Post Nocleg w Lukomirze? Pensjonat Natura AS pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Do Lukomiru docieramy z Markiem po godzinie 18. Niestety nie mamy pojęcia, co z resztą naszej ekipy, która udała się w góry Prenji. Nie jesteśmy się w stanie skontaktować z Przemasem i Martą, gdyż nasze telefony od momentu opuszczenia okolic Jeziora Boracko, nie mogą złapać zasięgu. Jak widać nowoczesne technologie w zetknięciu z górami nie zawsze dają radę. Do pensjonatu Natura AS trafiamy bez większego problemu, gdyż Lukomir nie należy do wielkich metropolii, a nasz cel znajdował się po prostu na samym końcu wsi, tuż poniżej charakterystycznego punktu widokowego na skraju kanionu rzeki Rakitnicy. Na miejscu witają nas dwie opiekunki pensjonatu, które nie znają żadnego, innego języka, poza swym rodzimym. Dla nas to nie problem, gdyż na migi i zlepkiem kilku znanych nam słów jesteśmy się w stanie mniej lub bardziej porozumieć. Panie pokazują nam pokój na parterze, w którym będziemy nocować. Generalnie Natura AS to bardziej schronisko/górski hostel niż pensjonat. Oferuje bowiem pokoje wieloosobowe z łazienkami. Łóżka piętrowe, pościel, ręczniki. Jest czysto, schludnie i niesamowicie przytulnie. W naszym pokoju pali się ogień w niewielkiej kozie, która jednak daje mnóstwo ciepła, więc w środku jest chyba ze 30 stopni. Na górze również znajdują się pokoje wieloosobowe, jest też kuchnia i duża jadalnia (w której, jeśli jest taka potrzeba, również można zorganizować miejsca do spania). Chwilę odpoczywamy popijając miętową herbatę, jednak po chwili wyruszamy na spacer, by uchwycić jeszcze trochę pięknych krajobrazów.
Nasz spacer rozpoczynamy tradycyjnie od punktu widokowego powyżej wsi, na skraju kanionu rzeki Rakitnicy. Obserwujemy, jak stada owiec powoli wracają w stronę swych zagród. Generalnie na początku maja w Lukomirze jeszcze nie ma większości mieszkańców, którzy przybywają tu na okres wiosenno-letni. Końcówka kwietnia w górach Bośni i Hercegowiny była mocno śnieżna, co zapewne opóźniło przyjazd części z nich. Śniegu w Lukomirze już teraz nie ma, jednak parę dni wcześniej było go bardzo dużo.
Po zejściu z punktu widokowego kierujemy się szlakiem w stronę Umoljani. Wiedzie on najpierw wzdłuż stromego zbocza widocznego z Lukomiru, a następnie chowa się za jeden z grzbietów. Podążamy nim dłuższą chwilę, podziwiając widoki. Ponieważ jednak zmierzch dość szybko zapada, a my na godzinę 20 byliśmy umówieni na kolację, postanawiamy zawrócić do Lukomiru.
W trakcie drogi powrotnej mój telefon na chwilę łapie zasięg i odbiera smsa od Marty z informacją, że już do nas idą. Zastanawiamy się, dlaczego napisała, że idą a nie jadą, ale ta zagadka miała się szybko rozwiązać. Gdy docieramy do Natury AS pojawiają się też nasze zguby. Jechaliśmy od strony Konjic. Droga była super, dopóki na jednym odcinku nie zastaliśmy sporej łachy śniegu, której w żaden sposób nie byliśmy w stanie przejechać. Zostawiliśmy tam auto i ostatnie 5 km pokonaliśmy pieszo. – zrelacjonowali nam Przemas z Martą. Gdy już jesteśmy w komplecie, możemy udać się na kolację.
Ekipa Visit Konjic wspominała nam, że w trakcie pobytu w pensjonacie Natura AS czeka na nas tradycyjny poczęstunek. Zapomnieli jednak powiedzieć, że wcześniej nie należy jeść przez tydzień, bo ilości jedzenia, jakie na nas czekają, będą po prostu ogromne. Równo o godzinie 20 rozpoczynamy kolację. Siadamy na podłodze, przy niskim okrągłym stole. Najpierw otrzymujemy butlę jogurtu, pożywną zupę, niestety na mięsie, więc ja nie mogę się nią nacieszyć, a do niej oczywiście duże ilości chleba. W piecu stojącym tuż obok nas piecze się sirnica (ispod saca – to metoda pieczenie w płaskim, metalowy, okrągłym naczyniu, na żarzących się węglach). Po tym, jak miseczki z zupą są już puste, na stole, oprócz wspomnianej sirnicy, ląduje jeszcze ogromny talerz z pieczonymi udkami kurczaka i ziemniakami oraz sałata skropiona octem oraz posypana przyprawami. Te proste dania smakowały niczym najbardziej wymyślne potrawy i bez mrugnięcia okiem przyznalibyśmy im gwiazdki Michelin. Początkowo myśleliśmy, że we czwórkę nie uda nam się tego wszystkiego zjeść. Ale jakimś cudem praktycznie opróżniliśmy półmiski.
Po kolacji turlamy się po schodach do naszego pokoju. W planach mieliśmy jeszcze degustację zakupionego przez Przemasa i Martę wina, ale nie mamy już na niego miejsca w naszych żołądkach. Przed pójściem spać wychodzimy na chwilę na zewnątrz, by popatrzeć na nocny Lukomir i rozgwieżdżone niebo.
Poranek wita nas dość niepewną pogodą. Z południa zaczynają nadciągać ciężkie, ciemny chmury, które nie wróżą niczego dobrego. Mieliśmy w planach wycieczkę rowerową lub trekking, jednak decyzję o tym, co będziemy robić, odkładamy na czas po śniadaniu. Bowiem znów czeka nas porządna uczta. Tym razem na stole ląduje ogromna ilość uštipci, czyli słonych pączków. Jako dodatek do nich mamy dżem, kajmak oraz szynkę. Myśleliśmy, że po wczorajszej kolacji rano już nic w siebie nie wciśniemy, ale jedzenie znów było tak smaczne, że wołało o to, aby je zjeść.
A tak wiosenny Lukomir oraz Pensjonat AS wyglądały w filmowej odsłonie :
Post Nocleg w Lukomirze? Pensjonat Natura AS pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Szczyt Džamija – zobaczyć Lukomir z drugiej strony pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Nasza czteroosobowa ekipa rozdziela się tego dnia na chwilę. Przemas z Martą skoro świt jadą w góry Prenj. My początkowo nie mamy ambitnych, trekkingowych planów, więc camping nad Jeziorem Boracko opuszczamy nieco później. Tego samego dnia musimy dotrzeć do Lukomiru, gdzie dzięki agencji Visit Konjic mamy zaplanowany nocleg w pensjonacie Natura AS. Ale ponieważ przed nami piękny, słoneczny dzień, chcemy go jak najlepiej spożytkować.
Na campingu nad Jeziorem Boracko
Powoli dochodzę do wniosku, że Marek ma wrodzony dar do wyszukiwania ciekawych i pięknych miejsc, jedynie na podstawie analizy mapy. Zaproponował, abyśmy do Lukomiru pojechali okrężną drogą, wiodącą najpierw wzdłuż doliny rzeki Neretwy, a następnie przez górskie wioski Odžaci i Tušila aż do Šabići, skąd dalej przez Brdę jedzie się bezpośrednio do naszego ulubionego miejsca w okolicach pasma Bjelasnicy. Jak powiedział, tak też zrobiliśmy. Znad jeziora udaliśmy się zatem na wschód, drogą nr R436. Przez dość długi odcinek wiedzie ona wzdłuż Neretwy, pozwalając cieszyć się pięknymi, górskimi widokami. Na trasie mijamy kilka, niewielkich wiosek. W części z nich widać restauracje i pensjonaty, nastawione głównie na turystów chcących wziąć udział w raftingu. W maju większość z miejscowości świeci pustkami.
Neretwa
Po jakiś 30-40 min jazdy droga opuszcza dolinę i zaczyna serpentynami wspinać się po górskim zboczu. Jednak dość szybko żegnamy się z trasą R436 i skręcamy w stronę wsi Odžaci. Droga jest tu dość wąska, w dużej mierze asfaltowa (jeden odcinek jest szutrowy, ale widać, że przygotowany pod położenie nowej nawierzchni; kursują tamtędy busy należące do transportu publicznego, więc każde auto tamtędy przejedzie). Ponieważ jesteśmy powyżej linii lasu, otwierają się przed nami niesamowicie rozległe widoki. Dłuższą chwilę spędzamy powyżej wsi Odžaci, podziwiając panoramę okolicy. W międzyczasie Marek wynajduje na Garminie szlak na szczyt o wdzięcznej nazwie Džamija (po polsku meczet). Postanawiamy się tam wybrać.
Odžaci
Z Odžaci do szlaku na Džamiję mieliśmy jakieś 15 min jazdy. Auto zostawiamy nieopodal kilku stećków, znajdujących się tuż przy drodze, która w miejscu tym wije się kilkoma serpentynami. Generalnie oboje dostajemy na chwilę jakiegoś zamroczenia, bo po analizie mapy wychodzi nam, że na szczyt mamy w sumie dość blisko. Marek chciał iść bardzo na lekko, czyli nawet nie brać plecaków. Jednak za moją namową bierzemy chociaż jeden z nich i pakujemy trochę prowiantu. Szybko bowiem miało się okazać, że Džamija wcale nie jest tak blisko, jak nam się wydawało.
Stećki nieopodal początku naszego szlaku
Choć jesteśmy na górskim końcu świata i w najbliższej okolicy nie ma żadnych ludzi ani domów, to udaje nam się namierzyć oznaczenia szlaku, które mniej więcej pokrywają się z tym, co mieliśmy zaznaczone na Garminie. Podążamy więc średnio widoczną ścieżką, wśród skał i brązowych traw, spod których wyrastają liczne krokusy. Wpadam oczywiście w fotograficzny szał, bo choć co roku obiecuję sobie pojechać do Chochołowskiej, by uwiecznić tamtejsze polany pokryte fioletowym dywanem z tych kwiatów, to nigdy mi się to nie udaje. Natomiast na Bałkanach był to mój drugi raz z krokusami (pierwszy miał miejsce w 2012 roku w górach Komovi).
Po jakiś 30 min marszu wychodzimy na rozległą równinę, otoczoną ze wszystkich stron górami, na której znajdują się kolejne stećki. Co chwilę też musimy przecinać większe i mniejsze łachy śniegu. Jednak najbardziej wymagający odcinek dopiero przed nami. Po tym, jak szlak opuszcza równinę, zaczyna piąć się stromo ku grani, po skalnym zboczu, gdzie śniegu jest jeszcze więcej. Wspinamy się po skałkach, by nieco ominąć eksponowane fragmenty ze śnieżnymi łachami. Gdy wchodzimy na grań, otwierają się przed nami jeszcze rozleglejsze widoki, ale pejzażowy deser miał na nas czekać na szczycie.
W drodze na szczyt
Stećki
Do szczytu coraz bliżej
Ostatni etap szlaku jest dość prosty i wiedzie granią, którą dociera się na szczyt. Tam w pierwszej kolejności dostrzegamy kamienny kopczyk, w który wetknięty jest metalowy pręt z tabliczką. Widnieje na niej nazwa szczytu, czyli Džamija oraz jej wysokość 1967 m n.p.m. Jednak szybko dostrzegamy coś innego. Na północ odsłonił nam się bowiem widok na… Lukomir. Mieliśmy nadzieję go stamtąd zobaczyć, niemniej i tak możliwość podziwiania go z nowej perspektywy nieco nas zaskoczył. Zresztą panorama rozciągająca się z Džamiji jest naprawdę imponująca. Widać też Bjelasnicę oraz Trebeivć, a także góry Prenj. Dodatkowo tego dnia przejrzystość powietrza była dość duża, więc mogliśmy podziwiać górskie szczyty na dystansie wielu kilometrów. Na Džamiji spędzamy dłuższą chwilę, pijemy z tej okazji radlera i rozkoszujemy się pięknem Bośni i Hercegowiny. Czy było warto? Było! W szczególności biorąc pod uwagę, że znaleźliśmy się tam kompletnie przez przypadek. Już jakiś czas temu chcieliśmy wybrać się w pasmo Visočicy, więc dobrze, że trafiliśmy wprost na Džamiję.
Džamija
Lukomir
Bjelasnica
Prenj
Ze szczytu wracamy żwawym tempem, a nawet najbardziej stromy odcinek podczas zejścia okazuje się być całkiem przyjemny i prosty do pokonania. Jedyny problem, jaki zaczyna nam nieco dokuczać w trakcie drogi powrotnej, to palące słońce, którego promienie odbite od śniegu parzą nam twarze. Oczywiście oboje zapomnieliśmy o użyciu kremu z filtrem, bo przecież mieliśmy iść na krótką wędrówkę. Po drodze znów zachwycamy się otaczającymi nas krajobrazami oraz mnogością krokusów. Dodatkowo przez cały trekking jesteśmy tu absolutnie sami. Niemniej biorąc pod uwagę, że gdzieniegdzie ścieżka była widoczna, to ktoś musi co jakiś czas zdobywać Džamiję. Kiedy opuszczamy równinę ze stećkami, możemy w trakcie zejścia podziwiać zaparkowaną przy szosie Kiankę, która z tej perspektywy wygląda niczym samochód zabawka, nieco zlewający się z tłem. Po dotarciu do niej z ulgą ściągamy górskie buty i dajemy chwilę odpocząć zmęczonym stopom. Mimo tego, że słońce nas nieco wykończyło, a moje czoło przybrało buraczany kolor, to jesteśmy niesamowicie zadowoleni, że kompletnie przez przypadek trafiliśmy na Džamiję.
Podczas drogi powrotnej
Kianka z oddali
A tak wyglądała trasa naszego trekkingu
Opuszczamy okolice pasma Visočicy i ruszamy w stronę Lukomiru. Podążamy asfaltową szosą w stronę wsi Tušila. Widoki, jakie rozciągają się z tej trasy, wprawiają w nas osłupienie. Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Szczyty niczym w Dolomitach, połączenie sielankowych łąk i strzelistych, skalistych turni, pustkowie. W okolicy tej przechodzi także szlak Via Dinarica oraz inne szlaki piesze oraz rowerowe. Generalnie jest tu co robić!
Prawie jak w Dolomitach
Via Dinarica
Po paru kilometrach droga schodzi do wsi Tušila, gdzie wśród domów krząta się kilku mieszkańców. My jednak kierujemy się nieco dalej i odbijamy w lewo, ku wsi Bobovica, która położona jest na grzbiecie trawiastego wzniesienia, skąd możemy podziwiać dolinę rzeki Rakitnicy i pasmo Bjelasnicy. We wsi panuje spokój, jedynie para staruszków siedząca na ławeczce, z której mogą podziwiać górską panoramę, stanowią dowód na toczące się tutaj życie. Po opuszczeniu Bobovicy zasiadamy nad brzegiem rzeki, na niewielkiej polance nieopodal mostu, gdzie gotujemy, a później pałaszujemy obiad.
Bobovica
Obiad
Po posiłku jedziemy bezpośrednio do Lukomiru przez wieś Brda. Mamy wrażenie, że droga ta została w ostatnim czasie nieco wyrównana. Oprócz nas w stronę Lukomiru nikt więcej nie jedzie. Po drodze mijamy kilka pasących się stad owiec, panuje wyjątkowo spokojna, nieco leniwa atmosfera. Naszym celem jest pensjonat Natura AS, w którym będziemy mogli przenocować, dzięki gościnności agencji turystycznej Visit Konjic.
Droga do Lukomiru
A tak ten piękny i pełen wrażeń dzień wygląda w wersji filmowej:
Post Szczyt Džamija – zobaczyć Lukomir z drugiej strony pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Bałkańska Majówka w telegraficznym skrócie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Generalnie zakładaliśmy, że całą majówkę spędzimy w Bośni i Hercegowinie. Jednak podobnie jak i w Polsce, również tam pogoda pod koniec kwietnia zrobiła wszystkim figla. W górach spadło sporo śniegu i warunki zrobiły się dość trudne. Z tego też powodu zdecydowaliśmy się pierwsze 3 dni spędzić w Chorwacji, na zaprzyjaźnionym Campingu Rio w Delcie Neretwy. We wtorek, po sprawdzeniu prognoz, postanowiliśmy przenieść się do Bośni i Hercegowiny. Nie udało nam się zrealizować wszystkich planów na rowerowe i trekkingowe wycieczki, bo w górach wciąż było sporo śniegu, ale tak czy inaczej dużo zobaczyliśmy i zrobiliśmy.
Tym razem nasza wyjazdowa ekipa była nieco większa niż zwykle. Oprócz mnie i Marka na Bałkańską Majówkę zdecydował się znany Wam już z bloga Przemas, który spędzał z nami Sylwestra 2015/16, a także majówkę rok temu. Oprócz niego dołączyli do nas również Marta i Marek z bloga Pełną Parą. Generalnie cała nasza piątka świetnie się zgrała i wszyscy bawili się rewelacyjnie. A o to generalnie chodzi!
Poniżej znajdziecie telegraficzny skrót naszej Bałkańskiej Majówki z podziałem na dni. Już wkrótce będziemy ze szczegółami relacjonować Wam nasz pobyt na Bałkanach. Na pewno znajdziecie garść nowych, podróżniczych inspiracji, które przydadzą Wam się w trakcie planowania wakacyjnych wyjazdów.
Skoro świt wyruszamy z Kielc w stronę Chorwacji. Jedziemy przez Czechy, Słowację i Węgry. W Chorwacji częściowo omijamy autostrady, gdyż nieco podrożały względem zeszłego roku. M.in. dlatego robimy sobie krótką przerwę w Slunj.
Z piątku na sobotę pogoda w Chorwacji była dość dynamiczna. W Delcie Neretwy wiało i lało, więc pierwszego dnia pobytu udaliśmy się do Splitu, gdzie według prognoz szybciej miało się rozpogodzić. I rzeczywiście trafiliśmy na słoneczną aurę, a miasto mogliśmy zwiedzić z perspektywy naszych dwóch kółek. Wieczorem na Campingu Rio dołączyła do nas reszta naszej ekipy, czyli Przemas oraz Marta z Markiem.
Niedzielę spędziliśmy w najbliższych okolicach campingu, czyli w Delcie Neretwy oraz Blace. Późnym popołudniem udaliśmy się nad Jeziora Bacińskie, gdzie z Markiem zrobiliśmy sobie przejażdżkę rowerową, Przemas biegał, a Marta z Markiem spacerowali. Wieczorem zostaliśmy zaproszeni przez Beatę i jej partnera Ivana na tradycyjne palenie ognisk na wzgórzach.
Święto pracy spędziliśmy bardzo pracowicie. Czteroosobową ekipą w składzie ja, Przemas, Marta i Marek udaliśmy się na trekking na szczyt Sybenik, skąd niczym z lotu ptaka mogliśmy podziwiać Makarską Riwierę. W tym czasie Marek testował trasy DH w Drveniku, które pokazał mu jeden z lokalnych entuzjastów sportów rowerowych.
Żegnamy się z Chorwacją i przenosimy się do Bośni i Hercegowiny. Podążamy wzdłuż Neretwy, odwiedzając kilka znanych nam już miejsc, które jednak chcieliśmy pokazać reszcie naszej ekipy. Zajrzeliśmy zatem do zatłoczonych Wodospadów Kravica, do urokliwego Pocitejl, upalnego Mostaru oraz cudownie położonej Jablanicy. Naszą podróż zakończyliśmy nad Jeziorem Boracko powyżej Konijc.
Rano od naszej ekipy odłącza się Marek z bloga Pełną Parą, który musi wracać do Polski. Nasza czteroosobowa grupa wyrusza po 10 na rafting na Neretwie, zorganizowany przez naszą zaprzyjaźnioną agencję turystyczną Visit Konjic. Myślałam, że rafting nie jest dla mnie, ale powiem szczerze, że po tym spływie mam ochotę na więcej! Wieczór spędzamy nad Jeziorem Boracko.
Rano na chwilę nasza ekipa się rozdziela. Marta z Przemasem jadą w góry Prenj, my natomiast wyruszamy w stronę Lukomiru, podążając najpierw wzdłuż Doliny Neretwy, a następnie trasą z Odžaci do Šabići. Przy okazji robimy trekking na szczyt Dzamija, z którego rozciąga się fenomenalny widok na Lukomir, Bjelasnicę oraz Trebević. Wieczorem docieramy do Lukomiry, gdzie dzięki Visit Konjic mamy załatwiony nocleg w ich pensjonacie Natura AS. Później dołącza do nas Marta z Przemasem.
Prognozowane załamanie pogody niestety się sprawdza. Nad Lukomir nadciągają ciemne chmury, z których zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Mimo planów rowerowych i trekkingowych musimy uciekać do Sarajewa. Tam na szczęście pogoda dopisuje, choć wieczorem dopadają nas burze.
Ostatni dzień pobytu na Bałkanach spędzamy na stokach Trebevića. Ja udaję się na trekking spod hotelu Pino Nature, natomiast Marek decyduje się przetestować trasy DH, które poprowadzone są na zboczach tej góry. Kompletnie przez przypadek trafiamy na rozpoczęcie sezonu zjazdowego, organizowane przez Savages Crew – ekipę odpowiedzialną za budowanie tras na Trebeviću oraz przygotowanie zawodów. Późnym popołudniem wyruszamy w stronę Polski i nocujemy w miejscowości Tata na Węgrzech.
Do kraju wracamy przez Węgry i Słowację. W tej ostatniej zatrzymujemy się na chwilę w Bike Park Kalnica, gdzie robimy sobie mały spacer. Przy okazji zakochujemy się w tamtejszej okolicy i rozważamy spędzenie tam długiego weekendu czerwcowego.
Tak w skrócie wyglądała nasza Bałkańska Majówka. Mamy nadzieję, że zaostrzyliśmy Wasz apetyt na relację z tych kilku dni, które spędziliśmy na Bałkanach. Będzie się działo, będzie sporo zdjęć oraz filmów, które powinny Was zainspirować do aktywnego wypoczynku w Chorwacji oraz Bośni i Hercegowinie.
Post Bałkańska Majówka w telegraficznym skrócie pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Konjic i okolice, czyli dlaczego warto odwiedzić ten region Bośni i Hercegowiny wg Visit Konjic pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Przede wszystkim ze względu na porywające, naturalne piękno regionu, którego można doświadczać w trakcie różnych, outdoorowych aktywności. Zarówno turyści, którzy lubią przygody oraz adrenalinę, jak i osoby wolące nieco spokojniejszą, nastawioną na pogłębianie swojej wiedzy formę wypoczynku, nie będą się tutaj nudzić. Konjic posiada całkiem sporo obiektów związanych z historią i kulturą regionu, takie jak Kamienny Most, muzeum rzeźbienia w drewnie, kamienne nekropolie.
Oczywiście najlepiej podczas słonecznej pogody, kiedy to najprzyjemniej się zwiedza i podróżuje. Według nas Konjic warto odwiedzać od kwietnia do listopada. Aczkolwiek możemy również zaoferować sporo najróżniejszych aktywności zimą, co ekipa Bałkanów według Rudej chyba może potwierdzić, prawda? (Tak, potwierdzamy!!). Bez względu na to, kiedy przyjedziecie do miasta, na pewno nie będziecie się nudzić. Wiadomo jednak, że najwięcej atrakcji czeka na tych, którzy pojawią się u nas na wiosnę, latem oraz wczesną jesienią.
Naszymi topowymi atrakcjami są wszelkiej maści aktywności outdoorowe, wśród których osoby w różnym wieku znajdą dla siebie coś najodpowiedniejszego. Jezioro Boračko, zwane też górskim okiem Hercegowiny, jest miejscem, które koniecznie musicie zobaczyć podczas pobytu w Konjic. Warto również poświęcić czas na zwiedzanie Bunka Tito, znajdującego się pod ziemią i nieodkrytego przez ponad 26 lat. Blisko Konjic znajduje się także Lukomir, ostatnia, tradycyjna, górska, bośniacka wieś, położona na wysokości 1495 m n.p.m. Ludzie żyją w niej tak, jak wieki temu. Lukomir po prostu trzeba zobaczyć, trzeba doświadczyć tej atmosfery i magii. Można się tam dostać np. na piechotę lub rowerem, spędzić cały dzień oddychając świeżym, górskim powietrzem, a później posilić się tradycyjnymi, lokalnymi daniami.
Oczywiście! Konjic oferuje wiele możliwości spędzania czasu aktywnie. Oferujemy raftingi, prostsze trasy trekkingowe oraz rowerowe, ale dla poszukiwaczy adrenaliny i przygód również mamy propozycje, np. kanioning lub hydrospeed (spływ rwącymi rzekami na niewielkiej desce). Nie ważne, czy masz 20 czy 60 lat, na pewno znajdziemy dla Ciebie odpowiednie, dostosowane do potrzeb i tężyzny fizycznej zajęcie.
Nasza agencja specjalizuje się w aktywnościach outdoorowych, które łączymy z odwiedzaniem miejsc związanych z historią i kulturą regionu. Nasza oferta obejmuje sporty wodne (rafting, kanioning, hydrospeed), kilka tras rowerowych (MTB) oraz trekkingowych. Podczas wszystkich tych wycieczek będziecie mogli rozkoszować się pięknymi pejzażami, bliskością natury, świeżym powietrzem, krystalicznie czystymi, nadającymi się do picia wodami rzeki Neretwy. W trakcie wycieczek rowerowych i pieszych będzie można również zobaczyć kamienne nekropolie z XIV wieku. Połączenie aspektu kulturowego, w trakcie aktywnego wypoczynku sprawia, że pobyt w Konjic jest wyjątkowy.
Od lat największą popularnością cieszą się raftingi na Neretwie. Ale prawda jest taka, że również pozostałe aktywności zyskują na uznaniu turystów odwiedzających Konjic. W naszej ofercie nowością jest kanioning, który zapewne latem będzie cieszył się dużym zainteresowaniem. Oferujemy także trekkingi szlakiem Via Dinarica, która w ostatnim czasie przyciąga coraz więcej entuzjastów pieszych, górskich wędrówek. Co więcej, trasa MTB do Lukomiru została zarekomendowana przez magazyn National Geographic, co chyba mówi już samo przez się, że po prostu warto się na nią zdecydować. Generalnie nam, jako agencji, jest dość ciężko polecić tylko jedną wycieczkę czy aktywność, ponieważ tak naprawdę nasi goście są bardzo różni i mają różne potrzeby oraz umiejętności. Ale prawda jest taka, że warto do Konjic wpaść na kilka dni i spróbować kilku rzeczy: spływu Neretwą, rowerowej przejażdżki po górach lub wędrówki, posmakować lokalnych przysmaków, przyjrzeć się ludowym tradycjom i poznać historię regionu. Z naszej strony możemy zapewnić, że robimy wszystko aby turyści przybywający do Konjic spędzili czas tak, aby zapamiętali go jako najlepsze doświadczenie w ich życiu.
Generalnie nasza majówka będzie miała 9 lub 10 dni (w zależności czy uda się nam wyjechać w piątek 28.04 czy w sobotę 29.04). Nasz pierwszy przystanek to okolice Bjelasnicy i rowerowa wycieczka do Lukomiru. Będzie to nasz trzeci raz w tej górskiej wiosce, ale poprzednie dwa były samochodowe, a nam marzyło się, by pojechać tam na rowerach właśnie. Później przeniesiemy się do Konjic, a dokładniej nad jezioro Boračko, nad którym, jeśli oczywiście pogoda dopisze, będziemy nocować przez kilka dni pod namiotami. Na miejscu, wraz z ekipą Visit Konjic mamy w planach trzy różne wycieczki. Na pewno chcemy wybrać się z nimi w góry, by pod opieką przewodnika nieco lepiej poznać te okolice. Po drugie planujemy też jakiegoś rowerowego tripa, przy czym jeszcze medytujemy dokąd. Ja niestety nieco obawiam się o moje wątłe umiejętności związane z jazdą po górach, więc musimy wraz z Visit Konjic wymyślić coś, co spodoba się wszystkim. Po trzecie chcemy w końcu zaliczyć rafting, bo choć od lat jeździmy na Bałkany, to jeszcze nie spływaliśmy żadną rzeką. Mam nadzieję, że będzie szło nam lepiej, niż na kajakach, bo gdy do nich wsiadamy, to każde z nas chce płyną w inną stronę i robi się nerwowo. W planach Marka są też jakieś pomysły na testowanie tras DH, ja natomiast na pewno chcę wpaść na chwilę do Sarajewa. To w dużym skrócie. Jeśli będziemy mieć w trakcie majówki dostęp do internetu (na co się szczerze mówiąc nie zanosi), to postaramy się Was informować na bieżąco o naszych planach.
Post Konjic i okolice, czyli dlaczego warto odwiedzić ten region Bośni i Hercegowiny wg Visit Konjic pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Lukomir i Umoljani, czyli na górskim krańcu świata pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Z Tuzli udaliśmy się w stronę Sarajewa drogą M18. Oczywiście obiecywaliśmy sobie, że w stolicy Bośni i Hercegowiny spędzimy jeszcze chwilę czasu, odwiedzimy Abida i spotkamy się ze znajomymi, którzy również w tym czasie tam byli. Niestety, ponieważ zbyt długo siedzieliśmy na basenach Panonika, do Sarajewa dotarliśmy koło 21.30. Tętniące życie miasto wręcz krzyczało, by się w nim zatrzymać, ale byliśmy nieugięci. Napięty grafik pchał nas do przodu. A pchał nas w okolice cmentarza Kaursko, który pokazał nam Abid w grudniu. A dlaczego tam? Bo okolice cmentarzyska wydały nam się idealne na dziki nocleg – rozległe polany, z dala od głównej szosy i cywilizacji. Problemem okazało się trafienie do niego. W środku nocy, w egipskich ciemnościach, trudno było znaleźć właściwą, szutrową drogę prowadzącą do cmentarzyska. Ostatecznie, jednak trafiamy tam za pierwszym razem. Dość szybko znajdujemy odpowiednie, płaskie miejsce na rozbicie namiotu, w którym szybko zapadamy w sen.
Fotograficzna, złota godzina – wschód i zachód słońca, to czas magiczny i raczej nikogo nie trzeba do tego przekonywać. Śpiąc pod namiotem człowiek i tak budzi się z pierwszymi promieniami, które rozświetlają niebo. Nie zawsze jednak człowiek jest na tyle zmotywowany, by opuścić ciepły śpiwór i wyjść na zewnątrz, uwiecznić piękno poranka. Jednak śpiąc przy Kaursko motywacja pojawiła się u nas bardzo szybko, bo brązowe i czarne (spalone) łąki, jakie widzieliśmy tu w grudniu, teraz były soczyście zielone, a piękna dodawała im rosa, która skrzyła się w promieniach na złoty kolor. Oboje z zapartym tchem obserwowaliśmy ten spektakl, jaki zgotowała natura. Aparaty poszły w ruch, a nieco później również dron. Magiczne było też to, że mogliśmy to wszystko obserwować w absolutnej samotności.
Zanim opuściliśmy okolice Kaursko, zjedliśmy jeszcze śniadanie mistrzów, czyli buły z kajmakiem, który stanowi ważny element naszej bałkańskiej diety. Najedzeni, wyruszyliśmy do Lukomiru. Najpierw podjechaliśmy pod Bjelasnicę, gdzie poniżej hoteli trwał remont drogi i budowane było rondo. Na nim pomknęliśmy na wprost asfaltem w stronę Šabići. Od głównej szosy odbiliśmy na Brdę, za którą kończy się nawierzchnia, a zaczyna szuter. Dalej czekała nas jazda wśród łąk i niewielkich, obsypanych głazami grzbietów. Minęliśmy po drodze liczne stada owiec oraz krów, pilnowanych przez pasterzy, którzy witają nas skinieniem głowy lub po prostu nam machają. Mijamy także kilka grup rowerzystów, którzy jadą w tym samym kierunku, co my. Sama droga do Lukomiru jest przejezdna praktycznie dla każdego auta, które ma nieco wyższe zawieszenie. Przez większość czas nawierzchnia jest żwirowa, a na podjazdach od czasu do czasu wystają kamienie, wypłukane przez wodę.
Mniej więcej po godzinie 10 docieramy do Lukomiru. Parkujemy w centrum, nieopodal czynnej tu niewielkiej knajpki, w której śniadanie je motocyklowa ekipa ze Słowenii. Idziemy na punkt widokowy znajdujący się na skraju kanionu rzeki Rakitnicy. Po drodze do niego mijamy dwóch mężczyzn budujących dom. Od środa z pustaków, od zewnątrz z kamienia, tak by budynek nie zaburzył jednolitej zabudowy wioski.
Punkt widokowy jak zwykle nas nie zawiódł. Góry, Lukomir i kanion wyglądały niesamowicie. Latem ten dość surowy jednak krajobraz nabiera miękkości za sprawą zieleni traw, kop siana pochylonych na górskich zboczach oraz stad zwierząt przemykających po stokach.
Postanawiamy spojrzeć na Lukomir z nieco innej perspektywy i wspinamy się w stronę szczytu znajdującego się w kierunku na Umoljani. Choć nie docieramy na jego wierzchołek, a zatrzymujemy się nieco niżej, możemy przyglądać się, jak do najwyżej położonej w Bośni i Hercegowinie wioski suną spore grupy rowerzystów. Strasznie im zazdrościmy, gdyż planowaliśmy powrócić tu na dwóch kółkach. Nie tym razem, ale kto powiedział, że jeszcze kiedyś tu nie zawitamy?
Schodzimy do auta i powoli żegnamy się z Lukomirem. Nie mamy na to najmniejszej ochoty, gdyż chętnie zostalibyśmy tu na dłużej, ale czeka nas jeszcze wizyta w Umoljani i droga do Czarnogóry. A zegar tyka.
Z Lukomiru jedziemy z powrotem tą samą drogą, lecz przed Brdą skręcamy w stronę Umoljani, szutrową drogą, oznaczoną strzałkami. Sądziliśmy (dość naiwnie), że jest w podobnym stanie jak ta, wiodąca do Lukomiru. Przez chwilę nawet taka była, ale gdy zaczęła schodzić ostro w dół, doszliśmy do wniosku, że chyba powinniśmy byli pojechać inaczej. Na wycofanie się było jednak za późno, bo nijak nie mieliśmy możliwości by zawrócić, a jechanie na wstecznym nie wchodziło w grę. Ostatecznie ja wysiadam i zaczynam sprzątać drogę z większych głazów. Niestety nie za wiele mogę poradzić na sporych rozmiarów rowy, które utworzyła spływająca woda. W pewnym momencie robi mi się słabo, gdy zsuwająca się Kianka ma nagle oba tylne koła w górze. Na szczęście Marek zachował zimną krew i bezpiecznie dojechał do asfaltu. Nie wiem, kiedy ktoś przejeżdżał tędy ostatni raz, ale sądzę, że korzystał z bardziej terenowego auta. Jacyś motocykliści, których mijamy przy pierwszych domach patrzą na nas z niedowierzaniem i wskazują między sobą, że zjechaliśmy tą stromą i mało komfortową drogą. Bo raczej większość turystów dojeżdża do Umoljani po prostu asfaltową szosą od Šabići.
Podjeżdżamy na niewielką łąkę poniżej restauracji Koliba, skąd zaczyna się szlak do Studeni Potok oraz Lukomiru. Szeroką drogą najpierw pniemy się do przełęczy, na której znajduje się niewielka osada pasterska. Następnie szlak do potoku schodzi do rozległej doliny, wypełnionej pachnącymi ziołami. Jesteśmy troszkę skonfundowani, bo nigdzie nie widać rzeki. Przez chwilę nawet zastanawiamy się, czy po prostu nie wyschła. W końcu, w gęstej trawie odnajdujemy jej koryto, w którym leniwie płynie woda. Ale zależało nam na tym, żeby zobaczyć fantazyjny wzór jaki Studeni Potok rysuje w dolinie. Udało nam się to dzięki dronowi. Bo dopiero z góry, z odpowiedniego dystansu dostrzec można, że potok wije się niczym ogromny wąż. Ci, którzy nie dysponują dronem, mogą po prostu wspiąć się na zbocze, które znajduje się od strony Umoljani. Wzdłuż niego wracamy do miejscowości, przedzierając się przez dość wysoką trawę.
Na obiad udajemy się do restauracji Koliba, która cieszy się sporą popularnością, gdyż siedzi tu sporo gości. Zamawiamy dużą sirnicę (20 KM), duże piwo dla mnie (2.5 KM) oraz coś zimnego do picia dla kierowcy (2.5 KM). Na danie główne musimy dość długo czekać, gdyż robione jest praktycznie na naszych oczach i musi się odpowiednio długo piec. W międzyczasie okazuje się, że nasz kelner, uległ wypadkowi. Przewrócił się, uderzając głową w kant stołu lub krzesła. Widzimy go, gdy z zakrwawioną głową prowadzony jest do wnętrza restauracji. Na szczęście na miejscu znajdują się osoby, które udzielają mu pierwszej pomocy. Problemem okazuje się jednak fakt, że nikt nie wie, jaki jest numer telefonu do ratowników górskich, którzy mieliby szansę szybciej dotrzeć do Umoljani niż karetka pogotowia z Sarajewa. Ogólnie robi się jedno wielkie zamieszanie, a atmosfera staje się dość ciężka. Jednak pomijając ten drobny szczegół, to sirnica była wybitna, lekka, nie tłusta i odpowiednio sycąca. Jeśli będziecie w tych okolicach, to koniecznie tam zajrzyjcie.
Naszą wycieczkę do Lukomiru i Umoljani najlepiej podsumowuje poniższy film. Dzięki niemu spojrzycie na te okolice również z góry. Zapraszamy!
Post Lukomir i Umoljani, czyli na górskim krańcu świata pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Sierpniowe Bałkany – bilans, podsumowanie i pierwsze wrażenia pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Generalnie zakładaliśmy, że wzorem wyjazdu do Chorwacji, teraz też zabierzemy ze sobą rowery, dzięki którym jeszcze lepiej poznamy Bośnię i Hercegowinę oraz Albanię. Bo tak naprawdę chcieliśmy skupić się na tych dwóch krajach, z naciskiem na Albanię, która jest blogowym hitem. Większość z Was zagląda do nas głównie po wpisy właśnie z tego państwa. Na drugim miejscu pod kątem Waszego zainteresowania jest Bośnia i Hercegowina. Stąd też planowaliśmy zebrać materiały w tych dwóch krajach, pojeździć sobie na rowerach i ogólnie odpocząć, bez ciągłego przemieszczania się autem. Jednak na dosłownie 2-3 tygodnie przed wyjazdem otrzymałam propozycję zrealizowania pewnego dużego projektu, który na ten moment musi być owiany mgiełką tajemnicy. W każdym razie musieliśmy zweryfikować nasze plany i tak wszystko ogarnąć, by w ciągu trzech tygodni odwiedzić Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Albanię, Macedonię i Kosowo. Roadtrip jak się patrzy. W napięty grafik musieliśmy wpleść też choć chwilę odpoczynku oraz realizację naszych własnych planów, jak chociażby dojazd do Theth.
Jak widać humory dopisywały
Oczywiście zawsze po powrocie pada pytanie, czy wyjazd był udany. Jeśli oglądaliście nasze pocztówki z wakacji, to odpowiedź wydaje się dość oczywista. Było wspaniale. Odwiedziliśmy wiele miejsc, które do tej pory pomijaliśmy w trakcie naszych podróży. Były to m.in. wschód Macedonii oraz Kosowo – największe, pozytywne, jak i momentami negatywne zaskoczenie naszego wyjazdu. Mogliśmy się przekonać, co zmieniło się w Albanii od naszej ostatniej wizyty w styczniu 2015. Zabraliśmy Kiankę do Lukomiru, bo po zimie była obrażona na nas, że nie dostąpiła tego przywileju. Zaliczyliśmy kilkanaście „offroadów”, czyli jazdy drogami, którymi oprócz nas chyba nikt ostatnio nie jeździł. Kianka okazała swoją dezaprobatę raz, a porządnie. Wszystko za sprawą potwornej przetwornicy made in China, która spaliła nam bezpiecznik od radia i zapalniczki. W ten sposób zostaliśmy pozbawieni dostępu do prądu i zmusiło nas to do korzystania z większych ilości płatnych noclegów, co znów nadszarpnęło nasz wyjazdowy budżet. Dopiero po dwóch dniach, szef Marka (dzięki Kuba!) oświecił nas, że spalonego bezpiecznika szukaliśmy nie w tym miejscu, co potrzeba, w efekcie znów mieliśmy prąd, ale nie mieliśmy przetwornicy. A jej kupno na Bałkanach okazało się być misją niemożliwą. Z nieco milszych rzeczy, to na naszej drodze spotkaliśmy kilka osób, które znają nas z bloga, co było super pozytywnym zaskoczeniem.
W trakcie wyjazdu odwiedziliśmy góry, kilka ośrodków narciarskich, jeziora, rzeki, morza, miasta, rezerwaty przyrody, stanowiska archeologiczne (w większości absolutne niewypały). Jednym słowem: pełen przekrój tematyczny. Zaliczyliśmy kilka genialnych, dzikich noclegów. Zjedliśmy ogromną ilość burków. Wypiliśmy spore ilości piwa (głównie Marek) i wina (głównie ruda). O hektolitrach innych, bezalkoholowych napojów wspominać ze szczegółami nie będę. Udało nam się przegrzać, jak i zmarznąć.
A tak tworzyły się pocztówki z wakacji. Choć szczerze mówiąc większość z nich powstała w aucie lub na kamieniu, z którego akurat był zasięg naszego albańskiego operatora. Chyba nie mogłabym zostać „cyfrowym nomadem”.
A tak powstawało większość wpisów, które już niedługo zaczną się pojawiać na blogu.
Ilość przejechanych kilometrów: 6220 km
Ilość zwiedzonych krajów: 5
Noclegi na dziko: 10
Noclegi płatne: 13
Zgubiona jedna czapka (ruda)
Rozwalona para japonek (Marek)
Spalony bezpiecznik w aucie i spalona przetwornica. Mnóstwo nerwów.
Jeden stłuczony smartfon (Marek) i to jeszcze ostatniego dnia na Bałkanach, w Tuzli, na basenach Pannonika.
Niewątpliwie zyskaliśmy jeszcze większą pewność, że to, co robimy ma sens. Chodzi oczywiście o prowadzenie bloga. Nie tylko osoby, które spotkaliśmy na trasie, ale również wielu z Was, którzy do nas napisali potwierdzili, że nasze wpisy, rady i wiedza, przydały się podczas planowania samodzielnych wypadów na Półwysep Bałkański. Zyskaliśmy też nowe znajomości w różnych krajach. Odwiedziliśmy wiele miejsc, do których pewnie jeszcze wrócimy, gdyż pozostał spory niedosyt. Dodatkowo nasza wiedza i świadomość Bałkanów jeszcze bardziej się poszerzyła. Uzależnienie od tego regionu stało się jeszcze mocniejsze, ale przyjmijmy, że w tym wypadku uzależnienie ma kontekst pozytywny.
Przed nami dużo pracy nad wpisami, zdjęciami i filmami, które mamy nadzieję zainspirują Was do pierwszej podróży na Bałkany lub do kolejnych odwiedzin. Bo jak się okazuje, region ten jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. Wpisy będą szły chronologicznie, czyli zaczniemy od Bośni i Hercegowiny, później będzie Czarnogóra, Albania, Macedonia, Kosowo i znów na chwilę zajrzymy do Bośni i Hercegowiny. Pomiędzy relacją pojawią się wpisy praktyczne oraz nasze, luźne przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc. Sądzę, że do wiosny będziemy mieli co robi, a Wy co czytać.
Mała, filmowa zapowiedź. Wyjazdowy trailer, który da Wam przedsmak tego, co czeka Was już w najbliższym czasie. Będzie widokowo, będą ujęcia z drona, ujęcia z wody i klasyczne z ziemi. Będzie się działo i na pewno nie będzie nudno. Mamy nadzieję, że będziecie śledzić kolejne wpisy i dzielić się Waszymi wrażeniami!
Post Sierpniowe Bałkany – bilans, podsumowanie i pierwsze wrażenia pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Pocztówka z wakacji: Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Co do tej pory zwiedziliśmy? W Bośni i Hercegowinie – Tuzlę, gdzie zaliczyliśmy kąpiel na basenach Pannonica. Później przejechaliśmy przez nocne Sarajewo, by na późny wieczór dotrzeć do cmentarza Kaursko obok którego przenocowaliśmy. Kolejny dzień to Lukomir (niestety nie na rowerach, bo te zostały w domu, za to Kianka mogła się przejechać do tego cudownego miejsca). Zaliczyliśmy też ambitny przejazd do Umoljani, podczas którego nasze dzielne auto udowodniło, że potrafi też jeździć z tylnymi kołami w górze. Wizyta przy potoku Studenac była strzałem w dziesiątkę, mimo że początkowo w ogóle nie widzieliśmy samego potoku i jego szalonego zarysu. Wieczorny przejazd do Czarnogóry drogą na Foce jak zwykle obfitował w widoki. Nocleg gdzieś przed Durmitorem, znajdowany po ciemku dopiero rano uświadomił nam, w jak widokowym miejscu się znaleźliśmy. Przejazd do Żablijaka był spektakularny i chyba rośnie nam mocny kandydat do pierwszej piątki najbardziej widokowych tras na Bałkanach. W samym Żablijaku odwiedziliśmy spacerem Czarne Jezioro, a następnie dotarliśmy nad Most na Tarze. Tłumy i gorąc szybko nas stamtąd przegoniły. Mozolna droga do Podgoricy była istną męczarnią, za to czarnogórska stolica znów nas w sobie nie rozkochała. A teraz nasi mili czytelnicy pozdrawiamy Was z Albanii, z campingu Shkodra Lake Resort. Marek kąpie się już w jeziorze, a ja staram się na szybko sklecić dla Was tych parę słów. W najbliższym czasie będziemy do Was nadawać z naszego ulubionego, bałkańskiego kraju.
Z pozdrowieniami,
ruda&Marek
Najpierw była Tuzla i baseny Pannonica, które gorąco wam polecamy, przede wszystkim w upalne dni.
Kolejny dzień przywitaliśmy obok cmentarza Kaursko.
Później był nasz ukochany Lukomir.
Było też Umoljani i szalona droga do niego, a także spektakularny potok Studenac.
Bośnia i Hercegowina za każdym razem nas zachwyca. Ciągle i ciągle, więc na pewno będziemy tam wracać.
Czarnogóra powitała nas tak…
A później było tylko lepiej
Post Pocztówka z wakacji: Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Lukomir informacje praktyczne pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Jednak pod koniec grudnia 2015 roku panujące w tym regionie warunki były iście wiosenne, stąd udało nam się tam dojechać. W wiosce znajduje się obecnie 96 budynków: 46 domów mieszkalnych, 49 stodół oraz 1 dawna szkoła. Na wzgórzu nieco bardziej po prawej stronie ulokowany jest mały cmentarz z osiemnastoma rzeźbionymi mogiłami, charakterystycznymi dla regionu Bośni i Hercegowiny, zwanymi stećak. Tym, co jednak najmocniej wyróżnia Lukomir, to tradycyjny styl, w jakim budowano tamtejsze domy. Większość z nich datuje się na lata 50te, 60te i 70te ubiegłego wieku, lecz przypominają one obiekty sprzed znacznie wcześniejszego okresu historycznego. Mają one nawiązywać do faktu, że kultywowanie ziemi, wypas zwierząt i życie zgodnie z naturą trwało tu nieprzerwanie przez wiele, długich lat, aż do 1992 roku, kiedy to wybuchła wojna. Budynki zbudowane są z kamienia, a ich dachy niegdyś kryte były głównie gontem. Obecnie gont w dużej mierze został wyparty przez blachę. Dopiero w latach 80tych dotarła do Lukomiru elektryczność, nieco ułatwiając tym samym życie mieszkańcom, głównie pasterzom, którzy na kilka miesięcy w roku przybywają tam ze swoimi stadami.
Najpiękniejszy widok na Lukomir rozciąga się ze wzgórza oddzielającego wieś od kanionu. Stojąc na jego wierzchołku można poczuć górską potęgę tej okolicy. Po horyzont widać kolejne szczyty, a ogrom przestrzeni jest porażający. W grudniu, ze względu na lekką mgiełkę w powietrzu nie jesteśmy w stanie dostrzec rzeki Rakitnicy płynącej 800 metrów poniżej nas.
Zapraszamy Was też na wirtualny spacer po Lukomirze, dzięki dronowym ujęciom. Na pewno jeszcze bardziej zachęcą Was do odwiedzenia tej najwyżej położonej wsi w Bośni!
A także mamy dla Was kilka ujęć z lata:
Post Lukomir informacje praktyczne pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Grudniowa wycieczka z Abidem. Część 1 – Lukomir pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Kilka tygodni wcześniej… Czyli jedziecie do Sarajewa? A nie wzięlibyście ze sobą paczki dla naszego znajomego? Przynajmniej, jak wy ją zabierzecie, to jest pewność, że do niego dotrze. A przy okazji poznacie jej adresata. Z Abidem Jasarem, któremu mieliśmy przekazać prezenty od Zuzy i Piotra, zaczęłam rozmawiać jeszcze przed wyjazdem do Bośni. Facebook mocno nam to ułatwił, a fakt, że Abid mówi po angielsku również nie był bez znaczenia. Ja mu opowiadałam trochę o sobie, on pisał o tym, co się dzieje teraz w Sarajewie oraz, że na nas czeka. Kim jest Abid? Jednym z budowniczych Tunelu Spasa (Tunel Nadziei, łączył oblężone miasto ze strefą wolną od serbskiej okupacji; przebiegał pod sarajewskim lotniskiem) oraz kierowcą ciężarówki, który w trakcie wojny woził dostawy jedzenia, broni, drewna czy też przewoził rannych. To w dużym skrócie, bo Abid to człowiek orkiestra.
Wtorek 29.12.15. Jedziemy Skodą Przemasa przez zasnute mgłą Sarajewo. Nic nie widać. Trzeba się dobrze przyglądać, by dostrzec budynki znajdujące się po obu stronach drogi. Na szczęście to nawigacja prowadzi nas przez labirynt sarajewskich uliczek, aż w końcu docieramy na Ilidžę, gdzie mieszka Abid. Gdy jesteśmy na miejscu, on już na nas czeka. Witam się z nim, jak ze starym, dobrym znajomym. Ooo a to musi być twój mąż. – stwierdził Abid wskazując Marka. Poznałem po tym, że ma brodę! Generalnie okazało się, że Abid zrobił facebookowy wywiad środowiskowy i sprawdził, kto jest moim mężem oraz kogo mam w znajomych. Po przedstawieniu mu jeszcze Karoli i Przemasa, zaprosił nas do swojego sklepiku obok Tunelu Spasa. Z samochodu zabieramy pokaźne pudło od Zuzy i Piotra oraz prezenty ode mnie i Marka dla Abida oraz dwójki jego wnucząt. Nasz gospodarz oraz przyszły przewodnik jest zachwycony, w szczególności z powodu polskiej wódki. Ogólnie temat alkoholu miał nam poniekąd towarzyszyć przez cały dzień. Bo wiecie, ja mam taką teorię, że rakija pita rano i wieczorem dobrze wpływa na zdrowie, np. obniża poziom cholesterolu. To co, po kieliszku? – bardziej stwierdził niż zapytał Abid, bo w międzyczasie wyciągnął spod stołu butelkę oraz kieliszki. O jabłkowej raki rozmawiałam z nim już wcześniej. Wiesz Ola, jesień i zima to czas na raki. Mój znajomy robi ją z jabłek. Jest naprawdę dobra. Mimo 9 rano jakoś głupio jest nam odmówić i wszyscy, oprócz Przemasa robiącego za kierowcę, dzierżymy kieliszki w dłoniach. Živjeli! Na zdrowie! Po czym, jak to typowi Polacy, wypiliśmy trunek do dna. Nie, tak się nie pije raki!! Najpierw trzeba wypić połowę zawartości kieliszka i dać czas alkoholowi, by rozgrzał nas od środka. Dopiero później można wlać w siebie resztę. Pijąc szybko nie poczujecie jej aromatu. Efekt jest taki, że musimy wypić po jeszcze jednym kieliszku. Jakoś bardzo nie narzekamy, bo raki jest wyśmienita i rzeczywiście smakuje jabłkami. To co, chcecie jechać do Lukomiru? Nie wiem, czy uda nam się tam dojechać, bo wiecie, śnieg, góry. Nigdy nic nie wiadomo. Ale spróbujemy. Snow is no problem, ice is problem!
Wychodzimy przed dom. Na parkingu stoi Skoda Przemasa oraz Audi 100 Quattro Abida. Stwierdzamy, że możemy pojechać naszym autem, które było nieco większe. Abid jednak stwierdza: Audi is Audi and Skoda is…Skoda. Jedziemy Audi. Szybko ma się okazać, że była to słuszna decyzja, a napęd na cztery koła miał się przydać. Przy okazji Przemas otrzymał nowy przydomek – Skoda, a wypowiedziane przez Abida zdanie na temat samochodów stało się mottem naszej wycieczki. EDIT: Teraz Abid jest już szczęśliwym posiadaczem…Mercedesa.
Wkładamy do bagażnika Audi nasze toboły, w tym drona. Abid dorzuca butelkę raki oraz kieliszki, a także ciastka od swojej żony. Wyruszamy. We mgle powoli opuszczamy miasto i znaną nam drogą do Babin do pniemy się ku górze. Już po chwili, podobnie jak poprzedniego dnia, wjeżdżamy w strefę słońca, błękitu nieba i pięknej pogody. Ja w trakcie wojny jeździłem po tych terenach ciężarówką lub mniejszym Nissanem Patrolem. Woziłem to, co było aktualnie potrzebne: drewno, broń, żywność, czasem cywili i rannych. Po wojnie dalej jeździłem moją małą ciężarówką. Miała 4 tony. Rozwoziłem dostawy do sklepów, ale później, ciężarówka okazała się być zbyt mała i musiałem zwinąć biznes. Teraz mam swój sklepik oraz wożę turystów. Generalnie Abid znalazł swój sposób na życie. Dzięki ogromnej otwartości i pozytywnemu nastawieniu, szybko zjednuje sobie ludzi. Nam również proponował swoją autorską trasę wycieczki, jednak my byliśmy zdecydowani na konkretne miejsce. Abdi nie oponował. Jednak patrząc na jego profil na facebooku widać, że na wycieczki z nim decydują się ludzie z całego świata. I na pewno nie żałują, bo Abid to niesamowity przewodnik i gawędziarz. O, a widzicie tę drogę po prawej. – pyta się nas, gdy jesteśmy już kawałek za Babin do. Na stoku ledwo dostrzegamy coś, co pewnie kiedyś było drogą, a teraz jest dość mocno zarośnięte krzakami i trawą. Tędy właśnie zwoziłem pieczywo dla wojsk bośniackich, które były o tam, w dole. – i wskazuje w bliżej nieokreśloną przestrzeń po naszej lewej. Ta droga była tak stroma, że czasami w godzinę pokonywałem tylko 2km. Na to wszystko, mój niezbyt często odzywający się normalnie małżonek, zadaje pytanie, które rozwala wszystkich na łopatki. A jak dojeżdżałeś na miejsce, to ten chleb był jeszcze świeży?
Upakowani w Audi
O, a widzicie tamto wzgórze? To na nim, mój znajomy stanął na minę. Musiałem go zwieźć do Babin do, żeby go opatrzyli. Jechaliśmy bardzo wolno. Praktycznie każde, mijane przez nas miejsce, przypominało Abidowi wydarzenia z czasów wojny lub… Jakiś czas temu wziąłem tutaj na wycieczkę dziewczynę z Singapuru. Zaczął padać śnieg. Wiecie, że ona pierwszy raz w życiu widziała śnieg? Jak szalona biegała i robiła zdjęcia. Fakt, później musieliśmy ileś czasu czekać na pług, bo tyle go dosypało, że droga zrobiła się nieprzejezdna. Ale ona i tak była szczęśliwa.
Z głównej szosy skręcamy w prawo. Za wsią Brda kończy się asfalt i nasza prędkość podróżna znacząco spada. Do tego co jakiś czas miska olejowa Audi spotyka się z jakimś większym kamulcem. Na szczęście przy nieznacznej prędkości nic jej się nie dzieje. Nas jednak bardziej zajmują widoki wokół. Nieco za naszymi plecami jest znana nam już Bjelasnica, a przed nami górski bezkres, żadnych domów, ludzi, zwierząt. Czyste piękno. Po jakiś 15 minutach jazdy docieramy do ocienionego stoku, gdzie na drodze zalegała spora warstwa lodu. Abid prosi nas, byśmy wysiedli, a on w tym czasie sam, na spokojnie pokonuje ten odcinek. Jego Audi oczywiście bez większego problemu daje radę, a my mamy chwilę by na spokojnie rozkoszować się widokami.
Droga do Lukomiru
Jedziemy dalej. Droga praktycznie cały czas wiedzie dnem rozłożystej doliny, otoczonej pozbawionymi drzew wzgórzami. W tym miejscu spotykają się dwie strefy klimatyczne – kontynentalna i śródziemnomorska. Stąd nie ma tu żadnych drzew. Czasami wieją tu bardzo mocne wiatry. Tego dnia jest jednak bezwietrznie i panuje niesamowita cisza. Nie słychać szumu roślin (bo ich nie ma), żadnych zwierząt (również brak), ani ludzi (wokół nie ma nikogo oprócz nas).
Po ponad godzinie jazdy docieramy do Lukomiru. Parkujemy na końcu wsi, w miejscu gdzie kończy się droga. Później, wspinamy się na wzgórze, które oddziela Lukomir od rzeki Rakitnicy, która położona jest 800 metrów niżej, w jednym z głębszych w Europie kanionów. Lukomir traktowany jest obecnie niczym skansen. Nie można w nim nic więcej zbudować, a jedynie nieco zmodernizować już istniejące domy. Ale wszystko zgodnie z ustaleniami konserwatora zabytków. – stwierdza Abid. Latem Lukomir jest zamieszkany głównie przez pasterzy, którzy na czas zimniejszych miesięcy schodzą do dolin. W efekcie w grudniu nikogo tam nie ma. Jakiś czas temu kręcony był tutaj film. Na jego potrzeby postawiono we wsi…kościół. Był to chyba jedyny przypadek w Bośni, by w muzułmańskiej miejscowości stał zarówno kościół, jak i meczet. Rzeczywiście meczet dość mocno wyróżnia się w lukomirskim krajobrazie. Nie trudno dostrzec jego białą sylwetkę oraz zielony dach. Marek wypuszcza drona, a my w tym czasie stoimy we czwórkę na szczycie wzniesienia. Abid wypytuje się nieco o naszą latającą maszynę, gdyż w Bośni nie miał z nią do czynienia, a ja jak zwykle robię za rzecznika prasowego Dji Phantome.
Gdzieś w dole jest kanion rzeki Rakitnicy
Góry po horyzont
Śliczny, niewielki Lukomir
Schodzimy do wsi i zaczynamy włóczyć się wśród wąskich „uliczek”, wijących się między domami. Niesamowite jest to, że oprócz nas nie ma tam kompletnie nikogo. I znów ta cisza! Abid przestawia Audi do centrum Lukomiru, które zlokalizowane jest obok sporego źródełka z wodą oraz działającej latem knajpki. Jak jest ciepło, do Lukomiru dociera całkiem sporo turystów. Głównie rowerzystów oraz tych, decydujących się na jazdę terenówkami. Później sprawdziliśmy ile kosztuje wyprawa do Lukomiru z agencją turystyczną z Sarajewa. 40EUR od osoby! Straszne pieniądze.
Zabudowania Lukomiru
Rakija time! Abid stawia na bagażniku butelkę raki oraz kieliszki. Nalewa wszystkim również sobie. Abid – nie przejmujesz się tym, że prowadzisz i pijesz? – pytamy z ciekawości, a nie ze względu na to, że boimy się, iż rozbije auto z nami w środku. Driving and rakija? No problem. – stwierdza z rozbrajającą szczerością Abid. Po chwili dodaje: W Bośni jest takie prawo, że jak jesteś kierowcą „amatorem” to musisz mieć 0.0 promili. Ale gdy jesteś kierowcą zawodowym, to możesz mieć 0.3 promila. Wiecie, gdy rozwoziłem dostawy do sklepów, to praktycznie zawsze ktoś chciał się ze mną napić, a to piwa, a to raki, a to kawy. Efekt był taki, że po pracy zdarzało mi się wracać do domu na rauszu. Żona nie była zachwycona…Wypijamy po kieliszku, tym razem już nie do dna, a dawkując sobie alkoholowe emocje i aromaty.
Rakija Time!
Z rakiją w żołądkach opuszczamy przepiękny Lukomir. Szybko doszłam do wniosku, że jest to jedno z piękniejszych miejsc na Bałkanach, w jakim kiedykolwiek byłam. Może to kwestia atmosfery wokół całej wycieczki, może to kwestia towarzystwa i niepewności, czy w ogóle do niego dotrzemy. Niemniej jedno jest pewne – wrócimy tam! Cała nasza czwórka od razu stwierdziła, że najchętniej byśmy się tam wybrali na rowerach. Teren na dwa kółka jest wprost idealny: szeroka droga, brak jakiś strasznych przewyższeń, bo przez większość czasu jedzie się doliną. Sama wieś, jak i okolice są na swój sposób magiczne, magnetyczne i po prostu niesamowite.
A tak filmowo wyglądała nasza wycieczka z Abidem:
Ale na Lukomirze nie skończyła się nasza wycieczka z Abidem. W części drugiej dowiecie się, jakie ciastka powinna piec dla swego zięcia każda teściowa, jakie wegetariańskie danie wymyślił dla mnie Abid w restauracji oraz dlaczego przez resztę wyjazdu musiałam kleić okulary power tapem.
Post Grudniowa wycieczka z Abidem. Część 1 – Lukomir pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Górskie migawki z okolic Sarajewa pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Grudzień 2015 oraz styczeń 2016 okazały się wyjątkowo łaskawe pod względem pogody. Początkowa inwersja sprawiła, że w samym Sarajewie zalegała gęsta mgła oraz smog i było tam bardzo zimno. Natomiast w górach panowała wiosna – świeciło słońce, niebo było niebieskie, a temperatury dalekie od mrozów. Takie warunki pozwoliły nam na kilka naprawdę świetnych trekingów oraz zgromadzenie wielu pięknych fotografii. Stąd też zapraszamy Was dzisiaj na górskie migawki z okolic Sarajewa.
W pierwszej kolejności udaliśmy się na Bjelasnicę. Treking rozpoczęliśmy w wiosce Lukavac. Stoki Bjelasnicy schodzące w stronę Sarajewa były miejscem rozgrywania konkurencji narciarskich (wśród mężczyzn) na olimpiadzie ’84.
Kolejnym punktem na mapie naszego górskiego zwiedzania okolic Sarajewa był Lukomir. Jest to najwyżej położona wieś w Bośni i Hercegowinie. A według nas jedno z piękniejszych miejsc na Bałkanach.
Okolice wodospadu Skakavac obfitują w rozliczne punkty widokowe, z których można podziwiać np. Bjelasnicę oraz…Sarajewo, o ile akurat nie jest zakryte przez chmury
Nasz ostatni górski dzień spędziliśmy na Jahorinie, gdzie rozgrywane były żeńskie dyscypliny narciarskie. Trafiliśmy tam akurat idealnie w największe opady śniegu. Marek był szczęśliwy, bo miał dobre warunki do jazdy, ja byłam może mniej zadowolona, gdyż maszerowanie w świeżym, ciężkim śniegu jest dość męczące.
Wszystkie, wyżej wymienione miejsca w górach będą miały swoje osobne wpisy, w których dokładnie opiszemy, jak do nich dotrzeć/dojechać. Czekać na Was będzie również mnóstwo zdjęć, a także trochę filmów (choć z drona nie za dużo, gdyż ten postanowił się zepsuć).
Post Górskie migawki z okolic Sarajewa pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>