Post Albańskie kurorty – który wybrać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>
Velipoja dość mocno zmieniła się na przestrzeni lat. To niewielkie niegdyś miasteczko coraz silniej zabudowuje się nowymi hotelami i apartamentowcami. Jest pierwszym od strony północy kurortem Albanii. Szeroka, długa, piaszczysta plaża zachęca do dłuższego pobytu w tym miejscu. Liczne beach bary czy restauracje kuszą drinkami, słodkościami i wytrawnymi potrawami. Leżaki i parasole do wynajęcia pozwalają na chwilę odetchnąć od południowego słońca. Woda w morzu jest tu nieco chłodniejsza niż w innych regionach, a to za sprawą wpadającej nieopodal do Adriatyku rzeki Buny, na której częściowo leży granica między Czarnogórą a Albanią. Plusem niewątpliwie jest to, że dno morskie opada tu stosunkowo wolno, co pozwala dość bezpiecznie wypoczywać tu rodzinom z dziećmi.
Albańskie kurorty zazwyczaj nie grzeszą urodą. Generalnie współczesna, albańska architektura stanowi dla nas zagadkę i jakoś wciąż w jej brzydocie nie możemy znaleźć niczego, co by nas do niej przekonało. Shengjin dość dobrze obrazuje ten stan rzeczy. Wielkie hotele i apartamentowce ustawione są dość gęsto wzdłuż całkiem malowniczej zatoki, w której znajduje się niezbyt urodziwy port. Piaszczysta plaża niewątpliwie stanowi atut tych okolic. Naszym zdaniem najładniejsza część wybrzeża znajduje się na północ od centrum kurortu i ciągnie się do wydmy oddzielającej obszar Shengjin od Velipoji. W sezonie bywa tu naprawdę tłoczno, bo wśród nawet samych Albańczyków Shengjin jest dość modne. Dodatkowo liczne knajpy, restauracje czy dyskoteki pozwalają rozerwać się popołudniami i wieczorami. I choć może samo Shengjin nie zachwyca, to jego okolice już tak. Oprócz wspomnianej wydmy, warto też wpaść do rezerwatu Kune Vain, czy wybrać się na wycieczkę do Lezhy (własnym autem, furgonem lub taksówką).
Durres jest jednym z większych miast na całym albańskim wybrzeżu, a dodatkowo położony jest w niedużej odległości od Tirany (autostrada, liczne połączenia autobusowe). Wypływają stąd promy do Włoch oraz do położonej w Albanii Wlory. Baza hotelowa oraz gastronomiczna jest tu naprawdę imponująca. Jednak miasto to, to nie tylko liczne hotele i apartamentowce. To przede wszystkim bogata historia, którą można poznawać w Muzeum Archeologicznym czy pośród murów amfiteatru. Osoby poszukujące ciekawego widoku na Durres, powinny wybrać się w okolice willi Zoga. Jeśli chodzi o plaże, to najładniejsze znajdują się na północ oraz południe od centrum miasta. W sezonie panuje tu duży ruch i tłok, ale wielu wypoczywającym tam osobom kompletnie to nie przeszkadza.
Wlora, choć obecnie kojarzona jest głównie z letnim wypoczynkiem, odegrała ważną rolę w historii całego kraju. Kiedy państwo to budowało swoją tożsamość i kształt, została na chwilę jego stolicą. Później, to właśnie z niej Albańczycy tłumnie emigrowali statkami do Włoch, gdy w Albanii upadł komunizm, a granice się otworzyły. Jednak turystów od historii, nieco bardziej interesuje możliwość skorzystania z tutejszych plaż, odwiedzania Półwyspu Karaburun lub pobliskiego Orikum z antycznymi ruinami znajdującymi się na terenie czynnej jednostki marynarki. Kawałek za Wlorą przebiega granica między Adriatykiem a Morzem Jońskim. Wieczorami miasto tętni życiem, a liczne dyskoteki czy restauracje pękają w szwach. Jedyny mankament Wlory to korki. Kurort ten, w szczególności popołudniu dość mocno się korkuje na trasie w okolicach tunelu. Obecnie, po remoncie, nabrzeże we Wlorze nabrało nowoczesnego charakteru, ale korki dalej są dość problematyczne.
W porównaniu do wyżej wymienionych kurortów, Himare prezentuje sobą bardziej kameralną atmosferę. Miasto to jest nieco mniejsze i przyciąga odrobinę mniej turystów. Jednak warto rozważyć ten kurort, gdyż posiada piękną lokalizację, w okolicy jest sporo plaż, które pozwalają na przyjemny wypoczynek, a dodatkowo z górującej nad nim twierdzy rozciąga się fenomenalny widok. Co najważniejsze Himare położone jest na Albańskiej Riwierze, która uznawana jest za najbardziej spektakularną część wybrzeża Albanii.
Saranda na pierwszy rzut oka często nie robi dobrego wrażenia. Jest dość mocno zabudowana i początkowo może to przytłaczać. Jednak prawda jest taka, że w tym „szaleństwie” jest coś, co do Sarandy przyciąga. Przede wszystkim oferuje piękne widoki na Morze Jońskie i Korfu. Pływające z niej wodoloty lub promy pozwalają przedostać się na tę pobliską, grecką wyspę. Wokół znaleźć można liczne mniej lub bardziej zatłoczone plaże. Baza hotelowa jest imponująca i zarówno osoby szukające nieco bardziej kameralnych i spokojnych miejsc, jak i imprezowicze, znajdą tu dla siebie odpowiednie miejsca. A zachód słońca widziany z murów twierdzy Lekures, rozkocha w Sarandzie każdego, nawet największego sceptyka.
Wymienione powyżej albańskie kurorty, należą do tych największych. Jednak na wybrzeżu Albanii znaleźć można nieco mniejsze miejscowości, które bez wątpienia są godne Waszej uwagi.
Generalnie sami w trakcie naszych wyjazdów wpadamy do większych kurortów jedynie przejazdem lub na krótki spacer i zakupy. Ale jeśli w którymś z nich mielibyśmy spędzić więcej czasu, to nasz wybór padłby albo na Velipoję, albo na Himare lub Sarandę. Wszystkie trzy posiadają świetną lokalizację i pozwalają nie tylko na plażowanie, ale również na poznawanie okolicznych atrakcji turystycznych. W przypadku Velipoji jest to Lezha, Park Lumi i Bunes, Szkodra oraz Jezioro Szkoderskie. W Przypadku Himare – twierdza położona w tym mieście, Porto Palermo, plaża Gjipe. W przypadku Sarandy – Syri i Kalter, Phoinike czy Butrint. Można zatem bez problemu połączyć tam plażowanie z aktywnym wypoczynkiem lub zwiedzaniem. A dla nas jest to najbardziej kusząca opcja.
Post Albańskie kurorty – który wybrać? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post W Sarandzie i Ksamilu modnie jest bywać pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Zanim dotrzemy z plaży Lukova na samo południe Albanii, postanawiamy zatrzymać się w miejscu, które wiele przewodników opisuje jako wyjątkowo piękne i urokliwe. Zatoka i plaża Kakomes znajdują się w niedużej odległości od Sarandy, więc mogliśmy bez zbędnego nadrabiania drogi do nich zajrzeć. Kilka kilometrów za Nivicë należy odbić w prawo, w dość wąską, asfaltową drogę, która wije się po niewielkim zboczu. Po chwili odsłania się widok na zatokę oraz na zamkniętą bramę, która blokuje możliwość dojechania do samej plaży. Na przylegającym do bramy ogrodzeniu widnieje spory napis Kakomes Resort oraz private. Całości pilnuje strażnik. Za ogrodzeniem rozciąga się pusty, niezagospodarowany teren, który zwieńczony jest plażą i szmaragdowym morzem. Szybko okazuje się, że strażnik bez problemu na teren wpuszcza Albańczyków, natomiast Greków, którzy pojawili się w tych okolicach zaraz po nas, przegania. Później dowiadujemy się, że obcokrajowcy muszą uiścić opłatę w wysokości 1000 leków (ponad 30 zł!), by dotrzeć do samej zatoki. Dochodzimy do wniosku, że satysfakcjonuje nas widok z dystansu i żegnamy się z tym miejscem.
Saranda w szczycie sezonu nie jest może najbardziej przyjaznym miejscem na świecie. Wąskie, w większości jednokierunkowe uliczki strasznie się korkują, a stanie w upale, zaduchu i smrodzie spalin nie należy do przyjemności. Dodatkowo jesteśmy strasznie sfrustrowani. Usiłujemy znaleźć nocleg, którego cena będzie dla nas przystępna, czyli w okolicach 20-25 €. Niestety po zajrzeniu do kilku hoteli dochodzimy do wniosku, że chyba nie stać nas na pobyt w Sarandzie. W akcie desperacji opuszczamy centrum i jedziemy do polecanego nam przez rodziców Marka hotelu Mucobega, znajdującego się przy niewielkiej zatoce oraz obok cmentarza, w północnej części miasta. Sam ośrodek i jego okolice robią na nas bardzo dobre wrażenie. Jego obsługa stara się nam pomóc, jednak okazuje się, że w sezonie pokój kosztuje 50-60 € (rodzice Marka płacili coś koło 20 €, fakt poza sezonem i przy tygodniowym pobycie). Jest to dla nas zawrotna kwota, więc dziękujemy za okazaną nam życzliwość i wracamy do Sarandy i kierujemy się do Ksamilu, by tam poszukać szczęścia.
Marek początkowo upierał się, abyśmy znaleźli nocleg w jakimś pensjonacie. Przekonuję go jednak, że z naszymi funduszami możemy pozwolić sobie jedynie na camping. Wiedzieliśmy, że w Ksamilu są przynajmniej dwa, ale w międzyczasie powstał jeszcze trzeci, z dużo lepszą lokalizacją, bo bliżej morza, a nie wśród domów. Camping Sunset nastawiony jest głównie na użytkowników camperów, ale posiada też niewielki teren dla osób obozujących pod namiotami. Warunki nie są może idealne, ale za to w cenie 5 EUR od osoby mamy dostęp do prądu i jest się gdzie umyć. Na terenie campingu funkcjonuje również restauracja, a na plażę są dosłownie dwa kroki. Po rozbiciu obozowiska idziemy na krótki spacer po Ksamilu. Plaże są tak zatłoczone, że absolutnie nie ma się gdzie wcisnąć. Smród śmieci miesza się z zapachem smażonych ryb i owoców morza. Oboje jesteśmy trochę wściekli (trochę – słowo klucz). Marek chciał w spokoju popływać, a ja mam okres, boli mnie brzuch, głowa i marzę o cieniu i chwili spokoju. Ostatecznie, zrezygnowani wracamy na camping nędznie wyglądającą promenadą ciągnącą się wzdłuż nabrzeża.
Saranda i Ksamil nas zmęczyły. Miał być wakacyjny luz, były nerwy. Nie dość, że auto mieliśmy nie do końca sprawne po tym, jak spaliliśmy bezpiecznik od radia i zapalniczki, to jeszcze przez pół dnia szukaliśmy najpierw noclegu, a później miejsca na plaży. Postanawiamy jednak uratować sytuację i pojechać do miejsca, w którym pokładaliśmy nadzieję na poprawę nastroju. Pema e Thate to plaża znajdująca się na zachód od Ksamilu, z której rozciąga się rozległy widok na Korfu. Po wyjechaniu z miasteczka należy pokonać gruntową, lecz dość równą drogę. Następnie przejeżdża się przez bramę, za którą zaczynają się poszukiwania dobrego miejsca parkingowego. Wzdłuż drogi wiodącej do głównego parkingu panuje spory ścisk i tłok, gdyż w szczycie sezonu panuje tu naprawdę spory ruch. Udaje nam się znaleźć idealne dla Kianki miejsce, w cieniu niewysokich drzew. Po zejściu na plażę dość szybko natrafiamy na wolne leżaki, za które o tej porze nikt nie pobiera od nas opłaty. Marek znika na półtorej godziny w morzu, a ja siedzę z książką i na zmianę czytam i podziwiam widoki. Choć jest dość tłoczno, to ten tłok mi absolutnie nie przeszkadza. Może jest tak dlatego, że głównie słychać tu albański, a nie polski. Po Ksamilu to miła odmiana.
Pema e Thate opuszczamy mniej więcej o zachodzie słońca. Złociste światło rozświetla naszą drogę powrotną do miasteczka. Zanim dotrzemy na camping, zaglądamy jeszcze na nasz dziki półwysep, na którym nocowaliśmy dwa lata wcześniej. Odkrywamy, że wciąż jest niezagospodarowany i parę osób na nim obozuje. Gdyby nie to, że potrzebujemy dostępu do prądu, pewnie też byśmy się na nim znaleźli. Po dotarciu na camping szybko się odświeżamy i wyruszamy do Ksamilu na obiad. Oboje jesteśmy już dość głodni i marzy nam się smaczna kolacja. Udajemy się do dość obleganej pizzeri Deti-Jon w centrum miasta. Jest gwarno, a z telewizyjnych głośników leci EskaTV. Niestety osoby chcące odpocząć od Polski i Polaków nie mają na to zbyt dużych szans w Ksamilu, gdyż wciąż jest to „Najbardziej polskie miasto w Albanii„. Nasz posiłek jest smaczny, choć pizza 4 sery, nie umywa się do tej, którą jedliśmy w Jalë. Po kolacji idziemy na spacer. W mieście trwa kilka dyskotek, których dudnienie niesie się po zatoce, aczkolwiek największy tłum widzimy przy niewielkim parku rozrywki, gdzie głównie młodzi Albańczycy rozbijają się samochodzikami. Wybierając się na nocny spacer popełniliśmy mały błąd taktyczny – nie wzięliśmy ze sobą latarki, w efekcie powrót rozpadającą się promenadą na camping był sporym wyzwaniem. A dlaczego? Bo żadna latarnia tam nie działa, a większość z nich po prostu leży na ziemi.
Poranek wita nas piękną, dość upalną pogodą. Przed śniadaniem i zwinięciem obozowiska idziemy znaną nam już dobrze promenadą w stronę Ksamilu, by uchwycić kilka ujęć z drona. Powiem szczerze, że o ile wcześniej doceniałam możliwość spojrzenia na wiele miejsc z góry, o tyle dopiero w tym albańskim kurorcie nie mogłam wyjść z podziwu, jak niesamowicie wygląda z lotu ptaka. Ksamil tworzy fantazyjne wzory, które w połączeniu z wysepkami i kolorem morskiej wody robią wrażenie jakiejś nierealnej krainy. I choć w sezonie samo miasto może zmęczyć, o tyle po nabraniu dystansu naprawdę może zachwycić. My jednak raczej w lipcu i sierpniu już tam nie wrócimy, bo nie jest dla nas żadną przyjemnością siedzenie w tłumie i niestety brudzie, którzy robią sami turyści nie bardzo mający ochotę po sobie sprzątać, czego również nie robią same służby miejskie.
Opuszczamy Ksamil, jednak jeszcze nie żegnamy się z wybrzeżem. Postanawiamy odwiedzić jedną z trzech plaż, które położone są między Ksamilem a Sarandą. Nasz wybór pada na Pulebardhę, do której prowadzi bita droga wiodąca przez niewielkie wzniesienie. Po chwili zaczyna się zjazd w stronę plaży, nad którą znajduje się szybko zapełniający się w sezonie parking a także całkiem przyjemne knajpki. Marek idzie pływać, ja zasiadam w jednym z lokali, by przygotować dla Was wpis z wybrzeża. Traf chce, że akurat nie działa tam wifi i choć przemiły kelner stara mi się pomóc, to jednak jak internetu nie było, tak nie ma. Ponieważ nasz albański internet również nie działa, wyruszam na poszukiwania zasięgu. Znajduję go na parkingu, siedząc na kamieniu usiłuję wrzucić zdjęcia i dokończyć tekst. W międzyczasie pojawia się pan kelner i pyta się mnie czy jestem tu sama i czy nie poszłabym z nim na randkę. Szybko mu tłumaczę, że przyjechałam z mężem, który porzucił mnie na rzecz plaży i morza. Wyraz zawodu na twarzy kelnera mocno mnie rozczulił. Gdy Marek wraca, opuszczamy plażę by odwiedzić jeszcze jedno miejsce na wybrzeżu. Zanim jednak dotrzemy, na drodze wyjazdowej z Pulebardhy spotykamy naszych rodaków. Zatrzymują się koło nas, po czym pada stwierdzenie: „O rany! To wy z internetu! Poznaliśmy Was po samochodzie. Jeździmy po Albanii z Waszymi wydrukowanymi wpisami. To dzięki Wam się odważyliśmy tu przyjechać. Generalnie też nocujemy w aucie, ale teraz potrzebujemy nieco bardziej cywilizowanego noclegu, dlatego udajemy się później do Ksamilu.” To się nazywa spontaniczne spotkanie! I jeśli kiedyś miałam wątpliwości, czy nasz blog ma sens, to w tej jednej chwili ulotniły się w szybkim tempie!
Zanim zaczniemy kierować się w stronę Macedonii, zaglądamy do monasteru Shën Gjergjit, który znajduje się na niewielkim wzniesieniu, które oddziela Morze Jońskie od Jeziora Butrint. Nieco poniżej znajduje się urocza i dość oblegana plaża Manastirit. Na nią już nie schodzimy, natomiast wspinamy się na wzgórze. Co ciekawe sam monaster wygląda na wyremontowany, jednak żywego ducha tam nie spotykamy, a jego teren jest zamknięty. Marek wypuszcza drona, by złapać ostatnie nadmorskie ujęcia. Widoki są cudne i znów dziwimy się, że dotarliśmy tu dopiero teraz. A co ciekawe ,obok plaży Manastirit, w niewielkiej, skalistej zatoczce nocowaliśmy na dziko w kwietniu 2012 roku. Oto kolejny dowód na to, że nawet jeżdżąc do jakiegoś kraju od 4 lat, nie da się zobaczyć wszystkiego.
I tak oto kończy się nasza przygoda z albańskim wybrzeżem. Żegnamy się z nim z jednej strony z pewną ulgą, z drugiej zaś z pewnym smutkiem. Ulga wynikała z kilku kwestii. Przede wszystkim szczyt sezonu nie jest najlepszym czasem na pobyt na południowym wybrzeżu Albanii. Jest za dużo ludzi, ceny są mocno wywindowane, panuje dużo większy bałagan, jest też za dużo Polaków (w szczególności w Ksamilu i Sarandzie). Nieco przyjemniejsza atmosfera panuje na północy kraju, gdzie jednak nad morzem wypoczywa znacznie więcej Albańczyków. Niestety nie mogliśmy tu wrócić w innym terminie, więc tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że do dwóch, najpopularniejszych kurortów nie zajrzymy więcej w lipcu i sierpniu. Na szczęście na Albańskiej Riwierze jest kilka przyjemnych i mniej obleganych miejsc, które są godne uwagi (np. Jalë i Himarë) i w których moglibyśmy spędzić więcej czasu. Jeśli chodzi o smutek, to pożegnanie z wybrzeżem wiązało się dla nas również pożegnaniem z Albanią. Bo choć czasami kraj ten nas irytuje, to jednak mamy do niego ogromny sentyment i lubimy w nim przebywać. Moda na Albanię robi się coraz większa, a południowe wybrzeże jest coraz mocniej oblegane. Trend ten na pewno będzie się nasilał po tym, jak państwo to znalazło się w pierwszej dziesiątce miejsc wybieranych przez klientów biur podróży. W Sarandzie i Ksamilu dużo się dzieje, dużo inwestuje (nie zawsze z głową) i na pewno oba kurorty są od paru lat miejscami modnymi. I zapewne utrzymają ten status jeszcze przez długie lata, zanim inne kurorty nie zaczną się z nimi ścigać.
Spojrzenie na Ksamil z lotu ptaka nieco zmieniło nasze podejście do tego miasteczka. Teraz chyba jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego tak wiele osób do niego zagląda. Rzeczywiście jest urokliwe. Ale najpiękniejsze miejsca znajdziecie w pobliżu Ksamilu i mamy nadzieję, że nasz film zachęci Was do eksploracji
Post W Sarandzie i Ksamilu modnie jest bywać pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Pocztówka z wakacji: Południowa Albania pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Okolice Orikum
Palasa w przebudowie
Dhermi
Słodkie i urocze Jale
Himare
Zatoka Kakomes, niedostępna dla turystów z zagranicy (pan strażnik wpuszczał tylko Albańczyków).
Pema e Thate
Okolice Ksamilu
Post Pocztówka z wakacji: Południowa Albania pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Najpiękniejsze plaże Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Jeszcze w 2012 roku miejsce to było absolutnie dzikie. Prowadziła tam wyboista i kamienista, trudno przejezdna droga. Przez dwa lata mogliśmy cieszyć się tym miejscem w wersji w 100% naturalnej. Obecnie (a dokładniej od 2014 roku) do plaży dotrzeć można asfaltową drogą, a na miejscu powstała dyskoteka (w 2016 nieczynna) oraz kilka mniej lub bardziej prowizorycznych knajpek. Miejsce to ma już bardziej skonkretyzowany plan zagospodarowania – ma tam powstać Green Coast Luxury Resort, czyli kompleks apartamentowców, domków jednorodzinnych itd. Nam oczywiście jest nieco przykro, że to piękne i niegdyś dzikie miejsce zostanie poddane takim przeobrażeniom. Jednak prawda jest taka, że spodziewaliśmy się tego, bo plaża, jak i jej otoczenie są naprawdę przepiękne. Z jednej strony macie krystalicznie czyste i niebieskie Morze Jońskie, z drugiej zaś góry mające po 2000 m n.p.m. oraz widok na przełęcz Llogarę, przez którą prowadzi jedna z bardziej widokowych dróg w Albanii. Palasa jest niewątpliwie godna Waszej uwagi, a trwająca obecnie budowa kompleksu wypoczynkowego nie zniszczyła samej plaży, za to sprawiła, że zagląda tam znacznie mniej ludzi.
Z Palasy do plaży Gjilekë można bez problemu przejść wzdłuż wybrzeża, przy okazji docierając do nieco mniej obleganych przez turystów miejsc. Im bliżej samego Gjilekë tym pojawia się więcej skał. Najciekawsza z nich to ta posiadająca skalne okno. Od strony miejscowości przykleiła się do niego knajpka, a nieopodal powstały domy mieszkalne (pensjonaty). Sama plaża jest dość rozległa, częściowo jest kamienista, a częściowo piaszczysta. W jej bliskim sąsiedztwie znajdziemy campingi, hotele i knajpki. Można tam bez problemu wypożyczyć leżak czy parasol. Plaża Gjilekë niewątpliwie jest pięknie położona i pozwala cieszyć się zarówno górskimi, jak i morskimi widokami.
Znajduje się po sąsiedzku z plażą Gjilekë, lecz zjazd do nie prowadzi bezpośrednio od miejscowości Dhermi. Co czeka tu na turystów? Przede wszystkim szeroka, żwirowa plaża, która dzięki swej wielkości pozwala zachować nieco intymnej atmosfery i choć zagląda tu dość sporo osób, to aż tak się tego nie odczuwa. Im bardziej na południe, tym pojawia się więcej skałek, kryjących niewielkie zatoczki.
Położna przy ujściu kanionu, znana jest również jako jedno z bardziej popularnych miejsc wspinaczkowych w Albanii. Krystalicznie czysta, niebieska woda, białe skały, kamienista plaża. Dzięki temu, że do plaży nie można dojechać samochodem (no chyba, że terenówką), i należy przespacerować się do niej z parkingu prawie 3km, teoretycznie nie powinniśmy tam spotkać gigantycznych tłumów. Najlepszy widok na Gjipe rozciąga się właśnie z drogi, która do niej prowadzi.
Miłość do Jale (Jalë) była tą od pierwszego wejrzenia. Do miejscowości zjeżdża się dość długą, asfaltową i krętą drogą. W tym czasie można napawać oczy pięknym widokiem, jaki się z niej rozciąga. Doskonale widać całe Jale oraz plażę, która zajmuje jego centralną część. To idealne miejsca dla osób poszukujących różnorodności. Są tu skałki, przy których nurkują liczni spragnieni podwodnych widoków śmiałkowie. Jest dość szeroka, żwirowa plaża. Są przynajmniej dwa campingi i kilka świetnych restauracji. Nawet w szczycie sierpniowego sezonu nie ma tu tłumów. My byliśmy zachwyceni.
Samo Himare jest największym miastem pomiędzy Sarandą a Vlorą. Niewątpliwie jest też popularnym ośrodkiem turystycznym, który jednak nie jest tak zatłoczony, jak choćby wspomniana Saranda. Plaże są tu naprawdę ładne, a w samym centrum powstał deptak, może nieco za bardzo betonowy, ale za to schludny. Idealne miejsce dla tych, którzy chcą spędzać czas w kurorcie, ale niekoniecznie dużym i bardzo popularnym.
Niezbyt duża plaża, z dala od kurortów czy jakichkolwiek miejscowości. Prowadzi do niej asfaltowa szosa, która kończy się po dotarciu nad brzeg morza. Skręcając w lewo mija się niewielką cerkiew św. Mikołaja, a następnie zjeżdża bezpośrednio na plażę. Znajdują się tu czynne w sezonie barki i niewielkie restauracje. Przed zjazdem na plażę, po prawej stronie znajduje się gaj oliwny, idealny na rozbicie namiotu. Jeśli przyjedziecie wieczorem i zwiniecie się wcześnie rano unikniecie opłaty w wysokości 5 €. Raczej nie należy spodziewać się tu dużych tłumów.
Ksamil to niewątpliwie najpopularniejsze wśród Polaków, nadmorskie miasteczko w Albanii. Choć samo w sobie nie jest zbyt ładne ani atrakcyjne, to niewątpliwie posiada urokliwe położenie, które sprzyja wakacyjnemu odpoczynkowi. W samym mieście znaleźć można kilka plaż, położonych w niewielkich zatoczkach. Oprócz tego, przy Ksamilu znajdują się trzy wysepki, do których dopłynąć można łodziami lub rowerami wodnymi/kajakami. Również tam plażują i odpoczywają turyści. A wszystko to z widokiem na pobliskie…Korfu.
Na północ od Ksamilu, w stronę Sarandy, odwiedzić można kilka, uroczych, skrytych w niewielkich zatoczkach plaż. Jedną z nich jest prześliczna Pulbardha. W sezonie bywa mocno zatłoczona, a dedykowany dla niej parking już z samego rana zapełnia się autami. Jednak warto się tu wybrać, również ze względu na klimatyczne knajpki funkcjonujące powyżej niej.
Na zachód od Ksamilu znajduje się pięknie położona plaża Pema e Thate, z której podziwiać można widok na Korfu, które widać z niej niemalże w pełnej okazałości. Plaża posiada spory parking oraz całkiem dobre zaplecze. Teoretycznie znajduje się tam również camping, lecz nastawiony raczej na przyczepy niż na osoby nocujące pod namiotem. Kiedy zmęczy Was brak miejsca na plażach w Ksamilu, wybierzcie się tutaj.
Sam Durres, jako miasto portowe, nie oferuje pięknych plaż. Jednak na północ od miasta, wzdłuż wybrzeża znajdziemy bardziej lub mniej zagospodarowane miejsca, które pozwolą nam zakosztować kąpieli wodnych i słonecznych. Wystarczy podążać Rruga Currila, wzdłuż której, bliżej samego miasta, ulokowane są plaże z knajpkami i dyskotekami. Im dalej od samego Durres tym mamy szansę trafić na bardziej dzikie miejsca, gdzie nie natkniemy się na tłumy turystów.
Choć główna plaża Półwyspu, położona nieopodal cerkwi, nie jest może najpiękniejsza w całym kraju, to niewątpliwie Rodonit jest godny Waszej uwagi. Jest to idealne miejsce nie tylko na plażowanie, ale również na spacer, m.in. do ruin zamku. Widoki macie gwarantowane. Do tego będziecie tam mogli zobaczyć jedne z ciekawszych i większych bunkrów na tej części wybrzeża. W ostatnim czasie plaża na Rodonicie została nieco zmodernizowana. Przede wszystkim zrobiono toalety i prysznice ze słodką wodą. Dodatkowo codziennie wieczorem jest ona sprzątana. Wjazd na kraniec półwyspu to koszt 100 leków za auto.
Samo
jest chyba jednym z brzydszych miast wybrzeża Adriatyku, jednak na północ od niego znajdują się całkiem urokliwe, piaszczyste plaże, położone poniżej dość wysokich klifów. Częściej spotkamy w tych okolicach samych Albańczyków, niż turystów z zagranicy. Jeśli zatem chcemy bardziej pobyć z miejscowymi, to lepiej wybrać się właśnie w rejon .Teraz nie pozostaje Wam nic innego, jak zdecydować, na które z plaż wybierzecie się w trakcie pobytu w Albanii. A pomoże Wam w tym też nasz film z zestawieniem najpiękniejszych, albańskich plaż!
Post Najpiękniejsze plaże Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post 8 powodów, dla których musisz odwiedzić Albanię pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Znacie ten dowcip? Małżeństwo przychodzi do terapeuty, gdyż nie może się dogadać w kwestii wyboru miejsca na wakacje. Ona chce nad morze, on chce w góry. Terapeuta wysłuchuje argumentów obu stron, po czym stwierdza: „Jedźcie do Chorwacji.” W dowcipie tym jednak spokojnie można by zamiast Chorwacji wymienić Albanię. Ten bałkański kraj jest idealnym krajem kompromisów – mamy i góry, i morze, a nawet góry nad morzem (w szczególności na południu). Zatem zarówno fani kąpieli wodnych i słonecznych, jak i amatorzy pieszych wędrówek będą zadowoleni i każdy znajdzie dla siebie zajęcie.
Jeśli marzą Wam się odwiedziny w miejscach, gdzie praktycznie nie ma turystów, gdzie otaczać Was będzie czysta, nieprzekształcona przez człowieka przyroda, to w Albanii nie będziecie mieć w tym najmniejszego problemu. Wystarczy oddalić się od utartych szlaków, odważyć się zawitać w tamtejszych górach. Oczywiście, jeśli podobnie jak i my lubicie nocować na dziko, to Albania pozwoli Wam odnaleźć wiele genialnych i niezapomnianych wprost miejsc noclegowych. Chwila poszukiwań i gotowe!
Niewątpliwie na całych Bałkanach fani wycieczek samochodowych znajdą wiele niesamowicie widokowych dróg. Jednak w Albanii, z racji tego, że kraj ten jest wyjątkowo górzysty, praktycznie każda trasa dostarcza niezapomnianych wrażeń. Jedną z najbardziej popularnych i najbardziej spektakularnych dróg jest ta wiodąca z Vlory, przez przełęcz Llogarę aż do Sarandy. Wspaniałe widoki na góry i morze na długo zapadają w pamięć. Jednak warto podkreślić, że jest to tylko jedna z wielu widokowych tras w tym kraju.
W porównaniu do Chorwacji czy Czarnogóry, Albania wciąż oferuje niższe, a co za tym idzie bardziej atrakcyjne ceny. Zaczynając od noclegów (zarówno w hotelach, jak i na campingach), a na jedzeniu kończąc (tym sklepowym i restauracyjnym). Oczywiście należy pamiętać, że w sezonie, czyli od lipca do sierpnia ceny w nadmorskich kurortach będą wyższe niż poza sezonem. Istnieje też spora różnica między tym, ile za jedzenie/noclegi zapłacimy nad morzem, a ile w górach (z korzyścią dla tych drugich, w których jest taniej).
Domyślamy się, że większość z Was planuje wyjazd do Albanii latem. Jednak również poza letnim sezonem kraj ten ma sporo do zaoferowania. Zimowy wypad do Albanii może okazać się wyjątkowym doświadczeniem. Bo choć nie będziecie mogli kąpać się w morzu, to otrzymacie możliwość spędzenia czasu w tym kraju praktycznie bez towarzystwa innych turystów.
Wiadomo, że jedzenie jest istotnym elementem podróżowania. Aby w pełni poznać jakiś kraj, trzeba też skosztować lokalnych specjałów. I choć albańska kuchnia jest mocno skoncentrowana na mięsie, to i wegetarianie znajdą tam coś dla siebie. Przepyszne sery, warzywa pod każdą możliwą postacią, wyśmienite pieczywo – zarówno wytrawne, jak i na słodko. Osobiście, jako wegetarianka nigdy nie miałam problemu, by w Albanii znaleźć dla siebie coś do jedzenia. Zazwyczaj mogłam przebierać spośród różnorodnych potraw i produktów.
Oczywiście wszystkich mieszkańców Bałkanów cechuje duża otwartość oraz pozytywne nastawienie. Jednak prawda jest taka, że najwięcej bezinteresownej pomocy uzyskaliśmy właśnie w Albanii. Tam też spotkaliśmy chyba najwięcej uśmiechniętych osób na całym Półwyspie. Nigdzie nie widzieliśmy tylu uśmiechniętych policjantów, sprzedawczyń pieczywa czy kierowców. Uwierzcie nam, szybko zarazicie się ich pozytywnym nastawieniem do życia.
Choć Albania nie leży wcale tak daleko od Polski, to jednak różni się od niej pod każdym możliwym względem. Wielu naszych rodaków nie zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, narzekając na panujący tam nieład, chaos i różnice kulturowe, które tylko na pierwszy rzut oka wydają się być aż tak duże. Przede wszystkim trzeba się przyzwyczaić, że wszystko toczy się tam w swoim, często wyjątkowo powolnym tempie, na które zazwyczaj nie mamy wpływu. Zatem jeśli nie jesteście cierpliwi, to w Albanii cierpliwości się nauczycie. Narzekaliście na polskie złe drogi? Jeśli zjedziecie z albańskich, głównych tras (które faktycznie mogą być czasami lepsze od tych, które mamy w Polsce), to może się po chwili okazać, że zatęsknicie za polskimi dziurami. Przepych często miesza się w Albanii z biedą, okazałe budowle stoją obok ruder, meczety sąsiadują z cerkwiami i kościołami katolickimi, na ulicy można spotkać spacerującego na smyczy indyka, po autostradach biegają krowy i owce, auto zatankować można na stacji benzynowej o bardzo uroczej nazwie Kastrati, a o poczucie bezpieczeństwa dbają wszechobecne bunkry. Te wszystkie elementy wpływają na niepowtarzalność Albanii i sprawiają, że tak mocno wyróżnia się na tle pozostałych albańskich krajów.
Jeśli chcecie dowiedzieć się nieco więcej na temat Albanii to zapraszamy do następujących wpisów:
Post 8 powodów, dla których musisz odwiedzić Albanię pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Nasze najwspanialsze, bałkańskie noclegi na dziko pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Był kwiecień 2012, od ponad tygodnia przemierzaliśmy Bałkany. Ja po dwóch latach powróciłam nad Zatokę Kotorską, która uraczyła nas piękną, słoneczną pogodą. Wieczór postanowiliśmy spędzić w górach, w paśmie Lovocen, skąd rozciąga się piękny widok na Kotor oraz Zatokę Herceg Novi. Idealne wprost miejsce na nocleg znaleźliśmy przy jednym z 27 zakrętów. Choć nie dało się robić namiotu, a w zatoczce, w której zaparkowaliśmy Kiankę było trochę śmieci, to widok na okolicę był wprost powalający.
O Ksamilu pisałam kilkakrotnie, jako o miejscowości bardzo często wybieranej przez turystów, w szczególności tych z Polski. Nam udało się spędzić tam naprawdę miły czas, bez towarzystwa tłumów. Jak? Nocowaliśmy na niewielkim półwyspie, porośniętym oliwnym gajem, położonym na zachód od samego Ksamilu. I choć codziennie budził nas donośny koncert cykad i nie było tam dogodnego wejścia do morza (sporo skał), to i tak widoki oraz błoga cisza (no nie zawsze, bo w nocy czas umilały nam polskie i albańskie dyskoteki) oraz spokój były tym, czego w sezonie nie zakosztowalibyśmy w samym Ksamilu.
Albania zaskakiwała nas nie raz. Sporym i miłym zaskoczeniem był na przykład pobyt w Radomire. Z miejscowości tej startują szlaki na Maja e Korabit (najwyższy szczyt Albanii). Wioska położona z dala od głównej, przelotowej drogi wróżyła ewentualne problemy z komunikowaniem się z miejscowymi. Jednak z racji odbywającego się tam od prawie tygodnia wesela, do Radomire zjechali Albańczycy z różnych stron świata, którzy za pracą wyprowadzili się z ojczyzny. Efekt? Nie dość, że bez problemu mogliśmy się porozumieć, to jeszcze dowiedzieliśmy się, gdzie możemy rozbić namiot. Choć może samo miejsce noclegowe nie było super widokowe, to bardzo mile je wspominamy. No i ten szmer potoków, który tuliła nas do snu oraz droga mleczna tuż nad naszymi głowami. Bajka!
Teoretycznie wjazd na sam kraniec półwyspu, gdzie znajduje się miejsce na rozbicie namiotu, źródełko z wodą, cerkiewka, plaża oraz rozliczne bunkry jest płatne. Ale jeśli w sezonie przyjedziemy wczesnym rankiem lub po południu, to nie będziemy musieli uiszczać opłaty, a poza sezonem problem ten w ogóle znika. Nocleg w tym miejscu pod wieloma względami jest świetny – dostęp do słodkiej wody, dostęp do kąpieliska oraz możliwość pospacerowania po okolicy, np. do zrekonstruowanych ruin zamku. Tak bardzo polubiliśmy Rodonit, że 1 stycznia 2015 założyliśmy tam geocachingową skrytkę. W 2016 roku za wjazd na teren półwyspu zapłaciliśmy całe 100 leków (3 zł). Dodatkowo okazało się, że na miejscu zrobiono toalety (darmowe), sama plaża jest sprzątana i znajdują się na niej leżaki oraz parasole do wynajęcia.
W 2012 roku na chwilę „wyskoczyliśmy” z Albanii do Grecji, by odwiedzić Meteory. Niestety ceny panujące w tym kraju z lekka nas poraziły. W efekcie nawet gdybyśmy chcieli, to i tak nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w hotelu/hostelu/pensjonacie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziki, samochodowy nocleg znaleźliśmy nieopodal Kalampaki, nad rzeką Potamos. Widok na skały, które skrywają monastyry zapadł nam na długo w pamięć.
W 2012 roku odwiedziliśmy Bałkany poza sezonem (kwiecień i fragment maja). Dawało nam to dużo większą swobodę w trakcie poszukiwań dzikich miejscówek noclegowych. Tak też było w przypadku noclegu, jaki znaleźliśmy pomiędzy Sarandą a Ksamilem, obok niewielkiej, skalistej i pełnej jeżowców zatoczki. Mieliśmy stamtąd piękny widok na Sarandę, nad którą w nocy rozbłyskiwały sztuczne ognie.
Nad Krują znajduje się wzgórze Sarisalltikut, z którego rozciąga się podobno widok na prawie pół Albanii. Rzeczywiście widać stamtąd Tiranę, okolice Shkodry czy okoliczne, rozliczne wyższe i niższe góry. Samą Kruję można podziwiać niemalże jak z lotu ptaka. Na wzgórzu Sarisalltikut mieliśmy okazję nocować w 2012. Kianka, parking, rozłożone na płasko siedzenia i hotel nam nie był potrzebny.
Był to nocleg typu: nie próbujcie tego sami, w szczególności w sezonie. Generalnie w Chorwacji jest prawny zakaz nocowania na dziko, jednak w 2012 byliśmy tam w kwietniu, więc na szczęście dla nas nie było nikogo, kto mógłby się nas przyczepić. Nocleg z widokiem na Dubrovnik znaleźliśmy obok wzgórza Srd, na sporym wypłaszczeniu, które jak mniemamy było czymś w rodzaju parkingu. Choć całą noc niemiłosiernie wiało, Kianką telepało na wszystkie strony i pogoda była raczej niezbyt dla nas łaskawa, to nocny widok na rozświetlony Dubrovnik wart był wszystkiego.
Polana poniżej Rożeńskiego Monastyru jest znana przez podróżników i górołazów, którzy kręcą się w tym rejonie Bułgarii. Na niewielkim stoku, obok opuszczonego kościoła, przy którym znajduje się źródełko z wodą, jest wyjątkowo dogodnym miejscem noclegowym. Miałam okazję być tam dwukrotnie i za każdym razem było tam po prostu świetnie.
Niewątpliwie Rumunia jest idealnym krajem do nocowania na dziko. Sami Rumunii uwielbiają obozować w różnych bardziej lub mniej widokowych miejscach. Jednym z nich jest Trasa Transfogaraska, wzdłuż której rozbitych jest wiele namiotów. Nie ma się co dziwić – miejsca na obozowiska są wprost idealne – niewielkie, trawiaste niecki przy potokach lub po prostu spore polany. My nocowaliśmy nad potoczkiem, po południowej stronie trasy. Jeden z lepszych i bardziej komfortowych noclegów na dziko.
Druga co do popularności trasa samochodowa w Rumunii. O ile w wyższych partiach drogi nocować nie można, o tyle niżej znaleźć można wiele miejscówek noclegowych. Największą popularnością cieszy się dolina potoku Lotru, wzdłuż której latem obozowało naprawdę sporo osób, głównie jednak z Rumunii. Nawet po ciemku zdołaliśmy znaleźć dogodne miejsce noclegowe.
Był to nasz pierwszy nocleg w 2012 roku w Czarnogórze. Mieliśmy trochę przygód w trakcie jego poszukiwań, np. wjechaliśmy na drogę, która zamieniła się w rwący potok. Miejsce noclegowe znaleźliśmy przy drodze, z której rozciągał się przepiękny widok na Herceg Novi i przylegającą do niego zatokę. Choć nocowaliśmy w aucie, to do tej pory wspominam z lekkim rozrzewnieniem zachód słońca, jaki mogliśmy stamtąd podziwiać.
Pierwszy raz w tej okolicy byliśmy w 2014 roku, jednak wtedy nie zdecydowaliśmy się na nocleg w tym miejscu, choć obozowało tam wtedy kilka ekip z terenówkami. Gdy wróciliśmy tam w 2016 roku okazało się, że nie ma nikogo, kto by chciał tam spać pod namiotami. Przez chwilę nawet zastanawialiśmy się, czy może pojawił się jakiś zakaz w tym temacie. Jednak dość szybko nasze wątpliwości rozwiał Eni – lokalny przewodnik. Nasze obozowisko rozstawiliśmy w pewnym oddaleniu od kamiennego mostu, w miejscu gdzie rośnie trochę krzewów. Rano zostaliśmy jedynie poproszeni przez parkingowego o uiszczenie opłaty za postój, która wynosiła całe 4,50 zł.
Kratovo jest jednym z rzadziej odwiedzanych i mało docenianych miejsc w Macedonii. Jednak to urokliwe miasto, położone w kraterze wygasłego wulkanu, potrafi rozkochać w sobie od pierwszego wejrzenia. My jednak nie zdecydowaliśmy się na nocleg w samym Kratovie, a udaliśmy się powyżej niego, by rozbić obozowisko pośród malowniczych, trawiastych wzgórz, tuż obok szosy wiodącej do Gorno Kratovo.
Ten nocleg może nie do końca zasługuje na miano najwspanialszego, ale na miano najdziwniejszego na pewno. Mieliśmy bowiem spore problemu ze znalezieniem campingu lub jakiegokolwiek sensownego miejsca na rozbicie się w okolicach Star Dojran. Jednak okazało się, że sporo osób obozuje w niewielkim parku na końcu promenady wiodącej wzdłuż brzegu jeziora. Niewiele myśląc zdecydowaliśmy się pójść w ich ślady. Nie był to nocleg idealny, gdyż w nocy obok nas usadowiła się dość głośna, imprezująca ekipa, ale przynajmniej była to opcja w 100% darmowa.
O tym, że przy potoku można przenocować, dowiedzieliśmy się od właściciela knajpki znajdującej się powyżej parkingu obok Krupy na Vrbasu. Po drugiej rzeki znajduje się całkiem przyjemna, niewielka polana. Miejsce wydawałoby się idealne. My mieliśmy małego pecha, bo tego dnia, w jednym z domów, imprezowa ekipa postanowiła rozkręcić imprezę, która trwała przez całą noc. Pod tym kątem na pewno ten nocleg do idealnych nie należał, ale jeśli nie przyjedziecie tam w sobotę, to macie szansę, że do snu będzie Was kołysać szum wodospadów, a nie dyskotekowe bity.
Szosa P14 wiedzie m.in. przez Park Narodowy Durmitor, gdzie niestety jest całkowity zakaz obozowania na dziko poza wyznaczonymi miejscami. My, jadąc od strony miejscowości Trsa postanowiliśmy rozbić obozowisko na jednej z rozległych polan, wśród niesamowicie ukształtowanego terenu. O jego różnorodności dowiedzieliśmy się rano, bo namiot stawialiśmy w całkowitej ciemności. Miejsce, w którym zdecydowaliśmy się zatrzymać, nie było objęte ochroną parku narodowego.
Velipoja to nadmorski kurort położony tuż przy granicy z Czarnogórą. Kawałek na południe od miasta dalej ciągnie się piaszczysta plaża. Im bliżej wydmy oddzielającej tę okolicę od miasta Shengjin, tym robi się nieco mniej tłoczno i bardziej dziko. Tam postanowiliśmy przenocować w sierpniu 2016 roku. Wspaniały zachód słońca, praktycznie brak innych ludzi i… świnie sprzątające plaże. Czy można chcieć więcej??
Ten nocleg nie do końca był dzikim noclegiem, bo namiot robiliśmy na… deskach hotelowego tarasu, znajdującego się w przystani promowej w Komani. Nocleg ten mieliśmy w pełni darmowy, trochę wietrzny, ale bez wątpienia widokowy i najdziwniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek mieliśmy.
W górach Sinjajevina byłam trzykrotnie – dwa razy podczas wyprawy z Tomaszem w 2010 r. oraz raz z Markiem w trakcie sierpniowej wizyty na Bałkanach w 2017 r. Wtedy też udało nam się dotrzeć na rowerach do kościółka w Rużicy, natomiast nocleg zorganizowaliśmy sobie przy innym kościele, do którego mogliśmy bez większych przeszkód dojechać Kianką. Widoki tak czy inaczej były zniewalające. Nie wiem tylko dlaczego, ale nie zrobiliśmy żadnej foty, na której byłby rozbity namiot.
Cudowne tereny na dziki nocleg znajdziecie przy szutrowej drodze nr R435a, która przebiega u podnóża gór Prenj, łączącej okolice Jeziora Boracko z okolicami Mostaru. Świetne tereny są także przy szosie z Nevesinje. Rozległe łąki usiane kamieniami, niewielkie wzniesienia i fenomenalne widoki. Czego chcieć więcej??
Po raz pierwszy w Blidinje byliśmy w grudniu 2017 i już wtedy wiedzieliśmy, że musimy tam wrócić. Okazja nadarzyła się w trakcie majówki 2018. Wpadliśmy tam tylko na chwilę, głównie na nocleg. Miejsce na biwak znaleźliśmy przy południowym brzegu jeziora. Można tam dojechać bitą, szutrową drogą, która wiedzie do stojących nieopodal chałup (w kwietniu nikogo tam nie było). W nocy mieliśmy żabi koncert oraz dość niskie temperatury, za to poranne widoki zrekompensowały te drobne niedogodności.
Podczas majówki 2018 planowaliśmy zdobyć najwyższy szczyt Chorwacji, czyli Dinarę. Oczywiście udało nam się na niego wdrapać, natomiast naszą bazą wypadową na trekking był schron Glavaš. A raczej nie sam schron, a jego okolice. I musimy przyznać, że to wymarzone miejsce na nocleg. Jest stół i łatwy, studnia, z której można nabrać wody do mycia, sporo równego, trawiastego placu do zaparkowania auta czy postawienia namiotu. Szlak na Dinarę wychodzi bezpośrednio ze schronu, więc z samego rana wystarczy tylko wstać, ogarnąć się i wyruszyć w góry.
Nocleg powyżej Kotoru już jest na tej liście, ale obozowanie przy twierdzy Goražda będzie dużo bardziej dogodne, niż przy szosie P1. Do fortu dojechać można asfaltową, wąską szosą. My zaparkowaliśmy Logana z namiotem w pewnym oddaleniu od budowli, jednak naszym zdaniem (po porannym spacerze), najlepiej obozować w bliskim sąsiedztwie głównego wejścia do niej. Jest tam więcej równego placu, a i widoki są rozleglejsze. Choć na panoramę rozciągającą się po przebudzeniu w namiocie dachowym też nie mogliśmy narzekać. Zresztą, przekonajcie się sami, jak jest tam pięknie.
Bukumirsko Jezero zachwyciło nas zanim do niego dotarliśmy. A wszystko za sprawą niesamowicie widokowej szosy, jaka do niego wiedzie, a która odbija z innej widokowej drogi (nr 4 wokół regionu Korita). Samo jezioro nie należy do największych, ale za to ma malownicze położenie. Na początku maja na otaczających go szczytach leżało sporo śniegu. Nad brzegiem jeziora znaleźć można stół i dwie ławy, są też tablice informacyjne. To także dobra baza wypadowa na trekking po Kučkiej planinie. Od głównej, asfaltowej szosy nad jezioro odchodzi szutrowa droga, którą bez problemu pokonają auta osobowe.
Wymienione powyżej bałkańskie noclegi na dziko tylko w niewielkim procencie nadają się do nocowania w sezonie, choć w przypadku Albanii okazuje się, że znacząca większość z nich nawet w lipcu i w sierpniu nie jest w ogóle okupowana przez innych obozowiczów. Planując niskobudżetowy wypad na Bałkany możecie rozważyć nocowanie na dziko, jako sposób na zaoszczędzenie pieniędzy. Pamiętajcie jednak, by kierować się zdrowym rozsądkiem i obozować w takich miejscach, w których na pewno nie będziecie nikomu przeszkadzać, ewentualnie zapytacie się kogoś o zgodę. Zazwyczaj z jej uzyskaniem nie ma najmniejszego problemu.
Wszystkie noclegi znajdziecie na poniższej mapie.
Post Nasze najwspanialsze, bałkańskie noclegi na dziko pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Skąd się bierze popularność Ksamilu? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Ksamil = kurort
Ksamil położony jest na samym południu Albanii, 13km od Sarandy i 24km od granicy z Grecją. Rozciąga się z niego widok na Korfu, a w jego bliskim sąsiedztwie znajdują się niewielkie urokliwe wysepki. Piękny krajobraz oraz dogodny dojazd sprawiają, że Ksamil mógł rozwinąć się jako typowy, nadmorski kurort. Miasteczko poza sezonem wygląda na lekko wymarłe, natomiast w lipcu i sierpniu bardzo mocno tętni życiem. Plaże wypełnione są po brzegi, wzdłuż głównych arterii ustawieni są sprzedawcy ręczników, dmuchanych piłek oraz innych mniej lub bardziej przydatnych gadżetów. Oczywiście w całym Ksamilu znaleźć można rozliczne knajpy, pensjonaty i hotele o różnym standardzie, a także 2-3 dość oblegane campingi.
Miasteczko samo w sobie raczej nie grzeszy urodą – zabudowa jest chaotyczna, budynki prezentują rozmaite, najczęściej dość dziwne style architektoniczne. Oczywiście ten nieład może tworzyć swoisty klimacik miejsca, natomiast pewnie większość osób powie, że jest tam po prostu brzydko. Na szczęście Ksamil może poszczycić się naprawdę pięknymi widokami, które w większości przypadków przyciągają tam turystów.
Urok Ksamilu?
Zapytacie się – po co spędzać czas w mieście, które jest brzydkie i zasadniczo na pierwszy rzut oka nie zachęca do zostania w nim dłużej, niż trwa czas przejazdu główną szosą w stronę Sarandy? Siłą Ksamilu są niewątpliwie jego plaże. Te miejskie są świetnie zorganizowane, ale dość wąskie i mocno oblegane, co w szczególności w sezonie może być nieco uciążliwe. Stali mieszkańcy Ksamilu żyją z turystyki, więc wymyślają rozliczne atrakcje, za które mogą chcieć zapłacić przyjezdni. Pływanie na dmuchanym bananie za motorówką, wypożyczalnie sprzętów wodnych czy transport łódkami na pobliskie wysepki, to tylko garstka z możliwości, jakie daje nam Ksamil. Ci, którzy chcą zakosztować odrobiny spokoju, mogą wybrać się na półwysep położony nieco bardziej z boku. Nie zagląda tym zbyt wiele osób, a można tam posiedzieć w cieniu drzew oliwnych, lub na mocno skalistej plaży (wejście do wody nie jest tam zbyt proste, stąd odradzałabym pływanie tam osobom, które nie czują się w wodzie jak ryby lub Małe Syrenki). Wieczorem i w nocy z półwyspu rozciąga się przepiękny widok na rozświetlony Ksamil i Sarandę. Ze wszystkich plaż położonych w tej okolicy można oglądać pływające na Korfu mniejsze i większe promy. Dużą popularnością w Ksamilu cieszą się położone w jego sąsiedztwie wysepki, na które dopłynąć można rowerem wodnym lub wynajętą łódką. Oczywiście znajdują się tam plaże i malutkie zatoczki, w których można się zatrzymać na dłuższą chwilę. Jak łatwo się domyślić, nie są to miejsca bezludne, ale nieco mniej oblegane niż plaże w samym Ksamilu.
Życie nocne
Jak na prawdziwy kurort przystało, życie nocne toczy się tu bardzo żwawo. Latem funkcjonują dyskoteki, w tym również polskie, o czym pisałam w relacji z zeszłego roku – Ksamil, czyli najbardziej polskie miasto w Albanii. Niewątpliwie naszych rodaków jest w tym albańskim miasteczku całkiem sporo. Znajdziecie tam również puby i knajpki działające do późnych godzin nocnych. Ceny są zróżnicowane, ale za duże piwo zapłacicie coś ok.200-300leków (100lek=3zł).
Ksamil jako baza wypadowa?
Choć Ksamil położony jest na samym krańcu Albanii, to może stanowić dobrą bazę wypadową do eksplorowania południowej części tego kraju. Co zatem warto zobaczyć?
Kiedy do Ksamilu?
Najlepiej oczywiście poza sezonem, czyli np. we wrześniu – pogoda jest nadal pewna, temperatury iście letnie, ale za to turystów będzie dużo mniej i ceny są niższe niż miesiąc czy dwa wcześniej. Jadąc w sezonie musimy się liczyć z tłumami, w szczególności na plażach.
Nasze refleksje
Większość osób odwiedzających Albanię omija Ksamil oraz Sarandę szerokim łukiem – bo za dużo ludzi, bo to brzydkie kurorty itd. Niemniej jednak według nas, same okolice tych dwóch miast powinny zasługiwać na Waszą uwagę. W regionie tym możecie odwiedzić kilka naprawdę ciekawych miejsc, które z pewnością Wam się spodobają. Jeśli szukacie kurortów z całkiem dobrą infrastrukturą i sporą ilością hoteli/pensjonatów do wyboru, to powinniście się udać właśnie tam. Jeśli zechcecie odpocząć od tłumów, będziecie mogli znaleźć nieco bardziej spokojne plaże. Nam się w Ksamilu podobało, może właśnie dlatego, że nocowaliśmy obok niego, a nie w nim. Sądzę jednak, że miejsce to docenią ci, którzy szukają przyjemnego, niezbyt dużego kurortu, z ładnymi plażami, czystą wodą i pięknymi widokami.
Post Skąd się bierze popularność Ksamilu? pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Naszych 15 najlepszych zdjęć z Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Nasz pierwszy wyjazd do Albanii i nasze pierwsze zdjęcia z tego kraju. Do niektórych po prostu mamy sentyment, choć nie prezentują jakiś wybitnych walorów. Ot – mamy z nimi związanych wiele wspomnień.
Nad Krują
Skalne Okno w Gjileke (Dhermi)
Kwintesencja Albanii, obok Ksamilu
W Albanii byliśmy wtedy raptem kilka dni, więc i zdjęć nie przywieźliśmy za dużo. Jednak te dwa, wybrane przez nas zdjęcia, dobrze obrazują albański klimat.
Albania z przymrużeniem oka. Uchwycone we Vlorze
Okołoburzowe Jezioro Shkoderskie
Niewątpliwie z tego wyjazdu przywieźliśmy najwięcej najlepszych fot. Przede wszystkim mieliśmy rewelacyjną pogodę, byliśmy we wspaniałych, widokowych miejscach i jak wariaci robiliśmy zdjęcia dwoma aparatami i dwoma kamerkami GoPro
Dolina Valbony (to zdjęcie zdobi nasze mieszkanie)
Pole kapusty w Kukaj
Standardowe zdjęcie z Beratu. Ale jakże urokliwe!
Plaża Gjipe została wyróżniona w tym zestawieniu dwoma zdjęciami, bo nie mogliśmy się zdecydować, które jest najlepsze. Niemniej jednak fota nr 1 doczekała się wywołania i wisi w naszej sypialni.
Ksamil – owszem jest turystyczny, zatłoczony i pełny Polaków. Ale potrafi też zauroczyć.
Saranda to kolejny, albański kurort, który potrafi się spodobać nawet tym, którzy za kurortami nie przepadają.
Zimowa Albania okazała się być strzałem w dziesiątkę, choć śnieg spotkaliśmy dopiero wyjeżdżając z niej. Było mroźno, ale słonecznie i niesamowicie widokowo.
Sylwestrowy, wieczorny Durres.
Półwysep Rodonit i niespokojny Adriatyk (1.01.15)
W drodze do Macedonii. Pożegnalne, zimowe zdjęcie.
Post Naszych 15 najlepszych zdjęć z Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post 15 miast, które musisz odwiedzić w Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Na pierwszy ogień idzie oczywiście Albania. Głównie przez wzgląd na alfabet, ale również moją „najlepszą” znajomość tego kraju (pod „najlepszą” rozumiem oczywiście bardziej rozległą niż ograniczająca się do 2-3 popularnych destynacji dla plażowiczów). W tym zestawieniu skupiłam się na miastach, miasteczkach i wsiach, które według mnie należy odwiedzić, będąc w tym pięknym kraju. Kolejność alfabetyczna.
Niewątpliwie Berat jest moim ulubionym miastem w Albanii i nie będę się z tym zbytnio kryć. Położony w bardziej południowej części kraju, między Lushinje a Tepeleną przyciąga całkiem spore grupy turystów. Zapytacie się, dlaczego? Cóż Berat, choć nie jest wymuskanym i dopieszczonym w każdym calu miastem, to znany jest ze swych dwóch dzielnic – Goricy i Mangalem. Ta druga zwana jest dzielnicą tysiąca okien, gdyż w nocy, gdy w domach zapalane jest światło, cała jaśnieje. Z Mangalem, a dokładniej z twierdzy, rozciąga się fenomenalny wprost widok na dolinę rzeki Ossum oraz okoliczne wzgórza. No właśnie – samo położenie Beratu jest jego kolejnym atutem. To bardzo widokowe miasto, raj dla fotografów oraz osób, lubiących się włóczyć wśród wąskich, brukowanych uliczek.
Butrint jako taki nie jest obecnie zamieszkany (pomijam stadko żółwi), lecz jest miastem – ruiną, położoną na samym południu Albanii, tuż przy granicy z Grecją. Po uiszczeniu odpowiedniej opłaty można go zwiedzać. Polecam poruszać się pod prąc, wtedy mamy większą szansę na ciszę i spokój (wiem to z doświadczenia). Butrint jako taki zmieniał się przez wieki, stąd na jego terenie znajdziecie budowle z różnych okresów historycznych. Sporo doświadczył, a wszystko ze względu na swe mocno strategiczne położenie. Według mnie jest jednym z najważniejszych miejsc, jakie należy odwiedzić będąc czy to w Ksamilu, czy to w Sarandzie.
Wśród turystów odwiedzających Albanię toczy się mały spór o to, które z miast – Berat czy Gjirokasta są tymi najpiękniejszymi. Chwilowo nie widać, która z frakcji ma przewagę. Oba miasta są ciekawe, jednak dla każdego istotne będzie co innego. Gjirokastra rzeczywiście jest miastem srebrnych dachów i nie chodzi tu o biżuteryjny kruszec, z jakiego zostały wykonane, lecz o kolor kamieni, które bez zaprawy, jeden na drugim, są poukładane niczym typowe dachówki. Dachy są niewątpliwie ważnym elementem Gjirokastry. Oprócz tego, w mieście znajdziecie wpisaną na listę UNESCO twierdzę wraz z wystawą różnego rodzaju militariów. Rozciąga się z niej piękny widok na okolicę, a srebrne dachy widziane z góry tłumaczą, skąd Gjirokastrę określa się tak, a nie inaczej.
Każdy, kto przebywa w Albanii i nie jest abstynentem, dość szybko zaczyna kojarzyć lokalne marki piwa. I niekoniecznie musi ich spożywać Bóg wie ile, ale po prostu w Albanii nie ma zbyt dużo browarów. Jeden z nich znajduje się w Korçy, mieście położonym w południowo – wschodniej części kraju. Jednak Korça znana jest nie tylko z piwa oraz festiwalu piwnego, lecz przede wszystkim z ogromnej, nowej i rzucającej się w oczy katedry, która góruje nad centrum miasta. I choć sama budowla jest naprawdę dość duża, to jej wnętrze nie jest już tak ogromne.
Jeszcze do niedawna o Kruji można było przeczytać, że jest to jedno z nielicznych miejsc w Albanii, gdzie można zakupić jakiekolwiek pamiątki. Ten stan rzeczy już dawno uległ zmianie, lecz Kruja nadal jest miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów. Stylizowany na turecki bazarek pozwala zaopatrzyć się w kaszmirowe szale czy tkane dywany; twierdza, daje możliwość poznania nie tylko historii tego miejsca dzięki Muzeum Skanderbega (albańskiego bohatera narodowego za czasów tureckich najazdów), ale również kultury kraju, dzięki Muzeum Etnograficznemu znajdującemu się na jej terenie. Natomiast z górującego nad miastem wzgórza Sarisalltikut rozciąga się widok na prawie pół Albanii.
Generalnie sam Ksamil nie jest zbyt piękny – ot nadmorski kurort jakich na Bałkanach jest na pęczki. Jednak z nie każdego kurortu roztacza się tak piękny widok na Korfu, a gdyby się uprzeć, można by na tę grecką wyspę dopłynąć w pław. Niewątpliwie jest to idealne miejsce dla tych, którzy podczas urlopu chcą tylko plażować i imprezować. Dla nas – Polaków Ksamil ma dodatkowy bonus – ponieważ przyjeżdża nas tam bardzo dużo, są organizowane dyskoteki z polską muzyką. Oczywiście pewnie w innych nadmorskich miejscowościach, jak Vlora czy Saranda też na nie natrafimy, lecz w Ksamilu ilość Polsków na metr kwadratowy jest największa.
Libohove znajduje się dość blisko drogi SH4. Mało znana, niezbyt popularna wśród turystów, a szkoda! Znajduje się tam bowiem ponad 500letni platan – zdrowe, piękne i naprawdę ogromne drzewo, które nawet na mnie, choć dendrologia nie jest moją pasją, zrobiło wrażenie. Jego korona ma 800-900m2 i gdyby chcieć zbudować pod nim dom, to można by tego dokonać nie dotykając ani jednej gałęzi. Pod samym platanem znajduje się natomiast knajpka, która od pokoleń prowadzi ją w tym właśnie miejscu. Nawet sam Lord Byron zachwycił się tym miejscem!
Niewątpliwie tylko Maceodnia czerpie garściami z turystycznych walorów Jeziora Ochrydzkiego. Jednak Albania, mająca dostęp do morza, traktuje posiadanie dostępu do jeziora bardziej jako ciekawostkę. Wzdłuż linii brzegowej nie znajdziemy zbyt wielu kurortów, a jedynym który ma jakieś znaczenie jest Pogradec. To duże miasto wita każdego, to wjeżdża do Albanii od strony Macedonii. Ma zagospodarowane plaże, skąd rozciąga się przyjemny widok na okolice Jeziora Ochrydzkiego. Z racji położenia na wysokości 650m n.p.m. panuje w nim łagodny klimat, stąd latem będziecie mogli zakosztować tam wysokich temperatur, ale nie aż takich upałów, jak nad morzem.
Choć w Pogradecu byłam, to nie mam stamtąd żadnych zdjęć, nadających się do publikacji (nie, nie ma na nich nic zdrożnego, po prostu nie są za piękne. Stąd też prezentuję fotografie dostępne w sieci.)
Petrele to niewielka miejscowość, położona na wzgórzu, tuż przy trasie łączącej Tiranę z Elbasanem. Większość osób mija ją bez większego zainteresowania, choć według mnie jest jednym z ciekawszych i bardziej widokowych miejsc w okolicy. W Petrele znajduje się bowiem zamek, odrestaurowany w ostatnim czasie, który kiedyś był siedzibą siostry Skanderbega. Obecnie znajduje się tam restauracja, lecz z samego zamku możemy podziwiać całą okolicę, a jest na co popatrzeć.
Saranda to duże, nadmorskie miasto z ogromną liczbą hoteli, restauracji i klubów. Jest to również miasto portowe, skąd promem lub wodolotem można udać się na Korfu. Oprócz rozlicznych udogodnień dla turystów, kryje też w sobie kilka miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Jednym z nich jest zamek Lekuresit, skąd roztacza się jedna z piękniejszych panoram na całą okolicę – widać całą zatokę, praktycznie całe miasto, Korfu oraz pobliskie Jezioro Butrint. Na wschód Phoiniqe i okoliczne wzgórza.
Niewątpliwie każdy, kto wjeżdża do Albanii od północnej strony, musi zahaczyć o Shkodrę. Jest to największe miasto tej części kraju i stanowi pierwsze miejsce, w którym człowiek bardzo szybko zaznajamia się z albańskim ruchem drogowym. My tego doświadczyliśmy w 2012 roku, ale od tego czasu Shkodra niesamowicie się zmieniła. Trwające remonty w centrum miasta się zakończyły i teraz możemy podziwiać naprawdę piękne oblicze tego miasta. Oprócz centrum, Shkodra ma do zaoferowania również ruiny zamku Rozafa (przy wylocie z miasta w stronę Tirany), z których roztacza się fenomenalny wprost widok na Jezioro Shkoderskie oraz Alpy Albańskie.
Theth odwiedziliśmy w 2016 roku. Do czterech razy sztuka i ostatecznie dojechaliśmy do tej górskiej miejscowości (a zasadniczo wsi). Mamy mieszane uczucia. Z jednej strony otoczenie Theth jest piękne i to dla niego warto wybrać się w tę część gór Prokletije. Z drugiej strony sama wieś jest typowym miejscem turystycznym, gdzie brak klimatu i historycznego ducha, o którym wspomina wiele przewodników. Theth to na pewno dobra baza wypadowa na trekking oraz ciekawy pomysł na jedno lub dwudniową wycieczkę.
Według mnie, jeśli interesujemy się jakimś krajem, chcemy go lepiej poznać itd., to powinniśmy odwiedzić jego stolicę. Tirana wzbudza skrajne emocje, ale należy jej przyznać, że nie pozostaje obojętna. Jest ruchliwa, zakorkowana i niezbyt piękna według pewnych standardów. Jeśli zatem lubicie „typowe” europejskie miasta z architektonicznym ładem i monumentalnymi budowlami, to pewnie w Tiranie się nie odnajdziecie. Natomiast według mnie jest to ciekawe, pełne kontrastów miasto. A jeśli chcielibyście spojrzeć na Tiranę z dystanse, to warto wjechać koleją gondolową na górę Dajti, skąd rozciąga się rozległa panorama miasta. Wtedy dopiero można dostrzec ogrom albańskiej stolicy.
Zasadniczo Valbona to wieś i gdyby nie była położona w takim, a nie innym miejscu, to nikt by tam nie zaglądał. Ale ponieważ ulokowana jest wśród szczytów Prokletije przyciąga amatorów trekkingu i wspinaczki, a także wszystkich tych, którzy chcą obcować z piękną i dziką przyrodą. Jej jedynym minusem jest to, że położona jest dość nisko, więc planując trekking trzeba mieć na względzie dość długie zdobywanie wysokości. Mimo wszystko jednak wysiłek się opłaca, gdyż górskie krajobrazy wprost zniewalają. Sama Valobna coraz bardziej nastawiona jest na turystów. Znajdziecie więc tam rozliczna campingi, kilka restauracji, pensjonatów i hoteli. Ceny są niskie i pozwalają na bardzo niskobudżetowe spędzenie tam czasu.
Vlora to ważny ośrodek turystyczny i portowy centralnej części Albanii. Stąd można popłynąć promem do Włoch, tu jeszcze mamy Adriatyk. To całkiem spore miasto bardzo prężnie się rozwija, stawiając na modernizację nabrzeża (plany zakładają jego przebudowę w ciągu najbliższych 2-3lat) oraz tworzenia różnorakich udogodnień dla turystów. Jest to niewątpliwie kolejne miejsce dla tych, którzy chcą plażować i imprezować, ale z racji swego położenia, może być też doskonałą bazą wypadową do zwiedzania innych zakątków Albanii.
Post 15 miast, które musisz odwiedzić w Albanii pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Post Pozdrowienia z Albanii vol 2 pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>Jest tu również camping z basenem oraz kilka domków letniskowych. To nasz ostatni noclegowy przystanek w Albanii (ostatni lub przedostatni jeszcze w sumie nie wiemy, czy jutro będziemy w Albanii czy już w Macedonii) i powoli szykujemy się do drogi powrotnej do kraju. Ale zanim o powrocie, parę słów o tym, co działo się u nad od ostatniego wpisu na blogu.
Po pobycie na Caravan Campingu udaliśmy się do Beratu czyli miasta tysiąca okien. Parę godzin błąkaliśmy się po niewielkich uliczkach tego miasta, odwiedziliśmy zamek górujący nad miastem i nawet nie wybiliśmy sobie zębów na stromej, kamiennej i śliskiej drodze wiodącej do niego.
Panorama Beratu z zamku
Tego samego dnia udaliśmy się do Vlory (zahaczając po drodze o Gomisteri, żeby naprawić kiankową oponę, w którą wbił się gwóźdź). Z Vlory udaliśmy się od razu na nie-naszą i już nie-dziką plażę, do której doprowadzono asfalt, wybudowano dyskotekę oraz zrobiono z tego miejsca straszny śmietnik. Po ciężkiej, dyskotekowej nocy pod namiotem wybraliśmy się do miejsca na plaży, w którym Marek rok temu mi się oświadczył.
Full romantica
Następnego dnia, po ciężkiej dyskotekowej nocy rozważamy pozostanie na plaży, jednak z racji szalonej pogody (czasem słońce, czasem deszcz, non stop wichura) decydujemy się na przeniesienie do Ksamilu. Po drodze zajeżdżamy, a raczej zachodzimy do plaży Gjipe – znajdują się tam jedne z bardziej znanych ścian wspinaczkowych Albanii, których część ulokowana jest tuż nad piękną plażą, a większość z nich rozmieszczona jest na ścianach kanionu rzeki, która latem jest wyschnięta. Tam spotykamy ekipę z Polski – Ankę i Mateusza, z którymi mailowałam przed naszym i ich wyjazdem. Później nasza podróż do Ksamilu zahacza o zamek Himare oraz Porto Palermo. W samym Ksamilu pierwszą noc spędzamy na campingu (choć camping to w sumie za dużo powiedziane). Następnego dnia mamy chill out nadmorski, pływamy na delfinkach, taplamy się w wodzie (głównie Marek) oraz włóczymy się po kurorcie. Wieczór spędzamy już na dzikiej miejscówce noclegowej (cypel) przy winie, desce serów i oliwkach świętując rocznicę zaręczyn. To zacne wydarzenie uświetnia nam zespół Weekend, Łzy oraz parę innych zespołów znanych z polskiej sceny muzycznej, które grane były w lokalnej dyskotece. Polacy stanowią jednak sporą część turystów odwiedzających Ksamil.
Ściany wspinaczkowe przy plaży Gjipe
Chill out w Ksamilu
Kolejnego dnia mamy małą objazdówkę – Syri i Kalter, Phinik oraz Sarande (pełna Polaków). Wieczór znów spędzamy w Ksamilu, w którym straszą mnie myszy i żaby (skąd żaby nad morzem??). Dziś z rana rozpoczęliśmy kierować się w stronę Gjirokastry. Najpierw jednak odwiedzamy Libohove, gdzie znajduje się ponad 500letni platan, którym zachwycał się sam Lord Byron. Później zajeżdżamy do miasta srebrnych dachów czyli Gjirokastrę. Szczerze mówiąc miasto to nas jakoś wybitnie nie zachwyca, w szczególności gdy w twierdzy, chcą od nas wziąć 1000lek (30zł) za możliwość fotografowania (dodajmy, że z twierdzy rozciąga się piękny widok na miasto i góry, a w środku nigdzie nie znajdują się jakieś cenne eksponaty pokroju wiekowych obrazów czy ikon). Później czekała nas dość żmudna trasa do naszej obecnej destynacji, lecz bardzo widokowa i górska.
A co dalej???
Jutro prawdopodobnie przenosimy się do Macedonii, później czeka nas jazda przez Serbię i Węgry (mamy w planach zajrzeć do Budapesztu) no i później droga do Polski. Musimy być w domu 24.08, gdyż wtedy rodzice Marka wybywają na 3 tygodnie na Bałkany, a nam zostaje spory zwierzyniec pod opieką. Czas strasznie szybko płynie. Dopiero co wyruszaliśmy, a tu już trzeba wracać. No ale nic to, przynajmniej po tej podróży krystalizują się pomysły na kolejne, bałkańskie wojaże.
Z albańskim pozdrowieniem,
ruda&Marek
Post Pozdrowienia z Albanii vol 2 pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.
]]>