Post Nasze najwspanialsze, bałkańskie noclegi na dziko pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Był kwiecień 2012, od ponad tygodnia przemierzaliśmy Bałkany. Ja po dwóch latach powróciłam nad Zatokę Kotorską, która uraczyła nas piękną, słoneczną pogodą. Wieczór postanowiliśmy spędzić w górach, w paśmie Lovocen, skąd rozciąga się piękny widok na Kotor oraz Zatokę Herceg Novi. Idealne wprost miejsce na nocleg znaleźliśmy przy jednym z 27 zakrętów. Choć nie dało się robić namiotu, a w zatoczce, w której zaparkowaliśmy Kiankę było trochę śmieci, to widok na okolicę był wprost powalający.
O Ksamilu pisałam kilkakrotnie, jako o miejscowości bardzo często wybieranej przez turystów, w szczególności tych z Polski. Nam udało się spędzić tam naprawdę miły czas, bez towarzystwa tłumów. Jak? Nocowaliśmy na niewielkim półwyspie, porośniętym oliwnym gajem, położonym na zachód od samego Ksamilu. I choć codziennie budził nas donośny koncert cykad i nie było tam dogodnego wejścia do morza (sporo skał), to i tak widoki oraz błoga cisza (no nie zawsze, bo w nocy czas umilały nam polskie i albańskie dyskoteki) oraz spokój były tym, czego w sezonie nie zakosztowalibyśmy w samym Ksamilu.
Albania zaskakiwała nas nie raz. Sporym i miłym zaskoczeniem był na przykład pobyt w Radomire. Z miejscowości tej startują szlaki na Maja e Korabit (najwyższy szczyt Albanii). Wioska położona z dala od głównej, przelotowej drogi wróżyła ewentualne problemy z komunikowaniem się z miejscowymi. Jednak z racji odbywającego się tam od prawie tygodnia wesela, do Radomire zjechali Albańczycy z różnych stron świata, którzy za pracą wyprowadzili się z ojczyzny. Efekt? Nie dość, że bez problemu mogliśmy się porozumieć, to jeszcze dowiedzieliśmy się, gdzie możemy rozbić namiot. Choć może samo miejsce noclegowe nie było super widokowe, to bardzo mile je wspominamy. No i ten szmer potoków, który tuliła nas do snu oraz droga mleczna tuż nad naszymi głowami. Bajka!
Teoretycznie wjazd na sam kraniec półwyspu, gdzie znajduje się miejsce na rozbicie namiotu, źródełko z wodą, cerkiewka, plaża oraz rozliczne bunkry jest płatne. Ale jeśli w sezonie przyjedziemy wczesnym rankiem lub po południu, to nie będziemy musieli uiszczać opłaty, a poza sezonem problem ten w ogóle znika. Nocleg w tym miejscu pod wieloma względami jest świetny – dostęp do słodkiej wody, dostęp do kąpieliska oraz możliwość pospacerowania po okolicy, np. do zrekonstruowanych ruin zamku. Tak bardzo polubiliśmy Rodonit, że 1 stycznia 2015 założyliśmy tam geocachingową skrytkę. W 2016 roku za wjazd na teren półwyspu zapłaciliśmy całe 100 leków (3 zł). Dodatkowo okazało się, że na miejscu zrobiono toalety (darmowe), sama plaża jest sprzątana i znajdują się na niej leżaki oraz parasole do wynajęcia.
W 2012 roku na chwilę „wyskoczyliśmy” z Albanii do Grecji, by odwiedzić Meteory. Niestety ceny panujące w tym kraju z lekka nas poraziły. W efekcie nawet gdybyśmy chcieli, to i tak nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w hotelu/hostelu/pensjonacie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziki, samochodowy nocleg znaleźliśmy nieopodal Kalampaki, nad rzeką Potamos. Widok na skały, które skrywają monastyry zapadł nam na długo w pamięć.
W 2012 roku odwiedziliśmy Bałkany poza sezonem (kwiecień i fragment maja). Dawało nam to dużo większą swobodę w trakcie poszukiwań dzikich miejscówek noclegowych. Tak też było w przypadku noclegu, jaki znaleźliśmy pomiędzy Sarandą a Ksamilem, obok niewielkiej, skalistej i pełnej jeżowców zatoczki. Mieliśmy stamtąd piękny widok na Sarandę, nad którą w nocy rozbłyskiwały sztuczne ognie.
Nad Krują znajduje się wzgórze Sarisalltikut, z którego rozciąga się podobno widok na prawie pół Albanii. Rzeczywiście widać stamtąd Tiranę, okolice Shkodry czy okoliczne, rozliczne wyższe i niższe góry. Samą Kruję można podziwiać niemalże jak z lotu ptaka. Na wzgórzu Sarisalltikut mieliśmy okazję nocować w 2012. Kianka, parking, rozłożone na płasko siedzenia i hotel nam nie był potrzebny.
Był to nocleg typu: nie próbujcie tego sami, w szczególności w sezonie. Generalnie w Chorwacji jest prawny zakaz nocowania na dziko, jednak w 2012 byliśmy tam w kwietniu, więc na szczęście dla nas nie było nikogo, kto mógłby się nas przyczepić. Nocleg z widokiem na Dubrovnik znaleźliśmy obok wzgórza Srd, na sporym wypłaszczeniu, które jak mniemamy było czymś w rodzaju parkingu. Choć całą noc niemiłosiernie wiało, Kianką telepało na wszystkie strony i pogoda była raczej niezbyt dla nas łaskawa, to nocny widok na rozświetlony Dubrovnik wart był wszystkiego.
Polana poniżej Rożeńskiego Monastyru jest znana przez podróżników i górołazów, którzy kręcą się w tym rejonie Bułgarii. Na niewielkim stoku, obok opuszczonego kościoła, przy którym znajduje się źródełko z wodą, jest wyjątkowo dogodnym miejscem noclegowym. Miałam okazję być tam dwukrotnie i za każdym razem było tam po prostu świetnie.
Niewątpliwie Rumunia jest idealnym krajem do nocowania na dziko. Sami Rumunii uwielbiają obozować w różnych bardziej lub mniej widokowych miejscach. Jednym z nich jest Trasa Transfogaraska, wzdłuż której rozbitych jest wiele namiotów. Nie ma się co dziwić – miejsca na obozowiska są wprost idealne – niewielkie, trawiaste niecki przy potokach lub po prostu spore polany. My nocowaliśmy nad potoczkiem, po południowej stronie trasy. Jeden z lepszych i bardziej komfortowych noclegów na dziko.
Druga co do popularności trasa samochodowa w Rumunii. O ile w wyższych partiach drogi nocować nie można, o tyle niżej znaleźć można wiele miejscówek noclegowych. Największą popularnością cieszy się dolina potoku Lotru, wzdłuż której latem obozowało naprawdę sporo osób, głównie jednak z Rumunii. Nawet po ciemku zdołaliśmy znaleźć dogodne miejsce noclegowe.
Był to nasz pierwszy nocleg w 2012 roku w Czarnogórze. Mieliśmy trochę przygód w trakcie jego poszukiwań, np. wjechaliśmy na drogę, która zamieniła się w rwący potok. Miejsce noclegowe znaleźliśmy przy drodze, z której rozciągał się przepiękny widok na Herceg Novi i przylegającą do niego zatokę. Choć nocowaliśmy w aucie, to do tej pory wspominam z lekkim rozrzewnieniem zachód słońca, jaki mogliśmy stamtąd podziwiać.
Pierwszy raz w tej okolicy byliśmy w 2014 roku, jednak wtedy nie zdecydowaliśmy się na nocleg w tym miejscu, choć obozowało tam wtedy kilka ekip z terenówkami. Gdy wróciliśmy tam w 2016 roku okazało się, że nie ma nikogo, kto by chciał tam spać pod namiotami. Przez chwilę nawet zastanawialiśmy się, czy może pojawił się jakiś zakaz w tym temacie. Jednak dość szybko nasze wątpliwości rozwiał Eni – lokalny przewodnik. Nasze obozowisko rozstawiliśmy w pewnym oddaleniu od kamiennego mostu, w miejscu gdzie rośnie trochę krzewów. Rano zostaliśmy jedynie poproszeni przez parkingowego o uiszczenie opłaty za postój, która wynosiła całe 4,50 zł.
Kratovo jest jednym z rzadziej odwiedzanych i mało docenianych miejsc w Macedonii. Jednak to urokliwe miasto, położone w kraterze wygasłego wulkanu, potrafi rozkochać w sobie od pierwszego wejrzenia. My jednak nie zdecydowaliśmy się na nocleg w samym Kratovie, a udaliśmy się powyżej niego, by rozbić obozowisko pośród malowniczych, trawiastych wzgórz, tuż obok szosy wiodącej do Gorno Kratovo.
Ten nocleg może nie do końca zasługuje na miano najwspanialszego, ale na miano najdziwniejszego na pewno. Mieliśmy bowiem spore problemu ze znalezieniem campingu lub jakiegokolwiek sensownego miejsca na rozbicie się w okolicach Star Dojran. Jednak okazało się, że sporo osób obozuje w niewielkim parku na końcu promenady wiodącej wzdłuż brzegu jeziora. Niewiele myśląc zdecydowaliśmy się pójść w ich ślady. Nie był to nocleg idealny, gdyż w nocy obok nas usadowiła się dość głośna, imprezująca ekipa, ale przynajmniej była to opcja w 100% darmowa.
O tym, że przy potoku można przenocować, dowiedzieliśmy się od właściciela knajpki znajdującej się powyżej parkingu obok Krupy na Vrbasu. Po drugiej rzeki znajduje się całkiem przyjemna, niewielka polana. Miejsce wydawałoby się idealne. My mieliśmy małego pecha, bo tego dnia, w jednym z domów, imprezowa ekipa postanowiła rozkręcić imprezę, która trwała przez całą noc. Pod tym kątem na pewno ten nocleg do idealnych nie należał, ale jeśli nie przyjedziecie tam w sobotę, to macie szansę, że do snu będzie Was kołysać szum wodospadów, a nie dyskotekowe bity.
Szosa P14 wiedzie m.in. przez Park Narodowy Durmitor, gdzie niestety jest całkowity zakaz obozowania na dziko poza wyznaczonymi miejscami. My, jadąc od strony miejscowości Trsa postanowiliśmy rozbić obozowisko na jednej z rozległych polan, wśród niesamowicie ukształtowanego terenu. O jego różnorodności dowiedzieliśmy się rano, bo namiot stawialiśmy w całkowitej ciemności. Miejsce, w którym zdecydowaliśmy się zatrzymać, nie było objęte ochroną parku narodowego.
Velipoja to nadmorski kurort położony tuż przy granicy z Czarnogórą. Kawałek na południe od miasta dalej ciągnie się piaszczysta plaża. Im bliżej wydmy oddzielającej tę okolicę od miasta Shengjin, tym robi się nieco mniej tłoczno i bardziej dziko. Tam postanowiliśmy przenocować w sierpniu 2016 roku. Wspaniały zachód słońca, praktycznie brak innych ludzi i… świnie sprzątające plaże. Czy można chcieć więcej??
Ten nocleg nie do końca był dzikim noclegiem, bo namiot robiliśmy na… deskach hotelowego tarasu, znajdującego się w przystani promowej w Komani. Nocleg ten mieliśmy w pełni darmowy, trochę wietrzny, ale bez wątpienia widokowy i najdziwniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek mieliśmy.
W górach Sinjajevina byłam trzykrotnie – dwa razy podczas wyprawy z Tomaszem w 2010 r. oraz raz z Markiem w trakcie sierpniowej wizyty na Bałkanach w 2017 r. Wtedy też udało nam się dotrzeć na rowerach do kościółka w Rużicy, natomiast nocleg zorganizowaliśmy sobie przy innym kościele, do którego mogliśmy bez większych przeszkód dojechać Kianką. Widoki tak czy inaczej były zniewalające. Nie wiem tylko dlaczego, ale nie zrobiliśmy żadnej foty, na której byłby rozbity namiot.
Cudowne tereny na dziki nocleg znajdziecie przy szutrowej drodze nr R435a, która przebiega u podnóża gór Prenj, łączącej okolice Jeziora Boracko z okolicami Mostaru. Świetne tereny są także przy szosie z Nevesinje. Rozległe łąki usiane kamieniami, niewielkie wzniesienia i fenomenalne widoki. Czego chcieć więcej??
Po raz pierwszy w Blidinje byliśmy w grudniu 2017 i już wtedy wiedzieliśmy, że musimy tam wrócić. Okazja nadarzyła się w trakcie majówki 2018. Wpadliśmy tam tylko na chwilę, głównie na nocleg. Miejsce na biwak znaleźliśmy przy południowym brzegu jeziora. Można tam dojechać bitą, szutrową drogą, która wiedzie do stojących nieopodal chałup (w kwietniu nikogo tam nie było). W nocy mieliśmy żabi koncert oraz dość niskie temperatury, za to poranne widoki zrekompensowały te drobne niedogodności.
Podczas majówki 2018 planowaliśmy zdobyć najwyższy szczyt Chorwacji, czyli Dinarę. Oczywiście udało nam się na niego wdrapać, natomiast naszą bazą wypadową na trekking był schron Glavaš. A raczej nie sam schron, a jego okolice. I musimy przyznać, że to wymarzone miejsce na nocleg. Jest stół i łatwy, studnia, z której można nabrać wody do mycia, sporo równego, trawiastego placu do zaparkowania auta czy postawienia namiotu. Szlak na Dinarę wychodzi bezpośrednio ze schronu, więc z samego rana wystarczy tylko wstać, ogarnąć się i wyruszyć w góry.
Nocleg powyżej Kotoru już jest na tej liście, ale obozowanie przy twierdzy Goražda będzie dużo bardziej dogodne, niż przy szosie P1. Do fortu dojechać można asfaltową, wąską szosą. My zaparkowaliśmy Logana z namiotem w pewnym oddaleniu od budowli, jednak naszym zdaniem (po porannym spacerze), najlepiej obozować w bliskim sąsiedztwie głównego wejścia do niej. Jest tam więcej równego placu, a i widoki są rozleglejsze. Choć na panoramę rozciągającą się po przebudzeniu w namiocie dachowym też nie mogliśmy narzekać. Zresztą, przekonajcie się sami, jak jest tam pięknie.
Bukumirsko Jezero zachwyciło nas zanim do niego dotarliśmy. A wszystko za sprawą niesamowicie widokowej szosy, jaka do niego wiedzie, a która odbija z innej widokowej drogi (nr 4 wokół regionu Korita). Samo jezioro nie należy do największych, ale za to ma malownicze położenie. Na początku maja na otaczających go szczytach leżało sporo śniegu. Nad brzegiem jeziora znaleźć można stół i dwie ławy, są też tablice informacyjne. To także dobra baza wypadowa na trekking po Kučkiej planinie. Od głównej, asfaltowej szosy nad jezioro odchodzi szutrowa droga, którą bez problemu pokonają auta osobowe.
Wymienione powyżej bałkańskie noclegi na dziko tylko w niewielkim procencie nadają się do nocowania w sezonie, choć w przypadku Albanii okazuje się, że znacząca większość z nich nawet w lipcu i w sierpniu nie jest w ogóle okupowana przez innych obozowiczów. Planując niskobudżetowy wypad na Bałkany możecie rozważyć nocowanie na dziko, jako sposób na zaoszczędzenie pieniędzy. Pamiętajcie jednak, by kierować się zdrowym rozsądkiem i obozować w takich miejscach, w których na pewno nie będziecie nikomu przeszkadzać, ewentualnie zapytacie się kogoś o zgodę. Zazwyczaj z jej uzyskaniem nie ma najmniejszego problemu.
Wszystkie noclegi znajdziecie na poniższej mapie.
Post Nasze najwspanialsze, bałkańskie noclegi na dziko pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkany 2012. Część 8- Kotor i jego impresje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Poranek pierwszy raz od naprawdę długiego czasu budzi nas słońcem. Wreszcie nie słyszymy kropli deszczu bębniących o szyby i dach Kianki. Jest to prawdziwy sukces.
Z naszej bazy noclegowej obserwujemy, jak nad zatoką snują się chmury. Panuje dość rześka, acz przyjemna temperatura. Szybko się ogarniamy i zjeżdżamy nad morze, by tam skonsumować śniadanie. Zatrzymujemy się w okolicy miejscowości Zelenika. Nad morzem dalej unoszą się chmury, więc wszystkie widoki wokół nas są mocno przyćmione. Na szczęście słońce jest się w stanie do nas przebić, co jest z jego strony bardzo miłe.
Nadmorskie śniadanie
Na ławeczce, tuż przy samym morzu gotuję wykwintne śniadanie złożone z chińskiej zupki i batonika na deser. Siedząc w tym miejscu, postanawiamy wyjechać powyżej zatoki, by dotrzeć do wodospadu, który dostrzegliśmy z naszej wczorajszo – dzisiejszej bazy noclegowej.
Po posiłku wyruszamy do miejscowości Melijne, skąd na rondzie odbijamy w stronę pamiętnego z powodu policji Trebinje. Po przejechaniu kilku zakrętów, kierujemy się za znakami w prawo, na 3 cerkwie (w Sasovici, Lastvie i jeszcze jednej miejscowości zaczynającej się na R). Droga jest wąska, ale w dużej mierze asfaltowo – betonowa. Wiedzie wśród domostw i małych pól uprawnych. Widać, że tutejsi mieszkańcy żyją głównie w wypasu owiec i krów. Po drodze jakaś staruszka pozdrawia nas uśmiechem i machaniem laską (choć Marek odczytał to jako: „nie jedźcie tam”). Pniemy się dalej ku górze, by za miejscowością Lastva trafić na genialną wprost miejscówkę na camping, czy jak w naszym przypadku odświeżenie się i relaks. Znajduje się tam ława z widokiem na zatokę, jakaś zamknięta o tej porze roku chatka oraz, co najważniejsze, jest tam wyprowadzone źródełko z wodą (za pomocą zwykłej rury). Dzięki temu możemy się trochę odświeżyć, umyć włosy i stać się odrobinę bardziej czyści.
Kąpiel
Widokowo
Odświeżeni i pachnący ruszamy na poszukiwanie wodospadu, który był słyszalny z miejsca naszej kąpieli. Wśród ścieżek wydeptanych przez zwierzaki kręcimy się, by znaleźć dobry punkt, z którego moglibyśmy obejrzeć wodospad. Niestety trawiasto – krzaczaste zbocze nie bardzo chce nam ułatwić to zadanie. Koniec końców widzimy wodospad tylko z daleka.
Wracamy do Kianki i jedziemy dalej górską drogą, tak aby dojechać do Kamenari (według mapy była taka możliwość), położonego nad Zatoką Kotorską. Niestety droga z każda chwilą staje się coraz trudniejsza dla naszej mało terenowej Kianki. Ostatecznie docieramy do czyjegoś gospodarstwa, przy którym droga się urywa. Witają nas tam zdziwione spojrzenia tamtejszych mieszkańców. Zapewne nie często zapuszczają się tam turyści, a już w szczególności tak charakterystycznym pojazdem. Mimo, że nie udało nam się trasą tą zjechać do Kamenari, to i tak warto było tam zawitać.
Jedna z cerkiewek na trasie
Zawracamy więc i udajemy się na dół, by wzdłuż wybrzeża dotrzeć do Zatoki Kotorskiej. Po drodze zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych. Na szczególną uwagę zasłużył wodospad, który przepływa pod trasą wiodącą wzdłuż zatoki, tylko wtedy, gdy jest wysoki poziom wód gruntowych i dużo opadów. Kiedy byłam w tym miejscu 2 lata wcześniej we wrześniu i rok później w sierpniu, wodospad nie istniał.
Dużo wody w dużym wodospadzie
Naszym następnym przystankiem był mój ukochany Perast. Mimo, że odwiedziłam go dwa lata wcześniej z Tomaszem, to znów zachwyciłam się tym miejscem. Oczywiście popłynęliśmy na wyspę Gospa od Škrpjela. Tym razem kosztowało nas to po 5EUR od osoby, a nie 4EUR jak dwa lata wcześniej. Było też tam znacznie więcej ludzi. Wczesna godzina plus popularne turystycznie miejsce równa się sporej ilości turystów. Ale na szczęście nikt nikomu nie wchodzi w drogę. Dzięki zorganizowanym wycieczkom, które znalazły się wraz z nami na wysepce, udaje nam się wejść do kościółka Matki Boskiej na Skale, gdzie możemy obejrzeć jego dość mroczne wnętrze, marynistyczne obrazy oraz makiety wysepek.
W drodze na wysepkę
Na wysepce
Moja już tradycyjna fota z Gospa od Škrpjela
ruda na wysokości
Groźne góry?
Wracamy na stały ląd, by zagłębić się w urokliwe uliczki Perastu. Jest cudownie, ciepło i wreszcie wakacyjnie. Idziemy do pozostawionej poza miastem Kianki i jedziemy w stronę naszego kolejnego celu, jakim oczywiście jest Kotor. Po drodze zatrzymujemy się w Pekarze, aby zakupić coś na obiad. Bierzemy dwie buły z serem oraz jakąś gigantyczną bułę dla wiecznie głodnego Mrka. Płacimy 3.60EUR i gdy chcemy już wychodzić, okazuje się, że jedna z monet mająca być 1EUR, okazała się być 1levem. W popłochu usiłujemy uzbierać brakującą kwotę z bardzo drobnych euro centów. Mój portfel został w oddalonej od nas Kiance. Robi się niezręcznie i gdy w końcu decyduję się pobiec do samochodu, sprzedawca stwierdza: „Nie macie pieniędzy? Trudno, idźcie, nie ważne!” Powiedział to w tak życzliwy sposób, że chyba naprawdę wyglądaliśmy albo na bardzo głodnych, albo na bardzo biednych, albo na jedno i drugie. Posileni pysznym jedzeniem docieramy do Kotoru. Kiankę parkujemy nieopodal mariny, w uliczce biegnącej od ronda. Idziemy prosto na znaną mi już dość dobrze starówkę, kierując się od razu na mury obronne i fortecę. W tym roku za wejście płacimy 3EUR od osoby, a nie 2EUR jak dwa lata wcześniej. Ale w ramach tej wyższej kwoty otrzymujemy mapkę fortecy(fakt mało czytelną). Cóż: zmiany, zmiany, zmiany.
Zaczynamy wędrówkę ku górze. Po drodze mijamy ekipę remontującą ścieżkę wiodącą na szczyt fortu. Potrzebny im sprzęt i materiały przytransportowały tu na swych grzbietach muły, które kiedy je mijamy, pasą się na trawie, przy ścieżce. Kiedy jesteśmy już prawie u celu naszej wędrówki, zaczyna padać, co jest akurat typowe dla Boki Kotorskiej. Praktycznie codziennie zdarza się tutaj przelotny deszcz, mniej więcej między 12 a 14. Chronimy się na chwilę pod sporą tują i przez dłuższy czas obserwujemy toczące się w dole życie zatoki. Kiedy słońce zaczyna przebijać się przez chmury, wyruszamy w dalszą drogę. Docieramy do Zamku św. Ivana, najwyższego punktu fortecy. Widoki są przepiękne, zarówno na góry jak i na Bokę. Schodząc z zamku znajdujemy odbicie szlaku, które przez małą furtkę w murze wyprowadza nas poza obręb fortecznych murów. Znajdujemy się na górskiej polanie, usianej licznymi kamieniami. Znajdują się tu ruiny domów oraz dobrze zachowana cerkiewka. Malo kto tu zagląda, trzymając się głównych arterii fortecy. Inna sprawa, że nie pamiętam aby furtka, przez która się tu dostaliśmy, była otwarta dwa lata wcześniej. Jak widać warto wracać w te same miejsca, gdyż można odkryć coś zupełnie nowego.
Grupa remontowa
W drodze do Zamku Św. Ivana
Kotor z lotu ptaka
Spod cerkwi wiedzie szlak do Kotoru, którym jeśli by ktoś chciał podchodzić, to nie zapłaci złamanego euro centa. Jak trafić na ten szlak? Nic prostszego. Wystarczy idąc w stronę Dobroty, minąć starówkę Kotoru, przejść most na rzece i tuż za nim skręcić w prawo, w uliczkę wiodącą wzdłuż koryta potoku. Za parkingiem, a tuż przed jakimś zakładem, należy obrać ścieżkę wzdłuż ogrodzenia. Tam pojawiają się oznakowania szlaku. Teraz wystarczy przekroczyć rzekę i wyraźnymi, kamiennymi zakosami wdrapać się na górę. Szkoda, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, zaoszczędzilibyśmy 6EUR.
Cerkiew poza murami kotorskiej fortecy
Fragment fortecy widziany ze szlaku do Kotoru
Wracamy do malowniczej, kotorskiej starówki. W jednym ze sklepików z pamiątkami kupuję pocztówki, które obiecałam wysłać kilku osobom. Siadamy przed główną, kotorską bramą, gdzie zabieram się za pisanie pozdrowień, a Marek w tym czasie odkrywa, że w miejscu tym można złapać w pełni działające, darmowe WiFi. Dzięki temu możemy znów sprawdzić prognozy, napisać maile i uzupełnić Kiankowy profil.
Kiedy wysyłam kartki na poczcie, zaczyna znów padać. Niestety tym razem jest to regularna ulewa. Kierujemy się w stronę Kianki, robiąc po drodze piwne zakupy. Naszym kolejnym celem jest Park Narodowy Lovocen, a dokładniej wiodąca do niego droga mająca 25 zakrętów. Tuż przed tunelem wiodącym do Tivat, należy skręcić na Cetinje (są tam wyraźne znaki). Droga od początku do końca robi na nas niesamowite wrażenie. Widoki z każdym, pokonywanym kilometrem stają się coraz piękniejsze. Kiedy deszcz nieco ustaje, a słońce wychodzi zza chmur, powstaje wyjątkowo malownicza tęcza.
Tęczowo
Pniemy się coraz wyżej. Po drodze znajdujemy genialne miejsce na nocleg, z takim widokiem, że szczęka opada do kostek. Jedynym mankamentem jest to, że chyba ktoś wcześniej rozebrał w tym miejscu samochód i leżała tam cała masa śmieci, w tym szkieł. Rozbicie namiotu zatem całkiem odpada, ale od czego ma się Kiankowego campera. Opuszczamy tę miejscówkę z założeniem, że wrócimy tu, jeśli wyżej nie znajdziemy nic ciekawego. A dalej były kolejne zakręty. Kiedy mijamy ten z nr 25, droga wznosi się łagodnie ku górze, trawersując strome zbocze. W pewnym momencie przejeżdżamy przez wykuty w litej skale tunel. Dalej docieramy w okolice miejscowości Njegusi, skąd odbijają liczne, górskie szlaki. Znajduje się tam też kilka domostw, jakieś knajpki, które w kwietniu raczej nie tętnią życiem.
Widok z trasy
Za skalnym tunelem
Postanawiamy wrócić na wcześniej upatrzoną miejscówkę noclegową przy zakręcie nr 14. Po drodze machamy do już wcześniej mijanego rowerzysty. Jedziemy w dół, by po chwili dotrzeć do naszej bazy. Widok zniewala: Zatoka Herceg Novi, lotnisko w Tivat, Zatoka Kotorska i sam Kotor, góry wokół. Istna bajka.
Gdy tak kontemplujemy widoki, zjeżdża do nas „nasz znajomy” rowerzysta. Okazuje się być w połowie Amerykaninem, a połowie Francuzem, który przez dwa lata mieszkał w Turcji. Właśnie był w drodze ze Stambułu do Francji, gdzie miał odwiedzić swoją rodzinę. Po krótkiej pogawędce i zrobieniu sobie nawzajem zdjęć, pożegnał nas i pognał dalej w dół. Widzimy go później, na którymś z niżej położonych zakrętów.
Zdjęcie zrobione przez znajomego rowerzystę
Nasz znajomy rowerzysta
Wieczór upływa nam na zachwycaniu się zmieniającym się krajobrazem. Najpierw niesamowity zachód słońca, później coraz bardziej rozświetlające się miejscowości w dole. Generalnie idealne miejsce na fotograficzne wyżycie się. Niestety odczuwam dość silnie brak statywu, którego z bliżej nieokreślonych przyczyn nie zabrałam z Polski. Przy nocnych zdjęciach wspomagamy się Kianką i murkiem, którzy całkiem dobrze spisują się w roli statywu.
Zachód słońca na Tivat i Herceg Novi
Kotorska noc
Bałkany jako takie oferują naprawdę wiele, wspaniałych widokowo miejsc. Jednak moim zdaniem, trasa wiodąca na pasmo Lovocenu, jest w pierwszej piątce najpiękniejszych widokowo dróg.
A poniżej jeszcze dowód na to, że w Kiance można nocować. Zdjęcie nie zawiera lokowania produktu
Post Bałkany 2012. Część 8- Kotor i jego impresje pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkany 2012. Część 7 – z Chorwacji do Czarnogóry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Poranny widok na Dubrownik
Zapada w końcu decyzja – zjeżdżamy do miasta i szukamy darmowego miejsca parkingowego. Niestety nie jest to takie proste, gdyż wszędzie są płatne strefy parkowania. Parking przy Konzumie również jest płatny – pierwsze 90 minut dla klientów sklepu jest darmowe. Nie chcąc już zbytnio kombinować i tracić czasu oraz nie narażać Kianki na odholowanie lub mandat, porzucamy ją na publicznym, podziemnym parkingu. Koszt: 7kun za godzinę. Wypłacamy pieniądze z bankomatu i za strzałkami podążamy do centrum miasta czyli Stari Gradu. Ta malownicza, położona nad brzegiem morza starówka, przyciąga rzesze turystów, również w kwietniu. Zaskoczeni tłumami, usiłujemy odnaleźć się w tej nowej dla nas rzeczywistości i szukamy jakiegoś mniej zaludnionego terenu.
Stari Grad
Początkowo chcemy przespacerować się po zewnętrznej stronie murów starówki, ale Adriatyk jest tego dnia wyjątkowo wzburzony, a fale osiągały wielkość 2 metrów. W takich warunkach niestety nasz plan kompletnie nie wypalił.
Na zewnętrznej części murów
Wybieramy opcję szwędania się po samej starówce. Zagłębiamy się w uliczki, do których nie zapuszczają się turyści, którzy buszują wśród sklepów z pamiątkami. Wychodzimy na punkt widokowy położony nad samym morzem. W lecie musi to być świetna miejscówka, jednak w kwietniu zalewana była przez fale. Mnie towarzyszą tam dwa gołębie, które drepczą za mną niczym kury.
Zaczyna padać coraz bardziej (trochę staje się to monotematyczne). Szukamy jakiegoś miejsca, by schronić się przed coraz bardziej napierającym deszczem. Lądujemy w Cafe Glam, gdzie jest w końcu normalne, darmowe WiFi. Wreszcie możemy połączyć się ze światem, zaktualizować Kiankowy profil na facebooku oraz sprawdzić prognozy pogody. Mówią one, że od jutra ma być ładnie, ale od czwartku znów bardziej pochmurno. Decydujemy się przejechać do Czarnogóry i tam szukać szczęścia pogodowego. Dopijamy herbatę i gorącą czekoladę, wysyłamy ostatnie maile, gdy nad miastem przetacza się kolejne oberwanie chmury. Gdy z nieba leję się odrobinę mniej, ruszamy jeszcze na spacer, by wolnym krokiem wrócić do Kianki.
W szalejącym deszczu jedziemy w stronę przejścia granicznego Debeli Brijeg. Trasa w stronę Czarnogóry jest w remoncie, co za chwilę stanie się nową, świecką, bałkańską tradycją, ale o tym później.
Remont drogi
Na przejściu nikt od nas niczego nie chce, nawet teoretycznej opłaty 10EUR, o której czytaliśmy swego czasu. Opłata miała się tyczyć użytkowania samochodu na terenie Montenegro, a co za tym idzie emisji spalin wśród gór i akwenów tego urokliwego kraju. Zadowoleni ruszamy w stronę Herceg Novi. Rozglądamy się powoli za miejscem na nocleg. Najpierw jedziemy wzdłuż wybrzeża, ale nawet campingi w tym czasie są pozamykane. Mijamy Bijela, gdzie kursują promy. W 2010 roku miałam okazję nim płynąć autokarem z Sofii do Hercev Novi (opis znajdziecie tutaj). Za miejscowością Kostanijca skręcamy w wiodącą ku górze drogę. Po ujechaniu niecałego kilometra zostajemy zatrzymani przez rzekę, która utworzyła się na obranej przez nas trasie.
Drogowa rzeka
Postanawiamy zawrócić w rejon Herceg Novi i gdzieś tam poszukać miejsca na camping. Za Igalo wjeżdżamy w drogę wiodącą do przejścia granicznego na półwyspie, który Montenegro dzieli z Chorwacją. Odbijamy w drogę na jakąś cerkiwe i po stromych, górskich zakrętach docieramy do zabudowań. Cofamy się nieco niżej, do jednego z zakrętów, przy którym możemy dogodnie zaparkować Kiankę. Mamy piękny widok na zatokę Hercego Novi i pozostałe miejscowości, a także pasmo Lovocen górujące nad Boką Kotorską. Po 17 nad zatoką świeci słońce, deszcz przestaje padać i widoki odsłaniają się jeszcze bardziej. Dla zabicia czasu czytamy przewodniki, by lepiej zaplanować sobie czas w Czarnogórze, tak aby mieć warianty wycieczek na różne typy pogody. Pijemy bośniackie piwo PAN, robimy nocne fotografie zatoki. Gdy coraz bardziej się ściemnia, na wzgórzu za nami zaczynają wyć jakieś zwierzaki. Psy? Wilki? Kojoty? Mało istotne. Po obejrzeniu filmu „The Grey” („Przetrwanie”) człowiekowi robi się gorzej, gdy słyszy takie dźwięki.
Nasza campingowa miejscówka
Słońce!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Lovocen
Herceg Novi by night
Nasza chorwacko – czarnogórska trasa
Post Bałkany 2012. Część 7 – z Chorwacji do Czarnogóry pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkany 2010. Część 9 -pożegnanie z Bułgarią, powitanie z Czarnogórą pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Wstajemy skoro świt, bo już o 6 rano i szybkim marszem udajemy się na dworzec autobusowy. Znajduje się tam sklepik z przepysznym pieczywem, gdzie są znaleźć można przepyszne burki ze słonym, bałkańskim serem. Smakują wyśmienicie, również za sprawą sympatycznej, starszej pani sprzedawczyni.
O 7:30 siedzimy w autobusie do Sofii. Niestety zamiast na Central Station lądujemy na jakimś kompletnym zadupiu, jakieś 7km od naszego celu. Koniec końców łapiemy taksówkę i za 10levów dojeżdżamy do właściwego miejsca. Taksówkarz chwali się nam po drodze, że zna polski i usiłuje wymówić „Grzegorz Brzęczyszczykiewicz”, co muszę przyznać, udało mu się naprawdę nieźle.
Na głównym dworcu, w informacji, dowiadujemy się, gdzie możemy złapać autobus do Czarnogóry. Tuż obok znajduje się po prostu dworzec międzynarodowy, z licznymi biurami oferującymi przejazdy na różnych trasach. Odnajdujemy tę, która oferuje bilety do stolicy Czarnogóry – Podgoricy, niestety z przesiadką w Nishu (Serbia). Cena biletów to 90levów od osoby.
Do 16, o której startuje nasz Nish Express, robimy zakupy i obżeramy się przed drogą. W aptece usiłuję kupić bandaż, ale niestety ta sztuka mi się nie udaje, gdyż trafiam na wyjątkowo mało ogarnięte panie farmaceutki.
Do Nishu docieramy po godzinie 19. Na dworcu panuje totalne zamieszanie, nikt nic nie wiem, wszyscy biegają, coś krzyczą. Ogólnie: masakra. Usiłujemy się w tym wszystkim połapać i odnaleźć nasz autobus docelowy. W końcu nasz autokar się zjawia, ale pojawia się kolejny problem. Mamy źle wypisane bilety. Na szczęście jeden z kierowców załatwia nam właściwą wersję, na której zostało umieszczone przeliczenie levów na serbskie dinary.
W autokarze panuje ogólne zamieszanie – tu jakiś koleś dłubie sobie w stopie, tam inny gość pali sobie papierosa, a jakaś laska ciągle się do nas przypieprza, że zajęliśmy jej miejsce z biletu, choć każdy generalnie siadał, gdzie chciał.
Jedziemy w tej przemiłej atmosferze dość długo przez Serbię. Koło 1-2 w nocy przekraczamy serbsko – czarnogórską granicę. Odkrywamy również, że nasz autokar nie kończy trasy w Podgoricy, lecz w Herceg Novi, które leży nad zatoką o tej samej nazwie, tuż obok Boki Kotorskiej, która była naszym celem.
12.09.10 Czarnogóra – Fiord nad Adriatykiem
Koło 5 rano byliśmy w Podgoricy. Dokupujemy bilet do Herceg Novi, lecz trochę dziwi nas cena – tylko 8 euro, choć nasz gps pokazywał dość długą trasę. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że nie pojedziemy tak, jak chciała nasza nawigacja.
Z czarnogórskiej stolicy wyjeżdżamy, gdy zaczyna świtać. Powoli zaczynamy podziwiać pierwsze widoki. Przed 8 docieramy nad Budvę i witamy się z Adriatykiem. Po całej nocy w autobusie, widok ten był wyjątkowo kojący. Dalsze pejzaże utwierdzają nas w przekonaniu, że warto się było przemęczyć.
Poranna Budva
Docieramy do miejscowości Tivat, gdzie nasz gps pokazuje 70km do Herceg Novi. Nawigacja nie wzięła jednak pod uwagę, że zamiast objeżdżać całej Boki , można po prostu wsiąść na prom i skracając sobie drogę, dotrzeć do Herceg Novi. Z pokładu promu podziwiamy widoki i zaczynamy rozumieć, czemu przewodnik Bezdroży pisał, iż Czarnogóra jest fiordem nad Adriatykiem.
Na promie
Pierwsze kotorskie widoki
W Herceg Novi zatrzymujemy się na chwilę w małej, przydworcowej kawiarence, gdzie za 1EUR wypijamy po pysznym cappuccino. Później wsiadamy do autobusu jadącego do Kotoru i oboje nie jesteśmy w stanie odkleić się od okien. Widoki po prostu rozwalają nas na łopatki. Po drodze mijamy Perast słynący z dwóch, sztucznie utworzonych wysepek. Od razu stwierdzamy, że musimy się tam udać i koniecznie popłynąć na jedną z nich.
Docieramy do Kotoru. Kręci się tam bardzo dużo turystów. W końcu jest to jedna z większych atrakcji tego rejonu. Przyjeżdża tu sporo wycieczek z Dubrovnika, gdyż tak naprawdę z Chorwacji jest tutaj rzut beretem.
Usiłujemy w informacji turystycznej dowiedzieć się o jakiś tani nocleg, ale mało ogarnięta, pracująca tam kobietka nie jest w stanie nam zbytnio pomóc. Dziewczyna z agencji turystycznej sugeruje znalezienie czegoś w miejscowości Dobrota, położonej tuż obok Kotoru w stronę Perastu. Tam też się udajemy, po zjedzeniu szybkiego śniadania na rynku kotorskiej starówki (jest tam pekara, ale mają drogie i średnio dobre bułki i pieczywo).
W pierwszym odwiedzonym w Dobrocie domu postanawiamy przenocować. Nie chcemy tracić czasu na szukanie noclegu, więc zgadzam się na kwotę 12.5EUR od osoby. Notabene właściciel pensjonatu był Włochem, który nie bardzo znał inne języki poza włoskim, więc dogadywanie się z nim stanowiło lekkie wyzwanie. Aczkolwiek wymachiwanie rękami okazało się być najbardziej uniwersalnym językiem
Po doprowadzeniu się do ładu, wyruszamy na zwiedzanie Kotoru. To czarnogórskie miasteczko, położone u podnóża pasma Lovocen, powstało w średniowieczu. Jest świetnie zachowane, a jego niewielkie, wąskie uliczki, tworzą klimatyczny, kamienny labirynt. Oczywiście jak większość miast tego rejonu Europy, ma typowo śródziemnomorski klimat. Obecnie aby się do niego dostać, nie trzeba przejeżdżać przez góry (aczkolwiek można), gdyż po II wojnie światowej wykuto tunel, łączący go bezpośrednio z Tivatem. Kotor wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Kotorska starówka otoczona jest murami. Główna brama, zwana Morską wprowadza nas w magiczny świat Kotoru. Zaraz za murami napotykamy Gradski Tornaj, czyli wieżę zegarową, zbudowaną podobno przez Wenecjan. Mnie i Tomasza jednak bardziej od starówkowych zabytków interesują ruiny fortu, górujące nad całym miastem. Za 2EUR od osoby zaczynamy wspinaczkę na fort. Widoki są stamtąd po prostu rewelacyjne. Nie będę próbowała ich opisywać, niech zdjęcia same przemówią.
Kotorska starówka z lotu ptaka
W forcie
Spalona przez słońce ruda
Pogoda nieco się psuje, więc schodzimy do starówki, gdzie relaksujemy się przy szklanicy zimnego piwa. Na obiad wracamy na chwilę na kwaterę, gdzie robimy sobie coś na kształt szopskiej sałaty, tyle że z serem feta. Gdy tak siedzimy i pałaszujemy zieleninę jak króliki, znów wychodzi słońce i robi się pięknie.
Postanawiamy jak najszybciej udać się do urokliwego Perastu. Mamy wyjątkowe szczęście, gdyż na stopa łapiemy bułgarski autokar. Fakt faktem musimy zapłacić 2EUR, ale docieramy do naszego celu szybciej, niż się tego spodziewaliśmy.
Perast jest o tej porze dużo spokojniejszy, niż Kotor. Nie kręcą się tu wycieczki zorganizowane (wtedy była godzina 15-16, ale w 2012 roku byłam tam wcześnie rano i wycieczek zorganizowanych było naprawdę sporo).Nas najbardziej interesują dwie wysepki sveti Djordje i Gospa od Škrpjela. Na tę drugą można popłynąć łódkami lub większymi stateczkami. Nam udaje się tam dopłynąć niewielką łódeczką, za 4EUR od osoby.
Z wyspą Gospa od Škrpjela wiąże się pewna legenda. Została on utworzona sztucznie w miejscu, w którym kiedyś podobno była skała, na której znaleziono obraz Madonny. Mieszkańcy przenieśli go do kościoła św. Mikołaja w Peraście, ale dziwnym trafem obraz trzykrotnie sam wracał na skałę. W końcu mieszkańcy zaczęli wysypywać w miejscu odnalezienia obrazu kamienie oraz zatapiać statki nieprzyjacielskie. W ten sposób tłumaczy się powstanie wysepki oraz kościoła Matki Boskiej na Skale. Sam kształt wysepki nawiązuje do kształtu statku, a we wnętrzu kościółka można znaleźć mnóstwo motywów marynistycznych, w tym wiele ciekawych obrazów. Do tego z wysepki jest przepiękny widok na morze i góry. Ale niech zdjęcia same opowiedzą o malowniczości tego miejsca.
Kościół w Peraście
Wysepki
W drodze do…
Sveti Djordje
Kościół Matki Boskiej na Skale
ruda siłacz
Wysepki dwie i Perast w tle
Płyniemy z powrotem do Perastu i przy filiżance cappuccino analizujemy mapę Czarnogóry, planując dalszą część pobytu.
Widoczki okołoperastowe
Powrót do Dobroty okazuje się nie być taki prosty. Łapanie stopa staje się karkołomnym zadaniem, gdyż tradycja autostopu jest jeszcze w Czarnogórze troszkę obca. W końcu Tomek wypatruje parkę Czarnogórców wsiadających do samochodu. Zagaduje do nich i w ten sposób jedziemy do Dobroty. Dziewczyna tłumaczy nam, że Czarnogórcy boją się brać obcych, a w szczególności obcokrajowców na stopa. Nasza rozmówczyni opowiadam nam również, że ostatniego Sylwestra spędzili w Poznaniu i że wtedy Polacy byli im bardzo pomocni. Stwierdza: „So it’s our duty to help you!” Śmiała się również z turystów, którzy przybywając nad Bokę Kotorską, myśleli, że są nad dużym jeziorem, a nie nad morzem. Pracując w hotelu często słyszała prośbę o pokój z widokiem na jezioro. Na szczęście my jesteśmy nieco bardziej douczonymi turystami. Dowiadujemy się również, że autobusy do Budvy, która była naszym jutrzejszym celem, jeżdżą co pół godziny. Po miłej wspólnej podróży, znów jesteśmy w Dobrocie.
Wieczór spędzamy na miejskiej plaży, obserwując zmagania wędkarzy z rybami nie chcącymi się złapać na wędkę. No cóż, jakoś się im nie dziwię, znaczy się rybom, a nie wędkarzom
Post Bałkany 2010. Część 9 -pożegnanie z Bułgarią, powitanie z Czarnogórą pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>