wodzie. Ja z racji mych cudownych poparzeń staram się jak najlepiej schować przed słońcem, co nie jest wcale takie proste.

Skalne okno

skalne oknoSkalne okno z knajpą

skalne oknoWidok ze skalnego okna

DhermiW międzyczasie zadecydowaliśmy, że naszym kolejnym punktem zwiedzania będzie Półwysep Rodonit. Nieopublikowany w tamtym czasie przewodnik, który mieliśmy zgrany na ebooka twierdził, że jest to piękne miejsce, idealne na nocleg, z dostępem do słodkiej wody (źródełko), plażą, cerkwią i ruinami zamku. Patrząc na mapie na samą lokalizacją półwyspu doszliśmy do wniosku, że warto się tam udać. Po tym jak Marek ostatecznie odmacza wszystkie swoje cztery kończyny, ruszamy w drogę. Najpierw przez przełęcz Llogarase docieramy do Orikum, gdzie chcemy zobaczyć ruiny antycznego miasta. Generalnie kojarzyliśmy, że znajdują się ona na terenie marynarki wojennej. Ale radosny przewodnik Wydawnictwa Rewasz twierdził, że:

Na zachód od portu, u samej nasady półwyspu Karaburun, nad niewielką laguną, znajdują się pozostałości starożytnego miasta Oricum. Aby tam dojechać, należy skręcić w prawo na skrzyżowaniu zaraz za mostem. Boczna droga wraca nad brzeg morza, po czym wiedzie wzdłuż plaż na zachód, doprowadzając po ok.3km do terenu wykopalisk. (Figiel, S., Albania, Wydawnictwo Rewasz 2013, s. 165)

Hmm autor zapomniał wspomnieć o tej nieszczęsnej jednostce marynarki wojennej, no chyba że opanował umiejętność bycia niewidzialnym i dzięki temu udało mi się przedostać do ruin niezauważonym. Od żołnierza pełniącego wachtę przy bramie dowiadujemy się, że w poniedziałki nie ma archeologa oprowadzającego po ruinach, że aby wejść do ruiny należy u niego zostawić paszporty itd. Cóż… innym razem.

Kiankowy tatuaż czyli gdzie już zawitaliśmy

kiankaŻegnamy się zatem w Orikum i jedziemy do Vlory. Tam na naszej zakupowej uliczce (Rruga Kosova) uzupełniamy zapasy. Korzystam również z nowo otwartego Rossmana, w którym usiłuję znaleźć cokolwiek na poparzeni słoneczne. Niestety w tym pachnącym świeżością sklepie znajdowało się  jeszcze mało kosmetyków (część regałów stało pustych), a z rzeczy do opalania były głównie olejki przyspieszające opalanie, kremy z filtrem i kremy nawilżające. Skorzystałam z tych ostatnich i wzięłam mleczko, które miałam nadzieję da mi odrobinę wytchnienia. Po zakupach ruszamy wzdłuż Rruga Kosova w stronę miejsca, w którym wydobywana jest ropa naftowa, a po okolicy kręcą się liczne cysterny. Dalej jedziemy przez dość gęsty las, który rozbrzmiewa cykadami. Po chwili ostatecznie docieramy do Zverneca, który nasz niewydany jeszcze przewodnik rekomendował jako „interesujące miejsce obok Vlory – wysepka połączona z lądem za pomocą długiego mostku, na której znajduje się monastyr”. Rzeczywiście – wysepka, mostek oraz monastyr są na swoim miejscu. Woda w zatoce natomiast jest dość płytka, brudna i z lekka śmierdząca. Mostkiem docieramy na wysepkę, na której znajduje się malutka cerkiew z dobrze zachowanym ikonostasem. Choć jej wnętrze jest malutkie, to bardzo zadbane. Następnie ścieżką obok cerkwi ruszamy wgłąb lasu, nieco pod górę, licząc na jakieś widoki z drugiej strony. Widoki owszem są, ale niezbyt powalające.

Mój osobisty idol czyli rowerzysta we Vlorze. MISTRZ!!

VloraMost do Monastyru Zvernec

ZvernecPrzed cerkwią

ZvernecPrzecudnej urody ikonostas

ikonostasRuszamy w dalsza drogę ku Półwyspowi Rodonit. Kierujemy się w stronę Durresu. Gdy w jego okolicy wyjeżdżamy na autostradę, usiłujemy połapać się, gdzie znajduje się nasz zjazd na miejscowość Mamminas. Na szczęście jakoś udaje nam się go odnaleźć. Jedziemy przez liczne miejscowości, mając wrażenie, że wszyscy nadciągający z naprzeciwka kierowcy chcą nas staranować. Niestety nie siłujemy się z nimi na zasadzie „nie ustąpimy wam drogi”, bo małą Kianką mieliśmy nie wielkie szanse na wygraną w starciu z terenówkami czy innymi suvami.

Według naszego nieopublikowanego przewodnika na Półwysep Rodonit wiedzie droga, która nadaje się tylko dla samochodów 4×4 oraz, że czas podróży wynosi kilka godzin. Nie zniechęciliśmy się tym opisem uznając, że najwyżej przenocujemy w innym miejscu. Jedziemy i jedziemy i ciągle pod kołami mamy asfalt. Kiedy docieramy do znaków kierujących na Półwysep Rodonit okazuje się, że od czasu kiedy osoba pisząca ten przewodnik do momentu naszego pojawienia się w tym miejscu, Albańczycy wybudowali nowiuteńką drogę. Dodam oczywiście, że przewodnik został z tym błędem wydany i nadal możecie natknąć się na informację, że na Rodonit jedzie się kilka godzin po piaszczystej i wyboistej drodze. My cieszymy się pięknym asfaltem, wiodącym po pagórkowatym i urokliwym terenie. W pewnym momencie, przed jednym ze wzniesień mówię do Marka by zatrąbił, aby jadący ewentualnie z naprzeciwka kierowca, mógł w porę zorientować się, że nadciągamy. Marek trąbi, my wyjeżdżamy zza górki i naszym oczom ukazuje się rozpędzone białe Punto jadące prosto na nas (dodam tylko, że droga na Rodonit jest wąska, tak na jeden samochód i tylko co jakiś czas są zatoczki pozwalające bezpiecznie się wyminąć). Kierowca białego Punto odbija kierownicą w prawo, dzięki czemu nas wyminął, ale równocześnie wpadł do rowu i wbił się w znak wskazujący zakręt. Obojgu nam robi się na zmianę zimno i gorąco. Wysiadamy z samochodu by sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. Z Punto, cali i zdrowi wysypują się mama, dwójka synów, dziadek oraz głowa rodziny vel kierowca. Co ciekawe nikt nie miał zapiętych pasów. Na szczęście pasażerom, jak i autu nic się nie stało. Problemem jednak okazało się wygrzebanie samochodu z rowu, co utrudniał fakt jego zawiśnięcia na znaku drogowym. Na szczęście obok nas zatrzymuje się motocyklista oraz ekipa kilku gości, którzy pomagają nam praktycznie wynieść Punto z rowu. Wszyscy nawzajem sobie dziękują, pozdrawiają i każdy jedzie w swoją stronę. Nie powiem, trochę nam ta sytuacja podniosła ciśnienie, ale dobrze, że wszystko szczęśliwie się zakończyło.

Piękna droga na Półwysep Rodonit

półwysep rodonit

półwysep rodonitAsfaltem docieramy do jakiejś budki ze szlabanem, który jest podniesiony i jedziemy dalej. Podjeżdżamy kawałek pod górę, później zjeżdżamy nieco niżej, gdzie asfalt się kończy i po jakiś 200-300 metrach docieramy na opisywaną przez przewodnik polankę z cerkwią i źródełkiem z wodą. Na polance swoje obozowisko ma jakaś ekipa z Polski,  hałaśliwa grupa Słowaków lub Czechów oraz kilkoro Albańczyków. Rozbijamy obozowisko, po czym Marek idzie popływać w morzu a ja pędem udaję się do źródełka z wodą by moje poparzenia schłodzić nieco w słodkiej wodzie. Zasypiamy chwilę po 21, gdyż intensywny dzień pełen nieoczekiwanych zdarzeń dał nam obojgu nieco w kość.

Post Bałkany 2013. Część 9 – Zvernec, wyciąganie auta z rowu i Półwysep Rodonit pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2013-czesc-9-zvernec-wyciaganie-auta-z-rowu-i-polwysep-rodonit/feed/ 10 1535
Bałkany 2012. Część 16 – droga do albańskiego raju http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-16-droga-do-albanskiego-raju/ http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-16-droga-do-albanskiego-raju/#comments Mon, 20 Jan 2014 16:42:47 +0000 http://balkanyrudej.wordpress.com/?p=1129 Wizyta w albańskiej stolicy, czyli Tiranie i droga do naszego raju na ziemi!

Post Bałkany 2012. Część 16 – droga do albańskiego raju pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
26.04.2012 Dzień zaczyna się dla mnie bardzo wcześnie, bo już o 6:40. Staram się nakłonić Marka, żeby poszedł w moje ślady, lecz dość jawnie wyraża niechęć do wstawania skoro świt. Mnie jednak nosi, bo pogoda jest bajkowa – błękit nieba, ostre słońce i przejrzysta widoczność. Ten ostatni aspekt wynika z tego, że panuje dość niska temperatura, ale nie ma się czemu dziwić, jesteśmy w końcu w górach. Spoglądają na nas Alpy Albańskie oraz jakieś greckie szczyty (tak w każdym razie wynikałoby z naszej mapy). Rano jeszcze nie wiedzieliśmy, że dzisiejsza podróż zabierze nas do albańskiego raju.

Pożegnalny widoczek ze wzgórza Sarisalltikut

Sarisalltikut
Po dokonaniu kilku pożegnalny zdjęć, zjeżdżamy kilka zakrętów w dół, by przy jednym z nich zjeść śniadanie. Stwierdzam, że chyba po powrocie do Polski nie będę umiała normalnie jeść śniadań, bo będzie mi brakowało tych wszystkich niesamowitych widoków, jakie otaczają nas na Bałkanach. Po typowej porannej krzątaninie i pakowaniu, wyruszamy do albańskiej stolicy czyli Tirany.

Droga do Kruji

droga z Sarisalltikut do Kruji

Zjazd do Kruji został uwieczniony na filmiku, nakręconym moim telefonem. Od razu przeprasza za to, że nie jestem wybitnym operatorem. Wolę jednak stać za obiektywem aparatu, a nie „kamery”. Chciałabym jedynie zwrócić Waszą uwagę na naszą kiankową maskotkę, czyli psa z machającą głową. Jak widać na filmiku, trzyma się dzielnie. Jednak nie zawsze na albańskich drogach pies miał tak łatwe życie. Parę razy, na większych dziurach i wertepach, odpadała mu głowa, a w bardziej ekstremalnych sytuacjach próbował ucieczki, odrywając się od deski rozdzielczej i usiłując wyskoczyć przez otwarte okno.

Do Tirany docieramy dość szybko, jednak panujący harmider troszkę utrudnia nam dalsze przemieszczanie się. Kolejny raz największym, albańskim koszmarem drogowym okazują się być ronda. Każdy pojazd, a także piesi, poruszają się po sobie tylko znanych torach ruchu. Co więcej z naszych obserwacji wynika, że na rondzie pierwszeństwo ma ten, kto na nie wjeżdża, a nie (tak jak u nas) ten, kto się po nim właśnie przemieszcza. Zasadniczo jednak kierowcy, gdy widzieli mały, śmieszny, żółty samochodzik na zagranicznych blachach, starali się nas na rondo wpuścić i obywało się bez większych komplikacji.  Warto też podkreślić jedną, ważną rzecz. Mimo panującego na drogach chaosu, wszyscy poruszają się dość wolno, a co za tym idzie praktycznie w ogóle nie było widać jakiś większych wypadków, a co najwyżej niegroźne stłuczki.

Aby dotrzeć do centrum Tirany, staram się rozgryźć szkicową mapę z przewodnika. Zasadniczo do albańskiej stolicy wjechaliśmy główną arterią czyli Rruga Durresit, dzięki której dotarliśmy do centralnej części miasta, czyli Placu Skanderberga. O samym Skanderbegu wspominałam już w kontekście Kruji, gdzie zresztą znajduje się jego olbrzymi pomnik. W Tiranie również został uwieczniony, ale tym razem na koniu. A kim generalnie był Skanderberg? Wojskowym, politykiem, bohaterem narodowym i co najważniejsze twórcą niepodległego państwa. Jerzy, bo tak brzmi imię Skanderbega, urodził się w 1405r. w Kruji. Wywodził się z bogatego rodu Kastriotów.  Będąc dzieckiem, został zabrany z domu rodzinnego, jako turecki zakładnik. Turcy w ten jakże wyrafinowany sposób wymuszali na albańskich możnowładcach lojalność. Jerzy wraz z trzema braćmi został wysłany do szkoły wojskowej, gdzie pobierał nauki. Najpierw jako żołnierz, a później jako dowódca wykazał się sporymi umiejętnościami, odwagą i rozwagą.  Za swoje wojenne osiągnięcia otrzymał wysoką rangę wojskową oraz tytuł Iskander Bey Arnauti (lub jak podaje część historyków tytuł Skanderberga). Generalnie jednak Skanderbeg nie zapomniał nigdy o swoich albańskich korzeniach i gdy dowiedział się o śmierci ojca oraz o fakcie przejęcia rodzinnego majątku przez tureckiego namiestnika, wypowiedział posłuszeństwo sułtanowi i wrócił do kraju. Część historyków uważa, że przez większość czasu Skanderberg udawał lojalność wobec Turków, a tylko wyczekiwał odpowiedniego momentu, by od nich uciec.  W Albanii utworzył armię liczącą ponad 20tys. żołnierzy, na czele której osiągnął wiele zwycięstw. Warto zaznaczyć, że Skanderberg przez 25 lat bronił Albanii przed turecką inwazją i wykazywał się przy tym sporą determinacją, ale również sprytem. Jego dokonania budziły w Europie niemały podziw i szacunek, m.in. u papieża czy w Wenecji. Skanderberg otrzymywał od nich wsparcie, pod postacią żywności, pieniędzy i broni. Część historyków uważa, że gdyby nie on, to w XV wieku Półwysep Apeniński zostałby zalany przez turecką falę.  W Albanii jest uwielbiany i wszędzie znajdziemy ulice i place jego imienia, a także liczne pomniki.

Pomnik Skanderbega

Skanderberg Tirana

Wróćmy jednak do naszego pobytu w Tiranie. Oczywiście, jak to w każdym, dużym mieście bywa, gdy przebywa się w jego centrum, zawsze napotyka się problem z zaparkowaniem samochodu. Tirana nie odbiega pod tym względem standardom innych, europejskich stolic. Najpierw usiłujemy porzucić Kiankę przy meczecie i wieży zegarowej, jednak przebywający tam policjant, tłumaczy nam, że niestety nie możemy tam dać odpocząć Kiance. Jedziemy zatem dalej i ostatecznie parkujemy przy ul. Luigi Gurakuqi (mam nadzieję, że dobrze spisałam nazwę, gdyż mam problemy z rozczytaniem własnych notatek). Parking, na którym zostawiamy Kiankę jest mało urokliwy z racji smrodu, jak napływa ze stojących obok wielkich kontenerów na śmieci. Bardziej zastanawiające jest jednak to, że z bazarku owocowo – warzywnego, który jest nieopodal, również nie płyną najmilsze dla naszych nosów zapachy. Problem śmieci w Albanii to osobny temat na dyskusję. W każdym razie, niestety lub stety nie mamy zbyt wiele czasu na te zapachowe rozważania, gdyż jak spod ziemi wyrasta przed nami szalona babeczka, która jak się okazało odpowiada za parking i pobieranie opłat. Usilnie starała się nam wytłumaczyć kwestię tego, jak długo możemy parkować w tym miejscu. Ostatecznie wyszło na to, że najpierw musimy zapłacić 100leków, a gdy wrócimy po dwóch godzinach, kolejne 100leków. Postanawiamy nie zagłębiać się w temat, a po prostu iść pozwiedzać.

Nasz spacer zaczynamy od Pomnika Nieznanego Partyzanta, wieży zegarowej i meczetu. Zaglądamy na plac Skanderberga, gdzie podziwiamy jego naprawdę imponujący, konny pomnik. Przy nim znajduje się monumentalny budynek Narodowego Muzeum Historycznego, którego fasadę „zdobi” mozaika zatytułowana „Albania – alegoria państwa i narodu.” Kiedy patrzy się na to dzieło, człowiek przypomina sobie z lekcji historii propagandowe, stalinowskie plakaty.

Fasada muzeum historycznego

narodowe muzeum historyczne Tirana

Następnie udajemy się w stronę Piramidy, która jest jednym z bardziej charakterystycznych budynków Tirany. Pierwotnie była przeznaczona pod mauzoleum Envera Hodży (o którym wspomnę przy kolejnych wpisach), jednak nigdy tam nie spoczął. W latach 90tych Piramida została zaadaptowana na halę widowiskowo – sportową, lecz są podobno plany, by ją wyburzyć. Marek postanawia się wspiąć na szczyt Piramidy, by z góry zrobić kilka panoram Tirany. Zapytacie się, a jak tego dokonał? Otóż ściany piramidy nachylone są pod takim kątem, że bez problemu można po nich wejść na samą górę. Ja jednak oszczędziłam sobie tej przyjemności i zostałam na placu przed Piramidą, gdzie wygrzewałam się na słońcu.

Piramida jaka jest, każdy widzi, a przed nią Dzwon Wolności

Piramida w Tiranie

Widok z Piramidy

widok z Piramidy na Tiranę

Kiedy Marek schodzi z Piramidy, udajemy się w stronę budynku parlamentu, jednak kręci się tam bardzo dużo policji i przeróżnych oficjeli, więc uznajemy, że może lepiej udać się gdzieś indziej. Odwiedzamy zatem zabytkowy most, który położony jest w pobliżu licznych, wyjątkowo zaludnionych knajpek.

ruda na moście

most Tirana

Koszmar każdego elektryka, czyli jak to się robi na Bałkanach

Tirana

Powoli kierujemy się w stronę pl. Skanderberga. Po drodze kupujemy wyjątkowo tanie i smaczne lody (za cztery gałki w każdej naszej porcji płacimy jakieś 5zł). Przy okazji jedzenia i Tirany, watro wspomnieć, że jest to chyba jedyna stolica europejska, w której nie znajdziemy MacDonalda. Z racji długiej izolacji, Albania nadal jest jeszcze wolna od wielu, globalnych marek. Oczywiście z roku na rok się to zmienia, wraz z napływem zagranicznego kapitału.

Upał + zimne lody = błogostan

ruda

Gdy docieramy do placu, rozpoczynamy poszukiwania księgarni International Bookstore, która według naszego przewodnika sprzedaje wydane po angielski książki dotyczące Albanii. Niestety, nie udaje nam się jej odnaleźć i jestem tym faktem nieco zasmucona, gdyż liczyłam na jakąś ciekawą lekturę.

Życie w Tiranie

Tirana skwer

Spacerem przez Tiranę

Tirana

Kończymy nasz spacer po Tiranie, wracamy do Kianki i płacimy za nią drugą część haraczu w wysokości 100leków. Kierujemy się do miasta Durres, położonego nad samym morzem, do którego prowadzi autostrada. Wylotówka z Tirany nie jest nawet zbyt mocno zatłoczona, lecz kiedy zaczynamy rozglądać się za jakąś stacją benzynową, zatrzymuje nas policja. Oficer, dość  słabym angielskim, pyta się Marka, czy samochód do niego należy. Kiedy Marek dla upewnienia, zapytał się policjanta czy rzeczywiście zna angielski, ten tylko machnął ręką i stwierdził krótko i na temat „Go!”. Musicie wiedzieć, że w Albanii jest bardzo dużo kontroli drogowych. Najczęściej wyglądają one w ten sposób: w jednym miejscu siedzi policjant z radarem,  natomiast parę kilometrów dalej stoi kilka policyjnych ekip, które  wyłapują tych, którzy przekroczyli dozwoloną prędkość. Zatem zalecam rozwagę i uwagę.

Docieramy do Duress, które jest drugim, co do wielkości albańskim miastem oraz ważnym portem. Rzeczywiście po Adriatyku kręcą się ogromne promy i statki towarowe. Spędzamy kilka chwil na miejskiej plaży, lecz jakoś nie możemy się w tym mieście odnaleźć i wyruszamy w dalszą drogę na południe.

Najpierw kierujemy się na Fier, a później na Vlorę. Generalnie jedziemy przez większość czasu autostradą, która jest nią tylko z nazwy. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia tablicy, która informuje o zasadach jakie panują na autostradach (m.in. kto może, a kto nie może poruszać się po niej), a następnie nie uwieczniłam tego, co tam się rzeczywiście działo. Najpierw naszym oczom ukazuje się galopująca przez autostradę krowa. Dzięki temu, gdy później musieliśmy wymijać stado kóz i owiec, nie zrobiło to na nas wielkiego wrażenia. Pas awaryjny służy w Albanii do poruszania się pod prąd, sprzedaży wszelakich produktów, głównie spożywczych oraz do spotkań towarzyskich. Piesi uwielbiają biegać z jednej strony autostrady, na drugą. Gość na rowerze, traktor, wóz drabiniasty, osiołek na spacerze? Na albańskiej autostradzie wszystko dozwolone. Oczywiście tam również można spotkać sporo policyjnych patroli, jednak nie przejmują się zbytnio tym, co się tam wyprawia. Z drugiej strony, jak wlepić mandat krowie? W 2012 roku albańska autostrada nie była wolna od „chwilowych braków asfaltu”. Występowały one przede wszystkim pod budowanymi wiaduktami. Technika z obserwowaniem miejscowych kierowców bardzo się przydawała, dzięki czemu uniknęliśmy  uszkodzenia samochodu.

Autostrada i wehikuł czasu

albańska autostrada

Podróżować można na różne sposoby, tu akurat fotka ustrzelona podczas przejazdu przez Fier.

Fier

Docieramy do Vlory, z której miała rozpoczynać się najbardziej widokowa część trasy wzdłuż wybrzeża. Najpierw dokonujemy zakupów, na Rruga Kosova (ulica ta stała się naszym ulubionym miejscem do robienia zakupów we Vlorze, zarówno w 2012, jak i 2013 roku). Kupujemy zapas burków i pieczywa w niewielkiej, ale tak cudownie zaopatrzonej piekarni, że na samą myśl o tym miejscu, cieknie mi ślinka. Dokonujemy także ogólnospożywczych zakupów i ruszamy w stronę Orikum. Okazuje się jednak, że tunel biegnący wzdłuż Adriatyku jest zamknięty i jedziemy jakimś okropnym, wąskim i pełnym samochodów objazdem. Do Orikum docieramy około godziny 15. Zaczynam rozglądać się za jakimś miejscem noclegowym, lecz półwysep, który obraliśmy sobie za cel, jest strefą militarną. Rezygnujemy zatem z pomysłu nocowania z marynarką wojenną i jedziemy dalej, w stronę przełęczy Llogarase.

Droga na przełęcz Llogarase

w drodze na przełęcz Llogarase

Była to najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Droga na przełęcz jest niesamowicie widokowa i piękna. Kiedy docieramy do celu, otwiera się przed nami absolutnie rewelacyjny widok na Morze Jońskie oraz Korfu. Po naszej lewej stronie góruje natomiast ośnieżony szczyt. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem.

Marek, zdobywca bunkra na przełęczy

bunkier Albania

Widok z przełęczy

widok z przełęczy Llogarase

Widok na przełęcz

przełęcz Llogarase

Będąc na górze, udaje nam się wypatrzeć plażę, do której wiedzie jakaś droga, natomiast nie ma w pobliżu żadnych zabudowań. Postanawiamy tam dotrzeć i rozbić obozowisko. Najpierw czeka nas zjazd pełną serpentyn drogą. Po kilku minutach, wypełnionych „ochami” i „achami”, docieramy do odbicia na plażę. Droga jest kamienista, ale przejezdna i nawet Kianka daje sobie radę. Kiedy wjeżdżamy na plażę okazuje się, że jest tam kilka biwakujących ekip oraz paru lokalnych rybaków. Nasze początkowe obawy, czy aby na pewno bez przeszkód uda się w tym miejscu przenocować, szybko się ulatniają. Plaża jest tak rewelacyjna, że jak zacznę ją opisywać, to uznacie mnie za wariatkę, więc postaram się być oszczędna w słowach. Czyste, ciepłe jak na kwiecień morze. Piaszczysto – kamienista plaża. Widok na Korfu. Dwutysięczniki za naszymi plecami. Cisza i spokój. Ale aby tego doświadczyć, najlepiej jest się tam uda samemu. Wiem, co mówię! Byliśmy tam w sumie trzy razy 😉 Plaża ta jest naszym osobistym, małym rajem na ziemi. A od zeszłego roku jest nam jeszcze bliższa, ale o tym innym razem.

Na plaży, na plaży fajnie jest!

plaża, albania

Zachód słońca nad Morzem Jońskim

zachód słońca nad morzem jońskim

Zapisz

Post Bałkany 2012. Część 16 – droga do albańskiego raju pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

]]>
http://balkany.ateamit.pl/balkany-2012-czesc-16-droga-do-albanskiego-raju/feed/ 5 1129